czwartek, 24 stycznia 2019

(49.) Pod kluczem

Świat skończył się jakieś pół godziny temu. Od tamtego momentu rozpoczął się jakiś inny świat, inny czas, inna rzeczywistość. W której stałem w kącie pomiędzy szafą a ścianą dużego pokoju naszego mieszkania. Spodnie i zielone majtki (tak, te z logo "Top Secret") miałem zsunięte kilka centymetrów poniżej tyłka. Tyłka, którego czerwień ustępowała w tej chwili tylko czerwieni moich policzków, płonących ze złości, wstydu i zażenowania. Jakieś pół godziny Mama zaczęła prać mi tyłek swoim gumowym kapciem i w ten właśnie sposób spełniło się to, czego przez całe dzieciństwo tak bardzo się bałem... A teraz? Czy już nie było czego się bać? Skoro nic gorszego już nie może się zdarzyć, to chyba właśnie tak powinno być, najgorsze miałem już za sobą... Przeżyłem. Ale w jakim stanie - tego nie potrafiłem określić, dopiero wracałem do siebie. I stwierdzałem, że z każdą minutą wcale nie było lepiej... Było gorzej.
Samo lanie trwało dobre pięć minut. Mama z ogromną zapamiętałością prała mnie na goły tyłek swoim klapkiem. Dostałem chyba ze 40, może 50 klapsów na każdy pośladek, czyli w sumie pewnie około setki, ale nie potrafiłem tego dokładnie oszacować. Oczywiście swoje znaczenie miało to, że narzędziem był "tylko" klapek. Setki pasów bym nie przeżył. Ale i tak tyłek pulsował mi jak oszalały i miałem wrażenie, że nie zmieszczę się w swoje majtki. Gdy w końcu będę mógł je założyć, a na to się nie zanosiło... Po zakończonym laniu, Mama pchnęła mnie do kąta i kazała mi tam stać przez pół godziny, a gdy tylko sięgnąłem ręką do spodni, aby je podciągnąć, dostałem strzała klapkiem na rękę, a potem jeszcze dwa takie na tyłek, że aż zawyłem. "Ubierzesz się, jak ci pozwolę!" - usłyszałem tylko, po czym Mama wyszła z pokoju i zaczęła się hałaśliwie krzątać w którymś z pomieszczeń.
Ja tymczasem stałem w kącie jak głupi z gołą pupą i miałem ochotę rozpaść się na kawałki. W trakcie lania dopadł mnie jakiś marazm, nagle przestałem odczuwać wszelkie emocje, spowolniło mi się myślenie, nawet ból był jakby słabszy. Przypuszczałem, że to mój mózg wytworzył jakąś taką swoistą blokadę, żebym tam nie zwariował od zalewających mnie wściekłości, wstydu, upokorzenia, strachu. Ale to nie mogło trwać wiecznie. Teraz wszystko wracało, ze zdwojoną siłą. Cały się trzęsłem, jakbym stał na mrozie, chociaż było gorąco i duszno. Poczucie wstydu też dopiero do mnie docierało. Miałem 14 lat, okres dojrzewania już się u mnie rozpoczął, pośladki miałem jeszcze gładkie, ale z przodu już pojawiały się pierwsze włoski. I jeśli ktoś mógł mnie teraz oglądać nago, to tylko jakaś atrakcyjna dziewczyna, a nie rodzice... A tymczasem od pół godziny świecę przed moją Mamą gołym tyłkiem, patrzyła na niego z bliska dając mi klapsy... Jak ja jej teraz spojrzę w oczy, jak będziemy jeść przy jednym stole, składać sobie świąteczne życzenia, rozmawiać o moich planach na przyszłość, chodzić na zakupy...? Nie wyobrażałem sobie tego. Jeśli ziemia się za chwilę nie otworzy i mnie nie pochłonie, to powinienem gdzieś wyjechać. Na przykład do szkoły z internatem i pojawiać się w domu tylko dwa razy w roku, na Święta...
Owszem, powiecie, że sam sobie na to zasłużyłem. Nie trzeba było pyskować, tylko pokornie przyjąć karę, która żadnego lania, nawet przez spodnie, nie przewidywała. Ale perspektywa utraty możliwości gry w szkolnej drużynie piłkarskiej, i to przez taki głupi wybryk, była dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego straciłem nad sobą kontrolę, nerwy mi puściły i "poleciałem" wiązanką najbardziej "klasycznych" epitetów ("Nie możecie mi tego zrobić", "To przez was, chcecie mi zrobić na złość", "Nienawidzę was"). No i teraz mam, na co zasłużyłem...
Nie byłem pewny, czy pół godziny już minęło, ale Mama ponownie pojawiła się w dużym pokoju.
- I jak tam? - usłyszałem jej głos za plecami
W odpowiedzi tylko wzruszyłem ramionami.
- Co, masz ochotę na więcej? - jej głos znowu zdradzał niebezpieczne oznaki zdenerwowania
- Nie... - burknąłem
- Tomek... - syknęła ostrzegawczo, po czym podeszła do mnie i zimną dłonią dotknęła moich rozpalonych pośladków
- Oj zostaw! - wzdrygnąłem się, może nieco zbyt gwałtownie, i machnąłem ręką, jakbym chciał odgonić muchę
- Ty chyba nic nie rozumiesz - powiedziała Mama przez zęby - Zostawię wtedy, kiedy uznam że już ci wystarczy. A teraz wypnij się.
- Mamo, przepraszam...
- jęknąłem - Proszę, już nie...
- WY-PNIJ SIĘ!

Nie mogłem nie spełnić tego polecenia... Odsunąłem się od ściany o pół kroku, pochyliłem się i oparłem dłonie na kolanach, wypinając goły tyłek... Mama bez zbędnych ceregieli przyłożyła mi pięć solidnych klapsów ręką.
- No, chyba na dziś ci już wystarczy - stwierdziła - Wyprostuj się.
Wstałem i wciągnąłem majtki. Mama nie protestowała, za to złapała mnie mocno za koszulkę i wyprowadziła z salonu.
Zostałem zaprowadzony do mojego pokoju. Pokoju, który wyglądał zupełnie inaczej niż godzinę temu, kiedy z niego wychodziłem. Mama opróżniła go niemal ze wszystkiego, co mogło być źródłem przyjemności lub rozrywki. Zniknęło radio, telewizor, konsola do gier, wszystkie czasopisma, a nawet wszystkie książki oprócz podręczników szkolnych. Przy łóżku pojawiła się za to butelka wody, stare wiadro, mały ręcznik i... rolka papieru toaletowego.
- Od tej chwili aż do przyszłej niedzieli to jest twój areszt - oświadczyła Mama - Przez te najbliższe osiem dni nie wychodzisz stąd ani na moment.
- A szkoła?
- zapytałem zdziwiony - Muszę chodzić do szkoły przecież.
- W czwartek jest Boże Ciało, a w piątek po nim - wolne. Opuścisz tylko trzy dni: od poniedziałku do środy. Zresztą, oceny już wystawione. Napiszę ci usprawiedliwienie, że jesteś chory.
- Nie jestem chory...
- bąknąłem
- Trochę jesteś - stwierdziła Mama - Nie możesz siedzieć na krześle. A jeśli uważasz, że możesz, to w każdej chwili możemy to zmienić. Zrozumiano?
- Tak...
- No, ja myślę. A teraz słuchaj dalej i nie próbuj mi przerywać
- ciągnęła - Cały czas siedzisz w swoim pokoju. Będziesz miał dużo czasu, żeby zastanowić się nad swoim postępowaniem. Zamknę cię tutaj na klucz. Żadnego wychodzenia, żadnych kolegów, żadnych telefonów, żadnej rozrywki. Nawet posiłki będziesz jadł tutaj. Dostaniesz do pokoju śniadanie, obiad i kolację, oraz owoce na podwieczorek. Będziesz mógł pójść do łazienki na 10 minut każdego dnia rano i na 20 minut wieczorem. I ani minuty więcej, rozumiesz?
- A do toalety?
- Masz tutaj wiadro.
- Ale nie chodzi mi o sikanie, tylko...
- Masz tutaj wiadro...

- To jest okrutne! - krzyknąłem
- Kiedyś ludzie załatwiali się tylko w krzakach. Zresztą masz swój czas wieczorem - powiedziała Mama beznamiętnie - I od tej chwili ani słowa. Jeszcze raz coś oprotestujesz, dostaniesz w tyłek. Tym razem już pasem. Przekroczysz swój czas w łazience - dostaniesz pasem. Przemycisz coś do pokoju - dostaniesz pasem. Wszystko jasne?
- Tak
- Aha, jeszcze jedno. Pozostałe kary wciąż obowiązują. Zakaz wychodzenia na imprezy i zakaz gry w drużynie. Lanie i stanie w kącie było za pyskowanie w trakcie naszej poważnej rozmowy. A teraz zaczynasz dopiero karę za twoje nocne ekscesy.

Po tym Mama zamknęła za sobą drzwi i przekręciła w nich klucz. A ja opadłem na łóżko i przez dłuższą chwilę nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Zrozumiałem, że byłem na dnie czarnej dziury. Niedługo potem zasnąłem.

Gdy się ocknąłem, słońce już zachodziło. Około 19:00 Mama bez słowa wstawiła mi do pokoju kolację. Godzinę potem wyprowadziła mnie do łazienki na ustalone 20 minut. O 21:00 już byłem w łóżku. Tak minął pierwszy dzień po końcu świata.

Kolejne dni. czyli niedziela i poniedziałek, minęły równie szybko i podobnie bez żadnych atrakcji. Wydawałoby się, że spędzanie długich godzin w pokoju, w którym nie bardzo jest czym się zająć, będzie torturą. Ale gdy już się oswoiłem z tą sytuacją, musiałem przyznać, że to jest zdecydowanie najmniej dotkliwa część mojej kary. Nigdy nie byłem zbyt towarzyski, samotność mi nie przeszkadzała, więc i brak kontaktu z kimkolwiek niespecjalnie mi doskwierał. Trzy razy dziennie dostawałem gotowe jedzenie do pokoju, nie musiałem potem nawet zmywać po sobie. Trochę jak w hotelu! Na początku obawiałem się, że będę musiał załatwiać większą potrzebę do wiadra, ale i to okazało się przesadną obawą. Wieczorne 20 minut w łazience spokojnie wystarczało mi na prysznic, mycie zębów i załatwienie się. A co do zajęć - w tak ograniczonym środowisku szybko znalazłem swoje miejsce. Przeczytałem parę lektur już na ósmą klasę. Powtórzyłem sporo rzeczy z siódmej klasy, zwłaszcza tych, których na lekcji nie do końca zrozumiałem - takie utrwalenie materiału zawsze się przyda. Posegregowałem stare zeszyty na te jeszcze potrzebne i te, które już można wynieść do piwnicy (a Mama - o dziwo! - nawet mi pusty karton wstawiła do pokoju na te zbędne zeszyty). Ten areszt wcale nie był taki zły! Jedyną przykrość sprawiała mi myśl o drużynie piłkarskiej, w której już nigdy miałem nie zagrać. Pocieszałem się jednak, że do września (a to jeszcze ponad 3 miesiące) rodzice się udobruchają, złość im przejdzie, zresztą - wiele się może zdarzyć przez wakacje. Oczywiście, muszę się jeszcze bardziej pilnować niż do tej pory, a o próbach podrywania koleżanek (zwłaszcza starszych) muszę zapomnieć. Widok roznegliżowanych dziewczyn na imprezie doprowadził Mamę do szewskiej pasji. Cudem udało mi się ją przekonać, że nie miałem z nimi nic wspólnego. Gdybym jednak wpadł na jakiejkolwiek czynności chociaż trochę związanej z seksem (nawet niewinnych pocałunkach czy obłapianiu tyłka), mój areszt spokojnie mógłbym przedłużyć o kilka lat.

Pierwszy kryzys nadszedł we wtorek. Przed południem uzmysłowiłem sobie, że jeszcze 6 dni aresztu, a ile można czytać książki, zwłaszcza jeśli to są podręczniki szkolne... Potem poczułem, że powinienem udać się do toalety, mimo że poprzedniego dnia wieczorem załatwiłem wszystko co trzeba. Niestety, najbliższa okazja dopiero o dwudziestej, a mój brzuch najwyraźniej nie zamierzał pozwolić mi tak długo czekać... Nigdy w życiu nie waliłem kupy do wiadra, ale teraz nie miałem wyjścia. Zasunąłem zasłony w oknach, aby stworzyć chociaż namiastkę prywatności i usiadłem gołym tyłkiem na wiadrze, stojącym na środku mojego pokoju. Nie było to przyjemne, czułem się jak na nocniku, ale w końcu się udało. Parę minut później usłyszałem dźwięk domofonu. W mieszkaniu nikogo nie było, rodzice byli w pracy a ja zamknięty w swoim pokoju, więc mógł sobie dzwonić do śmierci... wiadomo jakiej. To pewnie listonosz, więc rodziców czeka spacerek na pocztę z awizem. Mimowolnie wyjrzałem jednak przez okno, które z mojego pokoju wychodziło akurat na tę stronę bloku gdzie było wejście do klatki schodowej. Wyjrzałem i zamarłem. Przy domofonie stała Beata.

Błyskawicznie odsunąłem zasłony i otworzyłem okno. Krzycząc i machając rękami zwróciłem jej uwagę. Zaraz podeszła pod moje okno, ale ponieważ mieszkaliśmy na trzecim piętrze, kontakt słowny był utrudniony, a nie chciałem wrzeszczeć na pół osiedla, że mam areszt domowy. Szybko jednak wpadłem na pomysł. Znalazłem w biurku długi sznurek, obciążyłem go zszywaczem i przywiązałem karteczkę z krótką notką, po czym opuściłem ją ostrożnie, aby nikomu z sąsiadów pode mną nie przyrąbać w parapet albo w okno. Beata miała plecak szkolny, więc swobodnie mogła mi odpisywać siedząc na ławce przed blokiem, a potem przywiązując kartki do sznurka, który wciągałem:

T: "Hej, mam areszt domowy, dlatego nie było mnie wczoraj w szkole i nie będzie do końca tygodnia"

B: "Ojej, co się stało?"

T: "Byłem na urodzinach kolegi w piątek, byli też jego starsi koledzy i mieli alkohol. I spróbowałem trochę. Dlatego zasnąłem w trakcie, a jak się obudziłem to była już 4:00 rano, a miałem wrócić do północy"


B: "To faktycznie kiepsko... Lanie też dostałeś?"

T: "Tak, od mamy. Gumowym klapkiem i ręką"


B: "Biedaku... Bardzo boli?"

T: "Teraz już nie, ale w sobotę trochę bolało..."

B: "Szkoda że mnie wtedy nie było. Pomasowałabym ci i może by było trochę lepiej"


T: "Dobrze, że cię nie było. Mama była wściekła jak osa, zresztą i tak by cię do mnie nie wpuściła. Nie mogę wychodzić z pokoju nawet na posiłki, jem w pokoju"

B: "To kiepsko... "
 

T: "No, jest trochę nudno, ale jakoś da się przeżyć. Ale Ty... nie jesteś na mnie zła?"


B: "Za co?"

T: "No, że piłem alkohol na imprezie"

B: "Coś Ty! Jesteśmy w takim wieku, że każdy z nas chyba chce próbować różnych "dorosłych" rzeczy. Moja mama ostrzega, że jak mnie złapie z alkoholem to mi nogi z dupy powyrywa"

T: "Ale Ty jesteś mądra i nie popełnisz moich błędów"


B: "Ja mądra? Tomek, Ty chyba naprawdę za mocno dostałeś w tyłek, bo zaczynasz gadać głupstwa"

T: "Ja tam wiem swoje. A co Ty tu w ogóle robisz o tej porze? Urwałaś się ze szkoły? Za to też możesz dostać lanie..."

B: "Martwiłam się o Ciebie jak nie było Cię w szkole dzisiaj i wczoraj. Wczoraj mieliśmy sześć lekcji, ale dzisiaj nas puścili po trzech, bo nie było geografii ani matmy. Jutro też przyjdę"

T: "Będę się cieszyć, ale nie musisz, naprawdę! Masz na pewno coś do pomagania w domu"

B: "Ale chcę. A z pomaganiem zdążę, teraz już nie ma nauki, więc mam więcej czasu. Zresztą, mam dług wobec Ciebie. Dzięki Tobie wyciągnęłam oceny jak nigdy w życiu. Chyba będę mieć 4,0 średnią, już dawno tak nie miałam."

T: "Nie masz żadnego długu! To była przyjemność uczyć się z Tobą"


B: "Ale ja i tak chcę Ci się jakoś odwdzięczyć. To chociaż teraz Ci potowarzyszę jak siedzisz zamknięty"


T: "To miłe, dziękuję! Ale pamiętaj, że o 14:00 moja mama wraca z pracy i nie powinna cię tu zobaczyć"

B: "Wiem, zniknę wcześniej. A teraz jak ci mogę uprzyjemnić życie pod kluczem?"


T: "Nie wiem, jak chcesz. Może narysuj mi coś fajnego?"


Kolejna kartka od Beaty już nie nadeszła. Zamiast tego, dziewczyna wyjęła blok rysunkowy i zaczęła coś szkicować. Wiedziałem, że umie ładnie rysować i malować, z plastyki zawsze miała szóstkę. Teraz jednak musiała się naprawdę przyłożyć, bo rysowała już ponad kwadrans. Wreszcie wciągnąłem po sznurku złożoną na cztery kartkę z bloku. Rozłożyłem i po raz drugi tego dnia zaniemówiłem.

Rysunek przedstawiał pulchną dziewczynę z rudymi włosami. Na tym rysunku stała tyłem, lekko pochylona, a jej twarz, widziana z profilu nie pozostawiała wątpliwości kogo rysunek ma przedstawiać. Dziewczyna ta miała też opuszczone spodnie i majteczki, wypinając delikatnie w moją stronę kształtne, nagie pośladki...

T: "Ekstra rysunek z przepiękną dziewczyną!"

B: "Eee, nie, taka przeciętna chyba jest"

T: "Jest ekstra! Chociaż na żywo wygląda jeszcze ładniej!

B: "Nie przypominaj mi, proszę, tej strasznej stodoły"

T: "Sama chciałaś ;) "

B: "Wiem, ale gdybym wiedziała na co się piszę, to bym się chyba nie zdecydowała"

T: "Też tak myślę. A czy jutro też mi coś narysujesz?"

B: "Pewnie! A co byś chciał?"


T: "Nie wiem... Może tę samą dziewczynę, ale widzianą z przodu?"

B: "Bez spodni i majtek?"

T: "Tak"


B: "Nie, tego ci nie narysuję. Zobaczysz na żywo"

T: "To chodź i mi pokaż"


B: "Tomek, gdyby to było na parterze, to bym już dawno weszła przez to okno do Ciebie"

T: "I co byś zrobiła?"

B: "Chcesz wiedzieć? Na pewno?"


T: "Tak"

Tym razem na odpowiedź czekałem znacznie dłużej i po jakimś kwadransie wciągnąłem po sznurku zapisaną niemal w całości kartkę z zeszytu.

B: "Tomek, naprawdę nie wiem... Bo wiesz, ja jeszcze nie tak dawno temu bawiłam się lalkami i w ogóle. A teraz coraz częściej mam takie inne myśli, no wiesz... dorosłe... To pewnie te hormony, dorastanie i tak dalej... Ale nie bardzo nad tym panuję. W jednej chwili chciałabym być dalej dzieckiem, bawić się, biegać, grać w gry... a za chwilę wyobrażam sobie Ciebie bez majtek, fantazjuję jak się ściskamy, całujemy i w ogóle... Więc gdybym weszła do Ciebie przez to okno i akurat by mnie naszły takie myśli, to pewnie bym się na Ciebie rzuciła, rozebrałabym Cię i... potem nie wiem co dalej. Chciałabym Ci zrobić loda, bo bardzo Ci chcę sprawiać przyjemność, ale nie wiem czy bym umiała... Albo bym się wypięła żebyś mnie posuwał od tyłu, jak na filmach, a potem bym żałowała..... Dlatego nie gniewaj się, proszę, ale gdybym coś takiego kiedyś zrobiła, to oblej mnie zimną wodą, daj mi w twarz, albo nawet zlej mi dupę pasem tak jak wtedy w tej stodole. Jeśli Ci na mnie zależy, to nie spieszmy się z seksem i tym wszystkim, dobrze?"

Po przeczytaniu tej notki zaniemówiłem po raz trzeci. Beata opisała niemal wszystko co ja czułem w chwilach, gdy hormony nie zalewały mi mózgu. Całe to trzeźwe podejście do spraw seksu, ostrożne i odpowiedzialne. Ja też, wiedząc jak niewiele mam doświadczenia, chciałem z tym wszystkim poczekać. Owszem, dostawałem małpiego rozumu na widok kształtnego tyłka, albo na myśl o seksie, ale właśnie chyba o to chodziło, żeby takich sytuacji unikać. Jeśli Beata chce tego samego, to nawzajem powinniśmy dać radę się pilnować, wspierać i w ten sposób nie zrobić żadnego głupstwa.

Szybko odpisałem jej, co ja na ten temat czuję i myślę, a ona bardzo się ucieszyła z takiego obrotu spraw. I tak pisaliśmy ze sobą jeszcze przez godzinę, aż skończyły mi się wszystkie kartki z brudnopisu. Zresztą, Beata i tak już miała się zbierać, bo zbliżała się 14:00. Wymieniliśmy zdalnie buziaki i zamknąłem okno. Byłem trochę skołowany, ale w jakiś taki dziwny, przyjemny sposób. Zresztą, te ostatnie dni to istna huśtawka nastrojów. Najpierw impreza ze starszymi kolegami, gdy byłem o krok od prawdziwego seksu. Potem lanie od Mamy na goły tyłek i katastrofa w postaci zakazu gry w szkolnej drużynie. A teraz to wszystko było jakby tłem. Ani ten seks nie był dla mnie tak pociągający, że warto było dla niego wszystko zaryzykować. Ani lanie nie wydawało się już tak upokarzające. Może nawet tę drużynę jakoś przeżyję; przecież w liceum też na pewno będzie możliwość gry w piłkę. Teraz liczyła się tylko Beata. Nigdy nikogo nie lubiłem tak bardzo. Byłem gotowy zrobić dla niej wszystko, nawet uciec z domu czy coś w tym rodzaju. A teraz nie tylko okazało się, że ona myśli o mnie niemal tak samo, ale też że ma podobne rozterki i przeżycia w kwestiach fizycznej bliskości i seksu. Już wiedziałem, że nie będziemy się z tym spieszyć, bo oboje nie mieliśmy żadnego doświadczenia. Sama jednak świadomość, że byliśmy wobec siebie gotowi na tak wiele wydawała mi się wtedy wskaźnikiem największego możliwego zaufania i zbliżenia. Wszystko to było jakieś inne niż te emocje, gdy obściskiwałem się z Karoliną, albo gdy na imprezie byłem gotowy wskoczyć komuś do łóżka. Tam serce mi biło i krew pulsowała, a teraz oblewała mnie fala nieopisanego spokoju.

Ale te gwałtowniejsze hormony nie dawały o sobie zapomnieć. Na biurku przede mną leżał rysunek Beaty. Jej autoportret z wypiętym, gołym tyłkiem. Zsunąłem spodnie i majtki, do lewej ręki wziąłem rysunek, a prawą ręką zrobiłem to, co czternastolatek w sferze seksualnej robi najlepiej...

środa, 23 stycznia 2019

(48.) Tak oto kończy się świat

Mówią, że alkohol spowalnia myślenie. Bzdura! Tej pamiętnej nocy, gdy około czwartej w nocy zwymiotowałem przed domem przy ulicy Czereśniowej chyba wszystko, co zjadłem na imprezie urodzinowej Konrada, a chwilę potem zobaczyłem moich rodziców, zbliżających się ścieżką za żywopłotem, przez głowę przebiegły mi, z prędkością koni wyścigowych, tysiące myśli. A wszystkie czarne jak bezksiężycowa noc. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro obiecałem, że będę z powrotem w domu do północy, a w chwili gdy rzygałem na trawniku, wszystkie zegary w mieście wybijały właśnie czwartą nad ranem. Czternastolatek poza domem o tej porze, na całonocnej imprezie bez udziału dorosłych to w oczach większości rodziców mniej więcej taka sama abstrakcja jak uczeń domagający się skrócenia letnich wakacji. I to nic, że ostatnio dobrze szło mi w nauce, że zapewniłem sobie świadectwo z czerwonym paskiem, że jakoś poważnie nie narozrabiałem przez minione parę miesięcy. To wszystko w tym momencie nie istniało. Ostatnie cztery godziny sprawiły, że byłem skończony. Na wiele tygodni, albo i miesięcy. Mogłem się teraz spodziewać wszystkich kar świata. A siedzenie na krześle przez długi czas będzie torturą…
Oczywiście wizje tego, jak rodzice mnie ukarzą nie były jedynymi myślami, jakie przelatywały mi wtedy przez głowę. Wciąż jeszcze rozpaczliwie szukałem ratunku. Pomysły pojawiały się i natychmiast znikały niczym płatki śniegu na ciepłym asfalcie. Przez chwilę rozważałem, czy nie schować się w krzakach, a potem, gdy rodzice będą dobijać się do domu kuzyna Konrada, wymknąć się i pobiec do mojego mieszkania. Rodzicom powiedziałbym, że faktycznie, trochę się zasiedziałem na imprezie, ale gdy się zorientowałem jak późno jest, natychmiast poszedłem do domu. I musieliśmy się minąć gdzieś po drodze. Ta wersja upadła jednak równie szybko jak się pojawiła. Tak czy inaczej – spóźniłem się, o północy nie było mnie w domu, więc kara mnie nie minie. Poza tym nie wiadomo było, czy rodzice, nie znajdując mnie w domu na Czereśniowej, od razu wrócą do naszego mieszkania. A może będą mnie szukać po całej dzielnicy? Albo pojadą prosto na Policję? To nawet by pogorszyło sprawę. Jeszcze kilka takich karkołomnych pomysłów wpadło mi do głowy, zanim uznałem, że trzeba po prostu wywiesić białą flagę, oddać się w ręce rodziców jak najszybciej i nie kombinować, bo z tej sytuacji po prostu nie ma wyjścia. Takiego, które pozwoliłoby ocalić moje beztroskie życie nastolatka, mój tyłek i moją godność. Bo lanie na gołą pupę od rodziców było w tej chwili już przesądzone i oczywiste. To nie mogło się skończyć inaczej. Kwestią było jedynie, czy dostanę je tylko raz, czy – czego chyba nawet bardziej należało się spodziewać – będę dostawać je codziennie przez okrągły tydzień, albo i dłużej. Miałem nadzieję, że pierwszą turę pasów na tyłek dostanę dopiero w naszym mieszkaniu, a nie za chwilę, jeszcze w domu kuzyna Konrada, przy wszystkich uczestnikach imprezy. Bo to byłby właściwie koniec świata dla mnie. Jeszcze pół godziny temu byłem w sytuacji, w której mógłbym uprawiać seks z trzema starszymi ode mnie dziewczynami. Justyna wręcz ciągnęła mnie do łóżka, Monika też pewnie chętnie dałaby mi dupy, bo znudziła się seksem z Konradem, a Ksenia… Cóż, powiedziała mi, że mam fajny tyłek, więc gdyby to odpowiednio rozegrać, to różnie mogłoby być. Zatem gdy za chwilę wszyscy zobaczą, jak Tato mnie przytrzymuje, a Mama na ten mój fajny tyłek, goły w dodatku, przykłada kolejne pasy, nie będę się mógł już nigdy nikomu z nich pokazać na oczy. Prędzej rzucę się pod pociąg…
Z taką czarną wizją przyszłości pomknąłem w kierunku domu. Wciąż kręciło mi się w głowie, ale miałem kilkanaście metrów przewagi, dlatego zanim rodzice wyłonili się zza żywopłotu, zamknąłem za sobą drzwi. Stanąłem w przedpokoju i oparłem się o ścianę. Serce waliło mi jak oszalałe. Miałem przed sobą ostatnie 20 sekund wolności. Być może ostatnie 20 sekund mojego dzieciństwa…
Plan był taki, żeby otworzyć rodzicom jak najszybciej, gdy tylko zaczną pukać. Może nikt inny się nie pojawi i nie będzie świadkiem awantury, jaka czeka mnie na sto procent, ani lania, którego prawdopodobieństwo wykonania na miejscu oceniałem na jakieś pięćdziesiąt procent. Chociaż to płonna nadzieja. Krzyki i odgłosy pasa haratającego mój tyłek ściągną tu z pewnością wszystkich, poza tymi którzy głęboko śpią zmorzeni alkoholem, albo dupczą się w którymś z pokojów na piętrze. Cholera, czemu ja sam tego nie zrobiłem gdy mogłem?! Dzieliło mnie tak niewiele! Justyna była tak nagrzana, że właściwie nie musiałbym chyba nic robić. Miałem już dłoń pod jej majtkami, wystarczyło pociągnąć w dół, a potem by już raczej samo poszło. Owszem, pewnie doszedłbym po pięciu sekundach od wejścia w nią, ale przynajmniej wiedziałbym jak to jest być w dziewczynie. A teraz, przy wszystkich szlabanach jakie mi grożą, następna okazja do seksu pojawi się chyba dopiero, gdy skończę 18 lat…
Pukanie do drzwi nie rozległo się od razu. Moje ostatnie 20 sekund przedłużyło się do dwóch minut. Może to trwało tak długo, bo rodzice przed drzwiami szykowali już pas, by złapać mnie natychmiast po przekroczeniu progu i nie dać mi szans na ucieczkę? A może tylko wydawało mi się, że czas tak nagle zwolnił? W końcu jednak ktoś załomotał do drzwi, odczekałem trzy sekundy i otworzyłem. Chciałem wyglądać na zaspanego, co zresztą nie było trudne, bo wyglądałem jak siedem nieszczęść. Podkrążone oczy, rozchełstana koszula, włosy w nieładzie, na spodniach plama po jakimś soku… Mój wygląd sprzyjał mojemu planowi, miałem się tłumaczyć, że przysnąłem ze szklanką w ręku i straciłem rachubę czasu. Z planami jednak jest tak, że zwykle nie sprawdzają się w praktyce. Gdy tylko moi rodzice przestąpili próg, i zanim którekolwiek z nas zdążyło coś powiedzieć, gdzieś, chyba w kuchni, coś głośno trzasnęło. A wtedy, z innego kierunku, dobiegł nas zapijaczony głos: „Kuuurwaaa, coooo to byyyyło….?” i równie głośne jak ten trzask beknięcie. Wtedy moja Mama przesunęła mnie na bok i weszła kilka kroków w głąb przedpokoju. Zajrzała do dużego pokoju, tego w którym odbywała się główna część imprezy, a który wyglądał teraz jak po wybuchu bomby. Śmieci i resztki walały się dosłownie wszędzie, podłoga była wprost usłana opakowaniami po chipsach i puszkami po piwie. Na fotelu spała Dagmara, z kolei na kanapie rozwalony był jeden z kumpli Konrada, to chyba był Maciek. „Rozwalony” to jak najbardziej odpowiednie słowo, gdyż wyglądał jak menel. Spał z szeroko otwartymi ustami, w dodatku w tak akrobatycznej pozycji, że z jego tyłka zsunęły się majtki i połowa jego pośladków świeciła teraz na cały pokój. Nie muszę chyba dodawać, że wszędzie unosiło się tyle papierosowego dymu, że można było powiesić siekierę, a nawet i dwie, bo na tym etapie imprezy nikt nie dbał już o to, żeby wychodzić na fajkę na taras. Poza tym jednak dom wydawał się wymarły. Ciszę zakłócały tylko odgłosy z radiomagnetofonu, który po raz dwudziesty odtwarzał tę samą kasetę… Ale nagle skrzypnęła podłoga i na końcu korytarza ukazała się Monika. Była ubrana (chociaż „ubrana” to zbyt duże słowo) tylko w biały stanik i białe majtki. (pół biedy, że opisywane wydarzenia działy się w połowie lat 90-tych, bo gdyby to było 10 lat później pewnie miałaby na sobie stringi, a to mogłoby doprowadzić moich rodziców do eksplozji totalnej). Monika nieprzytomnym wzrokiem omiotła moją Mamę i mnie, nonszalancko podrapała się po zaokrąglonym tyłku i zniknęła w łazience. Trzasnęły drzwi, a po chwili z pomieszczenia obok dobiegł głos, który poznałem od razu.
- Toomek, to ty? – pisnęła Justyna
- NIE! – warknęła w tamtym kierunku moja Mama, a do mnie syknęła tylko – Do samochodu!
Zareagowałem posłusznie i szybko, bo jeśli Justyna wyszłaby do przedpokoju w samej bieliźnie (a sądząc po ilości alkoholu jaką w siebie wtłoczyła, to mogła równie dobrze pojawić się i bez bielizny), to z tego się już nie wytłumaczę. Gdy szybko przechodziłem przez korytarz, czując na karku wściekły oddech mojej Mamy, z piętra dało się słyszeć kolejne odgłosy. I skrzypienie łóżka nie było najbardziej kłopotliwym z nich. Znacznie donośniejszy był jęk. Skoro Monika, Dagmara i Justyna były na parterze, to ów jęk należał do Kseni. W chwili, gdy ja byłem prowadzony na ścięcie, najładniejsza dziewczyna na tej imprezie właśnie przeżywała orgazm...
Podróż do domu przebiegła spokojnie. Zbyt spokojnie. Rodzice nie odezwali się do mnie ani słowem, nie było klasycznych: „czy ty wiesz jak się o ciebie martwiliśmy?”, „jak możesz nam to robić?!”, „odchodziliśmy od zmysłów!”. Nie było niczego. Ta sytuacja była tak kłopotliwa, że wolałem, aby się na mnie darli bez przerwy. To byłoby zrozumiałe. A ta cisza? Przed burzą? Oczywiście sam z siebie się też nie odezwałem, aż takiej odwagi nie posiadłem. Zamiast tego, skulony na tylnej kanapie naszego Poloneza, gapiłem się bezmyślnie przez okno, na uśpione miasto. A moje myśli, chociaż próbowałem je odpędzić, wciąż wracały na imprezę, którą przed chwilą opuściłem. Nie skompromitowałem się przynajmniej przed znajomymi Konrada. Może jeszcze kiedyś mnie zaproszą? Ciekawe, czy Justyna będzie jeszcze tak samo chętna na mnie jak dziś…? A może uda mi się wystartować do Kseni? Właśnie, Ksenia… To ona najbardziej mi się podobała. I ciekawe z kim się ruchała, gdy rodzice wyprowadzali mnie do samochodu. Poza Maćkiem, który spał na kanapie w salonie, mógł to być właściwie każdy. No, jeszcze poza Konradem, który z Moniką udowodnił, że jeszcze chyba dla niego za wcześnie na łóżkowe podboje. Ale skoro za wcześnie dla niego, to dla mnie tym bardziej. A może nie? To chyba nie od wieku zależy, a nawet Monika przyznała, że gorszym od Konrada już chyba nie da się być. Może zatem dałbym radę? Wystarczy chyba włożyć gdzie trzeba i energicznie ruszać w przód i w tył, prawda…? Ale w sumie Konrad właśnie tak robił, a Monika zamiast jęczeć jak Ksenia, ziewała z nudów… Ech, poziom mojego rozerotyzowania był zupełnie niewspółmierny do mojego doświadczenia w „tych” sprawach, które było zerowe. Ale jednocześnie nie przyjmowałem tłukącego mi się gdzieś z tyłu głowy głosu rozsądku, że mam na to wszystko jeszcze czas, dużo czasu. Ja chciałem już, zaraz, teraz… Przecież inni mogą, to dlaczego nie ja? Ostatecznie, zanim zaparkowaliśmy pod naszym blokiem, postanowiłem, że pójdę po „korepetycje” do Przemka. Coraz bardziej podejrzewałem, że to właśnie Przemek był tym, który posuwał Ksenię, gdy wychodziłem z domu kuzyna Konrada. Jeśli to on w odstępie kilku godzin zaliczył dwie najgorętsze laski na imprezie, to właśnie kogoś takiego mi potrzeba. Może w zamian za napisanie jakiejś pracy semestralnej, udzieli mi kilku wskazówek? Z tą myślą wdrapałem się po schodach na nasze trzecie piętro. W ogóle już nie myślałem o konsekwencjach spóźnienia, o karze która mnie za chwile czeka. Przecież i tak nie miałem na to wpływu. Ponurą perspektywę osładzały mi natomiast wizje tego, co jest przede mną, w przyszłości. Powiedziałem sobie, że jeśli przeżyję tę aferę, daję sobie sześć miesięcy na mój pierwszy raz z dziewczyną. W tym okresie muszę jakąś zaliczyć. Nieważne, czy będzie to Justyna, Ksenia, Beata, a może Karolina, Sylwia czy jeszcze ktoś inny. Chcę poczuć jak smakuje seks!
I w ogóle nie brałem wtedy pod uwagę tego, że to wcale nie o to chodzi w seksie, że dziewczyny zwykle nie są tak chętne, że są jakieś konsekwencje i nie polega to tylko na tym żeby włożyć i posuwać, a przede wszystkim tego, że na seks byłem jeszcze po prostu stanowczo zbyt młody. Jeszcze rok temu byłem dzieckiem. Może nie spałem już z misiami, ale nadal dzieckiem. Wzorowym uczniem, grającym po lekcjach w gry, w piłkę, jeżdżącym na rowerze i cieszącym się beztroskim dzieciństwem. A przez te ostatnie 12 miesięcy nie tylko podpadłem połowie nauczycieli i rodzicom, nie tylko zarobiłem lanie na goły tyłek chyba ze dwadzieścia razy, ale jeszcze nagła eksplozja hormonów dojrzewania sprawiła, że chciałem dupczyć się z każdą napotkaną dziewczyną… Tak wyglądały wtedy moje bezgranicznie głupie marzenia czternastolatka…
Zanim jednak miałem podjąć próby ich spełniania, należało zmierzyć się z gniewem rodziców. On jednak wciąż nie wybuchał. Gdy zdjęliśmy buty w przedpokoju i nadal nikt nie odezwał się do mnie słowem, skierowałem się do swojego pokoju. Nie zatrzymywany przez nikogo, zamknąłem za sobą drzwi, zdjąłem spodnie i koszulę, po czym w samych majtkach położyłem się do łóżka. Zasnąłem niemal od razu.
* * *
Obudziłem się nagle. Słońce już było wysoko na niebie – zegar wskazywał jedenastą. Czyli wcale nie spałem tak długo. A myślałem, że mnie zmorzy na dwanaście godzin po tak intensywnej nocy… Podniosłem się z łóżka bez większego wysiłku; nie było żadnych szumów w głowie, żadnych jej zawrotów i problemów z utrzymaniem równowagi. Na zielone slipki z logo „Top Secret”, te same w których byłem na imprezie, wciągnąłem dresowe spodnie. Potem założyłem jeszcze krótką koszulkę i właściwie w tym samym momencie gwałtownie otworzyły się drzwi mojego pokoju. Osoba, która w nich stanęła, czyli – jak się pewnie domyślacie – moja Mama, jakby tylko czekała na ten moment. Pewnie oczekiwała jakichkolwiek odgłosów tego, że już nie śpię i natychmiast przystąpiła do działania.
- Do pokoju! – rzuciła tylko, niezwykle suchym tonem
Jeśli po milczącym, nocnym powrocie do domu mogłem mieć jakieś złudzenia, że cała sprawa rozejdzie się po kościach, a gniew rodziców będzie symboliczny, to ta scena wszystkie te nadzieje bezlitośnie rozwiewała. Mimo to, w miarę raźnym krokiem skierowałem się do dużego pokoju. Mama już tam czekała, stojąc przy kanapie i trzymając ręce skrzyżowane na piersiach. Tato z kolei kończył zakładać na siebie robocze ciuchy. Wyglądało na to, że gdzieś wychodzi… Co tu jest grane? Nie miałem zielonego pojęcia, ale trochę podniosło mnie na duchu to, że nigdzie w pokoju nie dostrzegłem przygotowanego pasa, tudzież innego narzędzia, którym można by było boleśnie przyłożyć na moją gołą pupę. Kłopotliwa chwila milczenia była tym razem krótka.
- Zanim powiemy co mamy do powiedzenia, to najpierw słuchamy co ty masz nam do powiedzenia – stanowczo zaczęła moja Mama – Tylko się streszczaj, bo nie mamy całego dnia. Przez twoje nocne wybryki się nie wyspaliśmy, a twój ojciec jest już spóźniony na fuchę do pana Kotowskiego.
Po takim akcie oskarżenia, cokolwiek bym nie powiedział i tak nie zabrzmi dobrze, a już na pewno mnie nie usprawiedliwi. Nic dziwnego zresztą; z tej opresji nie wybroniłby mnie nawet najlepszy adwokat na świecie.
- Ja naprawdę was bardzo przepraszam… – starałem się, aby w moim głosie był żal ale i pewność siebie, pewność swojej wersji zdarzeń, jednak głos mi drżał – Ja przysnąłem… Poczęstowali mnie jakimś alkoholem, głowa zrobiła mi się ciężka… a jak się obudziłem to była prawie czwarta… I nie wiedziałem co zrobić…
- Tomek, ja cię bardzo proszę: skończ pieprzyć bzdury!
– krzyknęła Mama – Tak, wierzę ci w sprawie tego alkoholu, bo cuchnąłeś jak ruska gorzelnia! „Poczęstowali mnie”, dobre sobie! Przyznaj się, no, ile w siebie wlałeś?
- Jeden, czy dwa drinki…
– broniłem się, chociaż za cholerę nie pamiętałem ile tego było, ale pewnie przynajmniej pięć albo sześć…
- Taa, akurat… Chyba dwanaście! – Mama była już porządnie zdenerwowana – Tam się musiało lać morze wódy i piwska. I smród papierochów wszędzie, i…
- Ja nie paliłem, to akurat jest obrzydliwe!
– przerwałem jej
- Mamy nadzieję, ale teraz ciężko nam będzie uwierzyć w cokolwiek, co mówisz – westchnęła Mama
- Naprawdę nie paliłem!
- Dobrze, dobrze, dość! A te gołe lafiryndy co się tam kręciły? Z tymi dziewczynami też nic nie robiłeś?
- NIE!
– prawie krzyknąłem
- Nie tym tonem, kolego! – odezwał się dotąd milczący mój Tato
- Przepraszam… Ale te dziewczyny to były znajome kolegów Konrada, ja ich nawet nie znałem…
- Taak? To chyba szybko poznałeś, skoro kręciły się całe gołe po domu, a jedna wołała cię po imieniu?
- Był jeszcze jeden Tomek na tej imprezie, jakiś znajomy Konrada
– teraz już łgałem jak z nut
- To szkoda że nie zapaliłam światła w tym pokoju, z którego słyszałam twoje imię, na pewno by była szczerze zdziwiona ta dziewczyna – drwiła moja Mama – Albo że nie weszłam po tych schodach na górę, tam skąd dochodziły odgłosy jak z dobrego bur… A zresztą, nieważne. Nie wierzę, Tomek, w ani jedno Twoje słowo. Ale to już jest twoja sprawa, że na takie zaufanie sobie zapracowałeś…
- Ja…
- Cicho bądź!
– wrzasnęła Mama – Usłyszeliśmy już wszystko, co chcieliśmy. A teraz ty posłuchasz, co mamy ci do powiedzenia. To nie potrwa długo, w przeciwieństwie do twojej kary. Mam nadzieję, że w ten sposób odechce ci się takich numerów na całe życie. Słuchasz uważnie?
- Tak
– bąknąłem i wbiłem wzrok w podłogę. I tak nic, cokolwiek bym powiedział, nie mogło już zmienić decyzji rodziców. Odniosłem wrażenie, że wymiar kary ustalili już na długo przed tą rozmową, gdy jeszcze spałem. Nie wybrnę z tego. Teraz kwestią jest tylko jak długi będzie szlaban na telewizor i gry wideo, oraz ile będzie pasów na tyłek. Tak do czterdziestu powinienem wytrzymać bez płaczu i wrzasków, ale obawiałem się, sądząc po tym jak zdenerwowana była Mama, że może być więcej niż czterdzieści… Zresztą, co za różnica. Pierwszy raz w życiu dostanę lanie od rodziców. To już dla mnie wystarczający koniec świata, nawet jeśli byłby to tylko jeden, jedyny pas.
- Tomek – Mama wzięła głębszy oddech i zaczęła recytować – za to co dzisiaj wywinąłeś, po pierwsze otrzymujesz bezwzględny areszt w swoim pokoju na cały tydzień, zaczynając od zaraz. Po drugie, zakaz wychodzenia na jakiekolwiek imprezy, urodziny, imieniny, dyskoteki przynajmniej do końca tego roku, a potem to będzie zależało od twojego zachowania i nie licz na to, że pozwolimy ci jeszcze kiedyś zostać gdzieś aż do północy. I po trzecie, koniec z tą szkolną drużyną piłkarską.
Mój mózg nawet nie zarejestrował faktu, że Mama skończyła już mówić. Jeśli do tej pory nie wiedziałem co to jest huśtawka emocjonalna, to teraz ta huśtawka walnęła mnie z całej siły prosto w łeb. Nie wiem ile to trwało, ale stałem dobrą chwilę jak głupi, z rozdziawionymi ustami, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Zaraz, przecież powinienem skakać z radości. W tym wyroku, który właśnie usłyszałem, nie było słowa o laniu. Znowu mi się upiekło. Znowu jakby ktoś nade mną czuwał, bronił mojej godności i postanowił nie dopuścić do tego, żebym kiedykolwiek dostał lanie od rodziców, czego zawsze tak bardzo się bałem, zwłaszcza związanego z tym wstydu. Ale nie mogłem się cieszyć. Bo chociaż nie usłyszałem słowa o laniu, usłyszałem za to, że koniec z drużyną piłkarską. Ale nie, to niemożliwe. To o jakąś inną drużynę musi chodzić. Nie o szkolną reprezentację piłkarską, której właśnie zostałem kapitanem. Nie, nie mogłem stracić jednej z najfajniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły. Nie teraz, nie w taki sposób. Nie, to jakaś pomyłka…
- Zrozumiałeś wszystko? – zapytała Mama
- Nie… – odezwałem się nieprzytomnie
- Słucham?
- Z tą drużyną…
- Chyba wyraziłam się jasno
– skwitowała Mama – zrezygnujesz z tej szkolnej drużyny piłkarskiej, wycofasz się, nie będziesz tam grał. W ogóle w ósmej klasie, tuż przed egzaminami do liceum, to był chybiony pomysł, a w tej sytuacji to już w ogóle.
- Nie, nie możesz mi tego zrobić!
– krzyknąłem, a z oczu spłynęły mi pojedyncze łzy bezsilności i rozpaczy
- Oczywiście, że mogę – rozłożyła ręce Mama – właśnie to robię. Po pierwsze, w ósmej klasie masz się przede wszystkim uczyć, a nie tracić czas na treningi. W liceum sobie pograsz w piłkę. A po drugie, ta drużyna to grupa zupełnie nieodpowiednich dla ciebie kolegów. Całonocne imprezy, bez dorosłych, z mnóstwem wódki, papierochów i gołych dziewczyn. To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie.
- Ale Konrad i reszta już kończą szkołę, nie będzie ich w drużynie w przyszłym roku. Ja będę najstarszy, właśnie trener mianował mnie kapitanem, będę miał młodszych kolegów…
- Młodszych, starszych, co za różnica
– stwierdziła Mama – Sportowcy raczej zwykle nie są mistrzami intelektu. A to wszystko ma na ciebie ewidentnie zły wpływ, odkąd zacząłeś te treningi twoje zachowanie znacznie się pogorszyło.
- Ale uczę się bardzo dobrze!
– protestowałem – Mam drugą średnią w klasie! Tato, powiedz coś!
- Mama ma rację
– powiedział Tato – Zawsze możesz wyjść i pobiegać za piłką z kolegami po lekcjach, ale ósma klasa to nie jest dobry czas na treningi. Wiesz ile zależy od tego, żebyś się dostał do dobrego liceum?
- Obiecuję, że za rok też będę miał średnią 5,0
– wciąż walczyłem – Ale pozwólcie mi grać, proszę… Wyznaczcie mi jakąś inną karę…
- Tak jak obiecałeś wrócić do domu wczoraj do północy?
– ripostowała Mama – Widzisz, Tomek, twoja reakcja potwierdza, że kara jest właściwa. Bo kara ma być przede wszystkim dotkliwa. To nie problem zlać po tyłku, pięć minut i jest po wszystkim. Chodzi o to, żeby kara długo była dla ciebie uciążliwa, żebyś długo o niej myślał, pamiętał, żebyś rozważył co zrobiłeś źle, a im dłużej będziesz o tym myślał, tym mniejsza szansa, że ponownie zrobisz coś takiego.
Teraz wszystko stało się jasne. Nie dostanę lania, bo Mama przejrzała mnie podobnie jak pani psycholog. Jak już muszę dostać karę, to wolę taką, która trwa krótko i jest po wszystkim, mam czyste konto. Lanie to gigantyczny wstyd i trochę bólu, ale trwa parę minut i jest po sprawie. A te kary, jakie wyznaczyli mi rodzice, będą się za mną ciągnąć do końca podstawówki…
- Nie, proszę… – łkałem – Nie zgadzam się. Ja muszę grać!
- Musisz to się uczyć, Tomek
– rzuciła Mama – I nie masz się na co nie zgadzać. To już postanowione, klamka zapadła. Jeśli sam nie zrezygnujesz z drużyny, ja pójdę do pana wuefisty i mu wszystko wyjaśnię. Jestem pewna, że drużyna poradzi sobie bez ciebie.
Czułem się, jakbym spadał w głęboką przepaść. Miałem wrażenie, że od feralnej imprezy minęły już całe tysiąclecia, że cały świat skurczył się teraz do tego, co dzieje się w tym pokoju. Usiadłem na brzegu fotela i rozryczałem się.
- Tomek, na tym właśnie polega dorosłość – usłyszałem głos Taty – Na ponoszeniu konsekwencji własnego postępowania.
- Ale mam chyba prawo popełniać błędy
… – wychlipałem
- Tak, ale odpowiednie do swojego wieku – powiedział Tato
- A chodzenie na całonocne imprezy, upijanie się, zabawianie się z gołymi dziewczynami to nie jest coś odpowiedniego dla twojego wieku – wtrąciła się Mama – Mam zresztą nadzieję, że z tego nie będzie żadnych poważniejszych konsekwencji, że żadna z tych dziewczyn…
- Nie będzie, bo się z nikim nie zabawiałem, do jasnej cholery!
– krzyknąłem, zrywając się na równe nogi. Było mi już wszystko jedno, byłem w takim stanie, że mógłbym za chwilę wyskoczyć przez okno.
- Coś ty powiedział?! – wrzasnęła Mama, zanim w ogóle Tato zdążył otworzyć usta
- Z nikim się nie zabawiałem, z żadną dziewczyną, już mówiłem, to były koleżanki Konrada i jego znajomych – powtórzyłem, już spokojniej
- Alkoholu też nie piłeś? – Mama jednak wcale spokojniejsza nie była
- Spróbowałem, bo… bo… nigdy nie próbowałem i nie wiedziałem… A gdybyście kiedyś dali mi chociaż spróbować raz czy dwa…
- Więc sugerujesz, że to nasza wina?!
– Mama była na skraju wytrzymałości, żyła na jej skroni pulsowała złowrogo. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie.
- Nie wasza, ale raz się napiłem i co z tego, żyję, a wy z takiego powodu rujnujecie mi życie!
- Rujnujecie życie? TY SIĘ ZASTANÓW, CO TY MÓWISZ!
– ryknęła Mama
- WIEM CO MÓWIĘ! – przestałem się kontrolować – Robicie to specjalnie! Nienawidzę was!
W tym momencie we Wszechświecie doszło do jakiejś gigantycznej eksplozji. Na moment zapadła cisza, a potem asteroida, kometa lub jakieś inne kosmiczne paskudztwo zaczęło z niewyobrażalną szybkością mknąć ku Ziemi. Zbliżał się koniec świata. Miał nastąpić za chwilę, w tym pokoju.
- DOIGRAŁEŚ SIĘ! – krzyknęła Mama, po czym dodała w kierunku mojego Taty – Andrzej, chyba już musisz iść, i tak już jesteś spóźniony.
- Tak, tak… Mówiłem, że od razu trzeba go sprać
– powiedział do siebie Tato, spojrzał na mnie jakoś tak smutno, pokręcił głową, zabrał torbę z narzędziami, która stała przy stole i wyszedł z pokoju.
- Mamo, ja… – zacząłem coś dukać. Wściekłość na rodziców mieszała się teraz ze strachem, bo właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że przed chwilą coś pękło. Asteroida była coraz bliżej.
- Dość tego! Doigrałeś się, gnojku jeden! – krzyczała Mama – Po tym wszystkim, co dla ciebie robimy, po tym wszystkim co masz, co dostałeś od życia, jak dobrze ci jest w porównaniu do innych. W głowie ci się przewróciło zupełnie, ale ja ci zaraz te głupoty wybiję. CHODŹ TUTAJ!
Zanim jednak w ogóle zdążyłem się zastanowić nad spełnieniem tego polecenia, Mama złapała mnie za bluzkę i przyciągnęła do siebie. Wszystko działo się błyskawicznie. Lewe kolano zgięła i postawiła na niskim siedzisku kanapy. Przełożyła mnie przez to zgięte kolano tak, że stałem opierając się zgiętym brzuchem o jej udo, a tyłek miałem wypięty. Już wiedziałem, co teraz nastąpi. Prawa ręka Mamy szarpnęła w dół moje spodnie dresowe. Zsunęły się od razu, razem z zielonymi slipkami z logo „Top Secret”. Niewiele, nawet nie do połowy ud, ale i tak moje nagie pośladki świeciły teraz w pełnej krasie. Dopiero w tym momencie wróciła mi zdolność kontroli własnych mięśni. Próbowałem się wyrwać, ale Mama trzymała mnie mocno.
- Puść mnie! – warknąłem, czując że policzki płoną mi ze złości i wstydu rozpaloną czerwienią
- Uspokój się! – syknęła Mama – Bo przez miesiąc nie usiądziesz na dupsku.
Kątem oka zauważyłem jeszcze, jak prawą ręką Mama ściąga ze swojej stopy domowego kapcia – klapka z gumową podeszwą. Sekundę później asteroida uderzyła w Ziemię i skończył się mój świat…
Klapek z głośnymi plaśnięciami spadał to na jedną, to na drugą połowę mojej gołej pupy. Bolało, ale ja już wtedy chyba nic nie czułem. Przestałem się wyrywać, przestałem myśleć. Wszystkie negatywne emocje jedną wielką falą zalewały mi umysł i świadomość. Zwisałem niemal bezwładnie przez kolano mojej Mamy, która spuszczała mi teraz regularne lanie. Nie liczyłem klapsów, obojętne mi było, czy będzie ich dwadzieścia czy sto. Wbiłem nieobecny wzrok w jakąś plamkę na ścianie. Jak zza grubego muru docierały do mnie krzyki Mamy („Zachowujesz się jak małe dziecko i dlatego dostajesz lanie jak małe dziecko… wstydź się… niewdzięczny gnojku… oj, popamiętasz…”), przemieszane z uderzeniami klapka. Klapka, którym Mama prała teraz mój wypięty, goły tyłek.
Nic mnie to już nie obchodziło. Przecież świat przed chwilą już i tak przestał istnieć.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 5.11.2017)

wtorek, 22 stycznia 2019

(47.) Impreza

Tygodnie mijały, aż nadszedł czerwiec, a z nim ulewne burze, dni zdające się nie mieć końca i powietrze coraz intensywniej pachnące upragnionymi wakacjami. A także… rozwiązanie niemal wszystkich moich kłopotów. Na pewno mieliście tak w życiu, choćby tylko raz, że przydarzył się Wam okres, gdy wszystko czego się dotknęliście, udawało się Wam, gdy wszystkie problemy znikały niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy kręte ścieżki nagle się prostowały, a wszelkie przeszkody nieoczekiwanie przestawały istnieć. Coś właśnie takiego spotkało mnie w tych pierwszych dniach owego niezapomnianego czerwca.
Dniach, które większości uczniów kojarzą się z niesławną klasyfikacją końcową, z traumą wystawiania ocen na świadectwo, z mordęgą zaliczania zaległości i poprawiania ocen na ostatnią chwilę. Ja jednak w tych cudownych dniach byłem ponad to wszystko. Złota seria piątek i szóstek z majowych, najważniejszych sprawdzianów w tym roku, sprawiła że w czerwcu nie musiałem już zdawać absolutnie niczego, a i tak „wychodziła mi” średnia marzeń, czyli 5,1. Wydatnie pomogły w tym „szóstki” na koniec roku z geografii i WF-u. A pomyśleć, że dokładnie rok temu musiałem udać się do mieszkania nauczycielki geografii i dobrowolnie zarobić od niej lanie na goły tyłek (moje pierwsze w życiu zresztą), aby mieć w ogóle szansę zdawać na wyższą ocenę z tego przedmiotu… Ale żeby tylko to się w moim życiu przez ostatni rok zmieniło…
W każdym razie, gdy niemal wszyscy wokół szaleńczo poprawiali oceny, ja mogłem skupić się na obserwowaniu, jak wszystko wokół mnie w magiczny sposób samo ustawia się na swoje miejsce. Demonizowana i odwlekana przez całe tygodnie wizyta u psychologa okazała się sympatycznym i ciekawym doświadczeniem, a ja nie tylko wpadłem potem jeszcze kilka razy, aby – z własnej woli! – porozmawiać chwilę z panią psycholog, ale przede wszystkim moje myśli w ogóle nie uciekały już w stronę…hmm, jakby to powiedzieć… fizycznych aspektów jej kobiecości. Pani psycholog stała się kimś w rodzaju przyjaciółki, starszej siostry, więc jej atrakcyjny tyłek w tym układzie zbladł przy satysfakcji z takiej przyjacielskiej wymiany zdań i z zaufania jakiego do niej nabrałem.
Cóż jeszcze? Ach, zajęcia poprawcze, które przez długi czas były udręką, stały się codziennością, znoszoną tym lepiej, że miałem niemal pewność, że w kolejnym semestrze już na nie uczęszczać nie będę musiał, bo z zachowania „groził” mi stopień przynajmniej „dobry”. Nawet pani Marlena, demoniczna polonistka, stała się jakby nieco przyjaźniejsza, co w jej przypadku objawiało się tym, że naszych odpowiedzi nie nazywała nagminnie bełkotem, nie kwitowała, że cała nasza klasa zgodnie „cofa się w rozwoju” i wreszcie, że nie groziła laniem na goły tyłek na środku sali za nieodrobienie pracy domowej albo najcichszy szept do kolegi podczas lekcji. Jednocześnie Sylwia przestała spiskować przeciw rzeczonej panie Marlenie i powtarzać przynajmniej dwa razy dziennie, że doniesie na jej metody wychowawcze do dyrekcji albo i kuratorium, i w ten sposób „ją zniszczy”. Cieszyło mnie to niezmiernie, bo ewentualne śledztwo wszczęte w tej sprawie oznaczałoby także wałkowanie szczegółów pewnej niefortunnej recytacji u pani Marleny po lekcjach, w której brałem udział wraz z Sylwią właśnie i jej najlepszą kumpelą – Karoliną. W snach już wręcz nawiedzały mnie koszmary o „wizji lokalnej”, podczas której zmuszeni byliśmy tamte sceny powtórzyć przed dwudziestoosobową komisją z kuratorium. A jak pamiętacie, w grę wchodziło wtedy m.in. deklamowanie fragmentów „Pana Tadeusza” stojąc z gołymi, wypiętymi tyłkami…
Co do samej Karoliny, zaczęła mnie wyraźnie unikać. Coraz częściej też nie pojawiała się w szkole, mimo że groziły jej „jedynki” na koniec roku z co najmniej trzech przedmiotów. Dla mnie jednak najważniejsze było, że ani razu nie dała mi do zrozumienia, że to ona była tą tajemniczą osobą, która podejrzała jak w starej stodole wymierzałem klapsy na gołą pupę aktualnie najbliższej mi osobie, czyli Beacie. Karolina miała powody do małej wendetty, a mogła w ten sposób paskudnie namieszać i w moim, i w Beaty życiu, ale skoro jak dotąd nie dała nic po sobie poznać, to – w moim mniemaniu – oznaczało, że to nie ona, a na przykład jakiś zabłąkany dzieciak, kręcił się wówczas koło tej stodoły. Gdy jeszcze dodać do tego, że mój dawny prześladowca, upierdliwy Dawidek z młodszej klasy, na mój widok – zamiast starać się wywinąć jakiś numer – ze strachem schodził mi z drogi, moja radość i pewność tego, że wszystko się wreszcie układa jak należy, była niemal niezachwiana.
Właściwie do absolutnej pełni szczęścia brakowało mi już tylko tego, aby z Beatą być jeszcze bliżej. Wciąż oficjalnie nie „chodziliśmy ze sobą”, chociaż spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu, ucząc się, ale nie tylko. Właściwie wszystko zmierzało w nieuchronnym i bardzo pożądanym przez nas kierunku, ale wymagało jednak zrobienia tego jednego, zdecydowanego kroku. Oboje jednak chyba baliśmy się trochę podjąć tę zdecydowaną decyzję, chociaż każde z nas z zupełnie innego powodu. Beata pochodziła z rozbitej rodziny, z kolei ja pamiętałem, że mój pierwszy nastoletni związek trwał ledwie godziny, a i tak niełatwo mi było się potem pozbierać.
Dlatego najszczęśliwsze momenty na tej płaszczyźnie mojego życia odłożyłem na najbliższą przyszłość, a tymczasem ukoronowaniem moich złotych tygodni stało się zakończenie sezonu piłkarskiego w szkolnej reprezentacji. Od pamiętnego zwycięskiego turnieju rozegraliśmy jeszcze kilkanaście meczów międzyszkolnych, w tym dwa turnieje, jeden wygrywając, w drugim zajmując trzecie miejsce. Ponieważ Grzesiek – pierwszy bramkarz – wyleczył już kontuzję, ja byłem w tych meczach rezerwowym, wchodziłem na zmiany, ale w ostatnim meczu sezonu nieoczekiwanie trener wpuścił mnie na boisko po przerwie i tak już zostało do końca. A że miało to głębszy sens, dowiedziałem się w szatni po meczu. Trener, zwany panem Rzemykiem, oznajmił rzecz właściwie oczywistą, o której jednak nikt nigdy nie myślał głośno. Czyli fakt, że drużyna w tym kształcie przestaje istnieć, bo poza mną i jeszcze jednym kolegą (rezerwowym obrońcą), wszyscy pozostali chłopacy kończą ósmą klasę i jednocześnie szkołę, co oznacza, że w przyszłym roku szkolną reprezentację będzie trzeba budować od nowa. A zacznie się ją budować już w pierwszym tygodniu nowego roku szkolnego – jak ogłosił trener – od nowego kapitana, którym… zostanę ja. Fakt, że będę wtedy miał w niej najdłuższy staż i parę razy wpadło mi do głowy że jest szansa, aby zostać pierwszym bramkarzem, ale jakoś nigdy nie pomyślałem, że będę też kapitanem. Będę pomagać trenerowi w wybieraniu najzdolniejszych szósto-, siódmo- i ósmoklasistów, w prowadzeniu treningów, będę odpowiedzialny za atmosferę w drużynie, za mobilizację, będę opieprzać ich w trakcie gry… Wow! Radość z takiej funkcji mieszała się ze zwątpieniem czy sobie z tym wszystkim poradzę, ale w takim pięknym czasie, jakim był ten początek czerwca, zwątpienie musiało ostatecznie ustąpić na rzecz przeświadczenia, że przecież stać mnie na wszystko.
A przy okazji tego piłkarskiego zwieńczenia sezonu stało się coś jeszcze. Po ostatnim meczu i opisanej ceremonii w szatni, zatrzymał mnie pod szkołą Konrad (jak pamiętacie – o rok starszy ode mnie kolega z drużyny, mieszkający niedaleko mnie zresztą).
- Tomek, słuchaj – zaczął – w ten piątek mam urodziny, „piętnastkę”, rozumiesz, okrągła i fajna liczba! Robię imprezkę z tej okazji i pomyślałem, że może wpadniesz?
- Eee… nie spodziewałem się zupełnie…
– wydusiłem z siebie kompletnie zaskoczony – Dzięki za zaproszenie! Tak, chyba tak, wpadnę.
- No koniecznie!
– zachęcał – Ma być ponad dwadzieścia osób, wiele chłopaków z drużyny. No i będą napoje… no wiesz jakie… I dziewczyny!
Nigdy jeszcze nie byłem na żadnej imprezie urodzinowej u rówieśników, nie licząc jakichś kinderbali w wieku sześciu czy siedmiu lat. Pomyślałem jednak, że w końcu muszę kiedyś zacząć jakieś poważniejsze życie towarzyskie, a kiedy jak nie teraz, gdy wszystko mi się tak znakomicie układa. Argumenty koronne przytoczone przez Konrada nie były tu decydujące, chociaż wiedziałem jakie napoje ma na myśli, a że alkoholu nigdy właściwie poważnie nie piłem (raz rodzice dali mi spróbować szampana i raz wina, ale to dosłownie jeden łyk), pokusa spróbowania i tego zakazanego owocu coraz częściej mi się w głowie tliła. Obok słowa „dziewczyny” przeszedłem dość obojętnie, ale chyba dlatego że nie bardzo wiedziałem o co może chodzić. Pewnie miał na myśli koleżanki z klasy, a ja wątpiłem czy uda mi się jakoś zabłysnąć przed starszymi o rok dziewczynami, chociaż zbłaźnić się też nie powinienem. A fakt, że wszyscy tam pewnie będą ode mnie starsi i poza chłopakami z drużyny nie będę tam chyba znać nikogo, zupełnie zignorowałem, chociaż jeszcze parę miesięcy wcześniej taka informacja byłaby koronnym argumentem, aby odmówić. Zainteresowało mnie jednak coś innego…
- Ponad dwadzieścia osób mówisz? – zdziwiłem się – To jak oni się zmieszczą w twoim mieszkaniu?
- Aha, bo ci nie mówiłem!
– klepnął się w czoło Konrad – Nie robię tej imprezy w mieszkaniu, tylko w domu jednorodzinnym. U mojego wujka i cioci, na tym osiedlu domków za parkiem, wiesz gdzie.
- I zgodzili się? – zdziwiłem się ponownie – Na taką imprezę u siebie?
- Nic nie wiedzą…
– powiedział Konrad nieco ciszej – Pojutrze wyjeżdżają na dwa tygodnie do Niemiec. Dom zostaje pod opieką ich syna, czyli mojego kuzyna. Dawid ma już 21 lat, więc nie widzą problemu.
- A ten twój kuzyn nie będzie miał…?
– nie dokończyłem, bo Konrad mi przerwał
- Coś ty! Dawid jest równy gość. Sam mi zaproponował, żebym robił tę balangę u niego… to znaczy u wujka i cioci. Mam mu tylko potem pomóc w sprzątaniu. Aha, a on w ogóle z nami nie będzie siedział, tylko nas wpuści, a zaraz potem spierdoli do swojej laski. Jej rodzice też wyjeżdżają gdzieś wtedy, tylko na krócej. W każdym razie Dawid mówi, że przez parę dni będą mieli dwie chaty wolne, więc szykuje się na takie dupanko, że sobie nie wyobraża!
- Aha, no ekstra!
– skwitowałem tylko, bo akurat TE sprawy od strony praktycznej były mi jeszcze właściwie zupełnie obce – No to… no to przyjdę na pewno.
- Rewelka!
– ucieszył się – Piątek, godzina 19:00, ulica Czereśniowa 16. Własne napoje mile widziane. I jakieś inne ciekawe… no wiesz… atrakcje.
Nie wiedziałem,  ale i tak poczułem, że fajnie będzie iść na taką imprezę, tylko wśród ludzi w zbliżonym wieku, zupełnie bez dorosłych. A ponieważ, jak już wiecie, były to dni, gdy dosłownie wszystko mi się układało jak po sznurku, przekonanie rodziców (a zwłaszcza Mamy) okazało się bułką z masłem. Nie wiem czy decydujące okazało się to, że „przypadkiem” napomknąłem wcześniej o wspaniałych ocenach jakich posiadanie przez mnie na koniec roku jest już właściwie przypieczętowane, czy może rodzice zwyczajnie spodziewali się, że nadejdzie w końcu ten dzień, gdy będę chciał zacząć chodzić na imprezy do rówieśników. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że balanga odbędzie się w domu, który wprawdzie dorośli opuszczają, ale na miejscu będzie starszy, pełnoletni kuzyn jubilata (przemilczałem tylko, że prawdopodobnie pójdzie sobie już po kilkunastu minutach). Nastawiałem się jedynie na jakieś przeciąganie liny odnośnie godziny powrotu, targowanie się o każdą minutę, dywagacje czy powinienem być w domu już o 21:00, czy łaskawie zezwolą mi na powrót o 22:00. Tymczasem mama rzuciła jakby od niechcenia: „To co, do północy będziesz z powrotem?”. Zamurowało mnie z wrażenia, miałem w końcu dopiero 14 lat, więc tak przychylne podejście było niemal szokujące. I nawet jeśli chciałbym (a wtedy nie chciałem) starać się o możliwość całonocnego przebywania u kolegi, rozsądek nakazywał ustąpić i w całości przyjąć zaproponowane warunki. Osiedle domków było dość blisko mojego mieszkania; idąc skrótami to najwyżej kwadrans, a w drugiej połowie lat 90-tych XX wieku (czyli w czasach gdy opisane historie się dzieją) przestępczość i niebezpieczne ulice po zmroku nie były tak powszechne jak obecnie. Zapewniłem Mamę dodatkowo, że ktoś na pewno będzie wracał z tej imprezy w kierunku naszego osiedla, więc zabiorę się z nim. A potem pozostało już tylko kupić jakiś prezent, wbić się w najlepszą koszulę jaką miałem i w piątkowy wieczór, jednak z lekkim stresem z tyłu głowy, udać się na osiedle domków za parkiem, który osłaniał od południa nasze blokowisko.
Dotarłem na miejsce trochę wcześniej. Tak sobie założyłem, aby nie wchodzić do pokoju pełnego już nieznajomych mi – w większości – ludzi. Na miejscu był już rzecz jasna Konrad i jego kuzyn, dwóch chłopaków z drużyny piłkarskiej (Olek i Jarek), dwóch nieznanych mi kolegów Konrada (jak się okazało – starszych od niego – uczniów technikum), oraz dziewczyna, która przedstawiła mi się jako kuzynka Konrada, ale z zupełnie innej strony niż wujostwo, którzy byli właścicielami domu w którym się znajdowaliśmy. Zanim przyjęcie się oficjalnie zaczęło i wszyscy goście się zeszli, chwilę rozmawiałem z nią (właściwie to ona mnie zagadała) i stąd dowiedziałem się tego wszystkiego. Jak również tego, że ma na imię Justyna, że jest rok starsza od Konrada, czyli dwa lata ode mnie, że uczy się na fryzjerkę, że mieszka w pobliskiej wsi, a do szkoły dojeżdża PKS-em, że nie ma chłopaka, że ma dwa psy i że lubi tańczyć. Nie była wysoka, nie była też przesadnie szczupła, ale również nie gruba, chociaż biodra miała szerokie. Miała lekko kręcone włosy, związane z tyłu w nieco obciachowy sposób. Ubrana była w zwyczajną bluzkę i niebieskie dżinsy, a gdy pochyliła się po ciastko, które spadło ze stołu, zauważyłem pod nimi fioletowe, koronkowe majtki. Oczywiście nie muszę dodawać, że na taki widok wyobraźnia mi zwariowała i pewnie zwariowałaby jeszcze bardziej, gdyby nie weszli do pokoju kolejni zaproszeni, w tym dwie ekstra-laski…
Nie były to bowiem ładne, atrakcyjne, seksowne dziewczyny, tylko właśnie ekstra-laski. Dziewczyny ubrane i umalowane w sposób jak na mój gust zdecydowanie przesadny, ale chyba właśnie ta przesada była tym, co chciały osiągnąć. Pomalowane ekstrawagancko paznokcie, makijaż na twarzy, spodnie biodrówki opadające tak, że odsłaniały nie tylko pępek i majtki, ale też – gdy dziewczyny usiadły – całkiem spory kawałek pośladków. Ja zdecydowanie bardziej wolałem skromniejszą seksowność, rąbek tajemnicy, który zachęca do tego, aby zostać odkrytym. I pewnie nie tylko ja, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Wygląd tych lasek był bombą atomową, która u nastolatków płci męskiej rozrywała na strzępy takie przekonania. Niezależnie od tego, jakie kto miał wyobrażenia na temat idealnego kobiecego wyglądu, w tej chwili i tak wszyscy nie mogli oderwać oczu od nowo przybyłych. Oprócz nich, były w pokoju jeszcze dwie dziewczyny – wspomniana Justyna oraz sąsiadka Konrada, dziewczyna o dość antypatycznym spojrzeniu, w okularach i z włosami zawiązanymi w koński ogon – ale to na Dagmarze i Monice (bo tak miały na imię ekstra-laski) skupiała się cała uwaga.
Zwłaszcza wtedy, gdy zebrali się już wszyscy (w sumie było nas 23 osoby), gdy kuzyn Konrada już się ewakuował i gdy na stole pojawił się alkohol. Konrad rzucił w przestrzeń, żeby każdy nalewał sobie czego chce i ile chce (goście przynieśli ze sobą tyle, że nie było obaw iż komukolwiek zabraknie), a wielkiego wyboru nie było, bo asortyment składał się niemal wyłącznie z wódki białej i kolorowej. Nie mając nigdy do czynienia z tym trunkiem, obserwowałem kątem oka innych, a potem nalałem sobie jedną trzecią szklanki czystej, uzupełniłem colą i wypiłem na dwa razy. Nic (złego) się nie stało, więc beztrosko powtórzyłem czynność. Nie mając – rzecz jasna – pojęcia, że takie mikstury działają po upływie pewnego czasu i że skutki mogą być nieoczekiwane. A impreza się rozkręcała. Z japońskiej wieży stereo leciała niezbyt głośna muzyka, ludzie pili, co niektórzy wychodzili na taras od strony ogrodu, żeby zapalić papierosy. Inni wychodzili do sąsiadującej z imprezowym pokojem kuchni, gdzie wyłożono większość jedzenia (na stole w pokoju mieściło się niewiele, poza butelkami z wódką i szklankami). Przy stole szybko porobiły się grupki towarzyskie. Ja obracałem się głównie w kręgu kolegów z drużyny i innych osób, które jako-tako znałem (np. poznanej niedługo wcześniej Justyny). Znacznie większy gwar był jednak wokół ekstra-lasek, a ze dwa razy dostrzegłem chyba nawet ich zaciekawione spojrzenia w moim kierunku. Być może Konrad przedstawił mnie im jako najlepszego w ostatniej dekadzie piłkarskiego debiutanta w szkolnej reprezentacji. A może mi się po prostu wydawało. W końcu wszyscy „plotkowali” tu o wszystkich. Przekonałem się o tym, gdy wyszedłem do kuchni po kolejny kawałek ciasta, które wyjątkowo mi zasmakowało. Było tam już trzech chłopaków, żadnego z nich wcześniej nie znałem, żaden z nich nie był ze szkolnej drużyny. A moja obecność w ogóle im nie przeszkadzała w rozmowie.
- Ty, a co to w ogóle są za typówy, te odstrzelone? – rzucił pytanie jeden
- To są Konrada jakieś kumpele, nie znam ich – odpowiedział drugi
- Ale zarąbiste są, Konrad dobrze mówił, że będą konkretne laski – powiedział trzeci
- No, poza tą jedną, tą wieśniarą – zauważył ten drugi
- To ta z tą grubą dupą? – zapytał ten pierwszy
- Taaa – potwierdził ten drugi – To jest kuzynka Konrada, ale czy ona jest z wioski czy po prostu ma taki stajl to nie wiem…
- Ej, ty kolego… Tomek… tak?
– usłyszałem swoje imię z ust gościa nr 1 i odwróciłem się gwałtownie z talerzem pełnym ciasta – Ty z nią gadałeś, nie? Nie wiesz czy ona jest z wioski?
- Eee, nie wiem, nie mówiła
– uznałem, że lepiej nie pogrążać Justyny w ich oczach – A co, chcesz do niej zagadać? Ma na imię Justyna – dodałem, czując przypływ odwagi towarzyskiej, zapewne spowodowany alkoholem
- Hahaha – roześmiali się goście nr 1 i 3 – No dalej, Maciek, zagadaj!
- Odwalcie się
– mruknął gość nr 2, czyli Maciek, trochę zażenowany – Jakbym był ostro najebany, to może bym ruchnął, ale tak to wybaczcie…
- No dobra dobra, jaja se robimy
– powiedział gość nr 3 – Paweł, a ty nie wiesz, czy któraś z tych dwóch ekstra typiarek daje dupy?
- Nie wiem, ale gdyby tak, to by się działo…
- A ty, Tomek, nie wiesz?
– kolesie znowu przypomnieli sobie o mojej obecności
- Nie, dzisiaj pierwszy raz je widzę – odpowiedziałem pewnie
- Ech, no nic, trzeba się będzie zakręcić, może coś z tego wyjdzie – westchnął gość nr 3 i wszyscy wyszli z kuchni
Ja też wróciłem do głównego pokoju, ale teraz częściej wstawałem od stołu, bo alkohol chyba zaczynał coraz bardziej intensywnie we mnie działać, a gdy się ruszałem, czułem się lepiej. Ciężko było odmówić kolejnych „toastów” z najbliżej siedzącymi osobami, więc gdy ktoś zapytał czy wyjdę z nim na fajkę na taras, natychmiast się zgodziłem, a gdy już wyszliśmy, powiedziałem że nie palę i chciałem się tylko przewietrzyć.
- No i luz – powiedział mój nieznajomy towarzysz – To jak już jesteś, to potrzymasz mi fajkę.
Wręczył mi na pół wypalonego papierosa, rozpiął i zsunął spodnie wraz z majtkami po czym bezceremonialnie wysikał się przez pręty tarasu.
- Kibel jest ciągle zajęty – wyjaśnił, widząc moje zdziwione spojrzenie – Konrad mówił, że na piętrze jest drugi, ale nie chce mi się po schodach włazić… Zresztą, tam się pewnie zaraz ruchalnia zrobi.
- Eee… co?
- No, ruchalnia
– powtórzył, wciągając majtki na tyłek po skończonej czynności – Tam są cztery pokoje na górze. Jeden jest właścicieli i jest zamknięty na klucz, ale trzy pozostałe są otwarte i jakby ktoś chciał skorzystać… no wiesz… to Konrad mówił, że nie ma problemu, mamy wchodzić do dowolnego, który jest otwarty.
- Aha
– powiedziałem tylko
- Wiesz… eee… jak ci było na imię?
- Tomek
- No właśnie. Ja Przemek jestem. Wiesz, Tomek, dzisiaj jest naprawdę fajna okazja podupczyć. Te dwie laski, Dagmara i Monika, jak odpowiednio zagadasz, to ci wszystko zrobią. A one naprawdę nie na każdą imprezę chodzą. Jest jeszcze Ksenia, to ta w okularach, ona też jest dobra w te klocki, ale jest - no wiesz... - poza zasięgiem. Tylko tej kuzynki Konrada nie znam, nigdy jeszcze nie była ze mną na żadnej bibie. Ale dupcię ma konkretną, więc kto wie…
- Dagmara i Monika…
– powtórzyłem nieprzytomnie – A to żadna z nich nie chodzi z Konradem?
- Nie, coś ty!
– uśmiechnął się Przemek zaciągając się ostatni raz papierosem – One są od niego starsze. Monikę, tę blond, Konrad zna chyba od przedszkola, ale nigdy nie byli razem, ona ma szesnaście lat, prawie siedemnaście. On jest za miękki trochę jak dla niej. A Dagmara to jest z kolei najlepsza kumpela Moniki. W sumie, jakbyś chciał wystartować do którejś, to z Moniką jednak chyba łatwiej się dogadać. No, to narka, do później.
W głowie mi się kręciło coraz silniej, ale nie wiedziałem czy to efekt alkoholu, czy skutek usłyszanych informacji. Ja to jednak potrafię się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie. Trzech gości, pewnie znajomych Konrada od lat, bezskutecznie główkuje w kuchni o swoich szansach na seks z obecnymi na imprezie dziewczynami, a ja bez żadnego wysiłku, przez czysty przypadek spotykam kolesia znającego niemal wszystkich gości i wiem więcej niż tych trzech chojraków razem wziętych. Musiałem jednak przyznać, że te informacje i tak na wiele pewnie mi się nie przydadzą, bo dotyczyły sfery w której moje doświadczenie było praktycznie żadne (sprowadzało się wyłącznie do obłapiania gołego tyłka Karoliny). A kwestia seksu jako takiego nigdy u mnie nie wyszła poza zakres bardzo abstrakcyjnych fantazji. Dorastałem i coraz częściej te tematy mnie interesowały i podniecały, ale wiedziałem, że na konkretne „działania” mam jeszcze wiele czasu i że wiele w tej kwestii muszę się jeszcze dowiedzieć. Zdarzały się jednak momenty, gdy pokusy aby spróbować już, gdy tylko nadarzy się okazja, były bardzo silne. A teraz właśnie musiałem trafić na imprezę pełną starszych ode mnie nastolatków, gdzie atmosfera aż buzuje od seksu… Gdybym był trzeźwy, pewnie żałowałbym, że tu się w ogóle pojawiłem. Jednak alkohol bardzo skutecznie blokował samodyscyplinę. W głowie szumiało mi od myśli, pokus i procentów, zaczynało też buzować mi w brzuchu, ale to już było jak najbardziej fizjologiczne, w końcu wypiłem do tej pory chyba sześć albo siedem drinków. Powlokłem się z powrotem do pokoju imprezowego, gdzie panował półcień i już się trochę przerzedziło. Wszyscy już chyba byli „nawaleni”, ale przy stole zostało tylko parę osób, inni zgromadzili się na kanapie pod ścianą, ktoś był w kuchni, ktoś kręcił się w przedpokoju, a w łazience wciąż było włączone światło. A reszta gości? Odganiałem od siebie wyobrażenia, co teraz mogą robić. Usiadłem w fotelu przy oknie, miękkim i wygodnym. Muzyka grała nienachalnie, gwar imprezy jakby cichł, a moja głowa coraz bardziej mi ciążyła. Gdzieś co chwilę ktoś coś mówił, wołał, ktoś przechodził bliżej lub dalej, ale ja nie zwracałem na to uwagi…
Odpływałem…
Gdy się ocknąłem, w pokoju było jeszcze mniej ludzi. Ktoś siedział przy stole z głową opartą na dłoniach, chyba spał. Jakieś dwie osoby siedziały na kanapie, ale chyba też spały. Nie wiedziałem, ile minęło czasu od chwili gdy zasnąłem, ale miałem wrażenie, że niewiele. Poczułem dziwną sensację w okolicach żołądka, uznałem też, że warto by opróżnić pęcherz, dlatego powoli dźwignąłem się z fotela. Zachwiałem się, ale nie upadłem. Wtedy też dostrzegłem stojący na szafce w rogu radiobudzik. Wskazywał kilka minut po dwudziestej drugiej, więc spałem niewiele ponad pół godziny. Mój upojony alkoholem mózg przyjął do wiadomości, że mam jeszcze sporo czasu. O której to miałem być w domu? O północy chyba… Mniejsza o to, teraz muszę się odlać..
W łazience na dole wciąż paliło się światło. Może ktoś nie zgasił? Nacisnąłem kilka razy klamkę, ale zamknięte było na klucz. Czyli zajęte. Trudno. W półmroku wspiąłem się po schodach na piętro. Nigdy tu nie byłem, więc po omacku odszukałem jakiś włącznik światła. Rozbłysła żarówka nad schodami, ale dalsza część korytarza, biegnąca za rogiem w prawo, nikła w ciemności. Gdzie tu może być łazienka? Przemek twierdził, że jest. Gdzieś. Wszystkie drzwi po jednej i drugiej stronie były zamknięte, poza jednymi na samym końcu korytarza, które były uchylone, zza nich docierało słabe światło i jakieś ciche odgłosy. Alkohol zapewnił mi odwagę jakiej nigdy nie miałem, pełny pęcherz zmuszał do działania, dlatego uznałem że podejdę tam i zapytam o łazienkę tego, ktokolwiek tam jest. Ostrożnie, aby o nic się nie potknąć, dobrnąłem do końca korytarza, złapałem się drzwi, zajrzałem do tego ostatniego pokoju i… zamurowało mnie.
Zupełnie zapomniałem o uwagach Przemka, że na piętrze zrobi się „ruchalnia”. I teraz patrzyłem na coś, co zupełnie do mnie nie docierało. Na tapczanie przy ścianie przeciwległej do drzwi w których właśnie stałem, leżała Monika – jedna z tych ekstra-lasek. „Leżała” to zresztą niewłaściwie słowo. Znajdowała się w pozycji trochę jak do muzułmańskiej modlitwy. Kolana ugięte, tyłek wysoko wypięty, z przodu opierała się na łokciach, a jedną dłonią podpierała się pod brodę. I co najważniejsze – chociaż chyba już oczywiste – była kompletnie goła. Tuż za nią klęczał Konrad. Też był właściwie nagi, miał tylko na sobie czarną koszulkę bez rękawów. Trzymał obiema dłońmi Monikę za jej pośladki, a jego goły tyłek, który już raz przecież widziałem (gdy na zawodach pan Rzemyk mobilizował nas laniem do lepszej gry), poruszał się szybko w przód i w tył. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że Konrad właśnie uprawia seks z Moniką, posuwa ją od tyłu.
Gdy minął pierwszy szok, stwierdziłem, że trochę inaczej wyobrażałem sobie seks. Monika, nie tylko przez tę rękę podpierającą brodę, wyglądała na kompletnie znudzoną. Leżała z tym wypiętym tyłkiem zupełnie bez ruchu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, jakby było jej wszystko jedno. Konrad z kolei był jakiś spięty, zdenerwowany, jego ruchy były takie jakieś nieskoordynowane, jakby właściwie nie bardzo wiedział, co ma robić. Uznałem, że trzeba się jak najciszej wycofać dopóki mnie jeszcze nie zauważyli (patrzyłem na nich trochę z tyłu, trochę z boku, tak pod skosem), ale w tym momencie Konrad odwrócił głowę w kierunku drzwi i mnie dostrzegł. Na trzy, może cztery sekundy zamurowało go tak, jak mnie przed chwilą, a potem machnął ręką kilka razy jakby chciał mi dać do zrozumienia, że mam spadać. Nie musiał mi tego powtarzać, sam wiedziałem że nie jestem tu pożądany...
...ale zanim mój pijany mózg zdecydował czego właściwie chcę, zanim udało mi się przeprosić za najście, bo drzwi były otwarte, bo mogliście się zamknąć chociaż na klamkę, bo szukałem drugiej łazienki, wycofałem się bez słowa, poganiany nerwowymi machnięciami ręki Konrada. Nagle zebrało mi się na wymioty. Zatoczyłem się na przeciwległą ścianę, przez chwilę błądziłem po omacku, w końcu złapałem za jakąś klamkę, ta pod moim naciskiem ustąpiła i otworzyła drzwi, w których się znajdowała. W pomieszczeniu za nimi było kompletnie jasno i stwierdziłem, że odnalazłem drugą łazienkę, której szukałem. Niestety, nie była ona pusta.
Na sedesie, mniej więcej w połowie niewielkiego pomieszczenia, siedziała kuzynka Konrada, „wieśniara”, przyszła fryzjerka, Justyna. Na mój widok w ogóle się nie zdziwiła. Uśmiechnęła się szeroko, zamachała do mnie ręką i powiedziała:
- Zamek w drzwiach był zepsuty, hihihi.
Tymczasem mój skołowany wzrok biegał od jej rozpromienionej alkoholem twarzy, przez zsunięte poniżej kolan dżinsy i fioletowe, koronkowe majteczki, aż po widziany z boku, goły tyłek spoczywający sobie na desce klozetowej. Nie wiem ile minęło czasu, gdy w końcu bąknąłem „sorry”, zamknąłem drzwi i ponownie znalazłem się na korytarzu. Zza uchylonych drzwi, w które wpadłem poprzednio, usłyszałem jęki Konrada i coś, co brzmiało jak „Dochodzę!”. Czym prędzej zbiegłem na parter, przeskakując po dwa schody i mimo promili w moim organizmie, jakimś cudem się podczas tego sprintu nie zabiłem. Nudności mi chwilowo przeszły, może dlatego, że mój pęcherz miał zaraz eksplodować. Łazienka na dole wciąż była zajęta. W desperacji przypomniałem sobie Przemka. Przebiegłem korytarz, wypadłem na taras, stanąłem przy barierce i jednym ruchem zsunąłem spodnie i majtki poniżej kolan. Nie ma słów by opisać ulgę jaką przyniosły mi następne sekundy. Aż do chwili gdy usłyszałem za sobą głos:
- Widzę, że wpadłeś na dokładnie ten sam pomysł.
Obejrzałem się gwałtownie – w przeciwległym rogu tarasu kucała ta dziewczyna w okularach, Ksenia. Jej wyraz twarzy wcale nie był tak antypatyczny, jak mi się wcześniej wydawało. Może dlatego, że odczuwała pewnie teraz identyczny rodzaj ulgi, jak ja przed chwilą. W pierwszym odruchu próbowałem zasłonić wolną ręką mój goły tyłek, ale Ksenia tylko roześmiała się drwiąco:
- No proszę cię… Myślisz, że nigdy nie widziałam…?
- Heh, no tak…
– przyznałem również z uśmiechem – Kibel na dole był cały czas zajęty – dodałem, wciągając majtki.
- Bo ktoś zasnął na klopie. Z dziesięć minut się tam dobijałam i nic – wyjaśniła sucho Ksenia, która teraz potrząsnęła kilka razy tyłkiem, wyprostowała się i powoli wciągnęła swoje majtki i spodnie. Wyglądała, jakby kompletnie jej nie przeszkadzało to, że stoję obok i na wszystko patrzę. Jej kamienna twarz i lekceważąca obojętność (tak odmienna od znudzenia Moniki, gdy posuwał ją Konrad), jakby alkohol w ogóle na nią nie działał, wydały mi się teraz tak bardzo dojrzałe i podniecające jednocześnie. To Ksenia, a nie ekstra-laski czy Justyna, była najgorętszą dziewczyną na tej imprezie. Przepuściłem ją w drzwiach, ale zanim zniknęła we wnętrzu domu, odwróciła się jeszcze do mnie i rzuciła z leciutkim, zawadiackim uśmiechem:
- Fajny tyłek.
W głowie mi zawirowało, bo zaraz pojawiło się w niej mnóstwo wyobrażeń sytuacji, na które było dla mnie o wiele za wcześnie. Jakoś dotarłem jednak do pokoju imprezowego,  w którym nie było już nikogo, odnalazłem swój fotel (który ktoś teraz odwrócił w stronę okna), wgniotłem się w niego i znowu odpłynąłem.
Nie wiem jak długo spałem, ale wybudziły mnie odgłosy rozmowy. Natychmiast poznałem głosy – to były ekstra-laski. Chyba siedziały przy stole, ale nie mogły mnie widzieć, bo mój fotel odwrócony był teraz tyłem.
- I jak, dałaś dupy Konradowi? – poznałem głos Dagmary
- Yhm – odpowiedziała Monika – Już dawno mu obiecałam, że dam mu jak tylko skończy piętnaście lat, jako prezent urodzinowy. Ale wynudziłam się, że nie uwierzysz…
- Czemu?!
- Chłopak pierwszy raz w życiu to robił, więc wiesz… No, ale jak mu obiecałam…
- No, to chujowo…
- A ty się rżnęłaś dziś z kimś?
– zapytała Monika
- Noooo
- Z kim?
– pobudziła się Monika
- A zgadnij…
- Z Przemkiem znowu?
- No raczej!
– w głosie Dagmary zabrzmiało coś pomiędzy dumą a satysfakcją
- No, to pewnie nie wynudziłaś się tak, jak ja…
- Kurde, dziewczyno! No przecież!
- No, Przemek zna się na rzeczy
– przyznała Monika
Zagłębiłem się w fotel jeszcze bardziej. Ta podsłuchana rozmowa wiele wyjaśniła. Monika faktycznie była znudzona podczas seksu. A Przemek mi sugerował, żebym raczej zagadał z Moniką niż z Dagmarą, bo Dagmarę „rezerwował” dla siebie. Co teraz? Teraz mój pierwszy w życiu seks był na wyciągnięcie ręki, wystarczyło dźwignąć się z fotela i pójść zagadać z Moniką. Albo z Justyną. Albo z Ksenią nawet. Któraś z nich na pewno da się namówić... Zaraz, co ja gadam?! Alkohol przejął nade mną kontrolę. Tysiące myśli tłukło mi się po głowie, a jednocześnie wszystko, cały świat zewnętrzny wydawał mi się dziwnie obcy, odległy. Nawet rozmowa z Ksenią na tarasie – zdawało mi się, że minęło od niej już wiele dni… Znowu odpływałem…
Obudziłem się w kompletnej ciszy. Po chwili zarejestrowałem jakieś odległe chrapanie. Wyjrzałem przez oparcie fotela – świecący w ciemności radiobudzik wskazywał godzinę 3:45. O północy miałem być w domu. Rodzice mnie zabiją. Dobrych kilka minut trwało zanim to do mnie dotarło przebijając się przez mur alkoholowego stężenia. Ale gdy już się przebiło, dokonało prawdziwego spustoszenia. Poczułem bardzo nieprzyjemny ucisk w przełyku, a następnie jeszcze wyżej. Zerwałem się i wypadłem na korytarz, prosto w czyjeś ramiona.
- Tomek, jesteś wreszcie! – to nie była ani Monika, ani Ksenia. To Justyna złapała mnie w biegu i zatrzymała. Jedną ręką kurczowo uchwyciła się mojej koszuli, drugą ręką złapała moją dłoń i wsunęła ją z tyłu pod swoje majtki. Pod opuszkami palców poczułem skórę jej pośladków i w oczach mi zamigotało.
- Posłuchaj… – wydusiłem
- Ćśśś…. – szepnęła i dała mi mocnego całusa prosto w usta, wyczułem alkohol i zrobiło mi się jeszcze gorzej – Chodź, pójdziemy teraz na górę. Mam gumki. Chcę cię poczuć w sobie...
- Ja muszę się najpierw wyrzygać! – jęknąłem rozpaczliwie, wyrwałem się Justynie i wybiegłem z domu na zewnątrz. Ostatkiem sił dobiegłem do jakiegoś krzaka, uklęknąłem obok i zwróciłem chyba połowę tego, co dzisiejszej nocy zjadłem. Wciąż skołowany, ale czując lekką ulgę, dźwignąłem się do pionu i wytarłem chusteczką twarz. I w tej samej chwili usłyszałem skrzypnięcie. Spojrzałem w kierunku furtki. Wchodziły przez nią dwie dorosłe osoby. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że to właściciele domu, wujek i ciocia Konrada. Ale to nie była prawda. Po paru sekundach wiedziałem już ze stuprocentową pewnością, kim są te osoby.
Ścieżką w kierunku domu zbliżali się moi rodzice.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 7.11.2016)

poniedziałek, 21 stycznia 2019

(46.) Terapia szokowa (część 2.)

- Ziemia do Tomka! Halo, Ziemia do Tomka! – usłyszałem nagle rozbawiony głos i otrząsnąłem się z głębokiego zamyślenia. Byłem oczywiście nie w przestrzeni kosmicznej, a wciąż w gabinecie szkolnej pani psycholog, czyli w tym samym miejscu, do którego wszedłem jakieś pół godziny temu. Problem w tym, że przez owe pół godziny sporo się wydarzyło…
Spodziewałem się bowiem umoralniających pogadanek z nudną panią w wieku przedemerytalnym. Tymczasem pani psycholog okazała się atrakcyjną dziewczyną grubo przed „trzydziestką”, nie miała zamiaru prawić mi kazań o właściwych sposobach postępowania młodzieńców w moim wieku, prosiła aby mówić jej po imieniu i wciąż uśmiechała się jak ktoś, kto wprawdzie nie zna żadnego języka obcego, ale bardzo chce pomóc przybyszowi z zagranicy. A do tego udało mi się jeszcze – przez przypadek rzecz jasna – zobaczyć niewielki kawałek jej pośladków. I teraz siedziałem na tej miękkiej, aż nadto wygodnej kanapie, było ciepło, miło i przytulnie, a po głowie biegały mi niezbyt przyzwoite myśli i fantazje, które w ogóle nie pozwalały się skupić na rozmowie z panią Agnieszką. Próbowałem je odganiać, ale było to wręcz nierealne, bo ile razy spoglądałem na nią, tyle razy wyobrażałem sobie jej goły tyłek. A nie chciałem zbyt długo patrzeć w innym kierunku, na przykład przez okno, obawiając się, że uzna to za lekceważenie…
Walczyłem zatem i z własną fizjologią i z własnymi myślami, a jeszcze chciałem zaprezentować się jak najlepiej, skoro pani psycholog tak miło mnie przyjęła. Niestety, kompletnie nie potrafiłem w pełni skoncentrować się na rozmowie z nią. Momentami zupełnie gubiłem wątek, chociaż trzeba przyznać, że pani Agnieszka „skakała” po tematach. Najpierw pytała mnie o dom, o relacje z rodzicami, o to jak się z nimi dogaduję itd. Potem miałem coś powiedzieć o „środowisku rówieśniczym”, o tym jak się odnajduję w klasie, w grupie kolegów, ile mam bliskich koleżanek i kolegów, jak wiele czasu z nimi spędzam, co razem robimy. Oczywiście nie zabrakło pytania o nauczycieli, o to jak ich odbieram, czy uważam że są zbyt wymagający, nieuprzejmi, surowi, czy wręcz przeciwnie. A potem dostałem do ułożenia jakieś wzory z klocków, łatwe to było, więc skończyłem szybko. Pani Agnieszka nie powiedziała mi, czy zrobiłem dobrze czy źle i po co w ogóle to było potrzebne, ale na jej twarzy dostrzegłem (albo tak mi się tylko wydawało) wyraz pozytywnego zdziwienia. A zaraz potem otrzymałem kolejne, jeszcze nudniejsze zadanie. Na kartkach formatu A4 znajdowało się mnóstwo dziwnych wzorków i trzeba było zaznaczyć który wzór nie pasuje do pozostałych, albo który powinien być kolejnym w ciągu. To też nie było trudne, za to jeszcze bardziej monotonne i moje myśli znowu zaczęły odpływać. Najpierw zacząłem w tych wzorkach dostrzegać krągłe pośladki, więc szybko musiałem skierować myśli na cokolwiek innego. Była to jednak istna burza w mózgu: najpierw wspominałem zwycięski turniej piłkarski, potem myślałem o Beacie, później o tym co może mnie jeszcze w tym roku czekać na zajęciach poprawczych, a zaraz potem zacząłem się zastanawiać nad przyczynami dziwnego zachowania Karoliny i czy to wszystko jest związane z tym, że to właśnie ona podejrzała mnie z Beatą podczas „niezapomnianego” popołudnia w starej stodole. I właśnie wtedy głos pani psycholog („Ziemia do Tomka”) wyrwał mnie z tej gonitwy dociekań…
- Przepraszam, zamyśliłem się – powiedziałem szybko, podnosząc głowę znad kart z wzorami
- Za trudne? Nie dasz rady tych zrobić? – zapytała pani Agnieszka
- Za trudne? Nie, skąd! Tutaj kolejnym będzie… – szybko spojrzałem w karty – … ten wzór. A tutaj nie pasuje… ten – dodałem szybko, odwracając kartę.
- Coś podobnego… – powiedziała cicho pani psycholog patrząc w swoją kartkę – To… to wiesz co… masz jeszcze to – wyjęła kartkę z zupełnie innej teczki niż dotychczas. Na kartce był taki rysunek:

http://tnijurl.com/15a4b132b068/

I polecenie: „Rozwiąż problem: połącz ze sobą dwie liny. Jest to możliwe, ale liny są zbyt krótkie byś mógł złapać je obie jednocześnie, nawet stając na krześle. Wykorzystaj któryś z dostępnych w pomieszczeniu przedmiotów (kartki papieru, gwoździe, słoik, klucz francuski, krzesło, pudełko zapałek)”.
Popatrzyłem chwilę na obrazek, a potem zdziwiony spojrzałem na panią psycholog.
- To jest problem? – stwierdziłem – Przecież wystarczy coś przywiązać do drugiej liny, np. klucz albo pudełko zapałek, i rozhuśtać. Wtedy złapie się tę drugą linę, gdy się będzie trzymać tę pierwszą, i już…
- Łał!
– powiedziała psycholog – To niesamowite! Większość dużo starszych od ciebie uczniów ma problem z tym zadaniem, a jeszcze nie spotkałam nikogo, kto by je rozwiązał w 5 sekund, tak jak ty.
Miło to zabrzmiało i połechtało moją pewność siebie, ale też dziwnie się poczułem, bo naprawdę nie uważałem tego za jakieś trudne zadanie. Połowa odpowiedzi była już w poleceniu.
- Dobrze, nie mam więcej pytań! – rzuciła wesoło pani Agnieszka i teatralnym gestem zamknęła swój zeszyt i teczki z zadaniami – Szkolne papiery nie kłamały. Naprawdę masz ogromny potencjał intelektualny i duże zdolności, więc nic dziwnego że masz naprawdę wyróżniające się oceny. Jestem naprawdę zadowolona z dzisiejszej rozmowy, Tomku. Dzięki temu co mi powiedziałeś mam już wstępny obraz. Teraz powoli nam się już kończy czas, ale za tydzień zajmiemy się już dokładnie tymi twoimi problemami z zachowaniem.
- Za… za tydzień?
– wydukałem
- No, na następnym spotkaniu – odpowiedziała zdziwiona pani psycholog – Chyba że nie pasuje ci ten piątek godzina trzynasta, to możemy się umawiać na inny dzień, jestem tutaj też we wtorki.
- Nie, nie chodzi o to
– powiedziałem skołowany – Ja… ja po prostu nie wiedziałem że będą następne spotkania… Myślałem, że tylko to jedno… dzisiaj…
- Tomku, przecież jedna godzina zegarowa to stanowczo za mało żeby dokładnie przyjrzeć się problemom z zachowaniem u nastolatka. Zwłaszcza takiego… hmm… niezwykłego jak ty. Niezwykłego w pozytywnym sensie oczywiście
– spokojnie tłumaczyła pani Agnieszka – Zawsze gdy uczeń jest wysyłany do szkolnego psychologa, to jest to seria kilku spotkań. Zwykle cztery-pięć, czasami więcej. Pani wychowawczyni nie wspominała ci o tym?
Cholera wie, może i wspominała, a może uznała że to nieistotne, bo mam iść na te spotkania i już. A może ja średnio słuchałem. Zresztą, to już bez znaczenia… Byłem teraz kompletnie skołowany. Spodziewałem się że za kilkanaście minut będzie już po wszystkim i temat pod hasłem „wizyta u psychologa” będzie raz na zawsze zamknięty. A tymczasem mam tu przyjść jeszcze pięć razy? Co najmniej pięć razy?! Nawet biorąc pod uwagę fakt, że pani psycholog jest miłą i seksowną młodą dziewczyną, że naprawdę przyjemnie się z nią rozmawia, że czuję się podczas tego spotkania swobodnie (może chwilami nawet za bardzo)… To wszystko uważałem za duży plus, ale jednak nadal w żaden sposób nie przekonywało mnie do tego, żeby poświęcić przynajmniej pięć piątkowych, słonecznych popołudni na rozmowy o moim niezbyt właściwym ostatnio zachowaniu. Zwłaszcza, że nie ma gwarancji, że kolejne spotkania będą tak samo luźne i swobodne. Może jedynym co mogłoby mnie przekonać do tych spotkań, to jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że zobaczę gołą pupę pani psycholog. Ale szansa na to, nawet pamiętając o tym że pani Agnieszka bardzo mnie lubi i pozwala mi na wiele, jest wielokrotnie mniejsza od szansy na to, że pani Marlena publicznie kogoś pochwali, albo że pan Rzemyk spali swoje narzędzie chłosty w szkolnej kotłowni.
- Co się dzieje, Tomku? – zapytała z troską pani psycholog – Widzę, że nie jesteś entuzjastycznie nastawiony do tych kolejnych spotkań. Czy jest coś co mogę zrobić, żeby twoje podejście się zmieniło, żebyś chociaż trochę chciał chętnie tu przychodzić?
„Tak, ściągnąć spodnie i majteczki”
– odpowiedziałem w duchu, chociaż na ułamek sekundy zawahałem się, zastanawiając się czy psychologowie jednak może potrafią czytać w myślach. A głośno udzieliłem już zupełnie innej odpowiedzi.
- Nie, pani jest bardzo miła, naprawdę i… eee… bardzo fajnie mi się z panią dzisiaj rozmawiało, ale… nie wiem jak to powiedzieć…
- Powiedz wprost. Żadne konsekwencje cię za to nie spotkają, cokolwiek powiesz
– zapewniła psycholog
- No dobrze… – westchnąłem – Ja… ja po prostu nie chcę tu przychodzić, żeby rozmawiać o moim zachowaniu. Mimo że pani jest bardzo fajna i w ogóle… I gdyby pani Teresa… to znaczy moja wychowawczyni… mi nie kazała, to bym sam tu nigdy nie przyszedł.
- Rozumiem
– powiedziała spokojnie pani Agnieszka – A powiedz mi, czy po tym dzisiejszym spotkaniu nie dostrzegasz, że te rozmowy mogłyby ci jakoś pomóc? Ani trochę?
- Nie wiem…
– przyznałem – Fajnie się z panią rozmawia, ale nie wiem czy to może mieć jakiś wpływ na moje zachowanie. Nie rozumiem jak mogłoby wpłynąć.
- To wiesz co? Może daj mi jednak szansę, przyjdź za tydzień, za dwa, i jeśli po tych dwóch kolejnych rozmowach nadal nie będziesz nic pozytywnego widział, to zrobimy sobie przerwę, albo nawet odpuścimy w ogóle.
- Nie wiem…
– zamyśliłem się – A jeśli jednak nie przyjdę?
- No cóż… Sam powiedziałeś, że pani wychowawczyni kazała ci przyjść. Więc jeśli zrezygnujesz, to niestety będę musiała jej o tym powiedzieć…
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Pani Teresa postawiła mi ultimatum. I jeśli na własną rękę zrezygnuję z wizyty u psychologa, to ona wdroży program naprawczy mojego zachowania własnego autorstwa. Program, którego mój tyłek prawdopodobnie nie przeżyje, a moja godność na pewno nie, bo w grę ma wchodzić lanie pasem dwa razy tygodniu przez co najmniej miesiąc. Byłem zatem w takiej sytuacji, że chyba nie mam wyjścia… Ale może jednak warto spróbować?
- Proszę pani, a mogę jeszcze o coś zapytać? – odezwałem się nieśmiało
- Oczywiście, zawsze możesz i o wszystko – odpowiedziała
- Czy na pewno nie można nic zrobić żebym nie musiał jednak przychodzić, a pani nie powie pani Teresie…? – starałem się, żeby mój głos był tak błagalny, jak tylko się dało
- Tomek, ale przecież wiesz, że nie o to chodzi, tylko o to, żeby ci pomóc…
- Wiem, ale… Może mógłbym jednak coś zrobić… nie wiem, co pani każe…
- Co masz na myśli?
– zdziwiła się pani psycholog, a ton jej głosu jakby się zmienił
- No, żebym poniósł konsekwencje zrezygnowania z tych spotkań, ale nie od pani Teresy, tylko na przykład od pani…
- Tomek, ale ja nie jestem od…
– zaczęła pani Agnieszka nieco zirytowanym tonem, ale nagle przerwała – Zaraz, zaczekaj… Czy tobie chodzi o to, żebym ja cię ukarała za rezygnację ze spotkań ze mną?
- No, chyba… – bąknąłem, spodziewając się, że psycholog za chwilę wybuchnie, a przynajmniej powie, że to niedorzeczne
- To ciekawe, bardzo ciekawe… – powiedziała tymczasem – Hmm, a jaką karę byś zaproponował?
- Nie wiem… Zgodzę się na wszystko co pani wymyśli…
– skoro powiedziałem „a”, muszę powiedzieć też „b”
- Na przykład lanie? Pasem?
- Eee, no tak, też
– odpowiedziałem dość pewnie. Z jednej strony bałem się tej właśnie propozycji, z drugiej – jeśli mam w perspektywie dwa lania tygodniowo przez miesiąc, albo tylko jedno jedyne teraz i będzie spokój, to wybór był dość oczywisty. Było jeszcze, rzecz jasna, trzecie wyjście – przychodzić na te spotkania i oszczędzić tyłek, ale właśnie – skoro pojawiła się możliwość, żeby mieć spokój z psychologiem już za chwilę, a nie przez jeszcze dwa miesiące mieć ten temat wciąż z tyłu głowy…
- No cóż, trochę mi przykro, że nie chcesz już się ze mną spotkać, ale rozumiem, że taka jest twoja decyzja, tak? – spytała pani psycholog
- Proszę nie brać tego do siebie… – powiedziałem desperacko – Ale wolałbym jednak w ten sposób.
- Ach, więc… no… przygotuj się…
– rzuciła krótko pani Agnieszka – Może na tej kanapie, przełożysz się przez to wysokie oparcie? A ja… a ja znajdę jakiś pasek.
- I naprawdę nie powie pani nic pani Teresie, że już nie będę przychodzić?
- Co? A… tak… tak, jakoś to z nią załatwię
– odpowiedziała nieprzytomnie – Skoro tak się umawiamy, to masz moje słowo.
Coś mi tu się nie zgadzało. Zachowanie pani psycholog nagle bardzo się zmieniło. Czy było to spowodowane tym, że zaskoczyła ją moja propozycja? A może pierwszy raz będzie wymierzać komuś lanie? Dla mnie najważniejsze jest jednak, żeby dotrzymała warunków umowy. A wygląda na osobę, której można wierzyć. A ja muszę jej wierzyć, bo jeśli o tym wszystkim dowiedziałaby się pani Teresa, to już jestem trupem…
- No co jest, Tomek? Jeszcze nie gotowy? – spojrzała na mnie surowo – Rozmyśliłeś się?
- Nie, nie, skąd
– poderwałem się szybko z kanapy, odwróciłem i przełożyłem się przez jej oparcie, eksponując tyłek
- Ale spodnie to chyba sam sobie ściągniesz? – rzuciła pani Agnieszka, podnosząc wzrok znad szuflady biurka, której zawartość intensywnie przerzucała
„Spodnie to jeszcze” – pomyślałem, ale mam nadzieję, że na tym się skończy. Liczyłem, że jeśli odsłoni się dzisiaj czyjś goły tyłek, to raczej pani psycholog, a nie mój. No, ale znowu się pogmatwało… Rozpiąłem spodnie i zsunąłem je do kolan, pozostawiając pośladki okryte tylko slipkami. Dobrze, że chociaż założyłem dzisiaj przypadkiem te markowe, a nie jakieś przetarte czy znoszone…
- No, to się chyba nada – stwierdziła pani Agnieszka, wyławiając z szuflady jakiś stary, skórzany pasek, strasznie sfatygowany – Nawet jeśli się na twoim tyłku rozleci w próchno, to i tak chyba nikomu nie jest już potrzebny.
Zamknęła szufladę, obeszła powoli biurko, po drodze jeszcze przekręciła klucz w drzwiach wyjściowych („Żeby nikt nam nie przeszkodził w trakcie”), podeszła do mnie i kilka razy świsnęła pasem w powietrzu, a mnie mimowolnie przeszedł lekki dreszcz. Znowu się wpakowałem, próbując przeforsować własną wersję wydarzeń. I zaraz za to zapłacę…
- To co, działamy? – spytała pani Agnieszka
- Mhm – potwierdziłem
- Ale… no wiesz… lanie zwykle dostaje się na goły tyłek, więc jeśli nie…
- Nie no, w porządku
– powiedziałem zrezygnowany i żeby już mieć to za sobą, złapałem za gumkę od majtek i zacząłem powoli zsuwać je z tyłka…
- Nieeee, dość! STOOOOOP!!! – pani psycholog wrzasnęła tak niespodziewanie i głośno, że przeraziłem się, co się właściwie tak nagle wydarzyło…
- O rany, Tomek, ty jesteś po prostu nie-sa-mo-wi-ty… – odezwała się po chwili, z ciężkim westchnieniem opadając na kanapę – Ubieraj się szybko i siadaj tu.
Nadal nie wiedziałem, co właściwie się stało, ale wyglądało na to, że chyba lania na razie nie będzie. Na szczęście nie zdjąłem slipek do końca, wrzask pani Agnieszki zatrzymał mnie w trakcie wykonywania tej czynności, a nawet na samym jej początku, bo odsłoniłem maksymalnie jedną trzecią pośladków i w tej idiotycznej pozie zastygłem. Teraz więc szybko wsunąłem na siebie wszystko co trzeba i posłusznie usiadłem na kanapie, oczekując jakiegokolwiek rozjaśnienia tej przedziwnej sytuacji.
- Łał, ale mnie przetrzymałeś… – powiedziała pani psycholog z mieszaniną rozbawienia i przerażenia – Byłam pewna, że złamiesz się wcześniej.
- Nie rozumiem…
– bąknąłem
- Czego nie rozumiesz? – pani Agnieszka spojrzała mi głęboko w oczy – Tomek, czy ty naprawdę myślałaś, że ja ci spuszczę lanie pasem na goły tyłek?! Rany, przecież to byłoby nieetyczne i chyba nawet nielegalne, złamałabym nawet nie wiem ile zapisów kodeksu psychologa i Bóg wie czego jeszcze.
- To dlaczego pani…
- Podpuściłam cię. Ale w dobrej wierze
– powiedziała poważnie – Bo gdy zapytałeś o to, czy są jakieś „inne sposoby” na rozwiązanie tej sytuacji, to coś mi się w głowie przestawiło. Przypomniały mi się zapisy z kilku notatek twoich nauczycieli odnośnie twojego zachowania. Że w sytuacjach gdy coś przeskrobałeś i miałeś jakieś konsekwencje do wyboru, to zwykle wybierałeś takie, które następują natychmiast i masz wtedy problem szybko z głowy. A czasami nawet sam prosiłeś o lanie, żeby uniknąć jakiejś poważniejszej twoim zdaniem konsekwencji, na przykład żeby się rodzice nie dowiedzieli. Bywało tak, prawda?
- Tak
– przyznałem
- Właśnie – ciągnęła pani psycholog – Dlatego postanowiłam to sprawdzić sama. Dałam ci identyczną możliwość, naprowadziłam cię na nią i czekałam, czy się wycofasz. Pamiętasz, pytałam cię kilka razy, czy się rozmyśliłeś? Straszyłam cię starym paskiem, tymi świśnięciami, kazałam ci zdjąć spodnie, a ty nic. Ale myślałam, że jak ci każę zdjąć majtki, to zrezygnujesz. Ale ty naprawdę byś to zrobił, prawda? – zapytała, a ja tylko kiwnąłem głową, unikając jej wzroku – I w ten sposób potwierdziło się wszystko, co podejrzewałam. Wybacz mi ten teatrzyk, na pewno nie było to w pełni zgodne ze sztuką psychologiczną, dobrze że udało mi się zatrzymać cię w ostatniej chwili i nie zaświeciłeś gołym tyłkiem na cały pokój, bo gdyby to się wydało to nawet nie chcę myśleć… Ale ten… nazwijmy to eksperyment, powiedział mi więcej o tobie niż cała godzina naszej rozmowy. Jestem pewna, że teraz będę znacznie lepiej mogła ci pomóc.
- Czyli nadal będę musiał przychodzić?
– skwitowałem ze spojrzeniem wbitym w podłogę
- Nie – usłyszałem odpowiedź
- Słucham? – podniosłem głowę
- Nie będziesz musiał przychodzić, bo już niemal na pewno wiem, w czym leży twój problem – powiedziała poważnie – I od tego momentu wszystko zależy od ciebie. Jestem pewna, że poprzez kilka rozmów będę potrafiła zwrócić twoją uwagę na pewne rzeczy, nakierować cię jakoś i ci pomóc. Ale jeśli nie będziesz chciał, żeby ci pomóc, jeśli na to nie pozwolisz, będziesz zamknięty na rady, to ja mogę stanąć na uszach, a i tak nic się nie zmieni. Dlatego proponuję takie rozwiązanie. Rezygnujemy z tych cotygodniowych spotkań, a twoja wychowawczyni dostanie informację, że wszystko jest pod kontrolą, że jesteś pod moją opieką i wszystko jest tak, jak miało być. Nie musisz do mnie przychodzić regularnie, ale jednak chciałabym zapracować na twoje zaufanie tak, żebyś chciał tu czasem do mnie wpaść i po prostu porozmawiać. Nie musi być co tydzień, ale wtedy kiedy będziesz miał ochotę i potrzebę. Nie musi być nawet w tym gabinecie, nie będziemy już robić żadnych testów, wypełniać papierów. Możemy usiąść na ławce przed szkołą, albo nawet na tej rurze obok boiska. Gdzie tylko będziesz chciał. A ja chciałabym, żebyś traktował to od tej pory jako relację z zaufaną osobą. Jak z przyjaciółką albo bliską koleżanką, do której idzie się porozmawiać, gdy ma się jakiś kłopot, coś się nie układa w życiu, albo nie wie się co zrobić. To co, możemy się tak umówić? Wpadniesz czasem i pogadamy?
Patrzyła mi teraz głęboko w oczy siedząc tuż obok mnie. Zniknął cały dystans, jaki dzielił mnie od niej, ale nie ten fizyczny, tylko ten psychiczny. Chyba właśnie w tym momencie stało się to, co pani psycholog starała się osiągnąć od początku tego spotkania. Zdobyła moje stuprocentowe zaufanie. Jej spokojny, ciepły głos, sposób w jaki wszystko tłumaczyła, to jak trafnie interpretowała moje zachowania, to że mnie nie oceniała tylko starała się zrozumieć… Ale też znacznie więcej. Jakiś taki klimat bezpieczeństwa i wzajemnej akceptacji unosił się nad tą czarną kanapą. To wszystko naraz, gdy w jednej chwili sobie to uzmysłowiłem, przekonało mnie bez żadnych wątpliwości. Chyba jeszcze nigdy wcześniej, nigdy w życiu nie czułem się tak dobrze psychicznie. Nie czułem się tak rozumiany, tak akceptowany i tak pewny, że mogę powiedzieć wszystko, zrobić wszystko, zapytać o wszystko. Nawet o fantazjach związanych z pośladkami pani Agnieszki już dawno zapomniałem. Teraz nie była ona już dla mnie atrakcyjną dziewczyną z fajnym tyłkiem. Stała się kimś, komu mogłem w pełni zaufać i powierzyć wszystkie swoje sprawy. Tak swobodnie i pewnie nie czułem się nawet z Beatą, czy wcześniej z Eweliną. Przewaga pani psycholog nad nimi polegała na tym, że po pierwsze ona niczego ode mnie nie oczekiwała, nie potrzebowała wsparcia, pomocy, opieki, a po drugie – była od nich bardziej doświadczona życiowo, zatem w pełni mogłem polegać na jej radach. Była kimś w rodzaju przyjaciółki, starszej siostry i mądrego doradcy w jednym. A być może wtedy ja właśnie kogoś takiego potrzebowałem najbardziej.
Gdy więc teraz patrząc mi w oczy, uśmiechając się szczerze i trzymając pewnie swoją dłoń na moim ramieniu, pytała czy jej zaufam i czy wpadnę kiedyś pogadać, odczułem taką ulgę i spokój wewnętrzny, że wręcz chciałem się do niej przytulić (bez żadnych seksualnych podtekstów). Na szczęście powstrzymałem się jednak, uśmiechnąłem się szczerze i powiedziałem:
- Tak, przyjdę na pewno.
A tego, że tak się stanie, byłem wtedy tak pewny, jak chyba dotąd jeszcze niczego w życiu.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 14.08.2016)