piątek, 25 maja 2018

(20.) Zielona szkoła (część 5.)

Rafał wrócił do pokoju jakiś kwadrans po mnie. Minął się w drzwiach z panią Iwoną, która zakończyła poszukiwania papierosów w naszych rzeczach – oczywiście bezskutecznie. Profilaktycznie przeszukała nawet rzeczy Piotrka, ale nawet to nie zepsuło mu niemal szampańskiego humoru. Podejrzewałem, że zmiana jego nastroju wiąże się z tym, że w naszym pokoju nie był już wreszcie jedynym, który w trakcie tej zielonej szkoły dostał w tyłek. Teraz wszyscy trzej byliśmy na tym samym poziomie. A dodatkowo fakt, że Piotrek mógł sobie obejrzeć moje zlane pośladki, na pewno zredukował chociaż trochę wstydu związanego z jego laniem sprzed kilku dni.
W przeciwieństwie do Piotrka, Rafał był w paskudnym nastroju. Natychmiast po przyjściu przykrył się kołdrą po same uszy i nie wyszedł spod niej przez całą noc. Nie dziwiłem mu się nawet – zwykle po takich solidnych laniach też wolałem być sam, ale akurat teraz było to niemożliwe. Poszedłem się umyć i też wszedłem do łóżka, ignorując Piotrka, który próbował mnie dopytywać o różne szczegóły naszego lania. W końcu dla świętego spokoju opowiedziałem mu skróconą wersję wieczornych wydarzeń, jak najmniej akcentując rolę Rafała, któremu z pewnością byłoby przykro słyszeć rozmowę zwłaszcza o swojej panicznej reakcji na perspektywę lania na gołą pupę. Sądząc, że zaspokoiłem już ciekawość Piotrka, położyłem się na brzuchu, a że tyłek jakoś szczególnie mnie nie piekł, dość szybko zasnąłem.
I spałem chyba dość długo, bo gdy obudziłem się rano, ani Piotrka ani Rafała nie było już w pokoju. Spojrzałem na zegarek – pozostało 10 minut do śniadania. Szybko ubrałem się i zbiegłem do jadalni. Niektórzy już siedzieli przy stolikach, inni powoli schodzili. Posiłek minął normalnie, pomijając obecność przy stole naburmuszonego Rafała i wyjątkowo rozgadanego Piotrka. Jedno i drugie wkrótce minie – pocieszałem się – podobnie jak zatrą się w końcu wspomnienia wczorajszego wieczora. Po śniadaniu udaliśmy się do sali lekcyjnej na tradycyjne ustalenie planu dnia i wówczas przekonałem się, że tą kwestię o zatarciu się wspomnień wypowiedziałem chyba w złą godzinę. Zamiast bowiem ogłosić plan lekcji na dziś, pani Teresa rozpoczęła od najmniej pożądanej informacji.
- Nie dalej jak wczoraj prosiłam was o przestrzeganie regulaminu i groziłam zaostrzeniem rygoru. Ale, jak się przekonałam, do was nic nie trafia. Jak grochem o ścianę! – krzyknęła niespodziewanie – Nie minęło parę godzin i dwóch waszych kolegów po raz kolejny łamie zasady, paląc w ukryciu papierosy…
W tym momencie poczułem na sobie kilka ukradkowych spojrzeń, a dwie siedzące obok mnie osoby jakby lekko odsunęły się ode mnie. Zaraz, skąd oni mogą wiedzieć, że to ja jestem jedną z tych dwóch osób? Przecież pani Teresa nie wymieniła naszych imion. A może mi się tylko wydaje, że wszyscy skrycie się na mnie gapią…?
Tymczasem wychowawczyni kontynuowała kazanie. I niestety, zaczęło ono zmierzać w niebezpieczną stronę.
- Oczywiście, tak jak zapowiedziałam, obaj dostali karę na jaką zasłużyli. Planowałam także, że poproszę ich teraz tutaj na środek, aby zdjęli majtki i pochwalili się tym, na co sobie zapracowali…
CO?!!! NIE!!! – krzyknąłem bezgłośnie, a wszystkie wnętrzności opadły mi na samo dno brzucha. Mogę świecić gołym tyłkiem przed Piotrkiem czy Rafałem ostatecznie nawet cały dzień, przed wszystkimi chłopakami też bym jakoś przeżył, ale na sali są dziewczyny! Spalę się ze wstydu, jak będę musiał zdjąć majtki na ich oczach… Nie, ona nie może tego zrobić!
- …ale tym razem jeszcze im podaruję – dokończyła zdanie pani Teresa, a moje „Ufff”, mimo że wypowiedziane w duchu, chyba usłyszał cały pensjonat. Spojrzałem na Rafała – był blady jak ściana, chyba przestraszył się tą groźbą jeszcze bardziej ode mnie.
- Jednak obiecuję wam – kontynuowała wychowawczyni – że do końca zielonej szkoły rygor będzie niemal wojskowy. Za każde złamanie regulaminu karą będzie lanie na goły tyłek, niezależnie od tego, czy będzie chodzić o chłopaka, dziewczynę, czy wzorowego ucznia, który do tej pory nic złego nie zrobił. Sami się o to prosicie. I niech tylko usłyszę jakąś skargę, to natychmiast wracamy do domu, a następnego dnia zwołuję specjalne zebranie rodziców. Aha, a jak ktoś jeszcze spróbuje palić papierosy, to go chyba rozszarpię. To tyle. Za godzinę zaczynacie geografię z panią Iwoną.
Wciąż czułem na sobie skrywane spojrzenia koleżanek i kolegów, więc poszedłem do pokoju okrężną drogą, gdzie wreszcie mogłem być sam. Nagle w pustym korytarzu usłyszałem za sobą kroki. Zanim jednak zdążyłem się odwrócić, ktoś szarpnął mnie, wciągnął w boczny korytarz i przyparł do ściany. Dopiero wtedy poznałem Marcina – przewodniczącego klasy.
- Wielkie dzięki za spierdolenie mi świetnego miejsca na palenie! – warknął – Jak sprzedawałem te fajki Rafałowi, to myślałem, że on jest ostrożniejszy…
- Spokojnie! – odepchnąłem jego ramię i wyzwoliłem się z uścisku – To było zupełnie inaczej.
Po czym opowiedziałem mu z detalami, w jaki sposób Rafał wciągnął mnie w tą historię, a przede wszystkim w jaki sposób zostaliśmy złapani.
- Kurde… – zasępił się, gdy już skończyłem – Nie sądziłem, że to aż tak tam było czuć… Przecież wietrzyłem dobrze i w ogóle…
- Chyba jednak niezbyt dobrze
– odburknąłem – Wiem, że to nasza wina, ale gdybyś ty bardziej uważał, to nas by może nie złapali.
- Faktycznie, trochę zjebałem
– przyznał Marcin – Sorry, że tak na ciebie naskoczyłem…
- Nie ma sprawy, rozumiem
– mruknąłem
- Mocno dostaliście w dupę? – zapytał
- Ja nie, ale Rafał dość solidnie. Zresztą widziałeś, w jakim jest stanie.
- Pogadam z nim… Może… Jak będzie chciał mnie słuchać
– zamyślił się Marcin – Sorry raz jeszcze za to wszystko. A teraz muszę poszukać innego miejsca na palenie.
- Chcesz jeszcze palić?!
– zdziwiłem się – Pogięło cię?! Słyszałeś, co mówiła pani Teresa. Zabije każdego, kto spróbuje.
- Spoko, będę uważać. Teraz jeszcze bardziej. Nie złapią mnie, mam doświadczenie w ukrywaniu się z tym.
- Jak uważasz… Ale bądź ostrożny
– rzuciłem i poszedłem w stronę swojego pokoju, ale nagle zaświeciła mi się w głowie jakaś żarówka – Hej, czekaj! Skąd w ogóle wiesz, że to my paliliśmy w twoim miejscu? Pani Teresa tego nie mówiła.
- Rafał nie jest tak bystry, żeby znaleźć inne miejsce
– przyznał Marcin szeptem – Byłem pewny, że pójdzie tam, gdzie mu zaproponowałem. A poza tym Piotrek od rana biega i wszystkim o tym opowiada ze szczegółami. Słyszałem nawet, że komuś opisywał jak wyglądał twój tyłek po laniu…
Piotrek! No jasne… Przecież jemu się wczoraj wygadałem wieczorem! Dla świętego spokoju, w zaufaniu, a on musiał ogłosić to całemu światu! Jak on dostał w tyłek, to z Rafałem milczeliśmy o tym jak grób. No zabiję pajaca! Zaraz… A jeśli to nie wina dymu, tylko to on nasłał na nas nauczycielki? Może podsłuchał nas, albo podejrzał gdzie się wymykamy wtedy po kolacji…
Wpadłem do pokoju, ale tam tylko Rafał znowu leżał pod kołdrą. Przypomniałem sobie jednak, że zawsze po śniadaniu Piotrek szedł na dłużej do toalety. Pobiegłem natychmiast do łazienki, ale tam było pusto. Wtedy zbiegłem do WC na półpiętrze. Gdy tylko otworzyłem drzwi, zobaczyłem charakterystyczne markowe adidaski w ostatniej kabinie. Dopadłem do niej i nacisnąłem na klamkę. Na swoje nieszczęście nie zamknął się na zasuwkę, chociaż byłem wtedy tak wściekły, że nawet gdyby zamknął, to i tak bym ją pewnie wyłamał. Piotrek siedział na klopie i obgryzał paznokcie. Był kompletnie zaskoczony.
- Hej, co ty… – wyjąkał tylko
Poderwałem go do góry i z całej siły przycisnąłem do ściany. Nie mógł się bronić, bo unieruchomiłem mu obie ręce, a nogi sam sobie unieruchomił opuszczonymi do kostek spodniami i majtkami.
- Ty dupku! – wysyczałem – Ty pajacu! Wystawiłeś nas nauczycielkom, a potem opowiadałeś wszystkim jakie lanie dostaliśmy!
- Nie, co ty mó…
– jęknął
- Zamknij ryj! Myślałeś, że się nie dowiem?! – warknąłem i przycisnąłem swój łokieć jeszcze mocniej do jego szyi.
- Ała… – jęknął znowu – Puść mnie, kretynie…
- Przyznaj się!
- Okej, dobra, to ja rozgadałem wszystkim, że dostaliście lanie i w ogóle. Ale nie doniosłem na was nauczycielkom, przysięgam… Nawet nie wiedziałem, że idziecie palić…

W jego oczach jakby zaszkliły się łzy. Chyba mówił prawdę… Poluzowałem trochę uścisk.
- Dlaczego? – zapytałem spokojniej – Dlaczego rozgadałeś wszystkim o tym laniu? Ty jesteś radio czy jak?
- No bo… –
powiedział cicho – Nie wiem… Czułem się tak paskudnie po tym jak sam dostałem. Nie wiem, chciałem żebyśmy byli wszyscy w podobnej… nie wiem… sytuacji… Tomek, ja nigdy dotąd nie dostałem nawet klapsa… A teraz lanie na gołą pupę. I to na waszych oczach…
- Ale my nie polecieliśmy z jęzorem opowiadać o tym całej klasie! Jak wyglądała twoja dupa, jak ryczałeś po laniu i tak dalej…
- Przepraszam… Byłem głupi… –
wyszeptał i… rozpłakał się na dobre.
Taką reakcją zaskoczył mnie już zupełnie. Puściłem go.
- Weź dorośnij – rzuciłem tylko – I skończ, co zacząłeś… Poczekam na zewnątrz.
Stałem przed kabinami już prawie 10 minut, czekając aż Piotrek skończy robić… no, wiecie co. Wybaczyłem mu, ale czułem, że muszę mu dać nauczkę, muszę go troszkę upokorzyć tak, jak on mnie i Rafała. A w tym celu musiałem jeszcze trochę poczekać. Wreszcie usłyszałem, co chciałem.
- Hej – krzyknął Piotrek – Tu był gdzieś papier toaletowy. Co się z nim stało?
- Nie wiem
– powiedziałem, udając zdziwienie – Może gdzieś pofrunął?
- Ty go wziąłeś!
– zawołał rozpaczliwie
- Witaj na zielonej szkole – rzuciłem ironicznie
- Przepraszam za to wszystko, co o was naopowiadałem… Przynieś mi go, proszę… Chociaż listek…
- Chyba śnisz! A co ja jestem, babcia klozetowa?
– powiedziałem spokojnie – Ale wiesz co? Tutaj, przy wyjściu, leży cała rolka.
– Ale ja nie mogę tam…                                                                                                           
– Na pewno coś wymyślisz. No, to teraz jesteśmy kwita! – powiedziałem z uśmiechem, kładąc papier który zwinąłem z jego kabiny przy wyjściu i wychodząc z toalety
- Wal się! – usłyszałem jeszcze, już będąc na korytarzu
Następne godziny upłynęły mi miło i przyjemnie. Zaraz po lekcjach geografii był obiad, a potem dwie godziny wolnego. Położyłem się na łóżku i zabrałem się za czytanie książki, ale oczy mi się jakoś zamykały. W końcu chyba zasnąłem… Poderwałem się nagle, nie wiem po jakim czasie. W pokoju było pusto. Spojrzałem na zegarek. Była 17:02. Dwie minuty temu zaczęła się matematyka z panią Teresą! Sprintem pokonałem schody i korytarze, wpadając na parter. Tam jednak działo się coś dziwnego. Przy drzwiach wejściowych do sali lekcyjnej kłębił się spory tłumek. Po chwili zobaczyłem, jak dziewczyny wychodzą z sali na zewnątrz. Ponad nimi usłyszałem głos pani Iwony:           
Chłopcy będą mieć teraz lekcję wychowawczą. Wszystkie dziewczęta idą ze mną, zorganizuję wam gry geograficzne.
Co tu się dzieje?! Jaką lekcję wychowawczą? Na zielonych szkołach nie ma czegoś takiego przecież! Sprawy organizacyjne załatwia się na bieżąco, po śniadaniu, albo między lekcjami. Wślizgnąłem się do sali, mając nadzieję, że nikt nie zauważy mojego spóźnienia. W środku było spore zamieszanie, koledzy kręcili się na krzesłach, rozmawiając jeden przez drugiego. Usiadłem z tyłu, za Piotrkiem, który – gdy tylko mnie dostrzegł – posłał mi mordercze spojrzenie. Uśmiechnąłem się tylko. Po chwili jednak wszyscy zamilkli, bo do sali weszła pani Teresa, a tuż za nią wlókł się… Marcin. Wychowawczyni ogarnęła nas wzrokiem, zamknęła drzwi i zaczęła mówić podniesionym głosem:                                                                                                                                  
– Was chyba kompletnie nic nie obchodzi! Was się chyba nie da niczego nauczyć, o nic poprosić! Tysiąc razy można mówić, a wy i tak nic!!! O co was rano prosiłam? Czym groziłam? I co? I parę godzin mija, a następny odważny bierze się za papierosy. I to kto! Przewodniczący klasy! Który powinien służyć przykładem reszcie! – wskazała na Marcina, który stał obok ze spuszczoną głową, a minę miał nietęgą. Chyba jednak zbytnia pewność, że da radę się ukryć z paleniem, zgubiła go tym razem.
- Ja chyba rozumiem – ciągnęła pani Teresa – Wy myślicie, że ja tak sobie pogadam, powrzeszczę i na tym się skończy. Otóż nie, moi drodzy, już nie! Zapowiedziałam wam jakie będą sankcje, mieliście wybór i go nie szanujecie. A skoro tak, to już wasza wola. Skończyło się pobłażanie wam z mojej strony i darowanie wam – zakończyła przemowę, podeszła do Marcina i odwróciła go tyłem do nas, każąc mu oprzeć ręce o biurko i wypiąć tyłek. Następnie rozpięła mu pasek i zsunęła spodnie aż do kostek.
- Zapamiętajcie sobie! – powiedziała pani Teresa głośno – Od tej chwili każdy, bez wyjątku, za jakiekolwiek przewinienie, będzie karany w ten sposób. Tutaj, na środku sali, dostanie lanie na goły tyłek. Nieważne, czy chłopak czy dziewczyna. Na oczach całej klasy dostanie w pupę jak małe dziecko. Marcin był przez kilka lat dobrym przewodniczącym, więc w uznaniu jego zasług, postanowiłam oszczędzić mu trochę wstydu i wyprosiłam z sali dziewczyny. Ale możecie być pewni, że od następnego razu już nie będzie wyjątków! Jeśli to was nie zdyscyplinuje, to ja już nie wiem…
Po tych słowach pani Teresa podeszła do Marcina i zsunęła mu majtki do kolan… Klasa dosłownie zamarła, słychać było tykanie zegarków i bicie serc. Marcin wyglądał żałośnie. Był najwyższym chłopakiem w klasie, przystojny, wysportowany, wygadany, na pewno podobał się dziewczynom. A teraz stał na środku sali, ze spuszczonymi majtkami, z rozstawionymi nogami, z wypiętym w stronę kolegów gołym tyłkiem, jasnym i trochę „piegowatym”. Nawet z ostatniego rzędu ławek widziałem, że trzęsą mu się ręce i nogi. Nasza wychowawczyni zachowała jednak resztki „człowieczeństwa”, wypraszając dziewczyny. Gdyby Marcin miał to przeżywać także na ich oczach, chyba załamałby się kompletnie.
Nikt w klasie nie odważył się nawet na głębszy oddech, gdy pani Teresa sięgnęła po leżący na parapecie pasek. To był chyba ten sam, którym Rafał dostał lanie. Złożyła go na pół, smagnęła raz w powietrzu, a następnie podeszła do Marcina, poleciła mu wypiąć bardziej pupę, ułożyła sobie pas w prawej dłoni i wzięła zamach…
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 28.12.2012)

poniedziałek, 21 maja 2018

(19.) Zielona szkoła (część 4.)


Każda sekunda spędzona w pokoju pani Iwony wydawała mi się wiecznością. Pogodziłem się już wtedy chyba z tym, że nie wydostanę się stąd, że znajdą mnie tu nauczycielki i urządzą mi piekło. Pogodziłem się z tym, że dostanę pewnie znowu lanie, może nawet najmocniejsze w życiu, że zawiadomią rodziców i w domu dostanę kolejne lanie, pogodziłem się ze wszystkim. Pogrążałem się coraz bardziej i bardziej w tych czarnych myślach. Aż wreszcie uświadomiłem sobie, że od pani Iwony wszystko się zaczęło. To od niej dostałem pierwsze w życiu lanie na goły tyłek. Było – mimo całego mojego strachu i wstydu – bardzo poważnie, jakoś tak profesjonalnie i miło nawet. Nie krzyczała, ani nic. A teraz będzie zupełnie inaczej. Na pewno powie, że ją zawiodłem. Nawet ją… Co się ze mną dzieje? Czy ja zawsze muszę pakować się w takie piramidalne kłopoty? A nawet jeśli muszę, to też powinienem umieć z nich wychodzić. O nie, nie będę spokojnie siedzieć i czekać aż nauczycielka wróci. Wydostanę się stąd, choćbym miał przegryźć ścianę własnymi zębami!

Jeszcze raz przeszukałem wszystkie szafki i szuflady w poszukiwaniu zapasowego klucza, albo czegoś co mogłoby go zastąpić. Zajrzałem na parapet, za firanę i wtedy mój wzrok utkwił w oświetlonym przez latarnię fragmencie podwórka. Widok był jakiś inny niż z mojego pokoju, który dzieliłem z chłopkami. Zaraz… No jasne! Przecież nasz pokój był na trzecim piętrze, a nauczycielki mieszkają na parterze. Natychmiast otworzyłem okno i wyjrzałem w dół. Nie było wysoko. Usiadłem na zewnętrznym parapecie, zamknąłem za sobą okno i spuściłem się w dół. Skoczyłem na ugięte kolana, z wysokości mniej więcej trzech metrów. Byłem wolny!

Przebiegłem naokoło ośrodka i tylnym wejściem, od strony ogrodu wbiegłem do środka. Gorączkowo zbierałem myśli. Zamknąłem za sobą okno, oczywiście nie mogłem przekręcić klameczki od zewnątrz, ale te stare okna dobrze się trzymają nawet tylko zasunięte. Pani Iwona pewnie pomyśli, że z roztargnienia sama jej nie przekręciła. Jeśli tylko nikt mnie nie widział, gdy skakałem przez okno (ja nikogo obserwującego nie widziałem, ale przecież było ciemno…), to nikt nie powinien się nigdy dowiedzieć, że byłem w pokoju pani Iwony…

Przebiegłem przez opustoszałe korytarze i wpadłem do jadalni, było jakoś ok. 19:15. Nauczycielki miały swój stół w jej odległej części, przy kuchni, daleko od wejścia. Nie miały prawa mnie zobaczyć. Spośród klasowych koleżanek i kolegów nikt też nie zwrócił uwagi na moje nieoczekiwane wślizgnięcie się. Gwar był zresztą przy jedzeniu ogromny. Przy naszym stole również nie wywołałem entuzjazmu.
- Gdzieś ty był? – mruknął Rafał znad talerza z budyniem
- W kiblu – rzuciłem
- Przez dwie godziny? – dociekał, ale jakoś tak od niechcenia
- Nie, wcześniej dzwoniłem do rodziców – skłamałem szybko
Na szczęście to tłumaczenie mu wystarczyło i nie wnikał dalej. Z kolei Piotrek siedział wciąż naburmuszony, a jego myśli krążyły pewnie wyłącznie wokół jego własnego tyłka, więc pewnie nie interesowało go, gdzie się podziewał kolega przez tak długi czas. Ale akurat mi to było wtedy na rękę. Rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu jednej osoby. Andżelika siedziała tam, gdzie zawsze. Nie było widać po niej, że jakąś godzinę temu dostała dość solidne lanie. Roześmiana gadała z koleżankami. Piotrek mógłby brać z niej przykład – pomyślałem.

Resztę kolacji spędziłem rozmyślając, jakie życie jest przewrotne. Raz dostaję w tyłek niemal zupełnie za nic, albo przez przypadek, a ostatnio, gdy naprawdę zasłużę, lub wydaje się, że nie ma już ratunku – jakoś udaje mi się wyjść z kłopotów bez lania. Tak było, gdy zniknęły pieniądze Mamy, potem gdy kostka decydowała, kto oberwie za zniszczoną gablotę i tak było teraz. Nawywijałem jak rzadko kiedy, a chyba mi się upiecze. Dziwne jest życie… Ale może warto wykorzystać tą dobrą passę, ten uśmiech losu, i powstrzymać się od wpadania w tarapaty. Choćby do końca zielonej szkoły? Przecież stać mnie na to. Stać! Dam radę!

Po kolacji dogonił mnie Rafał:
- Już wiem co zrobić zwariowanego. Chodź! – wciągnął mnie w ciemny korytarz na pierwszym piętrze. Chciałem iść do pokoju, nie miałem ochoty na jakieś podejrzane zajęcia, ale dla świętego spokoju poszedłem za nim.
- Patrz! – sięgnął do kieszeni i wyciągnął dwa papierosy.
- Fajki? – zdziwiłem się – Skąd masz?
- Od Marcina.
- To on pali?!
– zdziwiłem się jeszcze bardziej – Nawet nie wiedziałem.
- Jak smok! Od początku siódmej klasy. Przywiózł z domu dwie paczki. Tam mu chyba starszy kuzyn załatwia, czy ktoś.
- I dał ci? – drążyłem
- Kupiłem od niego. Za dwa zapłaciłem jak za pół paczki, ale nie było wyjścia. W sklepie nikt mi tu nie sprzeda.
- No, skoro tak… A ty od kiedy palisz?
- Eee, parę razy mi się tylko zdarzyło do tej pory. Ale teraz jest okazja, no nie?
- No…
– przyznałem, bo co miałem powiedzieć...
- Chcesz też? Ta druga może być dla ciebie.
- Nie, no coś ty, ja nie palę! –
obruszyłem się
- No… ale myślałem, że może chcesz spróbować… bo…
- Bo co?
- Bo pomyślałem, że moglibyśmy się kryć. Najpierw ja bym palił, a ty byś pilnował czy nikt nie idzie, a potem na odwrót.
- Nie ma mowy, nie będę palić –
byłem już nieźle wkurzony. Nigdy w życiu nie zapaliłem papierosa i nie miałem takiego zamiaru, przynajmniej do matury.
- No to może chociaż popilnowałbyś, jak ja będę palić…
- I narażać się niepotrzebnie? A jak ktoś nas zaskoczy?
– już chciałem dodać, że właśnie uniknąłem gigantycznych kłopotów i mam dość ryzykowania na jakiś czas, ale w porę ugryzłem się w język.
- Nikt nas nie złapie. Marcin zdradził mi fajne miejsce. Kurde, Tomek, no pomóż… Nie chcę prosić nikogo innego, a na tobie można polegać.

Normalnie bardzo by mi to podniosło samoocenę, ale w tej sytuacji nie wiedziałem co robić. Chciałem pomóc Rafałowi, bo okazał się w miarę fajnym kolegą, ale z drugiej strony chodziło o pomoc w czymś nie do końca legalnym. W sumie co szkodziłoby mi postać chwilę na czatach, ale właśnie dzisiaj, gdy dostałem tak nieoczekiwany prezent od losu i uciekłem bez szwanku z pokoju pani Iwony, rozsądnym byłoby znowu się narażać? Jednak Rafał tak marudził, że w końcu zgodziłem się, dla świętego spokoju. To tylko kilka minut, budynek jest ogromny, może nikt nas nie znajdzie. A nawet jeśli, to ostrzegę Rafała, a sam się ulotnię.

Poszliśmy dalej tym korytarzem na pierwszym piętrze. Po pokonaniu kilku zakrętów, na jego końcu znajdowało się coś w rodzaju drzwi balkonowych, które wyprowadzały na niewielki taras, teraz jednak szczelnie zamknięty. Rafał otworzył na oścież okno obok tych drzwi i wychylił się na zewnątrz.
- Marcin tutaj pali codziennie – wyjaśnił – Mówi, że nikt tu nie chodzi, bo te wszystkie pokoje, które mijaliśmy, są puste. Całe to skrzydło jest czynne tylko w wakacje.
- Dobra, to gdzie mam pilnować? – ponagliłem
- Za tym rogiem – wskazał załom korytarza, którym tutaj doszliśmy. Gdyby ktoś szedł, zobaczysz go z daleka.
- Okej, to dam jakiś znak – powiedziałem, a Rafał kiwnął głową, wyciągnął zapałkę i podpalił papierosa.

Moi rodzice nie palili, ale z obserwacji ludzi wiedziałem, że wypalenie jednego trwa zwykle kilka minut. Przyczaiłem się przy ścianie, mając nadzieję, że te kilka minut miną szybko. W mroku korytarza niczego nie dostrzegałem… Po chwili Rafał cicho zakaszlał… Musiały już minąć przynajmniej dwie minuty – obliczałem w myślach. Nagle drzwi pomiędzy miejscem, gdzie się ukryłem, a miejscem, gdzie palił Rafał otworzyły się gwałtownie. Najpierw pomyślałem nawet, że to Rafał wracając, nieopatrznie otworzył jakieś drzwi. Ale nie – po sekundzie rozbłysło światło i dostrzegłem w drzwiach panią Teresę, a ona dostrzegła mnie… Nie było już sensu uciekać. Po chwili nasza wychowawczyni dostrzegła też Rafała i powiedziała triumfalnie:
- Aha! Tak myślałam! Gdy pani sprzątaczka powiedziała mi, że tu codziennie czuć papierosowym dymem, nie chciałam wierzyć, że to któryś z moich uczniów pali. Ale musiałam to sprawdzić i niestety, miałam rację.
To wyjaśniło, skąd wzięła się tu pani Teresa. Ukryła się tutaj, zanim jeszcze przyszliśmy i nakryła nas, a właściwie Rafała, na gorącym uczynku. Niestety, ja też byłem na miejscu zbrodni i chyba tym razem mi się nie upiecze… A najgorsze jest to, że obaj oberwiemy za grzechy Marcina, bo pani Teresa będzie przekonana, że to Rafał palił tu od kilku dni. A może jednak jakoś się wytłumaczę…?

- To co, palicie tutaj sobie, chłopcy? – zapytała groźnie wychowawczyni, przeszukując kieszenie Rafała. Po chwili znalazła drugiego papierosa.
- Ja nie! – powiedziałem rozpaczliwie – Ja tylko stałem na czatach, pilnowałem czy nikt nie idzie.
- Tak?
– zapytała pani Teresa podchodząc do mnie i pokazując drugiego papierosa – A to co? Może nie dla ciebie? Najpierw jeden z was miał palić, a drugi pilnować, a potem na odwrót, prawda?
Zdziwiłem się, jak domyślna jest nauczycielka, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, odezwał się Rafał.
- Nie, proszę pani, on mówi prawdę. On tylko pilnował. A ten drugi miał być też dla mnie, na później. Ale ja tu paliłem dzisiaj pierwszy raz tylko, spróbować chciałem…
- To jak kolego wytłumaczysz to, że tu od paru dni czuć dymem? –
pani Teresa odwróciła się teraz do Rafała – A może ktoś jeszcze z chłopców pali? Może to ktoś inny dał ci te papierosy?
- Nie, nikt. Przywiozłem je z domu, tylko te dwa
– szybko zaprotestował Rafał, a ja poczułem, że coraz bardziej go lubię, bo zamiast ratować własny tyłek i wsypać Marcina, bierze całą winę na siebie, najpierw broniąc mnie, a teraz kryjąc jego.
- To się jeszcze okaże – powiedziała pani Teresa, jakby trochę zawiedziona. W tym samym momencie pojawiła się nie wiadomo skąd pani Iwona, pytając co się dzieje.
- Tak jak podejrzewałam – oznajmiła jej pani Teresa – Palą tu. Rafała złapałam na gorącym uczynku. Tomek twierdzi, że tylko pilnował, nie ma dowodów, żeby palił.
- I tak dostanie za współudział… – powiedziała pani Iwona patrząc na mnie, tak jak przewidziałem, zawiedzionym spojrzeniem – Trzeba będzie przeszukać pokoje.
- Tak
– potwierdziła pani Teresa – Ale najpierw trzeba im wprać.

Wprać? No ładnie. A jednak dostanę dziś lanie, tylko nie za to, co myślałem. Wiedziałem, żeby nie słuchać Rafała, żeby nie iść z nim. Tak się kończą takie rzeczy… Tymczasem nauczycielki kazały nam iść za nimi. Powlokłem się ramię w ramię z Rafałem i w odpowiedniej chwili szepnąłem mu zgryźliwie:
- Jak następnym razem o coś takiego mnie poprosisz, to przypomnij mi, żebym cię mocno kopnął w dupę…
Rafał nic nie odpowiedział, ale miał przepraszającą minę, ale widać było po nim, że oprócz żalu jest przede wszystkim mocno przestraszony. W końcu to on był po uszy w kłopotach. Palenie papierosów to w podstawówce przewinienie najwyższego kalibru. Dotarliśmy do pokoju pani Teresy. Wpuściła nas do środka, za nami weszła też pani Iwona. Potem pani Teresa podała cienki pasek pani Iwonie, sama też wzięła skądś inny, nieco szerszy. A następnie zwróciła się do mnie:
- Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, to i tak powinieneś się wstydzić pomagać koledze w takim czymś, zamiast mu to wyperswadować. A ty, Rafał, możesz być pewny, że na samym laniu się dla ciebie nie skończy. Ale sam się o to prosiłeś. Zresztą obaj się prosiliście. No, ściągać spodnie!
- Ja też? – zapytałem grzecznie, mając jeszcze cień nadziei
- Tak, ty też – ponagliła pani Teresa – Mam cię poprosić na piśmie?
Obaj z Rafałem zsunęliśmy spodnie do kolan, odwracając się tyłem do nauczycielek.
- Majtki teraz! – rozkazała nasza wychowawczyni
Nauczony już, żeby nie protestować w takich sytuacjach, bo to niczego nie zmieni, zsunąłem majtki trochę poniżej tyłka. Ale tymczasem…
- Nie, proszę! – zawył Rafał – Proszę pani, proszę, nie na gołą!
Zdumiałem się. Jeszcze przed chwilą Rafał odważnie brał na siebie całą winę, krył kolegów, a teraz jest bliski płaczu w obliczu zawstydzającej kary. Chyba jednak go przeceniłem. Ale nie miałem głowy dłużej o tym rozmyślać, bo sytuacja stała się naprawdę przedziwna. Stałem przy pani Iwonie z wypiętym, gołym tyłkiem, gotowym do lania, ale lania nie było. Po pani Iwona, podobnie jak ja, gapiła się na to, jak pani Teresa szarpie się z Rafałem, który ze łzami w oczach trzyma swoje majtki i nie pozwala wychowawczyni ich zsunąć. W końcu chyba się poddał, a pani Teresa zsunęła mu bieliznę i mocno go złapała w pół. Ostatni rzut oka na kolegę nie był przyjemny. Rafał był kompletnie załamany, zwisał przez ręce pani Teresy, próbując zasłonić rękami swoje pośladki, z których jeden „ozdobiony” był sporym pieprzykiem. Tyłek jak tyłek – pomyślałem – zwyczajny, nie wiem czego on tak się wstydzi. Ale zaraz przypomniałem sobie swoje pierwsze lania, zwłaszcza te na oczach innych ludzi i zrozumiałem czego.

A po kilku kolejnych sekundach pani Iwona pochyliła mnie jeszcze trochę do przodu i na moją pupę spadł pierwszy pasek. Niemal w tym samym momencie uderzenie paska pani Teresy spadło też na pupę Rafała. Tylko jęknął cicho. Od tej chwili odgłosy pasków siekących nasze tyłki niemal zlewały się ze sobą. TRZASK, TRZASK… sekunda przerwy… TRZASK, TRZASK. Pani Iwona i pani Teresa lały nas niemal synchronicznie, w identycznych odstępach. Kiedyś dostałem już od pani Iwony, fakt – linijką, ale paskiem biła podobnie. Idealnie, w sam środek wypiętego tyłka. Raz w jeden pośladek, raz w drugi. Bolało średnio, bez przesady. Nowością było tylko to, że obok mnie jednocześnie lanie dostawał ktoś jeszcze. W takiej sytuacji jeszcze nie byłem i na tym się teraz skupiłem. Widziałem Rafała tylko kątem oka, ale słyszałem paski spadające na jego tyłek i jego ciche jęki, przemieszane z połykaniem łez. Ja natomiast wytrzymywałem lanie bez żadnego słowa skargi, bez ani jednego jęku. Jasne, byłem wkurzony na Rafała i na siebie, że się dałem wciągnąć w tą sprawę, ale przez to, co się stało przed chwilą, przez ten wybuch rozpaczy Rafała, co naprawdę wyglądało dramatycznie, nawet nie miałem głowy, żeby na tym wkurzeniu się koncentrować. Ba, zapomniałem nawet na dłuższy moment, że stoję z gołą pupą przed nauczycielką, a to zawsze było dla mnie dość krępujące. Może nawet trudniejsze niż sam ból uderzeń paskiem. A teraz jakbym był gdzieś z boku, wciąż miałem w głowę tą sytuację z Rafałem. Do rzeczywistości przywrócił mnie dopiero głos pani Iwony:
- Jemu już wystarczy?
- Daj mu jeszcze pięć i niech idzie
– odrzekła szybko pani Teresa – Idź zresztą z nim, przeszukaj pokój.
- Dobrze – powiedziała pani Iwona i wlała mi jeszcze pięć solidnych pasów, a ja byłem już myślami we własnej głowie, więc każdy z nich wreszcie dość porządnie poczułem na moim tyłku. Potem pani Iwona pozwoliła mi się ubrać i otworzyła drzwi. Ostatni raz spojrzałem w głąb pokoju – pani Teresa wciąż lała Rafała i nie wyglądało to, jakby zmierzała już do końca. Jego tyłek pokrywały już dość dobrze widoczne czerwone prążki. Gdy oddalałem się korytarzem pod opieką pani Iwony, odgłosy pasków spadających na pupę Rafała, wciąż było słychać, jak niewielkie, odległe stuknięcia, gdzieś za ścianą.

Dotarliśmy do naszego pokoju. Widząc panią Iwonę, Piotrek poderwał się z łóżka, gdzie czytał jakąś książkę. Na widok jego zdziwionego spojrzenia, nauczycielka wyjaśniła:
- Twoi koledzy palili papierosy i dostali swoją karę.
- Ja nie paliłem! –
zaprotestowałem natychmiast
- Może i nie – potwierdziła pani Iwona – Ale pomagałeś. A ty, Piotrek, jakby ci kiedyś przyszły takie głupoty do głowy, to pamiętaj, że nie warto. Tomek, pokaż koledze, co grozi za takie rzeczy.
Mimo, że powiedziała to dość zagadkowo, to ja wiedziałem od razu, czego ode mnie oczekuje. Z naburmuszoną miną, odwróciłem się tyłem do Piotrka, rozpiąłem dżinsy i zsunąłem je razem z majtkami, pokazując mu moją gołą pupę, która zapewne pokryta była przynajmniej kilkoma dobrze widocznymi śladami po uderzeniach paskiem (gdyby było inaczej, pani Iwona pewnie nie kazałaby mi to tego zrobić).
- No właśnie. Widzisz? – powiedziała nauczycielka i zabrała się za przeszukiwanie rzeczy Rafała i moich. Wiedziałem, że niczego tam nie znajdzie, chociaż tyle dobrze, więc po dziesięciu sekundach świecenia gołym tyłkiem ubrałem się i spojrzałem na Piotrka. Zdumiał mnie wyraz jego twarzy. Piotrek wyglądał na… zachwyconego

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 27.11.2012)

poniedziałek, 14 maja 2018

(18.) Zielona szkoła (część 3.)



To był bardzo dziwny wieczór. Po całej aferze ze zniszczoną gablotą i będącym jej konsekwencją ukaraniu wylosowanych pechowców, lekcji tego dnia już nie było. Na kolacji wprawdzie pojawili się wszyscy, ale pewnie tylko dlatego, ze nieobecność danej osoby wyraźnie by wskazywała, że ten ktoś dostał przed chwilą lanie, a takiego naznaczenia każdy chciał uniknąć. Ale i tak przy stołach spekulowaliśmy prawie wyłącznie na ten temat i wbrew pozorom ciężko było odgadnąć, którzy z kolegów siedzących na sali, mają w tej chwili czerwone pręgi na swoich tyłkach.


Jednak dalsza część wieczoru ponownie odbiegała od rutyny. Piotrek znowu wszedł do łóżka i przeleżał resztę dnia w całości przykryty kołdrą tak, że obawiałem się nawet, czy się nie udusi. Rafał z kolei – wciąż w euforii, że nie został wylosowany do ukarania – z radości miał ochotę zrobić coś głupiego. Niestety, chyba zabrakło mu pomysłów. Zaproponowałem, aby pouczył się geografii, ale raczej nie zrozumiał żartu i po dłuższym namyśle wyszedł z pokoju. Ja natomiast długo nie umiałem zasnąć tej nocy. W duchu cieszyłem się, że los tym razem się do mnie uśmiechnął, i – jak zawsze przy takiej okazji – przekonywałem siebie, że może jednak nie wisi nade mną żadne fatum. Również jak zwykle obiecywałem sobie nie zmarnować tego uśmiechu losu, pilnować się i nie dopuszczać w przyszłości do sytuacji mogących grozić karami, zwłaszcza cielesnymi. Ale co ja właściwie mogę? Taka sytuacja jak dzisiejsza, w najmniejszym stopniu nie była zawiniona przeze mnie, a lańsko było o włos… Te rozterki długo nie pozwalały mi zapaść w sen, ale gdy w końcu się udało, to śniły mi się bardzo realistyczne obrazy, jak jadę jakimś samochodem, nocą, krętą drogą w głąb ciemnego lasu. Rano doskonale pamiętałem ten sen, ale jeszcze by tego brakowało, żebym się głowił nad jego znaczeniem.

Pierwszą lekcję nowego dnia pani Teresa rozpoczęła od gorzkiego przypomnienia, jak bardzo się wczoraj na nas zawiodła. Jednocześnie zapewniła, że przy następnej próbie tak „nieodpowiedzialnej solidarności grupowej” z naszej strony, skończy się to laniem tyłków wszystkich chłopców bez wyjątku, a nie jedynie wylosowanych pechowców. Podkreśliła także, że „na własne życzenie prosimy się” o zaostrzenie rygoru na tej zielonej szkole. I ogłosiła, że od tej pory każde złamanie zasad, każde przekroczenie ustalonego regulaminu, każde złe zachowanie i każdy wybryk karane będą z całą surowością, niezależnie od tego, kto się go dopuści. Odczytałem to jako ostrzeżenie, że w razie czego, nie będzie miało znaczenia, czy ktoś jest wzorowym uczniem czy łobuzem – będzie obowiązywał dla wszystkich jednakowy (surowy zapewne) repertuar kar. Miałem nadzieję, że to zrównanie dotyczy także płci. Uważałem bowiem wczorajszą aferę za w pewnym sensie niesprawiedliwą. Miałem poważne obawy, czy gdyby gablotę zniszczono na piętrze dziewczyn i nie byłoby wątpliwości, że to któraś z nich jest za to odpowiedzialna, to również nauczycielki wylosowałyby kilka z nich i wlepiły im choćby po 10 pasków na gołe pupy. Szczerze wątpię… Zapewne kara dla dziewczyn nie byłaby nawet w połowie tak dotkliwa. Teraz jednak słowa pani Teresy pozwalały mieć nadzieję, że wszyscy będziemy traktowani sprawiedliwie i równo. Bo to, że dziewczyny – przynajmniej niektóre – potrafią łamać szkolne zakazy równie efektownie jak chłopcy, nie ulegało dla mnie wątpliwości.

Popołudniu znowu padało, więc otrzymaliśmy w prezencie od pogody kolejne wolne popołudnie. A właściwie całe dwie godziny do kolacji. Piotrek wciąż był mało kontaktowy, a Rafał wręcz przeciwnie – w euforii. Uznałem więc, że ten wolny czas to dobra okazja, aby zadzwonić do rodziców. O telefonach komórkowych mało kto wówczas w ogóle słyszał. W holu pensjonatu był natomiast automat, nowoczesny jak na owe czasy, bo już nie na żetony, a na kartę impulsową. W cenie zielonej szkoły nauczycielki zagwarantowały więc każdemu możliwość bezpłatnego zadzwonienia do domu – dla każdego ucznia przygotowały jedną kartę na 5 impulsów, co wystarczało na jakieś kilkanaście minut rozmowy. Karty przechowywała pani Iwona, więc do niej należało udać się, aby odebrać darmowy „telefon”. Niewiele myśląc, zszedłem po schodach na parter, do skrzydła, gdzie swoje pokoje miały nauczycielki. Korytarz niewiele różnił się od naszego, ale już pokoje z pewnością tak – były to jedynki i na pewno znacznie lepiej umeblowane niż nasze. Pani Iwona mieszkała pod wiele mówiącym numerem „13″. Zapukałem cicho, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Zapukałem głośniej – również nic. Powinienem odejść, ale pod wpływem chwilowego zaćmienia, nacisnąłem klamkę. O dziwo – drzwi otworzyły się. Zamarłem, ale ponownie nie usłyszałem nic, więc ostrożnie zajrzałem do środka. W pokoju nikogo nie było. Zdziwiłem się, że pani Iwona nie zamknęła drzwi na klucz, wychodząc. Zamiast jednak zamknąć je i wrócić do siebie, zwyciężyła we mnie niezdrowa ciekawość, która przez ostatnie miesiące przysporzyła mi tylu kłopotów. Wszedłem do pokoju nauczycielki i rozejrzałem się. Był faktycznie znacznie lepiej wyposażony od naszych. Miał nawet telewizor, radio, a przede wszystkim własną, oddzielną łazienkę. Przez chwilę myślałem nawet, żeby samodzielnie poszukać kart telefonicznych, ale teraz racjonalna część mojego mózgu zwyciężyła – już wystarczy. Uznałem, że trzeba się zbierać, dopóki pani Iwona nie wróci. Jednak w chwili, gdy podszedłem do drzwi i uchyliłem je, aby wyjrzeć dyskretnie na korytarz, usłyszałem zbliżające się głosy. Jeden z nich poznałbym wszędzie i był to głos, który akurat w tej chwili najmniej miałem ochotę usłyszeć. Głos pani Iwony…

Krew uderzyła mi do głowy. Szybko zamknąłem drzwi i gorączkowo rozejrzałem się po pokoju. Musiałem się gdzieś schować, a potem pomyślę co dalej. Jeśli nauczycielka znajdzie mnie w swoim pokoju, to koniec. Może mnie oskarżyć o wszystko, kradzież, podglądanie i tak dalej, a cokolwiek z tego wystarczy, aby nawet wyrzucić mnie ze szkoły. Z sercem bijącym jak po przebiegnięciu maratonu, otworzyłem szybko drzwi dużej szafy – na szczęście w środku było dość miejsca, aby się schować. Ukryłem się pomiędzy dwoma wiszącymi tam płaszczami, a szczelina od zasuwanych drzwi pozwalała mi dość komfortowo obserwować co dzieje się w pokoju. Jeśli tylko pani Iwona nie otworzy szafy, nie powinna mnie znaleźć. A gdy znowu wyjdzie z pokoju – wtedy ucieknę. Tą myślą pocieszałem się przez dobre kilka sekund, gdy drzwi pokoju otworzyły się i do środka faktycznie weszła pani Iwona. Za ramię prowadziła – teraz to zauważyłem – Andżelikę, jedną z moich koleżanek z klasy. Było jasne, że dziewczyna coś narozrabiała, chociaż trudno mi było w to uwierzyć – to była jedna ze spokojniejszych uczennic w naszej klasie. W miarę dobrze się uczyła, była lubiana, dogadywała się ze wszystkimi. No i miała charakterystyczną fryzurę – krótkie, jasne loki sterczące na wszystkie strony.

Nie wiedziałem co się wydarzyło, co zmalowała koleżanka, ale poranne zaostrzenie reguł nie wróżyło jej dobrze. Wprawdzie Andżelika próbowała coś wytłumaczyć pani Iwonie, ale ta była nieugięta.
- Nie, moja panno – powiedziała stanowczo, ucinając dyskusję – Tak nie będziemy rozmawiać.
Po czym odwróciła dziewczynę tyłem do siebie, zmusiła ją do oparcia się rękami o stół i ściągnęła jej różowe, dresowe spodnie. Już tylko białe majteczki w paski przykrywały pupę Andżeliki. Na chwilę zapomniałem o swoim nieciekawym położeniu – do głosu doszła jakaś część mnie, która chciała, aby te majtki również powędrowały w dół. W jednej sekundzie poczułem, że chciałbym koniecznie zobaczyć gołą pupę Andżeliki. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Pani Iwona poprawiła tylko pozycję dziewczyny, aby jej tyłek był bardziej wypięty, i zaczęła dawać jej klapsy ręką. Andżelika jęczała i wyrywała się, ale pani Iwona ostrzegła ją, żeby nie pogarszała swojego położenia. Mimo to, dziewczyna nadal marudziła. Wtedy nauczycielka przerwała klapsy, sięgnęła po leżącą na stole linijkę i nią zaczęła wymierzać Andżelice uderzenia. Niestety dla mnie, nadal przez majtki…
- Jeśli się nie uspokoisz, zaraz będziesz tu stać bez majtek – powiedziała surowo pani Iwona – Chcesz tego?
- TAK!!!
– pomyślałem
- Nie… – powiedziała Andżelika, a ja pomyślałem, co za niesprawiedliwość. Za takie stawianie się i marudzenie, chłopak już dawno dostawałby lanie na goły tyłek. Jednak dziewczyny mają lepiej…
Dalszą część lania Andżelika wytrzymała już bez ani piśnięcia. Wizja klapsów na gołą pupę skutecznie ją chyba utemperowała. Pani Iwona wymierzała jej linijką uderzenia raz w jeden, raz w drugi pośladek, a ja pogodziłem się z myślą, że tego dnia nie zobaczę pupy Andżeliki. Chociaż zobaczyłem jej tyłek w majtkach, to już coś. A po kilkunastu klapsach od pani Iwony, nawet te majtki nieco się zsunęły i widać już było trochę przedziałka dziewczyny. Niestety, zanim zsunęły się bardziej, nauczycielka skończyła lanie i pozwoliła się jej ubrać. Speszona Andżelika szybko nasunęła spodnie. Pani Iwona jeszcze pouczyła ją, że następnym razem nie będzie tak łagodna, a potem pozwoliła jej iść do swojego pokoju. Jak to?! Przecież powinna ją odprowadzić. Wtedy miałem się wyślizgnąć. Taki był mój plan. A co teraz?!

Pani Iwona krzątała się po pokoju, a mi tętno dochodziło do 300. Przecież w każdej chwili może otworzyć szafę! A wtedy? Wolałem nie myśleć… Dwa razy nawet niebezpiecznie się do niej zbliżyła i już żegnałem się z życiem, ale jednak nie otwarła przesuwanych drzwi. W końcu usiadła na kanapie i zaczęła czytać gazetę, a po mnie pot spływał strumieniami. Pozostało mi jedno – czekać aż pójdzie na kolację. Wtedy ucieknę z pokoju, przebiegnę korytarzami na trzecie piętro i stamtąd zejdę do jadalni. Spóźnię się trochę, ale inni też się spóźniają, to nic. Tylko niech już będzie ta 19:00. Po około 20 minutach pani Iwona poszła do łazienki. Pomyślałem, że to moja szansa, ale niestety – nie zamknęła za sobą drzwi do łazienki, a były na wprost szafy. W końcu – starając się nie oddychać – dotrwałem do pory kolacji. Pani Iwona zebrała się i wtedy uświadomiłem sobie, że może zechce sięgnąć po jakieś ubranie do szafy. Serce niemal mi stanęło, ale na szczęście wzięła jakąś bluzę wiszącą na krześle i po chwili usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi wyjściowych. Ufff – odetchnąłem głęboko, jeszcze wciąż siedząc cicho w mojej kryjówce. Jeszcze chwilę, niech się oddali korytarzem, wtedy się wymknę.

Odliczyłem w myślach do stu, cichutko otwarłem szafę, na palcach podszedłem do drzwi i ostrożnie nacisnąłem klamkę. Pociągnąłem drzwi do siebie i… nic. Pociągnąłem mocniej… NIC. Jak to?! Szarpnąłem klamką – nie pomogło. Pani Iwona zamknęła drzwi na klucz…

Siedziałem na podłodze jej pokoju już chyba kwadrans i chciało mi się płakać. Przecież powinienem to przewidzieć. Wtedy nie zamknęła drzwi, bo pewnie ktoś ją zawiadomił, że dziewczyny rozrabiają, więc się spieszyła. Teraz miała czas, więc spokojnie zamknęła… Jednocześnie zamykając mnie w środku. Trzeba było wcześniej próbować uciekać. Może jak poszła do łazienki. Narzucić coś na głowę, zasłonić twarz i uciekać – nie poznałaby mnie. Potem wpaść do swojego pokoju, błagać chłopaków, żeby przysięgli, że cały czas tam byłem. Cokolwiek. Dać sobie szansę. A teraz? To już koniec. Nawet jak nie zauważą mojej nieobecności na kolacji, to przecież potem pani Iwona tu przyjdzie. Nie mogę się wiecznie ukrywać w szafie, bo prędzej czy później ją otworzy. Wywalą mnie ze szkoły, albo przyłożą takie kary, że się nie pozbieram do końca ósmej klasy. O zachowaniu jakimkolwiek innym niż nieodpowiednie też znowu mogę zapomnieć. Głupi, głupi, głupi! Wszystko przez własną głupotę. Kto ci w ogóle kazał wchodzić do tego pokoju…

Oddałbym teraz wszystko. Wszystko, żeby to się nie zdarzyło. Wszystko, żeby się stąd wydostać. Zgodziłbym się na każdą cenę. Nawet na sto pasów na goły tyłek. Ale już za późno, już tak się nie da. Pasy pewnie i tak dostanę, jak mnie tu znajdą, ale oprócz tego pewnie konsekwencje będą jeszcze surowsze… I pomyśleć, że rok temu byłem wzorowym uczniem, jednym z najgrzeczniejszych w klasie. Więc co właściwie poszło nie tak? Zresztą, teraz to już bez znaczenia… Mogę tylko odliczać ostatnie minuty beztroskiego życia...

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 20.11.2012)