poniedziałek, 23 stycznia 2023

(70.) Powrót królowej (część 1.)

Obudziłem się około piątej nad ranem i już nie mogłem zasnąć. Gdy tylko przymknąłem powieki, wydarzenia poprzedniego dnia przelatywały mi przed oczami jak zwariowane. A były one tak intensywne, że każdego nastolatka mogły skutecznie wybudzić nawet z najgłębszego snu. Zapowiadało się jednak przecież zupełnie niegroźnie. Z Marcinem - kolegą z ławki - pojechałem pod wieczór do lasku kawałek za miastem, aby podglądać "sabat czarownic" - imprezę urodzinową kobiet z jednego z wydziałów miejskiego urzędu. Od lat taką imprezę swojej szefowej przygotowywały jej koleżanki-podwładne, a w tym roku po raz pierwszy uczestniczyła w niej 24-letnia siostra Marcina, która niedawno zaczęła tam pracę. Impreza była tajna, ale Marcin podsłuchał gdy jej siostra była na nią zapraszana i stąd nasza obecność tam. Oczywiście nie spodziewaliśmy się żadnych "fajerwerków". Już sam fakt podglądania z ukrycia w krzakach był dla nas atrakcyjny. Myśleliśmy, że kobiety się upiją, będą tańczyć poprzebierane w jakieś stroje czarownic (w końcu ta nazwa znikąd się chyba nie wzięła...?), może któraś się porzyga, a inna pójdzie zrobić siku w krzaki i zobaczymy jej gołą pupę albo cipkę...

I owszem, na miejscu okazało się, że faktycznie panie chodzą sikać w krzaki, ale to było najbardziej niewinne, co mogliśmy podejrzeć. W tym roku przypadały bowiem okrągłe urodziny tej szefowej i koleżanki przygotowały jej wyjątkową niespodziankę. W kulminacyjnym momencie imprezy pojawił się zaproszony przez nie facet, przebrany za "księcia ciemności" (czarna peleryna jak od wampira, tandetne, świecące, plastikowe różki na głowie...). Potem się okazało zresztą, że to nasz nowy wuefista, bo pan Rzemyk wciąż nie wrócił do szkoły. A był ten gość dobrze zbudowany, umięśniony, chociaż nie za wysoki, raczej szeroki w barach, no i młody - niedawno chyba przekroczył "trzydziestkę". Kobiety zapiszczały na jego widok, a on tańczył wokół ognia, przystawiał się do każdej z uczestniczek imprezy, ale w końcu podszedł do jubilatki, rozgrzał ją zmysłowymi ruchami i dotykiem, a potem poprowadził w ciemność, między drzewa i tam wyruchał. Tak, że szefowa jęczała z rozkoszy na cały głos. I po wszystkim miał jeszcze możliwości na kolejny seks. Szukał ochotniczki i zgłosiła się... siostra Marcina. Mój kolega na ten widok najpierw oniemiał, a potem uciekł, żeby nie być tego świadkiem i zostawił mnie samego, późnym wieczorem, w lasku za miastem. W międzyczasie siostra Marcina również została konkretnie wydupczona w krzakach. Było zbyt ciemno, żebym mógł cokolwiek zobaczyć, ale odgłosy jakie słyszałem były godne najlepszych filmów porno i byłem pewny, że już zawsze będą dźwięczeć mi w uszach...

A to jeszcze nie był koniec. Kolejną dziewczynę nasz wuefista wziął już nie w krzakach, ale przy ognisku, na oczach wszystkich, a więc także moich. Zgłosiła się niezwykle atrakcyjna panna, jedna z młodszych w tym towarzystwie (też jeszcze przed trzydziestką), z piękną krągłą dupcią, która lśniła w blasku ognia, gdy ta dziewczyna "nabiła się" na siedzącego faceta i podskakiwała w rytm oklasków całej grupy. Tego seksu nie obejrzałem już jednak do końca, bo nagle uświadomiłem sobie, że od kilkunastu minut powinienem być już w domu. Rodzice ustalili mi w ostatniej klasie szkoły podstawowej nieprzekraczalną granicę powrotu do domu (na co zresztą się ochoczo zgodziłem, w zamian za odstąpienie od codziennego kontrolowania moich postępów w nauce), a za naruszenie tej "godziny policyjnej" miało czekać mnie lanie. Gnałem więc na rowerze jak wariat, ale nie miałem szans zdążyć na czas. 58 minut spóźnienia oznaczało 58 pasów na goły tyłek. Podzielonych na dwa lania po 29 pasów (każde lanie powyżej "pięćdziesiątki" miało być dzielone na dwie tury - to również rezultat tych ustaleń z rodzicami na początku roku szkolnego). Pierwszą część dostałem zaraz po powrocie z tego szalonego rajdu, od Taty, skórzanym pasem. I to nie w domu, ale na dworze, za garażami, gdyż rodzice stwierdzili, że o tak późnej porze nie będą łamać ciszy nocnej w bloku odgłosami mojego lania, a do kolejnego dnia czekać nie można, gdyż przynajmniej część kary musi być natychmiastowa.

I tak leżałem w swoim łóżku w sobotni poranek, gapiąc się bezmyślnie w sufit i wiedząc, że jeszcze jedno lanie dzisiaj mnie czeka. Nie bałem się jakoś szczególnie. Lanie na gołą dupę to nie jest wprawdzie coś, nad czym można przejść do porządku dziennego, ale ja przez te ostatnie półtora roku już trochę do tego przywykłem. Zdarzało mi się dostać takie lania, i w takich okolicznościach, że te niecałe trzydzieści pasów nie były niczym aż tak przerażającym. Najtrudniej było mi przyzwyczaić się do pokazywania gołego tyłka przed rodzicami, ale odkąd kilka razy miało to miejsce (na początku byłem do tego przymuszany siłą) i to jakoś dawałem radę przeżyć. Ostatecznie więc czekałem na to lanie jak na coś nieprzyjemnego, co trzeba po prostu przetrwać i mieć z głowy żeby zacząć weekend, ale już nie było to dla mnie końcem świata, jak jeszcze - powiedzmy - rok temu.

Wcześnie rano w tę sobotę Tato poszedł na prywatną "fuchę". Domyślałem się, że nie wróci wcześniej niż około piętnastej, więc dzisiejsza, druga część lania będzie raczej od Mamy, zresztą tak, jak zapowiedziała wczoraj. Może nawet to i lepiej. Od Mamy częściej dostawałem niż od Taty, więc łatwiej mi było ściągać majtki przed nią, a przed Tatą, mimo że to facet, trochę się jednak wciąż krępowałem. Gdy jednak wstałem na śniadanie, Mamy również nie było w mieszkaniu, bo chyba poszła po zakupy. Zjadłem sam i wróciłem do swojego pokoju. Byłem w połowie czytania czegoś, gdy usłyszałem szczęk klucza w zamku. Po chwili Mama zajrzała przez uchylone drzwi od mojego pokoju.

- O, wstałeś już - powiedziała - Zjadłeś sobie śniadanie?

- Tak

- Dobrze, bo mamy coś do dokończenia z wczoraj. Zaraz przyjdę do ciebie.

Wiedziałem, że mnie to nie ominie, ale i tak poczułem lekkie ukłucie zawodu, bo chyba zawsze w takich sytuacjach człowiek wyobraża sobie, że stanie się coś nieoczekiwanego, jakiś zwrot akcji i coś, czego bardzo się obawiamy jednak się nie wydarzy. Zwlokłem się z łóżka, ściągnąłem spodnie i w samych czarnych slipkach i jasnej koszulce stanąłem przy biurku, oparłem się łokciami o blat, pochyliłem i lekko wypiąłem tyłek. Miałem nadzieję, że Mama doceni fakt, że sam - bez wzywania i proszenia - przygotowałem się do lania i przyjąłem pozycję, a jej pozostanie ewentualnie tylko zsunąć mi majtki. A jeśli doceni, to może lanie będzie lżejsze, a może nawet będę mógł zostać w slipkach...

Nie stałem tak nawet pięciu minut, gdy Mama weszła do pokoju.

- Tomek, a co ty robisz?! - zapytała zdziwiona

- No, przygotowałem się na to, co mamy dokończyć - odpowiedziałem - Bo chyba o to ci chodziło?

- Tak, mamy dokończyć lanie, ale nie kazałam ci stać i czekać z wypiętą pupą aż przyjdę.

- Myślałem, że... że to dobrze że przyjmę pozycję i będę gotowy bez wzywania, proszenia i rozkazywania... - dukałem zbity z tropu

- Oj, Tomek, Tomek - westchnęła - Z tobą zawsze jest na odwrót. Gdy masz coś zrobić, to tego nie robisz, a gdy nie musisz, to wtedy coś robisz... A teraz leć do łazienki po duży ręcznik i miskę z wodą.

- Miskę... z wodą?

- Tak, może być ta niebieska. Nalej tam zimnej wody i przynieś tu.

Dawno już nie byłem tak skołowany, Znowu wszystko toczyło się inaczej, niż się spodziewałem. Miało być szybkie lanie paskiem i spokój, a tu Mama wymyśla jakieś dziwactwa... Po co jej ręcznik i miska z wodą. Każe mi moczyć stopy w zimnej wodzie? Słyszałem o jakichś karach tego typu jak nacieranie śniegiem, wkładanie kostki mydła w usta i tym podobne, ale byłem przekonany, że to jest już przeżytek, jak klęczenie na grochu... 

Spełniłem polecenia i wróciłem do pokoju. Położyłem na biurku ręcznik i miskę z wodą. Wtedy zobaczyłem coś, co umknęło mi wcześniej, gdy stałem wypięty przy biurku a Mama weszła do pokoju. W prawej dłoni trzymała zwinięty rzemień. Tylko jeden, ale dość gruby. Może bez przesady, ale też nie był tak cienki jak się czasem widzi na straganach i bazarkach.

- Mamo, co to jest? - zapytałem ze strachem, gdy odwinęła go sobie z dłoni i wyprostowała.

- Rzemień skórzany - powiedziała obojętnie - Specjalnie dzisiaj wyszłam rano na miasto, żeby gdzieś kupić. Zamoczę go teraz w wodzie i nim dostaniesz lanie dzisiaj.

- Ale... ale dlaczego tym, a nie... a nie pasem jak... jak zwykle? - bełkotałem przerażony, bo takim grubym rzemieniem nigdy nie dostałem, ale kojarzyło mi się to z ekstremalnym bólem, porównywalnym z kablem czy czymś takim.

- Bo właśnie pasem zwykle dostajesz i chyba ci trochę spowszedniało, a to oznacza, że lanie nie spełnia swojej roli. Wczoraj dostałeś pasem i Tato odniósł wrażenie, że nie było to dla ciebie odpowiednią nauczką.

- Ale... ale... to będzie za bardzo bolało... Ja... ja nie dam rady! - prawie zawyłem, płaczliwym głosem

- Tomek, nie histeryzuj! - przerwała mi - Dostaniesz tylko jednym i tylko 29 razy. Ja w twoim wieku... no dobrze, może rok starsza byłam... dostałam od twojej babci całym pękiem takich rzemieni na gołe dupsko, chyba ze sto uderzeń, bo w tamtych czasach nikt nie bawił się w liczenie, tylko rżnął ile wlezie. Przez trzy dni nie mogłam w ogóle usiąść na tyłku, nawet na klopie nie mogłam przysiąść. Dobrze, że wtedy na wsi mieszkaliśmy i można było iść i kucnąć za stodołą...

Zamurowało mnie. Mama w ogóle rzadko wspominała swoje dzieciństwo, które ponoć nie było najłatwiejsze, bo wychowywała się w niezbyt zamożnym domu. Ale już o karaniu nie mówiła nigdy. A teraz tak wprost, i to w takim momencie... Na chwilę zapomniałem o czekającym mnie laniu i spróbowałem pociągnąć temat.

- Eee, to... to za co tak wtedy dostałaś mocno?

- Ach, to taka historia była... Twoja babcia przyłapała mnie jak... A zresztą, co cię to obchodzi?! To nie jest czas na wspominki. Kładź się na łóżko! - Mama odgoniła sentymentalne wspomnienia i jednoznacznym gestem wskazała mi, gdzie mam się położyć, a wcześniej rozłożyła tam ręcznik.

Położyłem się na brzuchu, a Mama wcisnęła mi jeszcze pod biodra poduszkę, aby tyłek był lekko wypięty.

- Ale mamo... - jęknąłem jeszcze

- Dzisiaj dostaniesz w ten sposób, bo to twoje pierwsze lanie rzemieniem i może być różnie. Następnym razem już będzie na stojąco, a tyłek będziesz mieć znacznie bardziej wypięty. Więc zamiast histeryzować, doceń to, że masz ulgowe warunki.

- A mogę w takim razie zostać w majtkach na ten pierwszy raz?

- Chyba żartujesz! Zsuwaj, ale już!

Zsunąłem slipki i wbiłem twarz w kołdrę czekając na nieuniknione. W międzyczasie poczułem na pupie coś jakby ugryzienie komara albo jakby mnie lekko kopnął prąd. Zanim dotarło do mnie, co to było, poczułem to samo, ale już znacznie bardziej. I wtedy zrozumiałem, że to Mama zaczęła mi wymierzać uderzenia. Ból był tak inny od tego, który znałem z lania pasem, że w pierwszej chwili nie odczułem tego w ogóle jako uderzenia rzemieniem i mój zdziwiony umysł nie zmusił się nawet do lekkiego jęknięcia. Teraz jednak z pełną mocą uświadomił sobie skąd pochodzi ten dziwny, nowy ból. Wiedziałem już, że nie będzie łatwo...

Każde kolejne uderzenia odczuwałem jako mieszaninę pieczenia, szczypania i kłującego "posmaku" na skórze pośladków. Każde sieknięcie było jak rażenie prądem - szybko się pojawiało i szybko znikało, ale w chwili uderzenia było wręcz nie do wytrzymania. Przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że cały układ nerwowy eksploduje mi z bólu i wtedy wszystko znikało. By za chwilę powrócić znowu, również na króciutki moment, w którym wyłem w kołdrę wydając z siebie tylko jakiś nieartykułowany jęk. Po dziesięciu uderzeniach już miałem dość. Po dwudziestu wyobrażałem sobie mój tyłek jako poprzecinany krwawymi pręgami, na którym przez co najmniej miesiąc nie będę w stanie usiąść. Jak ja teraz będę chodzić do szkoły? - przelatywały mi przez głowę rozpaczliwe, nieracjonalne myśli, które zaraz znikały wraz z kolejnym uderzeniem rzemienia. Mama nie żałowała siły, ale nie miałem nawet sekundy by docenić, że dostaję tylko jednym paseczkiem rzemyka, a nie całym pękiem. Trzymałem zaciśnięte dłonie na brzegach łóżka, nogami wierzgałem po każdym razie, a gdyby twarz nie była wciśnięta w kołdrę, moje wrzaski słyszeliby wszyscy sąsiedzi. Nie wiem jakie rzemyki stosował nasz były wuefista, który od nich zresztą wziął swoją ksywkę, ale gdy kilka miesięcy dostałem od niego szybkie lanie tym przyrządem, nie było ono nawet w połowie tak bolesne jak to, które dostawałem teraz od Mamy...

Jakoś dotrwałem do końca lania. Mama powiedziała coś jeszcze, czego już nie zarejestrowałem, i wyszła z pokoju. Chwilę jeszcze leżałem tyłkiem do góry nie mając odwagi nawet go dotknąć. Bałem się, że natrafię palcami na jakieś głębokie bruzdy, albo że na dłoniach zobaczę krew. W końcu zmusiłem się i ostrożnie przesunąłem rękami po pupie. Skóra była gorąca, a przy dotyku lekko piekła, ale poza tym nie wyczułem nic z tego, czego się obawiałem. Zwlokłem się z łóżka, ale nie odważyłem się usiąść, ani nawet wciągnąć majtek. Wtedy mój wzrok padł na stojącą na biurku miskę z wodą i w jednej chwili wszystko zrozumiałem. Wuefista bił nas suchym rzemieniem, a Mama zamoczyła go w wodzie i chyba po każdej dziesiątce powtarzała tę czynność. Dopiero teraz przypomniałem sobie cichy chlupot wody, którego w trakcie lania w ogóle nie zarejestrowałem będąc pogrążonym w walce z przeszywającym bólem.

Teraz też uświadomiłem sobie dopiero, co mówiła Mama zaraz po laniu, a przed wyjściem z pokoju. Po prostu kazała mi posprzątać, wynieść ręcznik i miskę, wylać wodę... Zabrałem się za to natychmiast, aby mieć już to z głowy, ale wciąż nie odważyłem się wciągnąć majtek na obolałą dupę. Podciągnąłem je tylko tak, aby zasłaniały mi przód, ale z tyłu były opuszczone i odsłaniały całe pośladki. 

Wystawiłem głowę z pokoju. Mama pracowała w kuchni, wyraźnie słyszałem nóż krojący warzywa. Przemknąłem z miską i ręcznikiem do łazienki, zamknąłem za sobą drzwi. Wylałem wodę, odwiesiłem ręcznik i wtedy mój wzrok padł na rzemień suszący się na zimnym grzejniku w łazience... Stwierdziłem, że nie mogę już dłużej odwlekać tej chwili i ostrożnie spojrzałem na mój tyłek w lustrze.

Widok był przerażający. Skóra była naznaczona długimi, czerwonymi pręgami, biegnącymi we wszystkie strony. Cała pupa była nimi pokryta, po bokach, w środku, na dole, do góry... Jeszcze nigdy mój tyłek po laniu nie wyglądał tak paskudnie, pas zostawiał znacznie mniej "widowiskowe" ślady. Ale, co ciekawe, wcale nie bolało mnie jakoś mocno. Właściwie to nawet z każdą chwilą coraz mniej. Spodziewałem się jednak, że gdy usiądę, albo chociaż tylko wciągnę majtki, ból wzrośnie. Dlatego uznałem, że jak najdłużej się da będę funkcjonować z opuszczonymi tak jak teraz slipkami. A zamiast siedzieć, będę leżeć na łóżku, na boku albo na brzuchu. Wyszedłem z łazienki i gdy byłem już w połowie przedpokoju, usłyszałem za sobą głos Mamy.

- No na obiad możesz tak przyjść, chociaż i tak będziesz musiał usiąść przy stole, więc nie wiem czy to coś da - powiedziała drwiącym tonem - Ale po popołudniu przyjdzie pani Danuta i bardzo cię proszę, żebyś mi wtedy tyłkiem przy niej nie świecił.

Coś mruknąłem i speszony zamknąłem się w pokoju, z którego w tę sobotę wychodziłem już tylko na posiłki i do łazienki. A gdy faktycznie przyszła do Mamy sąsiadka, udawałem że w ogóle nie ma mnie w domu.

* * * 

Gdy w poniedziałek, dwa dni później, zbierałem się do szkoły, tyłek już w ogóle mnie nie bolał i mogłem normalnie zakładać spodnie, a nawet siedzieć. Ale te pręgi, chociaż już trochę bardziej przyblakłe, wciąż się utrzymywały. Nie był to jakiś wielki problem, nawet mimo faktu, że miałem dzisiaj w planie lekcji WF. Założyłem dość szerokie slipki, które zasłaniały wszystkie ślady, zresztą w szatni były takie miejsca, gdzie można się było przebrać w strój sportowy z dala od wzroku kogokolwiek. Bardziej obawiałem się konfrontacji z Marcinem, pierwszego z nim spotkania od chwili, gdy wtedy wieczorem zostawił mnie samego w lasku za miastem i uciekł bez słowa, aby nie patrzeć jak jego siostra będzie dupczona przez "księcia ciemności". Zastanawiałem się jak przebiegnie ta rozmowa, czy Marcinowi będzie głupio, czy wręcz przeciwnie. Zastanawiałem się, jak ja powinienem na to wszystko zareagować. Zrobić mu wyrzuty za tak mało koleżeńskie zachowanie? Przejść na tym do porządku dziennego i udawać, że nic się nie stało? A coś muszę zdecydować, bo w końcu przez cały rok szkolny będziemy siedzieć w jednej ławce na części lekcji.

Dzisiaj miały być dwie takie lekcje, ale akurat na nich poszliśmy do pobliskiego parku wziąć symboliczny udział w akcji "Sprzątanie Świata", która wypadała właśnie we wrześniu. Na pozostałych lekcjach albo nie siedziałem z Marcinem, albo odbywały się one w klasach, w których były jednoosobowe ławki. A na przerwach miałem wrażenie, że kolega mnie unika. Trzymał się w dalszej części korytarza, zaczynał rozmowę z kimś innym zawsze, gdy się zbliżałem, albo w ogóle znikał gdzieś na całą przerwę. Na początku usilnie dążyłem do konfrontacji z nim. Na przerwach zamiast siedzieć w miejscu, krążyłem po szkolnych korytarzach, schodziłem do szatni, kręciłem się w okolicach szkolnego sklepiku, wychodziłem nawet przed budynek, ale Marcin wciąż był gdzieś o dwa kroki przede mną. Po sześciu lekcjach dałem sobie spokój. Potem była jeszcze chemia, gdy już w ogóle nie zwracałem na niego uwagi, a na końcu, na ósmej godzinie lekcyjnej, WF. W szatni stanęliśmy daleko od siebie, a na lekcji ćwiczenia były indywidualne, bo akurat była gimnastyka, więc też nie musieliśmy się ze sobą stykać. Miałem tylko jedno krótkie wrażenie na samym początku WF-u, gdy akurat wszedł do sali nasz nowy wuefista, że moje spojrzenie na moment spotkało się ze spojrzeniem Marcina, ale szybko odwrócił on wzrok. Szkoda, że to wszystko potoczyło się akurat w ten sposób. Gdyby to rozstanie w piątkowy wieczór przebiegło normalnie, teraz pewnie w najlepsze dyskutowałbym z Marcinem o drugiej naturze naszego nowego nauczyciela, o jego tajemnicy, o której pewnie myśli, że żaden z uczniów jej nie zna... Z pewnością byłoby to w jakiś sposób pomocne. A tak trudno mi było się skoncentrować na ćwiczeniach, zwłaszcza gdy tuż obok przechodził facet, który trzy dni temu, przy ognisku w lasku za miastem, w przebraniu pół-diabła, pół-wampira uprawiał seks przynajmniej z trzema kobietami z jednego wydziału miejskiego urzędu, a ja to wszystko słyszałem, a część nawet widziałem. I ile razy na niego spojrzałem, przypominał mi się jego szeroki, nagi tors, jego groteskowy czarny płaszcz, widziałem jego dziwaczny taniec przy ognisku, słyszałem jego sapanie wtedy, gdy posuwał te dziewczyny...

Jakoś jednak ten WF przetrwałem, a po lekcji nawet zgłosiłem się na ochotnika do posprzątania sprzętu. Ktoś musiał wynieść do magazynu przy sali gimnastycznej materace, trampoliny i inne przyrządy. Zwykle nie było chętnych i nauczyciel losował "ochotnika". Dzisiaj jednak chciałem uniknąć konfrontacji z Marcinem w szatni po lekcji, a w ten sposób było to najprostsze do osiągnięcia. Zanim powynoszę sprzęt (a nie będę się z tym spieszył), większość chłopaków już dawno się przebierze i pójdzie do domu.

Mój plan realizowałem skrupulatnie i rzetelnie. Spokojnie uprzątnąłem salę po lekcji, zamknąłem magazyn na klucz, odniosłem go wuefiście do kantorka (nawet nie podniósł na mnie wzroku znad swoich papierów) i dopiero wtedy poszedłem do szatni. Miałem rację - była już kompletnie pusta. Jeden mój samotny plecak spoczywał na ławce w kącie pomieszczenia i jedna tylko moja bluza z kapturem wisiała na całym rzędzie pustych wieszaków. Zamknąłem za sobą drzwi szatni i usiadłem na ławce, aby odetchnąć. To był ciężki dzień. Osiem lekcji, długie łażenie po parku i podnoszenie śmieci z podłogi. A teraz jeszcze mocno się zmachałem wynoszeniem tego sprzętu (wiecie ile waży taka szkolna trampolina, albo ile trzeba się natargać z takim nieporęcznym materacem do robienia przewrotów?). Nie tylko koszulkę, ale nawet gacie miałem kompletnie przepocone. Na szczęście zawsze w dniu WF-u miałem w plecaku zapasowe, czyste majtki. Pomyślałem, że skoro i tak jestem sam w szatni, a to już ostatnia lekcja i żadna grupa uczniów się tu już dzisiaj nie zjawi, to nie tylko się przebiorę, ale też wezmę prysznic. Zwykle tego po WF-ie nie robiłem, a jedynie po treningu szkolnej drużyny piłkarskiej. Ale dzisiaj tak się do mnie wszystko lepiło, że chciałem się jak najszybciej odświeżyć.

Wykąpałem się błyskawicznie i wróciłem do szatni. Przez moment wydawało mi się, że drzwi są lekko uchylone, chociaż zamknąłem je wcześniej na klamkę. Może przeciąg je otworzył, a może wuefista sprawdzał, czy już wszyscy wyszli z szatni. Przestraszyłem się, że mogą mnie tu zamknąć na noc na klucz, więc postanowiłem szybko się stąd zmywać. Założyłem koszulkę i odwinąłem ręcznik, którym okrywałem się w pasie po kąpieli. Gdy pakowałem go do worka, stałem goły od pasa w dół, ale przecież w szatni nikogo nie było, więc co mogło stać się złego...?

... I wtedy drzwi do szatni otworzyły się na oścież i weszła do środka jedna ze sprzątaczek - pani Bronisława. Z wiadrem, miotłą, szmatami i całym sprzętem do sprzątania. Na chwilę stanąłem jak wryty, a gdy uświadomiłem sobie, że mam na sobie tylko koszulkę, uświadomiłem sobie też, że nie mam się czym okryć, bo ręcznik był JUŻ w plecaku, a czyste majtki JESZCZE w plecaku. 

- Ja się tu przebieram! - krzyknąłem, machając rękami i starając się bezskutecznie zasłonić. Nic to jednak nie dało, mój goły tyłek, cały w pręgach, był widoczny w pełnej krasie.

- To po co tak się guzdrasz? - sprzątaczka nie miała zamiaru wyjść z szatni i spokojnie rozkładała swój sprzęt, śledząc mnie jednym okiem

- Proszę wyjść! - krzyknąłem rozpaczliwie i niezbyt uprzejmie, w pośpiechu wciągając majtki. Gdy jednak człowiek się spieszy, to przysłowiowy diabeł się cieszy i nic nie wychodzi tak jak powinno. Zaplątałem prawą stopę w materiał i o mało nie wyłożyłem się jak długi.

- Ja tu mam robotę do zrobienia, nie będę tu siedzieć do nocy, bo ty pół godziny gacie ubierasz - stęknęła sprzątaczka i dalej gapiła się na moje zmagania z majtkami, a po chwili dodała bezczelnie - Widzę, że ładne wciry były wczoraj, co?

- Nie pani sprawa - warknąłem, zakładając wreszcie slipki i spodnie, cały czerwony ze wstydu.

- Ano nie moja, nie moja... - westchnęła pani Bronisława - Ale jeszcze parę lat temu twoja gadka to byłaby moja sprawa. Oj, za takie pyskowanie mogłabym ci ja ściągnąć z powrotem te gatki i zerżnąć mietłą tę gołą dupinę tak samo jak cię wczoraj ojciec sprał kablem. Oj byś mnie ruski miesiąc popamiętał!

- Nie kablem tylko rzemieniem i nie ojciec tylko matka! - krzyknąłem w gniewie przechodząc obok sprzątaczki do wyjścia. Byłem tak wściekły, że kopnąłem jeszcze jej wiadro. Nie było w nim dużo wody, ale i tak się trochę wylało.

- Wracaj tu i posprzątaj coś narobił! - usłyszałem za plecami

- Niech mnie pani w dupę pocałuje! - odparłem i dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że przegiąłem. Ale było już za późno. Szybko oddaliłem się od szatni, żegnany przez krzyki i groźby sprzątaczki. Wiedziałem, że na tym się nie skończy. Na pewno pójdzie z tym do nauczyciela, do mojej wychowawczyni, albo nawet do wicedyrektorki. Czyli znowu wpakowałem się w spore kłopoty... Ale w tej chwili miałem wszystkiego dość i chciałem być po prostu jak najdalej stąd. 

Przeszedłem przez opustoszały szkolny korytarz i wyszedłem z budynku. Przed szkołą też było kompletnie pusto. Z kilkunastu ławek zajęta była tylko jedna. I siedziała na niej tylko jedna osoba. Jej sylwetka wydawała mi się jakoś znajoma, ale nie zastanawiałem się nad tym teraz, chciałem jak najszybciej opuścić teren szkoły, na wypadek gdyby sprzątaczce przyszło do głowy mnie gonić. Gdy podszedłem bliżej tej ławki, tamta osoba drgnęła, spojrzała na mnie i przestała bawić się trzymaną w rękach gałązką. Skądś znałem tę dziewczynę, wszystko poza fryzurą kogoś mi przypominało... Tymczasem tajemnicza postać wstała i zaczęła iść w moim kierunku. Gdy znalazła się o pięć kroków ode mnie, uzmysłowiłem sobie skąd ją znam i dlaczego jej zupełnie nowa fryzura tak mnie zmyliła...

- Karolina? - wydusiłem tylko.