sobota, 31 października 2020

(59.) Negocjacje

Mimo pochmurnej pogody, zapowiadał się fantastyczny dzień. Lipiec, czyli wakacje w pełni, a zatem nic nie musiałem robić. Rodzice nie powierzyli mi nawet żadnych przygotowań do obiadu. Tato prosto z pracy miał iść na prywatną fuchę, więc wiadomo było, że obiad zje tam a nie w domu. Dlatego dla mnie i dla Mamy miało spokojnie wystarczyć to, co zostało od wczoraj - trzeba było jedynie odgrzać. Brak czegokolwiek do zrobienia w mieszkaniu był dla mnie sytuacją niecodzienną. Przecież ile można się obijać w domu? I tak spałem prawie do dziesiątej, potem czytałem komiksy, grałem w gry, oglądałem telewizję, a po tym wszystkim nie było jeszcze nawet czternastej. Na dwór nie było sensu wychodzić, bo zaczęło padać. A Beata miała dzisiaj "w grafiku" opiekę nad młodszym rodzeństwem. W końcu postanowiłem ogarnąć trochę swój pokój, chociaż i tak było tam względnie posprzątane. Ale i to zajęło mi mniej czasu niż się spodziewałem. Zacząłem więc sprzątać w przedpokoju, potem w kuchni, w łazience... i tak po kawałku posprzątałem niemal całe mieszkanie! Efekty było widać jak na dłoni. Pomyślałem, że gdy Mama wróci po szesnastej na pewno mnie pochwali, a może i dorzuci coś do kieszonkowego. Ha, nawet deszczowy wakacyjny dzień może przynieść jakieś korzyści. 

Obraz całości psuło tylko to wiadro z wiśniami, które tkwiło wciąż w przedpokoju. Miałem je już wczoraj zanieść do pani Kalipskiej, ale - jak pewnie doskonale pamiętacie - na miejscu zastałem uchylone drzwi, wślizgnąłem się do mieszkania i natknąłem się na scenę, gdy sąsiadka, chociaż mężatka, dupczyła się z moim nauczycielem WF-u! W tej sytuacji wycofałem się po cichu i wróciłem z wiśniami do naszego mieszkania. Mamie powiedziałem, że nikogo nie zastałem mimo długotrwałego pukania i że zaniosę to wiadro dopiero kolejnego dnia, bo nie wiadomo kiedy w tej sytuacji sąsiadka pojawi się w mieszkaniu. Nie robiła problemów.

Pani Kalipska wracała z pracy po szesnastej, podobnie jak moja Mama, więc nie dało się sprawy tych wiśni załatwić wcześniej. Leżałem teraz na łóżku i nudziłem się, czekając na porę, gdy będzie można odhaczyć ostatnią do zrobienia rzecz dzisiaj. Zjadłem obiad, odgrzałem dla Mamy tuż przed czasem, gdy powinna przyjść z pracy i zastanawiałem się, czym mógłbym zapełnić jeszcze ten dzisiejszy dzień. Jakoś kwadrans po czwartej usłyszałem szczęk klucza w zamku. "No, idealnie!" - pomyślałem - "obiad jeszcze na pewno nie wystygnął". Jak dotąd, wszystko mi się tego dnia układało i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić...

... do momentu, gdy po wejściu do mieszkania, Mama zamiast skierować się do kuchni, wpadła do mojego pokoju. I to wpadła jak przysłowiowy Pershing. Zdążyłem tylko zauważyć, że nawet nie zdjęła wyjściowych butów. Mokre od deszczu wsuwane półbuty zostawiały paskudne ślady na umytej podłodze. Tyle efektów mojego sprzątania...

- Wstawaj, ale już! - ryknęła Mama i nie czekając aż wykonam polecenie, siłą podniosła mnie z łóżka i postawiła do pionu, a potem odwróciła tyłem, pochyliła i zaczęła dawać solidne klapsy w tyłek. Przyszło jej to łatwo, bo byłem tak zaskoczony, że nawet nie próbowałem się bronić. Przecież nic złego nie zrobiłem, nie dzisiaj, a nawet wręcz przeciwnie, więc skąd to wszystko...? O co tu chodzi? Czułem się jak bohater jakiegoś absurdalnego filmu.

- Mamo, ale co...? - próbowałem zapytać, gdy otrząsnąłem się już z pierwszego szoku
- Cicho bądź! - przerwała mi, nie przestając łoić mi tyłka
- Ale za co? Co ja zrobiłem?! - krzyknąłem rozpaczliwie
- Jeszcze się pytasz co? - warknęła - Jeszcze się pytasz?? Jak mogłeś mnie tak okłamać?!
- Ale w czym?
- No chyba żartujesz!
- przerwała na chwilę dawanie mi klapsów - Powiedziałeś wczoraj, że byłeś u pani Kalipskiej i że nikt nie otwierał drzwi, tak?
- No tak, pukałem chyba z pięć minut, bo dzwonek był zepsuty. I nikt nie otwierał.
- Ach tak? To dlaczego dzisiaj rano pani Kalipska zadzwoniła do mnie do pracy z pretensjami, że nie przyniosłeś wczoraj wiśni, a ona tak na nie czekała?
- Eee...
- Powtórzyłam jej to, co mi mówiłeś. Że pukałeś i nikt nie otwierał. A ona na to, że od szesnastej przez cały dzień była w domu. Nigdzie nie wychodziła! I nikt nie pukał, nic nie słyszała. Okłamałeś mnie, wcale u niej nie byłeś! Ile ja się przez ciebie dzisiaj wstydu najadłam!

W okamgnieniu zrozumiałem sytuację. Wpadłem w pułapkę, którą sam na siebie zastawiłem. Bo nie ma żadnego dowodu, że faktycznie tam byłem. Musiałbym opowiedzieć, co faktycznie widziałem w mieszkaniu sąsiadki, to potwierdziłoby moją wersję. Ale wtedy dostałbym lanie za podglądactwo albo za bezprawne wejście do jej mieszkania. Pokpiłem sprawę. Trzeba się było wczoraj dobijać do tych drzwi aż do skutku, aż pani Kalipska usłyszy, przerwie seksualne igraszki i mi otworzy drzwi. A teraz wszystkie fakty świadczyły przeciwko mnie...

- Ale ja naprawdę byłem u niej, pukałem... - próbowałem jeszcze się bronić, ale tak zrezygnowanym tonem, że nie uwierzyłby w to najbardziej naiwny człowiek świata.
- Ja już cię proszę, Tomek, nie kłam i nie pogarszaj swojej sytuacji - powiedziała Mama - Już mam tego dość i dzisiaj raz na zawsze oduczę cię wreszcie kłamstwa i takiego zachowania.
Po czym szarpnęła z całej siły moje spodenki. Krótkie szorty zjechały do kolan, a w ślad za nimi szare slipki. Mama zdjęła z prawej stopy but i po chwili poczułem na tyłku plask. A za chwilę kolejny i kolejny. Każdy coraz mocniejszy. Dostawałem lanie na gołą pupę półbutem Mamy, mokrym od deszczu. 

Nie wiem, co wolałem bardziej. Wymierzane z furią klapsy na początku, czy to, co działo się teraz. Gołego tyłka już się tak bardzo nie wstydziłem, bo oberwałem na gołą od Mamy kilka ładnych razy przez ostatnie parę miesięcy. Ale to lanie mokrym butem było naprawdę solidne, a Mama sprawiała wrażenie tak wściekłej, że nie zanosiło się na to, aby miało się szybko skończyć. W mojej głowie odbywał się właśnie jakiś przerażający lot w dół, od fantastycznego samopoczucia jeszcze kilkanaście minut temu, aż do kompletnej beznadziei. Po piętnastym mokrym uderzeniu butem przestałem już liczyć. Stać mnie było tylko na ciche pojękiwania po każdym klapsie...

I nie wiadomo jak długo by się to wszystko ciągnęło, gdyby w uderzenia buta o mój goły tyłek nie wdarł się nagle dźwięk dzwonka do drzwi. A po chwili kolejny, jakiś taki bardzo natarczywy. Początkowo Mama nie przerwała wymierzania mi lania, ale w końcu rzuciła butem na podłogę i poszła w kierunku przedpokoju. Wychodząc z pokoju przykazała mi jeszcze:
- A rusz się tylko, to ci kablem zleję dupsko do krwi!

Po takiej "obietnicy" nie mogłem zrobić nic innego, niż tylko sterczeć jak głupi w pochylonej pozycji, z wypiętym gołym tyłkiem, na którym kolor czerwony mieszał się pewnie z kolorami deszczówki i błota. Zresztą i tak nie miałem już na nic siły. Przez ostatni kwadrans odechciało mi się wszystkiego, wakacji, piłki nożnej, wszystkiego...

Przez uchylone drzwi mimowolnie usłyszałem, że Mama prowadzi z kimś ożywioną dyskusję. Głosy mieszały się i nie byłem w stanie zidentyfikować kto przyszedł. Zresztą, co to za różnica... Gość zaraz pójdzie, a Mama wróci i na zimno wlepi mi pewnie jeszcze ze czterdzieści klapsów tym butem...
Głosy jednak nie cichły, a po chwili drzwi wyjściowe zostały zamknięte, ale rozmowa nie zakończyła się, a wręcz przeciwnie - z progu przeniosła się do wnętrza mieszkania. A potem nagle zaczęły otwierać się drzwi do mojego pokoju i usłyszałem już wyraźnie głos Mamy:
- No rozumiem, ale stawia mnie pani w kłopotliwej sytuacji, bo on... on właśnie dostaje teraz za to wszystko karę...
Sekundę później drzwi otworzyły się szeroko i do mojego pokoju wkroczyła pani Kalipska, a za nią moja Mama, która wyglądała tak, jakby usiłowała ją przed tym powstrzymać.
- Tomku... - pani Kalipska zamarła na widok mnie, stojącego tyłem do drzwi, z wypiętą gołą pupą. Jej uwadze na pewno nie umknął też leżący obok na podłodze but. Dla mnie to jednak było już zbyt wiele. Wciągnąłem slipki i jak dzieciak, nie dbając o konsekwencje, ze spodniami wciąż wokół kolan, minąłem kobiety i uciekłem do łazienki, zamykając się tam na zamek. Usiadłem na podłodze i rozryczałem się.

Nie wiem już ile czasu minęło odkąd zamknąłem się w łazience. Było mi teraz kompletnie wszystko jedno. Niezasłużone lanie, furia Mamy, a do tego jeszcze upokorzenie, gdy w tak kompromitującej pozycji zobaczyła mnie sąsiadka. Gorzej już być nie mogło, chociaż spodziewałem się wszystkiego. Że zaraz wróci Tato, wyważy drzwi do łazienki albo rozkręci zamek, a potem dostanę kolejne lanie, pewnie pasem i szlaban do końca wakacji. Ale nawet jeśli, to co z tego... Do dupy z takimi wakacjami! A tak pięknie zaczął się ten dzień...

Rozmowa Mamy z panią Kalipską trwała jeszcze kilka minut po tym, gdy uciekłem z pokoju, chociaż już nie starałem się nawet rozróżnić żadnych słów. A potem nastała kompletna cisza. Po jakiejś godzinie (ale kto wie, ile czasu naprawdę minęło...) trochę się już uspokoiłem, ale nadal miałem dość życia. Nie wciągnąłem nawet spodni. Siedziałem tak jak uciekłem z pokoju, w samych majtkach i ocierałem łzy papierem toaletowym.

W końcu jednak trzeba będzie wyjść z tej łazienki... Zanim jednak zacząłem poważnie o tym myśleć, Mama zapukała delikatnie w drzwi.
- Tomek... - powiedziała zupełnie zmienionym głosem - Ja... ja cię bardzo przepraszam...
Nie odpowiedziałem nic, Mama też na chwilę zamilkła, ale po chwili kontynuowała:
- Zdenerwowałam się, bo tak to wszystko wyglądało... Ale okazuje się, że ty miałeś rację... Pani Kalipska... ona powiedziała mi dzisiaj, że sobie przypomniała, że dosłownie na pięć minut wczoraj musiała wyjść, bo podjechał kierowca od niej z pracy i musiała mu jakieś papiery przekazać. I pewnie właśnie w tym czasie akurat ty do niej pukałeś i dlatego nie otwierała. I dzisiaj jak wróciła z pracy to zauważyła, że jedna wiśnia leży na progu. Pewnie ci wypadła z wiadra, gdy wczoraj znosiłeś..
("Akurat, kierowca z pracy - pomyślałem złośliwie - Rżnęła się w łóżku z moim wuefistą i dlatego nie słyszała jak pukam, a nie żaden kierowca... Ale to zrozumiałe, że się do tego nie przyzna")

- Tomek, ja cię tak strasznie przepraszam... - głos Mamy był teraz bliski płaczu - Nie powinnam była tak zareagować, nie miałam prawa... Ale jak ona zadzwoniła rano, to już byłam zdenerwowana i tak to jakoś poszło...
- I uwierzyłaś jej, a nie mnie!
- krzyknąłem przez drzwi
- Bo do tej pory dawałeś powody... - zaczęła - A zresztą nieważne. Powinnam była cię wysłuchać tak czy inaczej. Popełniłam błąd. Wybacz mi, proszę!
- Już dobrze, trudno, stało się...
- powiedziałem, otwierając drzwi - Każdy czasem popełnia błędy.
Mama otarła oko, a potem dodała:
- Pani Kalipska prosiła, żebyś wpadł do niej, najlepiej jeszcze dzisiaj. Chce cię osobiście przeprosić.
- Co? Chcę być teraz sam - wskazałem na drzwi do swojego pokoju
- Tomek, idź proszę do niej - Mama nalegała, ale bardzo spokojnym, wręcz przepraszającym tonem - A potem zrobię ci pizzę na kolację, podam ci do pokoju i nikt ci nie będzie przeszkadzał. Idź, weź te wiśnie przy okazji i miejmy to już z głowy.

Ten ostatni argument był bardzo przekonujący, chociaż nie sądziłem, że szybko uda mi się zapomnieć o tym, co wydarzyło się dzisiejszego popołudnia. W każdym razie zabrałem wiadro z wiśniami i zszedłem dwa piętra w dół do pani Kalipskiej. Przez całą drogę myślałem o tym, że jej nawrzucam, ale gdy stanąłem przed drzwiami, bojowy nastrój mnie opuścił. Chciałem już tylko jak najszybciej to załatwić, wrócić do domu i zamknąć się w swoim pokoju.

Otworzyła niemal natychmiast. Odnotowałem, że nadal jest w wyjściowym ubraniu, tym w którym przyszła z pracy. Jakby czekała na mnie tak gorączkowo, że szkoda jej było czasu, żeby się przebrać.
- Tomku, dziękuję że przyszedłeś - powiedziała przymilnym głosem i gestem zaprosiła mnie do środka.
Postawiłem wiadro w przedpokoju, a ona zaraz poprowadziła mnie do dużego pokoju i wskazała fotel na którym mam usiąść. Niechętnie spełniłem tę prośbę. Nie tylko dlatego, że wolałem jak najszybciej wracać do domu, ale także dlatego, że ten pokój źle mi się kojarzył. Bo właśnie tutaj pani Kalipska sprała mi tyłek pół roku temu, gdy podczas awarii prądu potrąciłem ją na klatce schodowej i nabiła sobie guza. Wtedy jednak lanie było, bądź co bądź, zasłużone. Dzisiejsze nie.

- Chciałabym, żebyśmy wyjaśnili sobie kilka spraw - powiedziała sąsiadka, przysiadając na brzegu stołu - Przede wszystkim bardzo mi przykro, że dostałeś niezasłużoną karę od swojej mamy.
- Mhm...
- mruknąłem
- I jestem ci bardzo wdzięczna, że nie powiedziałeś swojej mamie jak było naprawdę, a spodziewałam się, że to zrobisz, żeby się bronić.
- Tak?
- zdziwiłem się, bo rozmowa zaczęła zmierzać w interesującym kierunku
- Oboje wiemy, że nie było żadnego kierowcy z firmy, do którego musiałam wyjść na parking. Byłam cały czas w mieszkaniu, a ty przyszedłeś kiedy ja...  Zresztą, sam opowiedz proszę jak to było naprawdę.
- Eee, no dzwoniłem, ale dzwonek nie działał. Więc pukałem i nikt nie odpowiadał. I już miałem sobie iść, ale zobaczyłem że drzwi są uchylone, więc pomyślałem, że coś się stało. Złodziej, albo że pani zemdlała. I ostrożnie zajrzałem do środka. Było cicho, to wszedłem dalej, do przedpokoju.
- I zajrzałeś do sypialni, prawda?
- Tak...
- wbiłem wzrok w podłogę
- I zobaczyłeś jak... jak kocham się z pewnym panem
- Mhm...
- Przykro mi, że to zobaczyłeś. Ale to są sprawy dorosłych, którymi nie musisz się przejmować, rozumiesz?
- Tak
- A powiedz mi proszę, czy widziałeś kim był ten pan?
- Tak, to był pan... eee... Zbigniew, uczy WF-u w mojej szkole.
- Tak, pan Zbigniew to mój przyjaciel i w ogóle nie musisz się przejmować tym, co widziałeś
- powtórzyła się pani Kalipska - Nie ma też powodu, żebyś komukolwiek mówił o tym, co widziałeś, bo to są prywatne sprawy.
- Ale ja nie miałem zamiaru nikomu o tym mówić
- zapewniłem - Rozumiem, że to są pani prywatne sprawy.
- Wiem, bo jesteś mądrym chłopcem. Ale byłam przekonana, że będziesz na mnie zły i będziesz chciał się... nie wiem... zemścić...

- Dlaczego miałbym się mścić? - zdziwiłem się
- Widzisz, wczoraj gdy pan Zbyszek poszedł, czekałam aż przyniesiesz mi te wiśnie. I nie przyszedłeś. Myślałem, że zapomniałeś, byłam na ciebie zła i z samego rana zadzwoniłam do twojej mamy, żeby... no żeby na ciebie naskarżyć. A potem po powrocie z pracy zobaczyłam wiśnię. Ale nie na progu, jak potem powiedziałam twojej mamie, tylko w środku, w przedpokoju. Zrozumiałam, że byłeś w mieszkaniu, gdy ja kochałam się z przyjacielem. I wtedy pomyślałam, że jeśli twoja mama będzie chciała cię ukarać za nieprzyniesienie wiśni, to ty jej powiesz jak było naprawdę i co widziałeś. A jak ustaliliśmy, to są prywatne sprawy, o których nie powinno się trąbić naokoło. Dlatego natychmiast pobiegłam do was do mieszkania, ale spóźniłam się, bo ty już zdążyłeś dostać karę... Bardzo mi przykro z tego powodu, Tomku i gdybym mogła cofnąć czas...

Dopiero teraz zrozumiałem złożoność całej sytuacji. Pani Kalipska bała się, żebym komukolwiek nie powiedział o tym, co widziałem w jej sypialni. Musiała mnie ugłaskać za wszelką cenę. Normalnie by mi zagroziła w jakiś sposób. Zapewne nakreśliłaby szantaż, że jeśli zacznę rozpowiadać co widziałem, to wyda się, że bez pozwolenia wślizgnąłem się do jej mieszkania. Zatem lepiej, żebyśmy oboje nic nie mówili, a wtedy nic się nie wyda. Jednak skoro już dostałem lanie, mleko się rozlało. Byłem teraz tym bardziej "niebezpieczny", bo po pierwsze już nie miałem czego się bać, a po drugie mogłem wręcz chcieć "mścić" się za niezasłużone lanie. Tak po prawdzie, to miałem ją w garści. Mogłem cynicznie zażądać od niej wszystkiego. Ale czy było mnie na to stać? W tej chwili pragnąłem już tylko tego, żeby zamknąć się w swoim pokoju i nikogo nie oglądać...

- Dlatego jeszcze raz bardzo, bardzo cię przepraszam - głos sąsiadki wdarł się w moje rozmyślania
- Rozumiem, przyjmuję przeprosiny - powiedziałem po chwili ciszy - Co się stało, to się stało i nie da się cofnąć czasu...
- Wiem, dlatego... dlatego chciałabym ci jakoś wynagrodzić tę niezasłużoną karę. Może potrzebujesz dodatkowego kieszonkowego, może chcesz sobie kupić jakąś grę...
- Mam dużo gier
- burknąłem - A jak będę mieć nową, to rodzice zaczną się interesować skąd miałem na nią pieniądze, skoro wiedzą że ja nie umiem oszczędzać.
- Ha, no tak - pani Kalipska roześmiała się nerwowo - To może... nie wiem... Jak mogłabym...?
- Proszę pani - powiedziałem poważnie - Dostałem od mamy lanie na gołą du... eee... pupę. Mokrym butem. Tego nie da się "wynagrodzić"! Nie powiem nikomu co widziałem u pani w sypialni, ale naprawdę chciałbym już iść do domu.
- Rozumiem... Oczywiście, możesz iść, ale...
- I jeszcze pani to widziała! Widziała pani jak stoję wypięty, bez majtek. Wie pani jaki to jest wstyd? -
zdenerwowałem się nawet trochę za bardzo, ale wiedziałem, że mogę sobie na to pozwolić
- Masz rację nie wiem... Ale chciałabym być pewna, że...
- Że nikomu nie powiem? Nie wierzy mi pani na słowo?
- To nie tak, wierzę, ale... rozumiesz sam... jesteś na mnie zły i... chcę ci coś dać, żebyś... Żebyśmy byli kwita.
- Ale ja nic nie chcę od pani, chcę już iść! Tyłek mnie boli, dostałem od mamy lanie za nic i chcę mieć już spokój...
- Dobrze, Tomku, ale... może... Jakbym... Jakbyś też dał mi lanie, klapsy, to wynagrodzi ci to...
- Nie wynagrodzi
- burknąłem zaskoczony, a gdy po chwili dotarł do mnie sens tych słów, dodałem szybko - Ale będziemy kwita.

Pani Kalipska wyglądała, jakby spadł jej kamień z serca. Oczekiwała chyba czegoś takiego, czegoś, co zbuduje w niej pewność, że naprawdę nikomu nie powiem. I chyba spodziewała się, że będzie to kosztować bardzo dużo, ale była zdeterminowana, by jej romans z panem Zbigniewem nie wyszedł na jaw. A w tym celu miała chyba tylko dwa wyjścia: albo mnie zabić, albo dać mi coś tak cennego, by głupio mi było kiedykolwiek w przyszłości wspomnieć o tym, co widziałem.

- Załatwmy to, proszę, od razu - powiedziała sąsiadka - I zamknijmy na zawsze tę sprawę, dobrze?
- Eee... tak, dobrze - odpowiedziałem skołowany, bo dopiero w pełni zaczynałem rozumieć na co się właśnie zgodziłem. Miałem wymierzyć lanie nielubianej sąsiadce, która w dodatku była już po pięćdziesiątce. Czy ja... ja sobie poradzę...? A może to jednak jakaś podpucha? Może ona tylko czeka aż spróbuję dać jej klapsa, a potem sama mi wleje za naruszenie jej nietykalności cielesnej...?

Chyba jednak tym razem nie o to chodziło, bo pani Kalipska szybko wstała, odwróciła się tyłem i oparła dłońmi o stół, wypinając lekko pupę.
- Tomku, mam prośbę jeszcze... - odezwała się
- Eee... tak... słucham
- Jestem od ciebie dużo starsza, a ty... jesteś niepełnoletni. Czy może to lanie nie być na goły tyłek tylko na przykład przez majtki?

- Tak... tak, może być przez majtki - powiedziałem szybko
- Ile planujesz klapsów? Bo ja... wiesz, nieprzyzwyczajona jestem...
- Eee, nie myślałem o tym jeszcze
- wybąkałem i rzuciłem pierwszą liczbę, jaka przyszła mi do głowy - Może... dziesięć..?
- Tak, dziesięć chyba wytrzymam
- przytaknęła pani Kalipska, po czym rozpięła z boku swoją spódnicę i zsunęła ją aż do kostek. Widok, który zobaczyłem, zamurował mnie.

Pani Kalipska miała pod spódnicą czarne pończochy oraz dość skąpe, czarne, koronkowe majtki, przez które zresztą sporo prześwitywało. Ale nie to mnie tak zaszokowało, ostatecznie gołą pupę pani Kalipskiej widziałem już wczoraj. Sąsiadka miała teraz na sobie coś jeszcze. Jej majtki okalał jakiś rodzaj materiału, do którego przyczepione były wąskie tasiemki łączące się z pończochami. Wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem na własne oczy pas podtrzymujący pończochy, wraz z całym "oprzyrządowaniem". I ten właśnie widok zadziałał na mnie tak, że stanąłem jak wryty. Bo był to widok bodaj bardziej seksowny niż pełna nagość. Wyglądało jednak na to, że pani Kalipska chodziła tak na co dzień do pracy, bo nie widziała nic zdrożnego, żeby mi się w takim stroju pokazać. Owszem, nie był to jakiś fikuśny pas jak z sex-shopu, ale raczej taki bardziej codzienny (chociaż widać było, że sąsiadka na bieliznę wydaje spory procent swojej pensji), mimo to widok był dla mnie oszałamiający.

- W pierwszej szufladzie od góry jest taki czerwony pasek od płaszcza - powiedziała pani Kalipska - Wyjmij go i miejmy już to za sobą.
Spełniłem to polecenie, wyjąłem pasek, złożyłem go na pół, ale zamiast wymierzyć pierwszego klapsa sąsiadce, wciąż wgapiałem się w nowy, zupełnie nieznany mi dotąd widok. W brzuchu poczułem dziwną sensację, w podbrzuszu - znajomą reakcję. Nagle zrobiło mi się zimno i zacząłem drżeć na całym ciele. Coś było bardzo nie tak. 

Pani Kalipska opierała się dłońmi o blat stołu, wypinając pupę już trochę bardziej. Gdy odwróciła wzrok w moją stronę, zastanawiając się zapewne skąd ta zwłoka w moim działaniu, poczułem, że trzeba coś zrobić. Wziąłem zamach i wymierzyłem uderzenie. Trafiłem lekko w lewy pośladek, pasek zsunął się po ciele. Wziąłem kolejny zamach i trafiłem już lepiej oraz zdecydowanie mocniej. Pani Kalipska jęknęła cicho, a ja wymierzyłem kolejnego klapsa, ale znowu był lekki, tak jakby ręka zupełnie mnie nie słuchała. Miałem tego dość. Wszystko działo się nie tak, jak powinno. Nie czułem ani satysfakcji z "zemsty", ani żadnego triumfu, zadośćuczynienia za niezasłużone lanie. Nic takiego nawet na moment nie pojawiło się w moim umyśle. I tej sytuacji, tej sceny, też nie powinno być. Do tego "lania" w ogóle nie powinno dojść i nie mam pojęcia jak to się stało, że jednak doszło. Trzeba było stąd iść już dziesięć minut temu. Pani Kalipska siłą by mnie przecież nie zatrzymała.

Ale nadal nie było na to za późno. Wciąż dało się to jeszcze może nie odkręcić, ale przerwać i dać sobie spokój z tą farsą. Impulsywnie podjąłem decyzję, nie czekając, aż znowu mi się coś odmieni. Rzuciłem pasek na fotel, powiedziałem tylko na głos, bardziej w przestrzeń niż do sąsiadki: "Nie powiem nigdy, nikomu!" i uciekłem z mieszkania pani Kalipskiej. Cały drżąc wpakowałem się do łóżka, pod koc. Na szczęście Mama mi się tego wieczoru nie narzucała. Na biurku czekała już ciepła, domowa pizza. Zjadłem dwa kawałki i szybciej niż zwykle zasnąłem.

niedziela, 24 maja 2020

(58.) W domach z betonu

Początek wakacji był burzliwy jak nigdy dotąd. Już w dniu zakończenia szkoły działo się tyle, że można by wydarzeniami tych kilku godzin obdzielić wiele miesięcy. Potem doszła ta nieszczęsna sprawa zgubionych przez Beatę pieniędzy i traumatyczne przeżycia w celu uzyskania pożyczki od Piotrka. Na szczęście wszystko w miarę dobrze się skończyło. Wpłata trafiła gdzie trzeba i młodsza siostra Beaty z radością pakowała się powoli na swój pierwszy w życiu wyjazd nad morze. A ja miałem już dość emocji i marzyłem jedynie o spokojnych i przewidywalnych wakacjach. O letnich dniach pełnych beztroski i lenistwa. Wprawdzie wciąż czekał mnie wyjazd do cioci do Krakowa, a co do tego wyjazdu miałem mieszane uczucia. Za ciocią nie przepadałem (zwłaszcza odkąd rok temu wlepiła mi lanie na goły tyłek), ale lubiłem wujka, a w dodatku miał to być mój jedyny w tym roku wyjazd wakacyjny, więc grzechem byłoby nie skorzystać. To zresztą i tak dopiero w sierpniu, więc na razie nie zamierzałem zaprzątać sobie tym głowy. Teraz nastawiałem się na słoneczne dni, na grę w piłkę na podwórku, wyjazdy rowerowe, a może i pływanie na podmiejskiej kamionce (jeśli rodzice pozwolą). I oczywiście na spotkania z Beatą, chociaż te trzeba było pogodzić z jej obowiązkami w domu, zwłaszcza z opieką nad trójką młodszego rodzeństwa, co było bardzo absorbujące w czasie, gdy nie spędzały połowy dnia w szkole czy przedszkolu.

Lipiec zbliżał się już do połowy, temperatury do plus trzydziestu, a upalne lato do swojego szczytu. Pomiędzy trzynastą a piętnastą ciężko było wysiedzieć na słońcu, ale gdy pewnej środy zdarzył się nieco mniej gorący dzień, grałem z kolegami w piłkę od jedenastej aż do trzeciej po południu. Wróciłem do domu kompletnie wyczerpany, z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica, a potem leżenia tyłkiem do góry przez resztę dnia. Gdy wszedłem do mieszkania, w przedpokoju natknąłem się na trzy wielkie wiadra pełne wiśni oraz na moją Mamę, która przed lustrem poprawiała garsonkę.
- Idę do pani Gosi na imieniny - poinformowała mnie - A tato poszedł na prywatną robotę, więc zostajesz sam do wieczora. Obiad masz na kuchence, odgrzej sobie.
- Nie ma problemu. A co to za wiśnie?
- Aaa, właśnie. To są wiśnie od pani Danuty z działki. Dwa wiadra są dla nas, a trzecie zanieś proszę do pani Kalipskiej. Pani Danuta bardzo prosiła, żeby jej przekazać. Pani Kalipska ma coś z kręgosłupem i nie może takich ciężarów dźwigać, a jej mąż jest w delegacji. Będziesz pamiętał, żeby jej zanieść?
- Tak, mamo, będę pamiętał...  - westchnąłem i zamknąłem drzwi gdy wyszła

Znowu miałem mieszane uczucia. Całe popołudnie sam w domu - to pozytywna okoliczność. Mogłem oglądać co chciałem na wideo, grać w co chciałem i w ogóle na nic nie zwracać uwagi. Negatywną była konieczność zaniesienia wiadra wiśni do pani Kalipskiej. Ci z Was, którzy regularnie czytają moje wspomnienia, pamiętają pewnie tę panią. Była to nasza sąsiadka z pierwszego piętra (my mieszkaliśmy - jak już wiecie - na trzecim). Kobieta tuż po pięćdziesiątce, mieszkała tylko z mężem, bo ich dorosłe dzieci już się wyprowadziły. Sprawiała wrażenie bardzo chłodnej i wyniosłej osoby. Krótkie włosy, okulary, zimny, niski głos, do tego oficjalny ubiór, bo pracowała w jakimś urzędzie. Na "dzień dobry" odpowiadała miło i z uśmiechem, ale czuło się jakąś jej nieprzystępność i surowość. O czym zresztą przekonałem się na własnej skórze pół roku temu. Gdy zabrakło prądu w całym bloku, biegłem poinformować Beatę, żeby dziś do mnie nie przychodziła, bo nie będziemy się przecież uczyć przy świecach. Na klatce schodowej też było ciemno i zbiegając po trzy stopnie wpadłem na kogoś na tych schodach. Po głosie poznałem, że to właśnie pani Kalipska, ale spanikowałem i pobiegłem dalej. Ona jednak też mnie rozpoznała i chociaż nie ucierpiała bardzo (rozsypane zakupy i jakiś niewielki siniak), poszła na skargę do mojej Mamy. Gdy wróciłem od Beaty, Mama wysłała mnie do sąsiadki abym przeprosił. Zrobiłem to bardzo niechętnie, przeczuwając kłopoty. I miałem rację. Pani Kalipska moje przeprosiny przyjęła, ale dopiero po tym jak spuściła mi mocne lanie ręką na goły tyłek. I to jeszcze w pozycji przez kolano, jak dziecku! Od tego czasu chciałem mieć z nią jak najmniej do czynienia. Nie było to trudne. Moi rodzice z państwem Kalipskimi nie utrzymywali wielkiej zażyłości i znajomość ograniczała się do "dzień dobry" czy przekazania jakichś informacji ze spółdzielni. Byli jednak sąsiedzi, z którymi stosunki utrzymywali zarówno moi rodzice jak i państwo Kalipscy. Taką osobą była pani Danuta z klatki obok, która miała męża alkoholika. Pomagała jej zarówno moja Mama, jak i państwo Kalipscy właśnie, a pani Danuta, która już była na rencie, odwdzięczała się różnymi owocami i warzywami ze swojej działki. Tak było i tym razem. Zebrała mnóstwo wiśni, ktoś jej podwiózł je samochodem do domu, a że u Kalipskich nikogo nie zastała (co oczywiste - pani Kalipska była w pracy, a jej mąż - jak się okazało - w delegacji), zostawiła wiśnie i dla nas i dla nich u mojej Mamy. I teraz ja miałem je zanieść do nielubianej sąsiadki...

Pokręciłem się po mieszkaniu, zjadłem odgrzany obiad i zastanawiałem się co dalej. Spocona koszulka kleiła mi się do pleców, więc postanowiłem wziąć prysznic. Rozebrałem się do naga, ale zaraz potem mój wzrok padł na wiadra wiśni. Stwierdziłem, że po kąpieli już mi się nie będzie chciało nigdzie wychodzić, więc narzuciłem ciuchy z powrotem i zdecydowałem, że wizytę u pani Kalipskiej chcę mieć już za sobą. Złapałem pierwsze z brzegu wiadro i zszedłem dwa piętra niżej. Towar faktycznie był ciężki i taszcząc wiadro zmachałem się dodatkowo. Otarłem pot z czoła i dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że pani Kalipska pewnie obruszy się na mój "niechlujny" wygląd. Może trzeba się było najpierw wykąpać...? A do diabła z nią! Dam jej to wiadro w progu, albo wstawię je ostatecznie do przedpokoju i tyle. Tylko o to mnie proszono - żeby zanieść. Na mój wygląd pewnie nawet nie zwróci uwagi.

Chciałem nacisnąć dzwonek, ale zauważyłem, że zaklejony był plastrem. Znaczy się - nie działa. Więc pukam. Raz, drugi i trzeci. I nic. Była już prawie siedemnasta. Od ponad godziny sąsiadka powinna być w domu, zwłaszcza, że była uprzedzona o wiśniach. Pukam znowu, głośniej, ale nie chcę się dobijać, bo zaraz wyleci na mnie z mordą... Wzruszyłem więc ramionami - nie ma jej to nie ma... Chociaż targać tych wiśni dwa piętra do góry mi się nie chce... Ale zostawić pod drzwiami jednak nie można, jeszcze sobie ktoś pożyczy... Już miałem wracać do siebie, gdy mój wzrok padł na szczelinę między drzwiami do mieszkania pani Kalipskiej a framugą. Drzwi były niedomknięte. Złapałem za klamkę-gałkę i ostrożnie popchnąłem. Drzwi przesunęły się. Zamarłem. Czy to pani Kalipska, wracając z pracy nie domknęła? I teraz głośno ogląda telewizję albo siedzi w wannie i nie słyszy mojego pukania? A może jej się coś stało? Zemdlała albo... albo ktoś się włamał? Ją ogłuszył i skradł co się dało... A może ten włamywacz wciąż tam jest...?

Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, wzmocniona dodatkowo przypominającymi się właśnie teraz scenami z sensacyjnych filmów. Nikt mnie nie przygotował na takie sytuacje. A po rodziców nie pójdę, bo ich nie ma... Może trzeba zapukać do innych sąsiadów, poprosić o pomoc? Ale przecież nie mam pewności, że coś się stało. Jak narobię rabanu, a okaże się, że pani Kalipska po prostu nie słyszała pukania, to ja dostanę od niej po dupie. Wiadomo, co jest wybrukowane dobrymi chęciami...

Zapukałem jeszcze raz, głośniej. Chciałem zawołać, ale zaschło mi w gardle a głos mi uwiązł. Zwiększyłem szczelinę w drzwiach i włożyłem głowę do środka. Usłyszałem jakieś trzaski i głośno grające radio, ale żadnych ludzkich głosów. Dodatkowo, w ciemnym korytarzu na podłodze leżały jakieś ciuchy. Moja wersja z włamywaczem właśnie się uprawdopodobniała. Ogłuszył sąsiadkę, a teraz wyrzuca wszystko z szaf jak leci, stąd te ciuchy na podłodze... Ale po co to radio? Powinien je wyłączyć, żeby słyszeć kogoś, kto mógłby mu przeszkodzić. No i zamknąłby za sobą drzwi. Nic mi się nie zgadzało. A jednocześnie czułem gdzieś głęboko, że jeśli nie ma żadnego złodzieja i sąsiadka po prostu zemdlała, to zostanę bohaterem ratując ją od śmierci. Może po prostu wślizgnę się do przedpokoju i zorientuję w sytuacji. Jeśli włamywacz plądruje mieszkanie na pewno usłyszę te odgłosy i ucieknę. A jeśli pani Kalipska zemdlała, poza radiem nie usłyszę nic i wtedy zajrzę głębiej do mieszkania.

Zostawiłem wiśnie na klatce schodowej i wsunąłem się do przedpokoju sąsiadki. Znałem rozkład tego mieszkania, było lustrzanym odbiciem naszego. Zresztą, już tu byłem - właśnie pół roku temu, gdy miałem przepraszać za potrącenie, a skończyło się jak się skończyło... Trzy pary butów stały pod ścianą w nieładzie, a kilka kroków dalej leżały jakieś dżinsy i biała bluzka. Drzwi do kuchni i do dużego pokoju były szeroko otwarte i właśnie z kuchni bardzo głośno grało radio, ogłuszająco wręcz. Najbliżej mnie, po prawej stronie były drzwi do jednego z dwóch mniejszych pokoi. Były uchylone do połowy i stamtąd dobiegały te inne dźwięki, jakieś jednostajne trzaski, ale wciąż zagłuszane przez radio. Nagle jednak piosenka się skończyła, a zanim wybrzmiała nowa, w tej kilkusekundowej przerwie usłyszałem coś, co brzmiało jak "ach, ach" wypowiedziane dość wysokim głosem. Trochę przypominał głos pani Kalipskiej, ale jednocześnie jakby nie jej. Jej głos był przecież niski i chłodny. Więc może faktycznie zemdlała, albo coś jej się stało i nie ma siły głośniej wezwać pomocy? Zebrałem w sobie całą odwagę jaką miałem i jak najciszej umiałem, przysunąłem się do tych na wpół otwartych drzwi. Ostrożne wyjrzałem jednym okiem zza framugi. I w tej samej chwili uzmysłowiłem sobie jak bardzo się myliłem i jak niewiele wspólnego z prawdą miały obydwa moje scenariusze, które jeszcze przed chwilą snułem.

W małym pokoju, na rozłożonym łóżku pod oknem leżał na plecach goły mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy, zasłaniała mi ją nocna szafka. Widziałem za to, że okrakiem na jego biodrach siedzi pani Kalipska. Też cała goła. I podskakuje w pionie na... no wiecie... na męskim organie tego faceta. Przy każdym podskoku jej goła pupa wysuwa się znad skotłowanego koca z frędzlami i ukazuje mi się w pełnej krasie. "Aach, aach" - sąsiadka jęczy wysokim, zupełnie do niej niepodobnym głosem, z zadziwiającą regularnością. Jak na kogoś, kto ma problemy z kręgosłupem, nieźle sobie poczyna w tych akrobacjach. Ujeżdża tego mężczyznę jakby siedziała na byku na rodeo. A do mnie dociera, że pierwszy raz widzę na żywo seks...

Widziałem już na imprezie urodzinowej Konrada, jak ów jubilat nieudolnie posuwał swoją przyjaciółkę. To było jednak tak groteskowe, że wręcz odrzucało. Miałem też drugą okazję, gdy siedziałem schowany w szafie, w urzędzie, w którym pracuje moja Mama. Szef kadr w tym urzędzie chciał ukarać panią Znyk, sprzątaczkę, za fatalny w skutkach błąd. Miał jej wymierzyć lanie pasem, ale tak ją to bolało, że wybłagała go, by jednak ją wydupczył. Pani Znyk była jednak matką mojej najlepszej przyjaciółki - Beaty. Bałem się, że za każdym razem gdy będę u Beaty, przypomni mi się to upokorzenie jej mamy, dlatego zanim ten szef zabrał się do ruchania pani Znyk, zamknąłem oczy i zatkałem sobie uszy, a otworzyłem je, gdy już było po wszystkim. Teraz jednak była to zupełnie inna sytuacja. Nie lubiłem pani Kalipskiej, więc podglądanie jej nie przynosiło mi żadnych wyrzutów sumienia.

Radio wciąż grało głośno, mężczyzna był zasłonięty szafką, więc nie mógł widzieć drzwi do pokoju, a tym samym dostrzec mnie. Natomiast pani Kalipska odwrócona była do mnie plecami, więc dość komfortowo i bezpiecznie mogłem obserwować całą scenę. Zwłaszcza widok gołego tyłka sąsiadki przynosił mi wiele satysfakcji. W końcu ona napatrzyła się pół roku temu na mój, więc teraz odbierałem niespodziewany rewanż. Kształtne pośladki sąsiadki wyłaniające się znad koca nie pasowały do pięćdziesięcioletniej kobiety. Sądząc tylko po nich, dałbym jej ze dwadzieścia lat mniej. W majtkach poczułem znajomą sensację...

... i nagle pani Kalipska zeskoczyła niemal z bioder tego faceta. A ja w ostatniej chwili cofnąłem głowę do przedpokoju. Jeśli teraz któreś z nich wyjdzie z małego pokoju - będę ugotowany. Nie zdążę bezszelestnie uciec na klatkę schodową. Trzeba to było zrobić, gdy rodeo w małym pokoju trwało w najlepsze. Teraz już za późno. Przywarłem więc do ściany i modliłem się, żeby łóżkowe igraszki sąsiadki jeszcze się nie kończyły.

Sekundy mijały, a nikt nie wychodził z pokoju. Łóżko zatrzeszczało kilka razy, a ja znowu odważyłem się zajrzeć do środka. Pani Kalipska klęczała teraz na łóżku w pozycji "klęk podparty", trochę tyłem, trochę bokiem do drzwi, przez które się gapiłem. Jej kochanek też stał tyłem do mnie. Wysoki, łysiejący mężczyzna, z umięśnionym tyłkiem. Na pewno nie był to pan Kalipski, który był niezbyt wysoki i włosy mu jeszcze nie wypadały. Teraz tajemniczy kochanek rozsuwał koc i pościel, a po chwili wszedł na łóżko, przywarł od tyłu do pupy pani Kalipskiej i zaczął ją posuwać.
- Oooch, oooch - jęknęła głębokim, niskim głosem, który znacznie bardziej do niej pasował - Och tak, pchaj mnie, z całej siły.
- Tak dobrze? - wysapał facet, który zastosował się do prośby i zwiększył intensywność pracy swoim tyłkiem
- Oooo, oooo... - jęczała sąsiadka - Masz chyba motorek w tyłku, panie trenerze, ooo tak...
- Nie motorek tylko motor, Marysiu - stęknął mężczyzna - Silnik wysokoprężny!
I zaczął w nią pchać jeszcze mocniej, jęcząc i sapiąc jak stara lokomotywa. Skądś znałem głos tego faceta. "Panie trenerze..." I nagle coś mi się w głowie przestawiło. W sekundę połączyłem te słowa, głos i sylwetkę. To był pan Zbigniew, ksywka "Rzemyk", mój wuefista i trener szkolnej drużyny piłkarskiej!

O ile wiedziałem, pan Rzemyk miał żonę (i też już dorosłe dzieci), więc w małym pokoju na pierwszym piętrze mojego bloku zachodziła teraz podwójna zdrada. Gdyby to działo się dwadzieścia lat później, miałbym ze sobą pewnie smartfona z kamerą,, mógłbym to nagrać. Taki materiał to byłaby bomba atomowa! Nawet nie w tym sensie, żeby któregoś z tych kochanków szantażować. Ale gdyby tak pani Kalipska miała do mnie jakieś pretensje, pokazałbym jej co nagrałem i zagroziłbym, że dowie się o tym jej mąż. A gdyby pan Rzemyk pozbawił mnie funkcji kapitana drużyny, ja mógłbym tym materiałem doprowadzić nawet do wyrzucenia go ze szkoły! Chociaż pewnie zabrakłoby mi odwagi, żeby to zrobić. Ale to i tak tylko gdybanie. Jedyne, co miałem w tej chwili przy sobie, to klucze do własnego mieszkania. A aparat fotograficzny, i to analogowy, bo innych wtedy nie było, mieli tylko rodzice i używali wyłącznie na specjalne okazje.

Zapisywałem więc wszystko w mojej pamięci, ale powoli zaczynało mi się nudzić. Nie widziałem już tak dobrze pupy pani Kalipskiej, cały widok zasłaniał teraz pan Rzemyk, który dosiadł ją jak konia, kolanami objął uda, rękami trzymał jej biodra i rżnął ją, jakby świat miał się skończyć za godzinę. Swoim sapaniem zagłuszał nawet jej jęki. W przypływie rozsądku uznałem, że lepiej się powoli ewakuować, zamiast gapić się na gołą dupę mojego wuefisty i ryzykować nakrycie na czymś, czego oglądać absolutnie nie powinienem. Przesunąłem się do drzwi wyjściowych i ostrożnie je uchyliłem. Nie skrzypnęły, więc błyskawicznie znalazłem się po drugiej stronie i jak najciszej je zamknąłem. Złapałem za rączkę wiadra pełnego wiśni i zatargałem je do naszego mieszkania. Zaraz potem zrzuciłem ciuchy i wlazłem do wanny. Zrobiłem sobie dobrze wyobrażając sobie kształtną pupę znienawidzonej sąsiadki i to, że ja pcham ją od tyłu, a nie pan Rzemyk. Po kąpieli zdrzemnąłem się, a obudził mnie zdenerwowany głos Mamy:
- Tomek, przecież prosiłam cię, żebyś zaniósł wiśnie do pani Kalipskiej! Stęskniłeś się już za paskiem na gołe dupsko? Jak tak, to zaraz możemy to naprawić...
Spojrzałem przez okno. Było już niemal ciemno, a na zegarze minęła dwudziesta pierwsza.
- Byłem u niej, mamo, po siedemnastej. Pukałem chyba z pięć minut, ale nikt nie otwierał - odkrzyknąłem - A dzwonek nie działa. Musiała gdzieś wyjść...
- Taak? Ciekawe... - Mama zajrzała do mojego pokoju - Podobno miała czekać na te wiśnie, tak mi Danka mówiła... No nic, zaniesiesz jutro.
- Tak, mamo - obiecałem i włączyłem sobie grę.

Nie spodziewałem się wtedy, że następnego dnia nic nie będzie przebiegać tak, jak oczekiwałem...

sobota, 9 maja 2020

(57.) Pożyczka

Zadzwoniliśmy guzikiem przy bramie i furtka natychmiast się otworzyła. Piotrek czekał na nas w przedsionku swojej willi. Beata uśmiechnęła się i przedstawiła, ale chłopak spojrzał na nią jak na coś wyjątkowo odrażającego, zamknął drzwi i pokazał nam, żebyśmy poszli za nim. Wspięliśmy się po schodach i dotarliśmy do pokoju Piotrka. Tam usiadł na łóżku i wyszczerzył zęby w złośliwym grymasie.
- Już myślałem, że nie przyjdziecie - rzucił, po czym zadrwił - Jaka piękna para! Dupczycie się?
- A co cię to obchodzi?! - wyrwało mi się, zanim zdążyłem przemyśleć konsekwencje
- Oj, Tomek, Tomek... - Piotrek powoli dźwignął się z łóżka - Jeszcze jedna taka odzywka i możecie zapomnieć o forsie. A obchodzi mnie to, bo wciąż nie wiem czego sobie zażyczyć w zamian za te pieniądze. Może bym tak pożyczył sobie twoją dziewczynę i ją przeleciał na twoich oczach, co? Podoba ci się taka perspektywa?
Zagryzłem wargi, żeby ponownie mu nie odpowiedzieć jakoś ostro, co pozbawiłoby nas pewnie szans na upragnioną pożyczkę. Nagle odezwała się jednak najmniej spodziewana osoba.
- To ja potrzebuję tych pieniędzy, a nie Tomek - powiedziała spokojnie Beata - Zgubiłam banknoty, którymi miałam zapłacić za kolonie mojej młodszej siostry. Dzisiaj mija termin wpłaty. Jeśli możesz mi je pożyczyć, będę ci bardzo wdzięczna i zrobię wszystko, żeby ci je oddać jak najszybciej.
- Nie obchodzi mnie to, na co ci te pieniądze - mruknął Piotrek - I nie chcę ich z powrotem, myślałem, że ci powiedział. Niewiele stracę, a chcę zyskać dobrą zabawę, jak już Tomek sam do mnie przyszedł.
- Posłuchaj, Piotrek... - odezwała się znowu Beata - Nie wiem co jest między tobą a Tomkiem, ale to ja potrzebuję tych pieniędzy. Tomek przyszedł do ciebie ze względu na mnie. Teraz jestem też ja. Jeśli mam coś dla ciebie zrobić, to mów. Jeśli chcesz coś ze mną zrobić, to... zrób. Ale nie oglądaj się na to, co najbardziej zaboli Tomka. Tomek nie ma tu nic do rzeczy.

Po tych słowach zaległa dłuższa cisza. Piotrek wpatrywał się w Beatę nieprzyjemnym spojrzeniem, w końcu wstał i podszedł do niej. Tak blisko, że jego twarz znalazła się o kilka centymetrów od twarzy Beaty. Dziewczyna machinalnie cofnęła się o krok.
- Tomek ma tu bardzo dużo do rzeczy - powiedział powoli Piotrek - Nie wiesz co jest między mną a nim? Tego też ci nie powiedział? Jak na małżeństwo - zaśmiał się szyderczo - to coś mało ze sobą rozmawiacie...
- Piotrek, daj spokój - odezwałem się wreszcie
- Dlaczego? - syknął - Twoja dziewczyna powinna się dowiedzieć co się między nami... wydarzyło. Nie sądzisz?
- To nie ma z tym nic wspólnego - powiedziałem
- Ma, bardzo dużo - Piotrek podniósł głos - Od tej ostatniej zielonej szkoły marzę tylko o zemście.
- O zemście? - prychnąłem - Za co? Za tę sytuację w kiblu?
- Też - rzucił Piotrek i odwrócił się ponownie do Beaty - A ty posłuchaj, to dowiesz się czegoś o swoim chłopaku. Na zielonej szkole mieszkałem w pokoju z nim i z jeszcze jednym kretynem. Pewnego dnia ktoś rozbił jakąś gablotę na korytarzu. Nikt się nie przyznał, a wychowawczynię to bardzo wkurwiło. Powiedziała, że skoro nie ma winnych, to wylosuje po jednej osobie z każdego pokoju i ukarze tylko tę jedną osobę, bo na wszystkich szkoda jej czasu. Zgadnij, kogo wylosowała z naszego pokoju. No, zgadnij!
- Ciebie? - powiedziała Beata szeptem
- Brawo - prychnął Piotrek - Nikt mnie nigdy tak nie upokorzył jak ta krowa i oni dwaj...
- My z Rafałem?! - krzyknąłem - A co niby mieliśmy zrobić? Wziąć winę na siebie? My też nie strzaskaliśmy tej gabloty, byliśmy równie niewinni jak ty!
- Mogliście zamknąć oczy, odwrócić się, jak już mnie wylosowano - Piotrek był czerwony na twarzy ze złości - Ale nie! Wy sobie spokojnie siedzieliście i wgapialiście się jak ja dostaję lanie na gołą dupę!
- Eee... - zabrakło mi argumentu, bo trzeba było przyznać, że nigdy nie spojrzałem na tę sytuację w ten sposób
- Eee? Tylko na tyle cię stać? Ciebie i Rafała zresztą też - rzucił Piotrek - Nim się już zająłem, myślałem że z tobą będzie mi trudniej, bo podobno jesteś inteligentny, a tu nagle sam przychodzisz mi do domu. Zemsta będzie słodka, jak to mówią. Zwłaszcza, że przychodzisz ze swoją dupą... to znaczy, przepraszam - zadrwił - Z dziewczyną.

Kolejna, złowieszcza cisza zaległa w pokoju Piotrka. Tym razem przerwała ją Beata.
- Załatwiajcie sobie swoje sprawy między sobą - powiedziała gniewnie, aż sama chyba zaskoczona swoim przypływem odwagi - A ty, Piotrek, jeśli możesz mi pomóc z tymi pieniędzmi, to zróbmy to jak najszybciej, bo za dwie godziny muszę je wpłacić w urzędzie. Dam ci... siebie i rób ze mną co chcesz, ale niech Tomek nie musi na to patrzeć. To chyba dobry układ?
- Nie, Beata! - krzyknąłem, gdy dziewczyna zaczęła odpinać swój pasek od spodni
- Tomek, daj spokój! - powiedziała stanowczo - Też mi się to nie podoba, ale nie mam innego wyjścia.
- Kłócicie się jak stare małżeństwo - zadrwił Piotrek, po czym zwrócił się do Beaty - A ty zostaw te spodnie. Nie podobasz mi się i nie chcę cię ruchać, chciałem tylko pomęczyć twojego chłopaka psychicznie.
- To co mam zrobić żebyś mi pożyczył te pieniądze? - zapytała zbita z tropu Beata
- Masz usiąść na swojej tłustej dupie i patrzeć - prychnął Piotrek
- Patrzeć na co?
- Na to, jak odbieram od twojego chłopaka zapłatę za to, co mi zrobił na zielonej szkole.
- Że co?! - zapytaliśmy oboje z Beatą

Piotrek tymczasem poszedł do swojej szafy, wysunął z niej jedną z szuflad, chwilę w niej pogrzebał i wyjął z niej skórzany pasek. Złożył go na pół i podszedł do mnie.
- Przecież od początku mówiłem ci, o co mi chodzi - wycedził - Myślałem, że jak się ma drugą średnią w klasie, to się coś tam rozumie po polsku. O zemstę mi chodzi, debilu! Patrzyłeś się jak ja dostaję lanie na gołą dupę, to za chwilę sam zobaczysz jak to jest po drugiej stronie. Klękaj przy łóżku, ściągaj gacie i wypnij dupsko!
Zamurowało mnie. Zupełnie nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, chociaż trzeba przyznać, że Piotrek tak to wszystko poprowadził, żeby nas z Beatą zupełnie skołować... Jeszcze niedawno byłem gotów zrobić chyba wszystko, żeby zdobyć te pieniądze dla niej, ale teraz - gdy ta perspektywa przybrała realną postać - zawahałem się.
- Zlej mnie zamiast jego - wtrąciła się Beata - Na goły tyłek, zniosę wszystko, sto pasów!
- Już ci mówiłem - odpowiedział jej Piotrek niemal uprzejmie - że nic do ciebie nie mam i w ogóle mnie nie interesuje żadne karanie ciebie, dupczenie i tak dalej. Ale jak chcesz coś zrobić, to przekonaj swojego narzeczonego, żeby wykonywał moje polecenia, bo inaczej nici z tej forsy dla ciebie. Masz minutę, inaczej wypad z mojego domu i więcej się tu nie pokazujcie!

Beata podeszła do mnie, a jej oczy zaszkliły się
- Tomek... - wyszeptała - Nie musisz...
- Nie, w porządku - powiedziałem pewnie - Obiecałem, że zrobię wszystko, żebyś zdobyła te pieniądze.
- Ale ja nie chcę... nie tak...
- Wzruszające - zadrwił znowu Piotrek - Dwadzieścia sekund...
- Już zdecydowałem - rzuciłem od razu, po czym rozpiąłem spodnie i zsunąłem je do kolan. Potem uklęknąłem przy łóżku i zsunąłem tak samo majtki.
- Wypnij dupę! - rozkazał Piotrek, wciągając głośno powietrze przez nos. Celebrował każdą sekundę swojej "zemsty".

Wykonałem jego polecenie, a Beata w tym czasie usiadła na łóżku tuż obok miejsca, gdzie klęczałem w tej upokarzającej pozycji. Piotrek nie oponował. Zanim zdążyłem się przyzwyczaić do nowej sytuacji, pierwszy pas spadł na mój tyłek. Piotrek był drobnej budowy i nie podejrzewałem go o to, że może mieć tyle siły w rękach. Bo ten pas naprawdę zabolał. Syknąłem z bólu, a wtedy Beata chwyciła moją dłoń i trzymała ją już przez cały czas.

Tymczasem Piotrek wpadł w amok. Rżnął pasem moją gołą pupę aż trzaskało. Świst pasa i uderzenie, świst i kolejne, bez chwili oddechu. Dawno nie dostawałem tak mocnego lania. Ostatni raz chyba od ojca Darka - chłopaka, którego stłukłem na kwaśne jabłko, bo drwił ze mnie podczas lekcji wf-u. Po dwudziestu mocnych pasach Piotrek nagle przerwał lanie.
- Musi mi ręka odpocząć, bo to jeszcze nawet nie połowa - wyjaśnił
Wtedy Beata przysunęła się do mnie i zaczęła masować swoimi dłońmi mój zbity tyłek. Dopiero wtedy poczułem, jak bardzo boli, ale jednocześnie było w tym coś... przyjemnego. Aż z przodu między nogami poczułem znajomą "sensację".
- Wystarczy tych pieszczot - przerwał jej Piotrek - Jedziemy dalej.
- Wytrzymasz, kochanie - szepnęła mi do ucha Beata, odsuwając się na przepisową odległość, a ja poczułem, że po tych słowach wytrzymałbym nawet dwieście pasów.

Ponownie ścisnęła moją dłoń, a Piotrek zabrał się do pracy. Kolejne pasy siekły mój tyłek, ale już z mniejszą mocą. Bolało nadal jak cholera, ale jednocześnie czułem, że Piotrek traci siłę. Po trzydziestym w sumie pasie, ponownie zrobił sobie krótką przerwę. Potem wlepił mi jeszcze dziesięć pasów, a ja przy każdym jęczałem z bólu, trochę przesadnie, żeby zrobić na nim wrażenie, ale też w jakiś sposób przynosiło mi to ulgę. Czterdziesty pas był ostatni, a Piotrek ciężko westchnął i usiadł na krześle, szybko oddychając. Chłopak miał naprawdę kiepską kondycję, jeśli taka aktywność tak go zmachała. Tymczasem Beata przytulała mnie i znowu masowała mój tyłek, który pulsował z bólu.
- Mogę się ubrać? - zapytałem jak najgrzeczniej potrafiłem
- Na razie tak - mruknął Piotrek
- Na razie?! Co to znaczy? - wypaliła Beata
- Będzie jeszcze... druga część zemsty - wystękał Piotrek, ale powoli już wracał chyba do sił
- Dru... druga... część? - wydukałem - Dalsze lanie?
- Nie, lanie już mamy z głowy. Ale na zielonej szkole upokorzyłeś mnie dwa razy, nie pamiętasz?
- Chodzi ci o sytuację w kiblu? - jęknąłem
- Tak, opowiedz swojej dziewczynie o tym też. No dalej! - krzyknął
- Eee... byłem pewny, że to Piotrek nakablował nauczycielkom, że Rafał palił papierosy w korytarzu a ja go pilnowałem. Nauczycielki nas nakryły i obaj z Rafałem dostaliśmy w dupę. Więc poszedłem szukać Piotrka... i... i znalazłem go w łazience...
- Jak siedziałem na kiblu! - krzyknął znowu Piotrek - I co? Mów dalej!
- No i... - zawahałem się - Trochę mu nagadałem, poszarpałem, a potem... Potem zabrałem mu rolkę papieru... - dodałem ze wstydem
- Taa... - dodał Piotrek - A najlepsze jest to, że nie miał racji, bo to nie ja nakablowałem nauczycielkom, że ten pajac Rafał pali fajki w korytarzu.
- Naprawdę? - Beata spojrzała na mnie ze zdziwieniem - Tomek, oskarżyłeś kolegę nie mając dowodów? To prawda co on mówi?
- Noo... tak - przyznałem - Byłem pewny, że to on, ale nie na sto procent... Zdenerwowałem się i nie myślałem logicznie...
- Jak mogłeś? - powiedziała Beata pełnym zawodu tonem

- Ojej, czyżby rozwód się szykował? - Piotrek wrócił do drwin - Ale potem sobie to wyjaśnicie. Teraz czas na drugą i ostatnią część mojej zemsty. Potem dostaniecie swoje pieniądze.
- Co mam zrobić? - zapytałem ciężko
- Nie domyślasz się jeszcze? - Piotrek znowu celebrował każde słowo - Dokładnie to samo, co mi zrobiłeś tam, w tym kiblu. Zaraz pójdziemy do łazienki, siądziesz na klopa i zrobisz kupę, ale po papier będziesz się musiał przespacerować z brudnym dupskiem tak, jak ja wtedy...
- Eee... z tym może być problem - powiedziałem spokojnie - Dzisiaj rano zrobiłem już... I przynajmniej do jutra już nic więcej nie dam rady.
- Co?! - Piotrek wyglądał, jakby jego misterny plan właśnie w całości się zawalił - Ale...
- Mówię poważnie, przysięgam - dodałem - Usiądę na kiblu, skoro ci tak zależy, ale mogę tam siedzieć do wieczora, a nic z tego nie będzie... Piotrek, ja cię naprawdę przepraszam za tą akcję na zielonej szkole. Nie powinienem się tak wkurzać i oskarżać cię bez dowodów. Zachowałem się jak ostatni kretyn i jest mi głupio naprawdę. Chętnie bym cofnął czas, ale się nie da. Dlatego wymyśl coś innego, proszę. Zlej mi dupę jeszcze raz. Albo przyjdę jutro i zrobię to, co chcesz, ale błagam, daj dzisiaj Beacie te pieniądze, bo za godzinę musi je wpłacić...
- Nie... ja... tego... to nie tak miało być - Piotrek był kompletnie skołowany, a ja byłem przekonany, że mimo takiego poświęcenia przegraliśmy sprawę na finiszu. Nie zrobię tego, czego ode mnie oczekiwał, więc pewnie nici z pieniędzy...

... i w tym momencie po raz kolejny do akcji wkroczyła Beata.
- A może tym razem ja mogę wziąć tę karę za Tomka? - zapytała pewnie - Ja w pięć minut zrobię to, czego chcesz.
- Eee... no... chyba tak - nadal skołowany Piotrek przytaknął półprzytomnie, a ja nawet nie zdążyłem zaprotestować. Beata tylko spojrzała na mnie w taki sposób, że zrozumiałem, że teraz mam się nie wtrącać. Po chwili w trójkę szliśmy na drugi koniec korytarza. Tam znajdowała się łazienka, nawiasem mówiąc większa niż całe mieszkanie socjalne Beaty i jej rodziny. Dziewczyna dziarsko weszła do środka, Piotrek zatrzymał mnie w progu i zamknął drzwi. Zdążyłem tylko jeszcze dojrzeć jak Beata rozpina i zsuwa spodnie, po czym zostałem sam na korytarzu....

To było dziesięć minut, które wlokły się w nieskończoność. Przez drzwi do łazienki nie miałem szans niczego dojrzeć, więc nasłuchiwałem chociaż jakichkolwiek dźwięków ze środka, ale i z tego nic nie wyszło. Usłyszałem dopiero odgłos spłukiwanej wody, a po chwili drzwi się otworzyły. Wyszła przez nie tylko Beata. Piotrek siedział na krawędzi wanny i patrzył w jakiś punkt na ścianie. Dziewczyna szarpnęła mnie i mruknęła "Spadamy!", a na mój pytający wzrok wyciągnęła z kieszeni trzy pięćdziesięciozłotówki. Chwilowo niczego więcej nie potrzebowałem do szczęścia.

Za chwilę biegliśmy już przez słoneczne ulice naszego miasta, trzymając się za ręce i nie mówiąc ani słowa. Przystanęliśmy dopiero przy ławce na skwerku w pobliżu urzędu, gdzie Beata miała wpłacić te pieniądze. W ułamku sekundy Beata padła mi w ramiona, płacząc i śmiejąc się jednocześnie. Przez kilka minut przytulaliśmy się nadal nic nie mówiąc. W końcu dziewczyna pierwsza przerwała ciszę.
- To cud, ja pieprzę, Tomek, to jest cud, że mamy te pieniądze! - śmiała się, ocierając łzy
- No... - teraz ja byłem skołowany nie mniej niż Piotrek pół godziny temu
- Byłeś taki dzielny i wspaniały, i w ogóle - pocałowała mnie w policzek - Nigdy ci tego nie zapomnę, już drugi raz uratowałeś mi tyłek!
- Ale przecież... tam u Piotrka wyglądało jakbyś mi miała za złe, że go napadłem bez dowodów na tej zielonej szkole...
 - Oj tam, zgrywałam się, żeby się nie rozmyślił - uśmiechała się - Wyczułam, że jemu zależy na tym, żeby ktoś wziął jego stronę i przyznał mu rację. Wcale tak nie myślałam naprawdę. To wariat i psychopata i dobrze zrobiłeś mu na tej zielonej szkole. Kocham cię, Tomek! Jesteś najlepszym facetem na świecie!
- A ty jesteś najlepszą dziewczyną - powiedziałem szczerze, ale jedna rzecz wciąż nie dawała mi spokoju - Ale mówisz, że to wariat i psychopata, ale tak chętnie zamknęłaś się z nim w łazience... Mógł ci zrobić krzywdę...
- Daj spokój, wszystko było pod kontrolą - powiedziała wesoło - To wariat, ale wciąż jeszcze dzieciak. Widziałeś jak się pogubił, gdy powiedziałeś mu, że nie dasz rady już dzisiaj zrobić kupy. Trzeba było szybko wykorzystać to, że jest taki zagubiony, bo jakby doszedł do siebie, to by na bank nie dał nam tych pieniędzy.
- Więc co się działo w tej łazience?
- Nic, usiadłam na klopie, zrobiłam co trzeba...
- ... tak po prostu? Nie... nie wstydziłaś się? - przerwałem
- Ech, Tomek, zapominasz, że ja mieszkam w bloku socjalnym. Ze wspólną łazienką na korytarzu. Z uszkodzonym zamkiem. Ile razy ktoś mi wlazł jak siedziałam na kiblu... A jak się szambo zatkało, to się trzeba było załatwiać w pokoju, do wiadra, przy mamie i rodzeństwie... Po paru takich sytuacjach uodpornisz się już na wstydliwość.
- Aha... rozumiem - bąknąłem
- Zresztą ten Piotrek naprawdę jest dziwny - dodała - Jak siedziałam na tym klopie, to prawie na mnie nie patrzył, tylko na ścianę. A jak już to patrzył mi na twarz, w oczy, a nie na dupę. Jak już skończyłam, to wziął rolkę i papieru i postawił na drugim końcu łazienki. I faktycznie musiałam po nią pójść. Ale jak się podcierałam, to znowu w ogóle nie patrzył, tylko odwrócił się w drugą stronę. Potem podeszłam do niego i bez słowa dał mi te pieniądze, a ciąg dalszy już znasz.
- Zasłużyłaś na te pieniądze - przyznałem
- Nie, ty zrobiłeś więcej - zaprotestowała - Nie wiem czy przeżyłabym takie lanie, jakie dostałeś. Jestem ci za to wdzięczna i nigdy ci tego nie zapomnę.
- Wcale nie było takie mocne - powiedziałem, trochę wbrew faktom - Ale teraz pospiesz się i wpłać te pieniądze, żeby już nic więcej nam nie groziło.
- Już biegnę! - zapewniła wesoło
- To co, widzimy się w piątek? - zapytałem na odchodnym
- Jaki piątek?! - zdziwiła się Beata - Czekasz tu na mnie, szybko załatwię tę wpłatę. A potem idziemy do mnie. Jak moja mama wyjdzie do pracy, to wyganiam rodzeństwo na podwórko, ty kładziesz się na łóżku, ściągasz majtki i robię ci najlepszy na świecie masaż, bo zasłużyłeś na niego.
- Masaż obolałego tyłka? - upewniłem się, przypominając sobie o pulsującym uczuciu pod spodenkami
- Też - Beata uśmiechnęła się zaczepnie i pobiegła w stronę urzędu

sobota, 25 kwietnia 2020

(56.) Zguba

Złociste światło czerwcowego, porannego słońca wpadało ukosem do mojego pokoju, omijając krzywo zwisającą żaluzję. Promienie dotarły aż do mojego łóżka, stojącego przy przeciwległej do okna ścianie, na którym ja właśnie robiłem sobie "dobrze". To był mój rytuał od trzech dni, czyli od początku wakacji. Wylegiwać się długo, najlepiej do dziesiątej, potem "ręcznie" zaspokoić swoje buzujące hormony, a następnie aż do czternastej, zanim nie wrócą rodzice, być panem i władcą w mieszkaniu.

Hormony buzowały, bo wciąż świeżo miałem w pamięci wydarzenia ostatniego dnia roku szkolnego. Już sam fakt zakończenia szkoły i otrzymania świadectwa ze średnią 4,85 byłby dla wielu moich rówieśników powodem do niemałej ekstazy. A ja tego dnia spotkałem się jeszcze z napaloną szesnastolatką, która najpierw się przy mnie wysikała (więc miałem okazję obejrzeć jej kształtny, wielki tyłek w dużym przybliżeniu i bez żadnego okrycia), potem się ze mną całowała i to dwa razy po trzy minuty, a wreszcie, po powrocie do domu, moja najlepsza przyjaciółka Beata zaspokoiła mnie ręką tak, że myślałem iż oszaleję z rozkoszy.

Wiem, scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, a tymczasem, z dużą pomocą przypadków i szczęśliwych zbiegów okoliczności, ziścił się dokładnie tak, jak to opisuję. I teraz każdego ranka przypominałem sobie te cudowne chwile, przeżywając je ponownie w wyobraźni i pomagając sobie w tym przeżywaniu prawą ręką. Z Beatą nie widziałem się od piątku, bo odkąd rozpoczęły się wakacje, musiała więcej pomagać w opiece nad swoim młodszym rodzeństwem. Jej mama szczęśliwie, chociaż dużym kosztem, utrzymała pracę na pół etatu jako sprzątaczka w urzędzie, zatem od 14:00 do 18:00 cały dom, z trójką sióstr i braci na czele, był na głowie Beaty właśnie. Umawialiśmy się, że "odbijemy" to sobie w najbliższy weekend.

Do weekendu pozostało jednak jeszcze kilka dni. Na razie był wtorek, ostatni dzień czerwca, a ja dźwignąłem się wreszcie z łóżka drapiąc się niedbale po tyłku. Miałem wylegiwać się do dziesiątej, ale hormony obudziły mnie już po ósmej, więc uznałem, że jeśli raz nie zrealizuję planu - nic się nie stanie. Posnułem się trochę po pustym mieszkaniu, pootwierałem okna i przegryzłem coś na śniadanie. Potem chyba z pół godziny przesiedziałem na klopie czytając komiksy. W chwili, gdy spuszczałem wodę, odezwał się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Pewnie znowu ktoś nie domknął drzwi na dole i jacyś domokrążcy, zamiast zatrzymywać się na domofonie, łażą po mieszkaniach od drzwi do drzwi... Wyjrzałem ostrożnie przez wizjer. Zamiast akwizytora dostrzegłem jednak znajomą sylwetkę. Natychmiast odryglowałem zamek. W progu stała Beata. Oczy miała zapuchnięte od płaczu.

Dobry kwadrans później, dwie szklanki wody i jedenaście chusteczek higienicznych pozwoliły mi poznać ogólny sens tego, co doprowadziło moją przyjaciółkę do takich spazmów. Otóż, jakieś dwa tygodnie temu odstąpiłem siostrze Beaty swoje miejsce na organizowanych przez Urząd Miasta wakacyjnych koloniach nad morzem. Miałem w tym swój interes, bo dzięki tej charytatywnej decyzji Mama pozwoliła mi wrócić do szkolnej drużyny piłkarskiej, z której miałem być na rok wykluczony za karę za moje ekscesy na imprezie urodzinowej Konrada. A ja wyważyłem, że cały rok gry w piłkę, w dodatku jako kapitan tej drużyny, co obiecał mi trener, jest dla mnie cenniejszy niż dwa tygodnie nad morzem. Decyzja była natomiast charytatywna z tego względu, że rodzina Beaty (matka samotnie wychowująca czwórkę dzieci) była biedna jak myszy kościelne i słowa "wyjazd wakacyjny" były tam praktycznie nieznane. A ogromnym atutem tych organizowanych przez władze miejskie (a właściwie jakiś wydział do spraw pomocy społecznej) kolonii był fakt, że w większości były one finansowane przez miasto. Rodzice dopłacali tylko jedną trzecią całego kosztu wyjazdu, który wynosił 450 złotych. A kwotę 150 złotych udało się wysupłać nawet mamie Beaty, której jedynym dochodem oprócz zasiłku z pomocy społecznej, była praca sprzątaczki na pół etatu. W ten sposób zdecydowano, że Agnieszka - dwunastoletnia siostra Beaty, w tym roku skorzysta z wyjazdu wakacyjnego. Kolej Beaty przypadała za rok, jako nagroda za ukończenie szkoły podstawowej.

To wszystko już wiedziałem. Natomiast po opanowaniu histerii Beaty dowiedziałem się, że dziś mija termin wpłacania tych 150 złotych do urzędu miasta. Odłożone i przechowywane w puszce po kawie czy herbacie banknoty, dziś rano Beata dostała od swojej mamy do ręki, z poleceniem zaniesienia ich i wpłacenia w Ośrodku Pomocy Społecznej, czy gdzie tam to było trzeba. Jej mama musiała zająć się trójką pozostałych dzieci, dlatego misja przypadła Beacie jako najstarszej. Jeszcze wychodząc z domu dziewczyna sprawdziła, że pieniądze leżą bezpiecznie w jej torebce. Przed wejściem do Ośrodka, gdy przeglądała torebkę (w poszukiwaniu kartki, na której miała zapisaną informację w którym pokoju przyjmują wpłaty) odkryła, że pieniądze zniknęły... Wywaliła wszystkie rzeczy z torebki, przeszukała kieszenie, przeszła z powrotem całą trasę do domu, uważnie rozglądając się, czy gdzieś banknoty nie wypadły. Zresztą, nawet gdyby wypadły, już dawno ktoś by je sobie przywłaszczył... A równie dobrze mógł ktoś sięgnąć do jej torebki (niestety, zapinanej tylko na klips, nie na zamek) gdziekolwiek. Na światłach, na przystanku autobusowym, w tłoku...

Sytuacja była dramatyczna. Zbliżała się dziesiąta, do trzynastej trzydzieści Beata musiała być z powrotem w domu, żeby pilnować rodzeństwa, bo jej mama wychodziła wtedy do pracy. Dziś był ostatni dzień wpłat, po tym terminie zaklepane miejsce przepadało i wskakiwał na nie ktoś z listy rezerwowej. Zasady były nieubłagane. A skąd wziąć nagle 150 złotych? W tamtych czasach były to spore pieniądze. Średnia pensja w 1998 roku wynosiła 1200 zł. miesięcznie! Mama Beaty pracowała na pół etatu, więc zarabiała nieco ponad 600 złotych. Beata zgubiła jedną czwartą jej miesięcznej wypłaty...

Chętnie oddałbym jej całe swoje kieszonkowe. Ale ono wynosiło 20 zł. miesięcznie (a jeśli w danym miesiącu zdarzyło się jakieś lanie od rodziców, wówczas było zmniejszane o 5 złotych za każde lanie). Ponieważ w czerwcu akurat dostałem lanie od Mamy aż cztery razy, cały mój majątek w tej chwili wynosił 3,30 zł. i miał się nie zwiększyć w lipcu ani o grosz... Zaczęliśmy gorączkowo myśleć i kombinować. Nie mieliśmy szans zebrać takiej kwoty w niecałe cztery godziny. Powrót do domu Beaty i wyjawienie jej mamie co się stało, byłoby samobójstwem. Dziewczyna stwierdziła, że w takiej sytuacji po raz pierwszy dostałaby lanie na gołą dupę i byłoby ono - jak sama przyznała - w pełni zasłużone. A przede wszystkim nie mogłaby już nigdy spojrzeć w oczy swojej młodszej siostrze, która tak bardzo się ucieszyła na ten wyjazd. Pójść po pomoc do moich rodziców też nie wchodziło w grę. Moja Mama bardzo lubiła Beatę, starała się pomagać jej i jej rodzinie, ale przed pierwszym dniem miesiąca, zanim wypłaty rodziców wpłynęły na konta, nawet u nas kwota 150 złotych była sporym wydatkiem. Zresztą, Beata pewnie na to nigdy by się nie zgodziła, już wystarczająco ona i jej mama były skrępowane tym, że oddałem im swoje miejsce na koloniach. Musiałem zapewniać i przysięgać, że zdecydowanie bardziej wolę jechać do cioci do Krakowa (której w istocie nie znosiłem, zwłaszcza odkąd w ubiegłe wakacje sprawiła mi lanie na goły tyłek za samowolne wyjście z domu) niż nad morze. Ot, takie "niewinne" kłamstewko dla dobra sprawy.

W akcie desperacji zajrzałem do sekretnego pudełka, w którym rodzice trzymali gotówkę - zazwyczaj dochody Taty z prywatnych "fuch". Czasami było tam nawet kilka stówek, ale teraz leżała tylko pojedyncza "pięćdziesiątka". Zresztą, nawet gdyby było więcej, ich zabranie bez pytania nie wchodziło w grę. Mama zauważała najdrobniejsze zmiany w liczbie banknotów. Kiedyś o mało nie dostałem lania tylko dlatego, że dwa banknoty się skleiły, a Mama uznała, że to ja sobie wziąłem jeden, aby kupić nowy walkman. Już ściągała mi siłą majtki, gdy ze łzami w oczach wybłagałem, żeby przeliczyła jeszcze raz...

Byliśmy więc, jak to się teraz mówi, w czarnej dupie... Nie mieliśmy jak zebrać tych pieniędzy, nie chcieliśmy przyznać naszym rodzicom, co się stało. Ja w żaden sposób nie byłem winny, ale z całego serca chciałem pomóc przyjaciółce. Niestety, pomysły mi się kończyły. Zebranie 1/8 średniej miesięcznej pensji w trzy i pół godziny graniczyło z cudem. Nie mieliśmy nawet od kogo pożyczyć takiej sumy. Beata nie miała dziadków. Ja miałem, ale mieszkali na drugim końcu Polski. Wtedy nie było przelewów błyskawicznych, kart bankomatowych ani BLIK-ów. Przekaz pocztowy szedł minimum dwa dni. Sąsiedzka pomoc też nie wchodziła w grę. Beata mieszkała w mieszkaniu socjalnym, gdzie sąsiadami byli ludzie równie niezamożni jak jej rodzina, a czasami nawet osoby z tak zwanego marginesu... Moi sąsiedzi byli wprawdzie "normalni" i utrzymywaliśmy, jako rodzina, normalne z nimi stosunki, chociaż bardziej utrzymywali je moi rodzice. Ja byłem dla sąsiadów "ten rozwydrzony nastolatek z trzeciego piętra". Kiedyś przypadkiem potrąciłem jedną z sąsiadek na pogrążonej w ciemności klatce schodowej. Mama wysłała mnie do niej, abym osobiście przeprosił, a ta sąsiadka przeprosiny owszem, przyjęła, ale dopiero po tym jak wlepiła mi lanie na gołe dupsko za karę. Gdybym teraz poszedł do niej i poprosił o 150 złotych, nawet wyjaśniając co się stało, uznała by to w najlepszym wypadku za dziecięcy żart. I na pewno nie omieszkałaby powiedzieć o wszystkim moim rodzicom.

To może nauczyciele? Ale komu z nich ufałem tak bardzo? Chyba jedynie pani psycholog, ale ona z końcem roku szkolnego wyjechała na miesiąc gdzieś za granicę (sama mi o tym opowiadała na ostatnim przed wakacjami spotkaniu). A poza nią? Moja wychowawczyni była sprawiedliwa, ale surowa. Na pewno zaproponowałaby, aby zwrócić się po pomoc do rodziców, a nie działać na własną rękę. To może pani Iwona od geografii? Mimo, że dostałem od niej kiedyś lanie (żeby móc zdawać na wyższą ocenę), bardzo mnie lubiła, a ja lubiłem jej lekcje i dawałem zawsze z siebie sto procent. Uczyła też Beatę, znała jej sytuację rodzinną, może warto spróbować...? W akcie desperacji, z ledwo tlącą się iskierką nadziei, poszliśmy na osiedle przy naszej szkole. Wiedziałem, gdzie mieszka pani Iwona, bo właśnie u niej w mieszkaniu dostałem to wspomniane lanie. Nawet mieliśmy szczęście, bo drzwi na klatkę schodową były otwarte, a wolałem uniknąć tłumaczenia sprawy przez domofon. Niestety, na tym szczęście się skończyło. Dobijaliśmy się do mieszkania ponad pięć minut, ale wyglądało na to, że w środku nikogo nie ma... W panice zacząłem proponować, że może pójdziemy do szkoły, w wakacje sekretariat jest otwarty, może powiedzą nam gdzie jest pani Iwona czy coś, ale Beata pokręciła głową. Usiadła na ławce przed blokiem, schowała twarz w dłoniach i ponownie rozpłakała się w geście rezygnacji...

Objąłem ją, ale nie wiedziałem co powiedzieć. Sprawa była przegrana. Całe te wakacje, które tak pięknie się rozpoczęły, teraz można było potłuc o kant dupy... Wszystkie moje radości z ostatnich dni, świadectwo z drugą średnią w klasie (przegrałem tylko z Piotrkiem, który miał 5,25 i wzorowe zachowanie), całowanie się z Justyną, pieszczoty z Beatą... Wszystko to nagle zbladło i straciło jakikolwiek sens.

Zaraz! Z Piotrkiem...? Przecież to jest myśl! Mój kolega z klasy był małomównym odludkiem, ale miał jednocześnie obrzydliwie bogatych rodziców. Jedne jego spodnie czy bluza kosztowały tyle, sądząc po metkach z nazwą producenta, co wszystkie moje ciuchy razem wzięte. Nie wiem jakie dostawał kieszonkowe, ale jeśli ktokolwiek w tym mieście miałby środki żeby nam pomóc, to właśnie on.

Przekazałem szybko mój pomysł Beacie. Otarła oczy i ruszyliśmy na osiedle domków jednorodzinnych, gdzie mieszkał Piotrek. Nigdy u niego nie byłem, ale wiedziałem gdzie mieszka, bo jego dom rozpoznawali wszyscy (domyślcie się dlaczego). Ojciec Piotrka był właścicielem prywatnej stacji benzynowej (tak, wtedy istniało sporo takich miejsc, zanim sieci wszystko wchłonęły), miał trzy samochody i jeden z pierwszych w mieście telefonów komórkowych (wielki jak cegła, z jeszcze cięższą walizeczką do jego ładowania, a w pełni naładowany pozwalał podobno na dwie minuty rozmowy). Kilkadziesiąt metrów od domu Piotrka był przystanek autobusowy. Uznaliśmy zgodnie, że Beata tam poczeka, a ja najpierw sam pogadam z kolegą i wyjaśnię o co chodzi.

Chwilę później zegar na kościelnej wieży wybijał jedenastą, a ja wciskałem guzik dzwonka w płocie okalającym willę rodziców Piotrka. Po chwili drzwi otworzyła wysoka kobieta, ubrana tak jakby właśnie wracała z przyjęcia u angielskiej Królowej. Wytłumaczyłem, że mam na imię Tomek, jestem kolegą z klasy Piotrka i mam do niego pewną sprawę. Kobieta, prawdopodobnie jego mama, uprzejmie poprowadziła mnie do środka. Przeszliśmy schodami oraz bocznym korytarzem domu na jego przeciwległą stronę i wyszliśmy na taras, który wielkością przypominał lądowisko dla helikopterów. Przy barierce zdobionej kwiatowym motywem stał stolik i dwa krzesła. Na jednym z nich siedział Piotrek, na drugim - opierał swoje nogi. Wyglądał jak milion dolarów. Blond włosy zaczesane na bok i wzmocnione żelem, markowe okulary przeciwsłoneczne, koszulka bez rękawów z logo marki, którą do tej pory widziałem tylko w telewizji i to satelitarnej... Czytał jakiś komiks popijając lemoniadę z lodem.
- Piotrek, kolega do ciebie - zapowiedziała mnie kobieta
- Tomek? - Piotrek spojrzał na mnie z nieco chyba wymuszonym uśmiechem, odchylając okulary  - Cześć!
- To pogadajcie sobie - dodała jego (chyba) mama - Ja jadę z panią Bożenką na podpisanie umowy, a potem na lancz. Wrócę po szesnastej, zamów sobie coś do jedzenia, bo tato też będzie późno.
- Dobrze mamo - powiedział chłopak i teraz już miałem pewność kim była kobieta
Piotrek zaprosił mnie gestem do stolika, a chwilę potem jego mama wsiadła do stojącego na tyłach budynku białego mercedesa i odjechała.

Mniej więcej w tym samym momencie zdałem sobie sprawę, że nie przygotowałem żadnej zgrabnej historii uzasadniającej moją prośbę. Pani Iwonie chcieliśmy powiedzieć całą prawdę, ale już koledze, który nie pałał do mnie sympatią - niekoniecznie. Zwłaszcza, że przyszedłem sam, a Beata czekała na przystanku. W końcu naściemniałem, że zepsułem w domu sprzęt AGD i muszę szybko go odkupić, zanim wrócą rodzice, bo jeśli to odkryją, nie pojadę na wakacje.
- A jaki to sprzęt? - Piotrek świdrował mnie wzrokiem
- Eee... toster - rzuciłem bez namysłu - To znaczy ten... mikser! Taki duży, robot kuchenny! - plątałem się w zeznaniach
- Coś kręcisz... - zauważył kolega, po czym podniósł okulary na czoło, dźwignął się z krzesła i gestem zaprosił mnie, żebym za nim poszedł
Weszliśmy do domu, wspięliśmy się po schodach na piętro i na końcu wyłożonego eleganckim dywanem korytarza Piotrek otworzył drzwi do swojego pokoju. Spodziewałem się, że będzie wielki jak całe moje mieszkanie, gdy tymczasem okazał się kameralny, ale pełny nowoczesnego sprzętu, z komputerem na czele. Do tego regał pełen książek i komiksów, żaluzja i lampa sterowane na pilota, gry takie, o jakich mogłem tylko pomarzyć, bo kosztowały pół pensji moich rodziców...
Piotrek poszedł do szafy, przesunął skrzydło drzwiowe za którym znajdowały się mniejsze szafki i szuflady. Wysunął jedną z nich, pogrzebał i wyciągnął coś, co okazało się zwitkiem banknotów. Sądząc po grubości, było tam grubo ponad tysiąc złotych. Dwie miesięczne pensje mamy Beaty!
- Mówisz, że potrzebujesz sto pięćdziesiąt? - niedbale odliczył trzy pięćdziesiątki i wyciągnął rękę z pieniędzmi w moim kierunku. Gdy jednak chciałem je sięgnąć, nagle ją cofnął.
- Dam ci je - powiedział beznamiętnym tonem - Dam, nie pożyczę. I nie musisz mi oddawać. Bo i tak nie masz z czego, a poza tym - jak widzisz - ja mam tego jak lodu. Ale masz mi powiedzieć całą prawdę i to teraz, bo inaczej nic z tego. Wiem, że nie chcesz tej forsy dla siebie, bo ściemniałeś z tym tosterem jak debil. Więc dla kogo? Dla tej twojej dupy?
- Co? - zdziwiłem się
- Tomek, daj spokój - machnął ręką Piotrek - Myślisz, że nie wiem, że chodzisz z tą rudą dupą z równoległej klasy?
- Ma na imię Beata - wydusiłem przez zaciśnięte zęby. Najchętniej bym mu przywalił, ale wtedy mógłbym zapomnieć o pieniądzach.
- Czyli to już mamy ustalone - Piotrek uśmiechnął się złośliwie - To teraz drugi warunek: dostaniesz pieniądze jeśli przez najbliższą godzinę będziesz robił wszystko to, co ci powiem. Jasne?
- Ale... co konkretnie?
- Zobaczymy - Piotrek teatralnie przeciągał słowa - Nie bój się, nic zakazanego ani niebezpiecznego. Nie każę ci napaść na sklep albo przyłożyć jakiemuś obcemu facetowi na ulicy. To co, zgoda?
- Chyba nie mam wyjścia - przyznałem cicho
- Ja tam nie wiem - Piotrek podszedł powoli do okna - To są twoje sprawy. Ale jeśli tak, to zaczynamy. Pierwsze zadanie: idź i ją przyprowadź.
- Co? Kogo?
- Kurde, Tomek, jakim cudem ty masz drugą średnią w klasie skoro wszystko ci trzeba tłumaczyć jak idiocie... - Piotrek bawił się protekcjonalnym tonem - Swoją dupę przyprowadź... to znaczy... Beatę. Na pewno nie przyszedłeś tu sam, tylko ona gdzieś czeka w pobliżu. W parku? Na przystanku? No, dalej, na co czekasz?

Trochę skołowany wyszedłem z willi Piotrka. Myślałem, że to będzie łatwiejsze. Że go poproszę, albo przeproszę za to, co się działo na zielonej szkole, że zapewnię że oddam pieniądze za jakiś czas, gdy już z Beatą wymyślimy jak je zarobić, i będzie po wszystkim. Piotrek jednak najwyraźniej wciąż chował do mnie urazę. I tą sytuacją sam wpakowałem się w jego łapy, aby mógł sobie na mnie do woli poużywać. W sumie mi tam wszystko jedno, ale nie chciałem wciągać w to Beaty. Obawiałem się, co może przyjść do głowy mojemu dziwnemu koledze...

Dziewczyna siedziała na przystanku. Gdy zobaczyła mnie z oddali, od razu się poderwała. Jej cała twarz wyrażała jedno pytanie: "I jak? i jak? udało się?". Usiadłem obok niej na ławce i wytłumaczyłem delikatnie w czym rzecz, że sprawa jest na dobrej drodze, ale musi iść ze mną do Piotrka.
- No to już, na co czekamy? - pociągnęła mnie energicznie za rękę - Prowadź!
- Ale...  zatrzymałem ją - Czy jesteś pewna?
- No jasne! Tomek, co ty?! Przecież mówisz, że on ma te pieniądze i chce ci je dać, tylko ja mam przyjść i poprosić. No to przecież trzeba iść zanim się rozmyśli. Jak zechce, to mogę go nawet po stopach całować!
- Właśnie w tym problem, że nie wiem czego on chce. Pieniądze da, nie zależy mu na nich, ale pewnie się będzie chciał zabawić naszym kosztem. Wiesz, to trochę dziwak i odludek, a ja...
- Co ty? - dopytywała Beata
- Ja... my się raczej nie lubimy - przyznałem - Od czasu zielonej szkoły, gdy mieliśmy... pewne zatargi... Może będzie się chciał na mnie odegrać, a ja sam w ten sposób dałem mu broń do ręki.
- Odegrać? Ale... nic nie rozumiem...
- Piotrek myśli, że my chodzimy ze sobą, ty i ja. Mówi o tobie nie po imieniu, tylko "ta ruda dupa". To kretyn, ale nie mogę mu przywalić, bo wtedy na pewno nie da nam tych pieniędzy. I teraz boję się, czy nie wykorzysta ciebie, żeby się na mnie odegrać... A nie chcę, żebyś miała z tego powodu jakieś nieprzyjemności...
- Tomek, przecież to ja zgubiłam pieniądze! To ja wpakowałam ciebie w tą sytuację. Jeśli ten twój kolega będzie chciał czegoś ode mnie zamiast od ciebie, to nawet lepiej. Ja powinnam ponieść konsekwencje tego, co narobiłam.
- Ale właśnie ja się boję tego, czego on może chcieć od ciebie... Nie wiem jak daleko się posunie...
- Myślisz... - nagle w głowie Beaty coś zaskoczyło - że on będzie chciał... do mnie się... dobierać? 
- Nie wiem... - przyznałem smutno - Nie wiem na co go stać. Na zielonej szkole nawet pod prysznic chodził w kąpielówkach. Zawsze myślałem, że to nieśmiały dzieciak, rozpuszczony przez bogatych rodziców. Ale w oczach ma coś... dziwnego... Najchętniej już bym tam nie wracał.
- Tomek, to jest nasza... moja ostatnia szansa! - Beata niemal krzyknęła - Ja spierdoliłam sprawę i przeze mnie Aga nie pojedzie na wymarzone kolonie. Więc jeśli ten twój Piotrek będzie chciał, żebym się rozebrała i zatańczyła przed nim na golasa, to zrobię to! Jeśli będzie chciał mnie pomacać po cyckach albo wsadzić mi rękę w cipkę, to mu pozwolę! Jestem zdesperowana i gotowa na wszystko.

A po tym wyznaniu się rozpłakała. Chwilę zajęło, zanim pozwoliła otrzeć sobie oczy i doprowadziła się do względnego porządku. Potem przekonywała mnie przez kolejne kilka minut jak ważne jest to, żeby zdobyć dziś te pieniądze. I że nie ma zamiaru dać się upokorzyć, ale jeśli będzie trzeba, to zrobi niemal wszystko dla tych 150 złotych...
- A może nie będzie tak źle - uśmiechnęła się blado, ale było w tym uśmiechu coś, co uwielbiałem w tej dziewczynie. Czasami się załamywała i upadała na duchu, ale jednocześnie przeszła już w życiu tak wiele, że zawsze potrafiła się podnieść i w każdej sytuacji, może nie zawsze od razu, czasami po jakimś czasie, odnaleźć światełko nadziei. Czułem się źle z tym, że teraz musi się tak narażać. W końcu to ja zaproponowałem wizytę u Piotrka, ale faktycznie wyglądało na to, że to nasza ostatnia szansa. I chociaż to Beata zawaliła sprawę z pieniędzmi a nie ja, w tym momencie zrobiłbym wszystko, żeby samemu ponieść konsekwencje i żeby Piotrek upokorzył mnie, a nie ją. Ale na to się na pewno nie zgodzi. Mój niedoceniany kolega z klasy był bardziej przebiegły niż nam się do tej pory wydawało. Mogłem więc zrobić tylko jedno.
- Będę cały czas przy tobie - ścisnąłem Beatę za rękę i poszliśmy w kierunku willi Piotrka...

(ciąg dalszy nastąpi...)

niedziela, 19 kwietnia 2020

(55.) Burzliwy początek wakacji (część 2.)

... a ja siedziałem w jej pokoju jak ten głupi chyba z 15 minut. Nie wiedziałem czy mam sobie iść, czy czekać, czy się jakoś wytłumaczyć. Teoretycznie mógłbym iść do domu, pies jest za płotem, nie rzuci się na mnie. Justyna pewnie się do mnie już nigdy nie odezwie, ale tej znajomości raczej nie będę żałować. Ale jeśli ja pójdę, a ona sobie coś zrobi w tej łazience....?

Więc czekałem kolejne długie minuty. Szum wody z kranu ustał, ale dopóki słyszałem z tej łazienki jakiekolwiek ludzkie odgłosy, uznałem, że nie będę interweniować. Poczekam aż sama wyjdzie. Pewnie każe mi wypierdalać i dołoży jeszcze parę inwektyw, ale - tak jak wspomniałem - nie będę żałować.

W końcu usłyszałem odgłos naciskanej klamki. Chwilę potem Justyna weszła do pokoju. W pierwszej chwili ciężko było poznać, że to ta sama osoba, co pół godziny temu. Włosy miała mokre i splątane, lekki makijaż zmyty zupełnie, oczy zaczerwienione... W jej postawie nie było nawet ćwierci tej pewności siebie, jaką dziewczyna prezentowała, gdy ją poznałem. Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i usiadła na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach.
- Posłuchaj, ja... - przemogłem się po dłuższej chwili
- Nie, nic nie mów, proszę... - załkała - To ja... ja muszę... ja cię strasznie przepraszam... Boże, jaka ja jestem idiotka...
- Nie, wcale nie - zaprzeczyłem cicho
- Jestem! - powiedziała pewnie - A ty jesteś tak wspaniałym facetem, że nie chcesz tego dostrzec, ale tak jest. Tomek... ja... ty... chciałbym, żebyś zrozumiał, że... Nie wiem jak ci to powiedzieć...
- Rozumiem - powiedziałem - Chcesz się ze mną przespać, a alkohol cię ośmiela i...
- Nie, to zupełnie nie tak - przerwała mi szybko - Tomek... jak myślisz... ile razy w życiu ja... no wiesz... robiłam to... uprawiałam seks...?
- Eee - zamurowało mnie - Nie wiem, skąd mam wiedzieć takie rzeczy?!
- Jak myślisz, strzelaj...
- Kilka... naście... razy...? - palnąłem
- Nigdy! Ani razu! - zawyła
- Ale... aha... To chyba... dobrze... To znaczy, to chyba nic złego... Wiesz, ja też nigdy, nic, zupełnie... To znaczy ja mam dwa lata mniej od ciebie, ale to i tak... Mamy jeszcze czas, tak czy inaczej - próbowałem nieudolnie jakoś ją pocieszyć
- Połowa dziewczyn w mojej klasie już dawno się ruchała... A ja...
- To chyba normalne, że w tym wieku wszystkich nas do tego ciągnie, ale to nie znaczy, że...
- Nie, nie rozumiesz - przerwała mi ponownie - Ja nie chcę być gorsza od nich, więc jak z nimi rozmawiam, to mówię im, że ja też to robię... Wymyślam jakieś historie, że co tydzień, na sianie, za stodołą, że z chłopakiem co u nas pomaga w gospodarstwie...
- O, a kto to? - zainteresowałem się 
- Nie ma nikogo takiego! - zawyła jeszcze głośniej - Wymyśliłam go! Mówię im, że ma 20 lat, jest wysportowany i ma takiego wielkiego kutasa, że jak mnie rżnie to cała stodoła aż skrzypi... I wtedy czuję, że one mnie akceptują, że jestem jedną z nich... A w rzeczywistości... ja nigdy nawet loda nie robiłam... Ba, ja gołego faceta widziałam tylko na filmie. Dlatego...
- ... dlatego powiedziałaś "szczęściara" o Kseni, która widziała mój tyłek...
- Tak... I dlatego mnie tak ciągnie do ciebie, bo nam się fajnie gada i ja sobie od razu wyobrażam nie wiadomo co... Że wreszcie naprawdę poczuję to, o czym zmyślam tym laskom z mojej klasy. Że będę mieć jakieś doświadczenia. I nie będę się bać, że one mnie w końcu zdekonspirują, bo zmyślę coś takiego, że w to nie uwierzą...
- Oj tam... One na pewno też sporo dodają od siebie i koloryzują swój seks - pocieszyłem ją - W tym wieku każdy zmyśla, żeby postawić się w lepszym świetle.
- Naprawdę? - spojrzała na mnie i przestała płakać - Ty też?
- Też - uśmiechnąłem się
- Kurde, Tomek, ale ty jesteś naprawdę wspaniały... A ja, przez te moje wymysły, mogłam cię do siebie zupełnie zniechęcić...
- Nie, coś ty, wcale nie jestem wspaniały...
- Jesteś - przyznała poważnie - Każdy inny facet na twoim miejscu, jak by się do niego dziewczyna tak kleiła jak ja do ciebie, to by wykorzystał okazję i ją wydupczył... A ja... bym potem pewnie strasznie żałowała, że to się nie stało jakoś inaczej, normalnie...
- Ja bym nic nie zrobił, bo nie umiem - roześmiałem się - Przecież mówiłem ci, że nigdy tego nie robiłem, i... i chyba też chcę poczekać na lepszy moment.
- Masz rację - powiedziała Justyna - Przepraszam, że tak na ciebie leciałam i w ogóle... Ale po to mówię ci to wszystko, żebyś zrozumiał dlaczego...
- Rozumiem. I nie mam do ciebie żalu. Poza tym... jak się tak do mnie nie kleisz, to jesteś naprawdę bardzo fajną dziewczyną.
- Jeej, naprawdę tak myślisz?
- Tak. Chociaż wydaje mi się też, że za bardzo się różnimy, żebyśmy kiedyś... w przyszłości... mogli... no wiesz...
- Wiem - powiedziała z pogodnym uśmiechem - Ale zostaniemy kolegami? Spotkamy się czasem... na ławce w tym parku... żeby pogadać?
- Jasne! - zapewniłem
- Ekstra! - ucieszyła się
- I... mam nadzieję, że u ciebie się wszystko ułoży... Z tymi koleżankami...
- Jakoś na pewno... Jeszcze dwa lata w tej szkole i koniec. A może sama... no wiesz... zmądrzeję.
- Chciałbym ci jakoś pomóc...
- Chyba się nie da...
- A może... - ta myśl dosłownie przed chwilą wpadła mi do głowy - Może chciałabyś coś... zobaczyć? Żeby chociaż widzieć... nie tylko na filmie...
- Tomek, czy ty naprawdę chcesz... mi pokazać...?
- ... tylko jeśli ty chcesz zobaczyć - dodałem szybko - I tylko zobaczyć, nic więcej.
- Tak, pewnie, tylko zobaczyć... - zapewniła - Ale naprawdę chcesz?
- Skoro już tu jestem... - błysnąłem uśmiechem i raczej kiepskim żartem - I tak mnie to nic nie kosztuje.
- To... to dawaj... - powiedziała cicho

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Pomysł mi wpadł do głowy szybko, ale jak go zrealizować - tego już nie przemyślałem. Ale skoro się rzekło... Wstałem z łóżka, stanąłem tyłem do Justyny i zsunąłem spodnie. Luźne, eleganckie sztruksy, które włożyłem na zakończenie roku szkolnego, gładko zjechały mi aż do kostek. Chciałem zrobić krok do tyłu, ale potknąłem się o własne spodnie i prawie przewróciłem. Uratowało mnie podparcie się prawą dłonią o chłodną podłogę.
- Nic ci nie jest? - przestraszyła się Justyna
- Nie, ale chyba lepiej się tego pozbędę - powiedziałem, po czym ściągnąłem spodnie przez buty i rzuciłem na stojące obok krzesło. Za chwilę to samo zrobiłem z majtkami. Granatowe slipki dołączyły do sztruksowych spodni. Podwinąłem koszulę i zaprezentowałem dziewczynie swój tyłek w pełnej krasie...

- Mam się obrócić? - zapytałem, gdy Justyna przez dobre dwie minuty kontemplowała moje pośladki
- Jeśli możesz.... - poprosiła
- Mogę, jeśli już się napatrzyłaś - zaśmiałem się
- Mogłabym się patrzyć całą godzinę na twoją dupkę, ale... to z przodu też bym chciała zobaczyć - zachichotała
Byłem trochę zestresowany, ale przecież sam to wymyśliłem, więc nie mogłem się teraz wycofać. Jeden ruch i po raz pierwszy w życiu jakaś dziewczyna będzie oglądać mojego penisa... Wziąłem głęboki oddech i nadal trzymając koszulę podciągniętą niemal do pępka, zacząłem obrót o 180 stopni...

... zanim jednak doszedłem choćby do 90 stopni, gdzieś na dole potężnie trzasnęły drzwi. Justyna aż się poderwała na łóżku. Po chwili dało się słyszeć tupanie i szuranie, jakby ktoś ciągnął coś wielkiego po podłodze, a zaraz potem krzyki i wrzaski. Stałem jak zamurowany, goły od pasa w dół, gdy Justyna ostrożnie wyjrzała za drzwi, chwilę nasłuchiwała, a potem zrobiła kilka kroków w kierunku schodów i ponownie nasłuchiwała. Drzwi domknęły się, ale za chwilę otworzyły się gwałtownie, gdy dziewczyna wpadła do pokoju jak burza.
- Tomek, chowaj się! - syknęła - Ojciec wrócił wcześniej i jest wkurwiony jak nie wiem...
- Ale... ale... - spanikowałem - Gdzie?
- Pod łóżko! - wskazała, jednocześnie wciskając mi w ręce spodnie, które wisiały na krześle. Na schodach zadudniły ciężkie kroki.

Wciągnąłem spodnie jak najszybciej potrafiłem i natychmiast zanurkowałem pod łóżko. Różowy koc zwisał dość nisko, ale i tak miałem wrażenie, że mnie widać, skoro tylko z jednej strony mebel przylegał do ściany. Nic już się jednak nie dało z tym zrobić. Dosłownie kilka sekund później drzwi pokoju Justyny otworzyły się ponownie i ktoś wszedł, bez pukania. Zobaczyłem tylko szare, robocze gumowce, utytłane w zaschłym błocie.
- Świadectwo! - warknął gruby, męski głos
- Proszę, tato - głos Justyny lekko drżał
W czasie, gdy ojciec przeglądał szkolne świadectwo dziewczyny, ja starałem się nie oddychać. Nie było to łatwe, bo drobinki kurzu łaskotały mnie w nos. I nagle uzmysłowiłem sobie, że w tym ferworze przed chwilą nie założyłem majtek. Wciągnąłem tylko spodnie, a moje granatowe slipki wciąż wisiały na oparciu krzesła, które stało na środku pokoju, wystawione niemal na widok publiczny. Jeśli ojciec Justyny je zobaczy, będzie to dla mnie wyrok śmierci... Chłopięca bielizna w pokoju córki to nie jest coś, co mógłby zlekceważyć. Na pewno przeszuka pokój, a przestrzeń pod łóżkiem to pierwsze miejsce w które zajrzy, a ostatecznie drugie - po szafie. Jakiekolwiek tłumaczenia nie będą miały sensu. Córka w koszulce na ramiączkach i z mokrymi włosami. Pod łóżkiem chłopak w samych spodniach i koszuli, jego majtki - na krześle... Wszystko to będzie wyglądać jednoznacznie. Na żadne wyjaśnienia nie będzie czasu. Oboje z Justyną dostaniemy kablem albo rzemieniem na gołe dupy, aż nam spuchną jak balony... Co ja znowu narobiłem...?!

- Mhm - mruknął coś ojciec Justyny, co chyba oznaczało akceptację świadectwa dziewczyny, po czym dodał - Dobrze, córcia, że chociaż ty, bo ci dwaj gówniarze nie zdali...
- Nie zdali do następnej klasy? - jęknęła Justyna, a ja zrozumiałem, że chodzi o jej braci. W tym jęknięciu było coś przerażającego
- Przeż mówię! Obaj! Ich chyba popierdoliło! - sapał mężczyzna - Ale popamiętają oni ruski miesiąc, oj popamiętają...
Zaraz potem trzasnęły drzwi, a po chwili ponownie usłyszałem ciężkie kroki na schodach. Tym razem odgłos się oddalał. Tato Justyny szedł w dół, na parter. Dziewczyna natychmiast zajrzała do mnie pod łóżko:
- Wyłaź, szybko! - szepnęła, a gdy się wygramoliłem złapała mnie za ramiona - Tomek, musisz spadać, uciekać, rozumiesz! Tu zaraz... zaraz będzie piekło!
- A nie mogę... nie wiem... schować się i przeczekać pod tym łóżkiem... czy coś...?
- To nic nie da, potem będzie jeszcze gorzej - wydusiła Justyna. Była cała roztrzęsiona i bliska płaczu - Przepraszam cię, ale musisz wiać...

Na parterze dały się słyszeć kolejne hałasy i krzyki, a potem dźwięk jakby ktoś przewrócił krzesło.
- Tobie nic nie grozi? - zapytałem nerwowo
- Nie, mi nic nie będzie - zapewniła - Ale jakby ciebie znalazł... Och, Tomek, jaki ty jesteś wspaniały! Jeszcze martwisz się o mnie!
Po czym złapała mnie obiema dłońmi za szyję, a ustami natychmiast przylgnęła do moich. W głowie mi się zakręciło, dłuższa chwila minęła zanim się zorientowałem co się dzieje, ale gdy już wstępnie oprzytomniałem, moimi ustami złapałem jej wargi i całowałem się namiętnie po raz pierwszy w moim życiu...

Nawet nie wiedziałem, kiedy znaleźliśmy się przy drzwiach. Zanim dziewczyna je otworzyła, wyszeptała mi do ucha:
- Zejdź cicho po schodach i stań na ostatnim stopniu. Ojciec na pewno leje braciaków w tym pokoju po prawej, bo zawsze nas tam leje. Wyjrzyj ostrożnie i zobacz co się dzieje. Jak będzie obrócony plecami do ciebie, to się przemknij prosto do drzwi wyjściowych. Są otwarte, jest tylko taka zasłonka na muchy w drzwiach. Jak już wyjdziesz z domu, to idź wzdłuż płotu na lewo, nikt cię nie zobaczy wtedy. A potem jak już wyjdziesz na drogę to trafisz do przystanku, nie?
- Trafię - przytaknąłem - A jak mnie zobaczy twój tato jak się będę przemykał?
- Wtedy uciekaj jak szybko dasz radę. Może chwilę cię będzie gonił, ale nie długo. Wtedy przynajmniej ty się uratujesz...
- Nie! Jak mnie zobaczy to wrócę i wyjaśnię wszystko, nie zostawię cię samej! - mimo tego, co działo się przez ostatnie dwie godziny, teraz czułem się za Justynę w jakiś sposób odpowiedzialny, tak jakby to była moja siostra albo... dziewczyna...

- Z ojcem nie ma wyjaśnień i tłumaczeń - syknęła - Chcesz dostać 50 razy mokrym rzemieniem na goły tyłek? Albo kablem? Po kablu nie usiądziesz na dupie przez miesiąc!
- Ale jak nie wrócę, to on ciebie zleje...
- Nie pierwszy raz i nie ostatni na pewno... - przyznała Justyna ze smutkiem - Jakoś sobie dam radę. A ty rób tak, żeby cię nie zauważył, to wtedy nie będzie problemu - dodała i ponownie przyssała mi się do ust. Objąłem ją za szyję i marzyłem, żeby ta chwila trwała przez całe wakacje...

Nie mogła jednak trwać dłużej niż dwie minuty. Po upływie tych cudownych sekund, zlizując z warg truskawkową szminkę, skradałem się w dół po schodach. Zdjąłem buty i szedłem na paluszkach, w samych skarpetkach. Dotarłem do ostatniego stopnia i zgodnie z instrukcją Justyny zatrzymałem się. Wziąłem głęboki oddech i ostrożnie wyjrzałem za róg ściany. Widok, który ujrzałem, miał mi się na długo utrwalić w pamięci.

Na środku dużego pokoju ustawiona była wielka ława (taki rodzaj stołu). Oparci o nią byli dwaj wysocy i chudzi chłopcy. Wyglądali niemal identycznie, nawet fryzury mieli takie same. Obaj byli nadzy od pasa w dół, nie mieli nawet butów ani skarpetek - mieli na sobie tylko białe koszule, które zwisały im na gołe tyłki. Pośladki tego po lewej były naznaczone kilkoma mocno czerwonymi pręgami. Ten po prawej wciąż miał bladą pupę, ale zaraz to chyba miało się zmienić, bo cały dygotał jakby w pokoju był tęgi mróz, a nie parny, letni dzień. Pomiędzy chłopakami stał ich ojciec. Wąsaty, przysadzisty mężczyzna w czapce z daszkiem i bawełnianej koszuli. Na jego stopach rozpoznałem gumofilce, które kilka minut wcześniej widziałem spod łóżka Justyny. Mężczyzna trzymał w prawej dłoni zwinięty pęk kilku solidnych rzemieni. Zanurzył dyscyplinę w wodzie z blaszanego wiadra, które stało obok ciśniętych niedbale spodni i butów chłopaków. Potem lewą ręką podciągnął roztrzęsionemu bliźniakowi koszulę i zmusił go do pochylenia się. Na idealnie wypięty teraz goły tyłek chłopaka spadła potworna seria uderzeń. Ojciec prał rzemieniem z szybkością chyba trzech uderzeń na sekundę i z siłą oraz zawziętością, jakby od tego miało zależeć całe jego życie. Brat Justyny wrzeszczał jak opętany, ale całe lanie trwało zaledwie pół minuty. Mimo tak krótkiego czasu, tyłek chłopaka zmienił kolor z bladego na czerwony. Tymczasem ojciec ponownie zanurzył rzemień w wodzie i wrócił do pierwszego z bliźniaków. Zrozumiałem, że będą dostawać takie koszmarne serie na przemian, co najmniej kilka razy, aby dłużej wytrzymali i mogli przyjąć więcej razów. Nie było więc na co czekać. Zebrałem się w sobie i gdy tato Justyny siłą zmuszał pierwszego z braci do większego wypięcia tyłka, w ułamku sekundy przemknąłem przez korytarz jak najciszej tylko potrafiłem. Nikt mnie nie zauważył. Gdy wypadłem na podwórko, krzyk chłopaka zagłuszył szczekanie psa. Nie ubierając butów, w samych skarpetkach pomknąłem w kierunku drogi. Wrzaski bitych braci Justyny, ulatujące na całą wieś przez otwarte okno pokoju, słyszałem jeszcze kilkadziesiąt metrów od gospodarstwa...

W głowie mi szumiało, a nabrzmiałe żyły na skroni pulsowały zawzięcie, ale dopiero po kilku minutach biegu zdecydowałem się odpocząć. W miejscu, gdzie polna droga do domu Justyny łączyła się z asfaltową szosą, usiadłem na trawie i założyłem buty na skarpetki, które wcześniej były białe, ale teraz prezentowały wszystkie odcienie szarości i czerni. Chwilę odpocząłem i już nie biegiem, ale szybkim krokiem, poszedłem w stronę przystanku. Odetchnąłem jednak dopiero wtedy, gdy zamknęły się za mną drzwi podmiejskiego autobusu. Za niecały kwadrans byłem już w moim mieście. Patrząc na znajome miejsca i budynki czułem się jakbym wrócił z piekła. Gdyby nie namiętne pocałunki Justyny ten dzień uznałbym za jeden z najgorszych w moim życiu. Sam wprawdzie nie ucierpiałem, nic mi się nie stało, nikt mnie nie zlał, ale najadłem się strachu, że wystarczy mi na kilka lat, a krzyk braci Justyny, którym rzemień ojca siekł tyłki na miazgę, wciąż jeszcze miałem w uszach...

Już bez przeszkód dotarłem na moje osiedle. Przed blokiem czekała na mnie kolejna tego dnia niespodzianka. Na ławce siedziała Beata i robiła opaskę na rękę metodą węzełkową. Na mój widok rozpromieniła się, ale dopytywała się, gdzie byłem, gdy mnie nie było. Wprawdzie nie czekała na mnie od samego zakończenia uroczystości w szkole, bo była jeszcze potem w domu, ale i tak siedziała na tej ławce już prawie godzinę. Wymyśliłem coś na szybko o ostatnim "normalnym" zakończeniu roku szkolnego i konieczności "poświętowania" tej okazji z kolegami z klasy, w parku. Nie drążyła dalej, a ja czym prędzej zaprosiłem ją do mieszkania. Chciałem jak najszybciej zmienić brudne ciuchy i trochę je przeprać, zanim wrócą moi rodzice.

Wpuściłem Beatę do mojego pokoju, a sam w tym czasie zdjąłem skarpetki i wrzuciłem je do pralki. Spodnie nie były już tak brudne jak skarpetki, więc spokojnie mogłem je zdjąć w pokoju. Beata nieraz widziała mnie już w slipkach. Wszedłem więc do siebie, dziewczyna akurat wyjmowała z siatki resztę moich książek i zeszytów z poprzedniego półrocza, które jej pożyczyłem w tym semestrze, aby podciągnęła sobie oceny. Uśmiechnąłem się do niej, wyjąłem z szuflady świeże krótkie spodenki i rozpiąłem eleganckie sztruksy. Gdy zdejmowałem je, Beata, która coś do mnie wciąż mówiła, nagle urwała w pół słowa.
- Tomek, a gdzie ty masz... majtki? - powiedziała patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami
- Eee... co? - zgłupiałem, ale zaraz oprzytomniałem. Wydarzenia minionej godziny spłynęły naraz i połączyły mi się w umyśle w jedną całość.

Gdy tato Justyny szedł po schodach, wciągnąłem naprędce na siebie tylko spodnie. Majtki zostały na krześle, ale pamiętałem o nich leżąc w kryjówce pod łóżkiem. Miałem je założyć zaraz potem, gdy mężczyzna wyjdzie z pokoju, ale Justyna skołowała mnie swoim nagłym przekonaniem, że muszę szybko uciekać, bo w jej domu rozpęta się piekło. W ogóle zapomniałem o tych slipkach, które pewnie nadal leżą teraz na krześle w pokoju Justyny (miałem nadzieję, że je szybko schowa na dno swojej szuflady albo wyrzuci), a ja stałem na środku swojego pokoju, goły od pasa w dół, w lewej ręce trzymając właśnie ściągnięte spodnie...

Rzuciłem sztruksy na łóżko i zasłoniłem "klejnoty" obiema dłońmi.
- Bo wiesz, rano zaspałem i tak się bałem, że się spóźnię do szkoły na rozdanie świadectw, że w pośpiechu wciągnąłem tylko spodnie - tłumaczyłem się - Zapomniałem o tym zupełnie, inaczej przebrałbym się w łazience...
Ale Beata nie słuchała moich tłumaczeń. Patrzyła teraz mi prosto w oczy spojrzeniem, jakiego nigdy u niej nie widziałem. Wstała z kanapy i podeszła do mnie na wyciągnięcie ręki. Na mojej twarzy czułem jej przyspieszony oddech.
- No pokaż, nie wstydź się. Już i tak trochę zobaczyłam - powiedziała zmienionym głosem, wciąż patrząc mi prosto w oczy. Poczułem, że jej prawa ręka niemal siłą odsuwa moje dłonie, zakrywające wciąż kurczowo to, co faceci mają między nogami. Do tej pory Beata widziała tylko kawałek mojego tyłka, znacznie mniej niż widziały inne dziewczyny w różnych sytuacjach. Znajomość z nią, przyjaźń właściwie, a momentami coś jeszcze więcej, była dla mnie na tyle wyjątkowa, że nie chciałem się z "tymi sprawami" spieszyć. Zresztą, oboje tak ustaliliśmy. Teraz jednak, zupełnie przypadkowo, sytuacja chyba wymknęła się spod kontroli.

Beata prawą ręką odsunęła wreszcie moje dłonie, a lewą złapała mnie TAM. Poczułem miękkość i ciepło jej dłoni. Delikatnie popchnęła mnie w kierunku kanapy. Gdy poczułem za kolanami mebel, ugiąłem je i opadłem na łóżko. Beata wskoczyła na nie i usiadła mi okrakiem na udach. Pochyliła się do przodu, prawą ręką gładząc mi włosy, a lewą wciąż robiąc mi "dobrze".
- Pomagałeś mi cały rok, oddałeś mojej siostrze swoje miejsce na koloniach. Zasłużyłeś - wyszeptała mi do ucha
Przymknąłem powieki. Potem pamiętałem już tylko jej dotyk i ciepło jej dłoni...