sobota, 28 grudnia 2019

(52.) W stronę słońca

W życiu każdego nastolatka zwykle mają miejsce dwa przełomowe momenty związane z seksem. Pierwszy to ten, gdy dowiadujemy się czym to właściwie jest; od tego czasu myślimy o seksie, fantazjujemy, pragniemy o nim mówić, go oglądać i - jak to się brzydko mówi - uprawiać (co w końcu, prędzej bądź później, następuje). Natomiast ten drugi moment następuje wtedy, gdy uświadamiamy sobie, że seks praktykują nasi rodzice (lub inni bliżsi dorośli). Ten moment bywa szokujący, onieśmielający, a dla niektórych wręcz odpychający. Biada tym, którzy mają zbyt barwną wyobraźnię, nasuwającą im jakieś obrazy związane z seksem rodziców. A jeszcze większa biada tym, którzy przez przypadek rodziców "nakryli". Nie spotkałem nigdy nikogo, kto miał nieprzyjemność czegoś takiego dostąpić, i nie chciałby potem cofnąć czasu, aby to się jednak nie wydarzyło. Już same odgłosy seksu rodziców pozostawiały pewien rodzaj traumy, a najgorzej mieli rzecz jasna ci, którzy nie tylko usłyszeli, ale i zobaczyli. Jak to się kiedyś mówiło - co się zobaczyło, to już się nie "odzobaczy"...

Na mnie ta refleksja spłynęła w najmniej oczekiwanym, chociaż uzasadnionym, momencie. Siedziałem schowany w szafie stojącej w kantorku przylegającym do pokoju socjalnego, w urzędzie, w którym pracowała moja Mama. Siedziałem tam nie bez powodu. Miałem czekać na Mamę w owym pokoju socjalnym, ale z nudów zajrzałem do kantorka, a wtedy ktoś wszedł do pokoju socjalnego. Uznałem, że moją obecność w kantorku, w którym nie powinienem być, ciężko będzie wytłumaczyć, więc zanim ktokolwiek mnie zauważył, wlazłem do szafy i czekałem, aż ten kto tam wszedł - wyjdzie. Okazało się jednak, że były to aż dwie osoby: kierownik działu kadr w urzędzie, oraz... pani Znyk. Matka mojej najlepszej koleżanki ze szkoły - Beaty. Dziewczyny, z którą byłem tak blisko, że właściwie lada dzień moglibyśmy zacząć być parą.

I na moje nieszczęście sprawa między kierownikiem a panią Znyk okazała się poważna. Kobieta, na co dzień samotnie wychowująca czwórkę dzieci i żyjąca z zasiłków socjalnych, pracowała w urzędzie jako sprzątaczka. Przez ledwie kilka tygodni pracy zdążyła jednak, ponoć ze zdenerwowania, narobić paru poważnych szkód (wybite okno, zniszczony komputer, zalane biuro). Kierownik uznał, że dość już dawania jej kolejnych szans i postanowił ją zwolnić. Załamana pani Znyk na przemian to wybuchała płaczem, to błagała, aż wreszcie kierownik dał się uprosić i wycofał zwolnienie. W zamian za to miał jednak ukarać sprzątaczkę w inny, dość nietypowy sposób, który akurat ja znałem aż za dobrze. Pani Znyk wytrzymała jednak tylko dwa pasy na swój goły tyłek i ponownie zaczęła błagać kierownika, żeby zrezygnował z tej kary, bo zapowiadanych 20 pasów ona na pewno nie zniesie. W desperacji zaproponowała wręcz, żeby - skoro już ma otrzymać jakąś upokarzającą karę - to żeby zamiast lania pasem, kierownik ją wydupczył. Mężczyzna najpierw wściekł się, ale potem kazał pani Znyk napisać oświadczenie, że jest to jej świadoma i dobrowolna decyzja, i że kobieta decyduje się na to z własnej inicjatywy. A potem... zaczął ściągać spodnie.

A na mnie wtedy spłynęła cała świadomość tego, co się za chwilę wydarzy niemal tuż obok mnie, bo od miejsca gdzie stali kierownik i pani Znyk dzieliło mnie może półtora metra przestrzeni i solidne drzwi metalowej szafy ze szparą, przez którą miałem doskonały widok, a sam byłem niewidoczny. Uzmysłowiłem sobie, że to, co tu się będzie działo, będzie do mnie wracać i stawać mi przed oczami jeszcze bardzo długo. Ciężko mi będzie teraz przebywać w domu Beaty (chociaż i tak bywałem tam rzadko, bo w ich jednym pokoju po prostu nie było miejsca na swobodne spotkania), bo za każdym razem gdy spojrzę na jej mamę, przypomni mi się pewnie ta scena. Stanie mi przed oczami bezradna i odarta z godności kobieta, wypinająca gołe pośladki przed spoconym i łysym kierownikiem, i godząca się najpierw na lanie, a potem na seks, tylko dla dobra swoich dzieci.

I chociaż byłem w wieku, w którym seks fascynował mnie jak najbardziej zakazany z zakazanych owoców, nagle zrobiło mi się niedobrze. Widziałem już jak dwoje ludzi się ze sobą "bzyka", ale wtedy chodziło o osoby niewiele ode mnie starsze, które w dodatku robią to, bo chcą. Teraz chodziło o coś kompletnie innego. Serce waliło mi jak przysłowiowym młotem, ale mimo tych ekstremalnych emocji, już wiedziałem co muszę zrobić.

Kierownik tymczasem złożył spodnie na taborecie, a potem ściągnął też majtki. Z kieszeni koszuli wyjął coś malutkiego, ale dopiero gry rozerwał opakowanie i schował je z powrotem do kieszeni zrozumiałem co to jest. Pani Znyk siedziała wciąż na drugim taborecie, jakby oszołomiona i pozbawiona kontaktu z otoczeniem.
- No, pani Jadwigo - powiedział stanowczo dyrektor, prawą ręką wciąż manipulując gdzieś poniżej pasa, czego na szczęście nie widziałem, bo stał tyłem do mojej szafy - Nie mamy całego dnia, zaraz piętnasta. Sama pani chciała, więc dalej...
Mama Beaty dźwignęła się z krzesła, zdjęła fartuch i odwiesiła na wieszak. Potem rozebrała się od pasa w dół, ściągając wszystkie elementy garderoby przez buty.
- Pani się odwróci i wypnie jak do lania - polecił kierownik - Tylko nogi szerzej.
Gdy tylko przyjęła tę pozycję i wypięła bladą, okrągłą pupę, kierownik podszedł do niej od tyłu. Ostatnim obrazem, który zarejestrowałem, był niesmaczny widok jego wielkiego, tłustego, płaskiego tyłka, gdy przywarł do o połowę mniejszych pośladków sprzątaczki. Wtedy odsunąłem się jak najdalej od szczeliny w drzwiach szafy, zacisnąłem powieki i kciukami zatkałem sobie uszy najmocniej, jak tylko potrafiłem. Wiedziałem, że sporo w ten sposób ryzykuję. Moim planem było, aby cały czas obserwować sytuację w pomieszczeniu, by wiedzieć, kiedy "nieproszeni goście" definitywnie je opuszczą i będę mógł wyjść, albo kiedy ktoś będzie zbliżał się do szafy, bym mógł ewentualnie jakoś zareagować, np. zaryglować drzwiczki od wewnątrz i uchronić się przed ujawnieniem. Okoliczności jednak się zmieniły i byłem całkowicie bezradny...

Siedząc z zamkniętymi oczami i zatkanymi uszami szybko straciłem rachubę czasu. Na początku jeszcze starałem się liczyć sekundy, ale szybko się pogubiłem. Moje myśli biegały jak oszalałe. Raz zastanawiałem się, jak to się właściwie stało, że znowu przez własną głupotę wpakowałem się w takie bagno. Na tydzień przed końcem roku szkolnego! Powinienem teraz cieszyć się każdą słoneczną chwilą, planować sobie beztroskie dni wakacji, odliczać tygodnie do wyjazdu na kolonie w Kołobrzegu, które Mama załatwiła mi już jakiś czas temu... A nie być zmuszonym do ukrywania się w cuchnącej, metalowej szafie i drżeć czy ktoś mnie w niej nie znajdzie. Kto mi kazał ruszać się z pokoju socjalnego i zaglądać do tego pieprzonego kantorka...?!

Potem przypomniało mi się, jak już kiedyś siedziałem nielegalnie w innej szafie. To było na zielonej szkole, a ja - wskutek fatalnego zbiegu okoliczności - znalazłem się w pokoju naszej nauczycielki bez jej wiedzy i pozwolenia. Wtedy ratując własną skórę też schowałem się w szafie, w pokoju tej nauczycielki, i też było gorąco, bo kobieta chwilę potem weszła do pokoju, w dodatku z dziewczyną z mojej klasy, która właśnie coś przeskrobała. I jeszcze na moich oczach nauczycielka przetrzepała wtedy tyłek tej dziewczynie. A ja, zamiast się cieszyć, że nikt mnie nie nakrył, żałowałem, że to lanie było tylko na majtki, bo straciłem okazję do zobaczenia gołego tyłka koleżanki z klasy.

Ale wspomnienia z zielonej szkoły szybko przerwała niepokojąca myśl. Czy moja Mama już mnie szuka, czy zajrzała do pokoju socjalnego i mnie tam nie zastała? Jeśli minęła piętnasta, a z zalanymi papierami urzędnikom udało się uporać, to jest spora szansa, że właśnie tak się stało. Co wtedy zrobi moja Mama? Zacznie mnie szukać po korytarzach urzędu? Czy zacznie od kantorka przylegającego do pokoju socjalnego? Kierownik przekręcił kluczyk w drzwiach, więc do środka nie wejdzie. Ale jeśli Mama usłyszy odgłosy ze środka, może zacznie się dobijać do kantorka, sądząc że ja jestem w środku i robię sobie głupie żarty. Wówczas kierownik, na pewno nie chcąc by ktokolwiek zobaczył go w jednym pomieszczeniu z półnagą sprzątaczką, może zechcieć schować się w jedynym możliwym miejscu w kantorku - czyli w szafie, w której siedzę. Albo zechce schować w szafie panią Znyk... Jeśli tak się stanie, i odkryją, że ja od początku wszystko widziałem, to naprawdę marny mój los... To może być największy kłopot w jaki się wpakowałem w całym moim krótkim życiu...

Od tej myśli zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco, a pot obficie spływał mi po skroniach. Zastanawiałem się, ile może trwać taki wymuszony seks dwóch dorosłych osób... Zresztą, i tak pogubiłem się w szacowaniu czasu jaki już minął odkąd zatkałem sobie uszy i oczy. A może już dawno skończyli i poszli sobie, a ja zamiast wyjść i ratować sytuację przed Mamą, dalej tu siedzę w szafie jak debil...? Otworzyłem oczy, nie wyglądając przez szparę w szafie. W środku było ciemno, ale przez szczelinę z zewnątrz wpadało światło z kantorka. Może wyszli i nie zgasili lampy. A może jednak dalej tu są... Ponieważ bałem się wyjrzeć, mogłem zrobić tylko jedno. Ostrożnie odetkałem sobie jedno ucho. Usłyszałem dzwonienie w uchu, a gdy ustało zapanowała cisza... ale nagle przerwały ją stękanie i sapanie. Nawet nie próbowałem dociekać kto jest źródłem tych jęków. Dotarło do mnie jeszcze trzeszczenie taboretu, ale i bez tego wiedziałem, że pan kierownik nadal posuwa panią Znyk. Natychmiast z powrotem zatkałem uszy.

Minęło kilka kolejnych minut, które wlekły się jak godziny. Kilka razy powstrzymywałem się w ostatniej chwili, ale w końcu musiałem zaryzykować ponownie. Tak jak poprzednio odetkałem jedno ucho i nasłuchiwałem. Teraz jednak nie usłyszałem nieprzyzwoitych odgłosów, tylko rozmowę:
-... po urodzeniu czwórki dzieci, no no, nie spodziewałem się, zaskoczyła mnie pani - głos kierownika nie był zdenerwowany, ale wprost przeciwnie - Mam nadzieję, że pani też się podobało.
Mama Beaty coś mruknęła, a kierownik ciągnął:
- Pomyliłem się będąc wobec pani tak surowym. To jasne, że lęk przed utratą źródła zarobku i zdenerwowanie mogły się przyczynić do tych błędów, które pani popełniała - mówił spokojnym tonem, pełnym jakby dziwnego zadowolenia z siebie - Zróbmy w ten sposób. Pani Jadwigo, proszę się nie bać o utratę pracy nawet jak pani zrobi coś nie tak. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy. Ja pani gwarantuję, że będzie tu pani pracować jak długo pani zechce. 
- Tak? - spytała cicho pani Znyk
- Oczywiście - zapewnił kierownik - Będzie pani pod moją ochroną. W zamian za to, raz w miesiącu spotkamy się tutaj, w tym kantorku, na taki miły kwadransik jak przed chwilą. Zgoda?
- A... a jeśli... 

- Jeśli pani... no cóż... nie zechce, no to niestety, następny pani błąd w pracy będzie ostatnim, bo będziemy musieli się pożegnać... Ale proszę pomyśleć, pani Jadwigo, to naprawdę nie jest wysoka cena za moją opiekę nad pani miejscem pracy. To jak będzie?
- Raz w miesiącu mówi pan?
- Bez dwóch zdań! - potwierdził kierownik - Nie będę od pani wymagać nic więcej, słowo. Może być na przykład każdego piętnastego, tak jak dzisiaj.
- I... i tylko to, co dzisiaj, tak?
- Jak najbardziej, tylko to mnie interesuje - potaknął mężczyzna - Pani się wypina, ja robię swoje i wracamy do swoich obowiązków. 
- No to... no to niech tak będzie - stwierdziła mama Beaty zrezygnowanym głosem - Ja bardzo potrzebuję tej pracy.

Nie wierzyłem własnym uszom! W moją nastoletnią moralność i wiedzę o świecie ta wymiana zdań wbiła potężny klin. Gdyby w tamtych czasach istniały smartfony czy dyktafony, i gdybym nagrał tę rozmowę, mógłbym wywołać skandal. Media nagłośniłyby aferę na cały kraj, gdybym to zaniósł do jakiejkolwiek gazety czy radia. Już pomijając fakt, że na pewno znalazłby się na postępowanie kierownika jakiś paragraf... Ale to działało też w drugą stronę. Kierownik na pewno zdawał sobie sprawę, że jego propozycja "w cztery oczy" jest bezpieczna, w razie czego: słowo przeciw słowu. Ale potencjalny świadek wszystko zmieniał. Nawet jeśli tym świadkiem miałby być czternastolatek. Gdyby teraz kierownik odkrył moją obecność w szafie, mógł zrobić wszystko. Może nie zabić mnie, bo takie rzeczy chyba tylko w filmach, ale mógł wymusić na mnie milczenie, mógł doprowadzić do zwolnienia moją Mamę... Mógł zrobić tysiąc rzeczy, przy których lanie pasem na gołą pupę wydawało się radosnym przeżyciem. W takich właśnie okolicznościach wkroczyłem w dorosły świat...

Tymczasem jednak należało wyjść z szafy. Ostrożnie wyjrzałem przez szczelinę. Mama Beaty już była w pełni ubrana w roboczy strój sprzątaczki. Kierownik dopiero wciągał spodnie, więc jeszcze mignął mi przed oczami jego wielki, płaski tyłek. Na plecach jego koszuli widniała olbrzymia plama od potu. Polecił pani Znyk wracać do swojej pracy, po czym wyjrzał ostrożnie z kantorka czy w pokoju socjalnym nikt nie siedzi. Musiało być "czysto", bo wypuścił mamę Beaty i zamknął za nią drzwi. Sam tymczasem zaczął ustawiać taborety w pierwotnych pozycjach, pozamiatał niechlujnie butem kurz na podłodze, po czym wyjął z kieszeni chusteczkę i zapakował w nią zużytą prezerwatywę. Potem narzucił marynarkę, otarł pot z czoła, wyjrzał na zewnątrz i wyszedł z kantorka. Byłem wolny!

Odczekałem jeszcze kilka chwil i zrobiłem to samo, co kierownik. W pokoju socjalnym było pusto. Wślizgnąłem się tam, usiadłem przy stole i zacząłem udawać niewiniątko. Na moją Mamę musiałem jednak czekać prawie kwadrans. Wpadła jak burza, z mokrymi dłońmi, a na mój widok zdenerwowała się jeszcze bardziej.
- Gdzieś ty był? Przecież kazałam ci tu siedzieć!
- No i tu siedziałem... - udałem, że nie wiem o co chodzi
- Bzdura! Byłam tu dwa razy przez ostatnią godzinę i cię nie było!
- A, no bo wyszedłem do toalety - na szybko wymyśliłem zgrabne kłamstwo
- Tak? A skąd wiedziałeś gdzie jest? 
- Zapytałem kogoś na korytarzu - brnąłem dalej, ale nie widziałem innego wyjścia - Bardzo mi się chciało, a nie wiedziałem gdzie cię szukać.
- No dobrze, i co? Znalazłeś? - drążyła Mama
- No tak.
- Gdzie? Na pierwszym piętrze czy na którym?
- Eee, teraz jesteśmy na drugim, więc w toalecie byłem na pierwszym, bo schodziłem po schodach. Tak mi ten pan pokazał, którego pytałem.
- Dobrze ci pokazał - skwitowała Mama, a ja odetchnąłem, ale nie na długo, bo znowu zaczęła drążyć - I co tam robiłeś, w tej toalecie?
- No, to co się robi w toalecie - naburmuszyłem się
- Nie, kolego, mów po kolei, co robiłeś!
- Ale mamo, po co to przesłuchanie?
- Tomek, mów proszę co robiłeś, zanim się zdenerwuję. Znalazłeś toaletę i co dalej? - usta Mamy zaczęły niebezpiecznie drgać, a ja nie miałem pojęcia o co jej chodzi. Skoro jednak powiedziałem "A", to trzeba powiedzieć "B"...
- Znalazłem toaletę, z trójkątem czyli dla facetów...
- Nie drwij, tylko mów dalej
- Otworzyłem drzwi, zamknąłem za sobą...
- No, słucham...
- Ech... no ściągnąłem spodnie, majtki i usiadłem... No, to chyba jasne co dalej... Muszę mówić?
- Tak, każdą czynność...
- Zrobiłem... zrobiłem co trzeba... podtarłem tyłek... spuściłem wodę... umyłem ręce...
- Spuściłeś wodę?
- Tak
- Całą? 
- No... raz nacisnąłem, długo, tyle ile trzeba było...
- A to ciekawe - Mama uśmiechnęła się złośliwie - Bo w związku z tą awarią i pękniętą rurą, w całym budynku zakręcono wodę.
- Eee... - tylko tyle zdołałem wydusić
- Nie mogłeś więc spuścić wody, bo wszystkie toalety w urzędzie nie mają rezerwuarów, tylko biorą wodę bezpośrednio z sieci. A ta już dawno spłynęła. Co oznacza, że prawdopodobnie w ogóle nie byłeś w ubikacji.
- No... dobrze... - wydukałem postawiony pod ścianą - Nudziło mi się tu, bo nie miałem żadnej książki, ani gazety, więc chciałem sobie pochodzić po korytarzach...
- Mimo, że kazałam ci tu siedzieć?
- Tak. Przepraszam...
- Dlaczego w takim razie kłamałeś, zamiast mi powiedzieć od razu?
- No bo... wiedziałem, że będziesz zła, bo kazałaś mi tu siedzieć... A mi się tak nudziło, a nie wiedziałem gdzie cię szukać, i...
- Dobra, dobra - przerwała mi Mama - Mam już dość twoich tłumaczeń i wymówek. Co miałeś obiecane za kłamstwo?
- Wiem, wiem - westchnąłem
- Słucham, powiedz! - powiedziała Mama podniesionym głosem - Chcę usłyszeć z twoich ust, że masz świadomość na co zapracowałeś.
- Należy mi się lanie na goły tyłek - przyznałem ze wzrokiem wbitym w podłogę
- I to już na drugi dzień po poprzednim laniu - westchnęła Mama - Ty to masz tempo! Jak tak dalej pójdzie, będę musiała wynająć jakąś pomoc do lania ci dupska, bo mnie samą ręka rozboli... No, to na co czekasz?
- Ale jak? Tu?! - wrzasnąłem jak oparzony
- A gdzie?
- No, myślałem, że w domu, jak wrócimy...
- Nie ma na co czekać, wstawaj i przygotuj się, ale już!
- A co... a co jak ktoś wejdzie w trakcie? - rozejrzałem się po pokoju socjalnym
- To mu wytłumaczę jak bardzo lekceważysz ostrzeżenia i prośby, jakie się do ciebie kieruje. Większość pracowników ma swoje dzieci, na pewno zrozumieją.
- Mamo... Ty naprawdę chcesz mnie lać jak ktoś inny by patrzył?
- Oczywiście, a co w tym dziwnego? - żachnęła się Mama - Za moich szkolnych czasów nauczyciel lał niesfornych uczniów na środku klasy, wszyscy widzieli i jakoś nikogo to nie dziwiło.
- Mamo, proszę... Nie możesz w domu dać mi na przykład dwa razy więcej pasów? Byle nie tutaj...
- Wykluczone... To cię nauczy, że konsekwencje ponosi się wtedy, kiedy trzeba, a nie wtedy, kiedy ci wygodnie. Zresztą, nie dramatyzuj. Nawet jak ktoś wejdzie, to zaraz wyjdzie. To nie jest jakiś fascynujący widok jak ci daję lanie na gołe dupsko, żeby ktoś stał tu i się gapił.

Po tych słowach nie miałem już wyjścia. Jeszcze pół godziny temu lanie na goły tyłek nie wydawało mi się jakąś straszna perspektywą, bo miałem przed oczami znacznie gorsze. Teraz jednak, gdy pomyślnie uciekłem z szafy, wcale nie miałem ochoty na moją ostatnio regularną karę. Zwłaszcza od Mamy. Zwłaszcza w miejscu niemalże publicznym. Nic jednak nie mogłem wskórać. Wstałem z krzesła i zacząłem odpinać guzik w spodniach. Mama była ubrana w żakiet i spodnie, przy których nie miała paska, ale to nie mogło przeszkodzić jej w wymierzeniu mi kary. Wzięła swoją skórzaną torebkę i wypięła z niej pasek, który służył do noszenia torebki na ramieniu. Złożyła go sobie w dłoniach akurat w momencie, gdy ja uporałem się z guzikiem od spodni. Zsunąłem je do kolan, odwróciłem się tyłem do Mamy i zsunąłem też majtki. Potem oparłem się wyprostowanymi rękami o siedzisko krzesła i wypiąłem gołą pupę. Spojrzałem w szczelinę pod drzwiami, za którymi znajdował się zalany czerwcowym słońcem korytarz, po którym co chwilę przechodził ktoś z urzędników i w duchu zacząłem się modlić, żeby przez najbliższe kilka minut nikt nie wszedł do pokoju socjalnego...

sobota, 27 lipca 2019

(51.) Niemoralna propozycja

Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie ten poniedziałkowy poranek. Powrót do szkoły po tygodniowym "areszcie domowym" miał być zmącony jedynie obawami, czy przez czas mojej nieobecności nie wykwitły jakieś plotki na temat moich wątpliwych wyczynów podczas imprezy Konrada. Tymczasem wczorajsze popołudnie wszystko odmieniło. I nie chodzi nawet o lanie paskiem, które dostałem od Mamy na uwieńczenie mojego aresztu. Większe zmiany przyniosła rozmowa, która nastąpiła po lańsku. Okazało się bowiem, że mam szansę nadal grać w szkolnej drużynie piłkarskiej, czego pierwotnie - w ramach kary za udział w niesławnej imprezie - rodzice mi zabronili. Wystarczy tylko, że poświęcę coś innego, na czym równie mocno mi zależy. Taki był warunek, który postawiła mi wczoraj Mama. Co to miałoby być - za diabła nie miałem pojęcia... Przyjemność sprawiało mi wiele rzeczy, ale które z nich dałoby się "wymienić" za grę w drużynie? Mam oddać grę telewizyjną Pegasus? Zrezygnować z telewizji? A może przestać spotykać się z Beatą? To akurat nie wchodziłoby chyba w grę, bo dzięki tym spotkaniom pomagałem przecież, zwłaszcza w nauce, dziewczynie, której sytuacja rodzinna i materialna nie była kolorowa. Beata była najstarszą z czwórki rodzeństwa, wychowywanego przez samotną matkę, która zarabiała jedynie dorywczymi pracami w charakterze sprzątaczki czy kogoś takiego, a największą pozycję w ich miesięcznym budżecie stanowił zasiłek z pomocy społecznej...

Jedyną pociechą był fakt, że miałem nieograniczoną ilość czasu na przemyślenie tego dylematu. Żyłem nadzieją, że w końcu coś mi wpadnie do głowy. A tymczasem postanowiłem sobie, że będę starał się jak najlepiej zachowywać, tak w domu, jak i w szkole, aby zyskać dodatkowe "punkty" w oczach rodziców. Pierwsza okazja miała się nadarzyć już w ten opisywany przeze mnie poniedziałek. Jeszcze w niedzielny wieczór Mama zajrzała do mojego pokoju po raz kolejny. Tym razem nie z paskiem, aby sprać nim mój biedny tyłek, ale z pytaniem, czy w poniedziałek nie poszedłbym z nią na większe zakupy do supermarketu, aby pomóc przydźwigać do domu cięższe rzeczy. Normalnie pewnie bym się ociągał, marudził, wymawiał nawałem zadania domowego (choć w to akurat w połowie czerwca nikt by nie uwierzył, bo oceny już dawno były wystawione). Tym razem jednak zgodziłem się ochoczo i bez wahania.

A w poniedziałkowy poranek pomaszerowałem do szkoły z nową nadzieją w sercu, tak jasną jak słońce budzącego się właśnie do pełni życia lata. I chociaż obawiałem się plotek, ukradkowych szeptów i wytykania palcami, pierwsze kilka lekcji i przerw minęło tak spokojnie, jakbym ostatni raz był w szkole zaledwie wczoraj i nie zaliczył po drodze kompromitującej imprezy i domowego aresztu. Chociaż trochę to było zrozumiałe, bo na rzeczonej imprezie nie było nikogo z moich rówieśników i kolegów ani koleżanek z klasy, a jedynie kumple z drużyny piłkarskiej, czyli ludzie o rocznik ode mnie starsi, oraz ich znajomi i koledzy. Wciąż spodziewałem się, że najgorsze dopiero nadejdzie...

... I jakby na potwierdzenie moich obaw, na przerwie po czwartej lekcji wpadł na mnie Olek. Chłopak z ósmej klasy, rok ode mnie starszy, obrońca w szkolnej reprezentacji piłkarskiej. I dobry kumpel Konrada, z okazji urodzin (piętnastych) którego miała miejsce sławetna impreza tydzień temu.
- Tomek, kurwa, gdzieś ty był cały czas?! - przywitał mnie z nieskrywanym entuzjazmem
- Byłem chory - rzuciłem krótko, mając nadzieję że to utnie temat, bo nie chciałem rozwijać powodów swojej nieobecności (w pewnym sensie jednak miałem rację, moja "choroba" polegała bowiem na tym, że nie mogłem przez dwa dni siedzieć na tyłku, ale nie miałem zamiaru teraz się tym chwalić)
- Aha - Olek ku mojej radości przeszedł nad tym do porządku dziennego - Bo wiesz, jakie tu plotki przez ten tydzień chodziły, to sobie nie wyobrażasz ("no pięknie..." - jęknąłem w duchu). Weź się pochwal, kogo ty w końcu wyruchałeś na tej imprezie u Konrada! Bo są różne wersje...
- Co?!
- No stary, daj spokój, mi możesz powiedzieć. Ja nie jestem jakaś cipa, co zaraz poleci i wszystkim będzie o tym kłapać językiem - przekonywał Olek - Słyszałem, że dupczyłeś albo Monikę albo tę kuzynkę Konrada - Justynę. Albo obie. Ktoś też mówił, że Ksenię, ale to chyba ściema, bo Ksenia przecież chodzi z Przemkiem, więc raczej by ci nie dała...
- Ksenia chodzi z Przemkiem?! - zdziwiłem się po raz kolejny
- No tak, nie wiedziałeś? Oni już chyba rok są razem.

Teraz w mojej głowie zagościł kolejny mętlik, rodem z latynoskiej telenoweli. Przemek chodzi z Ksenią i niemal na pewno uprawiał z nią seks na imprezie u Konrada, bo w chwili gdy rodzice wyciągali mnie stamtąd za szmaty, z piętra domu dobiegały jęki Kseni. Ale ten sam Przemek kilka godzin przespał się też z Dagmarą, koleżanką przyjaciółki Konrada - Moniki. Dagmara sama to przyznała w rozmowie z Moniką, gdy wydawało jej się, że są same w pokoju. Tymczasem na odwróconym oparciem do tyłu fotelu w tymże pokoju drzemałem też ja i obudzony z alkoholowego zamroczenia, słyszałem każde słowo. Jeszcze wcześniej, wspomniany Przemek natknął się na mnie na tarasie i wywiązała się luźna gadka, której finałem była porada Przemka, że gdybym chciał podupczyć na tej imprezie, to powinienem raczej uderzyć do Moniki a nie do Dagmary. Wówczas myślałem, że to kumpelska sugestia, która z dwóch koleżanek jest "łatwiejsza", lecz w perspektywie późniejszych wydarzeń okazało się, że Przemek po prostu "rezerwował" Dagmarę dla siebie. A największą ofiarą tej sytuacji okazała się Ksenia, która najprawdopodobniej nie miała pojęcia, że jej chłopak ją zdradza. I jak jeszcze tydzień temu niezwykle kręciły mnie rozmowy o seksie (co chyba normalne w tym wieku) i o "łatwych" dziewczynach, które ochoczo dają dupy, tak teraz ze smutkiem pomyślałem o Kseni, która wydała mi się - po krótkiej rozmowie na imprezie - bardzo miłą dziewczyną. Z zamyślenia wyrwał mnie jednak natarczywy głos Olka.
- No dalej, Tomek, powiedz wreszcie. Przecież jesteśmy kumplami, graliśmy razem w drużynie, razem na gołe dupska dostawaliśmy rzemykiem od trenera, mi możesz zdradzić. To co: Monika czy Justyna?
- Monika to chyba z Konradem się przecież rżnęła wtedy? - udałem powątpiewanie, ale doskonale wiedziałem, że faktycznie tak było, bo przypadkowo wlazłem do pokoju na piętrze, gdy to rżnięcie trwało.
- No i co z tego? Oni nie chodzą ze sobą, tylko się przyjaźnią. Monika od dawna obiecywała Konradowi, że da mu dupy na jego piętnaste urodziny, jako prezent. Konrad był zresztą najarany na to jak łysy na grzebień. Od tygodni o niczym innym nie gadał, wyobrażał sobie nie wiadomo co. No i chyba przedobrzył...
- Przedobrzył?
- No, nie słyszałeś?! A nie, bo ciebie przecież nie było w szkole, racja  - Olek klepnął się w czoło - Monika chyba wygadała się Dagmarze, że Konrad był beznadziejny w łóżku...
- Beznadziejny... - powtórzyłem machinalnie
- No... Nie umiał się ruchać, po prostu. Wsadził ptaka i nie wiedział co dalej, ruszał w przód i w tył, co chwilę przestawał, żeby nie dojść za wcześnie. Monika nic nie czuła, w końcu udała orgazm dla świętego spokoju, żeby chłopak już skończył i się nie męczył. Z jednej strony to normalne, mało kto w tym wieku umie się długo i porządnie ruchać, więc nie wiem na co Konrad liczył... Jakby mi taka laska jak Monika dała dupy, to bym się cieszył jak pojebany z każdej sekundy w jej cipce.
- Ale skąd to wszystko wiesz?
- Przecież mówię ci, że Monika wygadała się Dagmarze. Pewnie myślała, że ta nikomu nie powtórzy, bo Monika mimo wszystko bardzo lubi Konrada i nie chciała go oczerniać, a tylko zwierzyć się kumpeli. Ale Dagmara rozgadała to dalej. I przez to Monika się z nią pokłóciła, podobno prawie się pobiły. Ale już za późno. Teraz pół szkoły wie, że Konrad nie umie się ruchać. 
- I co z nim? - drążyłem
- Nie wiem. Od dnia imprezy nie było go w szkole, nikt go nie widział. Pewnie naściemniał starym że jest chory, siedzi w domu i pali się ze wstydu. Za tydzień koniec roku, więc już pewnie nie wróci, chyba że po świadectwo. Dobre tylko to, że kończymy ósmą klasę i tę budę, bo gdyby miał jeszcze rok tu chodzić, to by w ogóle życia nie miał. Ale do średniej szkoły i tak powinien wyjechać do innego miasta.
- No, coś w tym jest - przyznałem, wciąż żałując zdradzonej Kseni, a nie Konrada, który za bardzo chciał seksu, już, teraz, i się przeliczył
- No dobra, Tomek, czyli jak nie Monika, to Justyna, prawda? - Olek wrócił do najbardziej nurtującej go kwestii - Ruchałeś się z Justyną?
- No wiesz... - bąknąłem - Była już porządnie pijana, uwiesiła mi się na szyi i...
- Daj spokój, nie musisz mi się tłumaczyć - kolega klepnął mnie w ramię z dzikim uśmiechem - Wszystko rozumiem. Wprawdzie ta Justyna nie jest tak odjebana jak Monika czy Dagmara, ale i tak zazdroszczę ci jak chuj! A powiedz jak ją rżnąłeś? Normalnie czy od tyłu? Czy na jeźdźca?
Z kłopotliwej sytuacji (bo przecież z Justyną do niczego nie doszło, ale rozmowa z Olkiem zabrnęła tak daleko, że ciężko mi to już było odkręcić) wybawił mnie dzwonek. Olek uzmysłowił sobie, że ma teraz lekcje na drugim końcu korytarza i pobiegł w tamtym kierunku, rzucając tylko krótkie: "To potem jeszcze pogadamy".

Mając nadzieję, że jednak będzie inaczej i ten temat nie wróci (bo nie miałem ochoty zmyślać szczegółów mojego niebyłego seksu z kuzynką Konrada), powlokłem się do swojej klasy. Reszta dnia w szkole minęła błyskawicznie i ani się obejrzałem, jak stałem już pod budynkiem urzędu, w którym pracowała moja Mama. Ponieważ lekcje skończyłem o 13:20, a Mama pracowała do 15:00, umówiliśmy się, że nie będę po szkole wracać do domu. Miałem za to poczekać w Mamy biurze do końca jej dniówki, a potem wspólnie mieliśmy iść prosto na zakupy do supermarketu (wtedy nazywanego jeszcze supersamem). W urzędzie czekała jednak na mnie kolejna tego dnia niespodzianka. W biurze Mamy pękła jakaś rura czy coś, woda tryskała po ścianach i spływała na podłogę, a Mama wraz z dwiema koleżankami gorączkowo przenosiły segregatory, teczki i przeróżne papiery, próbując uchronić je przed zalaniem. Dowiedziałem się jedynie w panującym tam chaosie, że do 15:00 raczej uporają się z tym bajzlem, a tymczasem mam poczekać w pokoju socjalnym, do którego Mama zaprowadziła mnie i momentalnie zniknęła, stukając butami na obcasie w pokrytą klepkami podłogę na korytarzu urzędu. Pokój socjalny był na drugim piętrze (Mama pracowała na pierwszym), ale nie mogłem podziwiać widoków, ponieważ nie było tam okna. Była to ponura klitka z szafkami pod ścianą, kuchenką i starą ruską lodówką. Na przeciwległej ścianie wisiały jakieś kurtki na wieszakach, a spomiędzy nich prześwitywał wielki kalendarz ścienny ze zdjęciem jakiejś blondyny, która stojąc w bujnym zbożu rozgarniała kłosy rękami. Na środku pokoju socjalnego stał stół, a przy nim kilka krzeseł i to właśnie w tym miejscu miałem spędzić najbliższe półtorej godziny.

Jednak już po kwadransie zaczęło mi się nudzić. Książki żadnej nie miałem ze sobą, lekcji odrabiać nie mogłem, bo o tej porze roku szkolnego już nic nie zadawali do domu. Zacząłem się wiercić, w końcu łazić po tym pokoju, do którego nikt nie zaglądał, pootwierałem wszystkie szafki w poszukiwaniu jakiejś gazety, choćby i "Przyjaciółki" czy "Poradnika Domowego"... Znalazłem jednak tylko kubki, sztućce i zapasy kawy, sądząc po wyglądzie opakowania - jeszcze przedwojennej. W końcu zainteresowały mnie drzwi na ścianie bocznej. Nie te, którymi się wchodziło tutaj z korytarza, tylko inne. Musiały prowadzić do kolejnego pomieszczenia. Chwilę nasłuchiwałem, czy dobywają się zza nich jakieś odgłosy. Wreszcie ostrożnie nacisnąłem klamkę i uchyliłem małą szparę. Nic się nie wydarzyło, więc ostrożnie zajrzałem do środka. Był tam kolejny pokój, jeszcze mniejszy niż ten socjalny, ale dwa razy bardziej zagracony. Słabym światłem migotała jakaś jarzeniówka. Przy ścianie stała olbrzymia metalowa szafa i była jedynym meblem w tym pokoju, oprócz paru drewnianych taboretów i wielkiego stojącego wieszaka na kurtki. Poza tym pomieszczenie wypełniały jakieś kartony, szpargały i mnóstwo innych niepotrzebnych rzeczy. Mnie zainteresowała jedynie ta metalowa szafa. Czyżby to był sejf? Nigdy nie widziałem sejfu na własne oczy. Wśliznąłem się do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Miałem tylko obejrzeć szafę i natychmiast wracać do socjalnego. Opukałem ją z każdej strony, ale mimo metalowych ścianek nie wyglądała na sejf. Miała zwykłą klamkę zamiast takiego kółeczka, na którym ustawia się szyfr i w ogóle...

Zawiedziony, postanowiłem wracać do mojego pomieszczenia za ścianą, gdy nagle usłyszałem, jak otwierają się drzwi z korytarza do pokoju socjalnego... Gdybym został w tym pokoju socjalnym, moją obecność tam łatwo dałoby się wyjaśnić komukolwiek, kto by tam wszedł. Przedstawiłbym się i powiedział, że Mama kazała mi tam na siebie czekać. Jednak zamiast czekać, zakradłem się do pomieszczenia obok i teraz już musiałbym się gęsto tłumaczyć, co tutaj robię. Nie mówiąc już o tym, że tak wymarzone przeze mnie punkty za zachowanie u Mamy mogłem od razu spisać na straty, bo na pewno doniesiono by jej, że zamiast siedzieć na tyłku w pokoju socjalnym, szwendam się samowolnie po innych pomieszczeniach. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli ktokolwiek mnie tu nakryje, będę w poważnych kłopotach... Kolejne lanie od Mamy na gołe dupsko będzie pewnie najmniejszym z moich problemów.

Niewiele myśląc, nacisnąłem klamkę od tej metalowej szafy (na szczęście ustąpiła) i wlazłem do środka. Jedna jej połowa nie zawierała półek tylko przestrzeń z wieszakami. Na szczęście wisiał tam tylko jakiś jeden stary, ortalionowy płaszcz, więc miejsca dla mnie było aż nadto. Przyciągnąłem drzwi i czekałem, wyglądając przez dość sporą szczelinę pomiędzy skrzydłami drzwi. Miałem nadzieję, że to tylko ktoś wszedł do pokoju socjalnego zrobić sobie kawy czy coś, i zaraz wyjdzie, a wtedy ja wśliznę się tam z powrotem i jak gdyby nigdy nic będę siedział przy stole do samej piętnastej. Jednak głosy w sąsiednim pokoju narastały - musiały rozmawiać ze sobą dwie osoby. A po chwili, ku mojemu przerażeniu, skrzypnęły kolejne drzwi - te do pomieszczenia w którym stała szafa, a w niej ja.
- Nie, nie tam, tutaj! - mówiąc te słowa do wewnątrz wszedł korpulentny mężczyzna średniego wzrostu i w średnim wieku. Był prawie łysy, miał tylko resztki włosów z tyłu głowy, na nosie okulary, a pod nosem niewielki zarost. Typowy urzędnik około pięćdziesiątki. Poznałem go od razu, chociaż widziałem go wcześniej chyba tylko raz. To był jakiś kierownik z tego urzędu, Mama parę razy o nim wspominała, a kiedyś mi go wskazała, gdy jako dziecko byłem u niej w biurze przez pół dnia. Za nim do pomieszczenia weszła druga osoba. Przez szczelinę w drzwiach dostrzegłem, że to kobieta, ale stała do mnie tyłem. Dopiero, gdy kierownik klepnął przycisk na ścianie i jarzeniówka rozbłysła mocniejszym światłem, a kobieta odwróciła się bokiem do szafy, w której się chowałem, poznałem kim ona jest i o mało nie krzyknąłem.

To była pani Znyk - mama Beaty! Miała na sobie roboczy strój sprzątaczki i dopiero wtedy skojarzyłem jak kilka tygodni temu Beata cieszyła się, że jej mama dostała wreszcie pracę na całe pół etatu - jako sprzątaczka w jakimś urzędzie. Nie wiedziałem jednak wtedy, że to w TYM urzędzie, w tym samym, w którym w biurze pracuje moja Mama. Ale się porobiło...
- Pani Jadwigo, naprawdę, miarka się przebrała! - podniesionym głosem mówił kierownik, zamykając za sobą drzwi
- Ja pana bardzo, bardzo przepraszam... Ja zaraz pomogę sprzątać i...
- Dość! Dość już pani narobiła bajzlu! Ile razy powtarzane było pani, że te zawory w biurach ledwo się trzymają i można tam tylko delikatnie przetrzeć, a nie kręcić szmatą na prawo i lewo. Czy pani sobie w ogóle wyobraża ile strat pani narobiła. Nawet jeśli uda się uratować wszystkie dokumenty przed zamoczeniem, to jeszcze czeka nas wizyta hydraulików, może nawet wymiana całego pionu. To są koszty, szanowna pani...
- Ja nie chciałam, ja bardzo bardzo przepraszam - pani Znyk, tłumacząc się, nie wiedziała gdzie podziać wzrok i co zrobić z rękami
- Niechże mnie pani zrozumie! - kierownik wciąż niemal krzyczał - Że ja za to wszystko odpowiadam. I nie mogę sobie pozwolić na kolejne takie sytuacje. Jest pani zwolniona ze skutkiem natychmiastowym. I proszę się cieszyć, że nie dyscyplinarnie, tylko w normalnym trybie.
- Panie drektorze, ja... ja mam czwórkę dzieci na utrzymaniu, 45 lat już mam na karku, o pracę coraz trudniej - mama Beaty była bliska płaczu i zrobiło mi się jej okropnie żal - Ja bardzo pana proszę, ja błagam pana, o jeszcze jedną szansę. Ja już będę uważać, nie zrobię już nic takiego...
- Drugą szansę już pani dostała poprzednio - stanowczo, ale już nieco spokojniej mówił kierownik - Nie pamięta już pani? Komputer który pani zalała kawą? Gdyby zostawiła go pani w spokoju jak ta szklanka się przewróciła, to pewnie by się nic nie stało. Klawiaturę by się tylko wymieniło i tyle. Ale pani musiała tą szmatą jeździć tam i z powrotem, coś pani powciskała na klawiaturze i musieliśmy informatyków wzywać. Pani wie, ile taki komputer kosztuje?!
- Ale ja bardzo pana proszę o ostatnią szansę... Ja mam bardzo trudną sytuację życiową, ja potrzebuję pracy i pieniędzy...
- Proszę pani, ja wiem jaką pani ma sytuację. Tylko dlatego panią tu zatrudniłem i nie zwolniłem pani ani po tym jak pani wybiła miotłą tę szybę na trzecim piętrze, ani po tej aferze z komputerem. Ale to co się dzisiaj stało, to już naprawdę przelało czarę goryczy... Myślałem, że dobrze się pani odnajdzie w tej pracy, a pani jakby pierwszy raz w życiu miotłę i wiadro widziała, co chwilę pani coś z rąk leci...
- Bo ja tak bardzo chcę się jak najlepiej pokazać, jak najlepiej pracować, że ja się tak strasznie z tego denerwuję i dlatego mi się tak te ręce trzęsą - niemal łkała już pani Znyk
- Rozumiem, ale mimo to, nie mogę dawać pani w nieskończoność kolejnych szans - kierownik rozłożył ręce i zaczął chodzić po pokoju. Potem sięgnął po teczkę, którą wcześniej położył na taborecie i wyjął kartkę papieru - Proszę tu podpisać, a resztę załatwi pani u kadrowej.
- Ale co to...? Nie, nie zwolnienie, proszę panie drektorze, jeszcze jedną, ostatnią szansę, ja zrobię wszystko, naprawdę, ja muszę... - pani Znyk wybuchnęła płaczem
- Niechże się pani uspokoi - westchnął kierownik i znowu zaczął chodzić po pokoju, a ja zacząłem się obawiać, żeby machinalnie nie otworzył drzwi do szafy. Wtedy dopiero by się zaczęło!

Na szczęście kierownik nawet nie zbliżył się do szafy. W zamian za to usiadł na taborecie, podparł się łokciami o uda, westchnął ponownie i pokręcił głową, a potem ciężko podniósł się i powiedział:
- Dobrze, niech będzie... Dam pani jeszcze jedną szansę. Teraz to już naprawdę ostatnią, ale...
- Dziękuję! Bóg mi świadkiem, że teraz już pana drektora nie zawiodę i będę się bardzo starać...
- Niechże mi pani da skończyć! Dam pani ostatnią szansę, ale i tak muszę panią ukarać za te ostatnie "wyczyny". Z pensji pani nie potrącę, bo pani by jakieś grosze zostały, a wiem że pani te pieniądze potrzebne...
- Oj tak, każda złotówka się liczy panie drektorze... Ja wiem, że mi się należy kara, ale tej wypłaty to mi naprawdę by szkoda było...
- Toteż mówię, że pani nie potrącę! - zirytował się kierownik - Dam pani karę tu i teraz, i będzie to już z głowy i święty spokój.
- Ale jak to? - zdziwiła się mama Beaty po chwili milczenia, a ja razem z nią
- Pani tu stanie, oprze się rękami o ten stołek... tak... i niech się pani pochyli i wypnie... tak, dobrze. A teraz proszę ten fartuch podwinąć i spodnie zsunąć.
- Ojejejejej... - zawyła cicho pani Znyk
- Co znowu?! - zirytował się kierownik po raz kolejny
- No bo... no bo pan dupcyć będzie, a ja... taka...
- Co?! Co pani wygaduje do cholery? Jakie...?! A zresztą... Dzieci pani ma, pani Jadwigo, prawda?
- No...
- I jak nabroją, to co pani robi?
- No karę jakąś sie daje...
- O! Klapsy też?
- No czasami klapsy na pupsko też, prawda.

- No właśnie! To teraz nie dzieci, tylko pani narozrabiała i ja dam pani lanie na tyłek. A potem zapomnimy o sprawie.
- Ojbożeboże... No dobrze, jak tak musi być... Ojejej...No tak, tak... To... to co mam robić?
- Spodnie niech pani zsunie i te majtki też, i wystarczy.
Pani Znyk ociągając się wykonała polecenia. Stała bokiem do mnie i fartuch opadający jej wzdłuż ciała zasłaniał w większości nagość jej tyłka. Mimo to cała ta sytuacja przybrała tak zaskakujący dla mnie obrót, że przywarłem do szczeliny w drzwiach szafy i z zapartym tchem śledziłem co dalej się wydarzy. Kierownik tymczasem wysunął pas ze spodni i złożył go sobie w dłoni, uprzednio podwijając rękawy srebrnoszarej koszuli. Mama Beaty stała z wypiętym, gołym tyłkiem, pochylona i oparta dłońmi o taboret, który cały aż "chodził" - tak się jej ręce trzęsły. Kierownik wziął lekki zamach i przyłożył pierwsze uderzenie na tyłek pani Znyk. Nie wydawało mi się szczególnie mocne, ale kobieta wrzasnęła jak oparzona.
- Ciszej, na litość boską, te drzwi są dźwiękoszczelne, ale zaraz i tak panią cały urząd usłyszy...
- Dobrze, ja się postaram... - jęknęła
Drugie uderzenie było również niespecjalnie silne, ale pani Znyk krzyknęła "ałaa!" chyba jeszcze głośniej
- Ludzie święci! Czemu pani aż tak krzyczy? - załamał ręce kierownik
- Bo to boli...
- Czwórkę dzieci pani urodziła i bólu trochę pani wytrzymać nie umie?
- Ale to co innego...
- Może co innego, ale lanie ma boleć i dwadzieścia takich pasów musi pani wytrzymać i nie drzeć się tak jak opętana.
- Dwadzieścia?! Ojezujezu...
- To jednak mam panią zwolnić, tak? - kierownik był już u kresu wytrzymałości psychicznej
- No nie, nie... - lamentowała pani Znyk - To już może lepiej...
- Co lepiej?
- To już może niech pan dupcy...
- Do jasnej cholery, z wami to już naprawdę nic nie wiadomo! - krzyknął kierownik - Jak człowiek chce dobrze, to wy nie. Jak człowiek nie chce inaczej, to wy zaś chcecie. Skaranie boskie!

Po tych słowach kierownik, który wyglądał jak kipiący czajnik, wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami. A ja poczułem się jak w pułapce. Mama Beaty została w pokoju, siedząc na taborecie i załamując ręce. Byłem pewny, że kierownik już nie wróci, ale ona może tu siedzieć nie wiadomo jak długo i lamentować, a ja nie mogę sobie ot tak po prostu wyjść z szafy. Do piętnastej zostało jeszcze grubo ponad pół godziny, ale w końcu Mama przyjdzie po mnie do pokoju socjalnego, a gdy mnie tam nie zastanie, zacznie mnie szukać i awantura gotowa. Może uda mi się jakoś wyślizgnąć, gdy po trzeciej zrobi się zamieszanie, bo pracownicy będą wychodzić do domów, ale w tej chwili wszystkie scenariusze były na wodzie pisane...

Tymczasem po jakichś pięciu minutach wrócił nieoczekiwanie kierownik. Bez słowa wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz. Potem rzucił na wolny taboret kartkę i długopis.
- Pani pisze - powiedział spokojniej - No niech pani pisze, to nie zwolnienie, niech się pani nie boi. Ja będę dyktował.
Mama Beaty wzięła długopis i pochyliła się nad kartką, a kierownik zaczął mówić:
"Ja, niżej podpisana, Jadwiga Znyk, lat 46, oświadczam, że w dniu 15.czerwca 1998 roku dobrowolnie i na własną prośbę odbyłam stosunek seksualny z panem Mieczysławem Nowakowskim, lat 51. Oświadczam, że nie będę z tego tytułu (tak, przez u otwarte) rościć sobie żadnych oczekiwań względem w/w pana. Miejscowość, data, pani podpis..."
Następnie kierownik wziął zapisaną kartkę, złożył ją na pół i schował do teczki. A potem zaczął rozpinać spodnie...Tymczasem do mnie z opóźnieniem docierał sens dyktowanych przed chwilą słów i co z nich wynika. Powoli jednak uświadamiałem sobie, że za chwilę wydarzy się tu coś, czego absolutnie nie powinienem być świadkiem. Nie umiałem jednak na siłę zacisnąć powiek i zatkać dłońmi uszu. Coś było silniejsze ode mnie.

środa, 17 lipca 2019

(50.) Unia wolności

Pewnie nudzę już o tych paradoksach czasu - że czasami coś, co trwa krótko, strasznie się wlecze (jak moje pierwsze lanie od Mamy na goły tyłek), a czasami coś, co w kalendarzu trwa długo, wydaje się, że mija błyskawicznie. Jak mój areszt domowy. Napisałbym wręcz, że osiem bitych dni minęło jak z bicza strzelił, ale z uwagi na aż dwie aluzje do lania zawarte w tym wyrażeniu, chyba odpuszczę sobie podobne porównania. Faktem jednak jest, że ani się obejrzałem, a od owego koszmarnego dnia, gdy rodzice przywieźli mnie o czwartej nad ranem z imprezy ociekającej alkoholem i seksem, a potem Mama sprała mi dupę na kwaśne jabłko, minął już ponad tydzień. Tydzień w którym zostałem pozbawiony jakichkolwiek rozrywek ważnych dla czternastolatka, takich jak: telewizja, gry, wyjścia z kolegami i bieganie za piłką na świeżym powietrzu. A jednak tydzień ten spędziłem niezwykle pożytecznie, by nie powiedzieć wręcz: przyjemnie. Zamknięcie w pokoju na klucz odebrało mi możliwość uczestniczenia w jakichkolwiek pracach domowych typu zmywanie czy wynoszenie śmieci. Trzy posiłki dziennie dostawałem do ręki. Nadrobiłem zaległości czytelnicze, wyspałem się za wszystkie czasy, posprzątałem cały swój pokój... A jeszcze dwa razy, gdy rodzice byli w pracy, na ławce pod moim blokiem zainstalowała się Beata, z którą korespondowałem za pomocą liścików wciąganych przez okno po sznurku. Coraz bardziej byłem przekonany, że to jest dziewczyna moich marzeń, z każdym dniem odkrywałem jak bardzo jest rozsądna i odpowiedzialna, a mimo to nie tracąca nic ze swojego beztroskiego szaleństwa. Takiego jak chwila, gdy w kwadrans naszkicowała mi swój genialny portret, na którym wypina w moją stronę gołą pupę, a potem wysłała mi ten rysunek na sznurku na trzecie piętro. O tym, co potem robiłem wieczorami przed tym rysunkiem nie wypada mi nawet wspominać publicznie... Ale czasem dopadały mnie obawy, czy na takie poważne "chodzenie ze sobą" nie jest jeszcze za wcześnie, nawet jeśli - w przypływie rzadko spotykanej w tym wieku dojrzałości - ustaliliśmy, że nie będziemy się na razie bawić w jakiekolwiek próby seksualnego współżycia. Może powinniśmy poczekać kilka lat, lepiej się poznać, zobaczyć jak wpłynie na nas okres "rozłąki", gdy już nie będziemy chodzić do jednej szkoły i widywać się na każdej przerwie. Odsuwałem od siebie te obawy, ale wiedziałem podskórnie, że przyjdzie czas, gdy na tak poważne pytania trzeba będzie sobie w końcu odpowiedzieć.

Tymczasem nadszedł ten słoneczny dzień, w którym po raz ostatni dostałem obiad do pokoju. Za kilka godzin kończył się mój areszt, następnego ranka miałem już zbierać się do szkoły, w której nie byłem od czasu pamiętnej imprezy u Konrada. Ciekawe, jakie plotki przez ten tydzień rozeszły się po szkole... Przynajmniej dwie osoby musiały widzieć jak rodzice niemal za frak wywlekli mnie z imprezy. Wcześniej nakryłem wspomnianego Konrada jak dupczył swoją kumpelę, wlazłem do łazienki gdy kuzynka Konrada siedziała na kiblu (ta sama kuzynka uwiesiła mi się potem na szyi i usiłowała mnie zaciągnąć do łóżka), a czy w zamroczeniu alkoholowym nie nawywijałem jeszcze czegoś, o czym nie pamiętam...?

Na razie jednak postanowiłem się tym nie przejmować i miło spędzić ostatnie popołudnie w "zamknięciu". Po obiedzie walnąłem się na łóżko z książką przygodową. Było cicho, spokojnie... Aż do chwili, gdy po siedemnastej, gdy zostało mi już do końca lektury zaledwie kilka stron, do mojego pokoju wkroczyła Mama. W prawej ręce trzymała... swój cienki, brązowy pasek od spodni. Widziałem go nieraz, ale w takiej sytuacji tylko raz, niemal rok temu, gdy byłem niesłusznie posądzony o kradzież paru banknotów z domowej skrytki i tylko cudem uniknąłem lania. Wtedy jednak był ku temu jakiś powód, ale teraz...? Przecież nic złego nie zrobiłem. Od tygodnia nie wychodzę z własnego pokoju! A może któraś sąsiadka widziała te liściki od Beaty wciągane po sznurku i doniosła Mamie...? Byłem tą sytuacją tak kompletnie zaskoczony, że ani drgnąłem na łóżku. Mama tymczasem oparła się o biurko i zagaiła:
- Dzisiaj ostatni dzień twojego aresztu...
- Tak - przyznałem, bo co innego miałem dodać...?
- Muszę cię pochwalić, bo wbrew moim wcześniejszym obawom, zachowywałeś się jak należy przez cały ten czas i cieszy mnie to. A jednocześnie smuci, że dopiero trzeba ci porządnie skroić tyłek, żeby cię skłonić do właściwego zachowywania się...
- Ja przemyślałem sobie i zrozumiałem wiele rzeczy... -  zacząłem standardową śpiewkę, bo nagle zaświtało mi w głowie, że może uda mi się w ten sposób ugrać powrót do drużyny piłkarskiej
- Dobrze, dobrze, ja wiem, że ty umiesz dużo obiecywać i w ogóle - przerwała mi - Ale mniejsza o to. Co zrozumiałeś, to się dopiero okaże. W każdym razie, chciałam ci powiedzieć, że tydzień temu byłam na ciebie tak wściekła za to, co nawywijałeś, że miałam taki plan, żeby przez cały tydzień trwania twojego aresztu codziennie wchodzić tu z pasem i sprawiać ci takie lanie przypominające, żeby ci się utrwaliła ta nauczka raz na zawsze...
"Lanie przypominające codziennie przez cały tydzień..." - jęknąłem w duchu - "Ja już to kiedyś słyszałem..."
- Oczywiście byłoby to niewspółmierne do twojego przewinienia - ciągnęła Mama - Dlatego gdy mi pierwsza złość przeszła, to zrezygnowałam z tego pomysłu. Byłoby to niesprawiedliwe, gdybyś miał dostawać lanie codziennie, bo to pierwsze było już wystarczająco porządne. Ale przez tydzień chyba już odpocząłeś po tym laniu, dlatego na sam koniec twojego aresztu i twojej kary, dostaniesz w dupsko jeszcze raz i to zakończy tę przykrą sprawę.
Po tych słowach Mama złożyła sobie w dłoni pasek na pół, a ja poczułem się jakbym spadał z prędkością światła w jakąś bezdenną przepaść. Kompletnie się tego nie spodziewałem, wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, koniec aresztu był już na horyzoncie, wstyd po pierwszym laniu dawno mi przeszedł. I teraz takie coś...

- Uklęknij przy łóżku i przygotuj się do lania - powiedziała Mama spokojnie - Nie będzie takie długie i mocne jak poprzednio, ale musi być, żebyś zapamiętał tę nauczkę.
Jeszcze nie tak dawno temu, zacząłbym w tym momencie standardowy koncert tłumaczeń i pretensji. Dlaczego, przecież już dostałem lanie za karę poprzednio, nie zasłużyłem na to, zachowywałem się idealnie, to nie fair, jesteście złośliwi, to niesprawiedliwe itd. itp. Teraz jednak - nie wiem czy to był efekt szoku, czy faktycznie ten tydzień nauczył mnie bezwzględnego posłuszeństwa - bez słowa wstałem z łóżka, klęknąłem we wskazanym miejscu i wypiąłem tyłek. Spojrzałem na Mamę kątem oka. Stała z założonymi rękami, patrząc na mnie wyczekująco. Wiedziałem o co chodzi i skoro zrobiłem pierwszy krok, musiałem zrobić kolejny. Teraz już nie było sensu kłócić się ani błagać. Złapałem za gumkę od dresowych spodni i zsunąłem je prawie do kolan, od razu ze slipkami. Po chwili na mój goły tyłek spadł pierwszy pas. Zapiekł lekko i nic poza tym. Potem było ich jeszcze dziewięć. Tylko dziewięć i niespecjalnie mocnych. Bolało tylko troszeczkę, znacznie bardziej bolała urażona duma, męskość i wstyd, który uśpiony, po tygodniu obudził się znowu, ze zdwojoną siłą. Mimo to, bez słowa przyjąłem całą karę. Sakramentalne polecenie: "Możesz się ubrać" po dziesiątym pasie wykonałem z lekkim opóźnieniem, nie wierząc że trwało tak krótko i że to już koniec. Właściwie wtedy było mi wszystko jedno - skoro już znowu musiałem świecić gołym tyłkiem przed Mamą, to czy to będzie pięć minut czy półgodziny, było już drugorzędną kwestią...

Wciągnąłem spodnie i usiadłem na brzegu łóżka. Mama zwinęła pasek i zmierzała do drzwi. Wtedy jednak coś we mnie, jakby nie do końca uświadomione i przemyślane, kazało mi zawołać:
- Mamo, zaczekaj!
- Tak? -  obróciła się do mnie lekko zdziwiona
- Mamo - powiedziałem cicho - Przed... przed laniem powiedziałaś, że to zakończy tę sprawę, prawda? Więc... więc czy jest jakaś szansa, że będę mógł jednak wrócić do szkolnej drużyny w piłkę? Bardzo, bardzo mi na tym zależy i zrobię wszystko, żeby...
- Tomek... - drugi raz tego popołudnia Mama mi przerwała, po czym usiadła obok mnie na łóżku - Posłuchaj mnie uważnie. Mówiąc o tym, że lanie zakończy sprawę, miałam na myśli, że to wypełni twoją karę za awantury sprzed tygodnia. W dupsko dostałeś nie za imprezę i alkohol, ale za pyskowanie, kłócenie się z nami i bezczelne odzywki wtedy, gdy chcieliśmy cię ukarać sprawiedliwie za twoją samowolę z imprezą. Gdybyś bez słowa przyjął wtedy karę, nie byłoby żadnego lania. Ale ty zacząłeś się rzucać i pyskować, więc nie mieliśmy z Tatą wyjścia. Sam się o to prosiłeś, przykro mi. I mam nadzieję, że to rozumiesz - powiedziała spokojnie, a ja pokiwałem głową
- Chcieliśmy ci pokazać, że nie będziemy tolerować braku szacunku do nas i takiego pyskowania -  kontynuowała Mama - Kochamy cię i chcemy dla ciebie jak najlepiej. Wiemy też, że w tym wieku różne rzeczy przychodzą do głowy, dlatego tolerujemy większość twoich wybryków i albo tylko cię napominamy, albo lekko karzemy. Ale takie pyskowanie to już coś innego. Przykro nam słyszeć, gdy krzyczysz: Nienawidzę was!. Wiem, że krzyczą przez ciebie emocje, ale mimo to musimy postawić jakąś granicę. I chcieliśmy żebyś zapamiętał, że w przyszłości za każde tego typu bezczelne odzywki będziesz dostawał pasem na gołe dupsko, nawet gdy już będziesz miał siedemnaście lat. Rozumiesz?
- Tak, rozumiem i... i bardzo przepraszam Ciebie, i Tatę... Ja nie chciałem wtedy tego powiedzieć, to jakoś tak samo wyszło... - wydusiłem, a w oczach stanęły mi łzy
- Wiem, że nie chciałeś. Ale tak jak powiedziałam - jest jakaś granica. Ty ją wtedy przekroczyłeś i dlatego musiałeś dostać lanie. Mam nadzieję, że lęk przed tym dodatkowo pomoże ci w okiełznaniu tych emocji na przyszłość. Dopóki nie skończysz osiemnastu lat, ta zasada się nie zmieni. A nie wyobrażam sobie, że gdy już będziesz właściwie dorosły, a takie coś by się powtórzyło, to będę ci znowu musiała wlepiać lanie na goły tyłek albo się z tobą szarpać. Dlatego nie obiecuj mi, że to się już nie powtórzy, bo tego się nie da przewidzieć. Ale pamiętaj, że gdyby się - odpukać! - powtórzyło, to masz bez żadnych awantur ściągnąć gacie i przyjąć karę. Bo inaczej się bardzo pogniewamy.
- Będę pamiętał - przytaknąłem - Ale zrobię wszystko, żeby lepiej panować nad swoimi emocjami.
- Mam nadzieję - przyznała Mama - Widzę, że chyba naprawdę coś się w tobie zmienia na lepsze, wierzę że na dłużej niż na kilka dni. Dlatego było dziś to drugie lanie. Nie dzień po pierwszym, ale właśnie po tygodniu, żebyś sobie pewne rzeczy w głowie ułożył. To był taki test na posłuszeństwo. Gdybyś znowu zaczął marudzić, ociągać się, protestować, to lanie i tak byś dostał, ale znacznie mocniejsze. Sprałabym ci dupsko tak, żebyś przez tydzień nie mógł usiąść. Ale że zachowałeś się jak należy, to dostałeś tylko symbolicznie. I to faktycznie kończy sprawę. Natomiast karą za imprezę było nie lanie, ale areszt i zakaz gry w tej drużynie. Chyba rozróżniasz te dwie sprawy?
- Tak, rozróżniam - powiedziałem - I nie chodziło mi o to, że chcę cię prosić, żebyś cofnęła ten zakaz gry, bo już dostałem wystarczającą karę czy coś. Chciałem tylko zapytać, czy to naprawdę ostateczna decyzja, czy jest jeszcze jakaś szansa? Może jednak mogę zrobić cokolwiek, żeby móc wrócić do drużyny?
- Żadna decyzja nie jest ostateczna - odpowiedziała Mama - Jednak zależało nam z Tatą na tym, żeby kara za taki wybryk jak ta impreza była dotkliwa. Niezależnie od tego co faktycznie tam robiłeś, ale chcę ci wierzyć, że nic więcej poza piciem alkoholu. Postanowiliśmy, że to będzie kara, której skutki będziesz odczuwał długo. Dlatego pierwotnie nie miałeś wcale dostać lania, bo lanie to tylko parę minut wstydu, parę dni bólu tyłka i się zapomina o całej sprawie. A ty powinieneś wracać myślami do tego jak najczęściej, żeby nie popełniać podobnych błędów i się na nich uczyć. Za każdym razem gdy koledzy by szli na trening, ty byś myślał o tym dlaczego nie możesz iść z nimi. Wierzę, że to by cię czegoś nauczyło na znacznie dłużej niż gdybym ci spuściła nawet sto pasów na gołą pupę. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Tak, rozumiem -
przyznałem spokojnie, ale z rezygnacją, bo wiedziałem po tych słowach, że Mama nie cofnie już swojej decyzji. W jakimś sensie miała rację, tylko mi trudno było się wciąż z tym pogodzić.
- Przyznam jednak, że to jak się teraz zachowujesz bardzo mi się podoba - mówiła dalej Mama - Nawet bardziej niż to, że bez gadania wypiąłeś pupę do lania, podoba mi się to co mówisz i jakie zadajesz pytania. I powiem ci, że trochę się spodziewałam tej rozmowy. Dlatego, gdy byłam w środę w twojej szkole, porozmawiałam trochę z panią Teresą i z twoim wuefistą...
- Słucham?! Byłaś w środę w szkole?
- Oczywiście. Poszłam do twojej wychowawczyni aby usprawiedliwić te trzy dni, gdy siedziałeś w areszcie domowym zamiast w szkolnej ławce. Pani Teresa mówiła o tobie całkiem ciekawe rzeczy.
- Jakie?
- Że też zauważa pewne pozytywne zmiany w twoim zachowaniu. Że bezinteresownie pomogłeś koleżance, Beatce, nie tylko raz, ale przez parę miesięcy, dzięki czemu uzyskała najlepsze oceny odkąd chodzi do szkoły. Ale to, że jej pomagasz, to już wiedziałam. Dowiedziałam się za to, że pani Teresa wysłała cię do szkolnej pani pedagog czy psycholog, żeby porozmawiać o twoim zachowaniu, i poszedłeś bez gadania, co ci się chwali

No, nie tak całkiem bez gadania, ale nie będę zmieniać korzystnej dla mnie wersji. Jednak moja wychowawczyni to też człowiek i potrafi pewne fakty przemilczeć w dobrej wierze.
- Masz wreszcie bardzo pozytywną opinię od prowadzących te zajęcia poprawcze czy jak to się nazywa... Najlepszą ze wszystkich uczestniczących dzieci. Może to nie jest jakiś powód do chluby, bo zawsze ci powtarzamy, że masz się porównywać do najlepszych, a nie do najgorszych. Ale mimo to cieszę się. Dlatego poszłam jeszcze do twojego trenera zapytać jak to dokładnie jest z tą drużyną. I faktycznie, jest tak jak mówiłeś, że nie będzie to zbyt obciążające, treningi najwyżej dwa razy w miesiącu, a im bliżej końca szkoły i egzaminów do liceum, tym mniej tych treningów i meczów. Pan Zbigniew zgodził się jednak ze mną, że najważniejsza jest nauka, i jeśli jako rodzice mamy obawy czy dasz radę to pogodzić, to w pełni rozumie to, że nie pozwolimy cię występować w tej drużynie.
- Mhm... - przytaknąłem
- Ja jednak wierzę, że jeśli będziesz się zachowywać tak jak dzisiaj, a nie tak jak tydzień temu, to dasz radę to pogodzić. Pan Zbigniew uważa, że masz wielki talent i potrafisz się podporządkować jego poleceniom i dobru zespołu. Bardzo mnie cieszą takie słowa, ale dopiero dzisiaj zobaczyłam, że to prawda, gdy bez gadania przyjąłeś lanie i nie musiałam nawet zbyt długo czekać aż ściągniesz majtki, chociaż wiem, że w tym wieku już pewnie się trochę wstydzisz... W każdym razie, ustaliłam z Tatą, że pozwolimy ci grać w tej szkolnej drużynie. Ale pod jednym warunkiem. Musisz poświęcić coś innego, równie dla ciebie ważnego. Coś, co długo będzie ci przypominać o tym, jak bardzo narozrabiałeś tydzień temu. Ty zdecydujesz co to ma być. Powiesz nam, gdy będziesz chciał. Masz tyle czasu ile chcesz. Na razie twój udział w drużynie jest zawieszony, a nie zabroniony. Od ciebie zależy, kiedy i czy w ogóle będzie odwieszony.
- Ale... ale co to miało by być, co mam poświęcić? - spytałem skołowany
- To ty masz wymyślić. To będzie ostateczny test na twoją odwagę, dojrzałość i mądrość - zrezygnować z czegoś na czym ci zależy, żeby uzyskać coś innego, na czym też ci zależy. Wypiąć dupsko do lania każdy może, ale dokonać mądrego wyboru nie każdy potrafi. Wierzę, że ty potrafisz. Tomek, ja naprawdę nie chcę cię bić pasem, zwłaszcza na gołą pupę. Pokaż mi, że jesteś na tyle mądry, żeby nigdy więcej do tego nie dopuścić - dodała na koniec Mama i przytuliła mnie

A potem wyszła z pokoju, a ja siedziałem nieruchomo na łóżku chyba przez pół godziny, patrząc w okno i analizując minuta po minucie to wszystko, co się wydarzyło tego popołudnia. Byłem kompletnie oszołomiony ilością emocji i spraw, które musiałem przemyśleć. Zupełnie nie wiedziałem co mam "poświęcić" w zamian za grę w drużynie piłkarskiej, ale przecież jeszcze godzinę temu w ogóle nie przewidywałem, że istnieje jakikolwiek scenariusz, w którym ta gra byłaby możliwa. Aha, a w międzyczasie dostałem kolejne lanie na gołą dupę od Mamy. Kiedyś treść najczarniejszych koszmarów. A teraz... jakoś zbyt łatwo przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Zresztą, może te wspomnienia i ten wstyd jeszcze wrócę. Ale na razie miałem ważniejsze sprawy do obmyślenia. Słońce powoli chowało się już za blok naprzeciwko, ale ja czułem, że w moim młodziutkim życiu to nie żaden zachód, ale przeciwnie - wschód. Wschód czegoś fajnego. Nie tylko dlatego, że od jutra "wychodziłem na wolność".

czwartek, 24 stycznia 2019

(49.) Pod kluczem

Świat skończył się jakieś pół godziny temu. Od tamtego momentu rozpoczął się jakiś inny świat, inny czas, inna rzeczywistość. W której stałem w kącie pomiędzy szafą a ścianą dużego pokoju naszego mieszkania. Spodnie i zielone majtki (tak, te z logo "Top Secret") miałem zsunięte kilka centymetrów poniżej tyłka. Tyłka, którego czerwień ustępowała w tej chwili tylko czerwieni moich policzków, płonących ze złości, wstydu i zażenowania. Jakieś pół godziny Mama zaczęła prać mi tyłek swoim gumowym kapciem i w ten właśnie sposób spełniło się to, czego przez całe dzieciństwo tak bardzo się bałem... A teraz? Czy już nie było czego się bać? Skoro nic gorszego już nie może się zdarzyć, to chyba właśnie tak powinno być, najgorsze miałem już za sobą... Przeżyłem. Ale w jakim stanie - tego nie potrafiłem określić, dopiero wracałem do siebie. I stwierdzałem, że z każdą minutą wcale nie było lepiej... Było gorzej.
Samo lanie trwało dobre pięć minut. Mama z ogromną zapamiętałością prała mnie na goły tyłek swoim klapkiem. Dostałem chyba ze 40, może 50 klapsów na każdy pośladek, czyli w sumie pewnie około setki, ale nie potrafiłem tego dokładnie oszacować. Oczywiście swoje znaczenie miało to, że narzędziem był "tylko" klapek. Setki pasów bym nie przeżył. Ale i tak tyłek pulsował mi jak oszalały i miałem wrażenie, że nie zmieszczę się w swoje majtki. Gdy w końcu będę mógł je założyć, a na to się nie zanosiło... Po zakończonym laniu, Mama pchnęła mnie do kąta i kazała mi tam stać przez pół godziny, a gdy tylko sięgnąłem ręką do spodni, aby je podciągnąć, dostałem strzała klapkiem na rękę, a potem jeszcze dwa takie na tyłek, że aż zawyłem. "Ubierzesz się, jak ci pozwolę!" - usłyszałem tylko, po czym Mama wyszła z pokoju i zaczęła się hałaśliwie krzątać w którymś z pomieszczeń.
Ja tymczasem stałem w kącie jak głupi z gołą pupą i miałem ochotę rozpaść się na kawałki. W trakcie lania dopadł mnie jakiś marazm, nagle przestałem odczuwać wszelkie emocje, spowolniło mi się myślenie, nawet ból był jakby słabszy. Przypuszczałem, że to mój mózg wytworzył jakąś taką swoistą blokadę, żebym tam nie zwariował od zalewających mnie wściekłości, wstydu, upokorzenia, strachu. Ale to nie mogło trwać wiecznie. Teraz wszystko wracało, ze zdwojoną siłą. Cały się trzęsłem, jakbym stał na mrozie, chociaż było gorąco i duszno. Poczucie wstydu też dopiero do mnie docierało. Miałem 14 lat, okres dojrzewania już się u mnie rozpoczął, pośladki miałem jeszcze gładkie, ale z przodu już pojawiały się pierwsze włoski. I jeśli ktoś mógł mnie teraz oglądać nago, to tylko jakaś atrakcyjna dziewczyna, a nie rodzice... A tymczasem od pół godziny świecę przed moją Mamą gołym tyłkiem, patrzyła na niego z bliska dając mi klapsy... Jak ja jej teraz spojrzę w oczy, jak będziemy jeść przy jednym stole, składać sobie świąteczne życzenia, rozmawiać o moich planach na przyszłość, chodzić na zakupy...? Nie wyobrażałem sobie tego. Jeśli ziemia się za chwilę nie otworzy i mnie nie pochłonie, to powinienem gdzieś wyjechać. Na przykład do szkoły z internatem i pojawiać się w domu tylko dwa razy w roku, na Święta...
Owszem, powiecie, że sam sobie na to zasłużyłem. Nie trzeba było pyskować, tylko pokornie przyjąć karę, która żadnego lania, nawet przez spodnie, nie przewidywała. Ale perspektywa utraty możliwości gry w szkolnej drużynie piłkarskiej, i to przez taki głupi wybryk, była dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego straciłem nad sobą kontrolę, nerwy mi puściły i "poleciałem" wiązanką najbardziej "klasycznych" epitetów ("Nie możecie mi tego zrobić", "To przez was, chcecie mi zrobić na złość", "Nienawidzę was"). No i teraz mam, na co zasłużyłem...
Nie byłem pewny, czy pół godziny już minęło, ale Mama ponownie pojawiła się w dużym pokoju.
- I jak tam? - usłyszałem jej głos za plecami
W odpowiedzi tylko wzruszyłem ramionami.
- Co, masz ochotę na więcej? - jej głos znowu zdradzał niebezpieczne oznaki zdenerwowania
- Nie... - burknąłem
- Tomek... - syknęła ostrzegawczo, po czym podeszła do mnie i zimną dłonią dotknęła moich rozpalonych pośladków
- Oj zostaw! - wzdrygnąłem się, może nieco zbyt gwałtownie, i machnąłem ręką, jakbym chciał odgonić muchę
- Ty chyba nic nie rozumiesz - powiedziała Mama przez zęby - Zostawię wtedy, kiedy uznam że już ci wystarczy. A teraz wypnij się.
- Mamo, przepraszam...
- jęknąłem - Proszę, już nie...
- WY-PNIJ SIĘ!

Nie mogłem nie spełnić tego polecenia... Odsunąłem się od ściany o pół kroku, pochyliłem się i oparłem dłonie na kolanach, wypinając goły tyłek... Mama bez zbędnych ceregieli przyłożyła mi pięć solidnych klapsów ręką.
- No, chyba na dziś ci już wystarczy - stwierdziła - Wyprostuj się.
Wstałem i wciągnąłem majtki. Mama nie protestowała, za to złapała mnie mocno za koszulkę i wyprowadziła z salonu.
Zostałem zaprowadzony do mojego pokoju. Pokoju, który wyglądał zupełnie inaczej niż godzinę temu, kiedy z niego wychodziłem. Mama opróżniła go niemal ze wszystkiego, co mogło być źródłem przyjemności lub rozrywki. Zniknęło radio, telewizor, konsola do gier, wszystkie czasopisma, a nawet wszystkie książki oprócz podręczników szkolnych. Przy łóżku pojawiła się za to butelka wody, stare wiadro, mały ręcznik i... rolka papieru toaletowego.
- Od tej chwili aż do przyszłej niedzieli to jest twój areszt - oświadczyła Mama - Przez te najbliższe osiem dni nie wychodzisz stąd ani na moment.
- A szkoła?
- zapytałem zdziwiony - Muszę chodzić do szkoły przecież.
- W czwartek jest Boże Ciało, a w piątek po nim - wolne. Opuścisz tylko trzy dni: od poniedziałku do środy. Zresztą, oceny już wystawione. Napiszę ci usprawiedliwienie, że jesteś chory.
- Nie jestem chory...
- bąknąłem
- Trochę jesteś - stwierdziła Mama - Nie możesz siedzieć na krześle. A jeśli uważasz, że możesz, to w każdej chwili możemy to zmienić. Zrozumiano?
- Tak...
- No, ja myślę. A teraz słuchaj dalej i nie próbuj mi przerywać
- ciągnęła - Cały czas siedzisz w swoim pokoju. Będziesz miał dużo czasu, żeby zastanowić się nad swoim postępowaniem. Zamknę cię tutaj na klucz. Żadnego wychodzenia, żadnych kolegów, żadnych telefonów, żadnej rozrywki. Nawet posiłki będziesz jadł tutaj. Dostaniesz do pokoju śniadanie, obiad i kolację, oraz owoce na podwieczorek. Będziesz mógł pójść do łazienki na 10 minut każdego dnia rano i na 20 minut wieczorem. I ani minuty więcej, rozumiesz?
- A do toalety?
- Masz tutaj wiadro.
- Ale nie chodzi mi o sikanie, tylko...
- Masz tutaj wiadro...

- To jest okrutne! - krzyknąłem
- Kiedyś ludzie załatwiali się tylko w krzakach. Zresztą masz swój czas wieczorem - powiedziała Mama beznamiętnie - I od tej chwili ani słowa. Jeszcze raz coś oprotestujesz, dostaniesz w tyłek. Tym razem już pasem. Przekroczysz swój czas w łazience - dostaniesz pasem. Przemycisz coś do pokoju - dostaniesz pasem. Wszystko jasne?
- Tak
- Aha, jeszcze jedno. Pozostałe kary wciąż obowiązują. Zakaz wychodzenia na imprezy i zakaz gry w drużynie. Lanie i stanie w kącie było za pyskowanie w trakcie naszej poważnej rozmowy. A teraz zaczynasz dopiero karę za twoje nocne ekscesy.

Po tym Mama zamknęła za sobą drzwi i przekręciła w nich klucz. A ja opadłem na łóżko i przez dłuższą chwilę nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Zrozumiałem, że byłem na dnie czarnej dziury. Niedługo potem zasnąłem.

Gdy się ocknąłem, słońce już zachodziło. Około 19:00 Mama bez słowa wstawiła mi do pokoju kolację. Godzinę potem wyprowadziła mnie do łazienki na ustalone 20 minut. O 21:00 już byłem w łóżku. Tak minął pierwszy dzień po końcu świata.

Kolejne dni. czyli niedziela i poniedziałek, minęły równie szybko i podobnie bez żadnych atrakcji. Wydawałoby się, że spędzanie długich godzin w pokoju, w którym nie bardzo jest czym się zająć, będzie torturą. Ale gdy już się oswoiłem z tą sytuacją, musiałem przyznać, że to jest zdecydowanie najmniej dotkliwa część mojej kary. Nigdy nie byłem zbyt towarzyski, samotność mi nie przeszkadzała, więc i brak kontaktu z kimkolwiek niespecjalnie mi doskwierał. Trzy razy dziennie dostawałem gotowe jedzenie do pokoju, nie musiałem potem nawet zmywać po sobie. Trochę jak w hotelu! Na początku obawiałem się, że będę musiał załatwiać większą potrzebę do wiadra, ale i to okazało się przesadną obawą. Wieczorne 20 minut w łazience spokojnie wystarczało mi na prysznic, mycie zębów i załatwienie się. A co do zajęć - w tak ograniczonym środowisku szybko znalazłem swoje miejsce. Przeczytałem parę lektur już na ósmą klasę. Powtórzyłem sporo rzeczy z siódmej klasy, zwłaszcza tych, których na lekcji nie do końca zrozumiałem - takie utrwalenie materiału zawsze się przyda. Posegregowałem stare zeszyty na te jeszcze potrzebne i te, które już można wynieść do piwnicy (a Mama - o dziwo! - nawet mi pusty karton wstawiła do pokoju na te zbędne zeszyty). Ten areszt wcale nie był taki zły! Jedyną przykrość sprawiała mi myśl o drużynie piłkarskiej, w której już nigdy miałem nie zagrać. Pocieszałem się jednak, że do września (a to jeszcze ponad 3 miesiące) rodzice się udobruchają, złość im przejdzie, zresztą - wiele się może zdarzyć przez wakacje. Oczywiście, muszę się jeszcze bardziej pilnować niż do tej pory, a o próbach podrywania koleżanek (zwłaszcza starszych) muszę zapomnieć. Widok roznegliżowanych dziewczyn na imprezie doprowadził Mamę do szewskiej pasji. Cudem udało mi się ją przekonać, że nie miałem z nimi nic wspólnego. Gdybym jednak wpadł na jakiejkolwiek czynności chociaż trochę związanej z seksem (nawet niewinnych pocałunkach czy obłapianiu tyłka), mój areszt spokojnie mógłbym przedłużyć o kilka lat.

Pierwszy kryzys nadszedł we wtorek. Przed południem uzmysłowiłem sobie, że jeszcze 6 dni aresztu, a ile można czytać książki, zwłaszcza jeśli to są podręczniki szkolne... Potem poczułem, że powinienem udać się do toalety, mimo że poprzedniego dnia wieczorem załatwiłem wszystko co trzeba. Niestety, najbliższa okazja dopiero o dwudziestej, a mój brzuch najwyraźniej nie zamierzał pozwolić mi tak długo czekać... Nigdy w życiu nie waliłem kupy do wiadra, ale teraz nie miałem wyjścia. Zasunąłem zasłony w oknach, aby stworzyć chociaż namiastkę prywatności i usiadłem gołym tyłkiem na wiadrze, stojącym na środku mojego pokoju. Nie było to przyjemne, czułem się jak na nocniku, ale w końcu się udało. Parę minut później usłyszałem dźwięk domofonu. W mieszkaniu nikogo nie było, rodzice byli w pracy a ja zamknięty w swoim pokoju, więc mógł sobie dzwonić do śmierci... wiadomo jakiej. To pewnie listonosz, więc rodziców czeka spacerek na pocztę z awizem. Mimowolnie wyjrzałem jednak przez okno, które z mojego pokoju wychodziło akurat na tę stronę bloku gdzie było wejście do klatki schodowej. Wyjrzałem i zamarłem. Przy domofonie stała Beata.

Błyskawicznie odsunąłem zasłony i otworzyłem okno. Krzycząc i machając rękami zwróciłem jej uwagę. Zaraz podeszła pod moje okno, ale ponieważ mieszkaliśmy na trzecim piętrze, kontakt słowny był utrudniony, a nie chciałem wrzeszczeć na pół osiedla, że mam areszt domowy. Szybko jednak wpadłem na pomysł. Znalazłem w biurku długi sznurek, obciążyłem go zszywaczem i przywiązałem karteczkę z krótką notką, po czym opuściłem ją ostrożnie, aby nikomu z sąsiadów pode mną nie przyrąbać w parapet albo w okno. Beata miała plecak szkolny, więc swobodnie mogła mi odpisywać siedząc na ławce przed blokiem, a potem przywiązując kartki do sznurka, który wciągałem:

T: "Hej, mam areszt domowy, dlatego nie było mnie wczoraj w szkole i nie będzie do końca tygodnia"

B: "Ojej, co się stało?"

T: "Byłem na urodzinach kolegi w piątek, byli też jego starsi koledzy i mieli alkohol. I spróbowałem trochę. Dlatego zasnąłem w trakcie, a jak się obudziłem to była już 4:00 rano, a miałem wrócić do północy"


B: "To faktycznie kiepsko... Lanie też dostałeś?"

T: "Tak, od mamy. Gumowym klapkiem i ręką"


B: "Biedaku... Bardzo boli?"

T: "Teraz już nie, ale w sobotę trochę bolało..."

B: "Szkoda że mnie wtedy nie było. Pomasowałabym ci i może by było trochę lepiej"


T: "Dobrze, że cię nie było. Mama była wściekła jak osa, zresztą i tak by cię do mnie nie wpuściła. Nie mogę wychodzić z pokoju nawet na posiłki, jem w pokoju"

B: "To kiepsko... "
 

T: "No, jest trochę nudno, ale jakoś da się przeżyć. Ale Ty... nie jesteś na mnie zła?"


B: "Za co?"

T: "No, że piłem alkohol na imprezie"

B: "Coś Ty! Jesteśmy w takim wieku, że każdy z nas chyba chce próbować różnych "dorosłych" rzeczy. Moja mama ostrzega, że jak mnie złapie z alkoholem to mi nogi z dupy powyrywa"

T: "Ale Ty jesteś mądra i nie popełnisz moich błędów"


B: "Ja mądra? Tomek, Ty chyba naprawdę za mocno dostałeś w tyłek, bo zaczynasz gadać głupstwa"

T: "Ja tam wiem swoje. A co Ty tu w ogóle robisz o tej porze? Urwałaś się ze szkoły? Za to też możesz dostać lanie..."

B: "Martwiłam się o Ciebie jak nie było Cię w szkole dzisiaj i wczoraj. Wczoraj mieliśmy sześć lekcji, ale dzisiaj nas puścili po trzech, bo nie było geografii ani matmy. Jutro też przyjdę"

T: "Będę się cieszyć, ale nie musisz, naprawdę! Masz na pewno coś do pomagania w domu"

B: "Ale chcę. A z pomaganiem zdążę, teraz już nie ma nauki, więc mam więcej czasu. Zresztą, mam dług wobec Ciebie. Dzięki Tobie wyciągnęłam oceny jak nigdy w życiu. Chyba będę mieć 4,0 średnią, już dawno tak nie miałam."

T: "Nie masz żadnego długu! To była przyjemność uczyć się z Tobą"


B: "Ale ja i tak chcę Ci się jakoś odwdzięczyć. To chociaż teraz Ci potowarzyszę jak siedzisz zamknięty"


T: "To miłe, dziękuję! Ale pamiętaj, że o 14:00 moja mama wraca z pracy i nie powinna cię tu zobaczyć"

B: "Wiem, zniknę wcześniej. A teraz jak ci mogę uprzyjemnić życie pod kluczem?"


T: "Nie wiem, jak chcesz. Może narysuj mi coś fajnego?"


Kolejna kartka od Beaty już nie nadeszła. Zamiast tego, dziewczyna wyjęła blok rysunkowy i zaczęła coś szkicować. Wiedziałem, że umie ładnie rysować i malować, z plastyki zawsze miała szóstkę. Teraz jednak musiała się naprawdę przyłożyć, bo rysowała już ponad kwadrans. Wreszcie wciągnąłem po sznurku złożoną na cztery kartkę z bloku. Rozłożyłem i po raz drugi tego dnia zaniemówiłem.

Rysunek przedstawiał pulchną dziewczynę z rudymi włosami. Na tym rysunku stała tyłem, lekko pochylona, a jej twarz, widziana z profilu nie pozostawiała wątpliwości kogo rysunek ma przedstawiać. Dziewczyna ta miała też opuszczone spodnie i majteczki, wypinając delikatnie w moją stronę kształtne, nagie pośladki...

T: "Ekstra rysunek z przepiękną dziewczyną!"

B: "Eee, nie, taka przeciętna chyba jest"

T: "Jest ekstra! Chociaż na żywo wygląda jeszcze ładniej!

B: "Nie przypominaj mi, proszę, tej strasznej stodoły"

T: "Sama chciałaś ;) "

B: "Wiem, ale gdybym wiedziała na co się piszę, to bym się chyba nie zdecydowała"

T: "Też tak myślę. A czy jutro też mi coś narysujesz?"

B: "Pewnie! A co byś chciał?"


T: "Nie wiem... Może tę samą dziewczynę, ale widzianą z przodu?"

B: "Bez spodni i majtek?"

T: "Tak"


B: "Nie, tego ci nie narysuję. Zobaczysz na żywo"

T: "To chodź i mi pokaż"


B: "Tomek, gdyby to było na parterze, to bym już dawno weszła przez to okno do Ciebie"

T: "I co byś zrobiła?"

B: "Chcesz wiedzieć? Na pewno?"


T: "Tak"

Tym razem na odpowiedź czekałem znacznie dłużej i po jakimś kwadransie wciągnąłem po sznurku zapisaną niemal w całości kartkę z zeszytu.

B: "Tomek, naprawdę nie wiem... Bo wiesz, ja jeszcze nie tak dawno temu bawiłam się lalkami i w ogóle. A teraz coraz częściej mam takie inne myśli, no wiesz... dorosłe... To pewnie te hormony, dorastanie i tak dalej... Ale nie bardzo nad tym panuję. W jednej chwili chciałabym być dalej dzieckiem, bawić się, biegać, grać w gry... a za chwilę wyobrażam sobie Ciebie bez majtek, fantazjuję jak się ściskamy, całujemy i w ogóle... Więc gdybym weszła do Ciebie przez to okno i akurat by mnie naszły takie myśli, to pewnie bym się na Ciebie rzuciła, rozebrałabym Cię i... potem nie wiem co dalej. Chciałabym Ci zrobić loda, bo bardzo Ci chcę sprawiać przyjemność, ale nie wiem czy bym umiała... Albo bym się wypięła żebyś mnie posuwał od tyłu, jak na filmach, a potem bym żałowała..... Dlatego nie gniewaj się, proszę, ale gdybym coś takiego kiedyś zrobiła, to oblej mnie zimną wodą, daj mi w twarz, albo nawet zlej mi dupę pasem tak jak wtedy w tej stodole. Jeśli Ci na mnie zależy, to nie spieszmy się z seksem i tym wszystkim, dobrze?"

Po przeczytaniu tej notki zaniemówiłem po raz trzeci. Beata opisała niemal wszystko co ja czułem w chwilach, gdy hormony nie zalewały mi mózgu. Całe to trzeźwe podejście do spraw seksu, ostrożne i odpowiedzialne. Ja też, wiedząc jak niewiele mam doświadczenia, chciałem z tym wszystkim poczekać. Owszem, dostawałem małpiego rozumu na widok kształtnego tyłka, albo na myśl o seksie, ale właśnie chyba o to chodziło, żeby takich sytuacji unikać. Jeśli Beata chce tego samego, to nawzajem powinniśmy dać radę się pilnować, wspierać i w ten sposób nie zrobić żadnego głupstwa.

Szybko odpisałem jej, co ja na ten temat czuję i myślę, a ona bardzo się ucieszyła z takiego obrotu spraw. I tak pisaliśmy ze sobą jeszcze przez godzinę, aż skończyły mi się wszystkie kartki z brudnopisu. Zresztą, Beata i tak już miała się zbierać, bo zbliżała się 14:00. Wymieniliśmy zdalnie buziaki i zamknąłem okno. Byłem trochę skołowany, ale w jakiś taki dziwny, przyjemny sposób. Zresztą, te ostatnie dni to istna huśtawka nastrojów. Najpierw impreza ze starszymi kolegami, gdy byłem o krok od prawdziwego seksu. Potem lanie od Mamy na goły tyłek i katastrofa w postaci zakazu gry w szkolnej drużynie. A teraz to wszystko było jakby tłem. Ani ten seks nie był dla mnie tak pociągający, że warto było dla niego wszystko zaryzykować. Ani lanie nie wydawało się już tak upokarzające. Może nawet tę drużynę jakoś przeżyję; przecież w liceum też na pewno będzie możliwość gry w piłkę. Teraz liczyła się tylko Beata. Nigdy nikogo nie lubiłem tak bardzo. Byłem gotowy zrobić dla niej wszystko, nawet uciec z domu czy coś w tym rodzaju. A teraz nie tylko okazało się, że ona myśli o mnie niemal tak samo, ale też że ma podobne rozterki i przeżycia w kwestiach fizycznej bliskości i seksu. Już wiedziałem, że nie będziemy się z tym spieszyć, bo oboje nie mieliśmy żadnego doświadczenia. Sama jednak świadomość, że byliśmy wobec siebie gotowi na tak wiele wydawała mi się wtedy wskaźnikiem największego możliwego zaufania i zbliżenia. Wszystko to było jakieś inne niż te emocje, gdy obściskiwałem się z Karoliną, albo gdy na imprezie byłem gotowy wskoczyć komuś do łóżka. Tam serce mi biło i krew pulsowała, a teraz oblewała mnie fala nieopisanego spokoju.

Ale te gwałtowniejsze hormony nie dawały o sobie zapomnieć. Na biurku przede mną leżał rysunek Beaty. Jej autoportret z wypiętym, gołym tyłkiem. Zsunąłem spodnie i majtki, do lewej ręki wziąłem rysunek, a prawą ręką zrobiłem to, co czternastolatek w sferze seksualnej robi najlepiej...

środa, 23 stycznia 2019

(48.) Tak oto kończy się świat

Mówią, że alkohol spowalnia myślenie. Bzdura! Tej pamiętnej nocy, gdy około czwartej w nocy zwymiotowałem przed domem przy ulicy Czereśniowej chyba wszystko, co zjadłem na imprezie urodzinowej Konrada, a chwilę potem zobaczyłem moich rodziców, zbliżających się ścieżką za żywopłotem, przez głowę przebiegły mi, z prędkością koni wyścigowych, tysiące myśli. A wszystkie czarne jak bezksiężycowa noc. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro obiecałem, że będę z powrotem w domu do północy, a w chwili gdy rzygałem na trawniku, wszystkie zegary w mieście wybijały właśnie czwartą nad ranem. Czternastolatek poza domem o tej porze, na całonocnej imprezie bez udziału dorosłych to w oczach większości rodziców mniej więcej taka sama abstrakcja jak uczeń domagający się skrócenia letnich wakacji. I to nic, że ostatnio dobrze szło mi w nauce, że zapewniłem sobie świadectwo z czerwonym paskiem, że jakoś poważnie nie narozrabiałem przez minione parę miesięcy. To wszystko w tym momencie nie istniało. Ostatnie cztery godziny sprawiły, że byłem skończony. Na wiele tygodni, albo i miesięcy. Mogłem się teraz spodziewać wszystkich kar świata. A siedzenie na krześle przez długi czas będzie torturą…
Oczywiście wizje tego, jak rodzice mnie ukarzą nie były jedynymi myślami, jakie przelatywały mi wtedy przez głowę. Wciąż jeszcze rozpaczliwie szukałem ratunku. Pomysły pojawiały się i natychmiast znikały niczym płatki śniegu na ciepłym asfalcie. Przez chwilę rozważałem, czy nie schować się w krzakach, a potem, gdy rodzice będą dobijać się do domu kuzyna Konrada, wymknąć się i pobiec do mojego mieszkania. Rodzicom powiedziałbym, że faktycznie, trochę się zasiedziałem na imprezie, ale gdy się zorientowałem jak późno jest, natychmiast poszedłem do domu. I musieliśmy się minąć gdzieś po drodze. Ta wersja upadła jednak równie szybko jak się pojawiła. Tak czy inaczej – spóźniłem się, o północy nie było mnie w domu, więc kara mnie nie minie. Poza tym nie wiadomo było, czy rodzice, nie znajdując mnie w domu na Czereśniowej, od razu wrócą do naszego mieszkania. A może będą mnie szukać po całej dzielnicy? Albo pojadą prosto na Policję? To nawet by pogorszyło sprawę. Jeszcze kilka takich karkołomnych pomysłów wpadło mi do głowy, zanim uznałem, że trzeba po prostu wywiesić białą flagę, oddać się w ręce rodziców jak najszybciej i nie kombinować, bo z tej sytuacji po prostu nie ma wyjścia. Takiego, które pozwoliłoby ocalić moje beztroskie życie nastolatka, mój tyłek i moją godność. Bo lanie na gołą pupę od rodziców było w tej chwili już przesądzone i oczywiste. To nie mogło się skończyć inaczej. Kwestią było jedynie, czy dostanę je tylko raz, czy – czego chyba nawet bardziej należało się spodziewać – będę dostawać je codziennie przez okrągły tydzień, albo i dłużej. Miałem nadzieję, że pierwszą turę pasów na tyłek dostanę dopiero w naszym mieszkaniu, a nie za chwilę, jeszcze w domu kuzyna Konrada, przy wszystkich uczestnikach imprezy. Bo to byłby właściwie koniec świata dla mnie. Jeszcze pół godziny temu byłem w sytuacji, w której mógłbym uprawiać seks z trzema starszymi ode mnie dziewczynami. Justyna wręcz ciągnęła mnie do łóżka, Monika też pewnie chętnie dałaby mi dupy, bo znudziła się seksem z Konradem, a Ksenia… Cóż, powiedziała mi, że mam fajny tyłek, więc gdyby to odpowiednio rozegrać, to różnie mogłoby być. Zatem gdy za chwilę wszyscy zobaczą, jak Tato mnie przytrzymuje, a Mama na ten mój fajny tyłek, goły w dodatku, przykłada kolejne pasy, nie będę się mógł już nigdy nikomu z nich pokazać na oczy. Prędzej rzucę się pod pociąg…
Z taką czarną wizją przyszłości pomknąłem w kierunku domu. Wciąż kręciło mi się w głowie, ale miałem kilkanaście metrów przewagi, dlatego zanim rodzice wyłonili się zza żywopłotu, zamknąłem za sobą drzwi. Stanąłem w przedpokoju i oparłem się o ścianę. Serce waliło mi jak oszalałe. Miałem przed sobą ostatnie 20 sekund wolności. Być może ostatnie 20 sekund mojego dzieciństwa…
Plan był taki, żeby otworzyć rodzicom jak najszybciej, gdy tylko zaczną pukać. Może nikt inny się nie pojawi i nie będzie świadkiem awantury, jaka czeka mnie na sto procent, ani lania, którego prawdopodobieństwo wykonania na miejscu oceniałem na jakieś pięćdziesiąt procent. Chociaż to płonna nadzieja. Krzyki i odgłosy pasa haratającego mój tyłek ściągną tu z pewnością wszystkich, poza tymi którzy głęboko śpią zmorzeni alkoholem, albo dupczą się w którymś z pokojów na piętrze. Cholera, czemu ja sam tego nie zrobiłem gdy mogłem?! Dzieliło mnie tak niewiele! Justyna była tak nagrzana, że właściwie nie musiałbym chyba nic robić. Miałem już dłoń pod jej majtkami, wystarczyło pociągnąć w dół, a potem by już raczej samo poszło. Owszem, pewnie doszedłbym po pięciu sekundach od wejścia w nią, ale przynajmniej wiedziałbym jak to jest być w dziewczynie. A teraz, przy wszystkich szlabanach jakie mi grożą, następna okazja do seksu pojawi się chyba dopiero, gdy skończę 18 lat…
Pukanie do drzwi nie rozległo się od razu. Moje ostatnie 20 sekund przedłużyło się do dwóch minut. Może to trwało tak długo, bo rodzice przed drzwiami szykowali już pas, by złapać mnie natychmiast po przekroczeniu progu i nie dać mi szans na ucieczkę? A może tylko wydawało mi się, że czas tak nagle zwolnił? W końcu jednak ktoś załomotał do drzwi, odczekałem trzy sekundy i otworzyłem. Chciałem wyglądać na zaspanego, co zresztą nie było trudne, bo wyglądałem jak siedem nieszczęść. Podkrążone oczy, rozchełstana koszula, włosy w nieładzie, na spodniach plama po jakimś soku… Mój wygląd sprzyjał mojemu planowi, miałem się tłumaczyć, że przysnąłem ze szklanką w ręku i straciłem rachubę czasu. Z planami jednak jest tak, że zwykle nie sprawdzają się w praktyce. Gdy tylko moi rodzice przestąpili próg, i zanim którekolwiek z nas zdążyło coś powiedzieć, gdzieś, chyba w kuchni, coś głośno trzasnęło. A wtedy, z innego kierunku, dobiegł nas zapijaczony głos: „Kuuurwaaa, coooo to byyyyło….?” i równie głośne jak ten trzask beknięcie. Wtedy moja Mama przesunęła mnie na bok i weszła kilka kroków w głąb przedpokoju. Zajrzała do dużego pokoju, tego w którym odbywała się główna część imprezy, a który wyglądał teraz jak po wybuchu bomby. Śmieci i resztki walały się dosłownie wszędzie, podłoga była wprost usłana opakowaniami po chipsach i puszkami po piwie. Na fotelu spała Dagmara, z kolei na kanapie rozwalony był jeden z kumpli Konrada, to chyba był Maciek. „Rozwalony” to jak najbardziej odpowiednie słowo, gdyż wyglądał jak menel. Spał z szeroko otwartymi ustami, w dodatku w tak akrobatycznej pozycji, że z jego tyłka zsunęły się majtki i połowa jego pośladków świeciła teraz na cały pokój. Nie muszę chyba dodawać, że wszędzie unosiło się tyle papierosowego dymu, że można było powiesić siekierę, a nawet i dwie, bo na tym etapie imprezy nikt nie dbał już o to, żeby wychodzić na fajkę na taras. Poza tym jednak dom wydawał się wymarły. Ciszę zakłócały tylko odgłosy z radiomagnetofonu, który po raz dwudziesty odtwarzał tę samą kasetę… Ale nagle skrzypnęła podłoga i na końcu korytarza ukazała się Monika. Była ubrana (chociaż „ubrana” to zbyt duże słowo) tylko w biały stanik i białe majtki. (pół biedy, że opisywane wydarzenia działy się w połowie lat 90-tych, bo gdyby to było 10 lat później pewnie miałaby na sobie stringi, a to mogłoby doprowadzić moich rodziców do eksplozji totalnej). Monika nieprzytomnym wzrokiem omiotła moją Mamę i mnie, nonszalancko podrapała się po zaokrąglonym tyłku i zniknęła w łazience. Trzasnęły drzwi, a po chwili z pomieszczenia obok dobiegł głos, który poznałem od razu.
- Toomek, to ty? – pisnęła Justyna
- NIE! – warknęła w tamtym kierunku moja Mama, a do mnie syknęła tylko – Do samochodu!
Zareagowałem posłusznie i szybko, bo jeśli Justyna wyszłaby do przedpokoju w samej bieliźnie (a sądząc po ilości alkoholu jaką w siebie wtłoczyła, to mogła równie dobrze pojawić się i bez bielizny), to z tego się już nie wytłumaczę. Gdy szybko przechodziłem przez korytarz, czując na karku wściekły oddech mojej Mamy, z piętra dało się słyszeć kolejne odgłosy. I skrzypienie łóżka nie było najbardziej kłopotliwym z nich. Znacznie donośniejszy był jęk. Skoro Monika, Dagmara i Justyna były na parterze, to ów jęk należał do Kseni. W chwili, gdy ja byłem prowadzony na ścięcie, najładniejsza dziewczyna na tej imprezie właśnie przeżywała orgazm...
Podróż do domu przebiegła spokojnie. Zbyt spokojnie. Rodzice nie odezwali się do mnie ani słowem, nie było klasycznych: „czy ty wiesz jak się o ciebie martwiliśmy?”, „jak możesz nam to robić?!”, „odchodziliśmy od zmysłów!”. Nie było niczego. Ta sytuacja była tak kłopotliwa, że wolałem, aby się na mnie darli bez przerwy. To byłoby zrozumiałe. A ta cisza? Przed burzą? Oczywiście sam z siebie się też nie odezwałem, aż takiej odwagi nie posiadłem. Zamiast tego, skulony na tylnej kanapie naszego Poloneza, gapiłem się bezmyślnie przez okno, na uśpione miasto. A moje myśli, chociaż próbowałem je odpędzić, wciąż wracały na imprezę, którą przed chwilą opuściłem. Nie skompromitowałem się przynajmniej przed znajomymi Konrada. Może jeszcze kiedyś mnie zaproszą? Ciekawe, czy Justyna będzie jeszcze tak samo chętna na mnie jak dziś…? A może uda mi się wystartować do Kseni? Właśnie, Ksenia… To ona najbardziej mi się podobała. I ciekawe z kim się ruchała, gdy rodzice wyprowadzali mnie do samochodu. Poza Maćkiem, który spał na kanapie w salonie, mógł to być właściwie każdy. No, jeszcze poza Konradem, który z Moniką udowodnił, że jeszcze chyba dla niego za wcześnie na łóżkowe podboje. Ale skoro za wcześnie dla niego, to dla mnie tym bardziej. A może nie? To chyba nie od wieku zależy, a nawet Monika przyznała, że gorszym od Konrada już chyba nie da się być. Może zatem dałbym radę? Wystarczy chyba włożyć gdzie trzeba i energicznie ruszać w przód i w tył, prawda…? Ale w sumie Konrad właśnie tak robił, a Monika zamiast jęczeć jak Ksenia, ziewała z nudów… Ech, poziom mojego rozerotyzowania był zupełnie niewspółmierny do mojego doświadczenia w „tych” sprawach, które było zerowe. Ale jednocześnie nie przyjmowałem tłukącego mi się gdzieś z tyłu głowy głosu rozsądku, że mam na to wszystko jeszcze czas, dużo czasu. Ja chciałem już, zaraz, teraz… Przecież inni mogą, to dlaczego nie ja? Ostatecznie, zanim zaparkowaliśmy pod naszym blokiem, postanowiłem, że pójdę po „korepetycje” do Przemka. Coraz bardziej podejrzewałem, że to właśnie Przemek był tym, który posuwał Ksenię, gdy wychodziłem z domu kuzyna Konrada. Jeśli to on w odstępie kilku godzin zaliczył dwie najgorętsze laski na imprezie, to właśnie kogoś takiego mi potrzeba. Może w zamian za napisanie jakiejś pracy semestralnej, udzieli mi kilku wskazówek? Z tą myślą wdrapałem się po schodach na nasze trzecie piętro. W ogóle już nie myślałem o konsekwencjach spóźnienia, o karze która mnie za chwile czeka. Przecież i tak nie miałem na to wpływu. Ponurą perspektywę osładzały mi natomiast wizje tego, co jest przede mną, w przyszłości. Powiedziałem sobie, że jeśli przeżyję tę aferę, daję sobie sześć miesięcy na mój pierwszy raz z dziewczyną. W tym okresie muszę jakąś zaliczyć. Nieważne, czy będzie to Justyna, Ksenia, Beata, a może Karolina, Sylwia czy jeszcze ktoś inny. Chcę poczuć jak smakuje seks!
I w ogóle nie brałem wtedy pod uwagę tego, że to wcale nie o to chodzi w seksie, że dziewczyny zwykle nie są tak chętne, że są jakieś konsekwencje i nie polega to tylko na tym żeby włożyć i posuwać, a przede wszystkim tego, że na seks byłem jeszcze po prostu stanowczo zbyt młody. Jeszcze rok temu byłem dzieckiem. Może nie spałem już z misiami, ale nadal dzieckiem. Wzorowym uczniem, grającym po lekcjach w gry, w piłkę, jeżdżącym na rowerze i cieszącym się beztroskim dzieciństwem. A przez te ostatnie 12 miesięcy nie tylko podpadłem połowie nauczycieli i rodzicom, nie tylko zarobiłem lanie na goły tyłek chyba ze dwadzieścia razy, ale jeszcze nagła eksplozja hormonów dojrzewania sprawiła, że chciałem dupczyć się z każdą napotkaną dziewczyną… Tak wyglądały wtedy moje bezgranicznie głupie marzenia czternastolatka…
Zanim jednak miałem podjąć próby ich spełniania, należało zmierzyć się z gniewem rodziców. On jednak wciąż nie wybuchał. Gdy zdjęliśmy buty w przedpokoju i nadal nikt nie odezwał się do mnie słowem, skierowałem się do swojego pokoju. Nie zatrzymywany przez nikogo, zamknąłem za sobą drzwi, zdjąłem spodnie i koszulę, po czym w samych majtkach położyłem się do łóżka. Zasnąłem niemal od razu.
* * *
Obudziłem się nagle. Słońce już było wysoko na niebie – zegar wskazywał jedenastą. Czyli wcale nie spałem tak długo. A myślałem, że mnie zmorzy na dwanaście godzin po tak intensywnej nocy… Podniosłem się z łóżka bez większego wysiłku; nie było żadnych szumów w głowie, żadnych jej zawrotów i problemów z utrzymaniem równowagi. Na zielone slipki z logo „Top Secret”, te same w których byłem na imprezie, wciągnąłem dresowe spodnie. Potem założyłem jeszcze krótką koszulkę i właściwie w tym samym momencie gwałtownie otworzyły się drzwi mojego pokoju. Osoba, która w nich stanęła, czyli – jak się pewnie domyślacie – moja Mama, jakby tylko czekała na ten moment. Pewnie oczekiwała jakichkolwiek odgłosów tego, że już nie śpię i natychmiast przystąpiła do działania.
- Do pokoju! – rzuciła tylko, niezwykle suchym tonem
Jeśli po milczącym, nocnym powrocie do domu mogłem mieć jakieś złudzenia, że cała sprawa rozejdzie się po kościach, a gniew rodziców będzie symboliczny, to ta scena wszystkie te nadzieje bezlitośnie rozwiewała. Mimo to, w miarę raźnym krokiem skierowałem się do dużego pokoju. Mama już tam czekała, stojąc przy kanapie i trzymając ręce skrzyżowane na piersiach. Tato z kolei kończył zakładać na siebie robocze ciuchy. Wyglądało na to, że gdzieś wychodzi… Co tu jest grane? Nie miałem zielonego pojęcia, ale trochę podniosło mnie na duchu to, że nigdzie w pokoju nie dostrzegłem przygotowanego pasa, tudzież innego narzędzia, którym można by było boleśnie przyłożyć na moją gołą pupę. Kłopotliwa chwila milczenia była tym razem krótka.
- Zanim powiemy co mamy do powiedzenia, to najpierw słuchamy co ty masz nam do powiedzenia – stanowczo zaczęła moja Mama – Tylko się streszczaj, bo nie mamy całego dnia. Przez twoje nocne wybryki się nie wyspaliśmy, a twój ojciec jest już spóźniony na fuchę do pana Kotowskiego.
Po takim akcie oskarżenia, cokolwiek bym nie powiedział i tak nie zabrzmi dobrze, a już na pewno mnie nie usprawiedliwi. Nic dziwnego zresztą; z tej opresji nie wybroniłby mnie nawet najlepszy adwokat na świecie.
- Ja naprawdę was bardzo przepraszam… – starałem się, aby w moim głosie był żal ale i pewność siebie, pewność swojej wersji zdarzeń, jednak głos mi drżał – Ja przysnąłem… Poczęstowali mnie jakimś alkoholem, głowa zrobiła mi się ciężka… a jak się obudziłem to była prawie czwarta… I nie wiedziałem co zrobić…
- Tomek, ja cię bardzo proszę: skończ pieprzyć bzdury!
– krzyknęła Mama – Tak, wierzę ci w sprawie tego alkoholu, bo cuchnąłeś jak ruska gorzelnia! „Poczęstowali mnie”, dobre sobie! Przyznaj się, no, ile w siebie wlałeś?
- Jeden, czy dwa drinki…
– broniłem się, chociaż za cholerę nie pamiętałem ile tego było, ale pewnie przynajmniej pięć albo sześć…
- Taa, akurat… Chyba dwanaście! – Mama była już porządnie zdenerwowana – Tam się musiało lać morze wódy i piwska. I smród papierochów wszędzie, i…
- Ja nie paliłem, to akurat jest obrzydliwe!
– przerwałem jej
- Mamy nadzieję, ale teraz ciężko nam będzie uwierzyć w cokolwiek, co mówisz – westchnęła Mama
- Naprawdę nie paliłem!
- Dobrze, dobrze, dość! A te gołe lafiryndy co się tam kręciły? Z tymi dziewczynami też nic nie robiłeś?
- NIE!
– prawie krzyknąłem
- Nie tym tonem, kolego! – odezwał się dotąd milczący mój Tato
- Przepraszam… Ale te dziewczyny to były znajome kolegów Konrada, ja ich nawet nie znałem…
- Taak? To chyba szybko poznałeś, skoro kręciły się całe gołe po domu, a jedna wołała cię po imieniu?
- Był jeszcze jeden Tomek na tej imprezie, jakiś znajomy Konrada
– teraz już łgałem jak z nut
- To szkoda że nie zapaliłam światła w tym pokoju, z którego słyszałam twoje imię, na pewno by była szczerze zdziwiona ta dziewczyna – drwiła moja Mama – Albo że nie weszłam po tych schodach na górę, tam skąd dochodziły odgłosy jak z dobrego bur… A zresztą, nieważne. Nie wierzę, Tomek, w ani jedno Twoje słowo. Ale to już jest twoja sprawa, że na takie zaufanie sobie zapracowałeś…
- Ja…
- Cicho bądź!
– wrzasnęła Mama – Usłyszeliśmy już wszystko, co chcieliśmy. A teraz ty posłuchasz, co mamy ci do powiedzenia. To nie potrwa długo, w przeciwieństwie do twojej kary. Mam nadzieję, że w ten sposób odechce ci się takich numerów na całe życie. Słuchasz uważnie?
- Tak
– bąknąłem i wbiłem wzrok w podłogę. I tak nic, cokolwiek bym powiedział, nie mogło już zmienić decyzji rodziców. Odniosłem wrażenie, że wymiar kary ustalili już na długo przed tą rozmową, gdy jeszcze spałem. Nie wybrnę z tego. Teraz kwestią jest tylko jak długi będzie szlaban na telewizor i gry wideo, oraz ile będzie pasów na tyłek. Tak do czterdziestu powinienem wytrzymać bez płaczu i wrzasków, ale obawiałem się, sądząc po tym jak zdenerwowana była Mama, że może być więcej niż czterdzieści… Zresztą, co za różnica. Pierwszy raz w życiu dostanę lanie od rodziców. To już dla mnie wystarczający koniec świata, nawet jeśli byłby to tylko jeden, jedyny pas.
- Tomek – Mama wzięła głębszy oddech i zaczęła recytować – za to co dzisiaj wywinąłeś, po pierwsze otrzymujesz bezwzględny areszt w swoim pokoju na cały tydzień, zaczynając od zaraz. Po drugie, zakaz wychodzenia na jakiekolwiek imprezy, urodziny, imieniny, dyskoteki przynajmniej do końca tego roku, a potem to będzie zależało od twojego zachowania i nie licz na to, że pozwolimy ci jeszcze kiedyś zostać gdzieś aż do północy. I po trzecie, koniec z tą szkolną drużyną piłkarską.
Mój mózg nawet nie zarejestrował faktu, że Mama skończyła już mówić. Jeśli do tej pory nie wiedziałem co to jest huśtawka emocjonalna, to teraz ta huśtawka walnęła mnie z całej siły prosto w łeb. Nie wiem ile to trwało, ale stałem dobrą chwilę jak głupi, z rozdziawionymi ustami, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Zaraz, przecież powinienem skakać z radości. W tym wyroku, który właśnie usłyszałem, nie było słowa o laniu. Znowu mi się upiekło. Znowu jakby ktoś nade mną czuwał, bronił mojej godności i postanowił nie dopuścić do tego, żebym kiedykolwiek dostał lanie od rodziców, czego zawsze tak bardzo się bałem, zwłaszcza związanego z tym wstydu. Ale nie mogłem się cieszyć. Bo chociaż nie usłyszałem słowa o laniu, usłyszałem za to, że koniec z drużyną piłkarską. Ale nie, to niemożliwe. To o jakąś inną drużynę musi chodzić. Nie o szkolną reprezentację piłkarską, której właśnie zostałem kapitanem. Nie, nie mogłem stracić jednej z najfajniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły. Nie teraz, nie w taki sposób. Nie, to jakaś pomyłka…
- Zrozumiałeś wszystko? – zapytała Mama
- Nie… – odezwałem się nieprzytomnie
- Słucham?
- Z tą drużyną…
- Chyba wyraziłam się jasno
– skwitowała Mama – zrezygnujesz z tej szkolnej drużyny piłkarskiej, wycofasz się, nie będziesz tam grał. W ogóle w ósmej klasie, tuż przed egzaminami do liceum, to był chybiony pomysł, a w tej sytuacji to już w ogóle.
- Nie, nie możesz mi tego zrobić!
– krzyknąłem, a z oczu spłynęły mi pojedyncze łzy bezsilności i rozpaczy
- Oczywiście, że mogę – rozłożyła ręce Mama – właśnie to robię. Po pierwsze, w ósmej klasie masz się przede wszystkim uczyć, a nie tracić czas na treningi. W liceum sobie pograsz w piłkę. A po drugie, ta drużyna to grupa zupełnie nieodpowiednich dla ciebie kolegów. Całonocne imprezy, bez dorosłych, z mnóstwem wódki, papierochów i gołych dziewczyn. To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie.
- Ale Konrad i reszta już kończą szkołę, nie będzie ich w drużynie w przyszłym roku. Ja będę najstarszy, właśnie trener mianował mnie kapitanem, będę miał młodszych kolegów…
- Młodszych, starszych, co za różnica
– stwierdziła Mama – Sportowcy raczej zwykle nie są mistrzami intelektu. A to wszystko ma na ciebie ewidentnie zły wpływ, odkąd zacząłeś te treningi twoje zachowanie znacznie się pogorszyło.
- Ale uczę się bardzo dobrze!
– protestowałem – Mam drugą średnią w klasie! Tato, powiedz coś!
- Mama ma rację
– powiedział Tato – Zawsze możesz wyjść i pobiegać za piłką z kolegami po lekcjach, ale ósma klasa to nie jest dobry czas na treningi. Wiesz ile zależy od tego, żebyś się dostał do dobrego liceum?
- Obiecuję, że za rok też będę miał średnią 5,0
– wciąż walczyłem – Ale pozwólcie mi grać, proszę… Wyznaczcie mi jakąś inną karę…
- Tak jak obiecałeś wrócić do domu wczoraj do północy?
– ripostowała Mama – Widzisz, Tomek, twoja reakcja potwierdza, że kara jest właściwa. Bo kara ma być przede wszystkim dotkliwa. To nie problem zlać po tyłku, pięć minut i jest po wszystkim. Chodzi o to, żeby kara długo była dla ciebie uciążliwa, żebyś długo o niej myślał, pamiętał, żebyś rozważył co zrobiłeś źle, a im dłużej będziesz o tym myślał, tym mniejsza szansa, że ponownie zrobisz coś takiego.
Teraz wszystko stało się jasne. Nie dostanę lania, bo Mama przejrzała mnie podobnie jak pani psycholog. Jak już muszę dostać karę, to wolę taką, która trwa krótko i jest po wszystkim, mam czyste konto. Lanie to gigantyczny wstyd i trochę bólu, ale trwa parę minut i jest po sprawie. A te kary, jakie wyznaczyli mi rodzice, będą się za mną ciągnąć do końca podstawówki…
- Nie, proszę… – łkałem – Nie zgadzam się. Ja muszę grać!
- Musisz to się uczyć, Tomek
– rzuciła Mama – I nie masz się na co nie zgadzać. To już postanowione, klamka zapadła. Jeśli sam nie zrezygnujesz z drużyny, ja pójdę do pana wuefisty i mu wszystko wyjaśnię. Jestem pewna, że drużyna poradzi sobie bez ciebie.
Czułem się, jakbym spadał w głęboką przepaść. Miałem wrażenie, że od feralnej imprezy minęły już całe tysiąclecia, że cały świat skurczył się teraz do tego, co dzieje się w tym pokoju. Usiadłem na brzegu fotela i rozryczałem się.
- Tomek, na tym właśnie polega dorosłość – usłyszałem głos Taty – Na ponoszeniu konsekwencji własnego postępowania.
- Ale mam chyba prawo popełniać błędy
… – wychlipałem
- Tak, ale odpowiednie do swojego wieku – powiedział Tato
- A chodzenie na całonocne imprezy, upijanie się, zabawianie się z gołymi dziewczynami to nie jest coś odpowiedniego dla twojego wieku – wtrąciła się Mama – Mam zresztą nadzieję, że z tego nie będzie żadnych poważniejszych konsekwencji, że żadna z tych dziewczyn…
- Nie będzie, bo się z nikim nie zabawiałem, do jasnej cholery!
– krzyknąłem, zrywając się na równe nogi. Było mi już wszystko jedno, byłem w takim stanie, że mógłbym za chwilę wyskoczyć przez okno.
- Coś ty powiedział?! – wrzasnęła Mama, zanim w ogóle Tato zdążył otworzyć usta
- Z nikim się nie zabawiałem, z żadną dziewczyną, już mówiłem, to były koleżanki Konrada i jego znajomych – powtórzyłem, już spokojniej
- Alkoholu też nie piłeś? – Mama jednak wcale spokojniejsza nie była
- Spróbowałem, bo… bo… nigdy nie próbowałem i nie wiedziałem… A gdybyście kiedyś dali mi chociaż spróbować raz czy dwa…
- Więc sugerujesz, że to nasza wina?!
– Mama była na skraju wytrzymałości, żyła na jej skroni pulsowała złowrogo. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie.
- Nie wasza, ale raz się napiłem i co z tego, żyję, a wy z takiego powodu rujnujecie mi życie!
- Rujnujecie życie? TY SIĘ ZASTANÓW, CO TY MÓWISZ!
– ryknęła Mama
- WIEM CO MÓWIĘ! – przestałem się kontrolować – Robicie to specjalnie! Nienawidzę was!
W tym momencie we Wszechświecie doszło do jakiejś gigantycznej eksplozji. Na moment zapadła cisza, a potem asteroida, kometa lub jakieś inne kosmiczne paskudztwo zaczęło z niewyobrażalną szybkością mknąć ku Ziemi. Zbliżał się koniec świata. Miał nastąpić za chwilę, w tym pokoju.
- DOIGRAŁEŚ SIĘ! – krzyknęła Mama, po czym dodała w kierunku mojego Taty – Andrzej, chyba już musisz iść, i tak już jesteś spóźniony.
- Tak, tak… Mówiłem, że od razu trzeba go sprać
– powiedział do siebie Tato, spojrzał na mnie jakoś tak smutno, pokręcił głową, zabrał torbę z narzędziami, która stała przy stole i wyszedł z pokoju.
- Mamo, ja… – zacząłem coś dukać. Wściekłość na rodziców mieszała się teraz ze strachem, bo właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że przed chwilą coś pękło. Asteroida była coraz bliżej.
- Dość tego! Doigrałeś się, gnojku jeden! – krzyczała Mama – Po tym wszystkim, co dla ciebie robimy, po tym wszystkim co masz, co dostałeś od życia, jak dobrze ci jest w porównaniu do innych. W głowie ci się przewróciło zupełnie, ale ja ci zaraz te głupoty wybiję. CHODŹ TUTAJ!
Zanim jednak w ogóle zdążyłem się zastanowić nad spełnieniem tego polecenia, Mama złapała mnie za bluzkę i przyciągnęła do siebie. Wszystko działo się błyskawicznie. Lewe kolano zgięła i postawiła na niskim siedzisku kanapy. Przełożyła mnie przez to zgięte kolano tak, że stałem opierając się zgiętym brzuchem o jej udo, a tyłek miałem wypięty. Już wiedziałem, co teraz nastąpi. Prawa ręka Mamy szarpnęła w dół moje spodnie dresowe. Zsunęły się od razu, razem z zielonymi slipkami z logo „Top Secret”. Niewiele, nawet nie do połowy ud, ale i tak moje nagie pośladki świeciły teraz w pełnej krasie. Dopiero w tym momencie wróciła mi zdolność kontroli własnych mięśni. Próbowałem się wyrwać, ale Mama trzymała mnie mocno.
- Puść mnie! – warknąłem, czując że policzki płoną mi ze złości i wstydu rozpaloną czerwienią
- Uspokój się! – syknęła Mama – Bo przez miesiąc nie usiądziesz na dupsku.
Kątem oka zauważyłem jeszcze, jak prawą ręką Mama ściąga ze swojej stopy domowego kapcia – klapka z gumową podeszwą. Sekundę później asteroida uderzyła w Ziemię i skończył się mój świat…
Klapek z głośnymi plaśnięciami spadał to na jedną, to na drugą połowę mojej gołej pupy. Bolało, ale ja już wtedy chyba nic nie czułem. Przestałem się wyrywać, przestałem myśleć. Wszystkie negatywne emocje jedną wielką falą zalewały mi umysł i świadomość. Zwisałem niemal bezwładnie przez kolano mojej Mamy, która spuszczała mi teraz regularne lanie. Nie liczyłem klapsów, obojętne mi było, czy będzie ich dwadzieścia czy sto. Wbiłem nieobecny wzrok w jakąś plamkę na ścianie. Jak zza grubego muru docierały do mnie krzyki Mamy („Zachowujesz się jak małe dziecko i dlatego dostajesz lanie jak małe dziecko… wstydź się… niewdzięczny gnojku… oj, popamiętasz…”), przemieszane z uderzeniami klapka. Klapka, którym Mama prała teraz mój wypięty, goły tyłek.
Nic mnie to już nie obchodziło. Przecież świat przed chwilą już i tak przestał istnieć.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 5.11.2017)