wtorek, 9 listopada 2021

(63.) Wakacyjny wyjazd (część 1. - pociąg)

Te wakacje miały wyglądać zupełnie inaczej. Kilka tygodni w domu, potem kolonie nad morzem na początku sierpnia i kolejne tygodnie w domu. Jak to jednak często bywa, życie napisało zupełnie inny scenariusz. Miejsce na koloniach, w dużym procencie współfinansowanych przez Urząd Miasta, odstąpiłem młodszej siostrze Beaty. Oczywiście nie bezinteresownie. W zamian za tę "szlachetną" decyzję odzyskałem możliwość gry w szkolnej drużynie piłkarskiej, której w nadchodzącym roku miałem być nawet kapitanem. A to wszystko przez nieszczęsną imprezę urodzinową Konrada, na której przesadziłem z alkoholem. Wskutek czego rodzice powiedzieli, że z graniem w piłkę koniec, chyba że w najbliższym okresie wykażę jakieś dojrzałe zachowanie. Sprawa z ubogą rodziną Beaty i jej siostrą, dla której w tym roku nadeszła nieoficjalna kolej na jakiś wyjazd, spadła mi więc jak z nieba. Rezygnacja z kolonii i spędzenia prawie dwóch tygodni nad morzem nie była dla mnie łatwa, ale gra w piłkę była dla mnie jednak ważniejsza. Nawet jeśli oznaczało to, że przez całe wakacje nie ruszę się nigdzie z mojego miasta...

I wtedy zadzwoniła ciocia Anna - siostra mojej mamy, mieszkająca z mężem w Krakowie. Spędziłem u niej dwa tygodnie poprzednich wakacji i chociaż lubię ją i - zwłaszcza - wujka, a miasto bardzo mi się podobało, tamtego wyjazdu nie wspominam dobrze. Przedostatniego dnia pobytu miałem gdzieś jechać z wujkiem, ale musiał iść do pracy, a ciocia nie miała czasu. Wyrwałem się więc z domu sam, bez pozwolenia, na wycieczkę po obcym mieście, co nie mogło się skończyć inaczej niż wściekłością cioci. Gdy wróciłem, bez żadnej dyskusji sprała mnie na goły tyłek. A ponieważ to było dopiero drugie lanie w moim życiu, a pierwsze od kogoś z rodziny - przeżyłem to dość traumatycznie i w duchu powiedziałem sobie, że już nigdy moja noga nie postanie u cioci w Krakowie. Gdy zatem dzwoniła do mamy tej wiosny i pytała, czy przyjadę również w tym roku, odpowiedź była przecząca, a oficjalnym uzasadnieniem - mój wyjazd na kolonie. W lipcu jednak sytuacja zmieniła się diametralnie. Przy kolejnej rozmowie z siostrą, mama napomknęła, że jednak nie jadę na kolonie, dodając że Tomek wspaniałomyślnie odstąpił miejsce ubogiej koleżance (a przemilczając głębsze podłoże tej decyzji). Zachwycona tą szlachetnością ciocia powiedziała, że w tej sytuacji koniecznie muszę przyjechać do nich, do Krakowa, a ona - doceniając mój niezwykły gest - postara się zorganizować mi jakąś specjalną niespodziankę.

- Pewnie kolejne lanie na gołą dupę, albo jakiś specjalny przyrząd do bicia - podsumowałem to złośliwie w rozmowie z Beatą, która przyszła się pożegnać w przeddzień mojego wyjazdu
- To nie jedź - powiedziała dziewczyna - Przecież nie musisz.
- Nie wypada nie jechać w tej sytuacji
- przyznałem - Poza tym bardzo lubię wujka i może w tym roku uda mu się wyrwać parę dni urlopu na mój przyjazd.
- A jak ciocia znowu da ci lanie? -
zmartwiła się Beata
- Chyba nie, będzie jej głupio - stwierdziłem - Z tego co mama mówi, ciocia jest zachwycona tym, że oddałem twojej siostrze miejsce na koloniach. Bardziej się boję tego, że mi będzie trudno spojrzeć jej w oczy po tym, jak się zachowałem w zeszłym roku. To było nieodpowiedzialne, to moje samowolne wyjście na miasto, mogłem się zgubić nawet jeśli wydawało mi się, że znam drogę. Jakby nie patrzeć, zasłużyłem na karę wtedy, chociaż może nie od razu lanie na goły tyłek...
- Ale jak mówisz, że to się już nie powtórzy, a ciocia też już się tak nie zachowa, to może być fajnie
- perorowała Beata
- Pewnie masz rację, chociaż i tak wolałbym tu zostać razem z tobą...
- Oj, kochanie, wiem -
dziewczyna pogłaskała mnie po policzku - Ale może to nawet dobrze, że jedziesz. Jeszcze przez jakiś czas nie powinniśmy się za często spotykać, aż moja mama ochłonie po ostatniej rozróbie...

Pod słowem "rozróba", którego użyła Beata, kryły się ostatnie dramatyczne wydarzenia w domu dziewczyny. Szereg nieszczęśliwych zbiegów okoliczności sprawił, że gdy mama Beaty wróciła do domu, uznała że wraz z dziewczyną robiliśmy coś bardzo nieprzyzwoitego i niewłaściwego dla nastolatków w tym wieku. Po prawdzie, co jednak miała uznać, skoro ja stałem na środku kuchni w samych majtkach, Beata była zgrzana i zmachana, jakby przebiegła maraton, a jej braciszek zacytował matce słowa siostry: "Chodź, Tomek, zrobimy to w pokoju"? W każdym razie, zanim okazało się, że nic złego nie robiliśmy, zdążyłem dostać od mamy Beaty solidne lanie paskiem (na goły tyłek, rzecz jasna) i chociaż ślady na pupie przydały mi się do wyprostowania innej sprawy, samo lanie było ciężkim przeżyciem, a w pewnym momencie byłem niemal pewny, że pani Znyk mnie tam zatłucze. A gdy już się wyjaśniło, że nie byliśmy niczemu winni, kobieta bez słowa wybiegła z mieszkania i trzasnęła drzwiami. Nie że oczekiwałem przeprosin czy oficjalnej rehabilitacji, ale to było dziwne tak czy inaczej.

- Twoja mama coś w ogóle mówi na ten temat? - dopytałem
- Nie, w ogóle nic - powiedziała Beata - Ale ona tak ma w takich sytuacjach. Jak jest jej głupio, albo nie wie co powiedzieć czy jak przeprosić, to zamyka się w sobie i zachowuje się, jakby się nic nie stało. A jakby jej o tym przypomnieć, to się zirytuje albo wybuchnie.
- Mam nadzieję, że tobie nic nie zrobiła złego...
- zmartwiłem się - Nie zlała cię potem, czy coś...
- Nie, spokojnie!
- uśmiechnęła się - Już bardzo dawno nie dostałam od niej w dupę. Po prostu unika tego tematu, jakby nic się nie wydarzyło. Ale właśnie dlatego to dobrze, żebyś się przez jakiś czas jeszcze nie pokazywał jej na oczy. W końcu sama się z tym jakoś pogodzi. A niedługo wrzesień, więc będziemy do woli widywać się w szkole.

Trudno było odmówić rozsądku takiemu rozumowaniu, zresztą chwilę potem Beata przylgnęła swoimi ustami do moich i pożegnała mnie przed wyjazdem tak żarliwie, że cały świat na chwilę przestał dla mnie istnieć.

Następny dzień pojawił się z bezchmurnym, sierpniowym niebem. Tej nocy i tak spałem niewiele. Stres przed podróżą zrobił swoje. Pierwszy raz w życiu miałem sam przejechać pociągiem przez pół Polski. Jak na moje 14 lat z hakiem to może nic takiego, ale czasy były jakie były, a moi rodzice jednak dość bojaźliwi w takich sprawach i zgodzili się na to tylko dlatego, że pociąg jechał bezpośrednio do samego Krakowa, więc nie było konieczności przesiadek. Co więcej, kupili mi bilet w pierwszej klasie, licząc że będzie tam bardziej dystyngowane towarzystwo zamiast "problemowych" współpasażerów. Dlatego gdy pospieszny skład jadący znad morza do Krakowa wtoczył się na stację, spodziewałem się, że spędzę kilka godzin w towarzystwie profesorów, lekarzy czy bogatych emerytów. Tymczasem w wagonach pierwszej klasy większość stanowili "normalni" ludzie, także z dziećmi. I było ich sporo, w końcu sezon wakacyjny w pełni, a pociąg łączył bałtyckie kurorty z południem Polski. Wreszcie Tato znalazł mi miejsce w przedziale na samym końcu wagonu (to były czasy, gdy w pociągach pospiesznych nie obowiązywała jeszcze rezerwacja). Z sześciu miejsc wolne były aż dwa. Przy oknie siedziały: korpulentna pani w średnim wieku i zgrabna nastolatka nieco starsza ode mnie (pewnie jej córka). W środku siedziała starsza zakonnica, a naprzeciw niej drzemał szpakowaty pan w garniturze. Obydwa miejsca od korytarza były wolne, może dlatego, że ostro z tej strony świeciło słońce. Mi to jednak nie przeszkadzało. Zasunąłem zasłonki, nałożyłem czapkę z daszkiem, pożegnałem się z rodzicami, potaknąłem na ich niekończące się prośby, że mam na siebie uważać, a na dworcu w Krakowie odbierze mnie wujek, i po chwili pociąg ruszył.

Zakonnica czytała książkę, facet w garniturze dalej spał, pani pod oknem rozwiązywała krzyżówki, a jej domniemana córka gapiła się w okno. Wydawało się, że czeka mnie idylliczna podróż. Niestety, chwilę po odjeździe ze stacji, na korytarzu zrobiło się głośniej. Od przodu wagonu przeciskali się jacyś ludzie z walizami i torbami. Głośne rozmowy i narzekania na tłok docierały aż do naszego, ostatniego przedziału. Wreszcie otworzyły się drzwi. Wysoka kobieta wcisnęła głowę do środka, rozejrzała się i zaskrzeczała:
- Tu jest jedno miejsce wolne, siadaj tu Olek, a ja z twoim bratem będziemy zaraz obok w poprzednim przedziale.
I wlazł do środka wysoki, pryszczaty nastolatek, na oko miał może 16 lat. Bez słowa i z naburmuszoną miną usiadł na ostatnim wolnym miejscu naprzeciw mnie. Stwierdziłem, że i tak nie jest najgorzej, nałożyłem słuchawki walkmana i bezwiednie śledziłem mijany za oknami krajobraz. 

Chłopak naprzeciw mnie nie podróżował tak spokojnie jak pozostali współpasażerowie. Wiercił się, wzdychał, co chwilę wychodził na korytarz. W pewnym momencie stwierdziłem nawet, że lepiej by było, gdyby już tam został, zamiast co chwilę otwierać i zasuwać drzwi. Po niemal dwóch godzinach podróży to ja jednak musiałem wstać, żeby pójść do toalety. Na szczęście było blisko, bo zajmowaliśmy ostatni przedział w wagonie, więc ten przybytek był zaraz obok. Na tym jednak kończyły się dobre informacje. Jak wówczas wyglądały toalety w pociągach wie każdy, kto podróżował polską koleją w latach 90-tych XX wieku. Z obrzydzeniem rozejrzałem się po obskurnym wnętrzu niewielkiej klitki. Z jeszcze większym, przez chusteczkę, podniosłem klapę kolejowego sedesu. Próbowałem przekręcić blokadę drzwiczek, ale się nie dało. Pewnie kolejna fuszerka. Gdybym przyszedł na większą potrzebę byłby to problem, ale skoro chciałem się tylko wysikać uznałem, że przytrzymam drzwi stopą i nikt mi w ten sposób nie wejdzie do środka. Sedes był ustawiony tyłem do drzwi, zatem nie mogłem stanąć tak jak się powinno, z przodu, bo wówczas nie sięgnąłbym nogą do drzwi. Dlatego stanąłem z boku muszli, przyblokowałem butem drzwi, szybko się odlałem i dumny z tego jak poradziłem sobie z nietypową sytuacją, wróciłem na korytarzyk wagonu. Chłopak z mojego wagonu - Olek - również tam był i rozmawiał z kimś niemal identycznym jak on. Bliźniacy! Z pewnością był to więc jego brat, który podróżuje z ich matką w kolejnym przedziale. Dziwne było, że skoro były tam dwa wolne miejsca, to matka nie pozwoliła im usiąść razem, a sama nie zajęła miejsca w moim przedziale. Widocznie bardzo krótko ich trzyma i chce mieć ich pod ścisłą kontrolą, bo innego wytłumaczenia nie znalazłem. Przestało mnie za to dziwić w tej perspektywie, że ów Olek tak często wychodzi na korytarz.

Nie wszedłem od razu do swojego przedziału. Stanąłem za to w odległości około dwóch metrów od rozmawiających braci. Spojrzeli na mnie przelotnie, ale gdy zauważyli, że mam na uszach słuchawki (zgodnie z radą Taty, wszelkie cenne rzeczy - takie jak pieniądze, bilet czy walkman właśnie - miałem nosić cały czas przy sobie, nawet gdy będę szedł tylko do toalety), uspokoili się i wrócili do rozmowy. Ja tymczasem wyłączyłem muzykę, dzięki czemu mogłem słyszeć każde ich słowo.
- Ale kukułka! - powiedział brat Olka
- Kto?
- No, ta laska co jest z tobą w przedziale, przy oknie
- Aaa, tak
- potwierdził Olek - Fajna dupencja. Szkoda, że nie siedzi obok mnie, tylko ta zakonnica...
- A nawet jakby siedziała, to co? Obmacałbyś ją skoro jedzie z matką?
- No nie... Ale może chociaż w balony by się udało zajrzeć.
- Zapomnij! Ja mam lepszy pomysł.
- Taa...? Jaki? -
powątpiewał Olek
- No przecież do kibla będzie musiała kiedyś iść, nie? Laski nie mogą tak długo wstrzymywać jak faceci.
- No i...?
- Słuchaj! Zakleiłem taśmą klejącą blokadę drzwi w tym kiblu tu obok, za twoim przedziałem. Da się zamknąć tylko na klamkę, ale wtedy można spokojnie otworzyć z zewnątrz.
- I co?
- No, Olek, myśl! Jak wejdzie do kibla i ściągnie majty, to wtedy my otworzymy te drzwi i będziemy wszystko widzieć. Tam jest taki syf, że na pewno nie usiądzie, tylko będzie wypięta nad klopem. Dupa, cipka, wszystko będzie jej widać.
- Rozpozna nas i narobi dymu...

- Mam kominiarki, założymy przed wejściem. A jak się będzie mocno rzucać, to mam też ten spray od tego kolesia z poprawczaka. Pryśniesz raz w twarz i człowiek się staje taki przymulony, że można z nim wszystko zrobić.
- No nie wiem... Trochę to ryzykowne...
- Olek, kurwa! Nie pękaj! A zresztą... Nie chcesz, to sam to zrobię. Ty mi tylko musisz dać cynk.
- Jaki cynk?
- No kiedy ona do kibla będzie szła. Koło mojego przedziału nie będzie przechodziła, więc nie będę wiedzieć kiedy. Dlatego jak zobaczysz że wstaje i wychodzi, zapukasz mi w ściankę od przedziału. Siedzę dokładnie za twoim siedzeniem, a matka za tą zakonnicą.
- Noooo, dobra... Co mam zrobić dokładnie?
- Znasz ten rytm? "Ce-ce-cewuka-cewukaes-legia"? Wystukaj to w ściankę jak będzie szła, a ja wtedy idę za nią i dobieram się jej do dupci. A ty jak chcesz i się nie spietrasz to też możesz.

Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Wyglądało na to, że ci dwaj planowali wyjątkowe świństwo. Niefajne jest już samo podglądanie dziewczyny przez dziurkę od klucza, chociaż pewnie wielu chłopaków nieraz to robiło. Ale wtargnięcie do toalety w trakcie, gdy dziewczyna będzie goła i bezbronna, w dodatku mówili coś o jakimś sprayu obezwładniającym, to już ostre przegięcie. Faktycznie, moja współpasażerka była wyjątkowo atrakcyjną nastolatką i sam chętnie zobaczyłbym jej tyłeczek bez spodni, ale nie w tak brutalny i paskudny sposób. Wręcz przeciwnie - teraz chciałbym ją ochronić przed tym, co ci dwaj jej szykują, ale jak miałem to zrobić? Powiedzieć jej wprost, albo jej matce? Pomyślą, że mam z tym coś wspólnego, bo inaczej skąd bym wiedział. Że podsłuchałem na korytarzu? To byłoby zbyt pokrętne tłumaczenie. A może jednak nie pójdzie do toalety? Albo pójdzie z mamą? Nie, raczej nierealne. Zwykle w takich sytuacjach jedna osoba zostaje w przedziale pilnować bagażu. A półtoralitrowa butelka "Staropolanki", która stała przed dziewczyną i z której ta często pociągała duże łyki, nie zwiastowały by długa jeszcze podróż miała się obyć bez wyjścia "na siku"... Co robić?

Pociąg toczył się przez bezkresne pola i łąki. Miarowy stukot kół uśpił już nie tylko faceta w garniturze, ale też zakonnicę. Olek tymczasem wciąż kręcił się na swoim siedzeniu, aż wreszcie wstał i poszedł gdzieś w głąb wagonu. Dyskretnie wyjrzałem przez zasłonkę - tym razem nie spotkał się z bratem na korytarzu, ale poszedł dalej do przodu. Może teraz mógłbym skorzystać z okazji i powiedzieć współtowarzyszkom podróży, że chłopcy planują paskudną niespodziankę? A może iść do tego klopa i spróbować samemu odblokować zamek w drzwiach? Tak, to świetny pomysł! Przecież na pewno uda mi się czymś zdrapać tę taśmę, którą brat Olka tam przymocował. Czemu wcześniej na to nie wpadłem?! Mam gdzieś scyzoryk i...

Ale w tym momencie matka dziewczyny podniosła się ze swojego siedzenia.
- Asiu, popilnuj rzeczy, a ja skoczę tylko do kibelka - powiedziała - A jak wrócę, to ty możesz iść.
- Mhm
- mruknęła dziewczyna pochłonięta lekturą jakiejś kolorowej gazety
Tęga kobieta zgrabnie ominęła śpiących na środkowych siedzeniach, przeprosiła mnie i wyszła na korytarz. No to koniec! - pomyślałem. Zaraz wróci Olek, potem dziewczyna pójdzie do toalety, Olek da znać bratu i wszystko się posypie. Nie zdążę już usunąć tej taśmy. Muszę zrobić jakiś ruch wyprzedzający, cokolwiek... 

I nagle mnie olśniło! Spłynął mi do głowy kompletnie szalony pomysł. Ale wtedy wydawał mi się jedynym wyjściem, więc już po sekundzie się zdecydowałem. Celowo upuściłem na podłogę baterię od walkmana. Żeby ją znaleźć, przesiadłem się naprzeciwko, na siedzenie Olka. Jedną ręką udawałem, że sięgam pod siedzenie po baterię, a drugą dyskretnie ale mocno wystukałem w ściankę rytm, o jaki prosił brat Olka. Nie było to trudne, Legia Warszawa i jej wojny z Widzewem Łódź, przyśpiewki, starcia kiboli, były wtedy częstymi wydarzeniami w serwisach informacyjnych, niemal każdy się z nimi zetknął. Stukot kół pociągu trochę zagłuszył moją akcję, ale dziewczyna i tak nie zwróciła na nic uwagi, pogrążona w czytaniu. Za to brat Olka chyba odczytał sygnał. Już po chwili cień sylwetki chłopaka przemknął korytarzem w kierunku końca wagonu. Jeśli dobrze pomyślałem, brat Olka wpadnie do tej toalety w chwili, gdy będzie tam jeszcze matka dziewczyny. Po takim nieporozumieniu na pewno odechce mu się dalszych prób, może pokłóci się z bratem, oskarży go, że dał mu fałszywy cynk, tamten powie, że nie wie o co chodzi, więc zmienią taktykę, albo w ogóle zrezygnują z tego pomysłu. A nawet jeśli nie, dziewczyna z mojego przedziału spokojnie się w międzyczasie wysika i pewnie wystarczy jej już do końca podróży. Niezły plan, prawda?

Żeby zachować pozory udałem, że w końcu znalazłem baterię i spokojnie przesiadłem się na własne siedzenie. I wtedy się zaczęło! Pociąg zaczął nagle hamować. Nie ostro, ale dość gwałtownie. Głuchy huk za ścianą przedziału to był dopiero początek zamieszania. Potem krzyk, kolejne hałasy, jakby szamotanina, jakieś uderzenie, kolejne wrzaski. Facetowi w garniturze spadła na głowę aktówka leżąca na półeczce nad nim. Wyrwana ze snu zakonnica z przerażeniem rozglądała się na boki. Krzyki przeniosły się na korytarz. Dwie sylwetki szybko przemknęły obok naszego przedziału.
- To była twoja mama? - zagadnęła z troską zakonnica do dziewczyny - Coś się chyba stało...
- To ciocia, nie mama - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem - I nie ma obawy, stać to się mogło temu komuś kto z nią zadarł, a nie jej.
Wyjrzałem przez zasłonkę na korytarz. Przed sąsiednim przedziałem ciocia dziewczyny trzymała przed sobą brata Olka, unieruchomionego jakimś chwytem jak z azjatyckich sztuk walki. Sam Olek zbliżał się właśnie korytarzykiem, a na ten widok stanął jak rażony piorunem. Matka chłopaków otworzyła drzwi przedziału, doszło do jakiejś kakofonii dźwięków, wszyscy mówili, a właściwie krzyczeli, naraz. Za chwilę z tamtego przedziału wyszli pozostali pasażerowie, a chłopcy i ciocia dziewczyny weszli do środka. Zobaczyłem jeszcze tylko w odbiciu w oknie, jak zasuwane są zasłonki w tamtym przedziale. Krzyki umilkły, natomiast przez cienkie ścianki dało się słyszeć ciche, ale stanowcze i pełne furii słowa matki chłopaków: "Co to ma znaczyć, do jasnej cholery?!". Potem jakieś mruczenie i szuranie, a następnie plask, jakby ktoś dostał "z liścia" w twarz, po czym ponownie niezidentyfikowane rozmowy. A za chwilę wszystko wróciło do idealnego spokoju. Pasażerowie powrócili na swoje miejsca. Do naszego przedziału wróciła też tęga kobieta, uśmiechając się pod nosem i kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Ciociu, co się stało? - zapytała dziewczyna, gdy tylko kobieta usiadła
- Pociąg tak nagle zahamował, a potem słyszeliśmy awanturę - włączyła się zakonnica - Czy wszystko w porządku?
- Ech, tak, wszystko w porządku, nie ma o czym mówić - roześmiała się - No dobrze, opowiem wam. Poszłam do toalety, nie dało się przekręcić zasuwy w drzwiach, ale myślę sobie: przecież przez taką chwilkę nikt mi nie wejdzie. I... no... usiadłam, a tu nagle drzwi się otwierają i wpada jakiś typ w kominiarce...
- Och, to straszne! - krzyknęła zakonnica
- Wie siostra, że w pierwszej chwili też tak mi się wydawało, bo podskoczyłam jak oparzona, ale on chyba był jeszcze bardziej zdziwiony ode mnie. Zaczął się wycofywać, ale wtedy pociąg zahamował i on poleciał do przodu, prosto na mnie. Wtedy zobaczyłam, że w ręce ma jakiś gaz czy coś, więc mówię: o nie, bratku, tak się nie będziemy bawić. Zaraz mi tu powiesz o co chodzi. I złapałam go w kleszcze, i mówię, że mu wsadzę głowę do klopa, jak mi nie wyjaśni co tu się dzieje i po co tu wpadł w tym stroju...
- Ależ pani odważna!
- Proszę siostry...
- machnęła ręką kobieta - Dwa lata pracowałam na placówce w Tel-Awiwie. Podstawy krav-magi opanowałam już po trzech miesiącach. A to w ogóle dzieciak był. I chciał ciebie, kochanie, podejrzeć w toalecie, a nie mnie - zwróciła się do dziewczyny.
- No niebywałe! - oburzyła się zakonnica
- Zaciągnęłam go do matki, przyznał się do wszystkiego, jego brat mu zresztą pomagał. Zapewniła mnie, że jak dojadą do domu, to się z nimi policzy i obaj nie usiądą na tyłkach przez tydzień. Nie zrozum mnie źle, skarbie - tu ponownie spojrzała na dziewczynę - musisz na siebie uważać w takich sytuacjach, ale ja ubawiłam się doskonale. Nie spodziewałam się, że w tym wieku spotka mnie jeszcze coś takiego, ho ho!

Olek wrócił do naszego przedziału po dłuższej chwili i ze spuszczonym wzrokiem. Przez resztę podróży siedział jak skamieniały. Rozgadała się za to ciocia dziewczyny i niemal do samego Krakowa prowadziła ożywioną dyskusję z zakonnicą. Ja natomiast częściej wychodziłem na korytarz. Podczas jednej z takich sytuacji pojawiła się nagle obok nastolatka z mojego przedziału.
- Cześć - podała mi rękę - jestem Asia.
- Tomek -
przywitałem się
- Wyglądasz sympatycznie i myślę, że mogę ci zaufać. Mam prośbę...
- Słucham
- Poczekasz przed drzwiami do kibelka gdy pójdę się załatwić? Podobno blokada drzwi nie działa, a nie chcę takich przygód jak ciocia...
- Jasne, nie ma sprawy -
zapewniłem - W ogóle fajną masz tę ciocię.
- No -
przyznała - Opiekuje się mną, odkąd mama... Zresztą, nieważne... Jedziemy razem do Zakopanego na wczasy i strasznie się cieszę, że ciocia będzie razem ze mną.
- Ekstra! Ja nigdy nie byłem w Zakopanem -
zwierzyłem się
- Na pewno jeszcze nie raz tam będziesz. Zaraz pogadamy, ale teraz naprawdę muszę siku...

Chwilę potem dziewczyna weszła do toalety, a ja stanąłem "na straży". Jeszcze pół godziny temu pewnie próbowałbym podglądać, albo nawet delikatnie uchylić drzwi, aby zobaczyć ją bez majtek. Teraz, mimo że hormony szalały po całym moim organizmie, byłoby mi najzwyczajniej głupio. Nawet nie musiałem toczyć ze sobą jakiejś wewnętrznej walki, przez te kilka minut pilnowałem drzwi i ani przez moment nie przemknęło mi przez myśl, żeby nadużyć zaufania nowej znajomej.

Reszta drogi przebiegła w idealnej atmosferze. Ciocia Asi opowiadała zakonnicy barwną historię swojego życia, a ja z dziewczyną co jakiś czas uśmiechaliśmy się do siebie. Gdy pociąg wjeżdżał między perony dworca Kraków Główny pomyślałem, że gdyby ktoś wcześniej przewidział mi taki scenariusz tej podróży, nie uwierzyłbym. Może to królewskie miasto, które właśnie witało mnie po raz kolejny, nie jest jednak takie złe...?
A po następnym kwadransie musiałem to przekonanie zrewidować jeszcze bardziej. 

Wujek czekał na peronie i zaczął od standardowego:
- Ale wyrosłeś!
- Oj, wujku... Za każdym razem tak mówisz.
- Ale tym razem to szczególnie widać -
podkreślił - I nie chodzi tylko o wzrost. Twoja mama mówiła, że jesteś już niemal dorosły i stać cię na naprawdę dojrzałe, szlachetne gesty.
- Eee, jakie tam szlachetne...
- A właśnie, że tak! -
ciągnął z naciskiem - Podzielić się z kimś kto ma mniej, zrezygnować z czegoś na rzecz kogoś, kto potrzebuje bardziej, stanąć w obronie kogoś słabszego. Nawet w czasie takiej, o, podróży pociągiem, można się czymś szlachetnym wykazać.
- Może i masz rację -
mruknąłem pod nosem
- No, w każdym razie musisz wiedzieć, że oboje z ciocią bardzo to doceniamy i bardzo się nam to podoba. I z tej okazji mamy dla ciebie niespodziankę!
- Dostałeś urlop?!  -
niemal krzyknąłem
- Nie, tak w ostatniej chwili to niemożliwe... Ale też się ucieszysz. Jutro jedziesz z ciocią na cztery dni do Zakopanego!