środa, 6 października 2021

(62.) Koszmarne nieporozumienie

Patryk dostał dwadzieścia razy kablem na goły tyłek. Damian trzydzieści razy pasem, też na goły tyłek. Kary dla chłopaków za pechowy wypad na Kamionkę, aby popływać w upalny, wakacyjny dzień, były więc surowe. Jedynie mi się upiekło. Odgłosy gehenny Patryka, które usłyszałem wraz z Damianem przez okno przeraziły mnie tak bardzo, że postanowiłem nie sprawdzać jak na mój udział w wyjeździe nad zakazany akwen zareagują moi rodzice. Od razu poprosiłem o wykorzystanie "czystej karty", przywileju, który ledwie kilkanaście dni wcześniej dostałem od Mamy, a który pozwalał mi na uniknięcie wszelkich konsekwencji jednego, wybranego przeze mnie wybryku. Wykorzystanie "karty" tak szybko tylko w pierwszej chwili wydawało się właściwe, bo owszem, uniknąłem lania, co Mama przyznała mi wprost mówiąc, że za samowolny wypad nad Kamionkę powinienem tak dostać w dupsko, że nie usiadłbym do końca wakacji. Potem jednak, podczas spotkania z kolegami, okazało się, że będziemy pokazywać sobie wzajemnie efekty kar, jakie dostaliśmy od rodziców. Damian i Patryk byli pewni, że ja też dostałem w domu lanie, bo mama Patryka osobiście powiadomiła rodziców moich i Damiana o tym, co nawyrabialiśmy. Jeśli więc prawda wyjdzie na jaw, stracę w oczach najlepszych kolegów z klasy bardzo, bardzo dużo...

Te wszystkie myśli przeleciały mi przez głowę błyskawicznie, w chwili gdy Patryk powiedział: "No, Tomek, to teraz ty", po tym jak on oraz Damian pokazali na swoich tyłkach efekty lań, jakie poprzedniego dnia dostali. I co ja teraz miałem zrobić? Powiedzieć, że zamiast lania dostałem inną karę? Ale jaką? Za takie coś mógł wchodzić właściwie jeszcze tylko szlaban, zakaz wychodzenia z domu, który w okresie wakacji byłby faktycznie dość dotkliwy (chociaż oczywiście nie aż tak, jak lanie na gołą dupę). Ale o żadnym szlabanie nawet się nie zająknąłem, gdy rano Damian wyciągnął mnie z mieszkania, aby pojechać do Patryka. Teraz więc nikt by mi już w ten szlaban nie uwierzył... Tymczasem Patryk i Damian coraz intensywniej ponaglali mnie wzrokiem...

I nagle mnie olśniło! "Jeśli nie wiesz co masz mówić - mów prawdę" - miał kiedyś napisać Mark Twain. Zamierzałem się zastosować do tej maksymy, przynajmniej częściowo, bo wpadł mi do głowy pewien dość szalony pomysł.
- Tylko wiecie co, chłopaki, ja jeszcze nie dostałem kary za tę Kamionkę... - obwieściłem
- Co?! Tomek, co ty kręcisz?
- No normalnie, nie było kiedy
- tłumaczyłem - Tato zaraz po pracy poszedł wczoraj na fuchę, a Mama wychodziła właśnie na imieniny do koleżanki. Jak twoja mama dzwoniła, to ona akurat się ubierała; no w ostatniej chwili był ten telefon - zwróciłem się do Patryka
- I co? Odpuszczą ci? - drążył Damian
- Nie, no gdzie! - zaperzyłem się i kłamałem dalej jak najęty - Mama zapowiedziała mi, że dzisiaj po pracy się ze mną policzy. Bo wczoraj jak wróciła z imienin, to już było późno...
- Aaa, pewnie myślała, że będziesz się darł podczas lania i pobudzisz sąsiadów
- Damian złapał się na moją historyjkę, ale Patryk nadal nie wyglądał na przekonanego
- Ej, ale na pewno? - przyglądał mi się podejrzliwie - A może wstydzisz się nam ślady na dupie pokazać, co?
- Coś ty! - żachnąłem się, po czym zerwałem się, ściągnąłem majtki i zaprezentowałem kolegom goły tyłek, gładki niczym pupcia niemowlaka
- Aaa, no dobra - powiedział Patryk - I dzisiaj na pewno dostaniesz lanie?
- Mama tak powiedziała - odpowiedziałem - Więc jeśli się nie rozmyśli...
- No oby się nie rozmyśliła, bo nie chciałbym być w twojej skórze, gdyby ci się upiekło
- pogroził Patryk
- Co?! Co ty gadasz? - zdziwiłem się teraz ja
- No co? Razem w tym siedzieliśmy i wszyscy powinniśmy dostać za to karę, nie? - wyjaśnił - To byłoby nie fair, że my z Damianem dostaliśmy ostro w dupę, a ty nie.
- No, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
- dodał Damian, chyba nie rozumiejąc sensu tego słynnego powiedzenia
Na szczęście Patryk już odpuścił temat, dodając jednak, że "dziś wieczorem albo jutro wpadniemy do ciebie i zobaczymy jak twoja dupa będzie wyglądać".

Tym "genialnym" zagraniem zyskałem więc sobie zaledwie kilkanaście godzin względnego spokoju. Najpóźniej jutro o tej porze muszę mieć na tyłku wyraźne ślady lania. A jak do tego doprowadzić? Nie miałem zielonego pojęcia...

Zacząłem od najbardziej oczywistej próby. Co sił w nogach pojechałem do domu, niedbale zaparkowałem rower pod blokiem i wbiegłem na trzecie piętro. Otworzyłem na oścież moją szafę z ubraniami, złapałem pierwszy lepszy skórzany pasek, uklęknąłem przy łóżku, zsunąłem spodnie i slipki i wypiąłem goły tyłek. Pasek złożyłem na pół, ująłem go mocno w prawej dłoni i przyłożyłem sobie z całej siły (tak mi się przynajmniej wydawało) w pośladki. Pasek ześlizgnął się po skórze. Niezrażony (jeszcze) podjąłem kolejne próby. Każda jedna była gorsza od drugiej... Dwa razy trafiłem sobie w uda, raz w nerki, a raz nawet w jaja, końcówką paska która przeszła mi przy uderzeniu między nogami. Kilka razy trafiłem w pośladki, ale jakoś tak niepewnie i słabo. Do tej pory zawsze wydawało mi się, że wlać sobie samemu to nic trudnego i dziwiło mnie jedynie po co sobie to robić. Teraz okazało się, że to nie jest taka prosta sztuka. Po kolejnych kilku minutach bezowocnego próbowania, wściekły odrzuciłem pasek. Sięgnąłem do szafy na kapcie po klapka z gumową podeszwą. Tym było znacznie łatwiej trafić sobie w tyłek, ale za to efekty takiego "lania" były mizerne. Tam gdzie uderzyłem skóra była trochę zaczerwieniona, ale już po kwadransie praktycznie nie było żadnego śladu. Spróbowałem jeszcze raz, jeszcze mocniej. Znowu nic, poza hałasem, który rozlegał się na całe mieszkanie i byłem niemal pewny, że także u sąsiadów (pomyślą sobie pewnie, że jakiś wariat w domu trzepie dywany). Bezradnie stałem teraz przed lustrem w przedpokoju, oglądając swój tyłek z każdej strony. Nikt normalny nie uwierzyłby, że to ślady po laniu od rodziców. Zresztą, nawet jeśli, to musiałbym sobie wlać najpóźniej pięć minut przed wizytą kolegów, bo niemal natychmiast te ślady znikały. Nie ma innego wyjścia. Jeśli mam zachować twarz przed chłopakami i jutro (albo jeszcze dzisiaj) pokazać im zbity tyłek, to sam nie dam rady tego zrobić. Musi mnie zlać ktoś inny.

Tylko kto? Do rodziców nie pójdę z tej sprawie, bo: a) wczoraj za wszelką cenę (czytaj: cenę utraty czystej karty) chciałem lania od nich uniknąć; b) gdybym jednak poszedł do nich i wyjaśnił w jakim celu przychodzę, stwierdziliby że niechybnie oszalałem. Nie miałem rodzeństwa, które mógłbym o taką "przysługę" poprosić. Kuzyni byli daleko, w odległych miastach, podobnie jak wujkowie, ciocie, babcie (to zresztą byłaby desperacja prosić ich o coś takiego). Dobry kolega? To właśnie Patryka i Damiana uważałem za najlepszych kolegów. Był jeszcze Rafał. Sporo kiedyś przeszliśmy wspólnie na zielonej szkole i później, przy okazji "zemsty" na Dawidku. Tak, Rafał z pewnością by mi pomógł, zlałby mi dupę pasem i nie zadawałby zbyt wielu pytań. Problem w tym, że Rafał był aktualnie na koloniach nad morzem. Sam go żegnałem na ulicy w ubiegły piątek, gdy dzień później miał wyjeżdżać. Poza nim, w tym mieście nie było już chyba nikogo, do kogo mógłbym się zwrócić w tak delikatnej i nietypowej sprawie. Piotrek? Ten młody psychopata z pewnością by to wykorzystał, żeby mnie jakoś dodatkowo upokorzyć. Koledzy z klasy? Koledzy z drużyny piłkarskiej? Wyśmialiby mnie, a potem jeszcze cała szkoła poznałaby tę historię. Nie miałem już żadnej nadziei. Za kilkanaście godzin mój krąg znajomych zmaleje o kolejne dwie osoby. Patryk i Damian obrażą się na mnie śmiertelnie, bo oni dostali lanie za pomysł, na który sami zresztą wpadli, a ja nie dostałem. Zostanie mi właściwie tylko Beata i...

Zaraz! Beata! Kto jak kto, ale właśnie ona powinna mi przecież przyjść do głowy na początku... Dlaczego od razu nie pomyślałem o mojej dziewczynie?! Na pewno mi pomoże, zachowa dyskrecję i w ogóle... Człowiek to jednak jest głupi i w panice traci głowę, zamiast myśleć rozsądnie. Wsiadłem na rower i po kilkunastu minutach byłem już u Beaty w jej skromnym mieszkaniu. Okoliczności względnie sprzyjały. Jej matki nie było, jeszcze nie wróciła z pracy. Młodsza siostra na koloniach (tych, na których miejsce ja jej odstąpiłem), młodszy brat bawił się na podwórku, najmłodsze z rodzeństwa w przedszkolu. Chata wolna, przynajmniej na jakiś czas. 

- Że co mam zrobić?! - Beata ze zdziwienia aż przerwała mieszanie zupy, którą gotowała ze składników przygotowanych przez mamę - Mam ci wlać pasem na goły tyłek? Zwariowałeś?
- A ty pamiętasz, jak chciałaś, żebym ja ci wlał, w tej starej stodole? Czy ja wtedy mówiłem, że zwariowałaś? - odparowałem - No dobra... tak trochę mi się wtedy wydawało... - po czym jeszcze raz, już spokojnie, wytłumaczyłem o co mi chodzi i jaki cel chcę osiągnąć.
- Ahaa, czyli po prostu chcesz żeby wyglądało że dostałeś lanie od rodziców, żeby nie stracić twarzy przed kolegami - zrozumiała Beata - A sam próbowałeś sobie wlać?
- Tak, kilka razy, pasem i klapkiem - przyznałem i machnąłem ręką - Ale nic to nie dało, żadnych śladów nie widać...
- Okej, jasne
- roześmiała się dziewczyna i skręciła nieco gaz pod garnkiem z zupą - Nie spodziewałam się, że poprosisz mnie o coś takiego, ale dla ciebie, Tomek, wszystko. Idę po jakiś pasek - mrugnęła okiem i zniknęła w końcu korytarza, który prowadził do pokoju.

Ja tymczasem postanowiłem nie marnować czasu, ściągnąłem spodenki i majtki, by jak tylko wróci Beata, przyjąć odpowiednią pozycję i czekać na "wymarzone" efekty na pośladkach. Nagle jednak stało się coś nieoczekiwanego. Drzwi wejściowe otworzyły się i do kuchni, która w tym mieszkaniu socjalnym znajdowała się zaraz obok nich, wpadł zdyszany braciszek Beaty. Na mój widok, a właściwie mojego gołego tyłka, siedmiolatek zaniemówił. Schowałem się za oparciem krzesła, a w tym czasie wróciła Beata.
- Tomek, chodź, zrobimy to w pokoju - powiedziała, nie mając pojęcia, że już nie jesteśmy sami.
- Eeee... - wydukałem tylko
- Marek, co ty tu robisz? - krzyknęła dziewczyna, która teraz zauważyła brata - Jazda na podwórko!
- Ja tylko po sok przybiegłem! - wrzasnął chłopiec, wychylił całą szklankę duszkiem i pobiegł na dwór
- Głupio wyszło - przyznała Beata, patrząc na mnie - gołego od pasa w dół - Dobra, bierz ciuchy i chodź do pokoju, moja mama może wrócić w każdej chwili. A nie mogłam znaleźć żadnego paska skórzanego, mam tylko taki materiałowy, od płaszcza...

W pokoju natychmiast wypiąłem gołą dupę, opierając się o krawędź kanapy. Beata wzięła potężny zamach, ale uderzenie ledwo poczułem. Kolejne tak samo. I jeszcze kilkanaście następnych. Beata zmachała się jak sportowiec po ciężkim treningu, ale na moim tyłku właściwie nie było żadnych śladów. Materiałowy pasek od płaszcza w ogóle nie nadawał się do wymierzania lania.
- To bez sensu - skwitowałem
- No... - przyznała Beata - Nie mamy skórzanych pasków, nikt ich tu nie używa.... Chyba, że... Czekaj! W piwnicy jest gdzieś taka stara skórzana kurtka, tam był jakiś pasek w niej. Poczekaj sekundę, zaraz wrócę! Przypilnuj zupę!

I wybiegła. Wciągnąłem slipki, żeby tak nie paradować z gołą dupą i pomaszerowałem z powrotem do kuchni. Spodenki powiesiłem na oparciu krzesła i zamieszałem w garnku. Dosłownie minutę później znowu nieoczekiwanie otworzyły się drzwi wejściowe. Usłyszałem dwa głosy.
- Ale jestem zmęczona... - ten głos już znałem, to była mama Beaty
- Mamo, mamo, a Tomek chodził po domu z gołą pupą! - pokrzykiwał zaaferowany siedmiolatek. Ten głos też znałem, to był oczywiście Marek - braciszek Beaty.
- Dziecko, dobrze się czujesz? Jak to Tomek...? - z pobłażaniem w głosie powiedziała pani Znyk i wtedy zobaczyła mnie na środku kuchni. W samej koszulce i w majtkach.
- Eee... - zatkało ją - A gdzie jest Beata?
- A Beata mówiła: "Chodź, Tomek, zrobimy to w pokoju"
- paplał dalej Marek, a w tym momencie również Beata stanęła w drzwiach kuchni.
- Co ty taka jesteś zgrzana i spocona? - spojrzała na nią pani Znyk, potem na mnie, potem znowu na nią.
Wyglądało to tak, jakby w jej głowie w tej chwili układało się jakieś równanie ze wszystkich zastanych elementów. Ja w samych majtkach. Beata zgrzana i czerwona z wysiłku. Marek cytujący jej słowa, że zrobią to z Tomkiem w pokoju.

Wynik tego dodawania mógł być tylko jeden. Mama Beaty rzuciła na podłogę siatkę z zakupami i podeszła do mnie na odległość ramienia.
- Co to ma znaczyć? - syknęła
- Mamo, to nie tak jak ci się wydaje... - zaczęła Beata płaczliwym głosem
- Zabierz brata i wyjdź na podwórko! - rozkazała pani Znyk
- Mamo, Tomek tylko...
- Cicho!!! Później się z tobą policzę
- wrzasnęła, a ja uświadomiłem sobie, że tak wściekłej tej kobiety nigdy nie widziałem
- Proszę pani.... - zacząłem, ale właściwie nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć, bo oficjalne wyjaśnienie celu z jakim tu przyszedłem, wcale nie było bardziej wiarygodne od tego, na co to wszystko wyglądało. Tylko głupi uwierzyłby chyba, że chciałem aby najlepsza koleżanka sprała mi tyłek, żebym nie stracił twarzy przed kolegami z klasy...
- Przestań! Zawiodłam się na tobie... - krzyknęła uderzając pięścią w blat, a wtedy Beata złapała brata i wybiegła z nim na podwórko. Pani Znyk natychmiast podeszła do drzwi wyjściowych i przekręciła zamek. Po chwili Beata musiała wrócić, bo dostrzegłem naciskaną klamkę i usłyszałem jej krzyki z klatki schodowej, ale już nie mogła wejść do mieszkania.

- Myślałam, że jesteś porządnym chłopcem i tyle dla nas zrobiłeś... - pokręciła głową mama Beaty, coraz bardziej czerwona na twarzy - A ty... ty... - wręcz dusiła się z wściekłości
- Proszę pani, ja naprawdę...
- Zamknij się!
- wydarła się, po czym doskoczyła do mnie i złapała mnie za bluzkę. Odruchowo się wyrwałem, ale złapała mnie jeszcze mocniej. I pociągnęła mnie za sobą w kierunku pokoju, w którym przed chwilą byliśmy z Beatą. Tam pchnęła mnie na kanapę i usiadła obok, przyciskają ręką abym nie mógł wstać. Kątem oka zauważyłem jak ze swojej torebki, którą do tej pory cały czas miała na ramieniu, odpina pasek. Zaraz potem pociągnęła mnie za nogi tak, że teraz zwisałem na krawędzi wersalki. Zmusiła mnie do zgięcia nóg w kolanach, teraz klęczałem w niewygodnej pozycji, oparty tułowiem o mebel. Pani Znyk szarpnęła mi jeszcze majtki. Zjechały do kolan, ale szarpnęła jeszcze raz, aż zdjęła mi je całkowicie z nóg. W drugiej ręce miała już przygotowany pasek od torebki. Wstała, ale wciąż trzymała mnie w tym pół-klęku. Za chwilę poczułem uderzenie paska na tyłku. Syknąłem z bólu. Potem kolejne i kolejne. Drobna kobieta, jaką była mama Beaty, wyzwoliła teraz z siebie nieprawdopodobną siłę. Prała mi dupę jakby od tego zależało całe jej życie. Cienki skórzany pasek siekł mi pośladki, a metalowe elementy od okrągłych dziurek w tym pasku przysparzały mi dodatkowego bólu. Początkowo zszokowany i zaskoczony milczałem, ale z czasem było mi coraz trudniej wytrzymać. Darłem się w poduszkę, gdy pani Znyk lała mi tyłek bez opamiętania. Stłumione krzyki Beaty zza drzwi wejściowych były też jakby coraz głośniejsze...

Nagle, pomiędzy jednym a drugim plasknięciem pasa o moją gołą pupę, dało się słyszeć jakiś zgrzytliwy odgłos w kuchni. Po chwili Beata wpadła jak bomba do pokoju.
- Mamo, przestań!!! - wrzasnęła rozpaczliwie na mój widok. Mimo to, pani Znyk nie przestała mnie lać.
- No, przyznaj się, co robiliście! - warknęła jadowicie do córki - Wzięłaś mu do buzi, czy od razu cię wydupcył?!
- Mamo!
- wrzasnęła jeszcze raz Beata, po czym rozpłakała się jak bóbr - Za kogo ty mnie masz...?
Zmiana tonu jej głosu w tym ostatnim zdaniu była tak gwałtowna, że pani Znyk zaprzestała kolejnych uderzeń.
- Co...? - zaczęła, ale głos jej ugrzązł w gardle, bo Beata ryczała jak syrena strażacka
- My się nie dupczyliśmy ani nic z tych rzeczy, jeśli to masz na myśli - powiedziała przez łzy, otarła trochę twarz i ciągnęła - Tomek spadł z roweru, tu niedaleko i rozdarł spodnie. Przyszedł tu, bo chciał zapytać czy dałoby się je tak na szybko zaszyć, żeby nie jechał dalej z majtkami na wierzchu. Poszłam szukać takiej nici do piwnicy, bo to nietypowy kolor, a Tomek czekał w kuchni, bo kazałam mu pilnować zupę. Zgrzałam się, bo musiałam przestawić ten ciężki kufer w piwnicy. I nie chciałam żeby te spodnie się poplamiły barszczem, bo to ciężko sprać, dlatego powiedziałam, że pójdziemy zaszyć to do pokoju. A Marek usłyszał, że zrobimy to w pokoju i ty sobie pomyślałaś nie wiadomo co...
- Czyli że co? - mama Beaty była teraz zbita z tropu
- No patrz! - dziewczyna podsunęła jej pod nos moje spodenki. Lewa nogawka była rozdarta na prawie całej długości.
- Naprawdę nic...? Ty z nim?
- Mamo, przysięgam! Naprawdę myślisz, że ja jestem taka... łatwa...?
- O... o boże...
- pani Znyk patrzyła to na mnie, to na spodenki - O Jezu! Prze... przepraszam... - teraz to ona zalała się łzami i wybiegła z pokoju. Za chwilę usłyszeliśmy trzask drzwi wyjściowych.

Beata pomogła mi się podnieść z kanapy, objęła mnie i wtuliła mi się w szyję.
- Żyjesz? - załkała
- Uff, taaak, nie jest źle.
- Przepraszam, że zniszczyłam ci spodnie i tak nakłamałam, ale musiałam... Ona by cię zatłukła...
- Daj spokój
- szepnąłem - Jesteś genialna. Wymyśliłaś taką historię i to tak szybko! Ale jak w ogóle weszłaś do mieszkania?
- Rozkręciłam zamek
- uśmiechnęła się - To banalnie proste, zaraz go skręcę z powrotem. To stary grat.
- Jesteś niesamowita!
- przyznałem - A te spodnie też były stare. Zresztą, uratowałaś mi tyłek. Dosłownie!
- Dla ciebie wszystko... kochanie - dodała szeptem i musnęła mi usta swoimi wargami.
- A twoja mama? Nie będziesz mieć problemów? Przecież to wszystko przeze mnie...
- Przejdzie jej. Widziałam ją już w większej furii. A ty już i tak sporo wycierpiałeś.
- Z tobą wszystko... kochanie
- powiedziałem szeptem i przytuliłem ją.

Następnego dnia Patryk i Damian zjawili się u mnie już przed dziewiątą rano, czyli - jak na standardy wakacyjne - bladym świtem. Bez słowa zaprosiłem ich do pokoju, stanąłem przy oknie, gdzie było najlepsze światło i zsunąłem spodenki razem ze slipkami. Po kilkuminutowych oględzinach nawet Patryk, który dwa dni wcześniej oberwał kablem, był pod wrażeniem śladów, które zobaczył na moim gołym tyłku. Między nami wszystko było znowu jak wcześniej.