poniedziałek, 20 stycznia 2020

(53.) Rozliczenia

Pamiętacie pewnie, że jeszcze nie tak dawno temu lanie od Mamy wydawało mi się największym koszmarem, jaki mógłby mnie spotkać. W wieku 14 lat, gdy już wziął się za mnie porządnie okres dojrzewania, miałbym wypinać goły tyłek przed Mamą?! Dostawać na niego klapsy jak małe dziecko, gdy czułem się już niemal mężczyzną...? Wykluczone! Wiedziałem, że moja duma nie przeżyłaby czegoś takiego. I dlatego przez całe miesiące robiłem wszystko, żeby tego uniknąć. Kombinowałem, kłamałem, a gdy mnie na czymś złapano, błagałem żeby nie mówić rodzicom, decydowałem się na inne, upokarzające kary, bez gadania przyjmowałem lanie od nauczycieli czy innych obcych osób. Wszystko, byle nie doprowadzić do lania od Mamy, które wydawało mi się końcem świata.

A mimo to koniec świata jednak nastąpił, a ja go przeżyłem. Owszem, początkowo było bardzo źle, ale w życiu chyba często jest tak, że coś czego bardzo się boimy, gdy wreszcie przychodzi, okazuje się, że może i faktycznie było się czego bać, ale jednocześnie da się to przeżyć, może nawet łatwiej niż się spodziewaliśmy. To nie znaczy oczywiście, że się z tym pogodziłem. Przyjmować lanie od Mamy na gołą dupę nadal było dla mnie strasznym przeżyciem i ogromnym wstydem, ale nie traktowałem już tego właśnie jak koniec świata, jak czegoś, po czym będę musiał uciec z domu, bo nie będę mógł spojrzeć Mamie w oczy. Lanie od Mamy stało się po prostu bardzo dotkliwą karą. Ale tylko karą.

I właśnie do takiego wniosku doszedłem w pokoju socjalnym urzędu, gdzie pracowała moja Mama, gdy w ten czerwcowy poniedziałek stałem tam opierając się o krzesło, a na mój wypięty, goły tyłek Mama wymierzała kolejne uderzenia skórzanym paskiem od swojej torebki. Czy mi się należało - to temat na osobną dyskusję. Fakt, miałem siedzieć spokojnie w tym pokoju i czekać aż Mama skończy pracę. Zachciało mi się jednak myszkować po sąsiednich pomieszczeniach, w tym czasie Mama odkryła moją nieobecność, a potem szybko zdemaskowała moje nieudolne, naprędce wymyślone próby wytłumaczenia się. Prawdy jednak powiedzieć nie mogłem, bo w czasie tej nieobecności byłem mimowolnym świadkiem tego, jak kierownik kadr niniejszego urzędu zrobił awanturę jednej ze sprzątaczek, której błąd spowodował pęknięcie rury i zalanie dokumentów. Zamierzał ją zwolnić od ręki, ale jej błagania sprawiły, że dał jej ostatnią szansę, w zamian za lanie na goły tyłek, które miał jej sprawić. Sprzątaczka okazała się jednak wyjątkowo nieodporna na ból, bo już po drugim pasie stwierdziła, że nie da rady. W efekcie zdenerwowany kierownik ją wydupczył, chociaż trzeba przyznać, że nie był to typowy gwałt, bo ona sama, doprowadzona do ostateczności, zaproponowała ten rodzaj "kary". A na domiar złego, tą sprzątaczką była matka mojej najlepszej przyjaciółki - Beaty. I chyba tylko dlatego zmusiłem się aby zamknąć oczy, gdy kierownik zabrał się do posuwania pani Znyk, bo wiedziałem, że jeśli będę to oglądać, to potem za każdym razem gdy spotkam się z Beatą, ten obraz z urzędowego kantorka natychmiast stanie mi przed oczami.

Widzicie więc, że za nic w świecie nie mogłem Mamie powiedzieć prawdy o tym, gdzie byłem i co robiłem. A ponieważ byłem świeżo po największej awanturze, jaką kiedykolwiek w domu dostałem (za to co zrobiłem na imprezie urodzinowej Konrada), kolejne kłamstwo wobec Mamy mogło się skończyć tylko w jeden sposób... Było to już czwarte lanie od Mamy w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Czwarte na gołą dupę. Trzecie pasem. Jedyne, co się różniło - to miejsce akcji. Tym razem dostawałem nie w bezpiecznym domu, ale w miejscu niemalże publicznym. Zwłaszcza, że zbliżała się godzina piętnasta i pracownicy pewnie zbierali się już do domu. Wprawdzie pokój socjalny to nie szatnia, ale i tak w każdej chwili mógł tu ktoś wejść, choćby po zapomnianą torebkę z drugim śniadaniem, czy coś takiego.  Dlatego gdy Mama prała mi tyłek paskiem od swojej torebki, ja gorączkowo modliłem się, aby do końca lania nikt nie wszedł do pokoju socjalnego. Zobaczyłby wówczas moją pupę w pełnej krasie, bo stałem tyłem do drzwi, dokładnie na wprost nich, a Mama stała z boku. Pewnie nikogo by to nie zdziwiło, wielu rodziców wciąż w ten sposób karało swoje dzieci, ale moje policzki byłyby ze wstydu bardziej czerwone niż moje pośladki od paska...

Świst paska i chyba już dziesiąte jego uderzenie spadło na mój tyłek. Zapiekło, a ja lekko syknąłem, ale jednocześnie w myślach odnotowałem, że lanie zbliża się już do połowy, bo Mama zwykle wymierzała pomiędzy 20 a 30 pasów (wyjątkiem było to "słynne", pierwsze lanie po nieszczęsnej imprezie, gdy wlała mi około 100 uderzeń gumowym klapkiem). A to oznaczało, że moje modły odnoszą skutek i szansa, że nikt nie wejdzie w trakcie lania rośnie coraz bardziej. Nagle jednak usłyszałem za drzwiami stukot obcasów. Dźwięk ten przybliżał się, jakby ktoś szedł korytarzem w kierunku pokoju socjalnego. Gdy właścicielka tych obcasów stanęła przed drzwiami pokoju socjalnego i energicznie nacisnęła klamkę, wydarzenia potoczyły się z szybkością spadającej lawiny. Moja Mama syknęła "Ubieraj się!", a sama wrzuciła pasek do otwartej torebki, która wciąż stała na stole. Ja w ułamku sekundy wciągnąłem spodnie na obolały tyłek, majtki gdzieś mi się zaplątały w nogawce, ale nie zważając na to, natychmiast usiadłem na tym samym krześle, o które przed chwilą się opierałem. Do pokoju zajrzała brunetka w średnim wieku, z włosami upiętymi w kok i przesadnym makijażem.
- Basiu... Eee, o, cześć Tomek - zwróciła się do mnie pani Urszula, którą widziałem wcześniej może dwa albo trzy razy, ale kojarzyłem z imienia
- Dzień dobry - powiedziałem grzecznie
- Basiu, zbieracie się już? - teraz spojrzała na moją Mamę - Bo szef chciałby, żebyś jeszcze podpisała coś dzisiaj, przed końcem pracy, a nie mógł cię znaleźć.
- Bo cały czas zmagaliśmy się w "czternastce" z tymi zalanymi dokumentami. Już idę do niego - zapewniła Mama, a gdy pani Urszula odeszła korytarzem powiedziała jeszcze do mnie - Pozbieraj swoje rzeczy, weź moją torebkę i czekaj na mnie przy wejściu, koło portierni.
- Dobrze, a czy... - zawiesiłem głos
- Tak, lanie dokończymy w domu - Mama odczytała moje myśli - Tu zaraz się zaczną kręcić ludzie, a to jak piorę ci dupsko to jest nasza prywatna sprawa i nikt nie musi tego oglądać.

Po tych słowach Mama wyszła, a ja ściągnąłem krótkie spodenki, żeby poprawić sobie slipki, które wkręciły mi się w lewą nogawkę. Potem wziąłem swój plecak, a do torebki Mamy zapiąłem pasek, którym jeszcze przed chwilą dyscyplinowała mi skórę na pupie. W sumie i tak powinienem się cieszyć. Tak bardzo niewiele brakowało, żeby pani Urszula zobaczyła mnie stojącego z gołą dupą i dostającego pasem... A lanie od Mamy już tak mi "weszło w krew", że to dokończenie w domu praktycznie w ogóle mnie już nie ruszało. Postanowiłem się skupić na innych rzeczach i zaczęło mi to wychodzić całkiem nieźle. Zwłaszcza, że chwilę potem, jak gdyby nigdy nic, szliśmy z Mamą na zakupy do supermarketu. Pozwoliła mi nawet kupić kilka rzeczy, które chciałem, a przy płaceniu pożyczyłem jej 1,25 zł., bo kasjerka nie miała bilonu, żeby wydać z dużego banknotu. Potem podjechaliśmy dwa przystanki autobusem i znowu pieszo szliśmy, mijając kolejne bloki na naszym zalanym słońcem osiedlu. Na horyzoncie widać już było wakacje. Jeszcze trzy nudne dni w szkole, a w piątek zakończenie roku. A potem dziesięć tygodni wolnego! Z czego dwa tygodnie na koloniach w Kołobrzegu. A może jeszcze poza tym jakaś przygoda? Z każdym krokiem w kierunku domu czułem się coraz lepiej i to, co mnie za chwilę miało czekać, praktycznie w ogóle już mnie nie ruszało. Chwila wstydu, lekki ból i będzie po sprawie. Już dawno nie byłem tak optymistycznie nastawiony do życia.

W domu pomogłem Mamie wypakować zakupy i schowałem siatki do szafki w przedpokoju.
- Obiad będzie za godzinę, jak Tato przyjdzie - poinformowała mnie Mama - A teraz idź do siebie, zaraz przyjdę i się rozliczymy.
Ech, a więc jednak będzie dokończenie kary... W tym całym moim optymizmie zacząłem już bowiem mieć nadzieję, że to piękne letnie popołudnie spowoduje, że Mama zaniecha swojej obietnicy. W końcu dostałem już 11 czy 12 pasów w urzędzie, a to przecież całkiem spora kara, jak by nie patrzeć.
Powlokłem się do swojego pokoju i stwierdziłem, że skoro i tak już mi wszystko jedno, i nie traktuję tego jak koniec świata, to dostosuję się do "zaleceń" Mamy, które kilka dni temu jasno mi wyłożyła (że gdy zostanie mi zapowiedziana kara cielesna, to mam się sam, bez dodatkowego proszenia, do niej przygotować). Miałem tylko nadzieję, że to doceni na przyszłość. Uklęknąłem przy swoim łóżku, zsunąłem spodnie i majty trochę poniżej tyłka, po czym oparłem się łokciami o materac. Miałem nadzieję, że Mama faktycznie przyjdzie "zaraz", tak jak mówiła, i nie będę musiał tak klęczeć jak idiota, z wypiętą, gołą dupą, nie wiadomo jak długo...

Na szczęście było tak, jak Mama zapowiedziała. Minęło może pięć minut od chwili, gdy się przygotowałem do lania, a drzwi do pokoju się otworzyły i Mama stanęła w nich jak wryta.
- Tomek, zwariowałeś?! - powiedziała po dłuższej chwili milczenia - Co ty robisz?
- No... przecież mówiłaś, że mam iść do siebie i zaraz przyjdziesz i się rozliczymy - zupełnie zdezorientowany ciągnąłem na jednym oddechu - Więc się... eee... przygotowałem tak jak mi kiedyś kazałaś.
- Aaa... aha... - Mama z dziwnym uśmiechem zaczęła gładzić się po włosach - Bo widzisz, ja zapomniałam o tym laniu, że je mamy dokończyć. I jak mówiłam, że się rozliczymy, to chodziło mi, że ci oddam te złoty dwadzieścia pięć, co mi pożyczyłeś w sklepie...
- Oj tam, nie trzeba było - zapewniłem, wciąż klęcząc z wypiętym, gołym tyłkiem, o czym niemal zapomniałem, bo byłem tak skołowany
- Trzeba trzeba, w rachunkach się wszystko powinno zgadzać. I ubierz się w końcu zamiast świecić dupskiem naokoło.
Tego akurat nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Szybko naciągnąłem spodenki, wciąż nie dowierzając, że lania jednak nie będzie. Nie dowierzałem tak bardzo, że musiałem się upewnić.
- Czyli lania nie będzie?
- A co, za mało dostałeś w urzędzie? Bo jeśli tak bardzo nalegasz, to nie ma problemu...
- Nie, nie! - zaprotestowałem, a Mama się tylko uśmiechnęła
- Tomek, daj spokój, ja nie jestem jakaś inkwizycja - powiedziała przyjaźnie - Owszem, ostatnio musiałeś dostać porządnie w skórę, bo przekroczyłeś wszelkie granice. Ale to też nie znaczy, że będę Ci prać dupsko ile wlezie przy każdej okazji. W urzędzie dostałeś ile trzeba, a powiedziałam, że dokończymy w domu, bo byłam zdenerwowana. Już mi przeszło. A to, że bez gadania przyjąłeś lanie, i to co zrobiłeś przed chwilą, że sam się wypiąłeś bez żadnego ponaglania, potwierdza, że nasza decyzja z tatą była właściwa.
- To znaczy?
- To znaczy, że uznaliśmy, że po latach lżejszych kar właśnie teraz nadszedł moment, żeby zastosować wobec ciebie lanie. Stwierdziliśmy, że w takiej sytuacji, w jakiej się ostatnio znaleźliśmy, pas na gołe dupsko to jedyny sposób, żeby cię utemperować. I mieliśmy rację, jak widać. Bo wszystko to, co dzieje się w ostatnich dniach, potwierdza, że zaczęło coś do ciebie docierać. My naprawdę to widzimy. I nie myśl, że jesteśmy jakimiś sadystami, co chcą tylko cię lać pasem. Nam zależy na tym, żeby w ten sposób coś ci przekazać, skoro w żaden inny się nie dało.
- Ja... ja wcale tak nie myślałem - przyznałem - Po prostu byłem zdenerwowany, że teraz, gdy już mam prawie 15 lat, to zaczynacie mnie karać jak małe dziecko... I że muszę... no wiesz... ściągać majtki...
- To jest element kary - powiedziała Mama spokojnie - Musisz wiedzieć, że kiedyś pod tym względem było znacznie gorzej. Rodzice prali swoje dzieci czym i gdzie popadnie, przy innych ludziach, całkiem na golasa... Tato dostawał tak lanie od dziadka, ja też od moich rodziców dostałam parę razy klapsy na gołe dupsko i wiem, co czujesz. Ale obiecuję ci, że nie przekroczę żadnej granicy, że nie upokorzymy cię nigdy w żaden sposób. Nie będziemy ci zaglądać tam... no tam, gdzie byś nie chciał. Jeśli przyjdzie co do czego, to masz po prostu odsłonić pupę do lania i tyle. Nie musisz całkiem ściągać spodni i majtek, ani nic takiego. Taki wstyd chyba jesteś w stanie przeżyć?- No... tak, chyba tak - bąknąłem, chociaż wcale mnie ta perspektywa nie cieszyła, bo będę przecież coraz starszy, a z tego co Mama mówi, to nie zamierza rezygnować z lania jako metody wychowawczej, a wręcz przeciwnie. Jeśli będę mieć 17 lat i wciąż będę musiał "odsłonić pupę do lania", to fakt, że nie będę przy tym odsłaniać innych intymnych części ciała wcale nie był pocieszeniem.
- A tak naprawdę wszystko zależy przecież od ciebie - dodała Mama, jakby czytając w moich myślach - Przecież jeśli będziesz się poprawnie zachowywać, to ostatnie w twoim życiu lanie na gołe dupsko już dostałeś, dzisiaj w urzędzie. My nie mamy żadnej przyjemności w biciu ciebie, to raczej smutny obowiązek, bo jesteśmy za ciebie odpowiedzialni i chcemy żeby coś z ciebie wyrosło. Po prostu zachowuj się jak należy, a już nigdy nie poczujesz paska na tyłku.

"Po prostu zachowuj się jak należy". Żeby to było takie proste...

Po obiedzie czekała na mnie kolejna niespodzianka. Przyszła Beata, żeby oddać mi resztę książek i ćwiczeń, z których uczyła się w tym półroczu. Wyszliśmy na ławkę przed domem, bo słońce wciąż pięknie świeciło, tę samą z której pisała do mnie listy wysyłane na sznurku, gdy siedziałem w "areszcie domowym". Obawiałem się, czy na widok Beaty nie stanie mi przed oczami jej mama i związane z nią "obrazy" sprzed kilku godzin. Na szczęście nie. Gadaliśmy o szkole, o ocenach, o pierdołach, a tamten temat w ogóle zniknął mi z pola widzenia. Mimo to zauważyłem, że Beata jest trochę osowiała. Kilka razy dopytywałem na różne sposoby czy wszystko w porządku, aż w końcu udało mi się z niej coś wydusić.
- No bo... Mama mi trochę zrobiła awanturę dzisiaj - przyznała cichym głosem - Ale to moja wina była...
- Jak to? Co się stało?
- Bo zapomniałam obrać ziemniaki, tylko sobie rysowałam coś... A mama przyszła później z pracy, a ja myślałam, że jest jeszcze obiad od wczoraj, ale wczoraj przecież mama go zjadła na kolację, więc nic nie było dzisiaj... I mama się zdenerwowała, że tak ciężko pracuje, tyle robi dla nas, a ja jej nie pomagam w ogóle, nawet ziemniaków nie mogę obrać...
- Ale przecież ty bardzo dużo pomagasz w domu, opiekujesz się siostrami i w ogóle...
- Niby tak, ale przecież mama jest sama z nami czwórką, i... i... ja jestem najstarsza, więc powinnam robić więcej jeszcze... i... i... ja powinnam obrać te pierdolone ziemniaki, ale zupełnie zapomniałam! - i rozpłakała się
- Każdemu się zdarza zapomnieć - pocieszałem ją - A twoja mama na pewno docenia to, jak pomagasz w domu. Wiele razy mi mówiłaś, że ci za to dziękuje i w ogóle...
- Niby tak, kiedyś tak było - powiedziała Beata przez łzy - Ale od jakiegoś czasu ciągle chodzi zdenerwowana i jakaś taka zła... A dzisiaj to już w ogóle...

Dlaczego dzisiaj była wyjątkowo zła, to ja akurat dobrze wiedziałem, ale za nic bym tego Beacie nie powiedział. Gdyby wiedziała, co jej mama musiała robić ze swoim kierownikiem w urzędowym kantorku, to by ją dobiło ostatecznie.
- ... powiedziała, że to pewnie dlatego, że się zakochałam to coraz mniej pomagam w domu... - łkała dalej - A to przecież nieprawda. Ja wciąż staram się pomagać tyle, co dawniej... i... i... myślałam, że ona doceni to, że się uczę lepiej niż kiedyś... dzięki tobie, Tomek... i w ogóle... Ale teraz... ona pewnie myśli, że się zakochałam w tobie i że spędzamy ze sobą dużo czasu, i że już nie będę tyle jej pomagać, i nie wiem... martwi się że sobie sama nie da rady z dziewczynami czy coś...
- Ale przecież to nieprawda!
- Ja to wiem, i ty to wiesz, ale ona nie. Albo się boi... W każdym razie zapowiedziała mi dzisiaj, że jak za wcześnie zacznę "latać za chłopakami", to mnie zleje tak mocno, że mi dupa tak spuchnie, że żaden chłopak na mnie nie spojrzy przed osiemnastką...
- To absurd, przecież ty nigdy byś nie zaniedbała rodziny przez chodzenie z chłopakiem czy coś...
- Sama nie wiem... Może teraz mi się wydaje, że tak, a jakby przyszło co do czego... Ale Tomek, chodzi o to, że... no wiesz... w tej sytuacji chyba... chyba nie możemy jednak ze sobą tak oficjalnie... no wiesz... chodzić... - i znowu zalała się łzami
- Ale nic nie szkodzi, rozumiem, przecież zresztą i tak się będziemy widywać na przerwach, i w szkole, i w ogóle... No nie płacz już...
- Ja... ja płaczę, bo myślałam, że się obrazisz, bo ci obiecałam, że w końcu będziemy ze sobą chodzić, i... i... chlip...
- Nie obrażę się, pogięło cię? - uśmiechnąłem się - Przecież bardzo cię lubię i nadal będziemy przyjaciółmi, i w ogóle.
- Naprawdę?
- No naprawdę!
- Jesteś taki kochany i wspaniały! - Beata rzuciła mi się na szyję
- Poza tym to chyba dobre rozwiązanie - dodałem, gdy już mnie puściła - Na takie chodzenie ze sobą i tak jesteśmy jeszcze za młodzi, a nie będzie nas ciągnęło do tych... no wiesz... dorosłych rzeczy. A za jakiś czas, gdy nadal będziemy chcieli, to wrócimy do tematu. Zobaczymy jak na nas wpłynie zmiana szkoły, gdy pójdziemy do średniej, do innych szkół... Właściwie sam nawet chciałem to zaproponować, ale jakoś nie wiedziałem jak...
- Tak, tak, tak! Tak zróbmy - powiedziała Beata - A moja mama nie będzie miała nic, żeby się mnie czepiać. Zresztą... Zresztą ja chyba wiem, dlaczego ona taka jest ostatnio.
- Wiesz? - aż mnie ścisnęło gdzieś w brzuchu. Czy ona naprawdę może się domyślać prawdy?
- Tak, bo widzisz, są te kolonie organizowane przez miasto...

Wiedziałem, bo sam miałem w nich uczestniczyć. Urząd Miasta wraz z jakimś ośrodkiem kultury czy czegoś organizował kilka turnusów wakacyjnych kolonii w Kołobrzegu dla dzieciaków z naszego miasta. Kolonie były częściowo dotowane z jakiegoś tam funduszu, więc rodzice płacili tylko jakąś część całej ceny wyjazdu. Warunkiem było jedynie, żeby zapisać się w odpowiednim czasie, bo liczba miejsc była ograniczona, więc kto pierwszy ten lepszy. Mama zapisała mnie już w pierwszych dniach po otwarciu listy.

- ... i wtedy jak ogłosili zapisy, to moja mama jeszcze nie miała pracy, więc uznała, że i tak nie będzie nas stać tylko z zasiłku - ciągnęła Beata - Ale potem dostała tę pracę jako sprzątaczka i wtedy już byłoby ją stać, żeby wysłać jedno z nas. Ale wtedy już nie było miejsc... Spóźniła się o kilka dni, rozumiesz?

Rozumiałem to lepiej niż Beata myślała, bo wiedziałem więcej od niej. Mama Beaty bardzo się poświęcała w tej pracy, żeby wysłać chociaż jedno swoje dziecko na wymarzone wakacje i nagle okazało się, że już nie ma miejsc. Wszystkie te wyrzeczenia poszły na marne, łącznie z tak wielkim upokorzeniem jakie miało dzisiaj miejsce, gdy musiała dać dupy obleśnemu kierownikowi, żeby zachować tę pracę... Nic dziwnego, że była tak wkurzona, że niesprawiedliwie nakrzyczała na Beatę... Gdybym tylko mógł jakoś pomóc, coś zrobić...

... i nagle mnie olśniło. Przecież mogę coś zrobić!

Złapałem Beatę za ramię tak gwałtownie, że aż pisnęła z bólu. Krzyknąłem tylko "Chodź!" i wbiegliśmy na górę, do mojego mieszkania, przeskakując po dwa stopnie. Wpadłem z nią do kuchni, gdzie moja Mama kończyła zmywanie.

- Mamo, jest sprawa! - powiedziałem podekscytowany, a ona odłożyła ścierkę widząc nas dwoje i mój poważny wyraz twarzy - Te kolonie w Kołobrzegu, co miasto organizuje...
- No...?
- Mama Beaty spóźniła się o kilka dni na zapisy i już nie było miejsc. Czy myślisz, że można by się było zamienić? Ja bym oddał swoje miejsce.
- Chcesz oddać swoje miejsce Beatce?
- Nie - włączyła się dziewczyna - Raczej mojej młodszej siostrze, Agnieszce. Bo to ona miała jechać w tym roku gdzieś na wakacje, jeśli by nas było stać. Ja miałam jechać za rok, w nagrodę za skończenie szkoły. Ale... Tomek, ja się nie zgodzę na to, żebyś oddał nam... jej swoje miejsce.
- Ja i tak będę miał wspaniałe wakacje - powiedziałem - A u was jest ciężko, więc chociaż jedno z was będzie miało możliwość gdzieś wyjechać.
- Naprawdę tego chcesz? - spytała moja Mama
- Tak - podkreśliłem stanowczo - A poza tym... no wiesz... są inne ciekawe zajęcia, na których też mi zależy i gdybym mógł w ten sposób...
- Aha - błysk zrozumienia przebiegł przez twarz Mamy. W tej chwili załapała o co mi chodziło - że chciałem "upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu". Pomóc rodzinie Beaty, a jednocześnie - rezygnując w ten sposób z czegoś dla mnie ważnego - wybłagać u Mamy możliwość powrotu do szkolnej drużyny piłkarskiej - Tak, myślę, że możemy tak zrobić. Wpłaty mają być dopiero w przyszłym tygodniu, więc myślę, że nie będzie problemu, żeby się zamienić.
- Ale... ale moja mama się nigdy na to nie zgodzi! - zaperzyła się Beata
- To nie wiem... powiemy, że zmieniły mi się plany, że mam inny wyjazd - wymieniałem gorączkowo - Że zaprosił mnie ktoś z rodziny... Babcia, albo wujek na wieś, albo ciotka z Krakowa, albo coś...
Moja Mama powoli pokiwała głową akceptując ten plan, a Beata rozpłakała się na dobre.
- Nie płacz, kochanie - objęła ją moja Mama - Tomek wykazał się jednocześnie wielkim sercem i sprytem, jestem z niego dumna. Ty też powinnaś być, taki facet to skarb!

Jedną paczkę chusteczek później Beata pobiegła do siebie, aby przekazać nowe wieści swojej mamie. A moja Mama spojrzała na mnie i powiedziała tylko:
- No no, Tomek... Właśnie o coś takiego mi chodziło, ale nie spodziewałam się, że dojdzie do tego aż tak szybko.
- Miałem szczęście, że akurat dzisiaj Beata wspomniała o tym - przyznałem - Że jej mama spóźniła się z zapisami.
- Najważniejsze, że wiedziałeś co zrobić.
- Czyli... czyli będę mógł grać w przyszłym roku w szkolnej reprezentacji?
- Tak - potwierdziła Mama - Takie były warunki naszej umowy. Ale nie zepsuj tego, znając twój talent do pakowania się w kłopoty.
- Nie zepsuję! - obiecałem, a w duchu wszystko we mnie aż skakało. Udało mi się wrócić z piekła, dopiąć swego, wrócić do drużyny, gdy wydawało się, że już nie ma żadnych szans. Kolonie były w tej sytuacji wcale nie tak wysoką ceną, jaką należało zapłacić. A nad morze pewnie pojadę za rok.

I już wychodziłem z kuchni, żeby przez resztę dnia podelektować się odniesionym niespodziewanie sukcesem, gdy nagle coś, nie wiadomo dlaczego, kazało mi zadać jeszcze jedno pytanie.
- Mamo, a ten kierownik u was w urzędzie... Taki gruby, niewysoki, łysiejący... pan Mieczysław...?
- No, to co z nim? - Mama przyjrzała mi się badawczo
- Czy on ma... nie wiem... rodzinę, to znaczy żonę, dzieci?
- A dlaczego pytasz? - ton głosu mojej Mamy zmienił się diametralnie. Było w nim coś niepokojącego.
- Bo... bo na tych urodzinach u Konrada był taki chłopak, co się tak samo nazywa - wymyśliłem na szybko - Też Nowakowski. I zastanawiałem się, czy to może...
- Nie - powiedziała szybko Mama - Kierownik Nowakowski ma żonę i dziecko, ale to jest córka i ona już jest na studiach, w Warszawie.
- Aaa, więc to pewnie tylko takie samo nazwisko - udałem, że ta informacja zaspokoiła moją ciekawość. Ale Mama wciąż przyglądała mi się podejrzliwie.
- Tomek, czy ty... Czy ty mnie wypytujesz o pana Mieczysława bo... bo coś o nim... nie wiem... wiesz?
- Nieee, ja... - zrobiło mi się gorąco - Ja... widziałem go w życiu ze trzy razy, ledwo pamiętałem jak się nazywa. Ale dzisiaj go zobaczyłem na korytarzu jak byłem u ciebie w pracy i sobie przypomniałem, że na tej imprezie był ten chłopak z technikum, i Konrad mi mówił, że on się nazywa Nowakowski.
- Aha. No... no dobrze - zmieszała się Mama, a ja wyszedłem czym prędzej z kuchni, żeby uniknąć dalszego śledztwa.

Tego dnia Mama już nie wracała do tego tematu, ja tym bardziej nie. Ale w głowie miałem mętlik. Chciałem się dowiedzieć czy pan Nowakowski ma żonę, żeby wiedzieć, czy dziś w urzędowym kantorku ją zdradził z panią Znyk. Co jeszcze by zwiększało skalę jego niegodziwości. Myślałem, że proste pytanie da mi prostą odpowiedź, a tymczasem okazało się, że coś jest nie tak. Nie wiedziałem tylko co... Owszem, dowiedziałem się, że kierownik nie jest dobrym człowiekiem, skoro mając żonę, bez mrugnięcia okiem uprawiał seks ze sprzątaczką w swoim urzędzie. Mógł przecież odpuścić, dać jej inną karę, kazać zostać po godzinach za darmo, nałożyć nowe obowiązki, cokolwiek... Ale gdy tylko mama Beaty zasugerowała "dupcenie", on od razu to zrobił, i jeszcze zasugerował, że na tym nie koniec.

To się wyjaśniło. Ale dlaczego Mama tak gwałtownie zareagowała na niewinną wzmiankę o tym człowieku? Czy sama miała z nim podobne przejścia? Kierownik kadr chyba nie ma na urzędników takiego wpływu jak na personel sprzątający, bo nie jest ich bezpośrednim przełożonym, ale kto ich tam wie... Nie znałem się na strukturze urzędu. Ale czy możliwe było, że pan Nowakowski jakoś dobierał się do mojej Mamy...? Albo próbował ją dyscyplinować laniem, tak jak panią Znyk. Oferował seks w zamian za jakieś korzyści? Wszystkie te możliwości wydawały mi się kosmicznie nierealne, Mama miała za silną osobowość, żeby dać sobą tak manipulować, nie była tak zahukana jak mama Beaty. Ale też znałem moją Mamę i wiedziałem, że reakcja jaką wywołało moje pytanie, do niej nie pasowała. Coś było na rzeczy, tylko nie wiedziałem co... Może Mama miała z nim... romans?!

I po cholerę w ogóle to drążyłem? Teraz będę się zastanawiać i zamartwiać, a nie mam szans poznać nigdy rozwiązania tej zagadki. Spieprzyłem sobie dzień, który jeszcze 10 minut wcześniej wydawał mi się jednym z najpiękniejszych w tym roku...