sobota, 28 grudnia 2019

(52.) W stronę słońca

W życiu każdego nastolatka zwykle mają miejsce dwa przełomowe momenty związane z seksem. Pierwszy to ten, gdy dowiadujemy się czym to właściwie jest; od tego czasu myślimy o seksie, fantazjujemy, pragniemy o nim mówić, go oglądać i - jak to się brzydko mówi - uprawiać (co w końcu, prędzej bądź później, następuje). Natomiast ten drugi moment następuje wtedy, gdy uświadamiamy sobie, że seks praktykują nasi rodzice (lub inni bliżsi dorośli). Ten moment bywa szokujący, onieśmielający, a dla niektórych wręcz odpychający. Biada tym, którzy mają zbyt barwną wyobraźnię, nasuwającą im jakieś obrazy związane z seksem rodziców. A jeszcze większa biada tym, którzy przez przypadek rodziców "nakryli". Nie spotkałem nigdy nikogo, kto miał nieprzyjemność czegoś takiego dostąpić, i nie chciałby potem cofnąć czasu, aby to się jednak nie wydarzyło. Już same odgłosy seksu rodziców pozostawiały pewien rodzaj traumy, a najgorzej mieli rzecz jasna ci, którzy nie tylko usłyszeli, ale i zobaczyli. Jak to się kiedyś mówiło - co się zobaczyło, to już się nie "odzobaczy"...

Na mnie ta refleksja spłynęła w najmniej oczekiwanym, chociaż uzasadnionym, momencie. Siedziałem schowany w szafie stojącej w kantorku przylegającym do pokoju socjalnego, w urzędzie, w którym pracowała moja Mama. Siedziałem tam nie bez powodu. Miałem czekać na Mamę w owym pokoju socjalnym, ale z nudów zajrzałem do kantorka, a wtedy ktoś wszedł do pokoju socjalnego. Uznałem, że moją obecność w kantorku, w którym nie powinienem być, ciężko będzie wytłumaczyć, więc zanim ktokolwiek mnie zauważył, wlazłem do szafy i czekałem, aż ten kto tam wszedł - wyjdzie. Okazało się jednak, że były to aż dwie osoby: kierownik działu kadr w urzędzie, oraz... pani Znyk. Matka mojej najlepszej koleżanki ze szkoły - Beaty. Dziewczyny, z którą byłem tak blisko, że właściwie lada dzień moglibyśmy zacząć być parą.

I na moje nieszczęście sprawa między kierownikiem a panią Znyk okazała się poważna. Kobieta, na co dzień samotnie wychowująca czwórkę dzieci i żyjąca z zasiłków socjalnych, pracowała w urzędzie jako sprzątaczka. Przez ledwie kilka tygodni pracy zdążyła jednak, ponoć ze zdenerwowania, narobić paru poważnych szkód (wybite okno, zniszczony komputer, zalane biuro). Kierownik uznał, że dość już dawania jej kolejnych szans i postanowił ją zwolnić. Załamana pani Znyk na przemian to wybuchała płaczem, to błagała, aż wreszcie kierownik dał się uprosić i wycofał zwolnienie. W zamian za to miał jednak ukarać sprzątaczkę w inny, dość nietypowy sposób, który akurat ja znałem aż za dobrze. Pani Znyk wytrzymała jednak tylko dwa pasy na swój goły tyłek i ponownie zaczęła błagać kierownika, żeby zrezygnował z tej kary, bo zapowiadanych 20 pasów ona na pewno nie zniesie. W desperacji zaproponowała wręcz, żeby - skoro już ma otrzymać jakąś upokarzającą karę - to żeby zamiast lania pasem, kierownik ją wydupczył. Mężczyzna najpierw wściekł się, ale potem kazał pani Znyk napisać oświadczenie, że jest to jej świadoma i dobrowolna decyzja, i że kobieta decyduje się na to z własnej inicjatywy. A potem... zaczął ściągać spodnie.

A na mnie wtedy spłynęła cała świadomość tego, co się za chwilę wydarzy niemal tuż obok mnie, bo od miejsca gdzie stali kierownik i pani Znyk dzieliło mnie może półtora metra przestrzeni i solidne drzwi metalowej szafy ze szparą, przez którą miałem doskonały widok, a sam byłem niewidoczny. Uzmysłowiłem sobie, że to, co tu się będzie działo, będzie do mnie wracać i stawać mi przed oczami jeszcze bardzo długo. Ciężko mi będzie teraz przebywać w domu Beaty (chociaż i tak bywałem tam rzadko, bo w ich jednym pokoju po prostu nie było miejsca na swobodne spotkania), bo za każdym razem gdy spojrzę na jej mamę, przypomni mi się pewnie ta scena. Stanie mi przed oczami bezradna i odarta z godności kobieta, wypinająca gołe pośladki przed spoconym i łysym kierownikiem, i godząca się najpierw na lanie, a potem na seks, tylko dla dobra swoich dzieci.

I chociaż byłem w wieku, w którym seks fascynował mnie jak najbardziej zakazany z zakazanych owoców, nagle zrobiło mi się niedobrze. Widziałem już jak dwoje ludzi się ze sobą "bzyka", ale wtedy chodziło o osoby niewiele ode mnie starsze, które w dodatku robią to, bo chcą. Teraz chodziło o coś kompletnie innego. Serce waliło mi jak przysłowiowym młotem, ale mimo tych ekstremalnych emocji, już wiedziałem co muszę zrobić.

Kierownik tymczasem złożył spodnie na taborecie, a potem ściągnął też majtki. Z kieszeni koszuli wyjął coś malutkiego, ale dopiero gry rozerwał opakowanie i schował je z powrotem do kieszeni zrozumiałem co to jest. Pani Znyk siedziała wciąż na drugim taborecie, jakby oszołomiona i pozbawiona kontaktu z otoczeniem.
- No, pani Jadwigo - powiedział stanowczo dyrektor, prawą ręką wciąż manipulując gdzieś poniżej pasa, czego na szczęście nie widziałem, bo stał tyłem do mojej szafy - Nie mamy całego dnia, zaraz piętnasta. Sama pani chciała, więc dalej...
Mama Beaty dźwignęła się z krzesła, zdjęła fartuch i odwiesiła na wieszak. Potem rozebrała się od pasa w dół, ściągając wszystkie elementy garderoby przez buty.
- Pani się odwróci i wypnie jak do lania - polecił kierownik - Tylko nogi szerzej.
Gdy tylko przyjęła tę pozycję i wypięła bladą, okrągłą pupę, kierownik podszedł do niej od tyłu. Ostatnim obrazem, który zarejestrowałem, był niesmaczny widok jego wielkiego, tłustego, płaskiego tyłka, gdy przywarł do o połowę mniejszych pośladków sprzątaczki. Wtedy odsunąłem się jak najdalej od szczeliny w drzwiach szafy, zacisnąłem powieki i kciukami zatkałem sobie uszy najmocniej, jak tylko potrafiłem. Wiedziałem, że sporo w ten sposób ryzykuję. Moim planem było, aby cały czas obserwować sytuację w pomieszczeniu, by wiedzieć, kiedy "nieproszeni goście" definitywnie je opuszczą i będę mógł wyjść, albo kiedy ktoś będzie zbliżał się do szafy, bym mógł ewentualnie jakoś zareagować, np. zaryglować drzwiczki od wewnątrz i uchronić się przed ujawnieniem. Okoliczności jednak się zmieniły i byłem całkowicie bezradny...

Siedząc z zamkniętymi oczami i zatkanymi uszami szybko straciłem rachubę czasu. Na początku jeszcze starałem się liczyć sekundy, ale szybko się pogubiłem. Moje myśli biegały jak oszalałe. Raz zastanawiałem się, jak to się właściwie stało, że znowu przez własną głupotę wpakowałem się w takie bagno. Na tydzień przed końcem roku szkolnego! Powinienem teraz cieszyć się każdą słoneczną chwilą, planować sobie beztroskie dni wakacji, odliczać tygodnie do wyjazdu na kolonie w Kołobrzegu, które Mama załatwiła mi już jakiś czas temu... A nie być zmuszonym do ukrywania się w cuchnącej, metalowej szafie i drżeć czy ktoś mnie w niej nie znajdzie. Kto mi kazał ruszać się z pokoju socjalnego i zaglądać do tego pieprzonego kantorka...?!

Potem przypomniało mi się, jak już kiedyś siedziałem nielegalnie w innej szafie. To było na zielonej szkole, a ja - wskutek fatalnego zbiegu okoliczności - znalazłem się w pokoju naszej nauczycielki bez jej wiedzy i pozwolenia. Wtedy ratując własną skórę też schowałem się w szafie, w pokoju tej nauczycielki, i też było gorąco, bo kobieta chwilę potem weszła do pokoju, w dodatku z dziewczyną z mojej klasy, która właśnie coś przeskrobała. I jeszcze na moich oczach nauczycielka przetrzepała wtedy tyłek tej dziewczynie. A ja, zamiast się cieszyć, że nikt mnie nie nakrył, żałowałem, że to lanie było tylko na majtki, bo straciłem okazję do zobaczenia gołego tyłka koleżanki z klasy.

Ale wspomnienia z zielonej szkoły szybko przerwała niepokojąca myśl. Czy moja Mama już mnie szuka, czy zajrzała do pokoju socjalnego i mnie tam nie zastała? Jeśli minęła piętnasta, a z zalanymi papierami urzędnikom udało się uporać, to jest spora szansa, że właśnie tak się stało. Co wtedy zrobi moja Mama? Zacznie mnie szukać po korytarzach urzędu? Czy zacznie od kantorka przylegającego do pokoju socjalnego? Kierownik przekręcił kluczyk w drzwiach, więc do środka nie wejdzie. Ale jeśli Mama usłyszy odgłosy ze środka, może zacznie się dobijać do kantorka, sądząc że ja jestem w środku i robię sobie głupie żarty. Wówczas kierownik, na pewno nie chcąc by ktokolwiek zobaczył go w jednym pomieszczeniu z półnagą sprzątaczką, może zechcieć schować się w jedynym możliwym miejscu w kantorku - czyli w szafie, w której siedzę. Albo zechce schować w szafie panią Znyk... Jeśli tak się stanie, i odkryją, że ja od początku wszystko widziałem, to naprawdę marny mój los... To może być największy kłopot w jaki się wpakowałem w całym moim krótkim życiu...

Od tej myśli zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco, a pot obficie spływał mi po skroniach. Zastanawiałem się, ile może trwać taki wymuszony seks dwóch dorosłych osób... Zresztą, i tak pogubiłem się w szacowaniu czasu jaki już minął odkąd zatkałem sobie uszy i oczy. A może już dawno skończyli i poszli sobie, a ja zamiast wyjść i ratować sytuację przed Mamą, dalej tu siedzę w szafie jak debil...? Otworzyłem oczy, nie wyglądając przez szparę w szafie. W środku było ciemno, ale przez szczelinę z zewnątrz wpadało światło z kantorka. Może wyszli i nie zgasili lampy. A może jednak dalej tu są... Ponieważ bałem się wyjrzeć, mogłem zrobić tylko jedno. Ostrożnie odetkałem sobie jedno ucho. Usłyszałem dzwonienie w uchu, a gdy ustało zapanowała cisza... ale nagle przerwały ją stękanie i sapanie. Nawet nie próbowałem dociekać kto jest źródłem tych jęków. Dotarło do mnie jeszcze trzeszczenie taboretu, ale i bez tego wiedziałem, że pan kierownik nadal posuwa panią Znyk. Natychmiast z powrotem zatkałem uszy.

Minęło kilka kolejnych minut, które wlekły się jak godziny. Kilka razy powstrzymywałem się w ostatniej chwili, ale w końcu musiałem zaryzykować ponownie. Tak jak poprzednio odetkałem jedno ucho i nasłuchiwałem. Teraz jednak nie usłyszałem nieprzyzwoitych odgłosów, tylko rozmowę:
-... po urodzeniu czwórki dzieci, no no, nie spodziewałem się, zaskoczyła mnie pani - głos kierownika nie był zdenerwowany, ale wprost przeciwnie - Mam nadzieję, że pani też się podobało.
Mama Beaty coś mruknęła, a kierownik ciągnął:
- Pomyliłem się będąc wobec pani tak surowym. To jasne, że lęk przed utratą źródła zarobku i zdenerwowanie mogły się przyczynić do tych błędów, które pani popełniała - mówił spokojnym tonem, pełnym jakby dziwnego zadowolenia z siebie - Zróbmy w ten sposób. Pani Jadwigo, proszę się nie bać o utratę pracy nawet jak pani zrobi coś nie tak. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy. Ja pani gwarantuję, że będzie tu pani pracować jak długo pani zechce. 
- Tak? - spytała cicho pani Znyk
- Oczywiście - zapewnił kierownik - Będzie pani pod moją ochroną. W zamian za to, raz w miesiącu spotkamy się tutaj, w tym kantorku, na taki miły kwadransik jak przed chwilą. Zgoda?
- A... a jeśli... 

- Jeśli pani... no cóż... nie zechce, no to niestety, następny pani błąd w pracy będzie ostatnim, bo będziemy musieli się pożegnać... Ale proszę pomyśleć, pani Jadwigo, to naprawdę nie jest wysoka cena za moją opiekę nad pani miejscem pracy. To jak będzie?
- Raz w miesiącu mówi pan?
- Bez dwóch zdań! - potwierdził kierownik - Nie będę od pani wymagać nic więcej, słowo. Może być na przykład każdego piętnastego, tak jak dzisiaj.
- I... i tylko to, co dzisiaj, tak?
- Jak najbardziej, tylko to mnie interesuje - potaknął mężczyzna - Pani się wypina, ja robię swoje i wracamy do swoich obowiązków. 
- No to... no to niech tak będzie - stwierdziła mama Beaty zrezygnowanym głosem - Ja bardzo potrzebuję tej pracy.

Nie wierzyłem własnym uszom! W moją nastoletnią moralność i wiedzę o świecie ta wymiana zdań wbiła potężny klin. Gdyby w tamtych czasach istniały smartfony czy dyktafony, i gdybym nagrał tę rozmowę, mógłbym wywołać skandal. Media nagłośniłyby aferę na cały kraj, gdybym to zaniósł do jakiejkolwiek gazety czy radia. Już pomijając fakt, że na pewno znalazłby się na postępowanie kierownika jakiś paragraf... Ale to działało też w drugą stronę. Kierownik na pewno zdawał sobie sprawę, że jego propozycja "w cztery oczy" jest bezpieczna, w razie czego: słowo przeciw słowu. Ale potencjalny świadek wszystko zmieniał. Nawet jeśli tym świadkiem miałby być czternastolatek. Gdyby teraz kierownik odkrył moją obecność w szafie, mógł zrobić wszystko. Może nie zabić mnie, bo takie rzeczy chyba tylko w filmach, ale mógł wymusić na mnie milczenie, mógł doprowadzić do zwolnienia moją Mamę... Mógł zrobić tysiąc rzeczy, przy których lanie pasem na gołą pupę wydawało się radosnym przeżyciem. W takich właśnie okolicznościach wkroczyłem w dorosły świat...

Tymczasem jednak należało wyjść z szafy. Ostrożnie wyjrzałem przez szczelinę. Mama Beaty już była w pełni ubrana w roboczy strój sprzątaczki. Kierownik dopiero wciągał spodnie, więc jeszcze mignął mi przed oczami jego wielki, płaski tyłek. Na plecach jego koszuli widniała olbrzymia plama od potu. Polecił pani Znyk wracać do swojej pracy, po czym wyjrzał ostrożnie z kantorka czy w pokoju socjalnym nikt nie siedzi. Musiało być "czysto", bo wypuścił mamę Beaty i zamknął za nią drzwi. Sam tymczasem zaczął ustawiać taborety w pierwotnych pozycjach, pozamiatał niechlujnie butem kurz na podłodze, po czym wyjął z kieszeni chusteczkę i zapakował w nią zużytą prezerwatywę. Potem narzucił marynarkę, otarł pot z czoła, wyjrzał na zewnątrz i wyszedł z kantorka. Byłem wolny!

Odczekałem jeszcze kilka chwil i zrobiłem to samo, co kierownik. W pokoju socjalnym było pusto. Wślizgnąłem się tam, usiadłem przy stole i zacząłem udawać niewiniątko. Na moją Mamę musiałem jednak czekać prawie kwadrans. Wpadła jak burza, z mokrymi dłońmi, a na mój widok zdenerwowała się jeszcze bardziej.
- Gdzieś ty był? Przecież kazałam ci tu siedzieć!
- No i tu siedziałem... - udałem, że nie wiem o co chodzi
- Bzdura! Byłam tu dwa razy przez ostatnią godzinę i cię nie było!
- A, no bo wyszedłem do toalety - na szybko wymyśliłem zgrabne kłamstwo
- Tak? A skąd wiedziałeś gdzie jest? 
- Zapytałem kogoś na korytarzu - brnąłem dalej, ale nie widziałem innego wyjścia - Bardzo mi się chciało, a nie wiedziałem gdzie cię szukać.
- No dobrze, i co? Znalazłeś? - drążyła Mama
- No tak.
- Gdzie? Na pierwszym piętrze czy na którym?
- Eee, teraz jesteśmy na drugim, więc w toalecie byłem na pierwszym, bo schodziłem po schodach. Tak mi ten pan pokazał, którego pytałem.
- Dobrze ci pokazał - skwitowała Mama, a ja odetchnąłem, ale nie na długo, bo znowu zaczęła drążyć - I co tam robiłeś, w tej toalecie?
- No, to co się robi w toalecie - naburmuszyłem się
- Nie, kolego, mów po kolei, co robiłeś!
- Ale mamo, po co to przesłuchanie?
- Tomek, mów proszę co robiłeś, zanim się zdenerwuję. Znalazłeś toaletę i co dalej? - usta Mamy zaczęły niebezpiecznie drgać, a ja nie miałem pojęcia o co jej chodzi. Skoro jednak powiedziałem "A", to trzeba powiedzieć "B"...
- Znalazłem toaletę, z trójkątem czyli dla facetów...
- Nie drwij, tylko mów dalej
- Otworzyłem drzwi, zamknąłem za sobą...
- No, słucham...
- Ech... no ściągnąłem spodnie, majtki i usiadłem... No, to chyba jasne co dalej... Muszę mówić?
- Tak, każdą czynność...
- Zrobiłem... zrobiłem co trzeba... podtarłem tyłek... spuściłem wodę... umyłem ręce...
- Spuściłeś wodę?
- Tak
- Całą? 
- No... raz nacisnąłem, długo, tyle ile trzeba było...
- A to ciekawe - Mama uśmiechnęła się złośliwie - Bo w związku z tą awarią i pękniętą rurą, w całym budynku zakręcono wodę.
- Eee... - tylko tyle zdołałem wydusić
- Nie mogłeś więc spuścić wody, bo wszystkie toalety w urzędzie nie mają rezerwuarów, tylko biorą wodę bezpośrednio z sieci. A ta już dawno spłynęła. Co oznacza, że prawdopodobnie w ogóle nie byłeś w ubikacji.
- No... dobrze... - wydukałem postawiony pod ścianą - Nudziło mi się tu, bo nie miałem żadnej książki, ani gazety, więc chciałem sobie pochodzić po korytarzach...
- Mimo, że kazałam ci tu siedzieć?
- Tak. Przepraszam...
- Dlaczego w takim razie kłamałeś, zamiast mi powiedzieć od razu?
- No bo... wiedziałem, że będziesz zła, bo kazałaś mi tu siedzieć... A mi się tak nudziło, a nie wiedziałem gdzie cię szukać, i...
- Dobra, dobra - przerwała mi Mama - Mam już dość twoich tłumaczeń i wymówek. Co miałeś obiecane za kłamstwo?
- Wiem, wiem - westchnąłem
- Słucham, powiedz! - powiedziała Mama podniesionym głosem - Chcę usłyszeć z twoich ust, że masz świadomość na co zapracowałeś.
- Należy mi się lanie na goły tyłek - przyznałem ze wzrokiem wbitym w podłogę
- I to już na drugi dzień po poprzednim laniu - westchnęła Mama - Ty to masz tempo! Jak tak dalej pójdzie, będę musiała wynająć jakąś pomoc do lania ci dupska, bo mnie samą ręka rozboli... No, to na co czekasz?
- Ale jak? Tu?! - wrzasnąłem jak oparzony
- A gdzie?
- No, myślałem, że w domu, jak wrócimy...
- Nie ma na co czekać, wstawaj i przygotuj się, ale już!
- A co... a co jak ktoś wejdzie w trakcie? - rozejrzałem się po pokoju socjalnym
- To mu wytłumaczę jak bardzo lekceważysz ostrzeżenia i prośby, jakie się do ciebie kieruje. Większość pracowników ma swoje dzieci, na pewno zrozumieją.
- Mamo... Ty naprawdę chcesz mnie lać jak ktoś inny by patrzył?
- Oczywiście, a co w tym dziwnego? - żachnęła się Mama - Za moich szkolnych czasów nauczyciel lał niesfornych uczniów na środku klasy, wszyscy widzieli i jakoś nikogo to nie dziwiło.
- Mamo, proszę... Nie możesz w domu dać mi na przykład dwa razy więcej pasów? Byle nie tutaj...
- Wykluczone... To cię nauczy, że konsekwencje ponosi się wtedy, kiedy trzeba, a nie wtedy, kiedy ci wygodnie. Zresztą, nie dramatyzuj. Nawet jak ktoś wejdzie, to zaraz wyjdzie. To nie jest jakiś fascynujący widok jak ci daję lanie na gołe dupsko, żeby ktoś stał tu i się gapił.

Po tych słowach nie miałem już wyjścia. Jeszcze pół godziny temu lanie na goły tyłek nie wydawało mi się jakąś straszna perspektywą, bo miałem przed oczami znacznie gorsze. Teraz jednak, gdy pomyślnie uciekłem z szafy, wcale nie miałem ochoty na moją ostatnio regularną karę. Zwłaszcza od Mamy. Zwłaszcza w miejscu niemalże publicznym. Nic jednak nie mogłem wskórać. Wstałem z krzesła i zacząłem odpinać guzik w spodniach. Mama była ubrana w żakiet i spodnie, przy których nie miała paska, ale to nie mogło przeszkodzić jej w wymierzeniu mi kary. Wzięła swoją skórzaną torebkę i wypięła z niej pasek, który służył do noszenia torebki na ramieniu. Złożyła go sobie w dłoniach akurat w momencie, gdy ja uporałem się z guzikiem od spodni. Zsunąłem je do kolan, odwróciłem się tyłem do Mamy i zsunąłem też majtki. Potem oparłem się wyprostowanymi rękami o siedzisko krzesła i wypiąłem gołą pupę. Spojrzałem w szczelinę pod drzwiami, za którymi znajdował się zalany czerwcowym słońcem korytarz, po którym co chwilę przechodził ktoś z urzędników i w duchu zacząłem się modlić, żeby przez najbliższe kilka minut nikt nie wszedł do pokoju socjalnego...