niedziela, 24 maja 2020

(58.) W domach z betonu

Początek wakacji był burzliwy jak nigdy dotąd. Już w dniu zakończenia szkoły działo się tyle, że można by wydarzeniami tych kilku godzin obdzielić wiele miesięcy. Potem doszła ta nieszczęsna sprawa zgubionych przez Beatę pieniędzy i traumatyczne przeżycia w celu uzyskania pożyczki od Piotrka. Na szczęście wszystko w miarę dobrze się skończyło. Wpłata trafiła gdzie trzeba i młodsza siostra Beaty z radością pakowała się powoli na swój pierwszy w życiu wyjazd nad morze. A ja miałem już dość emocji i marzyłem jedynie o spokojnych i przewidywalnych wakacjach. O letnich dniach pełnych beztroski i lenistwa. Wprawdzie wciąż czekał mnie wyjazd do cioci do Krakowa, a co do tego wyjazdu miałem mieszane uczucia. Za ciocią nie przepadałem (zwłaszcza odkąd rok temu wlepiła mi lanie na goły tyłek), ale lubiłem wujka, a w dodatku miał to być mój jedyny w tym roku wyjazd wakacyjny, więc grzechem byłoby nie skorzystać. To zresztą i tak dopiero w sierpniu, więc na razie nie zamierzałem zaprzątać sobie tym głowy. Teraz nastawiałem się na słoneczne dni, na grę w piłkę na podwórku, wyjazdy rowerowe, a może i pływanie na podmiejskiej kamionce (jeśli rodzice pozwolą). I oczywiście na spotkania z Beatą, chociaż te trzeba było pogodzić z jej obowiązkami w domu, zwłaszcza z opieką nad trójką młodszego rodzeństwa, co było bardzo absorbujące w czasie, gdy nie spędzały połowy dnia w szkole czy przedszkolu.

Lipiec zbliżał się już do połowy, temperatury do plus trzydziestu, a upalne lato do swojego szczytu. Pomiędzy trzynastą a piętnastą ciężko było wysiedzieć na słońcu, ale gdy pewnej środy zdarzył się nieco mniej gorący dzień, grałem z kolegami w piłkę od jedenastej aż do trzeciej po południu. Wróciłem do domu kompletnie wyczerpany, z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica, a potem leżenia tyłkiem do góry przez resztę dnia. Gdy wszedłem do mieszkania, w przedpokoju natknąłem się na trzy wielkie wiadra pełne wiśni oraz na moją Mamę, która przed lustrem poprawiała garsonkę.
- Idę do pani Gosi na imieniny - poinformowała mnie - A tato poszedł na prywatną robotę, więc zostajesz sam do wieczora. Obiad masz na kuchence, odgrzej sobie.
- Nie ma problemu. A co to za wiśnie?
- Aaa, właśnie. To są wiśnie od pani Danuty z działki. Dwa wiadra są dla nas, a trzecie zanieś proszę do pani Kalipskiej. Pani Danuta bardzo prosiła, żeby jej przekazać. Pani Kalipska ma coś z kręgosłupem i nie może takich ciężarów dźwigać, a jej mąż jest w delegacji. Będziesz pamiętał, żeby jej zanieść?
- Tak, mamo, będę pamiętał...  - westchnąłem i zamknąłem drzwi gdy wyszła

Znowu miałem mieszane uczucia. Całe popołudnie sam w domu - to pozytywna okoliczność. Mogłem oglądać co chciałem na wideo, grać w co chciałem i w ogóle na nic nie zwracać uwagi. Negatywną była konieczność zaniesienia wiadra wiśni do pani Kalipskiej. Ci z Was, którzy regularnie czytają moje wspomnienia, pamiętają pewnie tę panią. Była to nasza sąsiadka z pierwszego piętra (my mieszkaliśmy - jak już wiecie - na trzecim). Kobieta tuż po pięćdziesiątce, mieszkała tylko z mężem, bo ich dorosłe dzieci już się wyprowadziły. Sprawiała wrażenie bardzo chłodnej i wyniosłej osoby. Krótkie włosy, okulary, zimny, niski głos, do tego oficjalny ubiór, bo pracowała w jakimś urzędzie. Na "dzień dobry" odpowiadała miło i z uśmiechem, ale czuło się jakąś jej nieprzystępność i surowość. O czym zresztą przekonałem się na własnej skórze pół roku temu. Gdy zabrakło prądu w całym bloku, biegłem poinformować Beatę, żeby dziś do mnie nie przychodziła, bo nie będziemy się przecież uczyć przy świecach. Na klatce schodowej też było ciemno i zbiegając po trzy stopnie wpadłem na kogoś na tych schodach. Po głosie poznałem, że to właśnie pani Kalipska, ale spanikowałem i pobiegłem dalej. Ona jednak też mnie rozpoznała i chociaż nie ucierpiała bardzo (rozsypane zakupy i jakiś niewielki siniak), poszła na skargę do mojej Mamy. Gdy wróciłem od Beaty, Mama wysłała mnie do sąsiadki abym przeprosił. Zrobiłem to bardzo niechętnie, przeczuwając kłopoty. I miałem rację. Pani Kalipska moje przeprosiny przyjęła, ale dopiero po tym jak spuściła mi mocne lanie ręką na goły tyłek. I to jeszcze w pozycji przez kolano, jak dziecku! Od tego czasu chciałem mieć z nią jak najmniej do czynienia. Nie było to trudne. Moi rodzice z państwem Kalipskimi nie utrzymywali wielkiej zażyłości i znajomość ograniczała się do "dzień dobry" czy przekazania jakichś informacji ze spółdzielni. Byli jednak sąsiedzi, z którymi stosunki utrzymywali zarówno moi rodzice jak i państwo Kalipscy. Taką osobą była pani Danuta z klatki obok, która miała męża alkoholika. Pomagała jej zarówno moja Mama, jak i państwo Kalipscy właśnie, a pani Danuta, która już była na rencie, odwdzięczała się różnymi owocami i warzywami ze swojej działki. Tak było i tym razem. Zebrała mnóstwo wiśni, ktoś jej podwiózł je samochodem do domu, a że u Kalipskich nikogo nie zastała (co oczywiste - pani Kalipska była w pracy, a jej mąż - jak się okazało - w delegacji), zostawiła wiśnie i dla nas i dla nich u mojej Mamy. I teraz ja miałem je zanieść do nielubianej sąsiadki...

Pokręciłem się po mieszkaniu, zjadłem odgrzany obiad i zastanawiałem się co dalej. Spocona koszulka kleiła mi się do pleców, więc postanowiłem wziąć prysznic. Rozebrałem się do naga, ale zaraz potem mój wzrok padł na wiadra wiśni. Stwierdziłem, że po kąpieli już mi się nie będzie chciało nigdzie wychodzić, więc narzuciłem ciuchy z powrotem i zdecydowałem, że wizytę u pani Kalipskiej chcę mieć już za sobą. Złapałem pierwsze z brzegu wiadro i zszedłem dwa piętra niżej. Towar faktycznie był ciężki i taszcząc wiadro zmachałem się dodatkowo. Otarłem pot z czoła i dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że pani Kalipska pewnie obruszy się na mój "niechlujny" wygląd. Może trzeba się było najpierw wykąpać...? A do diabła z nią! Dam jej to wiadro w progu, albo wstawię je ostatecznie do przedpokoju i tyle. Tylko o to mnie proszono - żeby zanieść. Na mój wygląd pewnie nawet nie zwróci uwagi.

Chciałem nacisnąć dzwonek, ale zauważyłem, że zaklejony był plastrem. Znaczy się - nie działa. Więc pukam. Raz, drugi i trzeci. I nic. Była już prawie siedemnasta. Od ponad godziny sąsiadka powinna być w domu, zwłaszcza, że była uprzedzona o wiśniach. Pukam znowu, głośniej, ale nie chcę się dobijać, bo zaraz wyleci na mnie z mordą... Wzruszyłem więc ramionami - nie ma jej to nie ma... Chociaż targać tych wiśni dwa piętra do góry mi się nie chce... Ale zostawić pod drzwiami jednak nie można, jeszcze sobie ktoś pożyczy... Już miałem wracać do siebie, gdy mój wzrok padł na szczelinę między drzwiami do mieszkania pani Kalipskiej a framugą. Drzwi były niedomknięte. Złapałem za klamkę-gałkę i ostrożnie popchnąłem. Drzwi przesunęły się. Zamarłem. Czy to pani Kalipska, wracając z pracy nie domknęła? I teraz głośno ogląda telewizję albo siedzi w wannie i nie słyszy mojego pukania? A może jej się coś stało? Zemdlała albo... albo ktoś się włamał? Ją ogłuszył i skradł co się dało... A może ten włamywacz wciąż tam jest...?

Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, wzmocniona dodatkowo przypominającymi się właśnie teraz scenami z sensacyjnych filmów. Nikt mnie nie przygotował na takie sytuacje. A po rodziców nie pójdę, bo ich nie ma... Może trzeba zapukać do innych sąsiadów, poprosić o pomoc? Ale przecież nie mam pewności, że coś się stało. Jak narobię rabanu, a okaże się, że pani Kalipska po prostu nie słyszała pukania, to ja dostanę od niej po dupie. Wiadomo, co jest wybrukowane dobrymi chęciami...

Zapukałem jeszcze raz, głośniej. Chciałem zawołać, ale zaschło mi w gardle a głos mi uwiązł. Zwiększyłem szczelinę w drzwiach i włożyłem głowę do środka. Usłyszałem jakieś trzaski i głośno grające radio, ale żadnych ludzkich głosów. Dodatkowo, w ciemnym korytarzu na podłodze leżały jakieś ciuchy. Moja wersja z włamywaczem właśnie się uprawdopodobniała. Ogłuszył sąsiadkę, a teraz wyrzuca wszystko z szaf jak leci, stąd te ciuchy na podłodze... Ale po co to radio? Powinien je wyłączyć, żeby słyszeć kogoś, kto mógłby mu przeszkodzić. No i zamknąłby za sobą drzwi. Nic mi się nie zgadzało. A jednocześnie czułem gdzieś głęboko, że jeśli nie ma żadnego złodzieja i sąsiadka po prostu zemdlała, to zostanę bohaterem ratując ją od śmierci. Może po prostu wślizgnę się do przedpokoju i zorientuję w sytuacji. Jeśli włamywacz plądruje mieszkanie na pewno usłyszę te odgłosy i ucieknę. A jeśli pani Kalipska zemdlała, poza radiem nie usłyszę nic i wtedy zajrzę głębiej do mieszkania.

Zostawiłem wiśnie na klatce schodowej i wsunąłem się do przedpokoju sąsiadki. Znałem rozkład tego mieszkania, było lustrzanym odbiciem naszego. Zresztą, już tu byłem - właśnie pół roku temu, gdy miałem przepraszać za potrącenie, a skończyło się jak się skończyło... Trzy pary butów stały pod ścianą w nieładzie, a kilka kroków dalej leżały jakieś dżinsy i biała bluzka. Drzwi do kuchni i do dużego pokoju były szeroko otwarte i właśnie z kuchni bardzo głośno grało radio, ogłuszająco wręcz. Najbliżej mnie, po prawej stronie były drzwi do jednego z dwóch mniejszych pokoi. Były uchylone do połowy i stamtąd dobiegały te inne dźwięki, jakieś jednostajne trzaski, ale wciąż zagłuszane przez radio. Nagle jednak piosenka się skończyła, a zanim wybrzmiała nowa, w tej kilkusekundowej przerwie usłyszałem coś, co brzmiało jak "ach, ach" wypowiedziane dość wysokim głosem. Trochę przypominał głos pani Kalipskiej, ale jednocześnie jakby nie jej. Jej głos był przecież niski i chłodny. Więc może faktycznie zemdlała, albo coś jej się stało i nie ma siły głośniej wezwać pomocy? Zebrałem w sobie całą odwagę jaką miałem i jak najciszej umiałem, przysunąłem się do tych na wpół otwartych drzwi. Ostrożne wyjrzałem jednym okiem zza framugi. I w tej samej chwili uzmysłowiłem sobie jak bardzo się myliłem i jak niewiele wspólnego z prawdą miały obydwa moje scenariusze, które jeszcze przed chwilą snułem.

W małym pokoju, na rozłożonym łóżku pod oknem leżał na plecach goły mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy, zasłaniała mi ją nocna szafka. Widziałem za to, że okrakiem na jego biodrach siedzi pani Kalipska. Też cała goła. I podskakuje w pionie na... no wiecie... na męskim organie tego faceta. Przy każdym podskoku jej goła pupa wysuwa się znad skotłowanego koca z frędzlami i ukazuje mi się w pełnej krasie. "Aach, aach" - sąsiadka jęczy wysokim, zupełnie do niej niepodobnym głosem, z zadziwiającą regularnością. Jak na kogoś, kto ma problemy z kręgosłupem, nieźle sobie poczyna w tych akrobacjach. Ujeżdża tego mężczyznę jakby siedziała na byku na rodeo. A do mnie dociera, że pierwszy raz widzę na żywo seks...

Widziałem już na imprezie urodzinowej Konrada, jak ów jubilat nieudolnie posuwał swoją przyjaciółkę. To było jednak tak groteskowe, że wręcz odrzucało. Miałem też drugą okazję, gdy siedziałem schowany w szafie, w urzędzie, w którym pracuje moja Mama. Szef kadr w tym urzędzie chciał ukarać panią Znyk, sprzątaczkę, za fatalny w skutkach błąd. Miał jej wymierzyć lanie pasem, ale tak ją to bolało, że wybłagała go, by jednak ją wydupczył. Pani Znyk była jednak matką mojej najlepszej przyjaciółki - Beaty. Bałem się, że za każdym razem gdy będę u Beaty, przypomni mi się to upokorzenie jej mamy, dlatego zanim ten szef zabrał się do ruchania pani Znyk, zamknąłem oczy i zatkałem sobie uszy, a otworzyłem je, gdy już było po wszystkim. Teraz jednak była to zupełnie inna sytuacja. Nie lubiłem pani Kalipskiej, więc podglądanie jej nie przynosiło mi żadnych wyrzutów sumienia.

Radio wciąż grało głośno, mężczyzna był zasłonięty szafką, więc nie mógł widzieć drzwi do pokoju, a tym samym dostrzec mnie. Natomiast pani Kalipska odwrócona była do mnie plecami, więc dość komfortowo i bezpiecznie mogłem obserwować całą scenę. Zwłaszcza widok gołego tyłka sąsiadki przynosił mi wiele satysfakcji. W końcu ona napatrzyła się pół roku temu na mój, więc teraz odbierałem niespodziewany rewanż. Kształtne pośladki sąsiadki wyłaniające się znad koca nie pasowały do pięćdziesięcioletniej kobiety. Sądząc tylko po nich, dałbym jej ze dwadzieścia lat mniej. W majtkach poczułem znajomą sensację...

... i nagle pani Kalipska zeskoczyła niemal z bioder tego faceta. A ja w ostatniej chwili cofnąłem głowę do przedpokoju. Jeśli teraz któreś z nich wyjdzie z małego pokoju - będę ugotowany. Nie zdążę bezszelestnie uciec na klatkę schodową. Trzeba to było zrobić, gdy rodeo w małym pokoju trwało w najlepsze. Teraz już za późno. Przywarłem więc do ściany i modliłem się, żeby łóżkowe igraszki sąsiadki jeszcze się nie kończyły.

Sekundy mijały, a nikt nie wychodził z pokoju. Łóżko zatrzeszczało kilka razy, a ja znowu odważyłem się zajrzeć do środka. Pani Kalipska klęczała teraz na łóżku w pozycji "klęk podparty", trochę tyłem, trochę bokiem do drzwi, przez które się gapiłem. Jej kochanek też stał tyłem do mnie. Wysoki, łysiejący mężczyzna, z umięśnionym tyłkiem. Na pewno nie był to pan Kalipski, który był niezbyt wysoki i włosy mu jeszcze nie wypadały. Teraz tajemniczy kochanek rozsuwał koc i pościel, a po chwili wszedł na łóżko, przywarł od tyłu do pupy pani Kalipskiej i zaczął ją posuwać.
- Oooch, oooch - jęknęła głębokim, niskim głosem, który znacznie bardziej do niej pasował - Och tak, pchaj mnie, z całej siły.
- Tak dobrze? - wysapał facet, który zastosował się do prośby i zwiększył intensywność pracy swoim tyłkiem
- Oooo, oooo... - jęczała sąsiadka - Masz chyba motorek w tyłku, panie trenerze, ooo tak...
- Nie motorek tylko motor, Marysiu - stęknął mężczyzna - Silnik wysokoprężny!
I zaczął w nią pchać jeszcze mocniej, jęcząc i sapiąc jak stara lokomotywa. Skądś znałem głos tego faceta. "Panie trenerze..." I nagle coś mi się w głowie przestawiło. W sekundę połączyłem te słowa, głos i sylwetkę. To był pan Zbigniew, ksywka "Rzemyk", mój wuefista i trener szkolnej drużyny piłkarskiej!

O ile wiedziałem, pan Rzemyk miał żonę (i też już dorosłe dzieci), więc w małym pokoju na pierwszym piętrze mojego bloku zachodziła teraz podwójna zdrada. Gdyby to działo się dwadzieścia lat później, miałbym ze sobą pewnie smartfona z kamerą,, mógłbym to nagrać. Taki materiał to byłaby bomba atomowa! Nawet nie w tym sensie, żeby któregoś z tych kochanków szantażować. Ale gdyby tak pani Kalipska miała do mnie jakieś pretensje, pokazałbym jej co nagrałem i zagroziłbym, że dowie się o tym jej mąż. A gdyby pan Rzemyk pozbawił mnie funkcji kapitana drużyny, ja mógłbym tym materiałem doprowadzić nawet do wyrzucenia go ze szkoły! Chociaż pewnie zabrakłoby mi odwagi, żeby to zrobić. Ale to i tak tylko gdybanie. Jedyne, co miałem w tej chwili przy sobie, to klucze do własnego mieszkania. A aparat fotograficzny, i to analogowy, bo innych wtedy nie było, mieli tylko rodzice i używali wyłącznie na specjalne okazje.

Zapisywałem więc wszystko w mojej pamięci, ale powoli zaczynało mi się nudzić. Nie widziałem już tak dobrze pupy pani Kalipskiej, cały widok zasłaniał teraz pan Rzemyk, który dosiadł ją jak konia, kolanami objął uda, rękami trzymał jej biodra i rżnął ją, jakby świat miał się skończyć za godzinę. Swoim sapaniem zagłuszał nawet jej jęki. W przypływie rozsądku uznałem, że lepiej się powoli ewakuować, zamiast gapić się na gołą dupę mojego wuefisty i ryzykować nakrycie na czymś, czego oglądać absolutnie nie powinienem. Przesunąłem się do drzwi wyjściowych i ostrożnie je uchyliłem. Nie skrzypnęły, więc błyskawicznie znalazłem się po drugiej stronie i jak najciszej je zamknąłem. Złapałem za rączkę wiadra pełnego wiśni i zatargałem je do naszego mieszkania. Zaraz potem zrzuciłem ciuchy i wlazłem do wanny. Zrobiłem sobie dobrze wyobrażając sobie kształtną pupę znienawidzonej sąsiadki i to, że ja pcham ją od tyłu, a nie pan Rzemyk. Po kąpieli zdrzemnąłem się, a obudził mnie zdenerwowany głos Mamy:
- Tomek, przecież prosiłam cię, żebyś zaniósł wiśnie do pani Kalipskiej! Stęskniłeś się już za paskiem na gołe dupsko? Jak tak, to zaraz możemy to naprawić...
Spojrzałem przez okno. Było już niemal ciemno, a na zegarze minęła dwudziesta pierwsza.
- Byłem u niej, mamo, po siedemnastej. Pukałem chyba z pięć minut, ale nikt nie otwierał - odkrzyknąłem - A dzwonek nie działa. Musiała gdzieś wyjść...
- Taak? Ciekawe... - Mama zajrzała do mojego pokoju - Podobno miała czekać na te wiśnie, tak mi Danka mówiła... No nic, zaniesiesz jutro.
- Tak, mamo - obiecałem i włączyłem sobie grę.

Nie spodziewałem się wtedy, że następnego dnia nic nie będzie przebiegać tak, jak oczekiwałem...

sobota, 9 maja 2020

(57.) Pożyczka

Zadzwoniliśmy guzikiem przy bramie i furtka natychmiast się otworzyła. Piotrek czekał na nas w przedsionku swojej willi. Beata uśmiechnęła się i przedstawiła, ale chłopak spojrzał na nią jak na coś wyjątkowo odrażającego, zamknął drzwi i pokazał nam, żebyśmy poszli za nim. Wspięliśmy się po schodach i dotarliśmy do pokoju Piotrka. Tam usiadł na łóżku i wyszczerzył zęby w złośliwym grymasie.
- Już myślałem, że nie przyjdziecie - rzucił, po czym zadrwił - Jaka piękna para! Dupczycie się?
- A co cię to obchodzi?! - wyrwało mi się, zanim zdążyłem przemyśleć konsekwencje
- Oj, Tomek, Tomek... - Piotrek powoli dźwignął się z łóżka - Jeszcze jedna taka odzywka i możecie zapomnieć o forsie. A obchodzi mnie to, bo wciąż nie wiem czego sobie zażyczyć w zamian za te pieniądze. Może bym tak pożyczył sobie twoją dziewczynę i ją przeleciał na twoich oczach, co? Podoba ci się taka perspektywa?
Zagryzłem wargi, żeby ponownie mu nie odpowiedzieć jakoś ostro, co pozbawiłoby nas pewnie szans na upragnioną pożyczkę. Nagle odezwała się jednak najmniej spodziewana osoba.
- To ja potrzebuję tych pieniędzy, a nie Tomek - powiedziała spokojnie Beata - Zgubiłam banknoty, którymi miałam zapłacić za kolonie mojej młodszej siostry. Dzisiaj mija termin wpłaty. Jeśli możesz mi je pożyczyć, będę ci bardzo wdzięczna i zrobię wszystko, żeby ci je oddać jak najszybciej.
- Nie obchodzi mnie to, na co ci te pieniądze - mruknął Piotrek - I nie chcę ich z powrotem, myślałem, że ci powiedział. Niewiele stracę, a chcę zyskać dobrą zabawę, jak już Tomek sam do mnie przyszedł.
- Posłuchaj, Piotrek... - odezwała się znowu Beata - Nie wiem co jest między tobą a Tomkiem, ale to ja potrzebuję tych pieniędzy. Tomek przyszedł do ciebie ze względu na mnie. Teraz jestem też ja. Jeśli mam coś dla ciebie zrobić, to mów. Jeśli chcesz coś ze mną zrobić, to... zrób. Ale nie oglądaj się na to, co najbardziej zaboli Tomka. Tomek nie ma tu nic do rzeczy.

Po tych słowach zaległa dłuższa cisza. Piotrek wpatrywał się w Beatę nieprzyjemnym spojrzeniem, w końcu wstał i podszedł do niej. Tak blisko, że jego twarz znalazła się o kilka centymetrów od twarzy Beaty. Dziewczyna machinalnie cofnęła się o krok.
- Tomek ma tu bardzo dużo do rzeczy - powiedział powoli Piotrek - Nie wiesz co jest między mną a nim? Tego też ci nie powiedział? Jak na małżeństwo - zaśmiał się szyderczo - to coś mało ze sobą rozmawiacie...
- Piotrek, daj spokój - odezwałem się wreszcie
- Dlaczego? - syknął - Twoja dziewczyna powinna się dowiedzieć co się między nami... wydarzyło. Nie sądzisz?
- To nie ma z tym nic wspólnego - powiedziałem
- Ma, bardzo dużo - Piotrek podniósł głos - Od tej ostatniej zielonej szkoły marzę tylko o zemście.
- O zemście? - prychnąłem - Za co? Za tę sytuację w kiblu?
- Też - rzucił Piotrek i odwrócił się ponownie do Beaty - A ty posłuchaj, to dowiesz się czegoś o swoim chłopaku. Na zielonej szkole mieszkałem w pokoju z nim i z jeszcze jednym kretynem. Pewnego dnia ktoś rozbił jakąś gablotę na korytarzu. Nikt się nie przyznał, a wychowawczynię to bardzo wkurwiło. Powiedziała, że skoro nie ma winnych, to wylosuje po jednej osobie z każdego pokoju i ukarze tylko tę jedną osobę, bo na wszystkich szkoda jej czasu. Zgadnij, kogo wylosowała z naszego pokoju. No, zgadnij!
- Ciebie? - powiedziała Beata szeptem
- Brawo - prychnął Piotrek - Nikt mnie nigdy tak nie upokorzył jak ta krowa i oni dwaj...
- My z Rafałem?! - krzyknąłem - A co niby mieliśmy zrobić? Wziąć winę na siebie? My też nie strzaskaliśmy tej gabloty, byliśmy równie niewinni jak ty!
- Mogliście zamknąć oczy, odwrócić się, jak już mnie wylosowano - Piotrek był czerwony na twarzy ze złości - Ale nie! Wy sobie spokojnie siedzieliście i wgapialiście się jak ja dostaję lanie na gołą dupę!
- Eee... - zabrakło mi argumentu, bo trzeba było przyznać, że nigdy nie spojrzałem na tę sytuację w ten sposób
- Eee? Tylko na tyle cię stać? Ciebie i Rafała zresztą też - rzucił Piotrek - Nim się już zająłem, myślałem że z tobą będzie mi trudniej, bo podobno jesteś inteligentny, a tu nagle sam przychodzisz mi do domu. Zemsta będzie słodka, jak to mówią. Zwłaszcza, że przychodzisz ze swoją dupą... to znaczy, przepraszam - zadrwił - Z dziewczyną.

Kolejna, złowieszcza cisza zaległa w pokoju Piotrka. Tym razem przerwała ją Beata.
- Załatwiajcie sobie swoje sprawy między sobą - powiedziała gniewnie, aż sama chyba zaskoczona swoim przypływem odwagi - A ty, Piotrek, jeśli możesz mi pomóc z tymi pieniędzmi, to zróbmy to jak najszybciej, bo za dwie godziny muszę je wpłacić w urzędzie. Dam ci... siebie i rób ze mną co chcesz, ale niech Tomek nie musi na to patrzeć. To chyba dobry układ?
- Nie, Beata! - krzyknąłem, gdy dziewczyna zaczęła odpinać swój pasek od spodni
- Tomek, daj spokój! - powiedziała stanowczo - Też mi się to nie podoba, ale nie mam innego wyjścia.
- Kłócicie się jak stare małżeństwo - zadrwił Piotrek, po czym zwrócił się do Beaty - A ty zostaw te spodnie. Nie podobasz mi się i nie chcę cię ruchać, chciałem tylko pomęczyć twojego chłopaka psychicznie.
- To co mam zrobić żebyś mi pożyczył te pieniądze? - zapytała zbita z tropu Beata
- Masz usiąść na swojej tłustej dupie i patrzeć - prychnął Piotrek
- Patrzeć na co?
- Na to, jak odbieram od twojego chłopaka zapłatę za to, co mi zrobił na zielonej szkole.
- Że co?! - zapytaliśmy oboje z Beatą

Piotrek tymczasem poszedł do swojej szafy, wysunął z niej jedną z szuflad, chwilę w niej pogrzebał i wyjął z niej skórzany pasek. Złożył go na pół i podszedł do mnie.
- Przecież od początku mówiłem ci, o co mi chodzi - wycedził - Myślałem, że jak się ma drugą średnią w klasie, to się coś tam rozumie po polsku. O zemstę mi chodzi, debilu! Patrzyłeś się jak ja dostaję lanie na gołą dupę, to za chwilę sam zobaczysz jak to jest po drugiej stronie. Klękaj przy łóżku, ściągaj gacie i wypnij dupsko!
Zamurowało mnie. Zupełnie nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, chociaż trzeba przyznać, że Piotrek tak to wszystko poprowadził, żeby nas z Beatą zupełnie skołować... Jeszcze niedawno byłem gotów zrobić chyba wszystko, żeby zdobyć te pieniądze dla niej, ale teraz - gdy ta perspektywa przybrała realną postać - zawahałem się.
- Zlej mnie zamiast jego - wtrąciła się Beata - Na goły tyłek, zniosę wszystko, sto pasów!
- Już ci mówiłem - odpowiedział jej Piotrek niemal uprzejmie - że nic do ciebie nie mam i w ogóle mnie nie interesuje żadne karanie ciebie, dupczenie i tak dalej. Ale jak chcesz coś zrobić, to przekonaj swojego narzeczonego, żeby wykonywał moje polecenia, bo inaczej nici z tej forsy dla ciebie. Masz minutę, inaczej wypad z mojego domu i więcej się tu nie pokazujcie!

Beata podeszła do mnie, a jej oczy zaszkliły się
- Tomek... - wyszeptała - Nie musisz...
- Nie, w porządku - powiedziałem pewnie - Obiecałem, że zrobię wszystko, żebyś zdobyła te pieniądze.
- Ale ja nie chcę... nie tak...
- Wzruszające - zadrwił znowu Piotrek - Dwadzieścia sekund...
- Już zdecydowałem - rzuciłem od razu, po czym rozpiąłem spodnie i zsunąłem je do kolan. Potem uklęknąłem przy łóżku i zsunąłem tak samo majtki.
- Wypnij dupę! - rozkazał Piotrek, wciągając głośno powietrze przez nos. Celebrował każdą sekundę swojej "zemsty".

Wykonałem jego polecenie, a Beata w tym czasie usiadła na łóżku tuż obok miejsca, gdzie klęczałem w tej upokarzającej pozycji. Piotrek nie oponował. Zanim zdążyłem się przyzwyczaić do nowej sytuacji, pierwszy pas spadł na mój tyłek. Piotrek był drobnej budowy i nie podejrzewałem go o to, że może mieć tyle siły w rękach. Bo ten pas naprawdę zabolał. Syknąłem z bólu, a wtedy Beata chwyciła moją dłoń i trzymała ją już przez cały czas.

Tymczasem Piotrek wpadł w amok. Rżnął pasem moją gołą pupę aż trzaskało. Świst pasa i uderzenie, świst i kolejne, bez chwili oddechu. Dawno nie dostawałem tak mocnego lania. Ostatni raz chyba od ojca Darka - chłopaka, którego stłukłem na kwaśne jabłko, bo drwił ze mnie podczas lekcji wf-u. Po dwudziestu mocnych pasach Piotrek nagle przerwał lanie.
- Musi mi ręka odpocząć, bo to jeszcze nawet nie połowa - wyjaśnił
Wtedy Beata przysunęła się do mnie i zaczęła masować swoimi dłońmi mój zbity tyłek. Dopiero wtedy poczułem, jak bardzo boli, ale jednocześnie było w tym coś... przyjemnego. Aż z przodu między nogami poczułem znajomą "sensację".
- Wystarczy tych pieszczot - przerwał jej Piotrek - Jedziemy dalej.
- Wytrzymasz, kochanie - szepnęła mi do ucha Beata, odsuwając się na przepisową odległość, a ja poczułem, że po tych słowach wytrzymałbym nawet dwieście pasów.

Ponownie ścisnęła moją dłoń, a Piotrek zabrał się do pracy. Kolejne pasy siekły mój tyłek, ale już z mniejszą mocą. Bolało nadal jak cholera, ale jednocześnie czułem, że Piotrek traci siłę. Po trzydziestym w sumie pasie, ponownie zrobił sobie krótką przerwę. Potem wlepił mi jeszcze dziesięć pasów, a ja przy każdym jęczałem z bólu, trochę przesadnie, żeby zrobić na nim wrażenie, ale też w jakiś sposób przynosiło mi to ulgę. Czterdziesty pas był ostatni, a Piotrek ciężko westchnął i usiadł na krześle, szybko oddychając. Chłopak miał naprawdę kiepską kondycję, jeśli taka aktywność tak go zmachała. Tymczasem Beata przytulała mnie i znowu masowała mój tyłek, który pulsował z bólu.
- Mogę się ubrać? - zapytałem jak najgrzeczniej potrafiłem
- Na razie tak - mruknął Piotrek
- Na razie?! Co to znaczy? - wypaliła Beata
- Będzie jeszcze... druga część zemsty - wystękał Piotrek, ale powoli już wracał chyba do sił
- Dru... druga... część? - wydukałem - Dalsze lanie?
- Nie, lanie już mamy z głowy. Ale na zielonej szkole upokorzyłeś mnie dwa razy, nie pamiętasz?
- Chodzi ci o sytuację w kiblu? - jęknąłem
- Tak, opowiedz swojej dziewczynie o tym też. No dalej! - krzyknął
- Eee... byłem pewny, że to Piotrek nakablował nauczycielkom, że Rafał palił papierosy w korytarzu a ja go pilnowałem. Nauczycielki nas nakryły i obaj z Rafałem dostaliśmy w dupę. Więc poszedłem szukać Piotrka... i... i znalazłem go w łazience...
- Jak siedziałem na kiblu! - krzyknął znowu Piotrek - I co? Mów dalej!
- No i... - zawahałem się - Trochę mu nagadałem, poszarpałem, a potem... Potem zabrałem mu rolkę papieru... - dodałem ze wstydem
- Taa... - dodał Piotrek - A najlepsze jest to, że nie miał racji, bo to nie ja nakablowałem nauczycielkom, że ten pajac Rafał pali fajki w korytarzu.
- Naprawdę? - Beata spojrzała na mnie ze zdziwieniem - Tomek, oskarżyłeś kolegę nie mając dowodów? To prawda co on mówi?
- Noo... tak - przyznałem - Byłem pewny, że to on, ale nie na sto procent... Zdenerwowałem się i nie myślałem logicznie...
- Jak mogłeś? - powiedziała Beata pełnym zawodu tonem

- Ojej, czyżby rozwód się szykował? - Piotrek wrócił do drwin - Ale potem sobie to wyjaśnicie. Teraz czas na drugą i ostatnią część mojej zemsty. Potem dostaniecie swoje pieniądze.
- Co mam zrobić? - zapytałem ciężko
- Nie domyślasz się jeszcze? - Piotrek znowu celebrował każde słowo - Dokładnie to samo, co mi zrobiłeś tam, w tym kiblu. Zaraz pójdziemy do łazienki, siądziesz na klopa i zrobisz kupę, ale po papier będziesz się musiał przespacerować z brudnym dupskiem tak, jak ja wtedy...
- Eee... z tym może być problem - powiedziałem spokojnie - Dzisiaj rano zrobiłem już... I przynajmniej do jutra już nic więcej nie dam rady.
- Co?! - Piotrek wyglądał, jakby jego misterny plan właśnie w całości się zawalił - Ale...
- Mówię poważnie, przysięgam - dodałem - Usiądę na kiblu, skoro ci tak zależy, ale mogę tam siedzieć do wieczora, a nic z tego nie będzie... Piotrek, ja cię naprawdę przepraszam za tą akcję na zielonej szkole. Nie powinienem się tak wkurzać i oskarżać cię bez dowodów. Zachowałem się jak ostatni kretyn i jest mi głupio naprawdę. Chętnie bym cofnął czas, ale się nie da. Dlatego wymyśl coś innego, proszę. Zlej mi dupę jeszcze raz. Albo przyjdę jutro i zrobię to, co chcesz, ale błagam, daj dzisiaj Beacie te pieniądze, bo za godzinę musi je wpłacić...
- Nie... ja... tego... to nie tak miało być - Piotrek był kompletnie skołowany, a ja byłem przekonany, że mimo takiego poświęcenia przegraliśmy sprawę na finiszu. Nie zrobię tego, czego ode mnie oczekiwał, więc pewnie nici z pieniędzy...

... i w tym momencie po raz kolejny do akcji wkroczyła Beata.
- A może tym razem ja mogę wziąć tę karę za Tomka? - zapytała pewnie - Ja w pięć minut zrobię to, czego chcesz.
- Eee... no... chyba tak - nadal skołowany Piotrek przytaknął półprzytomnie, a ja nawet nie zdążyłem zaprotestować. Beata tylko spojrzała na mnie w taki sposób, że zrozumiałem, że teraz mam się nie wtrącać. Po chwili w trójkę szliśmy na drugi koniec korytarza. Tam znajdowała się łazienka, nawiasem mówiąc większa niż całe mieszkanie socjalne Beaty i jej rodziny. Dziewczyna dziarsko weszła do środka, Piotrek zatrzymał mnie w progu i zamknął drzwi. Zdążyłem tylko jeszcze dojrzeć jak Beata rozpina i zsuwa spodnie, po czym zostałem sam na korytarzu....

To było dziesięć minut, które wlokły się w nieskończoność. Przez drzwi do łazienki nie miałem szans niczego dojrzeć, więc nasłuchiwałem chociaż jakichkolwiek dźwięków ze środka, ale i z tego nic nie wyszło. Usłyszałem dopiero odgłos spłukiwanej wody, a po chwili drzwi się otworzyły. Wyszła przez nie tylko Beata. Piotrek siedział na krawędzi wanny i patrzył w jakiś punkt na ścianie. Dziewczyna szarpnęła mnie i mruknęła "Spadamy!", a na mój pytający wzrok wyciągnęła z kieszeni trzy pięćdziesięciozłotówki. Chwilowo niczego więcej nie potrzebowałem do szczęścia.

Za chwilę biegliśmy już przez słoneczne ulice naszego miasta, trzymając się za ręce i nie mówiąc ani słowa. Przystanęliśmy dopiero przy ławce na skwerku w pobliżu urzędu, gdzie Beata miała wpłacić te pieniądze. W ułamku sekundy Beata padła mi w ramiona, płacząc i śmiejąc się jednocześnie. Przez kilka minut przytulaliśmy się nadal nic nie mówiąc. W końcu dziewczyna pierwsza przerwała ciszę.
- To cud, ja pieprzę, Tomek, to jest cud, że mamy te pieniądze! - śmiała się, ocierając łzy
- No... - teraz ja byłem skołowany nie mniej niż Piotrek pół godziny temu
- Byłeś taki dzielny i wspaniały, i w ogóle - pocałowała mnie w policzek - Nigdy ci tego nie zapomnę, już drugi raz uratowałeś mi tyłek!
- Ale przecież... tam u Piotrka wyglądało jakbyś mi miała za złe, że go napadłem bez dowodów na tej zielonej szkole...
 - Oj tam, zgrywałam się, żeby się nie rozmyślił - uśmiechała się - Wyczułam, że jemu zależy na tym, żeby ktoś wziął jego stronę i przyznał mu rację. Wcale tak nie myślałam naprawdę. To wariat i psychopata i dobrze zrobiłeś mu na tej zielonej szkole. Kocham cię, Tomek! Jesteś najlepszym facetem na świecie!
- A ty jesteś najlepszą dziewczyną - powiedziałem szczerze, ale jedna rzecz wciąż nie dawała mi spokoju - Ale mówisz, że to wariat i psychopata, ale tak chętnie zamknęłaś się z nim w łazience... Mógł ci zrobić krzywdę...
- Daj spokój, wszystko było pod kontrolą - powiedziała wesoło - To wariat, ale wciąż jeszcze dzieciak. Widziałeś jak się pogubił, gdy powiedziałeś mu, że nie dasz rady już dzisiaj zrobić kupy. Trzeba było szybko wykorzystać to, że jest taki zagubiony, bo jakby doszedł do siebie, to by na bank nie dał nam tych pieniędzy.
- Więc co się działo w tej łazience?
- Nic, usiadłam na klopie, zrobiłam co trzeba...
- ... tak po prostu? Nie... nie wstydziłaś się? - przerwałem
- Ech, Tomek, zapominasz, że ja mieszkam w bloku socjalnym. Ze wspólną łazienką na korytarzu. Z uszkodzonym zamkiem. Ile razy ktoś mi wlazł jak siedziałam na kiblu... A jak się szambo zatkało, to się trzeba było załatwiać w pokoju, do wiadra, przy mamie i rodzeństwie... Po paru takich sytuacjach uodpornisz się już na wstydliwość.
- Aha... rozumiem - bąknąłem
- Zresztą ten Piotrek naprawdę jest dziwny - dodała - Jak siedziałam na tym klopie, to prawie na mnie nie patrzył, tylko na ścianę. A jak już to patrzył mi na twarz, w oczy, a nie na dupę. Jak już skończyłam, to wziął rolkę i papieru i postawił na drugim końcu łazienki. I faktycznie musiałam po nią pójść. Ale jak się podcierałam, to znowu w ogóle nie patrzył, tylko odwrócił się w drugą stronę. Potem podeszłam do niego i bez słowa dał mi te pieniądze, a ciąg dalszy już znasz.
- Zasłużyłaś na te pieniądze - przyznałem
- Nie, ty zrobiłeś więcej - zaprotestowała - Nie wiem czy przeżyłabym takie lanie, jakie dostałeś. Jestem ci za to wdzięczna i nigdy ci tego nie zapomnę.
- Wcale nie było takie mocne - powiedziałem, trochę wbrew faktom - Ale teraz pospiesz się i wpłać te pieniądze, żeby już nic więcej nam nie groziło.
- Już biegnę! - zapewniła wesoło
- To co, widzimy się w piątek? - zapytałem na odchodnym
- Jaki piątek?! - zdziwiła się Beata - Czekasz tu na mnie, szybko załatwię tę wpłatę. A potem idziemy do mnie. Jak moja mama wyjdzie do pracy, to wyganiam rodzeństwo na podwórko, ty kładziesz się na łóżku, ściągasz majtki i robię ci najlepszy na świecie masaż, bo zasłużyłeś na niego.
- Masaż obolałego tyłka? - upewniłem się, przypominając sobie o pulsującym uczuciu pod spodenkami
- Też - Beata uśmiechnęła się zaczepnie i pobiegła w stronę urzędu