sobota, 20 sierpnia 2022

(67.) Wakacyjny wyjazd (część 5. - krakowskie przedmieścia)

Kalendarze w całym Krakowie pokazywały, że już poniedziałek, ale moje myśli wciąż wracały do wydarzeń sprzed trzech dni. Do tego feralnego piątku, gdy po powrocie z wycieczki na Kasprowy Wierch dostałem solidne lanie od cioci w obskurnym pokoju zakopiańskiego pensjonatu. Nie o to lanie miałem zresztą do ciotki największy żal, koniec końców zasłużyłem sobie na taką karę. Bardziej niż zbity tyłek bolała mnie urażona duma. Zamiast pozwolić mi przyjąć karę "po męsku", wbrew wcześniejszej umowie ciocia zmieniła zdanie i wlepiła mi lanie w upokarzającej pozycji, na gołą pupę, a co najgorsze - wciągnęła do sprawy kierownika pensjonatu, który akurat napatoczył się, przychodząc poinformować gdzie przed wyjazdem złożyć klucze. Ciotka nie tylko zaprosiła go do pokoju, w którym na łóżku leżałem z opuszczonymi spodniami, nie tylko poprosiła go o pożyczenie paska do wymierzenia mi kary, ale przede wszystkim pozwoliła mu trzymać mnie z całej siły, gdy sama okładała mi dupę tym wypożyczonym paskiem. Nie mogłem się temu tak łatwo poddać, dlatego zrobiła się z tego spora awantura, z krzykiem cioci, moim wyrywaniem się temu facetowi i zwiększeniem liczby pasów aż do sześćdziesięciu. Gdy następnego dnia wracaliśmy autobusem do Krakowa, niełatwo było mi wysiedzieć w pojeździe przez dwie i pół godziny podróży, a na moje kręcenie się na fotelu ciotka reagowała milczącą satysfakcją, wypisaną na twarzy.

W dodatku nie był to koniec moich wakacji z ciocią. Od powrotu w sobotnie popołudnie, czekały mnie jeszcze cztery dni w Krakowie, gdyż bilet do domu miałem wykupiony dopiero na wtorek. Jedynym pozytywem tej niezręcznej sytuacji była nadzieja, że teraz nie będę już "skazany" na ciotkę dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak jak to było w Zakopanem, i że więcej czasu będę spędzać z jej mężem, czyli moim ulubionym wujkiem. I faktycznie początkowo tak było. Zarówno w sobotni wieczór, jak i przez całą niedzielę, wujek pokazywał mi niezwykłe i niecodzienne miejsca w stolicy Małopolski. Wszystko, co dobre, szybko się jednak kończy. W poniedziałek wujek musiał iść do pracy, a ja utknąłem w krakowskim mieszkaniu wujostwa sam na sam z ciocią. Liczyłem, że przeczekam pół dnia zamknięty w pokoju, a potem już jakoś pójdzie, zwłaszcza, że wróci wujek. Rzadko jednak w życiu coś przebiega dokładnie tak, jak sobie zaplanujemy. Już w południe ciocia oznajmiła mi, że zjemy dziś wcześniej obiad, a potem pojedziemy do jej koleżanki na Zakrzówek, która ma sad i da nam śliwki. Dodała też, że zjemy tam deser i wrócimy pod wieczór, dlatego mam zabrać ze sobą bluzę z długim rękawem, bo będzie już chłodno. Oczywiście nie miałem ochoty jechać z ciocią na jakieś zadupie do jakiejś baby i siedzieć tam przy stole kilka godzin.

- Nic mnie to nie obchodzi - powiedziała ciocia, gdy jej przedstawiłem mój punkt widzenia - Musisz mi pomóc przywieźć te śliwki, przecież sama nie dam rady tramwajem z dwoma wiadrami.

- A nie możemy jechać tylko po te śliwki i zaraz wracać? Musimy siedzieć u tej pani tak długo?

- Tak, musimy, bo tak wypada - oświadczyła ciocia - A ty zjesz deser i będziesz siedział grzecznie z nami przy stole.

- Ale ja nie chcę!

- Nie przesadzaj, przez dwie godziny z dorosłymi przy stole korona ci z głowy nie spadnie.

- Akurat! - burknąłem

- Tomek, ty chyba ostatnio za słabo w dupsko dostałeś. Nie minęły trzy dni i znowu zaczynasz?

- Mówię, co myślę - powiedziałem obrażony

- Takie zachowanie potwierdza, że jesteś wciąż małym dzieckiem. Bo dorosły wie, kiedy zachować dla siebie to, co myśli. A skoro jesteś dzieckiem, to i wychowywać cię trzeba przy użyciu kar jak dla dziecka. Więc oświadczam ci, że pojedziesz ze mną do pani Kornelii. Do ciebie należy jedynie decyzja, czy pojedziesz tam z obolałym tyłkiem czy nie.

- To w takim razie wolę już wcześniej wracać do domu - powiedziałem - Moja mama mnie nie traktuje w taki sposób jak ciocia i nie robi tak, że za wszystko od razu jest lanie...

- Tak myślisz? - ciotka uśmiechnęła się dziwnie - Myślisz, że gdybym nie miała pozwolenia od twojej mamy, to bym ci spuściła lanie?

- Eeee... - zaciąłem się, bo ta rozmowa brnęła w niespodziewanym kierunku

- Jesteś teraz pod moją opieką, to prawda, i mam w tym momencie nad tobą taką władzę jak twoi rodzice, ale nie pozwoliłabym sobie na samowolne karanie cię laniem, gdybym nie wiedziała, że twoja mama to akceptuje. Zresztą chodź, coś ci pokażę. No chodź, nie bój się, no ludzie kochani...

Głos cioci zmienił się na tak sympatyczny i serdeczny, że już sama ta zmiana tonu mnie trochę przerażała, ale po chwili wahania poszedłem za ciocią do salonu.

- Gdzie ja to mam... - mrucząc pod nosem ciocia przebierała w kupce kartek leżącej na półce meblościanki w stylu wysoki połysk - O, jest! Masz, czytaj, od tego miejsca. Czytaj na głos.

Ciocia podsunęła mi pod nos list napisany na kartce z bloku listowego w kratkę. Od razu poznałem odręczne pismo mojej mamy. Zacząłem czytać na głos...

"Aniu, bardzo ci dziękuję, że przyjmiesz znowu Tomka na ten tydzień z hakiem. To będą jedyne jego wakacje i jak początkowo byłam przekonana, że w tym roku na wakacje nie zasłużył, to historia z tą dziewczyną, o której mówiłam ci przez telefon, wszystko zmieniła. Niestety, było już za późno żeby zorganizować mu jakiś wyjazd w nagrodę, dlatego Twoja propozycja spadła mi jak z nieba. Nie wiem jak Ci się odwdzięczę! Mam tylko nadzieję, że Tomek nie narobi Ci żadnych kłopotów, bo chyba bym się zapadła ze wstydu pod ziemię. On wchodzi teraz w cielęcy wiek, różne głupoty ma w głowie, w jednej chwili jest wszystko dobrze, a potem nagle coś mu odbija i robi albo mówi zupełnie inaczej. Ja wiem, że to jest taki okres, gdy hormony szaleją, ale jakby co to nie wahaj się tego zachowania ukrócić i zdusić w zarodku. Wiosną musiałam parę razy solidnie sprać mu tyłek, żeby go utemperować. A musi poczuć respekt także wobec ciebie, więc jeśli zacznie głupieć, od razu ściągaj mu gacie i lej mu na dupsko ile wlezie. Na tym etapie to chyba jedyny sposób. Chociaż mam nadzieję, że ma w głowie tyle oleju i doceni Twoją gościnę, zamiast pajacować."

I pojechaliśmy. Najpierw jednym tramwajem, potem jakimś innym. Centrum Krakowa zostało daleko z tyłu, zabudowa się zmieniła. Chociaż wciąż widziałem jakieś bloki niedaleko, ale pojawiła się też szeroka linia lasu. Nie poszliśmy jednak ani w stronę bloków, ani w stronę lasu. Zamiast tego ciocia poprowadziła mnie w kierunku niezbyt gęsto rozrzuconych domków jednorodzinnych, w większości typowych kwadratowych kostek. Przy jednym z nich, szarym i niewyróżniającym się, stanęliśmy i ciotka zadzwoniła przyciskiem przy furtce. Po chwili wyszła do nas pani Kornelia, nieco starsza od ciotki, przerażająco tęga kobieta, z siwiejącymi włosami związanymi w ciasny kok i wąskimi oczami ukrytymi za okrągłymi okularami. Jednak to właśnie jej tusza przyciągała całą uwagę. Moja ciocia nie była szczupła, a jej tyłek który miałem pecha zobaczyć podczas wycieczki w Tatrach był wielki, ale pani Kornelia przerastała ją kilkukrotnie. Gdy usiadła na metalowym taborecie, jej zadek rozlewał się na wszystkie strony. W toalecie musiała chyba załatwiać się do miednicy, bo żadna muszla klozetowa nie utrzymałaby jej ciężaru. To wszystko jednak rejestrowałem i rozważałem jak przez mgłę. Przywitanie, chwile gdy pani Kornelia poprowadziła nas do ogrodu za domem, gdy siadała na tym metalowym stołku, gdy pokazywała nam wiadra ze śliwkami, które mamy zabrać i gdy wskazywała ręką na sad za naszymi plecami ("wyjątkowo w tym roku obrodziło", "śliwki, ulęgałki, jabłka, wszystko spada jak szalone"), gdy posadziła nas przy stole w ogrodzie i zachęcała do skosztowania szarlotki... 

Główny tok moich myśli krążył wciąż wokół listu mojej mamy, który przeczytałem dwie godziny temu. Świadomość, że lanie które dostałem nie było fanaberią mojej surowej ciotki, tylko było ukartowane ponad moją głową, że mama nie tylko to akceptowała, ale wręcz zachęcała ciotkę do tego, zmieniała wszystko. Nie byłem teraz zły na ciocię, nie byłem też zły na mamę, chociaż to by było akurat uzasadnione. Moje emocje rozlały się znacznie szerzej. Byłem wściekły na cały "świat dorosłych", na ich układy, porozumienia, na to, że wciąż uważają mnie za dziecko, za rzecz którą można przestawiać i układać zgodnie z własnym upodobaniem. Chciałem być teraz sam, tylko z własnymi myślami, ale jak na złość nie mogłem, bo ciotka wyciągnęła mnie na deser ze swoją koleżanką... Kolejny dowód na odgórne sterowanie moim czasem, wbrew mojej woli. 

- Podoba ci się w Krakowie, serdeńko? - z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Kornelii. W przeciwieństwie do ogromnej masy ciała, jej głos był cienki i śpiewny, niemal jak u dziecka, chociaż można by się spodziewać barytonu.

- Tak - odpowiedziałem nieprzytomnie, i całe szczęście że nieprzytomnie, bo nie zdążyłem się oburzyć na kolejne infantylne określenie pod moim adresem

- Ale tutaj nie byłeś jeszcze, na Zakrzówku?

- Nie, tutaj nie.

- Zaraz przyjdzie Mariuszek, mój syn, i ci pokaże okolicę - zaszczebiotała 

- Mariuszek? - włączyła się ciocia - A on już nie jest dorosły?

- Niee, jeszcze trochę. Szesnaście lat ma skończone w grudniu, siedemnaście rocznikowo. Ale jestem pewna, że chłopcy się dogadają. Mamy szczęście, że jeszcze jest, bo jutro skoro świt rusza na pielgrzymkę do Częstochowy. O, właśnie idzie!

Odwróciłem się, spodziewając się tłustego "prosiaka", który wdał się w swoją matkę pod względem wagi, ale ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłem wysokiego chłopaka, szczupłego jak tyczka, chudszego nie tylko ode mnie, ale nawet od najszczuplejszego chłopaka z mojej klasy! Mariusz przywitał się znudzonym głosem, ale gdy pani Kornelia poleciła mu, by oprowadził mnie po "pięknej okolicy", o dziwo zgodził się od razu. Byłem przekonany, że będzie co najmniej kręcił nosem na konieczność zajmowania się jakimś obcym dla siebie gówniarzem. Na tym całym Zakrzówku co rusz same niespodzianki.

Żegnani przez nadopiekuńcze głosy siedzących przy stoliku kobiet ("Bawcie się dobrze", "Wróćcie najpóźniej o szóstej") wyszliśmy z posesji, przeszliśmy na drugą stronę ulicy, a potem kawałek chodnikiem i na przełaj przez jakąś łąkę. Doszliśmy do rzadkiego, niewielkiego lasku porastającego skały ostro schodzące zboczami do wody o szmaragdowym kolorze. Widok tej wody przypomniał mi kamionkę na przedmieściach mojego miasta. Próbowałem wyciągnąć z nowo poznanego kolegi jakieś informacje o tym miejscu, ale Mariusz, który do tej pory odzywał się do mnie półsłówkami ("Tędy", "Chodź tu, skrótem"), również teraz niewiele mógł mi powiedzieć.

- No, jeziorko takie... Był dół, zalało go wodą i tak to powstało. Chyba - wzruszył ramionami

- A właściwie czemu tak chętnie się zgodziłeś mi pokazać okolicę? - zapytałem wprost - Bo nie potrafisz mi o niej nic powiedzieć, ani chyba w ogóle nie chce ci się ze mną gadać...

- Spoko, młody - Mariusz uniósł ręce w górę - To nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu przyszliście w odpowiednim momencie i miałem pretekst żeby się wyrwać z domu.

- To ma związek z tą pielgrzymką?

- Kij z pielgrzymką! - rzucił Mariusz i nagle ściszył głos - To jest ściema dla mojej matki, nie idę na żadną zasraną pielgrzymkę. Jadę z moją dziewczyną i resztą naszej paczki do Zakopanego...

- Byłem tam w zeszłym tygodniu - próbowałem nawiązać rozmowę, ale Mariusz był nadal zbyt skupiony na sobie

- ... będziemy tam chlać i imprezować do rana. I właśnie dlatego matka nie może o tym wiedzieć. Zaraz przyjdzie Alka, moja lasencja, żeby przechować u mnie bagaż, bo ją starzy kontrolują bardziej niż mnie. Tu jest nasze umówione miejsce spotkań.

- Aha

- A ty, młody, masz już jakąś dupę? Znaczy dziewczynę?

- Mam.

- Ładna?

- No...

- Ruchaliście się już?

- Eee... jeszcze nie

- Bo moja robi najlepszego loda na świecie - Mariusza nadal nie interesowały moje odpowiedzi - Po prostu odlatujesz na orbitę!

Nie podejmowałem już prób dialogu, bo nie miało to najmniejszego sensu. Po chwili zresztą, na małą polankę na której siedzieliśmy na przewróconym pniu drzewa, wpadła zdyszana dziewczyna w wieku Mariusza. Cała była ubrana na czarno. Od czarnych włosów i wściekle pomalowanych na czarno ust, przez kusą czarną spódniczkę i czarne podkolanówki, aż po czubki czarnych, skórzanych butów. Punkówa? Metalówa? Nie do końca znałem się wtedy na tych subkulturach...

- Gówno! - krzyknęła od progu, w ogóle nie zwracając na mnie uwagi - Matka wróciła cztery godziny wcześniej i nie zdążyłam wynieść plecaka z pokoju. A teraz nie ma już na to szans, ona chyba coś podejrzewa i pilnuje mnie jak ześwirowana...

- Kurwa... - mruknął Mariusz - I nigdzie dzisiaj już nie wychodzi? Na miasto? Do pacjenta?

- Wygląda na to, że nie...

- To trzeba jakąś ją zająć na chwilę. Ona mnie zna, ale może zadzwonię do niej na telefon, zmienię głos, a ty się wślizgniesz, zabierzesz plecak...

- Skąd, kurwa, zadzwonisz?! Z budki? A masz jakąś forsę, żetony?

- No nie... Ej, młody, masz jakiś szmal przy sobie? - Mariusz zwrócił się do mnie

- A kto to w ogóle jest? - wreszcie dziewczyna zainteresowała się mną

- Przyszedł ze swoją ciotką do mojej starej, a ona kazała mi pokazać mu okolicę...

- Czekaj, czekaj - przerwała mu dziewczyna - Ciebie moja matka zna, ale jego nie i to jest pomysł! Słuchaj, młody... Jak ty w ogóle się nazywasz?

- Tomek

- Słuchaj, Tomek - dziewczyna podeszła do mnie i położyła mi dłonie na ramionach - Musisz nam pomóc. Zagadasz moją matkę na kilka minut, żebym mogła w tym czasie wejść do domu i zabrać mój plecak.

- To nie moja sprawa - odparłem - Niby po co mam się mieszać w wasze problemy? Wracam do mojej ciotki i zaraz zabieramy się stąd.

- Błagam cię, Tomek - dziewczyna zupełnie zmieniła ton - Jesteś naszą ostatnią szansą. Posłuchaj... Moja stara to wariatka, w życiu nie puści mnie na żaden wyjazd ze znajomymi. A jak Mario tam pójdzie, to też nic nie da, bo ona go kojarzy i jest na niego cięta. Jak ty nam nie pomożesz, to cały wyjazd przepadnie... Zrobię wszystko, co zechcesz. Zrobię ci loda, może być? Takiego, którego długo nie zapomnisz!

- Ej, ej, Alka, pogięło cię? - wtrącił się Mariusz natarczywym tonem - Loda, jemu? Może mu od razu dupy dasz?

- Jak będzie trzeba, to dam! - dziewczyna krzyknęła, odsunęła się ode mnie i podeszła do Mariusza - Od tego chłopaka zależy teraz cały nasz wyjazd. W tym plecaku są wszystkie szlugi, wszystkie gumki, bilety na busa na jutro i przede wszystkim cały szmal. Jak nie wyciągnę tego plecaka teraz, to sobie możemy do Zakopca co najwyżej na stopa pojechać. I nocować pod mostem, pić wodę ze strumienia, a zapalić będziemy sobie mogli ognisko, jak nazbierasz gałązek. Czekałam na ten wyjazd cały rok i jak będzie trzeba to dam chłopakowi wszystko, żeby nas z tego wyciągnął, jasne?

- Ale Alka, nie przesadzaj... - jęknął Mariusz - To kupmy mu czekoladę jak nam pomoże. A nie od razu takie... kurwa.. zobowiązania...

- Mario, nie świruj! - przerwała mu dziewczyna - Sam pozwoliłeś Majkelowi mnie wyruchać i jeszcze się na to patrzyłeś i waliłeś sobie w trakcie, a teraz zgrywasz cnotliwego...

- Ale Majkel to mój kumpel od przedszkola, a tego chłopaka znamy od pół godziny...

- Masz mniejsze jaja od przepiórki - prychnęła dziewczyna i wróciła do mnie - To co, Tomek, umowa stoi? Pomożesz nam wyciągnąć ten plecak, a ja ci w zamian dam co zechcesz, może być?

Nadal uważałem, że niezbyt rozsądnie jest pakować się w nie swoje sprawy, zwłaszcza, że mogły z tego wyniknąć spore kłopoty. Ale z drugiej strony od kilku godzin byłem obrażony na cały "świat dorosłych" (przez ten nieszczęsny list mojej mamy do ciotki, rzecz jasna), a zagranie na nosie matce tej punkowej dziewczyny mogło być taką swoistą zemstą na dorosłych. Przeżyciem jakiejś przygody na własną rękę, pokazaniem im, że nie kontrolują mojego życia w całości, że mogę zrobić coś ciekawego za ich plecami. No i nagroda od tej dziewczyny zapowiadała się interesująco, a poza tym charakter tej nagrody wyraźnie był nie na rękę Mariuszowi, którego od początku nie polubiłem.

- Okej, pomogę wam - powiedziałem po chwili zastanowienia - Ale chcę zapłatę z góry.

- Z góry... to możesz sobie popatrzeć na ładne widoczki albo zjechać na nartach - powiedziała zgryźliwie Alka, gdy podeszła do mnie i spojrzała mi głęboko w oczy, a prawą dłonią złapała mnie za krocze i ścisnęła - Nie przeginaj, Tomek, zapłata jest po robocie. Ale nie martw się, nie pożałujesz.

- No dobrze... To jak mam zagadać tę twoją matkę?

- Nie wiem, wymyśl coś po drodze. To idziemy, już. A ty, Mario, czekaj i nie ruszaj się stąd.

I tak poszedłem z Alką wąską ścieżką w dół, przez rzadki las. Momentami niemal biegliśmy, ale gdy między drzewami dało się już widzieć pierwsze zabudowania, zwolniliśmy. Po chwili zatrzymaliśmy się w krzakach oddzielających chodnik od lasu. Domy przy tej ulicy wyglądały zupełnie inaczej niż te kwadratowe pudełka tam, gdzie mieszkała pani Kornelia. Ta dzielnica była wyraźnie bogatsza, niektóre budynki to były prawdziwe wille. Alka wskazała mi ostatni dom przy końcu ulicy, z wysokim płotem i automatyczną bramą. Powiedziała jeszcze, żebym zaczekał pięć minut aż zacznę działać, żeby zdążyła się ustawić przy płocie i wślizgnąć do domu, gdy tylko zagadam jej matkę. Po czym życzyła mi powodzenia i pod osłoną krzaków pobiegła w stronę swojego domu.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie mam pojęcia co dalej robić. W jaki sposób zająć na kilka minut matkę Alki. Do tej pory wszystko działo się tak szybko, że nie miałem czasu zastanowić się nad tak istotnymi szczegółami. Improwizacja nigdy nie była moją mocną stroną i zwykle kończyła się katastrofą, nawet jeśli na początku szło w miarę dobrze. Tym razem stawka była jednak bardzo wysoka i kusiło mnie, żeby uciec do domu pani Kornelii i czym prędzej wracać z ciotką do mieszkania wujostwa. Ale na to było już chyba za późno...

Pięć minut minęło jak trzy sekundy. Wyszedłem z krzaków i w miarę pewnym krokiem podszedłem do bramy, której ozdobą były dwie wielkie kule jakby ze szkła, umieszczone tam, gdzie czasami stoją figurki lwów albo czegoś podobnego. Wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem naciskając przycisk przy furtce. Po chwili wyszła do mnie kobieta w średnim wieku, ubrana tak elegancko jakby szła na przyjęcie do prezydenta (łańcuch z pereł na szyi!), a jej kruczoczarne włosy wyglądały tak, jakby właśnie wyszła od najdroższego fryzjera w kraju.

- Słucham? - powiedziała wyniośle

- Eee... dzień dobry... - wydukałem - Ja... ja przyszedłem pani powiedzieć, że jest awaria jakaś tam na dole. Wodociągowa. I żeby... tego... żeby pani sobie wody nabrała na zapas, bo zaraz zakręcą i nie będzie.

- Awaria? Nie było żadnej informacji. Co to za wygłupy?

- Bo to przed chwilą się stało. Tam w dole ulicy już służby działają i... i tego... mówią, że zakręcą zaraz - brnąłem w kolejne kłamstwa, modląc się, żeby kobieta nie wpadła na pomysł, aby zadzwonić do wodociągów

- A ty to kto tak w ogóle? Pracownik wodociągów? - zakpiła

- Nie, ja jestem... Ja z ciocią przyszedłem do państwa sąsiadów, tam na początku ulicy i jak się to stało, to ciocia mówi, żebym poleciał w górę ulicy i powiedział ludziom w każdym domu, że zaraz nie będzie wody - łgałem jak z nut, ale nie miałem wyjścia, bo ponad ramieniem matki Alki zauważyłem, że dziewczyna przeskakuje przez płot i podbiega do domu. Musiałem teraz za wszelką cenę utrzymać uwagę kobiety na sobie.

- Z ciocią, mówisz... A nazywasz się? Gdzie ty w ogóle mieszkasz?

- Nie, ja nie jestem stąd. Nazywam się Piotrek, Piotrek Znyk... Mieszkam na... na Słowackiego - w pośpiechu skleciłem ze sobą nie tylko imię nielubianego kolegi z klasy i nazwisko mojej dziewczyny Beaty, ale też podałem nazwę własnej ulicy zamieszkania w mojej rodzinnej miejscowości i miałem nadzieję, że w Krakowie ona jest gdzieś na drugim końcu miasta

Kobieta przez chwilę przypatrywała mi się badawczo i byłem niemal pewny, że mi nie uwierzyła. Jednak nagle powiedziała do mnie sympatycznym tonem:

- Hmm, skoro jest awaria to pomożesz mi proszę nabrać wody do wiader? Dam ci jakąś dyszkę do kieszonkowego, co?

- Eee... tak, oczywiście

Kobieta wpuściła mnie za bramę i poprowadziła do otwartego garażu, w którym obok luksusowego samochodu było też mnóstwo innych rupieci, jakieś kartony jedne na drugich, długie drabiny leżące wzdłuż ścian... Wcisnęła mi jedno plastikowe wiadro i powiedziała, że więcej ma na piętrze i tam, w łazience będziemy nabierać wody. Wzięła coś jeszcze z otwartej szafki, ale nie dostrzegłem co, a potem przeszliśmy przez garaż do wnętrza domu, kilka stopni przez jakiś korytarzyk i znowu po schodach do góry, na pierwsze piętro. Tam pchnęła jedne drzwi i stanęliśmy oko w oko z Alką, która ściskała wielki plecak i była już gotowa do opuszczenia pokoju, który okazał się jej własnym pokojem.

- Alicjo! - powiedziała kobieta triumfalnie - Wiedziałam, że to twoja sprawka, odkąd zobaczyłam odbicie w kuli na bramie jak się wślizgujesz do domu, gdy ten tutaj usiłował mnie zagadać. Nie ma żadnej awarii wody, prawda?

- Eee... no nie ma - przyznałem, nadal ściskając plastikowe wiadro

- Spiskowcy od siedmiu boleści - prychnęła kobieta - No to słucham, po co ta szopka? Wybierasz się gdzieś, to jasne, a ja miałam się nie dowiedzieć, ale akurat dzisiaj odwołano konsylium i wróciłam do domu za wcześnie, co pokrzyżowało ci plany. To co to za wycieczka, która nie dojdzie do skutku?

Alka jednak milczała z zaciętym wyrazem twarzy. 

- Kto jeszcze jest w to zamieszany oprócz kolegi Piotrusia? Ten twój fircyk Mariusz? To z nim ten wyjazd? Mów, ale już!

Alka nadal milczała.

- Do jasnej cholery, dziewczyno! Mam z tobą zacząć inaczej rozmawiać? Dobrze. Kładź się na łóżko i wypnij tyłek.

Spodziewałem się, że buntowniczo nastawiona dziewczyna nie ruszy się z miejsca, ale o dziwo posłusznie wykonała polecenie. Matka podwinęła jej spódniczkę ukazując czarne majtki, a potem wyjęła z kieszeni swojego żakietu ten przedmiot, który zabrała z szafki w garażu, a okazał się nim długi, skórzany rzemień. Przyłożyła Alce pięć szybkich uderzeń na tyłek, ale dziewczyna nawet nie pisnęła.

- Gadaj! Dokąd chciałaś jechać. Z kim. Kiedy. Już!

Znowu milczenie. I pięć kolejnych razów. Czerwone pręgi pojawiły się na udach dziewczyny po obu stronach.

- Słucham! No dalej! Bo ci ściągnę gacie i narobię wstydu przed kolegą.

Alka tylko wzruszyła ramionami. Matka natychmiast zsunęła jej majtki. Po chwili na zgrabny tyłek dziewczyny spadło nie pięć, a dziesięć uderzeń rzemieniem. Nadal nawet nie jęknęła.

- Jeszcze ci mało?! No to może zapytamy kolegi?

- Ja nic nie wiem - powiedziałem szybko

- Może i tak - przyznała kobieta - Ale jak ci przećwiczę dupsko rzemieniem, to Alicja wreszcie sobie przypomni to wszystko, co chcę wiedzieć.

- Zostaw go! - warknęła Alka - To nie jego sprawa, poprosiłam go tylko żeby mi pomógł cię zagadać.

- Odkąd go poprosiłaś, a on się zgodził, to jest też jego sprawa. Wiedział chyba na co się pisze. Ale skoro jesteś taka honorowa, to będę ciebie rżnąć do skutku. A tobie, kolego, dobrze radzę - zacznij mówić co wiesz, bo za chwilę zrobi się bardzo nieprzyjemnie.

Tym razem Alka dostała serię dwudziestu uderzeń rzemieniem na gołą pupę. I ponownie nie wydała z siebie żadnego dźwięku bólu ani skargi. Leżała z lekko rozchylonymi ustami i dyskretnym uśmiechem, zupełnie jakby... sprawiało jej to przyjemność.

- Następna seria to będzie pięćdziesiąt, a potem sto. A potem aż do skutku, z tą różnicą, że rzemień będzie zamoczony w wodzie z solą. Co ty na to, Alicjo?

- Pieprz się! - odpowiedziała dziewczyna

Matka przygryzła wargi i zaczęła wymierzać kolejne uderzenia. Alka chyba nie miała układu nerwowego, skoro była to w stanie wytrzymać tak na luzie, jak to wyglądało. I nagle, zupełnie niespodziewanie, wpadł mi do głowy pewien pomysł.

- Proszę przestać! Ja powiem wszystko - krzyknąłem

- Zamknij się! Nie mów jej nic - syknęła Alka, ale matka natychmiast ją uciszyła uderzeniem rzemienia przez uda

- No, słucham, mów kolego, wszystko co wiesz

- Więc... tego... oni planują jechać w Bieszczady... eee... dzisiaj wieczorem

- Oni? Czyli kto?

- No, Alicja i ten jej chłopak

- Tak, Mariusz, dobrze, dobrze - podchwyciła matka Alki - Co jeszcze wiesz? Gdzie on teraz jest? Czeka gdzieś tu blisko?

- Tak, czeka na nas w takiej kryjówce, w lasku, niedaleko.

- Tak myślałam! Dobrze, to teraz pójdziesz po niego i powiesz mu, żeby tu przyszedł. Wymyślisz jakąś historyjkę, do tej pory ci dobrze szło. Powiesz mu, że Alicja potrzebuje pomocy z tym plecakiem albo coś. W każdym razie ma tu przyjść i ma się niczego nie domyślać, że ja tu na niego czekam. Osobiście zerżnę mu dupsko, a potem zadzwonię do jego matki, a może i na policję. Och, jak ja nie znoszę tego gówniarza!

- Czyli co, mam iść po niego teraz? - dopytałem

- Tak, idź i go przyprowadź. Ale jak go ostrzeżesz i nie przyjdzie, to zleję Alicję tak, że nie usiądzie na tyłku do świąt Bożego Narodzenia. Więc dobrze ci radzę, zastanów się, czy chcesz mieć taki jej ból na sumieniu. Aha, i zostaw swój zegarek, chcę mieć pewność, że wrócisz. I pospiesz się. Co 10 minut Alicja dostanie kolejną serię razów i każda następna będzie mocniejsza.

Niechętnie odpiąłem swój zegarek, prezent na Pierwszą Komunię i położyłem na szafce przy drzwiach. Matka Alki podała mi jeszcze kod do otwarcia furtki, żebym użył go, gdy będę wracać z Mariuszem. Miałem go przyprowadzić prosto do pokoju dziewczyny, gdzie zamiast niej potrzebującej pomocy z plecakiem miał się skonfrontować z jej wściekłą matką. Nie musiałem się jednak zastanawiać, jaką historyjką przekonać go, aby tu przyszedł. W ogóle nie miałem zamiaru po niego iść. Matka Alki była jakąś psychopatką, którą zaślepia niechęć do Mariusza, niezrozumienie swojej córki, której pewnie w ogóle nie kocha i jeszcze mnóstwo jakichś innych rzeczy. To nie była moja sprawa, to ich rodzinny problem, ale skoro już się wpakowałem w tę dzisiejszą sytuację, to postanowiłem przynajmniej pomóc dziewczynie wybrnąć z niej, a potem niech sobie dalej radzą sami, uciekają z domu i co tam jeszcze chcą...

A mój pomysł wydawał się znakomity i sam nie spodziewałem się, że takie coś potrafiło mi przyjść do głowy w tak stresującej sytuacji. Chociaż ryzyko też było spore... Zszedłem na dół, wyszedłem przez garaż i rozejrzałem się. Okno pokoju Alki wychodziło na drugą stronę domu, więc tutaj z przodu mogłem działać spokojnie, niezauważony. Wziąłem z garażu największą drabinę, jaką byłem w stanie unieść i przeniosłem ją na tył budynku. Zlokalizowałem okno pokoju Alki, które łatwo było poznać dzięki czarnej rozetce zawieszonej na szybie. Ostrożnie, jak najciszej potrafiłem, przystawiłem drabinę pod okno jej pokoju. Potem odczekałem jeszcze chwilę w ukryciu, a następnie wróciłem do garażu i wbiegłem po schodach, aby upozorować zadyszkę. Wszedłem do pokoju, w którym Alka nadal leżała na łóżku, ze spuszczonymi majtkami i tyłkiem całym w pręgach. Jej matka siedziała obok i bawiła się rzemieniem, przesuwając go sobie między palcami.

- Szybko się uwinąłeś - stwierdziła na mój widok - A ten pajac gdzie? Jednak stchórzył?

- Czeka na dole... Przy furtce. Mówi, że boi się wejść na górę. Przysłał mnie, żebym pomógł Alicji znieść ten plecak na dół, a on go weźmie od bramy.

- Ha, czyli miałam rację! - zatriumfowała kobieta - Stchórzył! Ale dobrze, niech będzie i tak. Sama po niego pójdę i go tu przyprowadzę. Mówisz, że stoi przy furtce? Świetnie! Podejdę od śmietników, to nawet mnie zauważy.

I wyszła z pokoju.

- Co ty narobiłeś? Przecież ona go zabije! - rzuciła Alka z pretensją w głosie

- Spokojnie, to ściema. Nie ma go przy furtce, w ogóle go tu nie ma - zapewniłem, chwytając mój zegarek - Ubieraj się, spadamy stąd!

- Nie ma go? Ale... ale po co...? - Alka była kompletnie zbita z tropu, a gdy zacząłem otwierać okno, wydawała się skołowana jeszcze bardziej - Zwariowałeś?! Przecież to jest wysokie piętro, nie damy rady wyskoczyć.

- Gdy poszedłem niby to po Mariusza, to przystawiłem drabinę pod okno, patrz! - wskazałem jej moje dzieło - A teraz zwijajmy się, bo twoja matka zaraz wróci i będzie wściekła.

Dziewczyna spojrzała na mnie z podziwem, ale od razu przystąpiła do działania. W mgnieniu oka wciągnęła majtki i chwyciła swój plecak. Gdy zszedłem po drabinie na dół, rzuciła mi go, a potem zeszła sama. Wskazała mi, którędy najlepiej przeskoczyć przez płot, a po chwili byliśmy już w lesie. Dobiegł nas jeszcze jakiś dźwięk, jakby krzyk matki Alki, ale nie mogła już nas złapać. Biegliśmy przez krzaki, a letni wiatr rozwiewał nam włosy i niósł zapach wolności.

- Co teraz zrobisz? - zapytałem, gdy wreszcie zatrzymaliśmy się na niewielkiej polanie, wciąż jeszcze spory kawałek od miejsca, gdzie faktycznie czekał na nas Mariusz - Uciekniesz z domu?

- Nie pierwszy raz. Ale to właściwie nie jest uciekanie, matka przyzwyczaiła się już, że sobie wyjeżdżam i wracam kiedy chcę. Od czasu do czasu robi tylko takie szopki jak dzisiaj, pewnie sama dla siebie, żeby uspokoić swoje sumienie i stwarzać pozory, że wciąż ma nade mną jakąś kontrolę. A ojczym słucha ją we wszystkim i nawet słówka nie piśnie. Przekimam noc u znajomych, a rano pojedziemy wszyscy do tego Zakopca, tak jak planowaliśmy. Dzięki tobie, uratowałeś nam cały wyjazd!

- Bez przesady, po prostu chciałem żeby przestała cię już bić i wpadł mi do głowy taki pomysł.

- Jesteś niesamowity - pokręciła głową - Ale nie powinieneś się aż tak tym przejmować. Wszystko było pod kontrolą. Ja... ja lubię jak mnie biją. Jestem sadomasochistką.

- Eee... czym?

- Doznawanie bólu podnieca mnie. Tak jak... tak jak facetów podnieca widok nagiej dziewczyny i tak dalej. Często prowokuję matkę, żeby mnie lała. Ona jest lekarką, więc zawsze zatrzyma się w takim momencie, żeby nie zrobić mi trwałej krzywdy. Ale nie jest psychiatrą, więc nie dostrzega, że to mi sprawia przyjemność... No, ale tak czy inaczej uratowałeś nam wyjazd. Zasłużyłeś na nagrodę.

Emocje ostatnich minut sprawiły, że w ogóle zapomniałem o tej "zapłacie", którą wcześniej obiecała mi Alka. Teraz nie byłem jednak w stanie wydusić z siebie ani słowa, gdy dziewczyna ustawiła mnie pod drzewem, rozpięła mi spodenki i zsunęła je w dół, a potem to samo zrobiła ze slipkami. Uklęknęła i złapała mi "ptaszka" w obie dłonie. Ja jednak nie czułem nic od w pasa w dół. Nic poza tym, że nogi miałem jak z waty i aż cud, że wciąż stałem na nich w pozycji wyprostowanej.

- Hej, Tomek, co z tobą? - zmartwiła się - Zrelaksuj się. Czy wolisz w cipkę zamiast loda?

- Nie, nie o to chodzi. Jakoś chyba nie umiem się zrelaksować, teraz... - bąknąłem

- Chodzi ci o Mariusza? Spoko, on tylko udaje zazdrosnego faceta, bo cię nie zna. A tak naprawdę kręci go jak coś robię z innymi, a on się gapi. Wszystkim jego kolegom robiłam już lody, a jeden nawet mnie ostro dupczył na oczach Mario...

- Po prostu... chyba za dużo było emocji na dzisiaj... Chciałbym loda od ciebie, ale... czuję, że mi dzisiaj nie stanie... - wciągnąłem slipki i spodnie i próbowałem się uśmiechnąć blado

- Ach, rozumiem... - powiedziała powoli dziewczyna - No nic, może innym razem. Jakbyś był kiedyś na Zakrzówku, pytaj o Czarną Alkę, każdy tu mnie zna. Gdybyś czegoś potrzebował, jestem twoją dłużniczką. Bo... bo jesteś naprawdę ekstra gość! Wymyśliłeś taką akcję, taki genialny plan, jak moja matka groziła ci laniem. Łał! Kocham mojego Mario, ale ty masz większe jaja od niego! 

I pocałowała mnie w policzek, a potem się rozdzieliliśmy. Alka wskazała mi jeszcze, jak stąd trafić do domu pani Kornelii, zresztą sam się tego domyślałem, bo miałem niezłą orientację w przestrzeni. Pozostało mi jeszcze wymyślić, co tam powiem, gdy wrócę z "wycieczki po okolicy" sam, bez Mariusza, który musiał się teraz zająć ukryciem plecaka i organizacją noclegu dla Alki. Nie przejmowałem się tym jednak. Po dzisiejszym dniu miałem już duże doświadczenie w wymyślaniu historii.

1 komentarz:

  1. Coś wiem na ten temat, bo lania wciąż są moim udziałem. Jak straciłem stałą pracę, to pierwsze co dostałem solidne lanie w skórę. Poza tym Tato kazał mi z powrotem nosić wyłącznie krótkie spodnie, by wszyscy mieli mnie na oku i nie wpadł w szemrane towarzystwo, bo kto chciałby zadawać się z facetem z gołymi nogami. Zresztą we wszystkich poobcinał nogawki i dał Mamie do przerobienia na krótkie. Wyrzucił też wszystkie moje slipy, które uznał za pedalskie i odtąd nosić muszę wyłącznie białe bawełniane kalesony. Tato mi nie odpuszczał do swojej śmierci, ale już przed nią nie miał siły sam mnie własnoręcznie bić, więc gdy zachodziła potrzeba ukarania mnie, to korzystał z okazji gdy w niedzielę przychodził do nas na obiad brat Paweł z rodziną i wtedy przed nim przechodziliśmy do drugiego pokoju, gdzie wymierzana mi była domowa sprawiedliwość. A gdy zdarzyło się coś w środku tygodnia i Paweł nie miał czasy do nas podejść, by mnie zbić, to wysyłał mnie do niego z pasem w siatce, a on już wiedział ile ma mi wsypać, bo Tata do niego dzwonił. Po wymierzeniu mi kary zostawałem u nich na kolację i to było jedynym tego plusem. A gdy się przeprowadzili do innego miasta, to załatwił to z braćmi Michalikami, synami sąsiadki. Kiedy zachodziła potrzeba ukarania mnie, to wysyłał mnie do nich, by któryś z nich, który był w domu lub miał czas, przydzedł do nas i pod jego okiem sprawił mi lanie. Płacił im złotówkę od uderzenia i dorzucał dziesiątkę za fatygę, tak więc byli zaintetesowani, aby się to często odbywało, bo mieli dodatkowe pieniądze na piwo. Czasem nawet, gdy przypadkiem mijaliśmy się na klatce schodowej, to sami z siebie się pytali, czy nie trzeba do nas podejść i mi przylać? Miałem z tym problem, bo niektórzy byli młodsi ode mnie i pamiętałem ich od małego, a do tego dostawałem wyłącznie na goły tyłek, którym musiałem świecić przed obcymi i młodszymi. Przed śmiercią załatwił z Siostrą i Szwagrem z innego miasta, że po niej zamieszkam u nich. Zaprzysiągł nas nawet na krzyż, że będą się mną opiekować i Szwagier przypilnuje, żebym nie zszedł na manowce, a ja się będę go we wszystkim słuchał. Szwagier trzyma w domu żelazną dyscyplinę i trzyma nas krótko, mnie i siostrzeńców. Co sobotę robi nam rozliczenie i w razie potrzeby nie żałuje pasa, a chłop ma krzepę i ciężką rękę, tak że uderzenia od niego bardziej bolą od tych od Taty. Muszę z ręką na sercu przyznać, że dba o nas, mam gdzie mieszkać i co jeść, a także włożyć na siebie, bo donaszam po nim ubranie i bieliznę. Muszę jednak być w domu zanim się zrobi ciemno, uzgadniać wyjścia, wykonywać na czas domowe obowiązki i we wszystkim słuchać, jeśli potem nie chcę poczuć na własnej skórze, że nie opłaca się zaniedbywać i broić. Mówi, że nie może mi pobłażać i robić dla mnie wyjątku, bo chłopacy by mu się pobuntowali, a więc jak sobie zasłużę to dostaję lanie i jak oni na goły tyłek, którym muszę przed nimi zaświecić, bo kary wymierzane są przy nas wszystkich. Ostatnio zapomniałem zgasić palnik w kuchence, bo za dnia nie widać płomienia, i palił się przez kilka godzin i tyle gazu poszło na marne w powietrze i naraziłem rodzinę na koszty, a więc zasłużyłem na karę. Była więc solidna wypłata w rózgach, tak że wciąż mam fioletowe siedzenie i nie mogę na nim usiąść. Najwięcej jednak dostaję za przyłapanie na robieniu grzechu. Nie ożeniłem się, tak że zostałem prawiczkiem i od czasu do czasu diabeł sprowadzi mnie na manowce i podkusi, by ulżyć sobie ręcznie. Jeśli mnie Szwagier przyłapie na brzydkiej zabawie z samym sobą, to dostaję kilka razie po gębie, a potem lanie trzepaczką od dywanów po gołym zadku oraz drewnianą linijką po ręce, która dopuściła się tego ohydnego występku. Potem prowadzi mnie do kościoła, bym się z tego wyspowiadał na jego oczach, przy czym wprzódy podchodzi do księdza i mówi, co takiego zrobiłem, bym nie mógł zataić.

    OdpowiedzUsuń