sobota, 25 kwietnia 2020

(56.) Zguba

Złociste światło czerwcowego, porannego słońca wpadało ukosem do mojego pokoju, omijając krzywo zwisającą żaluzję. Promienie dotarły aż do mojego łóżka, stojącego przy przeciwległej do okna ścianie, na którym ja właśnie robiłem sobie "dobrze". To był mój rytuał od trzech dni, czyli od początku wakacji. Wylegiwać się długo, najlepiej do dziesiątej, potem "ręcznie" zaspokoić swoje buzujące hormony, a następnie aż do czternastej, zanim nie wrócą rodzice, być panem i władcą w mieszkaniu.

Hormony buzowały, bo wciąż świeżo miałem w pamięci wydarzenia ostatniego dnia roku szkolnego. Już sam fakt zakończenia szkoły i otrzymania świadectwa ze średnią 4,85 byłby dla wielu moich rówieśników powodem do niemałej ekstazy. A ja tego dnia spotkałem się jeszcze z napaloną szesnastolatką, która najpierw się przy mnie wysikała (więc miałem okazję obejrzeć jej kształtny, wielki tyłek w dużym przybliżeniu i bez żadnego okrycia), potem się ze mną całowała i to dwa razy po trzy minuty, a wreszcie, po powrocie do domu, moja najlepsza przyjaciółka Beata zaspokoiła mnie ręką tak, że myślałem iż oszaleję z rozkoszy.

Wiem, scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, a tymczasem, z dużą pomocą przypadków i szczęśliwych zbiegów okoliczności, ziścił się dokładnie tak, jak to opisuję. I teraz każdego ranka przypominałem sobie te cudowne chwile, przeżywając je ponownie w wyobraźni i pomagając sobie w tym przeżywaniu prawą ręką. Z Beatą nie widziałem się od piątku, bo odkąd rozpoczęły się wakacje, musiała więcej pomagać w opiece nad swoim młodszym rodzeństwem. Jej mama szczęśliwie, chociaż dużym kosztem, utrzymała pracę na pół etatu jako sprzątaczka w urzędzie, zatem od 14:00 do 18:00 cały dom, z trójką sióstr i braci na czele, był na głowie Beaty właśnie. Umawialiśmy się, że "odbijemy" to sobie w najbliższy weekend.

Do weekendu pozostało jednak jeszcze kilka dni. Na razie był wtorek, ostatni dzień czerwca, a ja dźwignąłem się wreszcie z łóżka drapiąc się niedbale po tyłku. Miałem wylegiwać się do dziesiątej, ale hormony obudziły mnie już po ósmej, więc uznałem, że jeśli raz nie zrealizuję planu - nic się nie stanie. Posnułem się trochę po pustym mieszkaniu, pootwierałem okna i przegryzłem coś na śniadanie. Potem chyba z pół godziny przesiedziałem na klopie czytając komiksy. W chwili, gdy spuszczałem wodę, odezwał się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Pewnie znowu ktoś nie domknął drzwi na dole i jacyś domokrążcy, zamiast zatrzymywać się na domofonie, łażą po mieszkaniach od drzwi do drzwi... Wyjrzałem ostrożnie przez wizjer. Zamiast akwizytora dostrzegłem jednak znajomą sylwetkę. Natychmiast odryglowałem zamek. W progu stała Beata. Oczy miała zapuchnięte od płaczu.

Dobry kwadrans później, dwie szklanki wody i jedenaście chusteczek higienicznych pozwoliły mi poznać ogólny sens tego, co doprowadziło moją przyjaciółkę do takich spazmów. Otóż, jakieś dwa tygodnie temu odstąpiłem siostrze Beaty swoje miejsce na organizowanych przez Urząd Miasta wakacyjnych koloniach nad morzem. Miałem w tym swój interes, bo dzięki tej charytatywnej decyzji Mama pozwoliła mi wrócić do szkolnej drużyny piłkarskiej, z której miałem być na rok wykluczony za karę za moje ekscesy na imprezie urodzinowej Konrada. A ja wyważyłem, że cały rok gry w piłkę, w dodatku jako kapitan tej drużyny, co obiecał mi trener, jest dla mnie cenniejszy niż dwa tygodnie nad morzem. Decyzja była natomiast charytatywna z tego względu, że rodzina Beaty (matka samotnie wychowująca czwórkę dzieci) była biedna jak myszy kościelne i słowa "wyjazd wakacyjny" były tam praktycznie nieznane. A ogromnym atutem tych organizowanych przez władze miejskie (a właściwie jakiś wydział do spraw pomocy społecznej) kolonii był fakt, że w większości były one finansowane przez miasto. Rodzice dopłacali tylko jedną trzecią całego kosztu wyjazdu, który wynosił 450 złotych. A kwotę 150 złotych udało się wysupłać nawet mamie Beaty, której jedynym dochodem oprócz zasiłku z pomocy społecznej, była praca sprzątaczki na pół etatu. W ten sposób zdecydowano, że Agnieszka - dwunastoletnia siostra Beaty, w tym roku skorzysta z wyjazdu wakacyjnego. Kolej Beaty przypadała za rok, jako nagroda za ukończenie szkoły podstawowej.

To wszystko już wiedziałem. Natomiast po opanowaniu histerii Beaty dowiedziałem się, że dziś mija termin wpłacania tych 150 złotych do urzędu miasta. Odłożone i przechowywane w puszce po kawie czy herbacie banknoty, dziś rano Beata dostała od swojej mamy do ręki, z poleceniem zaniesienia ich i wpłacenia w Ośrodku Pomocy Społecznej, czy gdzie tam to było trzeba. Jej mama musiała zająć się trójką pozostałych dzieci, dlatego misja przypadła Beacie jako najstarszej. Jeszcze wychodząc z domu dziewczyna sprawdziła, że pieniądze leżą bezpiecznie w jej torebce. Przed wejściem do Ośrodka, gdy przeglądała torebkę (w poszukiwaniu kartki, na której miała zapisaną informację w którym pokoju przyjmują wpłaty) odkryła, że pieniądze zniknęły... Wywaliła wszystkie rzeczy z torebki, przeszukała kieszenie, przeszła z powrotem całą trasę do domu, uważnie rozglądając się, czy gdzieś banknoty nie wypadły. Zresztą, nawet gdyby wypadły, już dawno ktoś by je sobie przywłaszczył... A równie dobrze mógł ktoś sięgnąć do jej torebki (niestety, zapinanej tylko na klips, nie na zamek) gdziekolwiek. Na światłach, na przystanku autobusowym, w tłoku...

Sytuacja była dramatyczna. Zbliżała się dziesiąta, do trzynastej trzydzieści Beata musiała być z powrotem w domu, żeby pilnować rodzeństwa, bo jej mama wychodziła wtedy do pracy. Dziś był ostatni dzień wpłat, po tym terminie zaklepane miejsce przepadało i wskakiwał na nie ktoś z listy rezerwowej. Zasady były nieubłagane. A skąd wziąć nagle 150 złotych? W tamtych czasach były to spore pieniądze. Średnia pensja w 1998 roku wynosiła 1200 zł. miesięcznie! Mama Beaty pracowała na pół etatu, więc zarabiała nieco ponad 600 złotych. Beata zgubiła jedną czwartą jej miesięcznej wypłaty...

Chętnie oddałbym jej całe swoje kieszonkowe. Ale ono wynosiło 20 zł. miesięcznie (a jeśli w danym miesiącu zdarzyło się jakieś lanie od rodziców, wówczas było zmniejszane o 5 złotych za każde lanie). Ponieważ w czerwcu akurat dostałem lanie od Mamy aż cztery razy, cały mój majątek w tej chwili wynosił 3,30 zł. i miał się nie zwiększyć w lipcu ani o grosz... Zaczęliśmy gorączkowo myśleć i kombinować. Nie mieliśmy szans zebrać takiej kwoty w niecałe cztery godziny. Powrót do domu Beaty i wyjawienie jej mamie co się stało, byłoby samobójstwem. Dziewczyna stwierdziła, że w takiej sytuacji po raz pierwszy dostałaby lanie na gołą dupę i byłoby ono - jak sama przyznała - w pełni zasłużone. A przede wszystkim nie mogłaby już nigdy spojrzeć w oczy swojej młodszej siostrze, która tak bardzo się ucieszyła na ten wyjazd. Pójść po pomoc do moich rodziców też nie wchodziło w grę. Moja Mama bardzo lubiła Beatę, starała się pomagać jej i jej rodzinie, ale przed pierwszym dniem miesiąca, zanim wypłaty rodziców wpłynęły na konta, nawet u nas kwota 150 złotych była sporym wydatkiem. Zresztą, Beata pewnie na to nigdy by się nie zgodziła, już wystarczająco ona i jej mama były skrępowane tym, że oddałem im swoje miejsce na koloniach. Musiałem zapewniać i przysięgać, że zdecydowanie bardziej wolę jechać do cioci do Krakowa (której w istocie nie znosiłem, zwłaszcza odkąd w ubiegłe wakacje sprawiła mi lanie na goły tyłek za samowolne wyjście z domu) niż nad morze. Ot, takie "niewinne" kłamstewko dla dobra sprawy.

W akcie desperacji zajrzałem do sekretnego pudełka, w którym rodzice trzymali gotówkę - zazwyczaj dochody Taty z prywatnych "fuch". Czasami było tam nawet kilka stówek, ale teraz leżała tylko pojedyncza "pięćdziesiątka". Zresztą, nawet gdyby było więcej, ich zabranie bez pytania nie wchodziło w grę. Mama zauważała najdrobniejsze zmiany w liczbie banknotów. Kiedyś o mało nie dostałem lania tylko dlatego, że dwa banknoty się skleiły, a Mama uznała, że to ja sobie wziąłem jeden, aby kupić nowy walkman. Już ściągała mi siłą majtki, gdy ze łzami w oczach wybłagałem, żeby przeliczyła jeszcze raz...

Byliśmy więc, jak to się teraz mówi, w czarnej dupie... Nie mieliśmy jak zebrać tych pieniędzy, nie chcieliśmy przyznać naszym rodzicom, co się stało. Ja w żaden sposób nie byłem winny, ale z całego serca chciałem pomóc przyjaciółce. Niestety, pomysły mi się kończyły. Zebranie 1/8 średniej miesięcznej pensji w trzy i pół godziny graniczyło z cudem. Nie mieliśmy nawet od kogo pożyczyć takiej sumy. Beata nie miała dziadków. Ja miałem, ale mieszkali na drugim końcu Polski. Wtedy nie było przelewów błyskawicznych, kart bankomatowych ani BLIK-ów. Przekaz pocztowy szedł minimum dwa dni. Sąsiedzka pomoc też nie wchodziła w grę. Beata mieszkała w mieszkaniu socjalnym, gdzie sąsiadami byli ludzie równie niezamożni jak jej rodzina, a czasami nawet osoby z tak zwanego marginesu... Moi sąsiedzi byli wprawdzie "normalni" i utrzymywaliśmy, jako rodzina, normalne z nimi stosunki, chociaż bardziej utrzymywali je moi rodzice. Ja byłem dla sąsiadów "ten rozwydrzony nastolatek z trzeciego piętra". Kiedyś przypadkiem potrąciłem jedną z sąsiadek na pogrążonej w ciemności klatce schodowej. Mama wysłała mnie do niej, abym osobiście przeprosił, a ta sąsiadka przeprosiny owszem, przyjęła, ale dopiero po tym jak wlepiła mi lanie na gołe dupsko za karę. Gdybym teraz poszedł do niej i poprosił o 150 złotych, nawet wyjaśniając co się stało, uznała by to w najlepszym wypadku za dziecięcy żart. I na pewno nie omieszkałaby powiedzieć o wszystkim moim rodzicom.

To może nauczyciele? Ale komu z nich ufałem tak bardzo? Chyba jedynie pani psycholog, ale ona z końcem roku szkolnego wyjechała na miesiąc gdzieś za granicę (sama mi o tym opowiadała na ostatnim przed wakacjami spotkaniu). A poza nią? Moja wychowawczyni była sprawiedliwa, ale surowa. Na pewno zaproponowałaby, aby zwrócić się po pomoc do rodziców, a nie działać na własną rękę. To może pani Iwona od geografii? Mimo, że dostałem od niej kiedyś lanie (żeby móc zdawać na wyższą ocenę), bardzo mnie lubiła, a ja lubiłem jej lekcje i dawałem zawsze z siebie sto procent. Uczyła też Beatę, znała jej sytuację rodzinną, może warto spróbować...? W akcie desperacji, z ledwo tlącą się iskierką nadziei, poszliśmy na osiedle przy naszej szkole. Wiedziałem, gdzie mieszka pani Iwona, bo właśnie u niej w mieszkaniu dostałem to wspomniane lanie. Nawet mieliśmy szczęście, bo drzwi na klatkę schodową były otwarte, a wolałem uniknąć tłumaczenia sprawy przez domofon. Niestety, na tym szczęście się skończyło. Dobijaliśmy się do mieszkania ponad pięć minut, ale wyglądało na to, że w środku nikogo nie ma... W panice zacząłem proponować, że może pójdziemy do szkoły, w wakacje sekretariat jest otwarty, może powiedzą nam gdzie jest pani Iwona czy coś, ale Beata pokręciła głową. Usiadła na ławce przed blokiem, schowała twarz w dłoniach i ponownie rozpłakała się w geście rezygnacji...

Objąłem ją, ale nie wiedziałem co powiedzieć. Sprawa była przegrana. Całe te wakacje, które tak pięknie się rozpoczęły, teraz można było potłuc o kant dupy... Wszystkie moje radości z ostatnich dni, świadectwo z drugą średnią w klasie (przegrałem tylko z Piotrkiem, który miał 5,25 i wzorowe zachowanie), całowanie się z Justyną, pieszczoty z Beatą... Wszystko to nagle zbladło i straciło jakikolwiek sens.

Zaraz! Z Piotrkiem...? Przecież to jest myśl! Mój kolega z klasy był małomównym odludkiem, ale miał jednocześnie obrzydliwie bogatych rodziców. Jedne jego spodnie czy bluza kosztowały tyle, sądząc po metkach z nazwą producenta, co wszystkie moje ciuchy razem wzięte. Nie wiem jakie dostawał kieszonkowe, ale jeśli ktokolwiek w tym mieście miałby środki żeby nam pomóc, to właśnie on.

Przekazałem szybko mój pomysł Beacie. Otarła oczy i ruszyliśmy na osiedle domków jednorodzinnych, gdzie mieszkał Piotrek. Nigdy u niego nie byłem, ale wiedziałem gdzie mieszka, bo jego dom rozpoznawali wszyscy (domyślcie się dlaczego). Ojciec Piotrka był właścicielem prywatnej stacji benzynowej (tak, wtedy istniało sporo takich miejsc, zanim sieci wszystko wchłonęły), miał trzy samochody i jeden z pierwszych w mieście telefonów komórkowych (wielki jak cegła, z jeszcze cięższą walizeczką do jego ładowania, a w pełni naładowany pozwalał podobno na dwie minuty rozmowy). Kilkadziesiąt metrów od domu Piotrka był przystanek autobusowy. Uznaliśmy zgodnie, że Beata tam poczeka, a ja najpierw sam pogadam z kolegą i wyjaśnię o co chodzi.

Chwilę później zegar na kościelnej wieży wybijał jedenastą, a ja wciskałem guzik dzwonka w płocie okalającym willę rodziców Piotrka. Po chwili drzwi otworzyła wysoka kobieta, ubrana tak jakby właśnie wracała z przyjęcia u angielskiej Królowej. Wytłumaczyłem, że mam na imię Tomek, jestem kolegą z klasy Piotrka i mam do niego pewną sprawę. Kobieta, prawdopodobnie jego mama, uprzejmie poprowadziła mnie do środka. Przeszliśmy schodami oraz bocznym korytarzem domu na jego przeciwległą stronę i wyszliśmy na taras, który wielkością przypominał lądowisko dla helikopterów. Przy barierce zdobionej kwiatowym motywem stał stolik i dwa krzesła. Na jednym z nich siedział Piotrek, na drugim - opierał swoje nogi. Wyglądał jak milion dolarów. Blond włosy zaczesane na bok i wzmocnione żelem, markowe okulary przeciwsłoneczne, koszulka bez rękawów z logo marki, którą do tej pory widziałem tylko w telewizji i to satelitarnej... Czytał jakiś komiks popijając lemoniadę z lodem.
- Piotrek, kolega do ciebie - zapowiedziała mnie kobieta
- Tomek? - Piotrek spojrzał na mnie z nieco chyba wymuszonym uśmiechem, odchylając okulary  - Cześć!
- To pogadajcie sobie - dodała jego (chyba) mama - Ja jadę z panią Bożenką na podpisanie umowy, a potem na lancz. Wrócę po szesnastej, zamów sobie coś do jedzenia, bo tato też będzie późno.
- Dobrze mamo - powiedział chłopak i teraz już miałem pewność kim była kobieta
Piotrek zaprosił mnie gestem do stolika, a chwilę potem jego mama wsiadła do stojącego na tyłach budynku białego mercedesa i odjechała.

Mniej więcej w tym samym momencie zdałem sobie sprawę, że nie przygotowałem żadnej zgrabnej historii uzasadniającej moją prośbę. Pani Iwonie chcieliśmy powiedzieć całą prawdę, ale już koledze, który nie pałał do mnie sympatią - niekoniecznie. Zwłaszcza, że przyszedłem sam, a Beata czekała na przystanku. W końcu naściemniałem, że zepsułem w domu sprzęt AGD i muszę szybko go odkupić, zanim wrócą rodzice, bo jeśli to odkryją, nie pojadę na wakacje.
- A jaki to sprzęt? - Piotrek świdrował mnie wzrokiem
- Eee... toster - rzuciłem bez namysłu - To znaczy ten... mikser! Taki duży, robot kuchenny! - plątałem się w zeznaniach
- Coś kręcisz... - zauważył kolega, po czym podniósł okulary na czoło, dźwignął się z krzesła i gestem zaprosił mnie, żebym za nim poszedł
Weszliśmy do domu, wspięliśmy się po schodach na piętro i na końcu wyłożonego eleganckim dywanem korytarza Piotrek otworzył drzwi do swojego pokoju. Spodziewałem się, że będzie wielki jak całe moje mieszkanie, gdy tymczasem okazał się kameralny, ale pełny nowoczesnego sprzętu, z komputerem na czele. Do tego regał pełen książek i komiksów, żaluzja i lampa sterowane na pilota, gry takie, o jakich mogłem tylko pomarzyć, bo kosztowały pół pensji moich rodziców...
Piotrek poszedł do szafy, przesunął skrzydło drzwiowe za którym znajdowały się mniejsze szafki i szuflady. Wysunął jedną z nich, pogrzebał i wyciągnął coś, co okazało się zwitkiem banknotów. Sądząc po grubości, było tam grubo ponad tysiąc złotych. Dwie miesięczne pensje mamy Beaty!
- Mówisz, że potrzebujesz sto pięćdziesiąt? - niedbale odliczył trzy pięćdziesiątki i wyciągnął rękę z pieniędzmi w moim kierunku. Gdy jednak chciałem je sięgnąć, nagle ją cofnął.
- Dam ci je - powiedział beznamiętnym tonem - Dam, nie pożyczę. I nie musisz mi oddawać. Bo i tak nie masz z czego, a poza tym - jak widzisz - ja mam tego jak lodu. Ale masz mi powiedzieć całą prawdę i to teraz, bo inaczej nic z tego. Wiem, że nie chcesz tej forsy dla siebie, bo ściemniałeś z tym tosterem jak debil. Więc dla kogo? Dla tej twojej dupy?
- Co? - zdziwiłem się
- Tomek, daj spokój - machnął ręką Piotrek - Myślisz, że nie wiem, że chodzisz z tą rudą dupą z równoległej klasy?
- Ma na imię Beata - wydusiłem przez zaciśnięte zęby. Najchętniej bym mu przywalił, ale wtedy mógłbym zapomnieć o pieniądzach.
- Czyli to już mamy ustalone - Piotrek uśmiechnął się złośliwie - To teraz drugi warunek: dostaniesz pieniądze jeśli przez najbliższą godzinę będziesz robił wszystko to, co ci powiem. Jasne?
- Ale... co konkretnie?
- Zobaczymy - Piotrek teatralnie przeciągał słowa - Nie bój się, nic zakazanego ani niebezpiecznego. Nie każę ci napaść na sklep albo przyłożyć jakiemuś obcemu facetowi na ulicy. To co, zgoda?
- Chyba nie mam wyjścia - przyznałem cicho
- Ja tam nie wiem - Piotrek podszedł powoli do okna - To są twoje sprawy. Ale jeśli tak, to zaczynamy. Pierwsze zadanie: idź i ją przyprowadź.
- Co? Kogo?
- Kurde, Tomek, jakim cudem ty masz drugą średnią w klasie skoro wszystko ci trzeba tłumaczyć jak idiocie... - Piotrek bawił się protekcjonalnym tonem - Swoją dupę przyprowadź... to znaczy... Beatę. Na pewno nie przyszedłeś tu sam, tylko ona gdzieś czeka w pobliżu. W parku? Na przystanku? No, dalej, na co czekasz?

Trochę skołowany wyszedłem z willi Piotrka. Myślałem, że to będzie łatwiejsze. Że go poproszę, albo przeproszę za to, co się działo na zielonej szkole, że zapewnię że oddam pieniądze za jakiś czas, gdy już z Beatą wymyślimy jak je zarobić, i będzie po wszystkim. Piotrek jednak najwyraźniej wciąż chował do mnie urazę. I tą sytuacją sam wpakowałem się w jego łapy, aby mógł sobie na mnie do woli poużywać. W sumie mi tam wszystko jedno, ale nie chciałem wciągać w to Beaty. Obawiałem się, co może przyjść do głowy mojemu dziwnemu koledze...

Dziewczyna siedziała na przystanku. Gdy zobaczyła mnie z oddali, od razu się poderwała. Jej cała twarz wyrażała jedno pytanie: "I jak? i jak? udało się?". Usiadłem obok niej na ławce i wytłumaczyłem delikatnie w czym rzecz, że sprawa jest na dobrej drodze, ale musi iść ze mną do Piotrka.
- No to już, na co czekamy? - pociągnęła mnie energicznie za rękę - Prowadź!
- Ale...  zatrzymałem ją - Czy jesteś pewna?
- No jasne! Tomek, co ty?! Przecież mówisz, że on ma te pieniądze i chce ci je dać, tylko ja mam przyjść i poprosić. No to przecież trzeba iść zanim się rozmyśli. Jak zechce, to mogę go nawet po stopach całować!
- Właśnie w tym problem, że nie wiem czego on chce. Pieniądze da, nie zależy mu na nich, ale pewnie się będzie chciał zabawić naszym kosztem. Wiesz, to trochę dziwak i odludek, a ja...
- Co ty? - dopytywała Beata
- Ja... my się raczej nie lubimy - przyznałem - Od czasu zielonej szkoły, gdy mieliśmy... pewne zatargi... Może będzie się chciał na mnie odegrać, a ja sam w ten sposób dałem mu broń do ręki.
- Odegrać? Ale... nic nie rozumiem...
- Piotrek myśli, że my chodzimy ze sobą, ty i ja. Mówi o tobie nie po imieniu, tylko "ta ruda dupa". To kretyn, ale nie mogę mu przywalić, bo wtedy na pewno nie da nam tych pieniędzy. I teraz boję się, czy nie wykorzysta ciebie, żeby się na mnie odegrać... A nie chcę, żebyś miała z tego powodu jakieś nieprzyjemności...
- Tomek, przecież to ja zgubiłam pieniądze! To ja wpakowałam ciebie w tą sytuację. Jeśli ten twój kolega będzie chciał czegoś ode mnie zamiast od ciebie, to nawet lepiej. Ja powinnam ponieść konsekwencje tego, co narobiłam.
- Ale właśnie ja się boję tego, czego on może chcieć od ciebie... Nie wiem jak daleko się posunie...
- Myślisz... - nagle w głowie Beaty coś zaskoczyło - że on będzie chciał... do mnie się... dobierać? 
- Nie wiem... - przyznałem smutno - Nie wiem na co go stać. Na zielonej szkole nawet pod prysznic chodził w kąpielówkach. Zawsze myślałem, że to nieśmiały dzieciak, rozpuszczony przez bogatych rodziców. Ale w oczach ma coś... dziwnego... Najchętniej już bym tam nie wracał.
- Tomek, to jest nasza... moja ostatnia szansa! - Beata niemal krzyknęła - Ja spierdoliłam sprawę i przeze mnie Aga nie pojedzie na wymarzone kolonie. Więc jeśli ten twój Piotrek będzie chciał, żebym się rozebrała i zatańczyła przed nim na golasa, to zrobię to! Jeśli będzie chciał mnie pomacać po cyckach albo wsadzić mi rękę w cipkę, to mu pozwolę! Jestem zdesperowana i gotowa na wszystko.

A po tym wyznaniu się rozpłakała. Chwilę zajęło, zanim pozwoliła otrzeć sobie oczy i doprowadziła się do względnego porządku. Potem przekonywała mnie przez kolejne kilka minut jak ważne jest to, żeby zdobyć dziś te pieniądze. I że nie ma zamiaru dać się upokorzyć, ale jeśli będzie trzeba, to zrobi niemal wszystko dla tych 150 złotych...
- A może nie będzie tak źle - uśmiechnęła się blado, ale było w tym uśmiechu coś, co uwielbiałem w tej dziewczynie. Czasami się załamywała i upadała na duchu, ale jednocześnie przeszła już w życiu tak wiele, że zawsze potrafiła się podnieść i w każdej sytuacji, może nie zawsze od razu, czasami po jakimś czasie, odnaleźć światełko nadziei. Czułem się źle z tym, że teraz musi się tak narażać. W końcu to ja zaproponowałem wizytę u Piotrka, ale faktycznie wyglądało na to, że to nasza ostatnia szansa. I chociaż to Beata zawaliła sprawę z pieniędzmi a nie ja, w tym momencie zrobiłbym wszystko, żeby samemu ponieść konsekwencje i żeby Piotrek upokorzył mnie, a nie ją. Ale na to się na pewno nie zgodzi. Mój niedoceniany kolega z klasy był bardziej przebiegły niż nam się do tej pory wydawało. Mogłem więc zrobić tylko jedno.
- Będę cały czas przy tobie - ścisnąłem Beatę za rękę i poszliśmy w kierunku willi Piotrka...

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 19 kwietnia 2020

(55.) Burzliwy początek wakacji (część 2.)

... a ja siedziałem w jej pokoju jak ten głupi chyba z 15 minut. Nie wiedziałem czy mam sobie iść, czy czekać, czy się jakoś wytłumaczyć. Teoretycznie mógłbym iść do domu, pies jest za płotem, nie rzuci się na mnie. Justyna pewnie się do mnie już nigdy nie odezwie, ale tej znajomości raczej nie będę żałować. Ale jeśli ja pójdę, a ona sobie coś zrobi w tej łazience....?

Więc czekałem kolejne długie minuty. Szum wody z kranu ustał, ale dopóki słyszałem z tej łazienki jakiekolwiek ludzkie odgłosy, uznałem, że nie będę interweniować. Poczekam aż sama wyjdzie. Pewnie każe mi wypierdalać i dołoży jeszcze parę inwektyw, ale - tak jak wspomniałem - nie będę żałować.

W końcu usłyszałem odgłos naciskanej klamki. Chwilę potem Justyna weszła do pokoju. W pierwszej chwili ciężko było poznać, że to ta sama osoba, co pół godziny temu. Włosy miała mokre i splątane, lekki makijaż zmyty zupełnie, oczy zaczerwienione... W jej postawie nie było nawet ćwierci tej pewności siebie, jaką dziewczyna prezentowała, gdy ją poznałem. Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i usiadła na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach.
- Posłuchaj, ja... - przemogłem się po dłuższej chwili
- Nie, nic nie mów, proszę... - załkała - To ja... ja muszę... ja cię strasznie przepraszam... Boże, jaka ja jestem idiotka...
- Nie, wcale nie - zaprzeczyłem cicho
- Jestem! - powiedziała pewnie - A ty jesteś tak wspaniałym facetem, że nie chcesz tego dostrzec, ale tak jest. Tomek... ja... ty... chciałbym, żebyś zrozumiał, że... Nie wiem jak ci to powiedzieć...
- Rozumiem - powiedziałem - Chcesz się ze mną przespać, a alkohol cię ośmiela i...
- Nie, to zupełnie nie tak - przerwała mi szybko - Tomek... jak myślisz... ile razy w życiu ja... no wiesz... robiłam to... uprawiałam seks...?
- Eee - zamurowało mnie - Nie wiem, skąd mam wiedzieć takie rzeczy?!
- Jak myślisz, strzelaj...
- Kilka... naście... razy...? - palnąłem
- Nigdy! Ani razu! - zawyła
- Ale... aha... To chyba... dobrze... To znaczy, to chyba nic złego... Wiesz, ja też nigdy, nic, zupełnie... To znaczy ja mam dwa lata mniej od ciebie, ale to i tak... Mamy jeszcze czas, tak czy inaczej - próbowałem nieudolnie jakoś ją pocieszyć
- Połowa dziewczyn w mojej klasie już dawno się ruchała... A ja...
- To chyba normalne, że w tym wieku wszystkich nas do tego ciągnie, ale to nie znaczy, że...
- Nie, nie rozumiesz - przerwała mi ponownie - Ja nie chcę być gorsza od nich, więc jak z nimi rozmawiam, to mówię im, że ja też to robię... Wymyślam jakieś historie, że co tydzień, na sianie, za stodołą, że z chłopakiem co u nas pomaga w gospodarstwie...
- O, a kto to? - zainteresowałem się 
- Nie ma nikogo takiego! - zawyła jeszcze głośniej - Wymyśliłam go! Mówię im, że ma 20 lat, jest wysportowany i ma takiego wielkiego kutasa, że jak mnie rżnie to cała stodoła aż skrzypi... I wtedy czuję, że one mnie akceptują, że jestem jedną z nich... A w rzeczywistości... ja nigdy nawet loda nie robiłam... Ba, ja gołego faceta widziałam tylko na filmie. Dlatego...
- ... dlatego powiedziałaś "szczęściara" o Kseni, która widziała mój tyłek...
- Tak... I dlatego mnie tak ciągnie do ciebie, bo nam się fajnie gada i ja sobie od razu wyobrażam nie wiadomo co... Że wreszcie naprawdę poczuję to, o czym zmyślam tym laskom z mojej klasy. Że będę mieć jakieś doświadczenia. I nie będę się bać, że one mnie w końcu zdekonspirują, bo zmyślę coś takiego, że w to nie uwierzą...
- Oj tam... One na pewno też sporo dodają od siebie i koloryzują swój seks - pocieszyłem ją - W tym wieku każdy zmyśla, żeby postawić się w lepszym świetle.
- Naprawdę? - spojrzała na mnie i przestała płakać - Ty też?
- Też - uśmiechnąłem się
- Kurde, Tomek, ale ty jesteś naprawdę wspaniały... A ja, przez te moje wymysły, mogłam cię do siebie zupełnie zniechęcić...
- Nie, coś ty, wcale nie jestem wspaniały...
- Jesteś - przyznała poważnie - Każdy inny facet na twoim miejscu, jak by się do niego dziewczyna tak kleiła jak ja do ciebie, to by wykorzystał okazję i ją wydupczył... A ja... bym potem pewnie strasznie żałowała, że to się nie stało jakoś inaczej, normalnie...
- Ja bym nic nie zrobił, bo nie umiem - roześmiałem się - Przecież mówiłem ci, że nigdy tego nie robiłem, i... i chyba też chcę poczekać na lepszy moment.
- Masz rację - powiedziała Justyna - Przepraszam, że tak na ciebie leciałam i w ogóle... Ale po to mówię ci to wszystko, żebyś zrozumiał dlaczego...
- Rozumiem. I nie mam do ciebie żalu. Poza tym... jak się tak do mnie nie kleisz, to jesteś naprawdę bardzo fajną dziewczyną.
- Jeej, naprawdę tak myślisz?
- Tak. Chociaż wydaje mi się też, że za bardzo się różnimy, żebyśmy kiedyś... w przyszłości... mogli... no wiesz...
- Wiem - powiedziała z pogodnym uśmiechem - Ale zostaniemy kolegami? Spotkamy się czasem... na ławce w tym parku... żeby pogadać?
- Jasne! - zapewniłem
- Ekstra! - ucieszyła się
- I... mam nadzieję, że u ciebie się wszystko ułoży... Z tymi koleżankami...
- Jakoś na pewno... Jeszcze dwa lata w tej szkole i koniec. A może sama... no wiesz... zmądrzeję.
- Chciałbym ci jakoś pomóc...
- Chyba się nie da...
- A może... - ta myśl dosłownie przed chwilą wpadła mi do głowy - Może chciałabyś coś... zobaczyć? Żeby chociaż widzieć... nie tylko na filmie...
- Tomek, czy ty naprawdę chcesz... mi pokazać...?
- ... tylko jeśli ty chcesz zobaczyć - dodałem szybko - I tylko zobaczyć, nic więcej.
- Tak, pewnie, tylko zobaczyć... - zapewniła - Ale naprawdę chcesz?
- Skoro już tu jestem... - błysnąłem uśmiechem i raczej kiepskim żartem - I tak mnie to nic nie kosztuje.
- To... to dawaj... - powiedziała cicho

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Pomysł mi wpadł do głowy szybko, ale jak go zrealizować - tego już nie przemyślałem. Ale skoro się rzekło... Wstałem z łóżka, stanąłem tyłem do Justyny i zsunąłem spodnie. Luźne, eleganckie sztruksy, które włożyłem na zakończenie roku szkolnego, gładko zjechały mi aż do kostek. Chciałem zrobić krok do tyłu, ale potknąłem się o własne spodnie i prawie przewróciłem. Uratowało mnie podparcie się prawą dłonią o chłodną podłogę.
- Nic ci nie jest? - przestraszyła się Justyna
- Nie, ale chyba lepiej się tego pozbędę - powiedziałem, po czym ściągnąłem spodnie przez buty i rzuciłem na stojące obok krzesło. Za chwilę to samo zrobiłem z majtkami. Granatowe slipki dołączyły do sztruksowych spodni. Podwinąłem koszulę i zaprezentowałem dziewczynie swój tyłek w pełnej krasie...

- Mam się obrócić? - zapytałem, gdy Justyna przez dobre dwie minuty kontemplowała moje pośladki
- Jeśli możesz.... - poprosiła
- Mogę, jeśli już się napatrzyłaś - zaśmiałem się
- Mogłabym się patrzyć całą godzinę na twoją dupkę, ale... to z przodu też bym chciała zobaczyć - zachichotała
Byłem trochę zestresowany, ale przecież sam to wymyśliłem, więc nie mogłem się teraz wycofać. Jeden ruch i po raz pierwszy w życiu jakaś dziewczyna będzie oglądać mojego penisa... Wziąłem głęboki oddech i nadal trzymając koszulę podciągniętą niemal do pępka, zacząłem obrót o 180 stopni...

... zanim jednak doszedłem choćby do 90 stopni, gdzieś na dole potężnie trzasnęły drzwi. Justyna aż się poderwała na łóżku. Po chwili dało się słyszeć tupanie i szuranie, jakby ktoś ciągnął coś wielkiego po podłodze, a zaraz potem krzyki i wrzaski. Stałem jak zamurowany, goły od pasa w dół, gdy Justyna ostrożnie wyjrzała za drzwi, chwilę nasłuchiwała, a potem zrobiła kilka kroków w kierunku schodów i ponownie nasłuchiwała. Drzwi domknęły się, ale za chwilę otworzyły się gwałtownie, gdy dziewczyna wpadła do pokoju jak burza.
- Tomek, chowaj się! - syknęła - Ojciec wrócił wcześniej i jest wkurwiony jak nie wiem...
- Ale... ale... - spanikowałem - Gdzie?
- Pod łóżko! - wskazała, jednocześnie wciskając mi w ręce spodnie, które wisiały na krześle. Na schodach zadudniły ciężkie kroki.

Wciągnąłem spodnie jak najszybciej potrafiłem i natychmiast zanurkowałem pod łóżko. Różowy koc zwisał dość nisko, ale i tak miałem wrażenie, że mnie widać, skoro tylko z jednej strony mebel przylegał do ściany. Nic już się jednak nie dało z tym zrobić. Dosłownie kilka sekund później drzwi pokoju Justyny otworzyły się ponownie i ktoś wszedł, bez pukania. Zobaczyłem tylko szare, robocze gumowce, utytłane w zaschłym błocie.
- Świadectwo! - warknął gruby, męski głos
- Proszę, tato - głos Justyny lekko drżał
W czasie, gdy ojciec przeglądał szkolne świadectwo dziewczyny, ja starałem się nie oddychać. Nie było to łatwe, bo drobinki kurzu łaskotały mnie w nos. I nagle uzmysłowiłem sobie, że w tym ferworze przed chwilą nie założyłem majtek. Wciągnąłem tylko spodnie, a moje granatowe slipki wciąż wisiały na oparciu krzesła, które stało na środku pokoju, wystawione niemal na widok publiczny. Jeśli ojciec Justyny je zobaczy, będzie to dla mnie wyrok śmierci... Chłopięca bielizna w pokoju córki to nie jest coś, co mógłby zlekceważyć. Na pewno przeszuka pokój, a przestrzeń pod łóżkiem to pierwsze miejsce w które zajrzy, a ostatecznie drugie - po szafie. Jakiekolwiek tłumaczenia nie będą miały sensu. Córka w koszulce na ramiączkach i z mokrymi włosami. Pod łóżkiem chłopak w samych spodniach i koszuli, jego majtki - na krześle... Wszystko to będzie wyglądać jednoznacznie. Na żadne wyjaśnienia nie będzie czasu. Oboje z Justyną dostaniemy kablem albo rzemieniem na gołe dupy, aż nam spuchną jak balony... Co ja znowu narobiłem...?!

- Mhm - mruknął coś ojciec Justyny, co chyba oznaczało akceptację świadectwa dziewczyny, po czym dodał - Dobrze, córcia, że chociaż ty, bo ci dwaj gówniarze nie zdali...
- Nie zdali do następnej klasy? - jęknęła Justyna, a ja zrozumiałem, że chodzi o jej braci. W tym jęknięciu było coś przerażającego
- Przeż mówię! Obaj! Ich chyba popierdoliło! - sapał mężczyzna - Ale popamiętają oni ruski miesiąc, oj popamiętają...
Zaraz potem trzasnęły drzwi, a po chwili ponownie usłyszałem ciężkie kroki na schodach. Tym razem odgłos się oddalał. Tato Justyny szedł w dół, na parter. Dziewczyna natychmiast zajrzała do mnie pod łóżko:
- Wyłaź, szybko! - szepnęła, a gdy się wygramoliłem złapała mnie za ramiona - Tomek, musisz spadać, uciekać, rozumiesz! Tu zaraz... zaraz będzie piekło!
- A nie mogę... nie wiem... schować się i przeczekać pod tym łóżkiem... czy coś...?
- To nic nie da, potem będzie jeszcze gorzej - wydusiła Justyna. Była cała roztrzęsiona i bliska płaczu - Przepraszam cię, ale musisz wiać...

Na parterze dały się słyszeć kolejne hałasy i krzyki, a potem dźwięk jakby ktoś przewrócił krzesło.
- Tobie nic nie grozi? - zapytałem nerwowo
- Nie, mi nic nie będzie - zapewniła - Ale jakby ciebie znalazł... Och, Tomek, jaki ty jesteś wspaniały! Jeszcze martwisz się o mnie!
Po czym złapała mnie obiema dłońmi za szyję, a ustami natychmiast przylgnęła do moich. W głowie mi się zakręciło, dłuższa chwila minęła zanim się zorientowałem co się dzieje, ale gdy już wstępnie oprzytomniałem, moimi ustami złapałem jej wargi i całowałem się namiętnie po raz pierwszy w moim życiu...

Nawet nie wiedziałem, kiedy znaleźliśmy się przy drzwiach. Zanim dziewczyna je otworzyła, wyszeptała mi do ucha:
- Zejdź cicho po schodach i stań na ostatnim stopniu. Ojciec na pewno leje braciaków w tym pokoju po prawej, bo zawsze nas tam leje. Wyjrzyj ostrożnie i zobacz co się dzieje. Jak będzie obrócony plecami do ciebie, to się przemknij prosto do drzwi wyjściowych. Są otwarte, jest tylko taka zasłonka na muchy w drzwiach. Jak już wyjdziesz z domu, to idź wzdłuż płotu na lewo, nikt cię nie zobaczy wtedy. A potem jak już wyjdziesz na drogę to trafisz do przystanku, nie?
- Trafię - przytaknąłem - A jak mnie zobaczy twój tato jak się będę przemykał?
- Wtedy uciekaj jak szybko dasz radę. Może chwilę cię będzie gonił, ale nie długo. Wtedy przynajmniej ty się uratujesz...
- Nie! Jak mnie zobaczy to wrócę i wyjaśnię wszystko, nie zostawię cię samej! - mimo tego, co działo się przez ostatnie dwie godziny, teraz czułem się za Justynę w jakiś sposób odpowiedzialny, tak jakby to była moja siostra albo... dziewczyna...

- Z ojcem nie ma wyjaśnień i tłumaczeń - syknęła - Chcesz dostać 50 razy mokrym rzemieniem na goły tyłek? Albo kablem? Po kablu nie usiądziesz na dupie przez miesiąc!
- Ale jak nie wrócę, to on ciebie zleje...
- Nie pierwszy raz i nie ostatni na pewno... - przyznała Justyna ze smutkiem - Jakoś sobie dam radę. A ty rób tak, żeby cię nie zauważył, to wtedy nie będzie problemu - dodała i ponownie przyssała mi się do ust. Objąłem ją za szyję i marzyłem, żeby ta chwila trwała przez całe wakacje...

Nie mogła jednak trwać dłużej niż dwie minuty. Po upływie tych cudownych sekund, zlizując z warg truskawkową szminkę, skradałem się w dół po schodach. Zdjąłem buty i szedłem na paluszkach, w samych skarpetkach. Dotarłem do ostatniego stopnia i zgodnie z instrukcją Justyny zatrzymałem się. Wziąłem głęboki oddech i ostrożnie wyjrzałem za róg ściany. Widok, który ujrzałem, miał mi się na długo utrwalić w pamięci.

Na środku dużego pokoju ustawiona była wielka ława (taki rodzaj stołu). Oparci o nią byli dwaj wysocy i chudzi chłopcy. Wyglądali niemal identycznie, nawet fryzury mieli takie same. Obaj byli nadzy od pasa w dół, nie mieli nawet butów ani skarpetek - mieli na sobie tylko białe koszule, które zwisały im na gołe tyłki. Pośladki tego po lewej były naznaczone kilkoma mocno czerwonymi pręgami. Ten po prawej wciąż miał bladą pupę, ale zaraz to chyba miało się zmienić, bo cały dygotał jakby w pokoju był tęgi mróz, a nie parny, letni dzień. Pomiędzy chłopakami stał ich ojciec. Wąsaty, przysadzisty mężczyzna w czapce z daszkiem i bawełnianej koszuli. Na jego stopach rozpoznałem gumofilce, które kilka minut wcześniej widziałem spod łóżka Justyny. Mężczyzna trzymał w prawej dłoni zwinięty pęk kilku solidnych rzemieni. Zanurzył dyscyplinę w wodzie z blaszanego wiadra, które stało obok ciśniętych niedbale spodni i butów chłopaków. Potem lewą ręką podciągnął roztrzęsionemu bliźniakowi koszulę i zmusił go do pochylenia się. Na idealnie wypięty teraz goły tyłek chłopaka spadła potworna seria uderzeń. Ojciec prał rzemieniem z szybkością chyba trzech uderzeń na sekundę i z siłą oraz zawziętością, jakby od tego miało zależeć całe jego życie. Brat Justyny wrzeszczał jak opętany, ale całe lanie trwało zaledwie pół minuty. Mimo tak krótkiego czasu, tyłek chłopaka zmienił kolor z bladego na czerwony. Tymczasem ojciec ponownie zanurzył rzemień w wodzie i wrócił do pierwszego z bliźniaków. Zrozumiałem, że będą dostawać takie koszmarne serie na przemian, co najmniej kilka razy, aby dłużej wytrzymali i mogli przyjąć więcej razów. Nie było więc na co czekać. Zebrałem się w sobie i gdy tato Justyny siłą zmuszał pierwszego z braci do większego wypięcia tyłka, w ułamku sekundy przemknąłem przez korytarz jak najciszej tylko potrafiłem. Nikt mnie nie zauważył. Gdy wypadłem na podwórko, krzyk chłopaka zagłuszył szczekanie psa. Nie ubierając butów, w samych skarpetkach pomknąłem w kierunku drogi. Wrzaski bitych braci Justyny, ulatujące na całą wieś przez otwarte okno pokoju, słyszałem jeszcze kilkadziesiąt metrów od gospodarstwa...

W głowie mi szumiało, a nabrzmiałe żyły na skroni pulsowały zawzięcie, ale dopiero po kilku minutach biegu zdecydowałem się odpocząć. W miejscu, gdzie polna droga do domu Justyny łączyła się z asfaltową szosą, usiadłem na trawie i założyłem buty na skarpetki, które wcześniej były białe, ale teraz prezentowały wszystkie odcienie szarości i czerni. Chwilę odpocząłem i już nie biegiem, ale szybkim krokiem, poszedłem w stronę przystanku. Odetchnąłem jednak dopiero wtedy, gdy zamknęły się za mną drzwi podmiejskiego autobusu. Za niecały kwadrans byłem już w moim mieście. Patrząc na znajome miejsca i budynki czułem się jakbym wrócił z piekła. Gdyby nie namiętne pocałunki Justyny ten dzień uznałbym za jeden z najgorszych w moim życiu. Sam wprawdzie nie ucierpiałem, nic mi się nie stało, nikt mnie nie zlał, ale najadłem się strachu, że wystarczy mi na kilka lat, a krzyk braci Justyny, którym rzemień ojca siekł tyłki na miazgę, wciąż jeszcze miałem w uszach...

Już bez przeszkód dotarłem na moje osiedle. Przed blokiem czekała na mnie kolejna tego dnia niespodzianka. Na ławce siedziała Beata i robiła opaskę na rękę metodą węzełkową. Na mój widok rozpromieniła się, ale dopytywała się, gdzie byłem, gdy mnie nie było. Wprawdzie nie czekała na mnie od samego zakończenia uroczystości w szkole, bo była jeszcze potem w domu, ale i tak siedziała na tej ławce już prawie godzinę. Wymyśliłem coś na szybko o ostatnim "normalnym" zakończeniu roku szkolnego i konieczności "poświętowania" tej okazji z kolegami z klasy, w parku. Nie drążyła dalej, a ja czym prędzej zaprosiłem ją do mieszkania. Chciałem jak najszybciej zmienić brudne ciuchy i trochę je przeprać, zanim wrócą moi rodzice.

Wpuściłem Beatę do mojego pokoju, a sam w tym czasie zdjąłem skarpetki i wrzuciłem je do pralki. Spodnie nie były już tak brudne jak skarpetki, więc spokojnie mogłem je zdjąć w pokoju. Beata nieraz widziała mnie już w slipkach. Wszedłem więc do siebie, dziewczyna akurat wyjmowała z siatki resztę moich książek i zeszytów z poprzedniego półrocza, które jej pożyczyłem w tym semestrze, aby podciągnęła sobie oceny. Uśmiechnąłem się do niej, wyjąłem z szuflady świeże krótkie spodenki i rozpiąłem eleganckie sztruksy. Gdy zdejmowałem je, Beata, która coś do mnie wciąż mówiła, nagle urwała w pół słowa.
- Tomek, a gdzie ty masz... majtki? - powiedziała patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami
- Eee... co? - zgłupiałem, ale zaraz oprzytomniałem. Wydarzenia minionej godziny spłynęły naraz i połączyły mi się w umyśle w jedną całość.

Gdy tato Justyny szedł po schodach, wciągnąłem naprędce na siebie tylko spodnie. Majtki zostały na krześle, ale pamiętałem o nich leżąc w kryjówce pod łóżkiem. Miałem je założyć zaraz potem, gdy mężczyzna wyjdzie z pokoju, ale Justyna skołowała mnie swoim nagłym przekonaniem, że muszę szybko uciekać, bo w jej domu rozpęta się piekło. W ogóle zapomniałem o tych slipkach, które pewnie nadal leżą teraz na krześle w pokoju Justyny (miałem nadzieję, że je szybko schowa na dno swojej szuflady albo wyrzuci), a ja stałem na środku swojego pokoju, goły od pasa w dół, w lewej ręce trzymając właśnie ściągnięte spodnie...

Rzuciłem sztruksy na łóżko i zasłoniłem "klejnoty" obiema dłońmi.
- Bo wiesz, rano zaspałem i tak się bałem, że się spóźnię do szkoły na rozdanie świadectw, że w pośpiechu wciągnąłem tylko spodnie - tłumaczyłem się - Zapomniałem o tym zupełnie, inaczej przebrałbym się w łazience...
Ale Beata nie słuchała moich tłumaczeń. Patrzyła teraz mi prosto w oczy spojrzeniem, jakiego nigdy u niej nie widziałem. Wstała z kanapy i podeszła do mnie na wyciągnięcie ręki. Na mojej twarzy czułem jej przyspieszony oddech.
- No pokaż, nie wstydź się. Już i tak trochę zobaczyłam - powiedziała zmienionym głosem, wciąż patrząc mi prosto w oczy. Poczułem, że jej prawa ręka niemal siłą odsuwa moje dłonie, zakrywające wciąż kurczowo to, co faceci mają między nogami. Do tej pory Beata widziała tylko kawałek mojego tyłka, znacznie mniej niż widziały inne dziewczyny w różnych sytuacjach. Znajomość z nią, przyjaźń właściwie, a momentami coś jeszcze więcej, była dla mnie na tyle wyjątkowa, że nie chciałem się z "tymi sprawami" spieszyć. Zresztą, oboje tak ustaliliśmy. Teraz jednak, zupełnie przypadkowo, sytuacja chyba wymknęła się spod kontroli.

Beata prawą ręką odsunęła wreszcie moje dłonie, a lewą złapała mnie TAM. Poczułem miękkość i ciepło jej dłoni. Delikatnie popchnęła mnie w kierunku kanapy. Gdy poczułem za kolanami mebel, ugiąłem je i opadłem na łóżko. Beata wskoczyła na nie i usiadła mi okrakiem na udach. Pochyliła się do przodu, prawą ręką gładząc mi włosy, a lewą wciąż robiąc mi "dobrze".
- Pomagałeś mi cały rok, oddałeś mojej siostrze swoje miejsce na koloniach. Zasłużyłeś - wyszeptała mi do ucha
Przymknąłem powieki. Potem pamiętałem już tylko jej dotyk i ciepło jej dłoni...