poniedziałek, 27 czerwca 2022

(66.) Wakacyjny wyjazd (część 4. - niespodzianki na szlaku)

Mimo panującego w ich pokoju pełnego światła, byłem prawie pewny, że nie zdążyli mnie dostrzec. Biegłem w górę przeskakując po dwa schody i gdy ostrożnie otwierałem drzwi tym razem już na sto procent mojego pokoju, usłyszałem głosy piętro niżej. Czy to ten chłopak ubrał się i wyszedł na korytarz w poszukiwaniu intruza, który zakłócił jego upojne chwile z dziewczyną? A może oboje niezrażeni wrócili do tego, co im przerwałem, a głosy należą do kogoś innego? Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Zgasiłem nocną lampkę przy łóżku śpiącej cioci i przy świetle latarki wsunąłem się pod kołdrę. Niezbyt głośne dźwięki na korytarzu słyszałem jeszcze dłuższą chwilę, wydawało mi się też, że ktoś wchodzi po schodach, chociaż przyłapana przeze mnie para nie mogła raczej wiedzieć czy ten, kto ich przydybał uciekł potem na wyższe czy na niższe piętro. Leżąc w łóżku, w kompletnej ciemności, nasłuchiwałem odgłosów z pokoju pod nami, ale też nie usłyszałem już niczego. Ściany i sufit były dość szczelne, a i kochankowie pewnie hamowali się z wydawaniem odgłosów rozkoszy, o ile oczywiście wrócili do seksu. Bo jeśli nie wrócili i siedzieli tam teraz zdenerwowani i zawstydzeni, to nie chciałbym nigdy przyznać im się, że to ja niespodziewanie wtargnąłem im do pokoju. Ani natknąć się na nich przed powrotem do Krakowa. Trzeba zatem zminimalizować ryzyko, że mógłbym chociaż przypadkiem wpaść na nich gdzieś na korytarzu, a oni rozpoznaliby mnie. Od jutra koniec z chodzeniem do łazienki na niższe piętro; już wolę ścierać się z głupią matką dziewczynki z naszej kondygnacji.

Noc minęła spokojnie. Następnego rana od razu wcieliłem w życie powzięte postanowienia i poszedłem prosto do łazienki na naszym piętrze. Nie było mnie w pokoju prawie kwadrans, a gdy wróciłem ciocia, która kręciła się po pokoju, spojrzała na mnie badawczo.

- Tomek, wychodziłeś z pokoju wczoraj wieczorem, gdy spałam? - zapytała wprost

- Nie - odpowiedziałem automatycznie, zanim zdążyłem zorientować się o co chodzi i rozważyć, czy opłaca mi się kłamać

- Na pewno? - drążyła - Bo był tu przed chwilą jakiś pan, który mieszka z narzeczoną piętro niżej, pod nami. Twierdzi, że wczoraj wieczorem ktoś im wszedł do pokoju...

- I jak coś się stało, to od razu muszę być ja?! - uniosłem się

- Tomek, nie oskarżam cię, uspokój się. Pomyślałam, że się zraziłeś do tej łazienki na naszym piętrze, przez tę głupią babę i poszedłeś na dół, a potem pomyliłeś drzwi...

- Nie wychodziłem nigdzie wieczorem - teraz już nie miałem wyjścia i musiałem brnąć w kłamstwo, bo głupio było się wycofać - Film się skończył jakoś około dwudziestej drugiej, wstałem tylko wyłączyć telewizor i zgasić lampkę nocną. Ale zaraz, jak to ktoś im wszedł? Jak ich nie było w pokoju? Zginęło im coś? Może trzeba to zgłosić do kierownika pensjonatu...?

- Nie, właśnie byli w pokoju, ale chyba nie zamknęli drzwi - powiedziała ciocia - W ogóle jakoś tak dziwnie o tym mówił ten chłopak, że nic się nie stało, ale chodzi po pokojach i pyta... Wyglądał jakby sam nie wiedział po co...

-  Byli w pokoju i nie widzieli kto wszedł? - drążyłem, bo próbowałem teraz wybadać, czy mogli mnie rozpoznać

- No nie wiem, mówię ci... Tylko tyle mi powiedział, kręcił coś, podejrzane to wszystko, jak dla mnie. To mu powiedziałam, że od nas z pokoju nikt nie wychodził wieczorem i już. Niech się nauczą drzwi zamykać, to nie będzie takich problemów. No, ubieraj się, forsowna wycieczka dzisiaj przed nami.

Forsowną wycieczką była wyprawa nad Morskie Oko. Do Palenicy Białczańskiej dojechaliśmy busem, ale dalej szliśmy już pieszo, bo ciocia - tak jak w moim śnie - uznała, że nie będziemy męczyć koni ciągnących "fasiągi". Zresztą do powozów była horrendalna kolejka chętnych. Ciocia stwierdziła, że zanim byśmy wsiedli, to pieszo będziemy już w połowie drogi. Nieustanny marsz pod górę, po rozgrzanej asfaltowej drodze, był męczący, ale na szczęście nie było upału, a powietrze chłodził lekki wiatr. Pamiętając o moim śnie i przykrościach wynikłych w nim z nie korzystania z toalety, tym razem wchodziłem do każdego napotkanego WC. Jeszcze przed wejściem do TPN, potem w połowie trasy i wreszcie w schronisku przy Morskim Oku. Ciocia zaczęła nawet się zastanawiać, czy na pewno mam zdrowy pęcherz, ale powiedziałem jej, że dużo piję, bo przeczytałem gdzieś, że należy dobrze się nawadniać podczas górskich wędrówek. Pochwaliła mnie za rozsądek i sama korzystała z toalet czekając na mnie, a właśnie o to mi chodziło. We śnie wszystko się skomplikowało, gdy ciocia musiała iść "w krzaki". Na jawie zadbałem o to, żeby do takiego scenariusza nie doszło i byłem bardzo z siebie zadowolony, gdy pod wieczór wróciliśmy bez przeszkód do pensjonatu.

Byłem tak wykończony, że padłem na łóżko jak zabity. Bolały mnie nogi na całej ich długości, od ud przez kolana, łydki, aż po końcówki stóp. Marzyłem, żeby teraz leżeć w łóżku przez tydzień i nie musieć z niego wstawać ani na moment. Ciocia jednak rzuciła mi ręcznik i wskazała na torbę z kosmetykami.

- Tomek, jazda pod prysznic! - zakomenderowała

- Ciociu, zaraz, daj odpocząć - jęknąłem - Nogi mnie bolą...

- No właśnie - powiedziała - Jak jeszcze dłużej poleżysz, to w ogóle ci się nie będzie chciało wstać. Wołami się ciebie nie zaciągnie do łazienki, a taki brudny nie możesz wejść pod kołdrę.

Wkurzony, że ciocia zbyt często traktuje mnie jak siedmiolatka, zwlokłem się z łóżka i zgarnąłem ręcznik oraz kosmetyki. Ciocia zamknęła drzwi na klucz i poszła razem ze mną. W łazience było pusto, wlazłem do skrajnej kabiny prysznicowej, zasunąłem zasłonkę i rozebrałem się. Ciocia zajęła sąsiednią kabinę i już odkręciła kurek. Niechętnie zrobiłem to samo, ale po chwili przekonałem się, że nie był to najgorszy pomysł. Ożywcza woda spływała po mnie z góry na dół, chłodziła zmęczone i rozgrzane mięśnie nóg, przywracała siły... Ach, mógłbym tak stać pod tym prysznicem przez godzinę... Rozmarzyłem się, gdy nagle brutalnie przywrócono mnie do rzeczywistości. Zasłonka uchyliła się i zajrzała ciocia w szlafroku...

- No, co z tobą, zasnąłeś tutaj? - zapytała natarczywie

- Ciociu, co robisz, jestem goły! - krzyknąłem, zakrywając dłońmi podbrzusze - Zasłoń!

- Ojej, pan wstydliwy - zadrwiła, ale zasunęła zasłonkę - Dość tego moczenia się, za pięć minut w pokoju.

- Bo co? - zbuntowałem się

- Bo uznam, że moja opinia o twojej poprawie zachowania w stosunku do ubiegłego roku była jednak przedwczesna.

Nie chciałem się już dalej kłócić, bo wspomnienie o ubiegłym roku mogło pojawić się w jej ustach nie bez powodu, a wspomnienie to jednoznacznie kojarzyło się z laniem. Nie chciałem psuć poprawnych relacji, jakie pomiędzy sobą a ciotką udało mi się z mozołem wypracować. Nie mogłem też zapominać o tym, jak wiele dla mnie zrobiła. Zaprosiła mnie na wcale nie takie tanie wakacje w Zakopanem, gdzie jeszcze nigdy nie byłem, chociaż przecież całe dziesięć dni mogliśmy siedzieć w Krakowie, tam też było co robić. W sporze z matką dziewczynki, której przypadkowo wlazłem do łazienki, ciocia od razu stanęła po mojej stronie i broniła mnie przed niesłusznymi oskarżeniami. Dzisiaj rano też bez żadnych głębszych dochodzeń, przyjęła moją wersję, że nie wychodziłem wczoraj wieczorem z pokoju. Ciocia miała niełatwą naturę, zazwyczaj była wymagająca i przywiązana do swoich schematów zachowania, jedyne co można było zrobić, to się z tym pogodzić i przyzwyczaić. Nikt nie mówił że będzie łatwo, ale to przecież jeszcze tylko kilka dni. Zacisnę zęby i wytrzymam - uznałem. Zakręciłem wodę i w wyznaczonym czasie wróciłem do pokoju.

Kolejna noc też minęła spokojnie. Czwartek miał być przedostatnim dniem pobytu w Zakopanem. Ciocia zaplanowała wjazd kolejką na Kasprowy Wierch, a potem zejście pieszo. Wstać musieliśmy znacznie wcześniej niż poprzedniego dnia, gdyż kolejka była chyba najbardziej obleganą atrakcją w Tatrach. Będąc przy dolnej stacji w Kuźnicach o godzinie ósmej trzydzieści uzyskaliśmy to, że w ogonku po bilet czekaliśmy "tylko" dwie godziny. Gdybyśmy przyszli o dziesiątej, czekalibyśmy już ze cztery godziny. Czekać było w każdym razie warto, bo sama podróż kolejką nad tatrzańskimi dolinami i przepaściami, robiła ogromne wrażenie. Podobnie jak zachwycający widok ze szczytu Kasprowego Wierchu. 

Po krótkim spacerze do obserwatorium meteorologicznego i równie krótkim odpoczynku, zaczęliśmy schodzić. Ciocia wybrała łagodniejszą, ale znacznie dłuższą trasę przez Halę Gąsienicową i schronisko "Murowaniec". Krótsze zejście wzdłuż trasy kolejki i przez polanę Kalatówki zajęłoby około dwie godziny, nasz szlak przewidywał prawie cztery. Pogoda nadal była dobra, ale nie było już tak słonecznie jak poprzedniego dnia. Utrzymywała się lekka mgiełka, a ponad szczytami gromadziły się pojedyncze ciemne chmury. Było też parno i po godzinie marszu ciocia zaczęła wątpić, czy na pewno wybrała trasę rozsądnie. Zejściem wzdłuż trasy kolejki bylibyśmy w Kuźnicach znacznie szybciej, co mogło mieć znaczenie, gdyby zaczęło zbierać się na burzę. Ostatecznie uznała, że najwyżej przeczekamy załamanie pogody w schronisku i do Zakopanego dotrzemy pod wieczór, ale i tak przyspieszyła kroku. Dzięki temu do "Murowańca" dotarliśmy o piętnaście minut szybciej niż zakładał czas podany na słupku-drogowskazie oznaczającym szlak.

W schronisku kupiliśmy zapiekanki na ciepło i napoje. Przy sąsiednim stole zebrała się grupka osób wyglądających na wytrawnych taterników. Usłyszeliśmy fragmenty rozmowy:

- Raczej nie będzie burzy, nie jest aż tak gorąco, to się rozejdzie nad szczytami

- A moim zdaniem jest duże prawdopodobieństwo, od miesiąca nie było tak duszno na tej wysokości

- A wy właściwie skąd idziecie?

- Od Świnicy, tak rekreacyjnie dzisiaj. Może jutro na Orlą Perć.

- Aha, a my z Pięciu Stawów na Czerwone Wierchy

- O, z Pięciu? To spotkaliście niedźwiedzia?

- Co?! Jakiego niedźwiedzia?

- Ktoś na szlaku nam mówił na Kasprowym, że w okolicach Koziego widziano niedźwiedzia...

Ciocia słuchając tych urywków rozmów, robiła się coraz bardziej niespokojna. Czułem, że chciałaby wypytać taterników o tego niedźwiedzia i dokładny rejon w którym go widziano, ale jednocześnie nie chciałaby wyjść na "panikarę" i strachliwą turystkę. Wkrótce jednak wydała polecenie, żebyśmy się zbierali. Do Kuźnic mieliśmy przed sobą jeszcze ponad dwie godziny marszu, a gromadzące się chmury nie zwiastowały niczego dobrego. Wyrzuciliśmy śmieci, dopiliśmy napoje i ruszyliśmy w dół. Teraz już nie po odkrytym zboczu; ścieżka coraz bardziej zagłębiała się w porośnięty lasem teren. Ludzi na szlaku było jak na lekarstwo, to nie była widocznie aż tak uczęszczana trasa, a może perspektywa pogarszającej się pogody odwiodła turystów od górskich wędrówek. Dobrze, że nie było mgły, bo w tym lesie we mgle łatwo byłoby zabłądzić... Zaraz, mgła... I wtedy przypomniał mi się mój nieszczęsny sen sprzed dwóch nocy i nagle uświadomiłem sobie, że w tym pośpiechu, w obawie przed niedźwiedziem i burzą, nie poszliśmy w schronisku do toalety... To było jak grom z jasnego nieba! Do tej pory tak pilnowałem wszystkich tego typu sytuacji i dbałem, by nie omijać tego typu przybytków. A wystarczyła chwila niezaplanowanego pośpiechu i cały plan się posypał. Na dół mieliśmy jeszcze około półtorej godziny marszu, pęcherz mi nie dokuczał, więc miałem nadzieję, że cioci też i że bez przeszkód dotrzemy do Kuźnic, gdzie będzie można skorzystać z ubikacji.

Często jednak jest tak, że gdy bardzo mamy nadzieję, że nie wydarzy się coś złego, co może się wydarzyć, to jednak dzieje się odwrotnie do naszych nadziei. Zaledwie sobie uświadomiłem, że w pośpiechu nie poszliśmy do toalety w schronisku, a już kilka minut później ciocia zaczęła się niespokojnie rozglądać. 

- Co się dzieje, ciociu? - postanowiłem uciąć czarne domysły i zapytałem wprost

- Nie... nic... - odpowiedziała - No dobrze... Z tego wszystkiego co ci ludzie gadali w schronisku, zdenerwowałam się i zapomniałam pójść do toalety. I... chyba nie wytrzymam aż do Kuźnic...

- Mhm... - mruknąłem, bo co miałem powiedzieć. Czułem, że coś pójdzie nie tak...

- Chyba nie będzie już żadnej toalety aż do samego dołu. Muszę iść... gdzieś... w krzaki... - powiedziała ciocia po chwili milczenia - ...bo naprawdę nie dam rady.

Rozejrzałem się. Krzaków to tu nie było. Szliśmy przez las, ale był to las bardzo rzadki. Idąc ścieżką widziało się na dwieście metrów co znajduje się w jego głębi, pomiędzy drzewami. Znając ciocię i jej pruderyjność, nie zaryzykuje tego, że ktoś mógłby ją zobaczyć.

- Tam! - wskazała nagle na miejsce, gdzie linia iglastego lasu stykała się z czymś przypominającym kosodrzewinę - Zarośla są zbyt gęste żeby w nie wejść, ale na ich skraju można się ukryć i one osłonią.

- Eee, to ja poczekam tutaj, na ścieżce - bąknąłem, gdy ciocia zaczęła schodzić ze szlaku w głąb lasu

- Zgłupiałeś?! Muszę wejść głęboko w las, żeby nikt mnie nie zobaczył. Nie możesz tu sam stać na ścieżce, muszę cię mieć w zasięgu wzroku.

- Ciociu, nie mam pięciu lat! Przecież co się może stać? Ktoś będzie przechodził ścieżką i mnie porwie?

- Bez gadania! Idziesz ze mną, a jak ci powiem, to się odwrócisz i zasłonisz sobie oczy.

Szliśmy lasem przez kilka minut, aż ścieżka szlaku zupełnie zniknęła nam z oczu. Drzewa były jakby nieco niższe, za to zarośla gęstniały. Nie było szans, żeby wejść w nie głębiej niż na pół metra, ale cioci chyba nie o to chodziło. Nagle zatrzymała się.

- Odwróć się tyłem do mnie, stań przy tamtym drzewie i zasłoń sobie oczy dłońmi - poleciła stanowczo

Zrobiłem co trzeba, poza ostatnim punktem instrukcji. 

- Oczy sobie zasłoń, nie słyszałeś co mówiłam? 

- Przecież nie patrzę, stoję tyłem i mam zamknięte oczy, po co jeszcze zasłaniać? - burknąłem, nadal z rękami skrzyżowanymi na piersiach

- Nie dyskutuj! - warknęła ciocia - Nie mam czasu na kłótnie z tobą, liczę do trzech, a potem tak ci złoję dupsko, że popamiętasz!

Nie mając wyjścia, zasłoniłem oczy dłońmi. Pewnie wyglądałem jak debil, ale wolałem uniknąć tego, czym ciocia mi zagroziła.

- I stój tak, dopóki ci nie powiem. Jak się ruszysz, to nie chciałabym być w twojej skórze - dodała jeszcze

Miotając w myślach przekleństwa, stałem potulnie nie widząc, co dzieje się dookoła. Po chwili usłyszałem cichy szmer, a potem nagle, gdzieś za plecami, bardzo głośny, basowy pomruk. 

MRRRRRRRRRR!

- Niedźwiedź! - wrzasnąłem przerażony i odwróciłem się gwałtownie. Ciocia już skończyła sikać i teraz w pozycji kucającej, bokiem do mnie, wciągała białe majtki na swój wielki tyłek.

- Tomek, do cholery, co ty wyrabiasz?! Odwróć się!!! - krzyknęła na mnie ostro

Nie dostrzegając żadnego niedźwiedzia, ponownie stanąłem tyłem do cioci. A może to jednak był grzmot, a nie żadne dzikie zwierzę? Teraz to się wkopałem...

- Co to miało znaczyć? - warknęła po chwili, łapiąc mnie za ramię - Przecież ci mówiłam, że masz się, do diabła, nie odwracać, pod żadnym pozorem!

- Przepraszam ciociu - zacząłem roztrzęsionym głosem - Ale ten dźwięk... Myślałem, że to niedźwiedź nas atakuje...

- To był pewnie grzmot, burza się zbliża - powiedziała ciocia, ale pewności w jej głosie nie było za grosz i co jakiś czas rzucała ukradkowe spojrzenia na boki - Ale ty oczywiście od razu musiałeś się odwrócić i zobaczyć mnie... w takiej sytuacji...

- Ciociu, ja naprawdę nic nie widziałem... To był ułamek sekundy...

- Widziałeś i tak za dużo. I poniesiesz karę, tak jak ci zapowiedziałam! - orzekła, wściekła jak osa - Ściągaj gacie, zleję ci tyłek na miejscu.

- Ciociu, błagam, nie tutaj... Ja przepraszam... Jak musisz, to w pensjonacie, ale nie tu...

- Ściągaj, ale już! Oprzyj się rękami o to drzewo i...

MRRRRRRRRRRRR!

Kolejny pomruk, jeszcze bliżej, dłużej i głośniej przerwał tyradę cioci. Nie brzmiało to jak odgłosy burze znane mi z miasta, ale może w górach, między szczytami i w dolinach, głos właśnie tak się niesie. A może to jednak ten niedźwiedź....?

Ciocia też musiała nie mieć pewności, bo cofnęła swój rozkaz i powiedziała, że policzy się ze mną w pensjonacie. Wróciliśmy na szlak, a potem szybkim krokiem ruszyliśmy dalej w dół. Nie padało, ale niebo już całkiem zasnute było chmurami.

Do Kuźnic dotarliśmy w milczeniu, nie zamieniając ani słowa przez ponad godzinę marszu. Dopiero, gdy przy dolnej stacji kolejki czekaliśmy na busa, ciocia zagaiła:

- Uff, udało się. A już myślałam, że nie unikniemy zmoknięcia.

- Więc to jednak był chyba grzmot, a nie niedźwiedź - pociągnąłem temat z grzeczności

- Tomek, posłuchaj mnie teraz, bo muszę wrócić do tego, co się stało w lesie - powiedziała spokojnym głosem - Rozumiem, że się przestraszyłeś, ale nie możesz robić takich rzeczy jak dzisiaj. Gdy robię siusiu, to jest bardzo krępująca sytuacja i nie wolno wtedy patrzeć.

- Ale to naprawdę był odruch... - powiedziałem płaczliwie, ignorując fakt, że ciocia mówi do mnie jak do pięciolatka - Odwróciłem się, zanim w ogóle doszło do mnie co się dzieje i... Przepraszam, naprawdę - łzy spłynęły mi po twarzy; to było silniejsze ode mnie, bo wcale nie uważałem, że zachowałem się aż tak karygodnie. Nie dalej jak wczoraj ciocia mi zajrzała pod prysznic, gdy się kąpałem, widziała mnie nago już nie jeden raz i nie robiłem z tego afery...

- Trudno, stało się - powiedziała uspokajająco ciocia - Zdenerwowałam się niepotrzebnie i teraz żałuję, że chciałam cię... zbić tam w lesie. Nie dostaniesz kary, ale mam nadzieję, że zapamiętasz tę lekcję i to już się nigdy nie powtórzy.

- Tak, zapamiętam - obiecałem ucieszony, że jednak uniknę lania - Ale ja też odczuwam wstyd, pamiętaj o tym proszę, ciociu. Na przykład jak wczoraj odsunęłaś zasłonkę gdy stałem pod prysznicem...

- Ale to jest zupełnie inna sytuacja! - ciocia zdumiała się szczerze - Ty jesteś jeszcze dzieckiem...

- ... nastolatkiem - skorygowałem

- ... i to jest w ogóle nieporównywalne z tym, gdy jakiś dorosły jest goły, albo przebiera się i ktoś go widzi, albo tak jak ty mnie gdy załatwiam potrzebę...

Nic nie odpowiedziałem. Najwyraźniej jej pruderyjność działała tylko w jedną stronę, więc dochodzenie moich praw i tłumaczenie, że ja też odczuwam wstyd jest bezcelowe, a nie chciałem już zaogniać sytuacji w obawie, że ciocia rozmyśli się w kwestii rezygnacji z lania. Po chwili wsiedliśmy do busa, a niecałe pół godziny później przechodziliśmy już przez furtkę do pensjonatu.

Drzwi budynku otworzyły się, gdy dotarliśmy do schodów. Pojawiła się w nich para młodych osób, a ja od razu poznałem, że to ci sami, którym dwa dni wcześniej wlazłem do pokoju, gdy uprawiali seks... Zwolniłem kroku, żeby ukryć się za sylwetką cioci, ale nic to nie dało. Ich spojrzenia padły na nas podczas wymiany zwyczajowego "dzień dobry".

- Kochanie, to on, to ten chłopak - syknęła nagle dziewczyna do swojego towarzysza

- Jesteś pewna? - spojrzał na nią badawczo

- Przepraszam, ale o co chodzi? - zainteresowała się ciocia, a ja czułem jak ziemia się usuwa spod moich stóp.

- Ekhm... proszę wybaczyć, ale moja narzeczona twierdzi, że to pani syn był tą osobą, która nam weszła do pokoju przedwczoraj - zaczął tłumaczyć chłopak w okularach - Pamięta pani... gdy rozmawialiśmy krótko, eee... wczoraj rano...

- To na pewno on, rozpoznaję go! - przekonywała dziewczyna

- To nie mój syn tylko siostrzeniec. Ale to niemożliwe - zaprzeczyła ciocia - On nie wychodził z pokoju tamtego wieczoru.

- Jest pani pewna? - drążył chłopak

- A pani jest pewna że właśnie jego widziala? - odbiła piłeczkę ciocia

- Na sto procent! - powiedziała stanowczo - Mignął mi tylko przez sekundę, zanim zamknął drzwi, ale od razu spojrzałam na twarz i utkwiła mi w pamięci, bo w takiej chwili...

- Tomek, mówiłeś mi, że nie wychodziłeś wtedy z pokoju - ciocia zaczęła świdrować mnie wzrokiem

- Mówiłem prawdę! - prawie krzyknąłem. Czułem się przyparty do muru. W głowie coś mi buzowało, krew krążyła szybciej przez nabrzmiałe żyły, zrobiło mi się gorąco...

- On kłamie! - orzekła dziewczyna, też podnosząc głos - Kto wie, jak długo nas tam podglądał. Widział mnie całkiem gołą, a teraz jeszcze kłamie!

- Nie była całkiem goła, miała na sobie pończochy! - rzuciłem w przestrzeń, ni to do dziewczyny, ni to do cioci, zanim zdążyłem ugryźć się w język. W jednej chwili wszyscy spojrzeli na mnie szeroko otwartymi oczami. A ja... Przez moją gorącą krew i chwilę nieuwagi wszystko się wydało. Już było jasne, że to ja wtedy wszedłem do tego nieszczęsnego pokoju

 - I nie podglądałem. Stałem w drzwiach kilka sekund, zaraz zamknąłem, jak tylko się zorientowałem, że pomyliłem pokoje - dodałem jeszcze w desperacji

- Akurat! - oburzyła się dziewczyna

- Zaraz, zaraz - ciocia starała się uspokoić sytuację - Ustalmy fakty. O jakim podglądaniu mowa? Pani była w samych pończochach, tak? Dobrze, przebierała się pani? A pan? Nie zauważył pan, że ktoś... że Tomek wszedł wtedy do pokoju? 

- Bo widzi pani... - chłopakowi zaczął plątać się język - My wtedy... Byliśmy zajęci. No my wtedy uprawialiśmy... eee... miłość. Na fotelu, tyłem do drzwi. Jak skrzypnęła podłoga, to się odwróciliśmy... i...

- Słucham?! - uniosła się ciocia - Jak pan śmie! Na środku pokoju, w pełnym świetle?! Takie... takie rzeczy się robi pod kołdrą i po ciemku, a nie... jak zwierzęta! I drzwi się zamyka. A nie potem się ma pretensje, że ktoś przypadkowo wszedł. Jak wam nie wstyd?! Idziemy, Tomek!

I poszliśmy, zostawiając zdumioną parę przed wejściem do budynku. Aż mnie zatkało. Byłem pewny, że teraz to już na pewno nie uniknę kary, że ciocia zjedzie mnie z góry na dół a potem spuści lanie, a tu po raz kolejny broni mnie w tak poplątanej sytuacji... Coraz mniej chyba rozumiem świat...

- To ja... To ja pójdę pod prysznic - powiedziałem, gdy weszliśmy do pokoju, a ciocia od razu zaczęła czegoś szukać w torbie, a potem w szafie.

- Jeszcze nie - powiedziała cicho, nie patrząc na mnie - Najpierw dostaniesz lanie.

- Co?! - znowu mnie zatkało - Za co? Że przez przypadek pomyliłem pokoje?

- Nie. Za to że mnie okłamałeś. Przysięgałeś, że nie wychodziłeś wtedy wieczorem z pokoju. Tyle zrobiłeś, żeby zapracować na moje zaufanie, a teraz błyskawicznie je straciłeś - ciocia mówiła spokojnie, ale zawód w jej głosie był tak wyraźny, że chyba wolałbym, żeby krzyczała...

Tylko mruknąłem coś niezrozumiałego w odpowiedzi.

- Ściągnij spodnie i połóż się na łóżku, na brzuchu - poleciła ciocia - Możesz zostać w majtkach, skoro tak się wstydzisz jak mówiłeś na przystanku... Dostaniesz dwadzieścia pasów za okłamanie mnie w żywe oczy, a potem rób sobie co chcesz. Tylko znajdę jakiś pasek...

Zdjąłem spodnie i położyłem się jak długi na łóżku. Czułem się jak w windzie, która błyskawicznie zjechała z trzydziestego piętra aż do piwnicy. Huśtawka nastrojów tego dnia była tak wielka, że chciałem to wszystko mieć już z głowy, posłusznie przyjąć to lanie (zwłaszcza, że nie będzie na goły tyłek), iść pod prysznic i spać. Jutro wracamy do Krakowa, potem już nie będę skazany na towarzystwo cioci 24 godziny na dobę...

Ale nie mogło być zbyt łatwo... Ciocia wciąż nie mogła znaleźć odpowiedniego narzędzia, bo wciąż przetrząsała torby w poszukiwaniu jakiegoś paska. Sama miała spodnie wiązane sznurkiem, ja też miałem krótkie wciągane, z gumą oraz dżinsy na guziki. Chyba nic w naszej garderobie nie miało dodatku w postaci porządnego, skórzanego paska... Leżałem na tym łóżku już dobrych kilka minut a ciocia coraz bardziej poddenerwowana usiłowała odpiąć zapasowy pasek od torby. Może jej się nie uda, innego paska nie znajdzie i znowu mi się lanie upiecze...? Ale przecież brak paska to żaden powód. Można tyłek zbić kapciem, rzemykiem, kijem... Rok temu w Krakowie ciocia zlała mi przecież dupę gołą ręką... 

I wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. 

- Kogo tam znowu niesie... - ciocia ze złością odrzuciła torbę, z której nie udało się jej odpiąć paska i podeszła do drzwi 

- Dzień dobry - usłyszałem zza drzwi wysoki męski głos - Przepraszam za najście pani Anno, ale państwo o której godzinie jutro wyjeżdżają?

Rozpoznałem głos kierownika pensjonatu; ciocia odpowiedziała mu, że autobus mamy o jedenastej.

- Aha, aha, to proszę kluczyk z łaski swojej wrzucić do tej skrzyneczki przy moim kantorku, bo w recepcji do południa nikogo nie będzie - polecił - A tutaj w pokoju, jeśli mogę, proszę tamto okno...

I urwał, bo wszedł za próg, minął ciocię i zobaczył mnie, leżącego na łóżku w koszulce i majtkach.

- Ach, przepraszam najmocniej, ale państwo tutaj...

- Tak, poważna rozmowa z siostrzeńcem - westchnęła ciocia - Właśnie miał dostać manto... To co z tym oknem?

- Aaa, tak - otrząsnął się kierownik - Tamto okno po prawej stronie proszę zostawić uchylone, bo ono jedyne ma zabezpieczenia, a znowu burzę na jutro zapowiadają. No, to nie przeszkadzam, do widzenia.

I zniknął za drzwiami, ale zanim ciocia je domknęła, nagle otworzyła je szeroko.

- Panie Macieju, proszę zaczekać chwilkę!

- Tak, słucham panią?

- Panie Macieju, mam prośbę, taką nietypową... Czy miałby pan może... - ściszyła głos - Jakiś pasek? No taki zwykły, skórzany? Albo inny. No wie pan... Muszę zlać młodemu tyłek, a nie mam czym, żadnego paska nie zabraliśmy...

- Hmmm... - zamyślił się kierownik, a kątem oka zobaczyłem, że podrapał się po prawie łysej głowie - Tutaj w biurze chyba nie, a ja mieszkam w Bukowinie... Chyba, że w samochodzie zobaczę. Pani poczeka, pani Anno, zaraz sprawdzę i wrócę, tak, proszę poczekać chwilkę.

- Dziękuję, panie Macieju - ciocia zamknęła za nim drzwi

Tymczasem ja usiadłem na łóżku zirytowany. Miałem już tego dość. Miało być kilka minut i lanie z głowy, a tu jakieś poszukiwania paska, wciąganie obcych ludzi do tej sprawy między mną a ciocią...

- Nie mogę po prostu dostać tego lania kapciem? Albo ręką? - rzuciłem niezbyt przyjemnym tonem

- Jeszcze czego! - prychnęła ciocia - Nie będę sobie ręki strzępić o twoje dupsko. Jesteś już w takim wieku, że powinieneś lanie dostawać pasem, ewentualnie rzemieniem.

- Ach, więc teraz już jestem na tyle dorosły, że mogę dostawać pasem? A jeszcze przed chwilą byłem dzieckiem, które nie odczuwa wstydu, więc można mi włazić pod prysznic jak się kąpię! - uniosłem się

- Tomek, nie przeginaj!

- Ja nie przeginam, tylko nic już nie wiem! - krzyknąłem - Zdecyduj się w końcu, jak chcesz mnie traktować!

- Jak ty się do mnie odzywasz?! - ciocia podniosła głos jeszcze bardziej - Właśnie zarobiłeś dodatkowe dziesięć pasów! 

- No pewnie, a może od razu trzydzieści? 

- Chcesz trzydzieści? Proszę bardzo! To w sumie pięćdziesiąt! I to na gołą dupę te pięćdziesiąt dostaniesz! Doigrałeś się!

- Nic nie dostanę, nie jesteś ani moja mamą ani tatą, a tylko oni mogą mnie karać - obruszyłem się i usiadłem na łóżku ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Miałem wszystkiego dość najbardziej od chwili przyjazdu tutaj. Złość tak zalewała mi umysł, że było mi wszystko jedno czy ciocia mnie zleje i czy tych pasów będzie dwadzieścia czy sto. Wiedziałem tylko, że po tych wakacjach nie chcę jej już nigdy w życiu widzieć na oczy. 

- Tak? To jeszcze zobaczymy!

Pukanie do drzwi. Wrócił kierownik.

- Przepraszam, pani Anno, ale nic innego nie znalazłem. To jest pasek klinowy. Zapasowy, jeszcze nie używany, znalazłem w bagażniku. Nie jest brudny, można użyć...

- Dziękuję panu bardzo - powiedziała ciocia - Za kwadrans panu odniosę do biura.

- Nie trzeba się fatygować, ja poczekam na korytarzu - zapewniał kierownik - I tak muszę w tym oknie obok łazienki klamkę dokręcić.

- Dobrze, ja zaraz się z młodym policzę i panu oddam - powiedziała ciocia i zamknęła drzwi, a potem zwróciła się do mnie - No, kładź się tak jak przedtem, ale teraz ściągnij majtki. Nagrabiłeś sobie, więc dostaniesz na gołe dupsko, tak jak ci zapowiedziałam.

- Nie! - zaprotestowałem

- Kładź się, ale już, bo pan kierownik tam czeka.

- Niech se czeka, po co w ogóle wciągałaś go do tej sprawy?

- Już ci mówiłam, że potrzebowałam paska. Wzięłabym z domu, ale nie przewidziałam, że drugi rok z rzędu będziesz się na wakacjach zachowywać tak nieznośnie, że trzeba będzie znowu lania, żeby cię utemperować. Wstydź się!

- Nie mam czego! - rzuciłem buńczucznie

- A to szkoda, że się bardziej wstydzisz siebie pod prysznicem niż swojego zachowania. Ale lanie i tak cię nie minie. Połóż się natychmiast i ściągnij majtki!

- Ani mi się śni! Nie jesteś moją mamą i nie masz prawa mnie tak karać!

- Jesteś pod moją opieką i mam prawo do wszystkiego - ciocia przełożyła pasek do lewej ręki, a prawą próbowała mnie poderwać z łóżka szarpiąc za ramię. Nie pozwoliłem na to i dalej siedziałem twardo na łóżku.

- Taki jesteś hardy? - warknęła ciocia - No to poczekaj. A za te protesty dostaniesz lanie tak mocno, że przez miesiąc nie usiądziesz na dupie!

I wyszła za drzwi, a ja usłyszałem z korytarza jej przyciszony głos.

- Panie Macieju, mogłabym mieć do pana jeszcze jedną prośbę...? Bo widzi pan, on się trochę stawia... Czy mógłby pan pomóc mi go trochę... przytrzymać?

- Oczywiście, pani Anno. Tak, wiem jak to jest z chłopcami w tym wieku, sam miałem dwójkę...

Oboje weszli do pokoju, a ciocia zamknęła drzwi. 

- No, kawalerze, wstańże po dobroci - powiedział kierownik

Tylko wzruszyłem ramionami

- Tomek, ostatni raz cię proszę - dodała ciocia - Zaraz tego bardzo pożałujesz.

Wypuściłem głośno powietrze przez nos. Wtedy kierownik i ciocia złapali mnie pod ręce i poderwali do góry. Opierałem się, ale bez przesady. Nie chciałem im niczego ułatwiać, ale nie zamierzałem się szarpać, bo ostatecznie i tak byłbym bez szans. Gdy już stałem, kierownik usiadł na łóżku, swoimi kolanami unieruchomił mi nogi, a rękami zgiął mnie wpół i przytrzymał mi ręce. Ciocia miała już ułatwione zadanie. Zsunęła mi majtki, złożyła sobie w ręku pasek klinowy wpół i zaczęła mnie lać po tyłku. Pasek klinowy, z gumy i kauczuku, wzmocniony stalą, ciągnął po pupie znacznie mocniej i boleśniej niż pasek skórzany. Ja jednak nie dałem po sobie poznać jak bardzo mnie boli. Stałem w tej wstydliwej pozycji, pochylony, z wypiętą, gołą pupą i miałem wszystko gdzieś. Moją dumę, ból, całe te wakacje, ciocię, Tatry... Jedyne na czym mi zależało, to żeby nie wydać z siebie głosu, nawet najcichszego "ała", nie pokazać że mnie złamali. Wręcz przeciwnie, co jakiś czas mocniej napinałem ręce, jakbym chciał się uwolnić, a wtedy kierownik jeszcze bardziej zwiększał ucisk. Ciocia tłukła mnie zapamiętale, jakby przelewała na mój tyłek całą swoją złość na mnie. Już dawno żadne lanie mnie tak nie bolało. Pas trzaskał znacznie ciszej niż skórzany, ale szkody robił większe. Pośladki pulsowały już po dziesiątym uderzeniu, a po trzydziestym byłem pewny, że nie wytrzymam ani jednego więcej. Ciocia zrobiła przerwę, a kierownik nieco osłabił kleszcze, w których mnie trzymał.

- Masz dość? - zapytała mnie ostro

- Nie - warknąłem, chociaż czułem coś przeciwnego

- Chłopcze, przeprośże ciocię, boć zaraz będziesz miał z dupiny marmoladę - powiedział pan Maciej z góralskim akcentem

- To nie pana interes! - odpowiedziałem bezczelnie

- Pyskować ci się zachciało?! No to zarobiłeś właśnie na drugie trzydzieści pasów! - syknęła ciocia, złapała mnie wpół razem z kierownikiem i ponownie zaczęła mi chłostać tyłek, już nie tak mocno, ale nadal solidnie.

- Będziesz-słuchać-mnie-tak-jak-własnej-matki - cedziła słowa po każdym uderzeniu, dysząc głośno - Rozumiesz, gówniarzu?! Ro-zu-miesz?!

Kątem oka zobaczyłem w lustrze, że ociera krople potu z czoła. Ja tymczasem przekroczyłem jakąś granicę w moim umyśle. Ból nie doskwierał mi tak, jak jeszcze chwilę wcześniej. Cieszyłem się w duchu, że ciocia jest wściekła, że się męczy, że nie idzie to po jej myśli. Byłem na nią tak zły, że każda chwila takiego przekonania, triumfu nad furią ciotki, dodawała mi siły i odporności. Może to uwalniały się jakieś substancje w mózgu, które uśmierzały ból? Jakieś te... no... endorfiny czy coś? Zagryzłem zęby i z zaciętą twarzą zmusiłem się, żeby wytrzymać do pięćdziesiątego pasa, a gdy wtedy ciocia zrobiła pauzę i zapytała, czy teraz mam już dość, rzuciłem, że zaczyna mi się to podobać. Ciocia aż zawyła z oburzenia i przyłożyła mi kolejną serię. Wzdychałem coraz głębiej po każdym uderzeniu, ale wciąż nie pozwoliłem sobie nie tylko na krzyk, ale nawet na najcichszy jęk.

Gdy po sześćdziesiątym - ostatnim już - pasie, dumny z siebie że nie zacząłem wrzeszczeć w ani jednej sekundzie lania, ale też strasznie obolały padłem na łóżko, kątem oka złowiłem jeszcze widoczną przez okno grań tatrzańskich szczytów w promieniach zachodzącego słońca. Przez myśl przemknęło mi, że od tej pory Tatry będą mi się kojarzyć tylko z tym laniem. Jednym z mocniejszych, jakie kiedykolwiek dostałem, ale też jednym z niewielu, które przeżyłem i wytrzymałem na swoich warunkach, i w moim ówczesnym pojęciu nie dałem się wtedy stłamsić.