piątek, 25 marca 2022

(65.) Wakacyjny wyjazd (część 3. - zakamarki pensjonatu)

Ach, gdyby było tak, że gdy jakiś sen robi się zbyt absurdalny i dziwaczny, wówczas człowiek automatycznie się wybudza zamiast przeżywać dalej niestworzone rzeczy. Niestety, tak dobrze nie jest i pewnie nigdy nie będzie - myślałem ze smutkiem tamtego poranka po pierwszej nocy w zakopiańskim pensjonacie, gdy obudziłem się o brzasku z nieprawdopodobnego koszmaru, który zaczął się przecież tak niewinnie. Oczywiście już nie zasnąłem ponownie. Udawałem, że śpię, aby nie martwić cioci, a w rzeczywistości, z głową pod poduszką, analizowałem każdy fragment tego pokręconego snu. Wiele rzeczy były w nim kompletnie nielogicznych, ale racjonalnie myśli się dopiero po przebudzeniu, czyli gdy zwykle jest już za późno... 

Najwięcej argumentów do uznania tego snu za absolutnie niemożliwy do wydarzenia się, dostarczyły mi jednak późniejsze wydarzenia tego poranka. Podczas śniadania przeskakiwałem kanały w 14-calowym kineskopowym telewizorku, jaki był na wyposażeniu naszego pokoju. Kanały były tylko cztery: TVP1, TVP2, TVP3 Kraków i TVP Polonia, więc wyboru wielkiego nie było, a i na żadnym też nic ciekawego, jakaś telewizja śniadaniowa... Aż nagle mój wzrok przykuł reporter TVP3 rozmawiający z ubranym w mundur mężczyzną, a podpis pod zdjęciem głosił "zastępca komendanta Straży Tatrzańskiego Parku Narodowego"... Natychmiast powróciły wszystkie traumatyczne wspomnienia z mojego snu, ale nie zmieniłem kanału. A im dłużej trwała rozmowa, tym więcej wyłapywałem pocieszających szczegółów. Mundur strażnika wyglądał zupełnie inaczej niż w moim śnie, a gdy w pewnym momencie wywiad dotknął tematyki wyposażenia i sprzętu Straży, w tym ewentualnych korzyści z wykorzystania w górach samochodów elektrycznych, zastępca komendanta rozwiał wszelkie wątpliwości. "Z pewnością samochody elektryczne na usługach czy to Straży TPN, czy TOPR, byłyby bardziej ekologiczne i mniej oddziaływałyby na środowisko naturalne" - mówił strażnik - "W tej chwili jest to jednak melodia bardzo dalekiej przyszłości. Samochody elektryczne wprawdzie już są wykorzystywane w wielu miejscach na świecie, ale po pierwsze są to technologie zdecydowanie droższe od tradycyjnych silników spalinowych, a po drugie silniki elektryczne istniejące obecnie nie sprawdziłyby się w naszych warunkach, gdzie trzeba pokonywać samochodem bardzo strome podjazdy i duże przewyższenia. Silnik elektryczny na dzień dzisiejszy nie dałby sobie rady z takim wyzwaniem". Ha, więc to kolejny argument za tym, że mój sen nie ma szans okazać się proroczy, a elektryczne pojazdy na wyposażeniu Straży to tylko rojenia mojego zaspanego umysłu. A to nie był ostatni cios w realia mojego snu. Tuż po śniadaniu padł kolejny, być może decydujący...

- Tomek, stań proszę do kąta - usłyszałem głos cioci, gdy po śniadaniu siedziałem na łóżku od strony okna i przeglądałem folder o Tatrach zabrany z recepcji pensjonatu
- Słucham? - aż mnie zatkało
- No stań proszę na chwilę do kąta, chciałabym się przebrać - powtórzyła ciocia, która śniadanie zjadła w szlafroku narzuconym na nocną koszulę, a teraz zdjęła szlafrok i w samej koszuli, z wyjściowymi ciuchami w ręku, wbijała we mnie ponaglający wzrok
Ciocia była pruderyjna, nawet bardzo. Nie pamiętam już czy wspominałem, że podczas każdej, nawet króciutkiej wizyty w toalecie, zamykała drzwi na klucz, wizyt w toaletach publicznych unikała jak ognia, podobnie jak wszelkich sytuacji, gdzie ktoś mógłby zobaczyć ją w bieliźnie, o nagości nie wspominając. Oczywiście ta pruderyjność działała tylko w jedną stronę. Bo gdy w zeszłym roku spuściła mi lanie na tyłek, wówczas zsunęła mi majtki bez zbędnych ceregieli i bez pytania o to, czy przypadkiem nie będzie mi wstyd... Dopiero teraz miałem się jednak przekonać, jak bardzo jej wstydliwość, czy cokolwiek to było, jest doprowadzona do granic możliwości.
- Nie będę się odwracać, obiecuję - powiedziałem i usadowiłem się na łóżku jeszcze bardziej tyłem do pokoju, pochylając nad folderem.
- To nie wystarczy - powiedziała ciocia - Proszę cię, abyś na dwie minuty stanął do kąta, czy to takie trudne?
- Ale co za różnica czy nie patrzę stojąc w kącie czy nie patrzę siedząc na łóżku? - zirytowałem się
- Tomek, dość tego! Albo stajesz do kąta, albo wychodzisz za drzwi - ciocia nie podniosła głosu, ale jej stanowczość była już na ostrzu noża
Nie miałem zamiaru stawać w kącie, bo kojarzyło mi się to z upokarzającą (może nawet jeszcze bardziej niż lanie) karą dla małych dzieci. I tak miałem zresztą iść do toalety przed wyjściem na miasto, więc opuściłem pokój zastanawiając się, czy ciotka naprawdę myśli, że miałbym ochotę podglądać ją, gdy się przebiera... Równie szybko doszedłem też do wniosku, jak bardzo absurdalny był mój sen, w tych fragmentach, gdzie ciocia załatwia potrzebę fizjologiczną i nie tylko każe mi się nie oddalać, ale wręcz utrzymywać, z powodu mgły, kontakt wzrokowy! W rzeczywistości, gdyby doszło do takiej sytuacji, pewnie przywiązałaby mnie do drzewa tak, abym nie mógł w ogóle odwrócić głowy, a za każde drgnięcie wychłostałaby mnie na miejscu pierwszą lepszą gałęzią. Dlatego podczas planowanych wyjść w góry zamierzałem pilnować, aby korzystała z każdej napotkanej po drodze toalety.

A tymczasem sam zamierzałem skorzystać z toalety w pensjonacie, skoro i tak zostałem "wygnany" w pokoju. Na każdym piętrze ośrodka znajdowało się jedno duże pomieszczenie łazienkowe z umywalkami, prysznicami itd., oraz dwie toalety - po jednej na każdym końcu korytarza. Z naszego pokoju zdecydowanie bliżej miałem do jednej z nich, jako że dostaliśmy pokój niemal w końcu holu. Do łazienki był nieco dłuższy kawałek, ale toaleta o zaledwie troje drzwi od naszych. Bezwiednie nacisnąłem klamkę, otworzyłem drzwi i osłupiałem, bo w środku zastałem zupełnie inny widok niż ten, jakiego się spodziewałem, czyli pustego pomieszczenia. Na sedesie siedziała mała dziewczynka z krótkimi włosami. "Na oko" miała może pięć, a może już siedem lat, nie wiem, zawsze miałem kłopoty z oceną wieku ludzi po wyglądzie. Nie nad tym się jednak w tamtej chwili głowiłem. Przez mój umysł przebiegło nagle milion myśli. Czy zrobiłem coś nie tak? Pomyliłem drzwi? Powinienem zapukać? A może to znowu jakiś przewrotny sen? Gonitwa myśli nagle została jednak brutalnie przerwana, gdy dziewczynka zaczęła z całej siły wrzeszczeć: "MAAAAAAAAAAAMAAAAAAAAA!!!!"

Już ułamek sekundy później z pokoju obok wypadła kobieta, która musiała być matką dziewczynki. Niemłoda, z wyglądu tak na 45 lat (chociaż moja umiejętność oceny wieku po wyglądzie, jak wiecie, mocno kuleje), włosy związane w koński ogon, ciuchy chyba trochę za bardzo "młodzieżowe" jak na nią... Zajrzała do toalety, mimo że zdążyłem już zamknąć te nieszczęsne drzwi.
- Ten pan mi wlazł... - poskarżyła się dziewczynka
- Co to ma znaczyć? Co ty sobie myślisz, zboczeńcu jeden! - wydarła się na mnie kobieta
- Co?! - zdenerwowałem się taką obelgą - Nie wiedziałem, że ktoś jest w środku, nie było zamknięte, ale nie jestem żadnym zboczeńcem.
- Taaa, akurat - prychnęła i złapała mnie za ramię - Zaraz inaczej pogadamy...
W tym momencie otworzyły się drzwi od naszego pokoju i na korytarz wyjrzała moja ciocia, już w pełni ubrana. I ujrzała z pewnością nieoczekiwaną dla siebie scenę, gdy przed drzwiami toalety wyrywam się jakiejś agresywnej, obcej kobiecie.
- Co tu się dzieje?! - zapytała ostro
- To pani syn? - zwróciła się do niej matka dziewczynki - Wie pani, co on zrobił? Moją córkę podgląda jak się załatwia! Wlazł jej do ubikacji tak o! Pedofil!
- Tomek, co masz do powiedzenia?  zapytała mnie ciotka, a ja poczułem, że się z tej sprawy nie wygrzebię, zwłaszcza znając wrażliwość ciotki na kwestie nagości, intymności w toalecie i tak dalej. Wątpię, żeby ciocia przyjęła moją wersję, mimo że była prawdziwa. Znowu się wkopałem przypadkowo w koszmarne nieporozumienie i zaraz pewnie po raz kolejny dostanę lanie za niewinność. Ja to jednak mam szczęście...
- Nic - powiedziałem obrażony - Nie wiedziałem, że ktoś jest w środku, drzwi były nie zamknięte na kluczyk, to skąd miałem wiedzieć, że jest zajęte...
- Akurat! - przerwała mi kobieta - Specjalnie to zrobił! Niech mu pani dupę złoi, albo ja to zaraz zrobię - znowu złapała mnie za ramię
- Zaraz, zaraz! - ostro przerwała jej ciotka, a ja znowu się wyrwałem - Tomek jest pod moją opieką i to ja, a nie pani, będę decydować kiedy i kto może mu złoić dupę. Poza tym on mówi, że drzwi nie były zamknięte.
- No nie były - przyznała matka dziewczynki, jakby chodziło o jakąś oczywistą rzecz - Zabraniam małej zamykać na klucz, bo jak się coś zepsuje, to ona się zatrzaśnie w środku i zemdleje z przerażenia, zanim to naprawią...
- No to sama się pani prosi o taką sytuację - powiedziała ciotka - Przecież jeśli nie było zamknięte, to każdy mógł wejść. Mój siostrzeniec nie zrobił więc nic złego. Tomek, po prostu zapukaj następnym razem i nie będzie problemu.
- To nic nie da - fuknęła kobieta - Mała ma zakaz odzywania się na czyiś głos, ma reagować tylko na mój własny...
- No chyba pani żartuje! - uniosła się ciotka - Drzwi nie zamknięte, na pukanie brak odpowiedzi. To nawet ja bym uznała, że jest wolne i bym weszła do środka. Jak pani zdaniem mają ludzie wiedzieć, że w środku jest pani córka?
- Są inne toalety na tym piętrze, tam można chodzić - warknęła - Może trochę zrozumienia, że w tym pokoju mieszka matka z małym dzieckiem i powinna mieć odrobinę prywatności z łazienką?!
- Czyli co, to ma być pani prywatna ubikacja, a wszystkie inne pokoje mają chodzić do tej drugiej? - ciocia była już maksymalnie zirytowana - To jest toaleta do użytku wszystkich! Jak pani chciała pokój z własną łazienką, to trzeba było jechać do hotelu "Kasprowy".
- Może panią stać na hotele, ale nie każdego! - wydarła się teraz kobieta, a ja czekałem tylko aż zaczną się szarpać za włosy - Nie będzie mi pani mówić co mam robić!
- Ani pani mi - oświadczyła ciotka - I będziemy przychodzić do właśnie tej toalety, bo tu mamy bliżej. Chodź, Tomek, do pokoju.
- Stara wariatka - usłyszeliśmy za sobą
- Niech mnie pani w dupę cmoknie - rzuciła ciocia nie odwracając się, a gdy już znaleźliśmy się w pokoju dodała jeszcze - Co za głupia baba!

Tego dnia wjechaliśmy najpierw koleją linowo-terenową na Gubałówkę. Tam oprócz podziwiania widoków i tandetnych góralskich pamiątek w nastawionych na łupienie turystów straganach, udało mi się dwa razy skorzystać ze zjeżdżalni grawitacyjnej, która była chyba jedyną tego typu atrakcją w Polsce, a na pewno największą. Na obiad zeszliśmy pieszo na dół, do centrum Zakopanego. Potem chodziliśmy po Krupówkach, które wtedy nie były jeszcze aż tak skomercjalizowane jak obecnie. Wszędzie wypatrywałem Asi - tej dziewczyny, która jechała ze mną w przedziale pociągu do Krakowa i która wspominała, że też jedzie ze swoją ciocią do Zakopanego. Jak fantastycznie byłoby wpaść na nią gdzieś na Krupówkach! To było jednak jedno z tych naiwnych, młodzieńczych marzeń, bo szansa była na to mniej więcej taka jak na znalezienie igły w stogu siana. Dziewczyna mogła być w tej chwili wszędzie, spacerować na szlaku w górach, pić colę w schronisku nad Morskim Okiem, siedzieć w restauracji na Krupówkach albo na klopie w łazience swojego pensjonatu. A w samym Zakopanem było pewnie co najmniej kilkaset hoteli, pensjonatów i kwater. To tylko w filmach jest tak, że dwie osoby przypadkowo poznają się w pociągu jadącym do jakiegoś miejsca, a potem się okazuje, że dziwnym zrządzeniem losu mieszkają też w tym samym hotelu.

Po obiedzie poszliśmy jeszcze pod skocznię narciarską Wielką Krokiew. Pod zachmurzonym niebem dość zapuszczone i archaiczne miejsce robiło ponure wrażenie, a blaszana wieża sędziowska kojarzyła mi się z wagonikiem kolejki na Kasprowy Wierch, które widziałem w każdym folderze o Tatrach. Dopiero za dwa lata miała eksplodować spektakularna kariera Adama Małysza, a wraz z nią - modernizacja skoczni i jej okolic. A tymczasem spadł niewielki deszcz. Wróciliśmy aleją Piłsudskiego do centrum Zakopanego i weszliśmy do jakiejś kawiarni na coś słodkiego. W tym czasie niebo jeszcze bardziej zasnuło się ciemnymi chmurami, ale wkrótce przestało padać. Poszliśmy pieszo w kierunku naszego pensjonatu. I wtedy ponownie lunęło. To nie był deszcz, jaki znamy na co dzień, tylko jakaś totalna ulewa górskiego mikroklimatu. Jakby ktoś bezustannie lał wodę z wiadra. Potoki płynęły po pochyłych ulicach i miałem wrażenie, że za chwilę rozpęta się jakaś lokalna powódź. Kurtka przeciwdeszczowa i buty przegrywały walkę z nawałnicą już na starcie. Woda wlewała mi się za kołnierz, do uszu, spływała po tyłku, chlupotała w butach... Na szczęście do pensjonatu nie było już daleko, a ironia losu sprawiła, że gdy tylko weszliśmy pod bezpieczny dach, niemal od razu się przejaśniło i opady znowu osłabły. W pokoju od razu zrzuciłem z siebie wszystkie ubrania. Na ciele nie miałem żadnego suchego miejsca, moje ciuchy nasiąkły taką ilością wody, że można by tym napoić jakieś pustynne, afrykańskie państwo i jeszcze by zostało. Ciocia podała mi ręcznik, a sama poprosiła abym stanął przy oknie i się nie odwracał, bo też chce zdjąć mokre ubrania. Doceniłem postęp, że nie każe mi już stawać do kąta, więc szybko i dyskretnie zamieniłem majtki na suche i okrywając ramiona ręcznikiem, oparłem się o parapet obserwując przez szybę ociekający wodą świat.

I wtedy zobaczyłem JĄ...

... a może tylko bardzo chciałem ją zobaczyć. W lekko kropiącym deszczu, ulicą przed pensjonatem przeszła dziewczyna łudząco podobna do Asi z pociągu. Skrywała się pod parasolem, ale nie miała kaptura; byłem wręcz przekonany, że to ona. Szła w towarzystwie dwóch innych osób, jedna z nich - przysadzista, niewysoka - skrywała się pod obszernym płaszczem przeciwdeszczowym, okrywającym sylwetkę od czubka głowy niemal do stóp. To mogła być ekscentryczna ciocia Asi. W innej sytuacji wybiegłbym przed pensjonat, zawołać dziewczynę, albo chociaż zobaczyć w którym kierunku pójdą. Może mieszkają gdzieś w okolicy...? Stałem jednak przy oknie w samych majtkach, a za mną przebierała się ciocia i gdybym się teraz odwrócił, pożałowałbym tego długo. Zanim pozwoliła mi odejść od okna, trzy postacie dawno zniknęły już za najbliższym zakrętem...

Zbliżał się wieczór i stało się jasne, że w obliczu niepewnej pogody i braku zapasowych butów czy kurtek, tego dnia już nie wyjdziemy z pensjonatu. Ciuchy musiały wyschnąć na jutro, bo ciocia zaplanowała forsowną wycieczkę nad Morskie Oko. Mając trochę nieoczekiwanego wolnego czasu postanowiłem najpierw skorzystać z toalety, a później obejrzeć coś w telewizji, gdy po dwudziestej pojawią się jakieś ciekawsze programy niż "Panorama" i "Wiadomości". Wziąłem rolkę "srajtaśmy" i wyszedłem na ponury korytarz z odłażącą miejscami lamperią. Z niesmakiem spojrzałem na toaletę będącą przyczynkiem porannej scysji. Wbrew buńczucznej zapowiedzi ciotki, nie zamierzałem z niej korzystać, aby znowu nie wywołać przypadkiem jakiejś afery. Poszedłem do tej na drugim końcu korytarza. A tam kolejna niespodzianka. Ktoś musiał zostawić wcześniej, przed ulewą, uchylone okienko pod sufitem. Teraz woda spływająca po ścianie i zalegająca kałużami na podłodze i desce sedesowej, nie zachęcała do skorzystania z tego pomieszczenia. Wody miałem dzisiaj już po dziurki w nosie. Zszedłem piętro niżej. Układ był tam identyczny, dwie toalety, po jednej w każdym końcu korytarza. Poszedłem do tej dokładnie pod naszą, pod tą, gdzie rano doszło do awantury. Jeśli budynek był identycznie zaprojektowany, to w tej właśnie - tak jak piętro wyżej - nie powinno być okna, a więc również mokrych niespodzianek. Przez chwilę ostrożnie nasłuchiwałem pod drzwiami, zgodnie z zasadą "lepiej dmuchać na zimne". Usłyszałem jakieś dźwięki, ale nie potrafiłem stwierdzić czy pochodzą z wnętrza toalety czy z innego pomieszczenia, albo wręcz z dworu. Zastanawiałem się czy zapukać, ale od razu naszła mnie dręcząca myśl co będzie, jeśli na tym piętrze również mieszka dziecko, któremu mama zabroniła się odzywać w reakcji na głos kogoś nieznajomego. W końcu zrobiłem coś, co wtedy wydawało mi się najlepszym wyjściem. Zajrzałem przez dziurkę od klucza. 

Na sedesie na szczęście nikt nie siedział, ale kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Po lewej stronie, tam gdzie była umywalka i lustro, stała jakaś postać. Przyjrzałem się. Dziewczyna z ciemnymi włosami, dwudziestokilkuletnia, ubrana tylko w jasną koszulkę na ramiączkach i czarne, koronkowe majteczki. Lekko pochylona (atrakcyjnie wypięty, dość spory tyłek) zbliżała twarz do lustra i coś przy niej manewrowała; pewnie malowała się albo coś takiego. Wpatrywałem się jeszcze przez kilka sekund, aż w końcu, w obawie że mnie ktoś zobaczy, szybko przeniosłem się do drugiej toalety na tym piętrze. Było tam okno, ale na szczęście zamknięte.

W podglądaniu jest coś takiego, że człowiek wie, iż robi źle, ale nie potrafi się od tego oderwać. Zwłaszcza gdy jest nastolatkiem w okresie burzy hormonalnej, a po drugiej stronie dziurki od klucza jest przedstawicielka płci przeciwnej i to w niepełnym ubraniu. Momentalnie zapomniałem o Asi. Przez cały wieczór nie mogła mi wyjść z głowy ta scena z anonimową dziewczyną w samych majtkach, mieszkającą w którymś z dziesięciu pokoi piętro niżej. Od tej pory postanowiłem do końca pobytu chodzić do toalety na niższe piętro. Poranna afera dawała mi nieoczekiwanie łatwą wymówkę, gdyby przyłapała mnie na tym ciocia. Zawsze mogłem powiedzieć, że nie chcę powtórki tamtej awantury, a druga toaleta na naszym piętrze była akurat zajęta. Miałem nadzieję, że spotkam tę dziewczynę gdzieś na korytarzu, a może znowu się trafi okazja, by zajrzeć przez dziurkę od klucza... Szansa niewielka, ale znacznie większa niż przypadkowe znalezienie Asi w całym Zakopanem.

Wieczorem w telewizji obejrzałem jakiś film sensacyjny. Ciocia czytała książkę leżąc w łóżku, przy świetle nocnej lampki, coraz częściej przysypiając. Obiecałem, że zgaszę ją, gdy będę szedł spać. Po filmie musiałem jeszcze raz pójść się wysikać. W półmroku panującym w pokoju, na palcach doszedłem do drzwi. Na szczęście nie skrzypiały. Też już trochę zaspany zszedłem szybko po schodach na niższe piętro. Zajrzałem przez dziurkę od klucza do tej samej toalety, co popołudniu. W środku było ciemno. Oczywiście, na co ja liczyłem... Zły na siebie, że zachciało mi się takich wycieczek, ziewając, szybko opróżniłem pęcherz. To był jednak długi i intensywny dzień, a jutro będzie pewnie jeszcze dłuższy. Koszmar koszmarem, ale nad Morskie Oko faktycznie trzeba się przejść prawie dziewięć kilometrów pieszo. W jedną stronę! Tym bardziej więc czas już spaaaać. Ciepłe i wygodne łóżko czeka, jeszcze tylko kilka chwil...

Zamknąłem drzwi od łazienki, odliczyłem troje drzwi do naszego pokoju i ostrożnie, aby nie obudzić cioci, nacisnąłem klamkę. Uderzył mnie widok pełnego światła w pokoju, a przecież gdy wychodziłem kilka minut temu, włączona była jedynie nocna lampka. Czyżby ciocia wstała, gdy mnie nie było i włączyła duży żyrandol? Uchylając mocniej drzwi, nie zauważyłem jednak cioci. Nie zauważyłem też charakterystycznych na naszym piętrze skośnych sufitów. I wtedy uświadomiłem sobie, że nie jestem na swoim piętrze! Zaspany, odliczyłem troje drzwi od toalety do naszego pokoju, który był przecież piętro wyżej. Wlazłem komuś obcemu do pokoju! I to w chwili, gdy... No właśnie, po kolejnym rzucie oka na pokój zrozumiałem, dlaczego jeszcze nikt nie zauważył mojego wtargnięcia. Po lewej stronie, przy stoliku z telewizorem stał fotel. Na fotelu klęczała dziewczyna z czarnymi włosami, ubrana jedynie... w czarne pończochy. Klęczała opierając dłonie o oparcia fotela i wypinając się lekko, a stojący za nią, całkowicie nagi młody, szczupły chłopak w okularach, rytmicznie poruszał swoim tyłkiem, posuwając dziewczynę "od tyłu" i co chwilę dawał jej lekkiego klapsa ręką w pośladek. Byłem niemal w stu procentach pewny, że to ta sama dziewczyna, którą kilka godzin wcześniej podejrzałem w toalecie, gdy się malowała przed lustrem. Miłosne jęki pary zagłuszyły moje ostrożne otwarcie drzwi, a pochłonięci seksem kochankowie nie zauważyli mojego pojawienia się w progu. Fotel kołysał się, dziewczyna mocno ściskała jego podłokietniki, a chłopak objął teraz swoją partnerkę mocno w pasie i jeszcze intensywniej zaczął pchać swoimi biodrami w pupę dziewczyny. Wiedziałem, że nie powinno mnie tu być i powinienem stąd zniknąć już pół minuty temu, gdy tylko nieopatrznie otworzyłem te drzwi, ale nie mogłem się oderwać od tego widoku. Widziałem już wcześniej seks "na żywo", ale dużo starszych ludzi, a nie tak młodych, chyba studentów, energicznych i pełnych werwy w tym co robią. 

Nagle jednak podłoga pod moją stopą skrzypnęła, oboje drgnęli, a zamykając w popłochu drzwi zobaczyłem jak odwracają się w moją stronę...