Widok był naprawdę wstrząsający. Marcin – przewodniczący
klasy, świetny uczeń i dobry kolega, powszechnie lubiany, wysoki,
przystojny chłopak, stał teraz wyprężony, opierając się rękami
o biurko. Na jego wypięty, goły tyłek spadały z suchym trzaskiem
kolejne pasy, wymierzane przez naszą wychowawczynię. Nawet z
ostatniego rzędu ławek dostrzegłem, że z całej siły zacisnął
dłonie na krawędziach biurka. Wszystkie pozostałe mięśnie też
miał na pewno napięte do granic możliwości. Niestety, przez to
zapewne tym mocniej odczuwał na pupie kolejne razy. Powinien się
raczej rozluźnić, zwłaszcza rozluźnić mięśnie pośladków,
wówczas nie bolałoby pewnie tak bardzo. Ale jak tu się rozluźnić,
gdy wszyscy koledzy z klasy patrzą jak dostajesz lanie na goły
tyłek?
Rozejrzałem się dyskretnie po sali. Kilku chłopaków wbiło wzrok
w podłogę, jakby chcąc zaoszczędzić koledze dodatkowego
upokorzenia. Jednak większość z zapartym tchem obserwowała to, co
działo się przy biurku. Próbowałem odgadnąć, co dzieje się w
ich głowach. Pewnie niektórzy, szczególnie ci co mniej lubili
Marcina, patrzą na to z zaciekawieniem, jak na dobre przedstawienie.
Miałem jednak nadzieję, że większość jest raczej przerażona,
że jest im Marcina żal, niezależnie od tego, czy sobie na taką
karę zasłużył. Nigdy dotąd, odkąd jesteśmy jedną klasą, nikt
z nas nie dostał lania na gołą pupę na oczach wszystkich. W końcu
jednak musiało chyba na kogoś paść. Dlatego byłem pewny, że
niezależnie od tego, jakie kto ma teraz uczucia względem tego, co
się dzieje, u każdego z nas, u mnie także, dominuje przede
wszystkim poczucie ulgi, że nie jest się głównym bohaterem tej
sceny, że nie stoi się teraz z gołym tyłkiem tam, na środku
sali.
Marcin dostał już chyba 15 solidnych pasów. Pani Teresa nadal
jednak wymierzała kolejne. Metodycznie, bez słowa. Marcin też
trzymał się nieźle. Nie krzyczał, nie jęczał z bólu, nie
płakał. Widać było, że zacisnął nie tylko dłonie, ale też
zęby, że z całych sił walczy, aby znieść to jak najbardziej po
męsku, aby obronić się przed jeszcze większym upokorzeniem.
Drżały mu ręce, drżał właściwie cały, ale aż dotąd nie
skarżył się, nie zaczął się wyrywać, ani krzyczeć.
Zaimponowało mi to. Chociaż nigdy nie byłem jego najbliższym
kumplem, trzymałem teraz za niego kciuki, przy każdym kolejnym
pasie, który spadał na jego pupę powtarzałem w myślach: „Trzymaj
się! Wytrzymaj jeszcze trochę! Dasz radę!”.
I przez długi czas szło całkiem nieźle. Liczba razów, które
przyjął, zbliżała się już do 30. Pupa Marcina zmieniła już
całkiem kolor – z jasnego na bardzo czerwony. Chłopak trząsł
się coraz bardziej i w końcu jednak nie wytrzymał. „Aaaa!!!” –
krzyknął dość głośno, aż siedzący przede mną Damian
wzdrygnął się. Wtedy pani Teresa wymierzyła Marcinowi chyba
najbardziej siarczysty pas, aż zadzwoniło mi w uszach. „Ałaaa…”
– jęknął i opadł na biurko, opierając się przedramionami.
Długo trzymał się dzielnie, ale w końcu wychowawczyni dała radę
go złamać, o co chyba chodziło. Teraz, już kompletnie
zrezygnowany, przyjął na pupę jeszcze trzy szybkie pasy i pani
Teresa wyprowadziła go z sali.
Cisza, jaka zapadła po ich wyjściu, była przejmująca. Wbiłem
wzrok w ścianę, myśląc o tym, co się stało przed chwilą.
Faktycznie daliśmy – jako klasa – mocno „w kość”
nauczycielkom na tej zielonej szkole. Rozumiałem, że zapanowanie
nad kilkunastoma chłopakami wchodzącymi w okres dojrzewania nie
jest łatwe. Rozumiałem wprowadzenie ścisłych reguł. Nawet
rozumiałem to, że za każde przewinienie byłoby od razu lanie. Ale
jak już tak, to niech to lanie jest gdzieś w pokoju, a nie na
oczach całej klasy. Bo to już wydawało mi się przesadą. Chwila
na refleksję nie trwała jednak długo. Wychowawczyni wróciła po
najwyżej dwóch minutach. Najpierw po raz setny przypomniała nam,
jak bardzo ją zawiedliśmy i że sami prosiliśmy się o to
zaostrzenie dyscypliny. Potem powiedziała, że w tej kwestii nic się
nie zmieniło i od teraz każde odstępstwo od regulaminu skończy
się laniem przy wszystkich. Nie miałem już powodu, aby jej nie
wierzyć. Trudno, trzeba się będzie wyjątkowo pilnować, aby przez
te kilka dni, które zostały do końca zielonej szkoły, w żadne
kłopoty już nie wpaść. Ostatnie na co miałem teraz ochotę, to
dostać pasem na goły tyłek na oczach wszystkich kolegów. Chociaż
Piotrek byłby pewnie wniebowzięty…
Potem jednak wychowawczyni zmieniła ton. Zakomunikowała już
spokojnie, że za chwilę wrócą do sali dziewczyny i urządzimy
wybory na nowego przewodniczącego klasy, ponieważ Marcin stracił
swoje stanowisko przez to, co się dziś zdarzyło. Chwila była
naprawdę historyczna. Marcin był przewodniczącym od czwartej klasy
i wydawało się, że będzie nim już do końca szkoły, bo idealnie
się do tej roli nadawał. Nie miałem pojęcia, kto z nas mógłby
go zastąpić. Ale w sumie dlaczego nie spróbować? Była w naszej
szkole taka niepisana zasada, że przewodniczący klasy miał
specjalne prawa. W kwestiach edukacyjnych – na przykład mógł być
więcej razy nieprzygotowany do lekcji niż zwykły uczeń. Ale też
w kwestiach dyscypliny – był uznawany za bardziej jakby dorosłego,
posiadającego większy autorytet, toteż nauczyciele nie mogli go w
żaden sposób karać publicznie. Jeśli coś zmalował, nie można
go było w klasie skrzyczeć jak „zwykłego” ucznia, ale trzeba
było wyjść z nim z sali i ewentualnie zrobić awanturę gdzieś na
osobności. Oczywiście miał też „immunitet” na wszelkie kary
cielesne – bicie po łapach czy ciągnięcie za ucho, tak często
praktykowane przez nauczycieli, wobec przewodniczącego klasy nie
mogły być zastosowane. Nie mówiąc rzecz jasna o laniu na tyłek.
Może dlatego Marcin poczuł się przez te lata tak pewnie. Teraz
jednak, na okres zielonej szkoły, pani Teresa zawiesiła ten
przywilej i dla Marcina skończyło się to w opłakany sposób. W
każdym razie fajnie byłoby mieć takie specjalne prawa. Owszem,
wiążą się z tym różne obowiązki, zebrania, organizowanie
różnych rzeczy, ale dałbym radę – pomyślałem. Chyba zgłoszę
swoją kandydaturę.
Niestety, „wybory” przewodniczącego odbyły się bez zgłaszania.
Wychowawczyni po prostu dała każdemu małą kartkę i poleciła
napisać na niej nazwisko osoby, na którą głosujemy. Rozejrzałem
się po sali, ale nie miałem pojęcia, kto mógłby być dobrym
kandydatem albo kandydatką. A na siebie jakoś głupio mi było
zagłosować, mimo że wszystko było anonimowe. Nagle jednak
oświeciło mnie! Wziąłem długopis i na kartce napisałem…
nazwisko Marcina. Co jak co, ale na pewno nie zasłużył na to, co
go dziś spotkało.
Po podliczeniu głosów pani Teresa oznajmiła, że dwóch kandydatów
otrzymało identyczną liczbę głosów – po sześć. A są nimi…
Patryk oraz ja! Ale zaskoczenie! Więc jednak się udało! Z tym, że
co teraz? Dwóch przewodniczących? Na szczęście na odpowiedź nie
musiałem czekać długo. Pani Teresa poprosiła nas na korytarz
mówiąc, że w takiej sytuacji to do niej należy decydujący głos,
który z nas zostanie przewodniczącym. Gdy wraz z Patrykiem
wyszliśmy z nią z sali, zwróciła się do mnie:
- Tomek, jeszcze pół roku bez wahania postawiłabym na ciebie.
Byłeś wzorowym uczniem zarówno pod względem zachowania jak i
nauki. Ale sam przyznasz, że w ostatnich miesiącach opuściłeś
się zwłaszcza pod względem zachowania. Co chwilę wpadasz w jakieś
kłopoty, kilku nauczycieli na ciebie narzekało, parę razy musiałeś
nawet zarobić w tyłek. Patryk też ma swoje za uszami, ale w tej
sytuacji nie mam wątpliwości, że to właśnie on powinien zostać
nowym przewodniczącym. Ty będziesz jego zastępcą. Dotąd nie
mieliśmy tej funkcji, ale mam wrażenie, że nam się przyda. Mam
nadzieję, że to rozumiesz.
Skinąłem głową, ale wcale nie zgadzałem się z tą decyzją.
Połowa tych sytuacji, przez które wpadałem w kłopoty, była
niezawiniona przez mnie. Często to były czyste przypadki. Mimo, że
miałem zachowanie nieodpowiednie i chodziłem na zajęcia poprawcze,
nie czułem się szkolnym chuliganem, który nie zasługuje, aby być
przewodniczącym. A tak to wszystko zabrzmiało. I jeszcze funkcja
zastępcy! Zastępca nie miał tych przywilejów co przewodniczący,
ale obowiązki owszem… A już przez chwilę witałem się z cudowną
perspektywą, że lanie, które dostałem przedwczoraj za krycie
Rafała było ostatnim w mojej szkolnej karierze. Kurde, ja mam
jednak pecha…
Bezpośrednio po wyborach odbyły się lekcje, na których
przesiedziałem obrażony na cały świat, niewiele uważając. Nawet
nie zauważyłem kiedy zaczął mnie cisnąć pęcherz. W sumie to
nic dziwnego – najpierw spałem, potem w biegu wpadłem na zajęcia,
potem było lanie Marcina, wybory, lekcje… Minęło już
przynajmniej sześć godzin, odkąd ostatni raz poszedłem się
wysikać. Kręciłem się niespokojnie na krześle, ale jakoś
wytrzymałem do końca. Po lekcjach była godzina przerwy do kolacji,
wszyscy się gdzieś porozchodzili, głównie do sali telewizyjnej,
ja natomiast najszybciej jak mogłem pospieszyłem do WC na
półpiętrze. Niestety, zastałem otwarte drzwi, mnóstwo wody na
posadzce i jakiegoś faceta w kombinezonie, który przekładał
jakieś węże. „Awaria, kolego, zjeżdżaj stąd” – zwrócił
się do mnie niemiłym tonem. Chciałem mu odpyskować, ale w
ostatniej chwili ugryzłem się w język. Pobiegłem do łazienki
przy naszych pokojach, tam też jest przecież jeden kibel. Gdy
jednak już miałem otworzyć drzwi, usłyszałem dziwny odgłos,
jakby szloch. Zajrzałem dyskretnie przez szparę. To Marcin siedział
na brzegu niecki prysznicowej i ryczał jak bóbr. Znowu zrobiło mi
się go żal, chciałem nawet wejść i go pocieszyć, ale po chwili
pomyślałem, że jednak pewnie woli teraz być sam. A poza tym ja
się muszę gdzieś odlać… Toaleta dla dziewczyn odpada. Jeszcze
mnie ktoś tam przypadkiem nakryje i natychmiast podzielę los
Marcina. W końcu uznałem, że pójdę do pokoju i wysikam się do
pustej butelki po coli, którą potem gdzieś dyskretnie wyrzucę.
Niestety, jak na złość, w pokoju siedzieli zarówno Rafał jak i
Piotrek. Obrzucili mnie wilczym spojrzeniem i dalej dyskutowali o…
laniu, jakie dostał Marcin. Chciałem im nawet powiedzieć, że ich
kolega, którego tak obgadują, płacze teraz upokorzony w łazience,
ale dałem sobie spokój. Wyszedłem bez słowa i ze złości
kopnąłem w ścianę na korytarzu. Pęcherz cisnął mnie coraz
bardziej. W końcu wściekły na wszystko ruszyłem korytarzem w
kierunku drugiego skrzydła pensjonatu. Tam też są jakieś toalety.
Chociaż byłem tak zły i zrezygnowany, że było już mi wszystko
jedno. Mogłem się nawet zsikać w spodnie, mam to gdzieś. Wszystko
idzie dzisiaj beznadziejnie. Rano o mało nie zostałem publicznie
upokorzony, potem zaspałem na zajęcia, potem nie zostałem
przewodniczącym, a było tak blisko. Jakiś cieć mówi do mnie:
„zjeżdżaj kolego”, jak do pierwszaka, nie mam się gdzie
wysikać, a w pokoju mam atmosferę jak w domu wariatów. I jeszcze
do końca zielonej szkoły będę żyć w strachu, że przypadkiem
zrobię coś złego, a wtedy dostanę lanie na goły tyłek przed
całą klasą. Nie tak miał wyglądać ten wyjazd… Do dupy z tym
wszystkim!
Teraz pęcherz czułem tak, jakby miał mi zaraz eksplodować.
Chciałem tylko go opróżnić, za wszelką cenę. Nagle znalazłem
się przy wejściu do pustego korytarza, gdzie Rafał palił
papierosy i złapały nas nauczycielki. W połowie tego korytarza
stała wielka donica z jakąś rośliną. Wściekły i sfrustrowany,
nie myśląc trzeźwo, podszedłem do tej donicy, rozpiąłem spodnie
i wysikałem się do niej. Przyjemne uczucie ulgi ogarnęło cało
moje ciało. W chwili, gdy miałem już zapinać rozporek, czyjaś
dłoń opadła na moje ramię. Odwróciłem się błyskawicznie i
zobaczyłem niewysoką, pulchną kobietę, gdzieś około
„pięćdziesiątki”. Skądś ją znałem… Aha, to była
przełożona sprzątaczek w pensjonacie, pamiętam jak mówiła pani
Teresie, że ma dom zaraz obok ośrodka, więc w razie czego, jakby w nocy działo się coś niepokojącego, to ją można zawiadomić.
- Co to ma znaczyć?! Co ty wyprawiasz? – zapytała z surowym
wyrazem twarzy
- Przepraszam, ja… eee… w toalecie jest awaria i… eee… –
język zaczął mi się plątać
- I tylko jedna jest toaleta w całym budynku?!
- Ja… tego… przykro mi… eee…
- Przykro to ci dopiero będzie, gówniarzu jeden! Zapinaj spodnie,
ale już! – rozkazała
Szybko wykonałem polecenie, a wtedy szefowa sprzątaczek złapała
mnie mocno za ramię i pociągnęła za sobą długim, ciemnym
korytarzem...
(pierwotnie
opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl
dnia 14.02.2013)