środa, 25 kwietnia 2018

(14.) Guma do żucia

Rodzice wrócili z kilkudniowego wyjazdu i wszystko odmieniło się jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdy ich nie było, kłopoty piętrzyły się, co chwilę coś mi nie wychodziło, a teraz wszystko układało się wręcz idealnie. O aferze z pobiciem Darka na WF-ie już chyba wszyscy zapomnieli, choć nie minął nawet tydzień. Minąłem nawet tego kretyna ze dwa razy na szkolnym korytarzu, ale nic się nie wydarzyło. Nie zauważył mnie, lub wolał nie zauważyć. Dalszego ciągu nie przyniosła też sprawa z panią Ireną – sąsiadką, która pod nieobecność rodziców postanowiła mnie „wychować” przy pomocy lania gumowym klapkiem, a potem stania w kącie z gołym tyłkiem. W każdym razie - słowa dotrzymała i nie powiedziała nic rodzicom, więc chociaż tyle. Odtąd za każdym razem, gdy ją spotykałem, mówiłem jej z przesadną uprzejmością „Dzień dobry!”, w duchu obiecując sobie, że już nigdy nie przekroczę progu jej mieszkania. A jej zdziwiona mina wówczas była naprawdę bezcenna.
Na tym nie koniec dobrych wiadomości. W drugim tygodniu nowego semestru pani Marlena poinformowała nas, że część lekcji polskiego w tym półroczu poprowadzi z nami praktykantka – studentka polonistyki, pedagogiki czy czegoś takiego. Genialnie! Im mniej pani Marleny, tym lepiej. Byle tylko wytrzymać te kilka miesięcy do końca roku szkolnego, a może w VIII klasie zmienią nam nauczycielkę polskiego? Zawsze warto mieć nadzieję. Także w drugim tygodniu po feriach odbyło się losowanie terminów wyjazdów na „zielone szkoły”. W naszej szkole tradycją było, że tego rodzaju wyjazdy są dla klas szóstych, siódmych i ósmych. Szóste klasy jadą zwykle na turnusy 5-dniowe, a siódme i ósme – 10-dniowe. A żeby nie było przepychanek przy ustalaniu terminów, przeprowadzano losowanie. Wszystkich klas zainteresowanych było bowiem aż 9 (3 szóste, 3 siódme i 3 ósme), a należało to wszystko zmieścić w okresie trzech miesięcy (od marca do końca maja). I w tym losowaniu fortuna przydzieliła mojej klasie pierwszy termin wyjazdu – już za niecałe dwa tygodnie. Owszem, może jeszcze będzie trochę chłodno w górach (bo tam jeździmy), ale dzięki temu szykuje się kolejna dłuższa przerwa od szkoły, niemal tuż po feriach. Co więcej, oznaczało to, że przesunie się pierwsze spotkanie z psychologiem, do którego zmusiła mnie wychowawczyni po aferze z Darkiem. Terminy tak się ułożyły – jak szybko sprawdziłem w kalendarzu – że na tą wizytę pójdę dopiero po powrocie z zielonej szkoły. Żyć nie umierać! Właściwie jedynym przykrym obowiązkiem przed wyjazdem zostały te całe zajęcia poprawcze, na które musiałem chodzić dzięki nieodpowiedniemu zachowaniu w pierwszym semestrze. Ale trudno, jakoś przeżyję te dwie godziny. Akurat tego nie mogę sobie odpuścić, bo wtedy moja wychowawczyni, która i tak już wiele razy poszła mi na rękę, na pewno straci do mnie cierpliwość, a wówczas o wszystkim dowiedzą się rodzice. A co by się wówczas działo, nawet nie chciałem sobie wyobrażać… Realna groźba lania od mamy na gołą pupę przerażała mnie bardziej niż wszystko inne, niż pani Marlena nawet.
Mocne postanowienie, że nigdy nie dopuszczę do najgorszego, pomagało mi, gdy szedłem w środę na godzinę 16:00 do szkoły, na zajęcia poprawcze właśnie. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale może to i lepiej. A może wcale nie będzie tak źle? Wdrapałem się po schodach na drugie piętro i zobaczyłem otwarte drzwi klasy na końcu korytarza. To była sala od języka polskiego. Zły znak – pomyślałem. Na szczęście w środku nie było pani Marleny. Rozejrzałem się szybko. W ławkach siedziało już ponad 20 uczniów, chłopcy i dziewczyny. Bałem się, że będą to jacyś szkolni chuligani i recydywiści, z którymi dotąd nie miałem nic wspólnego, ale wszyscy wyglądali w miarę normalnie. Jeden chłopak z kręconymi włosami i w okularach wyglądał nawet bardziej na prymusa niż rozrabiakę. W ławce przy oknie dostrzegłem też dziewczynę z mojej klasy – Karolinę. To akurat nic dziwnego – pomyślałem – bowiem jedyne, czym ona zajmuje się podczas lekcji, to jej własne paznokcie, pomalowane na przeróżne kolory. Z tego powodu bardzo często nauczyciele wyrzucają ją z lekcji i chyba nigdy nie miała jeszcze zachowania wyższego niż nieodpowiednie. W ławce z Karoliną siedziała jednak jakaś inna dziewczyna, więc rozejrzałem się w poszukiwaniu wolnych miejsc. Nie było już żadnej ławki wolnej całkowicie, ale było kilka pojedynczych miejsc w ławkach, w których ktoś już siedział. Przy ścianie, w dwuosobowej ławce, było wolne miejsce obok bardzo grubego chłopaka. Podszedłem i zapytałem, czy mogę usiąść obok. Potwierdził, a po chwili podał mi rękę mówiąc, że ma na imię Sebastian i jest z VII C.
- Tomek, VII A – uścisnąłem jego dłoń. Właściwie to poczułem się jakbym ściskał nie do końca nadmuchany balon. Sebastian był naprawdę gruby, na pewno miał nadwagę. Był chyba tylko kilka centymetrów wyższy ode mnie, ale ważył na pewno ponad 20 kilogramów więcej. Miał tłuste ręce, tłustą szyję, wydatne, okrągłe policzki. Uda chyba dwa razy grubsze ode mnie i ledwie mieścił się na krześle. „Prosiak” – pomyślałem złośliwie, gdy mu się przyjrzałem dokładniej.
Nauczycieli jeszcze nie było, więc rozglądałem się po sali. W ławce za mną siedziało dwóch chłopaków, jeden miał strasznie chytry wyraz twarzy i rozbiegane oczy. Taki cwaniaczek – podsumowałem go w myślach. Większość zebranych to byli chłopcy, chociaż dziewczyn też trochę było, chyba siedem lub osiem. Po chwili weszły jeszcze trzy osoby – dwóch chłopaków i dziewczyna. Nie znałem na sali nikogo, poza Karoliną, i nie czułem się tam zbyt komfortowo, obco wręcz. Jakby na domiar złego, zagadał jeszcze do mnie Sebastian:
- Ty pierwszy raz tutaj, nie?
- No, pierwszy...
– odpowiedziałem
- Wyluzuj, nie jest źle, ale czasami nudno jak chuj – dodał – Ale trzeba przychodzić, bo obecność sprawdzają. I nie uciekaj, nie radzę. Ja raz spierdoliłem z tych zajęć, to potem taka chryja była, że szkoda gadać…
- Zawiadamiają rodziców? – zainteresowałem się, ale odpowiedzi już nie uzyskałem, bo do klasy weszły trzy dorosłe osoby. Jedną z nich była pani wicedyrektor, dwóch pozostałych nie znałem. Wysoki mężczyzna z wąsami, w średnim wieku, stanął na środku klasy, tuż przed tablicą, a przy biurku usiadła niewysoka kobieta, ale tak gruba, że pomyślałem, że mogłaby być matką mojego nowego „kolegi” – Sebastiana. Włosy miała związane w niemodny kok na czubku głowy. Mówić zaczęła jednak pani wicedyrektor:
- Witam was w kolejnym semestrze zajęć poprawczych. Część z was jest tutaj po raz pierwszy, innych już dobrze znamy. Oczywiście, chcielibyśmy aby zapotrzebowania na takie zajęcia nie było, ale niestety – dopóki chociaż jeden uczeń czy uczennica będzie mieć kłopoty ze swoim zachowaniem, tak długo będziemy te zajęcia organizować.
Pomyślałem, że jednak Sebastian miał rację – jak to mają być takie przemowy, to będzie potwornie nudno, ale zmusiłem się do słuchania, przynajmniej na początku. Pani wicedyrektor tymczasem ciągnęła:
- Jak wiecie, nam jako szkole zależy na poprawie waszego zachowania na równi z wynikami w nauce. Dlatego zajęcia poprawcze w naszej szkole mają długą tradycję. Musicie jednak – zwłaszcza nowi uczniowie tutaj – pamiętać o jednym. Te zajęcia organizuje szkoła i odbywają się w szkole, ale prowadzą je osoby z zewnątrz. Dlatego w czasie tych zajęć nie obowiązuje regulamin szkolny, tylko zasady które przedstawią wam prowadzący. Wasi rodzice podpisali zgody na uczestniczenie przez was w tych zajęciach i na wasze bezwzględne podporządkowanie się prowadzącym. Musicie tych zasad przestrzegać i wypełniać wszelkie ich polecenia, aby uzyskać pozytywną ocenę z tych zajęć, która ma z kolei wpływ na wasz stopień z zachowania w szkole. Innymi słowy – jak ktoś nie dostanie pozytywnej oceny z tych zajęć, to spotkamy się znowu w przyszłym semestrze, bo nie ma wówczas szans zachowanie wyższe niż nieodpowiednie.
No, ładnie – pomyślałem, ale zaraz zreflektowałem się. Chyba nie będą tu wymagać nie wiadomo czego, więc pozytywną ocenę powinno być łatwo uzyskać. Jakby czytając w moich myślach, pani wicedyrektor powiedziała:
- Jeśli ktoś się tylko odrobinę postara, nie powinien mieć problemów z zaliczeniem tych zajęć. Będziecie mieć tutaj różne pogadanki o zachowaniu, różne zajęcia w grupach, różne prace do wykonania, aby nauczyć was dyscypliny i współpracy, na przykład… nie wiem… grabienie liści…
- Grabienie liści to jesienią, pani dyrektor
– wtrącił mężczyzna z wąsem – Ale w tym semestrze będą sprzątać po zimie i skopią rabatki w ogródku.
- Ach, no tak, oczywiście – poprawiła się wicedyrektorka – W każdym razie nudzić się nie będziecie i życzyłabym sobie, aby dla każdego z was to był ostatni semestr z tymi zajęciami – dodała z uśmiechem – A teraz zostawiam was w dobrych rękach. Zajmą się wami: pani Aleksandra – pedagog współpracująca z kuratorium, oraz pan Józef – terapeuta z ośrodka dla trudnej młodzieży.
Po tych słowach pani wicedyrektor wyszła, a pan Józef zaczął mówić o różnych kwestiach organizacyjnych, gdzie i kiedy się spotykamy, że co dwa tygodnie, co wolno, a czego nie itd. Potem pani Aleksandra wygłosiła prawie 15-minutowy „wykład” o konieczności podporządkowywania się poleceniom nauczycieli w szkole, dlaczego to ważne i w ogóle… Mijała już pierwsza godzina lekcyjna tych zajęć i zaczynałem się potwornie nudzić. Ale nie na długo. Po chwili pani pedagog zaproponowała, żeby każdy z nas po kolei wstał i krótko się przedstawił – jak ma na imię, dlaczego tutaj się znalazł i tak dalej. Z wyraźną niechęcią uczniowie po kolei wstawali i najkrócej jak to możliwe mówili o sobie, a pani pedagog w tym czasie coś notowała. Moja kolej zbliżała się bardzo szybko. W końcu wstał mój kolega z ławki, mówiąc:
- Nazywam się Sebastian, jestem tutaj drugi raz. Jestem tu bo mam zachowanie nieodpowiednie.
- Za co?
– dopytał pan Józef
- Eee, różnie… Głównie za ucieczki z lekcji, bójki i przeszkadzanie w lekcjach.
Wreszcie nadszedł mój czas. Chciałem mieć to już jak najszybciej za sobą, więc wstałem i powiedziałem:
- Mam na imię Tomek. Pierwszy raz uczestniczę w tych zajęciach. Jestem tu, bo miałem w poprzednim semestrze zachowanie nieodpowiednie za wielokrotne nieposłuszeństwo wobec nauczycieli.
Nikt mnie o nic nie dopytał, więc szybko usiadłem. Odczuwając ulgę, dopiero po chwili poczułem, że coś jest nie tak. Krzesło zrobiło się jakieś miękkie. Pokręciłem się dyskretnie na siedzeniu, ale nic to nie dało. Delikatnie podniosłem się, wkładając rękę pod tyłek i okazało się, że usiadłem na zużytej gumie do żucia. Teraz sklejała mi połowę spodni na tyłku. Zerwałem się gwałtownie, przerywając czyjąś wypowiedź, ale wówczas większość zebranych zobaczyła moje spodnie utytłane w gumie do żucia. Sebastian, a po sekundzie cała sala, ryknęła śmiechem.
- Co tam się dzieje?! – krzyknęła pani pedagog
- Przepraszam, ale ktoś mnie przykleił do krzesła – powiedziałem szybko i dość komicznie, co jeszcze wzmogło salwy śmiechu na sali.
- CISZA!!! – ryknął pan Józef, co uspokoiło salę. Potem kazał mi iść do toalety się wyczyścić. Niewiele to pomogło, spodnie wymagały natychmiastowego prania i czego nie robiłem i tak pozostawały na tyłku ohydne, biało-szare ślady. Dobrze, że była jeszcze zima i miałem dłuższą kurtkę, która przynajmniej częściowo zasłaniała to miejsce. Przynajmniej w drodze do domu nie będzie wstydu…
Wróciłem do klasy, gdzie prowadzący chyba już całkowicie uspokoili zamieszanie. Czułem teraz na sobie, a właściwie na swojej pupie, dziesiątki par oczu, ale spokojnie usiadłem. Zastanawiałem się, kto zrobił mi to świństwo. Pewnie któryś z tych dwóch, co siedzieli za mną. W czasie, gdy wstałem się przedstawić, położył gumę na moim krześle i to wystarczyło. Tak banalnie proste… Po chwili zajęcia dobiegły końca, wszyscy zaczęli się zbierać, ale do mojej ławki podeszli prowadzący.
- Co wy sobie wyobrażacie? Co to za wygłupy? – powiedział surowym głosem pan Józef
- Nie wiem, ktoś mi położył gumę na krześle, gdy wstałem się przedstawić, nie wiem o co chodzi... – zacząłem się tłumaczyć
- Dobrze, który z was zrobił koledze taki głupi żart? – pani pedagog zwróciła się do siedzących za mną chłopaków i do Sebastiana.
Po chwili milczenia odezwał się Sebastian:
- To ja… – powiedział cicho, ale w jego głosie nie tylko nie było skruchy, ale wręcz zadowolenie z udanego kawału.
Po chwili zostaliśmy w klasie tylko my dwaj, oraz pani Aleksandra i pan Józef. Pani pedagog zapytała Sebastiana dlaczego to zrobił.
- Nie wiem… żeby było śmiesznie – bąknął
- A co powinieneś teraz zrobić?
- Przepraszam
– Sebastian zwrócił się do mnie, ale znowu bez cienia skruchy, a nawet z delikatnym, złośliwym uśmieszkiem.
Wzruszyłem ramionami:
- Jemu też trzeba wysmarować spodnie gumą, wtedy będziemy kwita – powiedziałem obrażony.
- Nie ty jesteś od wymierzania kar – powiedział stanowczo pan Józef – Zresztą, jesteś tu pierwszy raz więc nie musisz jeszcze wszystkiego wiedzieć. Ale zapamiętaj na przyszłość – podczas zajęć ma być cisza i spokój. I cokolwiek się wydarzy, nieważne z czyjej winy, to każdy kto przeszkadza w zajęciach ponosi za to odpowiedzialność. W normalnych warunkach powinniśmy ukarać was obydwóch za przeszkadzanie w zajęciach. Tym razem jednak wina twojego kolegi była ewidentna, a poza tym jesteś nowy, więc dzisiaj ci darujemy.
Nie wiedziałem jaka mogła być w tym moja wina, przecież nie mogę mieć oczu dookoła głowy, żeby wiedzieć co się dzieje za mną. Może jedynie zbyt gwałtownie wstałem z krzesła, może powinienem siedzieć na tej gumie do końca zajęć i dopiero wtedy zgłosić, że coś jest nie tak… W każdym razie gdy pan Józef mówił te słowa, pani pedagog cały czas potakująco kiwała głową, więc uznałem, że lepiej już nie protestować. A potem wzięła Sebastiana za ramię i poprowadziła do biurka. Pewnie spodziewał się, że jakoś zostanie ukarany, więc nie oponował. Przy biurku jednak pani pedagog rozpięła mu spodnie i szarpnęła nimi w dół, a następnie przełożyła go przez biurko, przytrzymując jego plecy, żeby się nie ruszał. Pan Józef wyjął ze swojej torby chyba bambusowy kijek. Podszedł do Sebastiana i zsunął mu majtki do kolan, odsłaniając jego goły tyłek. A właściwie zadek, bo pupa Sebastiana była tak tłusta jak pozostałe jego części ciała. Nie było tam żadnych krągłości, to był tłusty, płaski, brzydki tyłek. Po chwili pan Józef wymierzył mu pierwsze uderzenie. Sebastian syknął, chociaż podejrzewałem, że tak gruba warstwa tłuszczu chroni go przed jakimkolwiek bólem. Zaraz potem drugie uderzenie kija spadło na jego pupę. Potem trzecie i kolejne. Syczał z bólu i trochę się wyrywał, ale pani Aleksandra przytrzymywała go mocno. Z mściwą satysfakcją obserwowałem, jak kolejne uderzenia spadają na wypięty, goły tyłek Sebastiana. Wyobrażałem sobie, jak musi się czuć, bo już kilka razy znalazłem się w podobnej sytuacji. I nawet jeśli to nie było jego pierwsze lanie, na pewno przynosiło mu to pewną dozę wstydu. Napawałem się widokiem kija uderzającego o tłuste pośladki Sebastiana. Byłem tak zły za tą sytuację z gumą, że chciałem, aby to lanie trwało jak najdłużej. I wówczas poczułem to… Coś dziwnego, gdzieś w zakamarkach mojego mózgu. Poczułem, że chętnie wziąłbym ten kijek i sam dokończył lanie Sebastiana. Nie poznawałem siebie, swojej wściekłości, swojej chęci zemsty. Zacząłem się nawet siebie bać. Byłem wtedy w takim stanie, że gdybym faktycznie mógł to zrobić, to pewnie zlałbym tym kijem Sebastiana tak, że z jego tyłka tryskałaby krew, a on zemdlałby z bólu. Co się ze mną dzieje…?! Może pani Teresa ma rację, może ten psycholog faktycznie jest mi potrzebny...
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 05.10.2012)

sobota, 21 kwietnia 2018

(13.) Amok (część 2.)

Ze szkoły wyszedłem, gdy robiło się już ciemno. Było już na pewno po 17:00, ale średnio mnie wtedy obchodziło, która jest godzina. Mimo braku obiadu, nie byłem też głodny. Jedyne co czułem, to przejmujące pieczenie pośladków. Z każdym krokiem, gdy skóra ocierała się o majtki, było to jeszcze bardziej uciążliwe. W połowie drogi zatrzymałem się, aby wysikać się w krzakach, bo czułem, że nie wytrzymam do domu. Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego lanie paskiem po gołym tyłku pobudza jednocześnie pęcherz moczowy…
W końcu jakoś dowlokłem się do domu, rzuciłem plecakiem o podłogę, położyłem się na boku na kanapie i rozryczałem się. Wszystko szło nie tak, jak miało. Gdzie zrobiłem błąd? W szkole, w czasie lania jeszcze się jakoś trzymałem, na silnym pobudzeniu, ale teraz wszystko puściło, rozkleiłem się kompletnie. Niech już oni wreszcie wrócą i niech już będzie normalnie…
Przed 19:00 usłyszałem pukanie do drzwi. Najpierw myślałem, że się przesłyszałem, ale powtórzyło się. Zajrzałem przez wizjer – za drzwiami stała pani Irena. Otworzyłem powoli.
- Nie przyszedłeś dziś na obiad – powiedziała sucho
- Tak, wiem, przepraszam… – wydukałem – wróciłem późno ze szkoły i już nie miałem ochoty…
- Wiem, co się stało. Dzwoniłam do twojej wychowawczyni, jako osoba bezpośrednio za ciebie odpowiedzialna podczas nieobecności twoich rodziców. Naprawdę, nie rozumiem jak mogłeś mi coś takiego zrobić…
- Ale…
- Jutro przychodzisz normalnie po lekcjach i nie ma żadnego gadania. Dość już narozrabiałeś –
zakończyła swoją przemowę, odwróciła się na pięcie i odeszła w kierunku swojego mieszkania.
Zdziwiłem się tym, co właśnie miało miejsce. Pani Irena nie była nigdy jakąś osobą, którą się uwielbia, ale też nigdy nie była taka oschła i niemiła. Zamknąłem jednak drzwi i wróciłem do swojego pokoju. Tego dnia nie miałem już na nic ochoty, ani na telewizję, ani na gry wideo. Poszedłem spać jeszcze przed 21:00, pocieszając się tylko tym, że już niecałe trzy dni i rodzice wreszcie wrócą. Bo wymarzona samotność nagle zamieniła się w koszmar. I nie wiedziałem do końca dlaczego.
Następnego ranka miałem ogromną chęć, aby dać sobie spokój ze szkołą, przynajmniej na jeden dzień, ale w końcu zwlokłem się z łóżka. Nieusprawiedliwiona nieobecność jeszcze tylko by pogorszyła sytuację. Idąc do szkoły marzyłem jedynie, aby nie natknąć się na Darka. Chociaż i tak pewnie już cała jego klasa ze szczegółami zna przebieg mojego wczorajszego lania. Ale opowiadać on sobie może. Jak to się wtedy mówiło, ja mogę opowiadać, że mam w domu słonia w słoiku, ale każdy wie, że wszystkie sensacyjne opowieści trzeba dzielić przez cztery.
Gdy wszedłem do klasy, czułem na sobie wiele par spojrzeń, ale starałem się zachowywać jak najbardziej normalnie, więc koledzy i koleżanki po pewnym czasie przeszli chyba nad tym do porządku dziennego. Tylko Patryk zaczepił mnie dyskretnie na przerwie, pytając jak się sprawa wczoraj zakończyła.
- Załatwione, nie wyrzucą mnie – odpowiedziałem najspokojniej, jak potrafiłem, a on nie wnikał. Odkąd sam poczuł na swojej gołej pupie linijkę pani Marleny, stał się bardziej delikatny w tych kwestiach. I bardzo dobrze. Marzyłem tylko, żeby lekcje już się skończyły, żeby nie spotkać nigdzie Darka i znaleźć się wreszcie w przytulnym domu. Przed ostatnią lekcją nieoczekiwanie znalazła mnie moja wychowawczyni.
- Jak się czujesz dziś? – zapytała
- W porządku – odpowiedziałem z wymuszoną grzecznością
- Dobrze. Szukałam cię, bo chyba coś wymyśliłam. Wiem, jak można poradzić sobie z tymi twoimi niekontrolowanymi zachowaniami.
- Eee…
- Raz na dwa tygodnie ma u nas w szkole dyżur pani psycholog. Zapisałam cię do niej na pierwsze spotkanie. Na pewno ci pomoże.
- Co takiego? Przecież ja nie mam żadnych zaburzeń.
- Psycholog jest nie tylko dla chorych psychicznie. Pomaga też radzić sobie w różnych sytuacjach ludziom zdrowym. Tobie na pewno taka pomoc się przyda, w związku z twoim zachowaniem ostatnio.
- Dobrze, ale to będę do niej chodzić zamiast tych zajęć poprawczych?
– zapytałem z nadzieją w głosie
- Nie zamiast, tylko oprócz. Zajęcia są za karę, a spotkania z panią psycholog po to, żeby ci pomóc na przyszłość.
- Co? To ja tak nie chcę!
- Tomek!
– pani Teresa nagle zmieniła ton – Ty chyba w ten tyłek za słabo dostajesz. A myślałam, że chociaż na trochę cię to utemperuje. Chcesz, żebym porozmawiała z twoimi rodzicami o tym, że semestr nowy, ale twoje zachowanie wciąż po staremu?
- Nie…
– spuściłem wzrok
- No właśnie. Więc idziesz do pani psycholog w przyszły piątek.
No świetnie! Wracałem do domu tak wkurzony, że gdyby ktoś mnie wtedy czymś zdenerwował, to rozszarpałbym go na strzępy. Zajęcia poprawcze, psycholog, a niedługo pół szkoły będzie plotkować o tym, jak w kantorku wuefistów Tomek z VII A dostał lanie na gołą pupę. Ciekawe, co jeszcze mnie spotka…
Znowu w kiepskim nastroju wszedłem do domu. Tym razem jednak głód okazał się silniejszy. Umyłem ręce i poszedłem do mieszkania pani Ireny. Powitała mnie normalnie, zaprosiła do środka, ale na stole w kuchni nie stał przygotowany dla mnie talerz tak, jak przedwczoraj. Mimo to sąsiadka wskazała mi krzesło. Usiadłem, ona też, i natychmiast zaczęła mówić:
- Bardzo się na tobie zawiodłam. Twoi rodzice zostawiają cię pod moją opieką, a ty co? Już pierwszego dnia tak się zachowujesz! Pobiłeś kolegę, mogli cię za to wyrzucić ze szkoły. I co ja bym wtedy powiedziała twoim rodzicom…
- Tamten mnie sprowokował –
powiedziałem zdziwiony, bo myślałem, że pani Irena da już spokój z tą sprawą – A poza tym to przecież nie pani sprawa…
- To jest moja sprawa! – wydarła się nagle – Bo ja za ciebie odpowiadam! A ty jesteś niegrzecznym gnojkiem, któremu twoi rodzice jak widać za bardzo pobłażają. Ale ja cię postawię do pionu. Chodź tutaj!
- Słucham?
- No wstawaj!

Posłusznie wstałem i podszedłem do niej, a ona wtedy złapała mnie, przełożyła przez swoje kolana i zaczęła dawać mi klapsy ręką po tyłku. Cudownie… Jakbym jeszcze miał mało negatywnych niespodzianek…
- Będziesz… teraz… chodzić… jak… w zegarku – cedziła po każdym uderzeniu w mój tyłek pani Irena – Do czasu aż twoi rodzice nie wrócą, będziesz mnie słuchać i koniec.
Dostałem chyba 20 klapsów, niezbyt mocnych, więc mimo że tyłek jeszcze trochę odczuwał skutki wczorajszego lania, jakoś specjalnie mnie to nie zabolało.
- A teraz do kąta! – po skończonym laniu pani Irena wskazała mi gestem miejsce, w które mam iść.
Nigdy w życiu nie stałem w kącie, myślałem że to już przestarzała forma dyscypliny. Nie miałem jednak czasu pomyśleć o tym, jak się stoi w kącie, bo sąsiadka cały czas do mnie mówiła:
- Po szkole idziesz prosto do mnie. Tutaj umyjesz ręce i tak dalej. Potem będzie rozmowa wychowawcza i dopiero wtedy dostaniesz obiad. Potem odrabiasz lekcje, a ja sprawdzę ci zeszyty. Dostaniesz kolację i zaraz potem idziesz spać. Jedno twoje słowo za dużo, jeden protest i twoi rodzice dowiedzą się o wszystkim, co nawywijałeś wczoraj w szkole. Zrozumiano?
- Tak, proszę pani – odpowiedziałem potulnie, wiedząc z doświadczenia, że taka przesadzona grzeczność często działa w tego typu sytuacjach. Pani Irena jednak jakby wpadła w jakiś amok, ani trochę jej to nie udobruchało. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Czyżby odpowiedzialność za dziecko sąsiadów sprawiła, że aż tak bardzo się tym przejęła…?
Po pół godzinie stania w kącie twarzą do ściany w końcu dostałem obiad. A potem spędziłem najgorsze popołudnie od lat, odrabiając zadania domowe pod okiem pani Ireny. Po kolacji poszedłem do swojego mieszkania, ale znowu nie miałem już nastroju na jakąkolwiek rozrywkę. Zresztą, gdyby pani Irena zobaczyła światło w oknie po 21:00, pewnie dopiero bym miał jutro kazanie… Zasypiałem z myślą, że jeszcze tylko dwa dni, jeszcze dwa takie koszmarne popołudnia u sąsiadki. Wysłucham jej kazań, zrobię zadania domowe na miesiąc do przodu i jakoś przeżyję. A potem wrócą rodzice i będzie jak dawniej.
Następnego dnia, zgodnie z umową, prosto po szkole przyszedłem do mieszkania pani Ireny. Spodziewałem się, że najpierw będzie pogadanka wychowawcza, więc nie zdziwił mnie brak talerza na stole. Sąsiadka usiadła na krześle i powiedziała:
- Wczoraj trochę ci odpuściłam, ze względu na karę, którą dostałeś w szkole. Ale dzisiaj przykręcę ci śrubę.
- Słucham?
- No, wiesz co robić
– gestem wskazała na swoje kolana.
Znowu klapsy?! A ja się łudziłem, że będzie jednak prawić kazania. Kompletnie już zwariowała ta kobieta. Ale chyba nie żartowała mówiąc, że zawiadomi rodziców, więc nie mam wyjścia… Przełożyłem się przez jej kolana z wypiętym tyłkiem, identycznie jak wczoraj. Ale nie wszystko miało być identycznie. Zamiast pierwszego klapsa, poczułem jak pani Irena ściąga mi spodnie. Po chwili na moją pupę przykrytą tylko majtkami spadło pierwsze uderzenie. I nie ręką. To był jakiś kapeć z gumową podeszwą. I ciągnęło już znacznie bardziej, pośladki wciąż jeszcze odczuwały skutki pasów od ojca Darka. Dostałem 20 razy tym kapciem, bolało średnio, ale zagryzłem wargi i jakoś dobrnąłem do końca. Cały czas pocieszałem się myślą, że już niedługo to się skończy. A potem stanę na uszach, żeby już nigdy nie „zapracować” na żadne kłopoty. Żeby już nigdy nikt, czy to rodzice kolegi, czy wychowawczyni, czy zwariowana sąsiadka, nie mógł mnie szantażować, że powie rodzicom. Ale naprawdę wtedy chciałem zrobić wszystko, żeby się nie dowiedzieli. Ta groźba, którą usłyszałem od mamy w styczniu brzmiała naprawdę poważnie. A lania od niej, nawet jeśli byłoby najsłabsze z możliwych, nie przeżyłbym psychicznie. Umarłbym ze wstydu.
Wstałem z kolan pani Ireny, ale zanim zdążyłem wciągnąć spodnie, powiedziała do mnie:
- Pokaż pupę.
- Słucham?!
- No, ściągnij majtki i pokaż jak wygląda twój tyłek. Albo ja to zrobię.
- Nie.
- Jeszcze jedno słowo i nici z naszej umowy!

Zrobię wszystko, żeby mama się nie dowiedziała… Zrobię wszystko… Odwróciłem się tyłem do pani Ireny i zsunąłem majtki trochę poniżej pośladków.
- No, porządnie cię w tej szkole nauczyli – powiedziała triumfalnie, patrząc na mój tyłek, który wciąż jeszcze pokrywały znikające już powoli czerwone smugi od paska pana Andrzeja – Bardzo dobrze. A teraz do kąta!
Jeszcze to… Gdyby nie było już tak blisko powrotu rodziców, już dawno bym stąd uciekł. Powlokłem się do kąta wciągając majtki na tyłek.
- Czy pozwoliłam ci się ubrać?! – usłyszałem wtedy ostry głos
- Przepraszam – bąknąłem, zsuwając majtki z powrotem.
Następne pół godziny spędziłem stojąc w kącie kuchni pani Ireny z gołym tyłkiem, świecąc nim na całe pomieszczenie. A sąsiadka w tym czasie nie poszła sobie do pokoju, skądże. Cały czas krzątała się po kuchni, przygotowując dla mnie obiad, zmywając i gapiąc się pewnie co chwilę na mój goły tyłek. Uszy płonęły mi ze wstydu, kolejna brutalna lekcja pokory… Chciałem w myślach wyobrażać sobie, jak morduję panią Irenę, jak robię jej z zemsty najgorsze rzeczy, ale nie potrafiłem. Wciąż wracało mi bowiem do świadomości idiotyczne położenie, w jakim się znajduję. W ciągu trzech dni cztery kolejne, obce osoby pooglądały sobie mój goły tyłek. W tym tempie, zanim skończę szkołę, całe miasto będzie wiedziało jak wygląda pupa Tomka S.
Wieczorem pani Irena pożegnała mnie słowami: „Jutro wiesz, co masz robić”. Wiedziałem. Postanowiłem sobie, jak rzadko kiedy, że na jeszcze jeden dzień spróbuję schować całą dumę głęboko do kieszeni. I zagram rolę oscarową! Następnego dnia, prosto po szkole, z przyklejonym do twarzy uśmiechem zameldowałem się w mieszkaniu pani Ireny. Zdjąłem grzecznie buty, umyłem ręce i poszedłem prosto do kuchni. Bez ponaglania zdjąłem spodnie i położyłem się na kolanach sąsiadki. Bez słowa skargi przyjąłem kolejne 20 klapsów gumowym kapciem. Potem wstałem i natychmiast, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poszedłem prosto do kąta. Stanąłem tam twarzą do ściany i zsunąłem majtki prawie do kolan, ukazując zdumionej chyba pani Irenie moją gołą pupę. Niech mnie w nią nawet pocałuje, jak ma ochotę! Odstałem w kącie ile trzeba, zjadłem obiad, zrobiłem lekcje i po kolacji, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, wychodziłem do domu. Pani Irena nic nie powiedziała już na temat mojego zachowania, ale z wyrazu jej twarzy odczytywałem, że była przekonana, iż jej metody wychowawcze naprawdę działają.
Niech sobie dalej tak myśli.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 11.09.2012)

wtorek, 17 kwietnia 2018

(12.) Amok (część 1.)

Ferie zimowe minęły nudno i leniwie. Większość czasu przesiedziałem przed telewizorem albo czytając książki. Pod koniec wolnego miałem już tak dość monotonii, że niemal zatęskniłem za szkołą – tam przynajmniej coś się działo.  
Jednak już pierwszy tydzień nowego semestru przyniósł nadmiar wrażeń. Najpierw moi rodzice oznajmili, że muszą wyjechać na cztery dni aż pod Warszawę w sprawach – jak to nazwali – biznesowych. Byłem nauczony nie wtrącać się w „sprawy dorosłych”, więc nie wnikałem o co chodziło (chociaż brzmiało dziwnie, skoro Mama pracowała w biurze, a Tato w hurtowni i nie prowadzili wspólnie żadnego "biznesu"). Najważniejsze było, że miałem zostać w domu sam. Przez cztery dni! Szaleństwo! Żadnej kontroli, żadnego nadzoru ze strony cioci czy babci, bo cała nasza rodzina mieszkała zbyt daleko, żeby ktokolwiek mógł przyjechać, aby się mną opiekować. Zresztą rodzice nawet nie rozważali takiej opcji – od razu uznali, że skoro mam już 13 lat, to mogę zostać sam w domu przez cztery dni i świat się od tego nie zawali. Jedyne, co dla mnie zorganizowali, to poprosili sąsiadkę z parteru – panią Irenę, abym mógł do niej przychodzić na obiad. Była to samotna kobieta w wieku ok. 50 lat, której dzieci mieszkały za granicą. Jej wolny czas wypełniało dbanie o przyblokową roślinność. I chętnie zgodziła się przyjmować mnie na obiad, czuła się zresztą dłużna moim rodzicom, bo kiedyś zaprosili ją na święta, gdy jej dzieci nie mogły do niej w tym czasie przyjechać. Mama zostawiła też mojej wychowawczyni numer telefonu do pani Ireny, w razie gdyby ktoś ze szkoły potrzebował się skontaktować z kimś dorosłym na miejscu.
Pierwszy dzień niespodziewanej wolności minął fantastycznie. Szybko zjadłem obiad u pani Ireny, a potem całe mieszkanie moje! Mnóstwo telewizji, gier wideo, prysznic przy otwartych drzwiach łazienki, kolacja w łóżku, spać tuż przed północą… Żyć, nie umierać! Natomiast dzień drugi już od początku nie układał się po mojej myśli.Mimo nastawionego budzika zaspałem, na szczęście do szkoły dotarłem niemal równo z dzwonkiem na pierwszą lekcję. Na lekcji trzeciej była godzina wychowawcza, po której pani Teresa (moja wychowawczyni) poleciła mi zostać na chwilę. Myślałem, że chodzi o nieobecność rodziców, że chce zapytać, jak sobie radzę czy coś. Tymczasem, gdy do niej podszedłem, nie wspomniała o tym ani słowem, natomiast oznajmiła, że w przyszłą środę zaczynają się zajęcia poprawcze i żebym nie zapomniał być punktualnie.
- Co takiego?! – zapytałem 
- Myślałam, że o tym słyszałeś – zdziwiła się – Każdy uczeń, który miał z zachowania ocenę naganną albo nieodpowiednią, ma obowiązek uczestniczyć przez kolejny semestr w zajęciach poprawczych. Dwie godziny zegarowe raz na dwa tygodnie. Będziecie tam mieć jakieś prace do zrobienia, nie wiem, grabienie liści czy coś, poza tym też inne zajęcia, spotkania z pedagogiem itd.
Odnośnie tego zdziwienia chciałem nawet pani Teresie odpowiedzieć, że nie mam w zwyczaju zadawać się ze szkolnymi chuliganami, więc skąd mogłem wiedzieć o istnieniu takich zajęć. Ale dałem sobie spokój. Cztery godziny dodatkowych zajęć w miesiącu, z bandą największych obiboków i rozrabiaków. Świetnie, tylko tego mi było trzeba… 
A potem było jeszcze gorzej.Na ostatniej lekcji był WF. Oprócz grupy chłopców z mojej klasy, jednocześnie na sali gimnastycznej zajęcia miała zawsze jakaś inne grupa, ale zwykle były to jakieś młodsze klasy. A jak się okazało, w tym semestrze tą drugą grupą byli chłopcy z równoległej VII B. Nie była to dla mnie najlepsza wiadomość, bo wśród nich znajdował się niejaki Darek. Chłopak mniej więcej mojego wzrostu, niezbyt wyróżniający się ani wyglądem, ani wynikami w nauce, ale straszny palant. Nie wiedziałem dlaczego od kilku miesięcy uwziął się właśnie na mnie. Zaczęło się od tego, że jakoś jesienią próbował „pożyczyć” ode mnie parę groszy. Oczywiście spławiłem go. Potem już niczego ode mnie nie chciał, za to przy każdym spotkaniu dążył do jakiegoś konfliktu. Zaczepiał, prowokował, groził, że skopie mi dupę albo załatwi mnie tak, że wyląduję w szpitalu. Ignorowałem debila, bo ani swoją posturą nie wzbudzał przerażenia, ani nie miał jakichś własnych„ochroniarzy”, którzy mogliby mnie szczególnie wystraszyć. Na szczęście mieszkał w zupełnie innej części osiedla, więc w grę wchodziły tylko przypadkowe spotkania, których starałem się unikać. Aż do tego WF-u na ostatniej środowej lekcji…
Oczywiście zauważył mnie, ale dopóki nasze grupy ćwiczyły na własnych połowach sali gimnastycznej, nic się nie wydarzyło. I miałem nadzieję, że tak pozostanie do końca. Chciałem już iść do domu, wiadomość o zajęciach poprawczych kompletnie zepsuła mi nastrój i nie miałem już ochoty na nic, a tym bardziej na jakieś zaczepki. Pod koniec lekcji nauczyciel wpisywał do swojego zeszytu wyniki prób skoków dosiężnych, których pomiarów dokonywaliśmy sobie sami wzajemnie. Ja mierzyłem wyniki Patryka, on moje. Gdy podałem wuefiście liczby, zapytał pół-żartem: „Na pewno, nie ściemniasz?”. Ale zanim zdążyłem zareagować, usłyszałem za plecami głos… Darka:„Na pewno, on nigdy nie kłamie proszę pana”. Ktoś z naszej grupy, chyba Damian, rzucił do niego: „Spadaj!”. Ale Darek nadal kręcił się w pobliżu (jego nauczyciel również był zajęty uzupełnianiem jakichś papierów) i prowokował. W końcu syknął dość głośno: „Prawda, Tomek, że nigdy nie kłamiesz? No przyznaj się, stanął ci kiedyś? Trzepałeś sobie…?”. Tego zdania już nie dokończył, bo naskoczyłem na niego w ułamku sekundy. W tym wieku to był bardzo śliski temat, łatwo można było przez jedno słowo stać się pośmiewiskiem całej grupy czy nawet szkoły. Dlatego zupełnie straciłem nad sobą kontrolę, przewróciłem go na ziemię, nie bronił się w ogóle, chyba nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony. Syknąłem tylko: „Tak, stanął mi kiedyś na drodze taki dupek jak ty!” i zacząłem go tłuc. Przytrzymywałem go kolanami do podłogi i waliłem w niego na oślep, jak popadnie, pięściami po twarzy, po ramionach, po brzuchu. Wpadłem w taki amok, że właściwie niewiele pamiętam z tego wydarzenia, tylko przebłyski, jak odciągają mnie koledzy, krew na twarzy Darka, potem jak wuefista prowadzi mnie do swojego gabinetu i zamyka w środku na klucz.
Dopiero po kwadransie siedzenia tam w miarę ochłonąłem. Z każdą minutą docierało do mnie, co zrobiłem. Pobiłem do krwi ucznia, w trakcie lekcji. Za znacznie mniejsze wybryki dostawałem ostatnio solidnie w tyłek, więc teraz to chyba mnie już na pewno wyrzucą ze szkoły… Pogrążając się w czarnych myślach, tkwiłem tak w kantorku wuefistów. W końcu drzwi się otworzyły i do środka weszła pani Teresa. Usiadła na drugim krześle i przez dłuższą chwilę się nie odzywała
- Nie wiem, co się z tobą dzieje, Tomek… – powiedziała zawiedzionym głosem – Kary, nagrody, upomnienia, nic na ciebie nie działa… Znowu pakujesz się w kłopoty.
- On mnie sprowokował, wszyscy słyszeli – odpowiedziałem
- To prawda, ale nawet jeśli, to nie usprawiedliwia twojej reakcji – odrzekła ostro
- Wiem – spuściłem głowę – A co z nim?
- Nic mu nie będzie, nos nie jest złamany, zęby też wszystkie ma. Pani pielęgniarka już go opatrzyła. Zaraz będą też w szkole rodzice Darka. Zdajesz sobie sprawę, że będziesz się teraz musiał sam przed nimi tłumaczyć?
- Tak – powiedziałem – Ale czy jest szansa, że nie zawiadomi pani moich rodziców, gdy wrócą? Nie chcę ich dodatkowo denerwować…
- Ja poszłabym ci na rękę, bo wciąż w ciebie wierzę – odrzekła pani Teresa – Ale to nie tylko ode mnie zależy. Mogę ci jedynie obiecać, że spróbuję porozmawiać z rodzicami Darka. Może zgodziliby się na to, że albo ja, albo oni sami wymierzą ci jakąś karę, a w zamian za to odstąpią od żądania zawiadomienia twoich rodziców i... i jeszcze poważniejszych konsekwencji. W tej sytuacji to byłby chyba jedyny wybór jaki masz…
- Proszę spróbować – powiedziałem po chwili namysłu. Pamiętałem co Mama obiecała mi za kolejne kłopoty z zachowaniem. Gdybym miał od niej dostać lanie, zwłaszcza na goły tyłek, umarłbym ze wstydu. Ale ze słów pani Teresy o "jeszcze poważniejszych konsekwencjach" wynikało, że to nie lanie od Mamy może być w tej chwili najgorsze. Ale np. policja, kurator, sąd, wydalenie ze szkoły...
Pani Teresa wyszła i dopiero po jakichś 10 minutach usłyszałem na korytarzu podniesione głosy. Drzwi otworzyły się i do środka weszło kilka osób. Obok mojej wychowawczyni znałem z nich tylko Darka, który z zaklejoną plastrem wargą i obrażoną miną ustawił się przy drzwiach. Pozostałe dwie osoby musiały więc być jego rodzicami. Tato Darka był niezbyt wysoki i krępy, na jego głowie praktycznie nie było już włosów, co trochę go postarzało. Mama Darka była nieco wyższa od swojego męża, wyglądała młodziej i przypominała trochę aktorkę Jamie Lee Curtis. W tej chwili wpatrywała się we mnie ze zdumieniem. Być może spodziewała się ujrzeć na moim miejscu barczystego dryblasa i jakoś ciężko było przyjąć do wiadomości fakt, że jej syna pobił niepozornie wyglądający trzynastolatek. Po chwili zdumienie jej chyba przeszło, bo wydarła się na mnie:
- Ty łobuzie, ty chuliganie! Co ty sobie wyobrażasz?! Patrz, co zrobiłeś mojemu dziecku!
Darek na szczęście nie wyglądał tragicznie, chociaż zdawałem sobie sprawę, że równie dobrze w tym amoku mogłem mu coś uszkodzić. Trudno, niech krzyczy, ważne, żeby to dziś zakończyć.
- Proszę się uspokoić – przerwała jej pani Teresa – Tomek został sprowokowany i jest na to wielu świadków. Ale oczywiście, jego zachowanie było karygodne i jako szkoła bardzo za tą sytuację przepraszamy. Tomek – zwróciła się teraz do mnie – rodzice Darka zgodzili się, aby uznać to za zdarzenie między nimi a tobą i nie wyciągać z tego dalszych konsekwencji, skoro Darkowi szczęśliwie nic się nie stało.
- Ale mogło się stać! – przerwała jej histerycznie mama Darka
- Tak, zdajemy sobie z tego sprawę – powiedziała pani Teresa – Moja propozycja jest więc taka: z naszej strony zostaniesz ukarany uwagą w dzienniku za niewłaściwe zachowanie w trakcie lekcji wf-u oraz stopniem nieodpowiednim z zachowania na semestr. Rodzice Darka również wymierzą ci karę i to zakończy sprawę.Wszyscy się zgadzają?
Kiwnąłem głową, podobnie mama Darka. Po chwili zapytała jeszcze:
- Możemy to załatwić w tym gabinecie?
- Naturalnie – powiedziała pani Teresa – Potem proszę nie zamykać, sprzątaczka przyjdzie tu za jakieś półgodziny. I proszę... proszę zachować umiar...
Po tych słowach wyszła, a ja zostałem sam na sam z Darkiem i jego rodzicami. Chłopak siedział przy drzwiach i gdyby nie plaster na twarzy, nic nie wskazywałoby, że jest z nim coś nie tak. Jego mama podeszła bliżej i patrząc mi prosto w oczy powiedziała:
- Twoja wychowawczyni się za tobą wstawiła, ale nie myśl, że cię ominie to, co ci się należy. A spróbuj protestować, to idziemy prosto do dyrektora i dzwonimy do twoich rodziców, gdziekolwiek są.
Nie zamierzałem protestować,w ogóle miałem już wszystkiego dość. Powinienem być teraz w domu i rozkoszować się wolnym mieszkaniem. Jakiś kretyn jednak niszczy to wszystko, a jeszcze do tego ja poniosę za to konsekwencje. Ta klątwa o której kiedyś myślałem, to chyba mimo wszystko nie było takie dalekie od prawdy… Moje rozmyślania przerwał jednak ponownie głos mamy Darka. Tym razem jednak nie skierowany do mnie.
- Andrzej, spuść mu lanie tak, jak ustaliliśmy – powiedziała stanowczo, a ja zobaczyłem, jak tata Darka odpina i wyciąga skórzany pas ze swoich spodni.
- Wstawaj! – rzucił do mnie
Posłusznie wstałem, a on odwrócił mnie i zmusił abym oparł się o biurko z wypiętym tyłkiem. Następnie ściągnął mi spodnie aż do kostek.
- Na gołą! – poleciła ostro mama Darka
Zanim się obejrzałem, moje majtki też powędrowały w dół. Stałem teraz z odsłoniętą pupą przed Darkiem i jego rodzicami i chyba właśnie wtedy dopiero do mnie dotarło, co się tak naprawdę dzieje. Zrobiło mi się niedobrze, jakoś tak zimno, zacząłem się chyba lekko trząść. Ale już było za późno. Na wszystko. Kątem oka zauważyłem jak tata Darka składa na pół swój pas, następnie lewą rękę opiera na moich plecach,przytrzymując mnie, a prawą pewnie zaraz wymierzy… AŁAAAA!!!! Na mój tyłek spadł tak solidny pas, że nie mogłem się powstrzymać od krzyku. Ładnie się zaczyna – pomyślałem tylko i… AŁAAAA!!! Drugi pas był równie solidny. A potem trzeci, czwarty, piąty… AŁ!!! AŁ!! AŁAAA!!! Krzyczałem z bólu po każdym.Dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, że nigdy wcześniej nie dostałem lania od mężczyzny. Różnica była kolosalna, żadne lanie, które kiedykolwiek dostałem, nie było tak mocne jak to teraz. Po każdym uderzeniu pasa na moje gołe pośladki odruchowo przesuwałem je do przodu, jakbym chciał je oddalić od pasa. Ale to na nic, po chwili kolejny pas siekł skórę na mojej pupie. Już po piątym razie byłem pewny, że nie wytrzymam, nie wiem co zrobię, ale nie wytrzymam. Miałem dość, miałem łzy w oczach i wtedy właśnie przypomniałem sobie, że na to wszystko patrzy Darek. I pewnie uśmiecha się w duchu, że tak mnie załatwił. O nie! – pomyślałem – nie dam mu tej satysfakcji i się nie rozryczę. Będę wrzeszczeć na całą szkołę, ale się nie rozryczę! 
Pan Andrzej co chwilę dociskał moje plecy do biurka, zmuszając mnie w ten sposób do jeszcze większego wypięcia pupy. Pozycja, w której dostawałem lanie była wyjątkowo niewygodna, ale nic nie mogłem zrobić. Próbowałem rozszerzyć nogi, ale blokowały je spodnie i majtki owinięte wokół kostek. Uderzenie, mój wrzask, kolejne uderzenie, AŁAAA!!!, kolejne uderzenie. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej byłem pewny, że wytrzymam. Upokorzeniem się nie przejmowałem, o tym, że trzy osoby patrzą na mój goły tyłek już niemal zapomniałem. Skupiłem się na sobie, na najprostszej reakcji. Uderzenie – AŁAA!!! Uderzenie – AŁAA!!! Uderzenie – AŁAA!!! Wszystkie myśli poświęciłem temu, aby jak najgłośniej krzyczeć po każdym kontakcie pasa z moim tyłkiem. Bo im głośniej krzyczałem, tym mniej boli – tak mi się wtedy wydawało.AŁAA!!! AŁAAA!!! AŁAAAAA!!! – wrzeszczałem chłopięcym głosem na całe gardło.
 - Czterdzieści, chyba wystarczy – mruknął pan Andrzej, a jego żona potwierdziła
Pan Andrzej przyłożył mi jeszcze jeden raz i coś powiedział „do słuchu”, ale nic już z tego co mówił nie zapamiętałem. W czasie, gdy wciągał w spodnie swój pas, a mama Darka ubierała płaszcz, ja nadal leżałem oparty o biurko, z wypiętą, strzaskaną pupą i ani drgnąłem.
- Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy – powiedziała mama Darka z wyższością i wszyscy opuścili pokój. Dopiero wtedy wyprostowałem się i naciągnąłem majtki. Czułem tylko, że mój tyłek jest bardzo gorący. Ale jak wyglądał, bałem się jeszcze wówczas spojrzeć… CDN

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 26.07.2012)

piątek, 13 kwietnia 2018

(11.) Zeszyt

Zeszyt był zielony, w kwiatowe wzorki, miał laminowaną okładkę i kosztował 4,50 zł. Zapłaciłem, schowałem zeszyt do reklamówki i wyszedłem ze sklepu na przyprószoną świeżym śniegiem ulicę. Był pierwszy dzień ferii zimowych, przede mną jawiły się dwa tygodnie wolnego i postanowiłem zrobić coś, co już od jakiegoś czasu planowałem. Zaledwie kilka dni temu miała miejsce semestralna wywiadówka. Teraz wszystko już było jasne. Skończyłem półrocze ze średnią 4,8 (jedna z dwóch najwyższych w klasie) i z zachowaniem „nieodpowiednim”. Pewnie nauczyciele na Radzie Pedagogicznej przecierali oczy ze zdumienia, bo zwykle wysokie oceny w nauce korelują z w miarę wysoką notą z zachowania. A tu taki rozdźwięk. Ale to nie moje zmartwienie. Na ocenie z zachowania mi na razie nie zależało, a skoro rodzicom to nie przeszkadzało, to tym lepiej. Mama po powrocie z wywiadówki ani słowem o tym nie wspomniała, powiedziała tylko, że mam naprawdę niezłe oceny, ale zawsze mogą być jeszcze lepsze, oraz przypomniała mi, żebym się pilnował w trosce o swój tyłek. Tego ostatniego nie musiała mi przypominać – z zachowaniem postaram się uważać, a w nauce celem na drugi semestr jest średnia przynajmniej 4,9. A tymczasem muszę coś napisać…
W domu usiadłem przy biurku, otworzyłem zakupiony zeszyt i zagiąłem pierwszą kartkę. Potem wziąłem do ręki pióro i od drugiej kartki zacząłem pisać:
1.) Czerwiec – lanie od pani Iwony (geografia).
Przyczyna: możliwość zdawania na wyższą ocenę.
Pozycja: na stojąco, oparcie się o stół.
Lanie: 30 razy linijką na goły tyłek.
Świadkowie: brak.
Jak wytrzymałem: chyba nieźle.
2.) Sierpień – lanie od ciotki z Krakowa.
Przyczyna: samowolne wyjście na miasto.
Pozycja: przez kolano.
Lanie: kilkanaście klapsów ręką przez majtki, potem ok. 30 ręką na gołą pupę.
Świadkowie: brak.
Jak wytrzymałem: kiepsko, na końcu rozryczałem się, ale bardziej z upokorzenia niż z bólu.

3.) Wrzesień – lanie od pani Marleny (język polski)
Przyczyna: danie kolegom pracę domową do odpisania
Pozycja: na stojąco, oparcie się o tablicę.
Lanie: 5 razy linijką przez spodnie, potem ok. 20 razy linijką na goły tyłek.
Świadkowie: brak.
Jak wytrzymałem: w miarę, nie krzyczałem na szczęście.

4.) Październik – lanie od pani Aldony (historia)
Przyczyna: kradzież zadań testowych na „badanie wyników”
Pozycja: na stojąco, oparcie się o krzesło.
Lanie: 35 razy pasem na goły tyłek.
Świadkowie: Ewelina.
Jak wytrzymałem: najmocniejsze lanie, jakie dostałem, ale wytrzymałem nieźle, tylko trochę syczałem z bólu.

5.) Grudzień – lanie od pani Grażyny (nauczanie początkowe)
Przyczyna: próba pobicia Dawida z drugiej klasy, chociaż właściwie to było nieporozumienie.
Pozycja: na stojąco, przytrzymywany przez nauczycielkę.
Lanie: kilka klapsów ręką przez spodnie, potem ponad 40 klapsów ręką na gołą pupę.
Świadkowie: Dawid.
Jak wytrzymałem: upokorzenie kompletne, czułem się jak smarkacz, dostałem lanie jak dziecko, trzymany przez nauczycielkę.

6.) Styczeń – lanie od pani Ilony (chemia) i pani Joanny (język niemiecki)
Przyczyna: pisanie zadania domowego na polski w trakcie lekcji chemii
Pozycja: na stojąco, oparcie się przedramionami o parapet.
Lanie: 10 klapsów ręką przez majtki, potem ok. 70 klapsów ręką na gołą pupę, a potem jeszcze 20 klapsów ręką od pani Joanny, też na gołą pupę.
Świadkowie: brak, poza panią Joanną.
Jak wytrzymałem: mocne lanie, chociaż ręką, ale na końcu tyłek tak mnie piekł, że krzyczałem.
Postawiłem kropkę i zamyśliłem się. Sześć razy dostałem w tyłek przez niecałe osiem miesięcy. Rok temu lanie na gołą pupę, i to w szkole, było dla mnie czymś totalnie abstrakcyjnym, jak spacer w przestrzeni kosmicznej. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy dostanę chociaż jedno lanie, nie uwierzyłbym. A sześć?!
Teraz odwróciłem zeszyt i od tyłu napisałem nowy tytuł:
„Obserwowałem”
1.) Październik
Kto: Ewelina
Od: pani Aldony (historia)
Przyczyna: kradzież zadań testowych na „badanie wyników”
Pozycja: na stojąco, oparcie się o krzesło.
Lanie: 30 razy pasem na goły tyłek.
Świadkowie oprócz mnie: brak.
2.) Listopad
Kto: Patryk
Od: pani Marleny (język polski)
Przyczyna: brak zadania domowego po raz kolejny
Pozycja: przełożony przez ławę.
Lanie: ok. 40 razy linijką na goły tyłek.
Świadkowie oprócz mnie: brak.

3.) Grudzień Kto: Ewelina
Od: swojego taty
Przyczyna: wagary
Pozycja: na stojąco, przełożona przez oparcie fotela
Lanie: 20 razy pasem przez majtki i ok. 20 pasem na gołą pupę.
Świadkowie oprócz mnie: brak.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy zapisać również lanie Rafała, jakie dostał od pani Aldony w schowku na mapy, ale zrezygnowałem, gdyż nie widziałem go i nie mogę określić pozycji, a to, że dostał na goły tyłek mogę jedynie przypuszczać. Odłożyłem zatem pióro i w tym momencie usłyszałem dzwonek do drzwi. Szybko wrzuciłem zeszyt do szuflady i poszedłem otworzyć. Na progu stała… Ewelina.
- Cześć, co tu robisz? – zapytałem zdziwiony
- Chciałam pogadać – odpowiedziała, gdy zaprosiłem ją do środka – Znalazłam w książce telefonicznej twój adres.
Pokazałem jej mój pokój i poczęstowałem ciasteczkami.
- Jak tam u ciebie po wywiadówce? – zainteresowała się
- A spokojnie – przyznałem – Oceny mam dobre, a zachowaniem rodzice się bardzo nie przejmują. Chociaż mam lanie w zawieszeniu – jak się zacznę gorzej uczyć, albo dostanę jakąś uwagę, to mama już mi zapowiedziała lanie na goły tyłek.
- Uuu, to poważnie. Musisz się pilnować.
- Ona też mi to powtarza – mruknąłem – Już mam tego dość. A jak u ciebie po wywiadówce?
- Znowu dostałam lanie… – powiedziała smutno – Za słabe oceny.
- Ojej, przykro mi… Ale musiałaś od razu dostać?
- No wiesz, zawsze miałam średnią 4,9 przynajmniej, albo i powyżej 5,0. A w tym semestrze 3,8…
- To i tak nie tak źle.
- Nie dla mojego taty. Zapowiedział mi, że w moim wychowaniu żarty się skończyły i teraz będę dostawać lanie raz w miesiącu, żebym nie zapomniała, że mam się uczyć.
- Co?!
- Na razie tylko do czerwca, do końca roku szkolnego. Powiedział, że potem zobaczy jakie będą oceny na świadectwie i zdecyduje co dalej.
- Ale jak będziesz się dobrze uczyć wiosną to też?
- Tak… Już wszystko ustalił. Ostatniego dnia każdego miesiąca mam być o 18:00 w swoim pokoju przygotowana do lania. Mam czekać oparta o biurko, z opuszczonymi spodniami i wypiętym tyłkiem. Będę dostawać 30 pasów przez majtki…
- Luty, marzec, kwiecień, maj – liczyłem na palcach – To tylko cztery razy. I chociaż dobrze, że nie na gołą pupę…
- Teraz po wywiadówce dostałam na gołą dupę – przerwała mi – To było straszne. Myślałam, że się zsikam w trakcie, aż się cała trzęsłam… Tomek, proszę, pomóż mi, ja już nie chcę tego przeżywać. Przez majtki jeszcze jakoś dam radę, ale jeśli nie poprawię się w drugim semestrze, to znowu dostanę na gołą. Mówiłeś kiedyś, że możemy się razem uczyć…?
- Jasne, czego tylko chcesz.
- Ale nie wiem gdzie. Zabronił mi się z tobą spotykać, bo niby sprowadzasz mnie na złą drogę. Nawet dzisiaj nakłamałam, że idę do koleżanki, a nie do ciebie.
- No to… na przykład na długiej przerwie możemy coś powtórzyć – zaproponowałem – Albo po lekcjach, w świetlicy. A jak będzie cieplej, to za szkołą, na trawniku, albo na ławkach przy boisku. Głowa do góry, damy radę!
- Dziękuję – rozpromieniła się i pocałowała mnie w policzek
- Oj, daj spokój – powiedziałem zażenowany
Pogadaliśmy jeszcze chwilę i Ewelina musiała wracać. Współczułem jej bardzo, chociaż pomysł z wagarami był jej, a przecież właśnie od tych wagarów się wszystko zaczęło. No i testy od pani Aldony też ona wykradła. Ale za każdym razem, gdy myślałem o Ewelinie coś działo się w moim mózgu, coś takiego, co nie pozwalało mi być na nią zły, czy odmówić jej czegoś. Przypuszczam, że nawet wziąłbym te jej lania na swój tyłek, gdyby była taka możliwość.
Ale nie było, więc szybko o tym zapomniałem. Otworzyłem szufladę i jeszcze raz przejrzałem zakupiony dziś zeszyt. Miał 60 kartek w kartkę, dziś zapisałem niecałe dwie. Zastanawiałem się teraz, jak wiele z tych kartek jeszcze w życiu zapiszę. Jak wiele zapiszę podczas najbliższego semestru. Czułem, że dojrzewam, że coś się we mnie zmienia. Wypinanie gołej pupy przed nauczycielami i posłuszne oczekiwanie na koniec lania to jest coś, co przychodzi mi coraz trudniej. Owszem, najlepiej się starać, nie wpadać w tarapaty. Ale czy przez te ostatnie miesiące się nie starałem? Dobre chęci to jednak wciąż za mało… Dlatego miałem złe przeczucia odnośnie przyszłości. Ale co poradzić. A może to tylko przeczucia? Złapałem się tej optymistycznej myśli jak koła ratunkowego, spiąłem zeszyt gumką recepturką i wrzuciłem na samo dno szafki w biurku. Mając gorącą nadzieję, że wiele miesięcy minie zanim zmuszony będę go ponownie wyjmować.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 01.07.2012)

piątek, 6 kwietnia 2018

(10.) Pokój nauczycielski

To był wyjątkowo długi poranek. Od 5:15, gdy gwałtownie przebudziłem się z koszmarnego snu, nie zmrużyłem już oka. Leżałem tylko, wpatrując się w sufit, po którym wędrowały coraz jaśniejsze promienie wschodzącego, zimowego słońca. Wcześniej niż zwykle umyłem się, zjadłem śniadanie i już kilka minut po 7:00 wyruszyłem w kierunku szkoły, spodziewając się, że będę tam pierwszą osobą po woźnym, który rano otwiera drzwi. Chyba nigdy, a już na pewno przez parę ostatnich lat, nie byłem w szkole przed 7:30. I zdziwiłem się, jak spory ruch panuje tam już o tak wczesnej porze. Głównie ruch ten generowali najmłodsi uczniowie, przyprowadzani przez rodziców, którzy pewnie spieszyli się do pracy. Odwiesiłem kurtkę do szafki i powlokłem się pod klasę, gdzie o 8:00 miała się zacząć pierwsza tego dnia lekcja – matematyka. Cały czas jednak myślałem o tym koszmarnym śnie. Był tak realistyczny, że wciąż czułem pod skórą jakiś dreszcz, gdy tylko o nim pomyślałem. Dostałem już przecież w ostatnich miesiącach nieraz po tyłku, ale wizja publicznego upokorzenia, lania przed całą klasą, była dla mnie nie do zaakceptowania. A wizja ta była teraz tym groźniejsza, bo wzmocniona plotką o zbiciu przez panią Marlenę jakiegoś piątoklasisty na oczach wszystkich. Dzisiaj też miałem z nią zajęcia; na szczęście polski dopiero na ostatniej godzinie lekcyjnej. Ale i tak denerwowałem się jakoś bardziej niż zwykle. Fizycznie okazywał to mój pęcherz – jeszcze przed tą pierwszą lekcją musiałem iść się wysikać. A wcale nie poprawiło to nieprzyjemnego uczucia w moim brzuchu…
Dzień wlókł się naprawdę niemiłosiernie. Na długiej przerwie spotkałem na korytarzu Ewelinę. Korzystając z okazji, opowiedziałem jej szybko o moim śnie i obawach z nim związanych. Jak zawsze beztrosko pocieszyła mnie, mówiąc, żebym się nie przejmował, bo podobno zawsze śni się odwrotnie. Ale co dokładnie znaczy to „odwrotnie”? – zacząłem zastanawiać się w trakcie lekcji muzyki. Nie dostanę jednak lania? A może to ja zleję panią Marlenę na oczach całej klasy… Nie, no, o czym ja myślę! Chyba popadam już w jakąś paranoję. Przecież to był tylko sen, w dodatku wywołany wczorajszymi „rewelacjami” od Patryka. Nie ma się czym przejmować! Z tym postanowieniem poszedłem na WF. Graliśmy w koszykówkę i na kilkadziesiąt minut oderwałem się od tych uciążliwych rozmyślań. Ale po wyjściu z sali gimnastycznej, w drodze na kolejną lekcję, zauważyłem w tłumie panią Marlenę, chyba spieszącą na obiad do stołówki, i wszystkie wspomnienia ze snu powróciły niemal natychmiast.
Zaczęła się 10-minutowa przerwa. Przede mną pozostały już tylko dwie lekcje tego dnia – chemia i polski. Znowu jednak dał znać o sobie mój pęcherz. Korzystając z przerwy, ponownie odwiedziłem toaletę na 1.piętrze. Sikając, nagle usłyszałem ponaglający szept z sąsiedniej kabiny: „Szybciej pisz! Potem jest jeszcze krótsza przerwa”. Zajrzałem przez szparę – dwóch kolegów z mojej klasy – Rafał i Marek – pisali coś w swoich zeszytach z trzeciego kajetu. Oczywiste, że spisywali zadanie domowe, inaczej nie robiliby tego w takiej konspiracji. Ale jakie zadanie? Na chemię nic nie było, bo dziś powtórka przed sprawdzianem semestralnym, a na polski przecież… O jasna kurwa!!! Wypracowanie było! Zupełnie mi to wyleciało z głowy… Wszystko przez te wczorajsze rozmyślania, sprowokowane opowieściami Patryka i laniem, które dostał właśnie Rafał. Kompletnie zablokowało mi to pamięć, tak bardzo skupiłem się na samej pani Marlenie, że na śmierć zapomniałem o zadaniu domowym od niej. Rozprawka na dwie strony – ostatnie wypracowanie w tym półroczu… No, to stało się. Jednak sen był proroczy. Teraz pani Marlena na pewno skorzysta z nadarzającej się okazji i za brak wypracowania wlepi mi lanie przed całą klasą…
Nawet nie pamiętam, jak znalazłem się w ławce, w klasie chemii. Zimny pot bez przerwy spływał mi po plecach. U pani Marleny zadania domowe są na plusy, nie na oceny. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać. Gdybym był „normalnym” uczniem, mógłbym liczyć, że ukarze mnie minusem, nawet dwoma, trudno. Ale na mnie miała szczególnie wyczuloną uwagę. Przez trzy ostatnie miesiące nie dałem jej powodu do jakiejkolwiek próby ukarania mnie, stawałem na uszach, żeby robić terminowo wszystkie zadania i prace domowe. I teraz taka wpadka, tuż przed końcem semestru…
Niezależnie od zamętu, który miał miejsce w mojej głowie, wokół wszystko toczyło się swoim rytmem. Chemiczka – pani Ilona – wypisała na tablicy zadania. Tak u niej wyglądały powtórki do sprawdzianów – korzystając z książek i własnych notatek mieliśmy całą lekcję na samodzielne zrobienie tych zadań, a potem omawiało się ewentualne niejasności. I tym razem było podobnie. Pani Ilona rzuciła krótkie: „Do pracy!” i pochyliła się przy biurku nad jakimiś papierami. Pomyślałem, że to jest moja szansa. Tych zadań powtórkowych ona i tak nie sprawdza. Na klasówkę nauczę się w domu, a teraz może zdążę wyskrobać parę zdań na polski. Rozprawka na piątkę to nie będzie, ale żeby chociaż mieć cokolwiek, żeby nie dać pani Marlenie pretekstu…
Wróciła mi motywacja. Wykorzystałem fakt, że stoły w pracowni chemii miały półkę pod blatem. Na ławce rozłożyłem książkę i zeszyt do chemii, a na tej dolnej półce ułożyłem zeszyt z polskiego i ukradkiem zacząłem pisać, starając się, aby nikt – zwłaszcza nauczycielka – nie zauważył tego. Po kwadransie pani Ilona zaczęła przechadzać się po sali, ale wówczas pochylałem się nad zeszytem z chemii udając ciężką pracę nad poszukiwaniem rozwiązań do zadań o wiązaniach i wartościowościach pierwiastków. W połowie lekcji miałem już ponad stronę wypracowania. To się naprawdę może udać – myślałem gorączkowo. Jeszcze tylko ostatnie zdania…
- A co ty tam masz? – usłyszałem nad sobą surowy głos.
No, to koniec… Zaabsorbowany kończeniem rozprawki zaniechałem środków ostrożności. Pani Ilona pochylała się teraz nade mną, wyszarpując mi z ręki zeszyt z polskiego. Serce podeszło mi do gardła, a w tym samym momencie coś bardzo ciężkiego opadło mi na samo dno żołądka.
- Robisz zadanie z innego przedmiotu zamiast pracować nad chemią? – przekartkowała zeszyt z polskiego – Już zrobiłeś wszystkie zadania z tablicy?
To ostatnie pytanie było wybitnie retoryczne. Gdy tylko nauczycielka zajrzała do mojego zeszytu z chemii, zauważyła tam ziejącą pustką dziurę. Przepisałem tylko treść zadań z tablicy…
- Wyjdź z klasy i poczekaj na korytarzu! – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Nigdy w życiu nie zostałem wyrzucony z lekcji. Na chwiejnych nogach powlokłem się do drzwi. Na korytarzu miałem ciemno przed oczami. Może za brak zadania domowego nic strasznego by mnie ze strony pani Marleny nie spotkało, ale teraz to już na pewno będzie koszmar. I po co ryzykowałeś, idioto?! Przecież pani Ilona jej powie o tym na 100%. Szybko analizowałem moje doświadczenia z nauczycielką chemii. Miała może 45 lat. Była wymagająca, to fakt. Ale nigdy nikogo nie uderzyła, nawet nie krzyczała jakoś szczególnie. W ogóle była taka niepozorna, drobna, niewiele wyższa ode mnie. Cichy głos, włosy spięte w staromodny kok… A mimo to, na jej lekcjach panował względny porządek. Może właśnie dlatego, że nikt nie wiedział na co ją stać, jakie środki dyscyplinujące stosuje. No, to ja się zaraz pewnie dowiem…
Otworzyły się drzwi klasy, pani Ilona rzuciła jeszcze w progu do uczniów:
- Kończcie zadania, gdy wrócę, to sprawdzamy.
I stanęła przede mną.
- Co to ma znaczyć? Jeszcze nigdy tak bezczelnie nikt nie odpisywał na mojej lekcji. Tuż przede mną!
- Przepraszam, proszę pani – wybąkałem – Koniecznie chciałem skończyć to zadanie… i… ale proszę nie mówić pani od polskiego…
- Aha, boicie się jej bardziej niż mnie! – powiedziała triumfalnie – Bo pani Marlena nie daje sobie w kaszę dmuchać, stosuje surowe metody. Ale jak widać ma rację. Z wami inaczej się czasami nie da. Idziemy! – rozkazała.
Zdziwiony poszedłem za nią pustymi korytarzami. Czy prowadzi mnie prosto do pani Marleny? Jeśli tak, śmierć pewna… Doszliśmy jednak do pokoju nauczycielskiego. W środku siedziała tylko pani Joanna, jedna z nauczycielek niemieckiego i sprawdzała jakieś klasówki. Tylko na moment podniosła głowę, gdy weszliśmy.
- Co zrobił? – zapytała beznamiętnie.
Pani Ilona opowiedziała w kilku słowach moje „przestępstwo” i wepchnęła mnie do pokoiku, sąsiadującego z pokojem nauczycielskim. Byłem tu kilka tygodni temu, tak niedawno, i znowu tu jestem… Ciekawe, co będzie dalej.
- Nie powiem pani Marlenie, co zrobiłeś, bo robiłeś to na mojej lekcji, a nie na jej – powiedziała stanowczo – I ode mnie dostaniesz to, na co zapracowałeś. Czekaj tu! Muszę tylko… coś sprawdzić.
Zostawiła mnie w pokoiku „dyscypliny”, przymknęła drzwi i przeszła do pokoju nauczycielskiego. Mimo, że starała się mówić półgłosem do pani Joanny, dość dobrze słyszałem jej słowa.
- Chcę mu wlać – szeptała – Ale nie bardzo wiem jak. Nigdy nie spuściłam nikomu lania.
- To nic trudnego – powiedziała też cicho germanistka – Ale jak chcesz, to ja go mogę zlać za ciebie.
- Nie, to ja muszę, żeby zaczęli mnie szanować. Ty tylko powiedz mi jak…
Następnych słów już nie dosłyszałem, zresztą na dźwięk słowa „lanie” krew zaczęła mi pulsować w skroniach, a policzki zrobiły się gorące.
- Chodź tutaj! – usłyszałem po chwili rozkazujący głos pani Ilony
Posłusznie wszedłem do pokoju nauczycielskiego.
- Dostaniesz lanie! – powiedziała stanowczo – Oprzyj się o… o parapet i przygotuj się.
Podszedłem do okna. Pochyliłem się, oparłem łokcie na niskim, chłodnym parapecie i wypiąłem tyłek. Znowu to samo – myślałem – niedługo mi to wejdzie w krew. Ale może teraz nie będzie tak źle, skoro pani Ilona jeszcze nigdy nikomu nie wlała…
- Spodnie spuść! – przerwał moje rozmyślania głos pani Joanny, która do tego momentu coś szeptem tłumaczyła mojej chemiczce.
Rozpiąłem rozporek i zsunąłem dżinsy do kolan, a potem ponownie wypiąłem pupę, którą teraz chroniły tylko zielone majtki w czarne paski. Stałem tak jak głupi, chyba dwie minuty. W końcu, z nudów, zacząłem obserwować co dzieje się na placu przed szkołą. Wreszcie podeszła do mnie pani Ilona. Lewą rękę położyła mi na plecach, a prawą wymierzyła klapsa w tyłek i – jakby przestraszona – szybko cofnęła rękę.
- Mocniej! – powiedziała germanistka – I szybciej, raz za razem.
Teraz faktycznie mocniejsze klapsy zaczęły spadać na moje pośladki. Ale wciąż to były tylko klapsy, nie bolały prawie wcale. Po dziesięciu uderzeniach pani Ilona przestała.
- Widzę, że nie robi to na tobie wrażenia – syknęła. Spodziewałem się teraz mocniejszych klapsów, ale zamiast ich, nauczycielka ściągnęła mi majtki. Chyba nawet pani Joanna była zaskoczona, bo w żaden sposób tego nie skomentowała. Moje majtki spotkały się w okolicach kolan z moimi spodniami, a ja jedyne co teraz czułem, to płonące ze wstydu uszy. Po chwili oprócz uszu poczułem też pupę, bo na moje gołe pośladki zaczęły spadać coraz mocniejsze klapsy od pani Ilony. Szybko, w ekspresowym tempie, raz na jeden pośladek, raz na drugi. Nie przebrzmiał jeszcze jeden plask, a już następował drugi. Dostawałem je w takim tempie, że nie nadążałem liczyć. I zaczynało trochę szczypać i piec. Ale nauczycielka dopiero się rozkręcała. Widać, że była na mnie bardzo wściekła. Aż trudno było uwierzyć, że nigdy nie sprawiła nikomu lania. Cóż, widocznie dobrze nadaję się na królika doświadczalnego…
Już chyba trzydziesty raz dłoń pani Ilony spadła na mój goły tyłek. Czułem, że jest już czerwony, chociaż nie miałem możliwości go zobaczyć. Klapsy też stawały się coraz bardziej uciążliwe, powoli miałem tego dość, zacząłem się wiercić i kręcić.
- Stój spokojnie! – powiedziała nauczycielka takim tonem, że aż mnie zmroziło. I beznamiętnie wymierzała mi kolejne uderzenia. Nie wiedziałem, ile jeszcze to potrwa, dlatego posłusznie starałem się nie ruszać, chociaż odgłosy uderzeń ręki o skórę na mojej pupie dzwoniły mi już w uszach.
- Zmienić cię? – zapytała nieoczekiwanie pani Joanna
- Nie trzeba – odpowiedziała krótko chemiczka i… kolejne dziesięć solidnych klapsów wylądowało na moim tyłku.
A potem kolejne dziesięć. I kolejne. Same klapsy nie bolały jakoś bardzo, nie tak jak pas czy linijka, ale sama ich ilość sprawiała, że coraz bardziej miałem ochotę krzyczeć albo rozpłakać się. Ale wtedy właśnie pani Ilona przestała.
- Co się mówi? – syknęła
- Przepraszam… – bąknąłem i w ułamku sekundy dostałem siarczystego klapsa na wciąż wypięty tyłek
- Nie! Co się mówi po laniu?
- Nie wiem… – wymamrotałem zdziwiony
- Czyli całe rżnięcie tyłka trzeba będzie powtórzyć! - zawyrokowała pani Ilona
- Nie, błagam! - krzyknąłem rozpaczliwie, niemal płacząc - Ja... ja naprawdę nie wiem co się mówi...
Pani Ilona zwróciła się wtedy do pani Joanny:
- Dobrze, to naucz go co się mówi po laniu, ja muszę wracać na lekcję – powiedziała i wyszła z pokoju nauczycielskiego, zostawiając mnie samego z germanistką.
Kompletnie nie wiedziałem co robić, więc stałem bez ruchu z gołą, wypiętą pupą. Pani Joanna powoli do mnie podeszła, mówiąc:
- Mówi się: „Dziękuję za wymierzenie mi sprawiedliwej kary”. A żebyś zapamiętał to raz na zawsze…
Zamiast dokończyć zdanie, wymierzyła mi klapsa na mój zbolały tyłek. Jej ręka była cięższa niż dłoń pani Ilony. Niestety, na jednym klapsie się nie skończyło. Pani Joanna postanowiła ręcznie nauczyć mnie, co się mówi po laniu. Dostałem na goły tyłek dwadzieścia tak solidnych klapsów, że już od dziesiątego, aż do końca lania krzyczałem jak dziecko: „Ałaa, ałaa! Proszę przestać! Ałaaa!!!”.
W końcu nauczycielka przestała i spojrzała na mnie pytająco.
- Dziękuję za wymierzenie mi sprawiedliwej kary – powiedziałem jak najbardziej wyraźnie potrafiłem
- Ubieraj się i na lekcje! – rozkazała, a ja drżącymi dłońmi naciągałem majtki na tyłek, który wydawał mi się jakoś dziwnie zdrętwiały. Gdy wyszedłem z pokoju nauczycielskiego, rozbrzmiał właśnie dzwonek na przerwę. Powlokłem się prosto pod pracownię języka polskiego. Przynajmniej nie dostałem lania na oczach całej klasy – próbowałem się pocieszać, ale w tamtej chwili jakoś niespecjalnie mi to wychodziło…
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 23.06.2012)

niedziela, 1 kwietnia 2018

(9.) Mapa i sen

Po Nowym Roku wróciłem do szkoły pełen zapału i pozytywnego nastawienia. Paradoksalnie, cała ta sprawa z wagarami mi pomogła. Przekonałem się, że jednak nie ciąży nade mną żadne fatum, że nie musi być tak, że cokolwiek nawywijam – intencjonalnie czy nie – to dostanę za to w tyłek. Poszedłem na wagary i nic. Czyli jednak wszystkim rządzi przypadek, tamte poprzednie lania były po prostu jego dziełem. A skoro tak, to mogę żyć spokojnie i nie martwić się o przyszłość, bo i tak nie wiadomo, co ona przyniesie.

Z tym postanowieniem przystąpiłem do nauki w styczniu. Ostatnie tygodnie przed klasyfikacją, ostatnie sprawdziany, wystawianie ocen, dopytywanie. Coś, co lubiłem, zwłaszcza, że stopnie miałem teraz wyjątkowo dobre i już od połowy stycznia liczyłem sobie na ostatniej stronie zeszytu średnią końcową. Z pierwszych przewidywań wynikało, że mam szansę na 5,00. Mogłem liczyć na dwie „szóstki”: z geografii i WOS-u, które zrównoważą jedyne „czwórki”, jakie mi „grożą”: z muzyki i – a jakże! – z polskiego. Zachowanie natomiast decydowało się przed samą Radą Pedagogiczną, ale prawdopodobnie będę mieć „nieodpowiednie”. Zupełnie mnie to jednak nie obchodziło, tym bardziej od momentu, odkąd moi rodzice o tym wiedzą i specjalnie im to nie przeszkadza. Ocena z zachowania będzie ważna dopiero na koniec roku szkolnego, bo trzeba mieć minimum „bardzo dobre”, żeby otrzymać świadectwo z wyróżnieniem. Do tego czasu zdążę się jednak poprawić (w końcu fatum nie istnieje!), a w tym semestrze mogę mieć nawet „naganne”, mam to gdzieś.
Jedyna rzecz, która zmartwiła mnie po powrocie z przerwy świątecznej, to fakt, że pan Janusz – nauczyciel historii, którego bardzo lubiłem za świetne prowadzenie lekcji – poszedł na zwolnienie chorobowe i miał wrócić do szkoły dopiero w drugim semestrze. Na zastępstwo pojawiła się w naszej klasie pani Aldona. Wiązałem z nią raczej przykre wspomnienia – jesienny spisek w celu podkradnięcia arkusza na badanie wyników i będące tego konsekwencją chyba najmocniejsze lanie, jakie w życiu dostałem. 35 pasów na gołą. Jedyny raz, gdy dostałem po tyłku pasem i od tamtego momentu wiedziałem, że już nigdy nie chciałbym tego poczuć ponownie. Na szczęście nauczycielka nie okazywała mi żadnego uprzedzenia związanego z tamtym wydarzeniem, traktowała mnie identycznie jak pozostałych uczniów. Lubiłem takie podejście: narozrabiałem, ale dostałem zasłużoną karę i od tego momentu zapominamy o wszystkim.

Historia była w poniedziałki i środy na ostatniej lekcji. I właśnie w pewną środę, jakieś dwa tygodnie przed końcem semestru, zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Na przerwie czekaliśmy pod pracownią historii aż wyjdzie poprzednia klasa. Zawsze w takich sytuacjach było sporo zamieszania – jedni wychodzą, niektórzy jeszcze się pakują, drudzy już wchodzą. Tak samo teraz. Uczniowie z poprzedniej klasy jeszcze się zbierali, my już powoli wchodziliśmy do sali, mijając się z nimi w drzwiach, pani Aldona siedziała natomiast przy biurku pokazując coś w dzienniku jakiejś dziewczynie. Pośrodku tego chaosu, przed tablicą, stał duży, metalowy stojak służący do rozwijania map. Żadna mapa na nim nie wisiała – widocznie dyżurny poprzedniej klasy już ją zdjął i zaniósł do schowka, a nasz dyżurny jeszcze nie powiesił mapy na naszą lekcję. I nagle, wśród tego hałasu i zamieszania, kątem oka dostrzegłem, jak ten ciężki stojak odchyla się od pionu i przewraca się w pobliże biurka nauczycielki. W ułamku sekundy, z głośnym trzaskiem wylądował na podłodze, kilkanaście centymetrów od krzesła, na którym siedziała historyczka. W klasie momentalnie zapadła głucha, złowroga cisza. Wokół leżącego stojaka natychmiast zrobiło się pusto, został tam tylko Rafał – niewysoki, niczym nie wyróżniający się chłopak z naszej klasy. Teraz był jednak blady jak ściana tuż za nim.
- Przepraszam… – wybąkał – Bo mnie popchnęli i …
- Co ty robisz?! Mogłeś kogoś zabić! – pani Aldona poderwała się z miejsca, złapała Rafała za ramię i pociągnęła do schowka na mapy, zatrzaskując za sobą drzwi. W ciszy, jaka teraz zaległa, można było usłyszeć przelatującą muchę. Zamiast muchy wszyscy usłyszeliśmy jednak jednoznaczne odgłosy. Głośne, rytmiczne plaski. Nie miałem wątpliwości i pewnie wielu z nas ich nie miało, zwłaszcza ci, którzy kiedykolwiek dostali lanie – to były odgłosy uderzeń ręki pani Aldony, uderzeń spadających na gołą pupę Rafała…

Naliczyłem ich dwadzieścia. Po chwili nauczycielka wyszła, chłopak za nią i z zaciętą twarzą usiadł w ostatniej ławce. Wszyscy unikali spojrzenia w jego kierunku, ale założę się, że przez większą część lekcji nie myśleli o niczym innym. Historia minęła wyjątkowo szybko. Po lekcjach jak zwykle ubrałem się w szatni. Przy wyjściu ze szkoły spotkał mnie Patryk, a ponieważ mieszkaliśmy niedaleko siebie, poszliśmy razem.
- Ale Rafi dostał, nie? – zagadnął Patryk
- No – przytaknąłem, bo co miałem powiedzieć?
- Dobrze, że chociaż wlała mu w schowku, a nie przy wszystkich – ciągnął Patryk – Okej, wszyscy słyszeli, ale przynajmniej nie widzieli jego tyłka.
- Ale chyba zawsze tak jest, że wychodzi się wtedy z klasy, a nie bije przy wszystkich – zauważyłem
- Też tak myślałem. Ale podobno w zeszłym tygodniu „Polka” (pseudonim pani Marleny) wlała jakiemuś piątoklasiście przed całą klasą.
- Co?!!!
- Moja siostra chodzi do tej klasy, ale akurat jest chora. I przyszła do niej koleżanka z zeszytami i powiedziała jej o tym. Julka, znaczy moja siostra, twierdzi, że ta jej koleżanka nigdy nie kłamie.
- Ja pierdolę… – byłem totalnie zaskoczony – Lanie przed całą klasą… A nie wiesz czy na gołą dostał czy przez spodnie?
- Nie wiem, nie mówiła chyba… Ale co za różnica. Ja bym się chyba spalił ze wstydu, to już wolałbym powtarzać rok. A jakby mi chciała wlać na gołą, to bym się wyrwał i uciekł. I niech mnie wyrzucą ze szkoły.
- Ja też – przytaknąłem – Jeśli to prawda, to ona jest jakaś pierdolnięta, ją powinni gdzieś zamknąć.
- No…
Przeszliśmy kilka minut w milczeniu. W końcu zebrałem się w sobie i zapytałem Patryka:
- Dostałeś od niej, prawda?
- Co???
- Dostałeś w dupę, od pani Marleny.
- Skąd…?! Co ty pierdolisz? – Patryk aż przystanął
- Spokojnie. W listopadzie, jak miałem dyżur na jadalni. Widziałem, jak prowadzi cię gdzieś do piwnicy…
Patryk spuścił głowę i zamyślił się.
- Dobra, ale nie mów nikomu. Myślałem, że umrę wtedy ze wstydu. Nie zrobiłem znowu zadania domowego, więc powiedziała, że zmarnowałem ostatnią szansę. Zadała klasie coś do roboty, a mnie zaprowadziła do tego magazynu na końcu korytarza w piwnicy. I tam… i tam dostałem lanie… – przełknął ślinę – To jest wariatka, jak mnie biła, to cały czas na mnie wrzeszczała, myślałem, że pół szkoły się zleci…
Klepnąłem go w ramię i powiedziałem:
- Chyba wiem, co czujesz. Ja też od niej dostałem lanie.
- Ty? – Patryk spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale w jego głosie wyczułem jakby ulgę
- No. Wtedy na początku roku, gdy odpisywaliście ode mnie zadanie i pan Janusz was nakrył, pamiętasz?
- No. Po lekcji „Polka” oddała nam zeszyty i kazała nam iść, a tobie kazała zostać. I wtedy…?
- Yhm. Powiedziała, że dawanie odpisywać jest gorsze od ściągania i musi mnie tego oduczyć już na samym początku. I zlała mnie tą swoją linijką.
- Dostałeś na gołą?
- Najpierw kilka razy przez spodnie. A potem ściągnęła mi i spodnie i majtki, i resztę dostałem na gołą. I też się tak darła w trakcie bicia.
- Głupia pizda.
- A ty? – zapytałem
- Co ja?
- No, ty jak dostałeś od niej lanie? Też na gołą?
- Nie, przez majtki – powiedział z chwilowym zawahaniem – Ale i tak mnie dupa tak piekła, że myślałem, że nie wytrzymam…

Byliśmy już blisko jego bloku. Pożegnaliśmy się i dalej poszedłem sam. Doskonale wiedziałem, że Patryk kłamał w tym ostatnim zdaniu. Na własne oczy widziałem, że dostał na goły tyłek i to od samego początku. Ale rozumiałem go. To musiało być jednak jego pierwsze lanie, a już na pewno pierwsze na goły tyłek. Wiedziałem, co się wtedy czuje. Ja miałem to samo zwłaszcza po laniu od ciotki w Krakowie. To jest takie upokorzenie, które chce się wyrzucić z pamięci na zawsze. Potem dostałem jeszcze kilka razy po gołej i jakoś mi to spowszedniało, przynajmniej na tyle, że nie wstydziłem się o tym powiedzieć Patrykowi czy Ewelinie. U Patryka natomiast ten wstyd był jeszcze zbyt silny. Nie mógł zaprzeczyć, że dostał lanie, ale postanowił ukryć najbardziej upokarzającą jego część. Mimo to miałem wrażenie, że trochę mu ulżyło, gdy powiedziałem mu, że ja też dostałem w tyłek od pani Marleny. I też na goły. Na pewno teraz będzie mu łatwiej, gdy wie, że nie jest sam, że ktoś był w podobnej sytuacji. Na pewno to przemyśli i może kiedyś jeszcze przyjdzie o tym pogadać…

Dotarłem do domu, zjadłem obiad i dość szybko zapomniałem o Patryku. W głowie kłębiły mi się teraz myśli o tym piątoklasiście, który miał od pani Marleny dostać lanie przed całą klasą. Im dłużej o tym myślałem, tym większy niepokój odczuwałem. Przypomniałem sobie, że gdy wtedy, na początku siódmej klasy, zlała mi tyłek, na koniec zagroziła, że następny mój wybryk u niej zakończy się laniem na gołą pupę przed całą klasą. Wtedy byłem pewny, że blefuje, że tylko mnie straszy. Ale po tym, co dziś usłyszałem… Wiele wskazuje, że z tym piątoklasistą to może być prawda. A jeśli tak, to znaczy, że pani Marlena jest zdolna do wszystkiego. Zgoda, wystarczy nie wpadać w kłopoty. I do tej pory tego nie robiłem, bo nie chciałem dać jej satysfakcji. Teraz jednak zacząłem jej się bać. Ona cały czas ma na mnie oko, uwzięła się, czeka na najmniejsze moje potknięcie… Mogę się starać, ale zawsze coś może się zdarzyć przypadkiem, zapomnę się. I co wtedy? Naprawdę zrealizuje swoją groźbę? Zdejmie mi majtki na środku klasy i spuści mi lanie na gołą pupę? Na oczach wszystkich kolegów i koleżanek? Pod ziemię się zapadnę ze wstydu. Fakt, dostałem już lania przy świadkach – na jedno patrzyła Ewelina, na drugie ten smarkacz Dawid. Ale przed całą klasą, przed wszystkimi, z którymi spotykam się na co dzień, spędzam 7 godzin przez 5 dni w tygodniu, to zupełnie co innego. Po takim czymś już nigdy nie spojrzałbym im w oczy. Już wolałbym znowu poczuć na tyłku pasek, nawet 50 razy, nawet 100, ale na osobności. Z panią Marleną nie ma jednak targowania się…

Wieczorem nadal o tym myślałem. Planowałem, że zrobię wszystko, stanę na uszach, żeby jej nie podpaść. Na jej lekcjach będę grzeczny jak baranek, będę się uczyć polskiego jeszcze więcej. Ale wtedy ucierpią na tym inne przedmioty i dostanę lanie od mamy, zapowiedziała mi przecież, i też spalę się ze wstydu. Cholera, tak źle i tak niedobrze… Ciężko było mi się skupić na odrabianiu lekcji, ale ok. 22:00 skończyłem. Wrzuciłem zeszyty do plecaka, wykąpałem się i wskoczyłem do łóżka. Bałem się, że nie będę mógł zasnąć, ale zasnąłem chyba bardzo szybko. Byłem w szkole. Dzwonił dzwonek, a wszyscy szybko gdzieś biegali. Potem zaczęła się lekcja polskiego. Pani Marlena opowiadała jakieś dziwne rzeczy, ale nie słuchałem jej, tylko bawiłem się zegarkiem. Nagle wyrosła tuż przede mną. Powiedziała, że zmarnowałem ostatnią szansę, złapała mnie za ramię i wyciągnęła na środek klasy. „Ściągaj spodnie!” – rozkazała. Ja jednak ani drgnąłem. W klasie zaległa taka cisza, jak wtedy, gdy Rafał dostawał w schowku lanie od pani Aldony. Słyszałem oddech każdej osoby, która siedziała w sali. Pani Marlena nie czekała jednak już dłużej. Ustawiła mnie tyłem do koleżanek i kolegów i ściągnęła mi spodnie, a zaraz potem majtki. Spełniły się moje najczarniejsze obawy – świeciłem gołym tyłkiem przed całą klasą. Usłyszałem szepty i cichutkie śmiechy. Pani Marlena pochyliła mnie do przodu i zaczęła dawać mi klapsy na wypiętą pupę. Jakaś dziewczyna, chyba Dominika, głośno liczyła uderzenia. Chciałem się wyrwać, ale pani Marlena mocno mnie trzymała. Policzki miałem gorące, w skroniach pulsowała mi krew. Na pupie czułem chłodną rękę nauczycielki i 26 ciekawskich spojrzeń. Zaraz ucieknę i już nigdy nie przyjdę do szkoły, nigdy nie spojrzę w oczy tym, którzy gapili się na mój goły tyłek, na moje upokorzenie i jeszcze się śmiali! JUŻ NIGDY… Poderwałem się tak szybko, że o mało nie uderzyłem głową o parapet. Chwilę zajęło mi zanim zorientowałem się gdzie jestem. Wokół było kompletnie ciemno. Tylko elektroniczny zegarek świecił jaskrawymi cyframi: 05:15. Mój sklejany model samolotu wisiał jak zawsze nad łóżkiem. Dotknąłem go i dopiero wówczas dotarło do mnie, że to był sen. Tak intensywnie myślałem wczoraj o pani Marlenie i tym, co może mnie czekać z jej strony, że aż sobie to wyśniłem. Otarłem pot z czoła, przewróciłem się na drugi bok i próbowałem zasnąć. Ale już tej nocy mi się nie udało. Emocje były zbyt silne, czułem ogromną ulgę, że to był tylko sen. Jedyne, co mnie trochę martwiło, to obawa, czy ten sen nie okaże się proroczy…

 (pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 14.06.2012)