sobota, 31 października 2020

(59.) Negocjacje

Mimo pochmurnej pogody, zapowiadał się fantastyczny dzień. Lipiec, czyli wakacje w pełni, a zatem nic nie musiałem robić. Rodzice nie powierzyli mi nawet żadnych przygotowań do obiadu. Tato prosto z pracy miał iść na prywatną fuchę, więc wiadomo było, że obiad zje tam a nie w domu. Dlatego dla mnie i dla Mamy miało spokojnie wystarczyć to, co zostało od wczoraj - trzeba było jedynie odgrzać. Brak czegokolwiek do zrobienia w mieszkaniu był dla mnie sytuacją niecodzienną. Przecież ile można się obijać w domu? I tak spałem prawie do dziesiątej, potem czytałem komiksy, grałem w gry, oglądałem telewizję, a po tym wszystkim nie było jeszcze nawet czternastej. Na dwór nie było sensu wychodzić, bo zaczęło padać. A Beata miała dzisiaj "w grafiku" opiekę nad młodszym rodzeństwem. W końcu postanowiłem ogarnąć trochę swój pokój, chociaż i tak było tam względnie posprzątane. Ale i to zajęło mi mniej czasu niż się spodziewałem. Zacząłem więc sprzątać w przedpokoju, potem w kuchni, w łazience... i tak po kawałku posprzątałem niemal całe mieszkanie! Efekty było widać jak na dłoni. Pomyślałem, że gdy Mama wróci po szesnastej na pewno mnie pochwali, a może i dorzuci coś do kieszonkowego. Ha, nawet deszczowy wakacyjny dzień może przynieść jakieś korzyści. 

Obraz całości psuło tylko to wiadro z wiśniami, które tkwiło wciąż w przedpokoju. Miałem je już wczoraj zanieść do pani Kalipskiej, ale - jak pewnie doskonale pamiętacie - na miejscu zastałem uchylone drzwi, wślizgnąłem się do mieszkania i natknąłem się na scenę, gdy sąsiadka, chociaż mężatka, dupczyła się z moim nauczycielem WF-u! W tej sytuacji wycofałem się po cichu i wróciłem z wiśniami do naszego mieszkania. Mamie powiedziałem, że nikogo nie zastałem mimo długotrwałego pukania i że zaniosę to wiadro dopiero kolejnego dnia, bo nie wiadomo kiedy w tej sytuacji sąsiadka pojawi się w mieszkaniu. Nie robiła problemów.

Pani Kalipska wracała z pracy po szesnastej, podobnie jak moja Mama, więc nie dało się sprawy tych wiśni załatwić wcześniej. Leżałem teraz na łóżku i nudziłem się, czekając na porę, gdy będzie można odhaczyć ostatnią do zrobienia rzecz dzisiaj. Zjadłem obiad, odgrzałem dla Mamy tuż przed czasem, gdy powinna przyjść z pracy i zastanawiałem się, czym mógłbym zapełnić jeszcze ten dzisiejszy dzień. Jakoś kwadrans po czwartej usłyszałem szczęk klucza w zamku. "No, idealnie!" - pomyślałem - "obiad jeszcze na pewno nie wystygnął". Jak dotąd, wszystko mi się tego dnia układało i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić...

... do momentu, gdy po wejściu do mieszkania, Mama zamiast skierować się do kuchni, wpadła do mojego pokoju. I to wpadła jak przysłowiowy Pershing. Zdążyłem tylko zauważyć, że nawet nie zdjęła wyjściowych butów. Mokre od deszczu wsuwane półbuty zostawiały paskudne ślady na umytej podłodze. Tyle efektów mojego sprzątania...

- Wstawaj, ale już! - ryknęła Mama i nie czekając aż wykonam polecenie, siłą podniosła mnie z łóżka i postawiła do pionu, a potem odwróciła tyłem, pochyliła i zaczęła dawać solidne klapsy w tyłek. Przyszło jej to łatwo, bo byłem tak zaskoczony, że nawet nie próbowałem się bronić. Przecież nic złego nie zrobiłem, nie dzisiaj, a nawet wręcz przeciwnie, więc skąd to wszystko...? O co tu chodzi? Czułem się jak bohater jakiegoś absurdalnego filmu.

- Mamo, ale co...? - próbowałem zapytać, gdy otrząsnąłem się już z pierwszego szoku
- Cicho bądź! - przerwała mi, nie przestając łoić mi tyłka
- Ale za co? Co ja zrobiłem?! - krzyknąłem rozpaczliwie
- Jeszcze się pytasz co? - warknęła - Jeszcze się pytasz?? Jak mogłeś mnie tak okłamać?!
- Ale w czym?
- No chyba żartujesz!
- przerwała na chwilę dawanie mi klapsów - Powiedziałeś wczoraj, że byłeś u pani Kalipskiej i że nikt nie otwierał drzwi, tak?
- No tak, pukałem chyba z pięć minut, bo dzwonek był zepsuty. I nikt nie otwierał.
- Ach tak? To dlaczego dzisiaj rano pani Kalipska zadzwoniła do mnie do pracy z pretensjami, że nie przyniosłeś wczoraj wiśni, a ona tak na nie czekała?
- Eee...
- Powtórzyłam jej to, co mi mówiłeś. Że pukałeś i nikt nie otwierał. A ona na to, że od szesnastej przez cały dzień była w domu. Nigdzie nie wychodziła! I nikt nie pukał, nic nie słyszała. Okłamałeś mnie, wcale u niej nie byłeś! Ile ja się przez ciebie dzisiaj wstydu najadłam!

W okamgnieniu zrozumiałem sytuację. Wpadłem w pułapkę, którą sam na siebie zastawiłem. Bo nie ma żadnego dowodu, że faktycznie tam byłem. Musiałbym opowiedzieć, co faktycznie widziałem w mieszkaniu sąsiadki, to potwierdziłoby moją wersję. Ale wtedy dostałbym lanie za podglądactwo albo za bezprawne wejście do jej mieszkania. Pokpiłem sprawę. Trzeba się było wczoraj dobijać do tych drzwi aż do skutku, aż pani Kalipska usłyszy, przerwie seksualne igraszki i mi otworzy drzwi. A teraz wszystkie fakty świadczyły przeciwko mnie...

- Ale ja naprawdę byłem u niej, pukałem... - próbowałem jeszcze się bronić, ale tak zrezygnowanym tonem, że nie uwierzyłby w to najbardziej naiwny człowiek świata.
- Ja już cię proszę, Tomek, nie kłam i nie pogarszaj swojej sytuacji - powiedziała Mama - Już mam tego dość i dzisiaj raz na zawsze oduczę cię wreszcie kłamstwa i takiego zachowania.
Po czym szarpnęła z całej siły moje spodenki. Krótkie szorty zjechały do kolan, a w ślad za nimi szare slipki. Mama zdjęła z prawej stopy but i po chwili poczułem na tyłku plask. A za chwilę kolejny i kolejny. Każdy coraz mocniejszy. Dostawałem lanie na gołą pupę półbutem Mamy, mokrym od deszczu. 

Nie wiem, co wolałem bardziej. Wymierzane z furią klapsy na początku, czy to, co działo się teraz. Gołego tyłka już się tak bardzo nie wstydziłem, bo oberwałem na gołą od Mamy kilka ładnych razy przez ostatnie parę miesięcy. Ale to lanie mokrym butem było naprawdę solidne, a Mama sprawiała wrażenie tak wściekłej, że nie zanosiło się na to, aby miało się szybko skończyć. W mojej głowie odbywał się właśnie jakiś przerażający lot w dół, od fantastycznego samopoczucia jeszcze kilkanaście minut temu, aż do kompletnej beznadziei. Po piętnastym mokrym uderzeniu butem przestałem już liczyć. Stać mnie było tylko na ciche pojękiwania po każdym klapsie...

I nie wiadomo jak długo by się to wszystko ciągnęło, gdyby w uderzenia buta o mój goły tyłek nie wdarł się nagle dźwięk dzwonka do drzwi. A po chwili kolejny, jakiś taki bardzo natarczywy. Początkowo Mama nie przerwała wymierzania mi lania, ale w końcu rzuciła butem na podłogę i poszła w kierunku przedpokoju. Wychodząc z pokoju przykazała mi jeszcze:
- A rusz się tylko, to ci kablem zleję dupsko do krwi!

Po takiej "obietnicy" nie mogłem zrobić nic innego, niż tylko sterczeć jak głupi w pochylonej pozycji, z wypiętym gołym tyłkiem, na którym kolor czerwony mieszał się pewnie z kolorami deszczówki i błota. Zresztą i tak nie miałem już na nic siły. Przez ostatni kwadrans odechciało mi się wszystkiego, wakacji, piłki nożnej, wszystkiego...

Przez uchylone drzwi mimowolnie usłyszałem, że Mama prowadzi z kimś ożywioną dyskusję. Głosy mieszały się i nie byłem w stanie zidentyfikować kto przyszedł. Zresztą, co to za różnica... Gość zaraz pójdzie, a Mama wróci i na zimno wlepi mi pewnie jeszcze ze czterdzieści klapsów tym butem...
Głosy jednak nie cichły, a po chwili drzwi wyjściowe zostały zamknięte, ale rozmowa nie zakończyła się, a wręcz przeciwnie - z progu przeniosła się do wnętrza mieszkania. A potem nagle zaczęły otwierać się drzwi do mojego pokoju i usłyszałem już wyraźnie głos Mamy:
- No rozumiem, ale stawia mnie pani w kłopotliwej sytuacji, bo on... on właśnie dostaje teraz za to wszystko karę...
Sekundę później drzwi otworzyły się szeroko i do mojego pokoju wkroczyła pani Kalipska, a za nią moja Mama, która wyglądała tak, jakby usiłowała ją przed tym powstrzymać.
- Tomku... - pani Kalipska zamarła na widok mnie, stojącego tyłem do drzwi, z wypiętą gołą pupą. Jej uwadze na pewno nie umknął też leżący obok na podłodze but. Dla mnie to jednak było już zbyt wiele. Wciągnąłem slipki i jak dzieciak, nie dbając o konsekwencje, ze spodniami wciąż wokół kolan, minąłem kobiety i uciekłem do łazienki, zamykając się tam na zamek. Usiadłem na podłodze i rozryczałem się.

Nie wiem już ile czasu minęło odkąd zamknąłem się w łazience. Było mi teraz kompletnie wszystko jedno. Niezasłużone lanie, furia Mamy, a do tego jeszcze upokorzenie, gdy w tak kompromitującej pozycji zobaczyła mnie sąsiadka. Gorzej już być nie mogło, chociaż spodziewałem się wszystkiego. Że zaraz wróci Tato, wyważy drzwi do łazienki albo rozkręci zamek, a potem dostanę kolejne lanie, pewnie pasem i szlaban do końca wakacji. Ale nawet jeśli, to co z tego... Do dupy z takimi wakacjami! A tak pięknie zaczął się ten dzień...

Rozmowa Mamy z panią Kalipską trwała jeszcze kilka minut po tym, gdy uciekłem z pokoju, chociaż już nie starałem się nawet rozróżnić żadnych słów. A potem nastała kompletna cisza. Po jakiejś godzinie (ale kto wie, ile czasu naprawdę minęło...) trochę się już uspokoiłem, ale nadal miałem dość życia. Nie wciągnąłem nawet spodni. Siedziałem tak jak uciekłem z pokoju, w samych majtkach i ocierałem łzy papierem toaletowym.

W końcu jednak trzeba będzie wyjść z tej łazienki... Zanim jednak zacząłem poważnie o tym myśleć, Mama zapukała delikatnie w drzwi.
- Tomek... - powiedziała zupełnie zmienionym głosem - Ja... ja cię bardzo przepraszam...
Nie odpowiedziałem nic, Mama też na chwilę zamilkła, ale po chwili kontynuowała:
- Zdenerwowałam się, bo tak to wszystko wyglądało... Ale okazuje się, że ty miałeś rację... Pani Kalipska... ona powiedziała mi dzisiaj, że sobie przypomniała, że dosłownie na pięć minut wczoraj musiała wyjść, bo podjechał kierowca od niej z pracy i musiała mu jakieś papiery przekazać. I pewnie właśnie w tym czasie akurat ty do niej pukałeś i dlatego nie otwierała. I dzisiaj jak wróciła z pracy to zauważyła, że jedna wiśnia leży na progu. Pewnie ci wypadła z wiadra, gdy wczoraj znosiłeś..
("Akurat, kierowca z pracy - pomyślałem złośliwie - Rżnęła się w łóżku z moim wuefistą i dlatego nie słyszała jak pukam, a nie żaden kierowca... Ale to zrozumiałe, że się do tego nie przyzna")

- Tomek, ja cię tak strasznie przepraszam... - głos Mamy był teraz bliski płaczu - Nie powinnam była tak zareagować, nie miałam prawa... Ale jak ona zadzwoniła rano, to już byłam zdenerwowana i tak to jakoś poszło...
- I uwierzyłaś jej, a nie mnie!
- krzyknąłem przez drzwi
- Bo do tej pory dawałeś powody... - zaczęła - A zresztą nieważne. Powinnam była cię wysłuchać tak czy inaczej. Popełniłam błąd. Wybacz mi, proszę!
- Już dobrze, trudno, stało się...
- powiedziałem, otwierając drzwi - Każdy czasem popełnia błędy.
Mama otarła oko, a potem dodała:
- Pani Kalipska prosiła, żebyś wpadł do niej, najlepiej jeszcze dzisiaj. Chce cię osobiście przeprosić.
- Co? Chcę być teraz sam - wskazałem na drzwi do swojego pokoju
- Tomek, idź proszę do niej - Mama nalegała, ale bardzo spokojnym, wręcz przepraszającym tonem - A potem zrobię ci pizzę na kolację, podam ci do pokoju i nikt ci nie będzie przeszkadzał. Idź, weź te wiśnie przy okazji i miejmy to już z głowy.

Ten ostatni argument był bardzo przekonujący, chociaż nie sądziłem, że szybko uda mi się zapomnieć o tym, co wydarzyło się dzisiejszego popołudnia. W każdym razie zabrałem wiadro z wiśniami i zszedłem dwa piętra w dół do pani Kalipskiej. Przez całą drogę myślałem o tym, że jej nawrzucam, ale gdy stanąłem przed drzwiami, bojowy nastrój mnie opuścił. Chciałem już tylko jak najszybciej to załatwić, wrócić do domu i zamknąć się w swoim pokoju.

Otworzyła niemal natychmiast. Odnotowałem, że nadal jest w wyjściowym ubraniu, tym w którym przyszła z pracy. Jakby czekała na mnie tak gorączkowo, że szkoda jej było czasu, żeby się przebrać.
- Tomku, dziękuję że przyszedłeś - powiedziała przymilnym głosem i gestem zaprosiła mnie do środka.
Postawiłem wiadro w przedpokoju, a ona zaraz poprowadziła mnie do dużego pokoju i wskazała fotel na którym mam usiąść. Niechętnie spełniłem tę prośbę. Nie tylko dlatego, że wolałem jak najszybciej wracać do domu, ale także dlatego, że ten pokój źle mi się kojarzył. Bo właśnie tutaj pani Kalipska sprała mi tyłek pół roku temu, gdy podczas awarii prądu potrąciłem ją na klatce schodowej i nabiła sobie guza. Wtedy jednak lanie było, bądź co bądź, zasłużone. Dzisiejsze nie.

- Chciałabym, żebyśmy wyjaśnili sobie kilka spraw - powiedziała sąsiadka, przysiadając na brzegu stołu - Przede wszystkim bardzo mi przykro, że dostałeś niezasłużoną karę od swojej mamy.
- Mhm...
- mruknąłem
- I jestem ci bardzo wdzięczna, że nie powiedziałeś swojej mamie jak było naprawdę, a spodziewałam się, że to zrobisz, żeby się bronić.
- Tak?
- zdziwiłem się, bo rozmowa zaczęła zmierzać w interesującym kierunku
- Oboje wiemy, że nie było żadnego kierowcy z firmy, do którego musiałam wyjść na parking. Byłam cały czas w mieszkaniu, a ty przyszedłeś kiedy ja...  Zresztą, sam opowiedz proszę jak to było naprawdę.
- Eee, no dzwoniłem, ale dzwonek nie działał. Więc pukałem i nikt nie odpowiadał. I już miałem sobie iść, ale zobaczyłem że drzwi są uchylone, więc pomyślałem, że coś się stało. Złodziej, albo że pani zemdlała. I ostrożnie zajrzałem do środka. Było cicho, to wszedłem dalej, do przedpokoju.
- I zajrzałeś do sypialni, prawda?
- Tak...
- wbiłem wzrok w podłogę
- I zobaczyłeś jak... jak kocham się z pewnym panem
- Mhm...
- Przykro mi, że to zobaczyłeś. Ale to są sprawy dorosłych, którymi nie musisz się przejmować, rozumiesz?
- Tak
- A powiedz mi proszę, czy widziałeś kim był ten pan?
- Tak, to był pan... eee... Zbigniew, uczy WF-u w mojej szkole.
- Tak, pan Zbigniew to mój przyjaciel i w ogóle nie musisz się przejmować tym, co widziałeś
- powtórzyła się pani Kalipska - Nie ma też powodu, żebyś komukolwiek mówił o tym, co widziałeś, bo to są prywatne sprawy.
- Ale ja nie miałem zamiaru nikomu o tym mówić
- zapewniłem - Rozumiem, że to są pani prywatne sprawy.
- Wiem, bo jesteś mądrym chłopcem. Ale byłam przekonana, że będziesz na mnie zły i będziesz chciał się... nie wiem... zemścić...

- Dlaczego miałbym się mścić? - zdziwiłem się
- Widzisz, wczoraj gdy pan Zbyszek poszedł, czekałam aż przyniesiesz mi te wiśnie. I nie przyszedłeś. Myślałem, że zapomniałeś, byłam na ciebie zła i z samego rana zadzwoniłam do twojej mamy, żeby... no żeby na ciebie naskarżyć. A potem po powrocie z pracy zobaczyłam wiśnię. Ale nie na progu, jak potem powiedziałam twojej mamie, tylko w środku, w przedpokoju. Zrozumiałam, że byłeś w mieszkaniu, gdy ja kochałam się z przyjacielem. I wtedy pomyślałam, że jeśli twoja mama będzie chciała cię ukarać za nieprzyniesienie wiśni, to ty jej powiesz jak było naprawdę i co widziałeś. A jak ustaliliśmy, to są prywatne sprawy, o których nie powinno się trąbić naokoło. Dlatego natychmiast pobiegłam do was do mieszkania, ale spóźniłam się, bo ty już zdążyłeś dostać karę... Bardzo mi przykro z tego powodu, Tomku i gdybym mogła cofnąć czas...

Dopiero teraz zrozumiałem złożoność całej sytuacji. Pani Kalipska bała się, żebym komukolwiek nie powiedział o tym, co widziałem w jej sypialni. Musiała mnie ugłaskać za wszelką cenę. Normalnie by mi zagroziła w jakiś sposób. Zapewne nakreśliłaby szantaż, że jeśli zacznę rozpowiadać co widziałem, to wyda się, że bez pozwolenia wślizgnąłem się do jej mieszkania. Zatem lepiej, żebyśmy oboje nic nie mówili, a wtedy nic się nie wyda. Jednak skoro już dostałem lanie, mleko się rozlało. Byłem teraz tym bardziej "niebezpieczny", bo po pierwsze już nie miałem czego się bać, a po drugie mogłem wręcz chcieć "mścić" się za niezasłużone lanie. Tak po prawdzie, to miałem ją w garści. Mogłem cynicznie zażądać od niej wszystkiego. Ale czy było mnie na to stać? W tej chwili pragnąłem już tylko tego, żeby zamknąć się w swoim pokoju i nikogo nie oglądać...

- Dlatego jeszcze raz bardzo, bardzo cię przepraszam - głos sąsiadki wdarł się w moje rozmyślania
- Rozumiem, przyjmuję przeprosiny - powiedziałem po chwili ciszy - Co się stało, to się stało i nie da się cofnąć czasu...
- Wiem, dlatego... dlatego chciałabym ci jakoś wynagrodzić tę niezasłużoną karę. Może potrzebujesz dodatkowego kieszonkowego, może chcesz sobie kupić jakąś grę...
- Mam dużo gier
- burknąłem - A jak będę mieć nową, to rodzice zaczną się interesować skąd miałem na nią pieniądze, skoro wiedzą że ja nie umiem oszczędzać.
- Ha, no tak - pani Kalipska roześmiała się nerwowo - To może... nie wiem... Jak mogłabym...?
- Proszę pani - powiedziałem poważnie - Dostałem od mamy lanie na gołą du... eee... pupę. Mokrym butem. Tego nie da się "wynagrodzić"! Nie powiem nikomu co widziałem u pani w sypialni, ale naprawdę chciałbym już iść do domu.
- Rozumiem... Oczywiście, możesz iść, ale...
- I jeszcze pani to widziała! Widziała pani jak stoję wypięty, bez majtek. Wie pani jaki to jest wstyd? -
zdenerwowałem się nawet trochę za bardzo, ale wiedziałem, że mogę sobie na to pozwolić
- Masz rację nie wiem... Ale chciałabym być pewna, że...
- Że nikomu nie powiem? Nie wierzy mi pani na słowo?
- To nie tak, wierzę, ale... rozumiesz sam... jesteś na mnie zły i... chcę ci coś dać, żebyś... Żebyśmy byli kwita.
- Ale ja nic nie chcę od pani, chcę już iść! Tyłek mnie boli, dostałem od mamy lanie za nic i chcę mieć już spokój...
- Dobrze, Tomku, ale... może... Jakbym... Jakbyś też dał mi lanie, klapsy, to wynagrodzi ci to...
- Nie wynagrodzi
- burknąłem zaskoczony, a gdy po chwili dotarł do mnie sens tych słów, dodałem szybko - Ale będziemy kwita.

Pani Kalipska wyglądała, jakby spadł jej kamień z serca. Oczekiwała chyba czegoś takiego, czegoś, co zbuduje w niej pewność, że naprawdę nikomu nie powiem. I chyba spodziewała się, że będzie to kosztować bardzo dużo, ale była zdeterminowana, by jej romans z panem Zbigniewem nie wyszedł na jaw. A w tym celu miała chyba tylko dwa wyjścia: albo mnie zabić, albo dać mi coś tak cennego, by głupio mi było kiedykolwiek w przyszłości wspomnieć o tym, co widziałem.

- Załatwmy to, proszę, od razu - powiedziała sąsiadka - I zamknijmy na zawsze tę sprawę, dobrze?
- Eee... tak, dobrze - odpowiedziałem skołowany, bo dopiero w pełni zaczynałem rozumieć na co się właśnie zgodziłem. Miałem wymierzyć lanie nielubianej sąsiadce, która w dodatku była już po pięćdziesiątce. Czy ja... ja sobie poradzę...? A może to jednak jakaś podpucha? Może ona tylko czeka aż spróbuję dać jej klapsa, a potem sama mi wleje za naruszenie jej nietykalności cielesnej...?

Chyba jednak tym razem nie o to chodziło, bo pani Kalipska szybko wstała, odwróciła się tyłem i oparła dłońmi o stół, wypinając lekko pupę.
- Tomku, mam prośbę jeszcze... - odezwała się
- Eee... tak... słucham
- Jestem od ciebie dużo starsza, a ty... jesteś niepełnoletni. Czy może to lanie nie być na goły tyłek tylko na przykład przez majtki?

- Tak... tak, może być przez majtki - powiedziałem szybko
- Ile planujesz klapsów? Bo ja... wiesz, nieprzyzwyczajona jestem...
- Eee, nie myślałem o tym jeszcze
- wybąkałem i rzuciłem pierwszą liczbę, jaka przyszła mi do głowy - Może... dziesięć..?
- Tak, dziesięć chyba wytrzymam
- przytaknęła pani Kalipska, po czym rozpięła z boku swoją spódnicę i zsunęła ją aż do kostek. Widok, który zobaczyłem, zamurował mnie.

Pani Kalipska miała pod spódnicą czarne pończochy oraz dość skąpe, czarne, koronkowe majtki, przez które zresztą sporo prześwitywało. Ale nie to mnie tak zaszokowało, ostatecznie gołą pupę pani Kalipskiej widziałem już wczoraj. Sąsiadka miała teraz na sobie coś jeszcze. Jej majtki okalał jakiś rodzaj materiału, do którego przyczepione były wąskie tasiemki łączące się z pończochami. Wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem na własne oczy pas podtrzymujący pończochy, wraz z całym "oprzyrządowaniem". I ten właśnie widok zadziałał na mnie tak, że stanąłem jak wryty. Bo był to widok bodaj bardziej seksowny niż pełna nagość. Wyglądało jednak na to, że pani Kalipska chodziła tak na co dzień do pracy, bo nie widziała nic zdrożnego, żeby mi się w takim stroju pokazać. Owszem, nie był to jakiś fikuśny pas jak z sex-shopu, ale raczej taki bardziej codzienny (chociaż widać było, że sąsiadka na bieliznę wydaje spory procent swojej pensji), mimo to widok był dla mnie oszałamiający.

- W pierwszej szufladzie od góry jest taki czerwony pasek od płaszcza - powiedziała pani Kalipska - Wyjmij go i miejmy już to za sobą.
Spełniłem to polecenie, wyjąłem pasek, złożyłem go na pół, ale zamiast wymierzyć pierwszego klapsa sąsiadce, wciąż wgapiałem się w nowy, zupełnie nieznany mi dotąd widok. W brzuchu poczułem dziwną sensację, w podbrzuszu - znajomą reakcję. Nagle zrobiło mi się zimno i zacząłem drżeć na całym ciele. Coś było bardzo nie tak. 

Pani Kalipska opierała się dłońmi o blat stołu, wypinając pupę już trochę bardziej. Gdy odwróciła wzrok w moją stronę, zastanawiając się zapewne skąd ta zwłoka w moim działaniu, poczułem, że trzeba coś zrobić. Wziąłem zamach i wymierzyłem uderzenie. Trafiłem lekko w lewy pośladek, pasek zsunął się po ciele. Wziąłem kolejny zamach i trafiłem już lepiej oraz zdecydowanie mocniej. Pani Kalipska jęknęła cicho, a ja wymierzyłem kolejnego klapsa, ale znowu był lekki, tak jakby ręka zupełnie mnie nie słuchała. Miałem tego dość. Wszystko działo się nie tak, jak powinno. Nie czułem ani satysfakcji z "zemsty", ani żadnego triumfu, zadośćuczynienia za niezasłużone lanie. Nic takiego nawet na moment nie pojawiło się w moim umyśle. I tej sytuacji, tej sceny, też nie powinno być. Do tego "lania" w ogóle nie powinno dojść i nie mam pojęcia jak to się stało, że jednak doszło. Trzeba było stąd iść już dziesięć minut temu. Pani Kalipska siłą by mnie przecież nie zatrzymała.

Ale nadal nie było na to za późno. Wciąż dało się to jeszcze może nie odkręcić, ale przerwać i dać sobie spokój z tą farsą. Impulsywnie podjąłem decyzję, nie czekając, aż znowu mi się coś odmieni. Rzuciłem pasek na fotel, powiedziałem tylko na głos, bardziej w przestrzeń niż do sąsiadki: "Nie powiem nigdy, nikomu!" i uciekłem z mieszkania pani Kalipskiej. Cały drżąc wpakowałem się do łóżka, pod koc. Na szczęście Mama mi się tego wieczoru nie narzucała. Na biurku czekała już ciepła, domowa pizza. Zjadłem dwa kawałki i szybciej niż zwykle zasnąłem.