sobota, 20 lutego 2021

(61.) Kłopotliwe ślady

Nie pamiętałem nawet sekundy z okresu odkąd rozstałem się z Damianem pod blokiem Patryka, aż do momentu, gdy wszedłem do swojego mieszkania. Drogę do domu pokonałem automatycznie, bo moje myśli krążyły gdzieś w zupełnie innych rejonach. Nie ulegało wątpliwości, że w tej właśnie chwili Patryk dostaje jakąś surową, a sądząc po jego przerażonym głosie jaki usłyszeliśmy, zanim jego mama zamknęła okno, wręcz horrendalną karę. Tym się jednak aż tak nie przejmowałem. W końcu to Patryk (do spółki z Damianem) wymyślili, żeby jechać na zakazaną Kamionkę zamiast na bezpieczne Jeziorko. To Patryk dał się skołować swojej mamie i przyparty do muru przyznał się przed nią do tego niebezpiecznego wypadu. Cokolwiek by o tym wszystkim nie myśleć, musiał przewidywać że to może się tak skończyć, a jeśli zakładał, że na sto procent nikt się o niczym nie dowie, to był po prostu naiwny. Chociaż i tak było mi go żal, ale teraz miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Mama Patryka zapowiedziała, że o naszej nielegalnej wycieczce zawiadomi także moich i Damiana rodziców, abyśmy również ponieśli konsekwencje całej sprawy. I to martwiło mnie w tej chwili najbardziej. Nie wiedziałem o co chodzi z tą Kamionką, że dorośli tak alergicznie reagują na wszelkie próby wyjazdu w to miejsce (okej, nie było tam tak bezpiecznie jak na basenie czy nad Jeziorkiem, ale z drugiej strony to nie była też chyba jakaś piekielna czeluść; pływaliśmy tam przecież prawie godzinę z chłopakami i nic się nikomu nie stało). Ale jeśli mama Patryka dostała niemal histerii na wieść skąd wracamy, to kto wie, jak zareagują moi rodzice... Miałem więc chyba tylko jedno wyjście - czyli tak zwaną ucieczkę do przodu.

Byłem w domu kilka minut przed piętnastą, moi rodzice wracali najwcześniej za pół godziny, więc miałem trochę czasu. Posprzątałem z grubsza, potem obrałem i zagotowałem ziemniaki na obiad. Jak się okazało słusznie, bo Tato, gdy przyszedł z pracy, bardzo się spieszył. Szybko zjadł i pojechał na prywatną fuchę do kogoś. Ja zostałem w kuchni, żeby pomóc Mamie pozmywać.
- A tak w ogóle co się dzisiaj działo? - zapytała Mama standardowym tekstem, który w czasie wakacji zastępował klasyczne "Co tam w szkole?"
- Aaa nic - powiedziałem niewinnie - Myślałem, że będę się nudzić, ale przyjechali Damian i Patryk i namówili mnie do wyskoczenia nad wodę.
- A, to fajnie. Na basen czy na Jeziorko?
- Mama dopytała niemal automatycznie, bo myślami była chyba gdzieś indziej
- Jechaliśmy nad Jeziorko... - zacząłem - Ale tam było już dużo ludzi, więc uparli się, żeby jechać na... na Kamionkę...
- Tak? -
Mama wciąż myślami była daleko, ale nagle oprzytomniała - Zaraz! Pojechaliście na Kamionkę?!
- No... Tylko na chwilę... I ja w ogóle nie wchodziłem do wody, bo kąpielówek nie wziąłem. Siedziałem na brzegu i zaraz wracaliśmy.
- Ale to w ogóle nie chodzi o wchodzenie do wody! Przecież nie wolno ci tam jeździć samemu, nikomu nie wolno. I ty mi to mówisz tak spokojnie?!
- Ale to chyba dobrze, że mówię prawdę...
- No nie wierzę, po prostu to przechodzi ludzkie pojęcie..
. - zirytowała się Mama, ale zaraz dodała - Ach, już wiem, czysta karta, prawda?
- Eee... no...
- zawiesiłem się, bo szczerze mówiąc zapomniałem o tym przywileju, więc nie zdążyłem się zastanowić, czy go wykorzystać już teraz.
- No trudno, sama to wymyśliłam, to teraz mam... - westchnęła Mama - Dobrze, nie dostaniesz kary, obiecałam i dotrzymam słowa. Ale za wyjazd na Kamionkę bez pozwolenia normalnie byś tak w dupsko dostał, że byś nie usiadł do końca wakacji!
- Wiem mamo i przepraszam - pokajałem się - Ja w ogóle nie chciałem tam jechać, ale oni mnie skołowali i jakoś głupio było się wycofać w trakcie. A jak wracaliśmy, to mama Patryka nas złapała i jego zabrała prosto do domu, a jeszcze powiedziała, że zadzwoni też do naszych rodziców...
- Niech dzwoni jak chce
- Mama wzruszyła ramionami - W sumie nawet jej się nie dziwię...
- Mamo, powiedz mi proszę
- zebrałem się na odwagę - O co właściwie chodzi z tą Kamionką? Wiem, że jest daleko, i niestrzeżona, i pewnie mniej bezpieczna niż Jeziorko, ale wszyscy dorośli reagują jakoś tak panicznie jak się w ogóle mówi o tym miejscu. A tam są też łagodne zejścia, i plaże, i czysta woda... I ciągle się mówi o jakimś wypadku dawno temu, ale nic konkretnie i w ogóle nie wiem czy to jest jakaś legenda czy co...
- Bo to nie jest historia dla dzieci
- powiedziała stanowczo Mama - Ale z drugiej strony... może i masz rację. Może powinniście wiedzieć, żeby zrozumieć dlaczego zabraniamy wam tam jeździć... Dobrze, siadaj - wskazała mi krzesło przy kuchennym stole, a sama usiadła po drugiej stronie blatu - Nie możesz tego pamiętać, bo miałeś wtedy trzy albo cztery lata. Na Kamionce już od dłuższego czasu była woda, bo tam już chyba od stanu wojennego nie wydobywano materiału i to wszystko zdziczało. Kilku chłopców poszło tam na wagary, jesienią, jakoś w październiku chyba. Mieli niewiele mniej lat niż ty masz teraz. I w ogóle nie schodzili do wody, tylko szli sobie naokoło, tym wysokim brzegiem i rzucali kamyczki do wody. Nagle skarpa się oberwała pod nimi, zaczęli się zsuwać, ale dwóch się złapało czegoś, jakichś korzeni czy gałęzi i zostali na górze. A trzeci zjechał z tą ziemią prosto do wody. I się utopił. Kurtka szybko nasiąkła wodą, pociągnęła go w dół, zresztą nawet jakby się utrzymał na powierzchni to by nie miał jak wyjść, bo to było w tym miejscu, gdzie ta pięciometrowej wysokości skarpa ostro schodzi do wody i nie ma tam żadnego brzegu. Jeden z tych chłopaków poleciał zaraz po pomoc do tych hurtowni co tam są niedaleko, ale było już za późno. Nurkowie z policji po paru godzinach dopiero wyłowili ciało...
- A kto to był, ten co się utopił?
- Nie znasz, bo ci ludzie już nie mieszkają tutaj. Wyjechali z miasta krótko po tym wypadku, bo nie dali rady już tutaj żyć. Ten chłopak miał na imię Jacek, mieszkał w tych blokach blisko szkoły. Tam, gdzie teraz twój kolega Patryk. Ich rodziny się przyjaźniły. Mama Patryka i mama tego Jacka pracowały razem i to były bliskie przyjaciółki, chociaż dzieliło je parę lat różnicy wieku. Mama Patryka też bardzo to przeżyła. I śmierć tego chłopca, którego tak lubiła, i potem wyjazd i utratę przyjaciółki...

Po tych ostatnich informacjach ciarki mi przeszły po plecach, po raz drugi dzisiejszego dnia. Przypomniałem sobie, że mama Patryka w gniewie wspominała coś o jakimś Jacusiu. Historia słyszana wiele razy, o jakimś mglistym wypadku sprzed lat, nagle nabrała namacalnego znaczenia, gdy okazało się, że dotyczyła bliskich znajomych mojego kolegi z klasy. Ale Patryk w takim razie musiał znać tę opowieść jeszcze lepiej ode mnie. Dlaczego w takim razie zdecydował się na wycieczkę nad Kamionkę, wiedząc jakie to miejsce wywołuje skojarzenia u jego rodziców? Zwykły bunt nastolatka, chęć zrobienia wszystkim na przekór? A może przesądził fakt, że skoro ten wypadek miał miejsce około dziesięciu lat temu, to Patryk nie ma prawa pamiętać zbyt dobrze ani tego faktu, ani samego nieszczęsnego Jacka. I cała ta historia była dla niego tylko kolejnym, powtarzanym do znudzenia od lat, "gadaniem starych". Cóż, wygląda na to, że nawet bardzo stare historie mogą przynieść całkiem bolesne skutki w teraźniejszości...
- Gdybyście mi powiedzieli wcześniej o tym wypadku, to wiedziałbym dlaczego nie wolno tam jeździć, jak bardzo to niebezpieczne - dodałem po dłuższej chwili milczenia
- Tomek - powiedziała Mama poważnie - Czasami musisz zrozumieć, że mamy powody aby ci zabraniać różnych rzeczy, ale nie musimy ci ich wyjaśniać. A ty musisz wierzyć, że robimy to dla twojego dobra i masz się do tego zastosować. Rozumiemy się?

Tego popołudnia wydarzyła się jeszcze jedna, spodziewana przeze mnie i z pozoru niegroźna sytuacja. Niecałą godzinę po mojej rozmowie z Mamą, usłyszałem dzwonek telefonu. Mama odebrała zanim zdążyłem się ruszyć z miejsca. Chociaż domyślałem się kto dzwoni, nie wypadało mi wejść do przedpokoju i jawnie słuchać o czym mowa. Dlatego dyskretnie podsłuchiwałem z uchem przyklejonym do drzwi mojego pokoju, a i tak usłyszałem tylko strzępki rozmowy ("Dzień dobry", "Tak, wiem, sam się przyznał", "Tak, na pewno zostanie surowo ukarany"). W duchu dziękowałem, że Mama wymyśliła poprzednio tę czystą kartę...

* * *

Następnego dnia natarczywy dzwonek do drzwi obudził mnie przed świtem (a przynajmniej tak mi się wydawało). Spojrzałem na zegarek - nie było jeszcze dziewiątej, czyli jak na moje wakacyjne standardy: środek nocy. Najpierw zamierzałem udawać, że nie ma nikogo w domu, ale w końcu w piżamie powlokłem się do drzwi. Wyjrzałem przez wizjer - po drugiej stronie był nie kto inny, tylko mój kolega Damian, uczestnik wczorajszej wyprawy nad Kamionkę.
- Wiesz, która jest godzina?! - z wyrzutem otworzyłem drzwi
- Jeszcze śpisz? - wypalił Damian
- Tak, wyobraź sobie, że są wakacje...
- Oj tam, musimy jechać do Patryka!
- My? Teraz?
- No...
- A widzisz jak wyglądam?!
- To ubierz coś szybko i jedziemy!
- A co, pali się?
- pośpiech Damiana zaczynał mnie już irytować - Co tam w ogóle u niego po wczorajszym?
- No właśnie nie wiem i dlatego musimy jechać!
- ponaglił mnie
- Jak nie wiesz to skąd wiesz, że musimy?
- Byłem u niego wczoraj pod wieczór
- wyjaśnił Damian - Jak jego starzy idą na działkę. Zawsze idą podlewać na działkę po szóstej popołudniu, chyba że pada deszcz, to wtedy nie. I Patryk jest wtedy sam w chacie. I wczoraj pojechałem po szóstej i mi nie otworzył...
- Może też poszedł na działkę
- wzruszyłem ramionami
- Ocipiałeś? Po takim laniu miałbyś ochotę iść ze starymi na działkę? Z matką która tak ci wlała?
- Ano nie...
- No właśnie. Zresztą słyszałem przez drzwi, że ktoś był w domu. Ale mi nie otworzył. Rozumiesz? Mi nie otworzył! Coś się musiało stać.
- Daj spokój, może to było jego pierwsze tak porządne lanie i dlatego tak przeżywał
- głośno myślałem
- Nieee, on mi mówił zawsze o wszystkim. Dostał już od starych kilka razy, ze dwa razy tak porządnie pasem. Teraz musiało być coś innego, coś gorszego...

Może i zachowanie Patryka było trochę tajemnicze, ale na dobrą sprawę ja też po laniu nie miałbym ochoty widywać się z kimkolwiek jeszcze tego samego dnia. Co jednak było zrobić? Wciągnąłem ciuchy, ugryzłem kawałek bułki i parę minut później już jechaliśmy rowerami w kierunku bloku Patryka.
- Ma nas gdzieś, mówię ci - przekonywał Damian, gdy parkowaliśmy rowery pod blokiem, który wczoraj był świadkiem dramatycznych wydarzeń - Obraził się na cały świat.
- Oj przestań krakać!
- przerwałem mu - Zaraz się dowiemy...
- Znowu nam nie otworzy. I co wtedy?

Zamiast odpowiedzieć, nacisnąłem dzwonek do drzwi mieszkania Patryka. Otworzyły się niemal od razu.
- A, to wy - Patryk był trochę nachmurzony, ale poza tym wyglądał normalnie - Właźcie!

Chciałem triumfalnie spojrzeć w oczy Damiana, ale jakoś nie było okazji. Usiedliśmy na tapczanie w pokoju Patryka. Sprężyny zaskrzypiały. Z sufitu nad nami na sznurkach zwisały modele plastikowych samolotów, które namiętnie sklejał. Zawsze się zastanawiałem, czy któryś kiedyś nie spadł na kolegę w nocy. Patryk przyszedł po chwili i zamknął za sobą drzwi od pokoju, chociaż nikogo innego nie było w mieszkaniu. Pomyślałem, że to taki podświadomy odruch, chęć odseparowania się od pomieszczeń kojarzonych z przykrymi przeżyciami i zamknięcia się w swoim, bezpiecznym świecie. Psychologiczne rozmyślania przerwał subtelny jak zwykle Damian:
- I jak tam po wczorajszym?
- No co...
- Patryk wzruszył ramionami - Dostałem w dupę, chyba słyszeliście...
- Bo byłem wieczorem i mi nie otwierałeś
- Nie chciało mi się wczoraj z nikim gadać... Ale dzisiaj już jest normalnie... To znaczy dupa boli, ale tak poza tym już mi przeszło trochę.
- Mocno dostałeś?
- indagował Damian
- A nie było słychać jak się darłem?
- Na początku trochę, ale potem twoja mama zamknęła okna
- zauważyłem
- Aaa, racja - potaknął Patryk, po czym dodał, jak mi się wydawało, z nutką dumy w głosie - Chłopaki, to było najgorsze rżnięcie jakie w życiu dostałem...
- Pasem?
- spytałem odruchowo
- Nie, coś ty, pasem już dostałem parę razy. Wczoraj było kablem...
- O kurwa, poważnie?
- wyrwało się Damianowi
- Noo, jak zobaczyłem co matka niesie, to myślałem że zawału dostanę. I jeszcze na gołą dupę. Na szczęście leżałem na płasko, więc skóra nie była tak napięta. Ale i tak jak mnie lała, to tak siekło, że nawet nie miałem siły krzyczeć. Dostaliście kiedyś kablem?
- Niee
- pokręciliśmy głowami, a Damian dodał jeszcze - Ja za to smyczą od psa raz dostałem...
- Phi! To sobie nawet nie wyobrażacie jak to rżnie. A dostałem dwadzieścia tym kablem. Myślałem, że zemdleję z bólu... - Patryk opowiadał przekonująco, ale miałem wrażenie, że trochę koloryzuje, aby dodać powagi tym wydarzeniom. Nie wydawało mi się, aby jego mama, nawet pomimo tragicznych skojarzeń z Kamionką i chęci uchronienia syna przed nieszczęsnym losem Jacusia, byłaby w stanie zlać Patryka tak mocno, aby ten mdlał z bólu.

- Pokażesz? - po chwili milczenia odezwał się Damian
Patryk jakby tylko na to czekał. Wstał z krzesła, odwrócił się do nas tyłem i zsunął spodenki razem z majtkami. To, co zobaczyłem, wcale nie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Patryk przesadzał w swojej opowieści. Jego tyłek pokrywały cienkie, czerwono-bordowe pręgi, biegnące szeroko, od jednego boku aż po drugi. Gdzieniegdzie widać było też punkty, jakby pętelki (później dowiedziałem się, że lanie kablem faktycznie może zostawiać taki efekt). W każdym razie, moje pośladki po żadnym laniu, nigdy nie wyglądały tak źle. I nie tylko na mnie ten widok wywarł ogromne wrażenie. Damian miał wyraz twarzy, jakby zobaczył ducha. Patryk, gdy już się ubrał, wyglądał na usatysfakcjonowanego tym, jak na nas podziałało to, co nam pokazał.
- No dobra, chłopaki - klasnął w ręce - To teraz wy!
- Co my? - zdziwiłem się
- No, dupy pokażcie - odpowiedział jakby chodziło o jakąś oczywistość - Przecież też na pewno wczoraj dostaliście lanie. Matka dzwoniła do waszych rodziców, sam słyszałem przez drzwi. Potem jeszcze mi się "pochwaliła", powiedziała coś, że "no, twoi koledzy też dzisiaj na tyłkach nie usiądą".
- No też dostałem, ale nie tak jak ty - powiedział wciąż zszokowany Damian - W ogóle nie ma się czym chwalić...
- Jak wszyscy to wszyscy - zdecydował Patryk arbitralnie - Razem w to się wpakowaliśmy, dostaliśmy kary, to teraz zakończmy to i zobaczmy efekty
- Nie no, nie ma problemu
- machnął ręką Damian, wstał i ściągnął swoje spodnie, a zaraz potem majtki. Jego tłusty tyłek pokryty był czerwoną barwą, po bokach już zanikającą
- Pasem? - spytał Patryk
- Mhm - potwierdził Damian - Trzydzieści, na stojaka. U mnie jest zawsze pas albo rzemień. Ale chyba wolę pas.
- No, Tomek, to jeszcze ty
- zarządził Patryk, gdy Damian się ubrał. Obaj spojrzeli na mnie, a ja dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że fakt iż nie dostałem wczoraj lania może być przez kolegów źle odebrany. Oni ponieśli karę za nasz wspólny wybryk, a ja wykpiłem się "czystą kartą". Co z tego, że uczciwie zapracowaną, bo wcześniej dostałem mocne lanie za niewinność. Ono w ogóle nie obchodziło Patryka i Damiana. Dla nich liczyło się teraz to, żebym udowodnił, że wczoraj poniosłem podobne konsekwencje jak oni. A nic takiego nie miało miejsca.

Tymczasem dwie pary oczu zaczęły świdrować mnie wzrokiem coraz bardziej...

sobota, 13 lutego 2021

(60.) Damy i walety

Od tego pamiętnego dnia, gdy najpierw dostałem niezasłużone lanie od Mamy, a potem sam miałem wymierzyć lanie nielubianej sąsiadce, ale stchórzyłem (to tak w telegraficznym skrócie) minęły już prawie dwa tygodnie. I chociaż tamtego wieczoru miałem wszystkiego dość, ostatecznie wszystko ułożyło się dla mnie nie najgorzej. Mama bardzo wzięła do siebie fakt, że ukarała mnie mocnym laniem za - jak się okazało - niewinność. Było jej chyba z tym niezmiernie głupio i źle, bo starała mi się w kolejnych dniach przychylić nieba. Wreszcie stanęło na tym, że przyznała mi swoistą "carte blanche" - czystą kartę, która miała działać w ten sposób, że za jakieś przyszłe przewinienie tak poważne, za które miałbym dostać w tyłek, nie spotka mnie żadna kara od rodziców. Co jeszcze ważniejsze, to ja będę mógł zdecydować kiedy ten atut wykorzystać. Gdy przyjdzie co do czego (a z pewnością przyjdzie, bo przecież do "osiemnastki" zostało mi jeszcze kilka lat...) mam tylko powiedzieć magiczne słowa: "biała karta" i mi się najzwyczajniej w świecie upiecze, choćbym nie wiem co nawywijał. Całkiem przyjemna perspektywa, prawda? Owszem, wspomnienia tych okropnych minut, gdy dostawałem od Mamy lanie mokrym półbutem na goły tyłek nie były takie przyjemne, ale co się stało to się nie odstanie, a tyle dobrego, że z tej historii udało się wynieść jakąś korzyść na przyszłość. Jedyne, czego chciałem teraz uniknąć, to spotkania z sąsiadką Kalipską. Na szczęście nasze mieszkania dzieliły dwie kondygnacje, a znając godziny kiedy ona wychodzi do pracy i z niej wraca mogłem dość swobodnie tak planować wyjścia z domu, aby nie natknąć się na nią na schodach.

Mogłem się zatem dość beztrosko rozkoszować kolejnymi dniami wakacji. Do wyjazdu do cioci do Krakowa pozostało jeszcze ponad dwa tygodnie, które należało jakoś sensownie wypełnić. Z Beatą mogłem się spotykać tylko dwa razy w tygodniu, bo w pozostałe dni zajmowała się swoim młodszym rodzeństwem. W piłkę z kolegami już mi się trochę odechciało grać, zwłaszcza że powróciły piekielne upały, a bieganie po boisku w pełnym słońcu, w południe, gdy temperatura przekracza +30 stopni, nie jest czymś przyjemnym. Dlatego tradycyjnie spałem do dziesiątej, a potem obijałem się w mieszkaniu. Okna mojego pokoju wychodziły na południowy-wschód, zatem w najgorętszej porze dnia słońce już nie świeciło w nie i było całkiem znośnie.

W pewną środę, gdy znowu zapowiadał się skwar, natarczywy dzwonek do drzwi odezwał się jakoś przed jedenastą. Zdziwiony, podszedłem do wizjera, a zaraz potem otworzyłem drzwi, bo zauważyłem, że niespodziewanymi gośćmi są moi koledzy z klasy: Patryk i Damian. Jak może pamiętacie, w klasie nigdy nie miałem jednego, najbliższego kumpla, ale z tymi chłopakami trzymałem się dość blisko już od kilku lat. Patryk był niezłym uczniem, takim "czwórkowym", do tego bardzo towarzyskim i zgodnym, co pewnie sprawiło, że po aferze na ostatniej zielonej szkole to on przejął funkcję przewodniczącego klasy. Poza tym był przystojny, wysportowany i podobał się dziewczynom, co mu z pewnością w utrzymywaniu klasowej popularności nie przeszkadzało. Damian był jego najlepszym przyjacielem, znali się już od przedszkola, chociaż pod wieloma względami był jego przeciwieństwem. Z wyglądu - grubas, w nauce - przeciętniak, dla którego "trója" była szczytem marzeń. Ale miał w sobie jakąś taką prostoduszność i pozytywne spojrzenie na świat, dlatego całkiem nieźle czułem się w jego towarzystwie i zależało mi na koleżeństwie tak z Patrykiem jak i Damianem, nawet jeśli czasami wpadałem przez nich w kłopoty (jak wtedy, gdy dałem im odpisać zadanie domowe z polskiego i dostałem za to lanie od nauczycielki tego przedmiotu - niezwykle surowej pani Marleny).

- Tomek, jedziemy nad wodę, dawaj z nami, jedźmy w trójkę! - oznajmił Patryk od progu
- Co? Teraz? - zdziwiłem się w pierwszej chwili, bo spontaniczność nie zawsze była moją mocną stroną
- Nie, kurde, we wrześniu! - palnął Damian - No jasne że teraz. Już jest gorąco jak w piecu!
Właściwie nie miałem innego pomysłu na ten dzień, a perspektywa wyjazdu nad wodę brzmiała interesująco. Złapałem jakąś siatkę, ręcznik i czapkę z daszkiem, zabrałem klucze i po kilku minutach jechaliśmy już rowerami przez osiedle ku granicy miasta.

Blokowisko płynnie przeszło w osiedle domków jednorodzinnych, potem minęliśmy park i skręcając w lewo, betonową drogą pełną dziur i wybojów, przejechaliśmy tak zwane "rogatki miejskie". Słabo utwardzona droga biegła przez pola i łąki w stronę odległych lasów, przed którymi majaczyły jeszcze sylwetki jakichś hal magazynowych i hurtowni. Droga była często uczęszczana, nie tylko przez pracowników tych hurtowni, którzy rowerami zdążali tędy na każdą z trzech zmian w swoich firmach. Po jakichś dwóch kilometrach od granicy miasta, po prawej stronie znajdował się bowiem malowniczy akwen. Płytkie sztuczne jeziorko, o powierzchni może dwóch albo trzech hektarów, z niemal szmaragdowo czystą wodą, było alternatywą dla zatłoczonego miejskiego basenu i krytej pływalni z drogimi biletami wstępu. Wokół Jeziorka były piaszczyste plaże, łagodne zejścia do wody, a co najważniejsze - ratownik opłacany z miejskiego budżetu dyżurował tu przez całe wakacje. Sprawiało to, że rodzice pozwalali nawet młodszym nastolatkom samodzielnie bawić się nad tą wodą. Chyba jeszcze nikt się tu nigdy nie utopił, zresztą byłoby ciężko, skoro nawet mi woda w najgłębszym miejscu ledwie sięgała do szyi. To właśnie tu uczyłem się pływać i już w wieku 12 lat, pod nadzorem Taty, przepływałem żabką całe Jeziorko z jednego na drugi koniec. Wiedziałem więc, że nawet bez pozwolenia rodziców mogłem spokojnie pojawić się tutaj z kolegami.

Jakie jednak było moje zdziwienie, gdy - jadąc w grupie jako ostatni - zauważyłem, że Damian i Patryk nie skręcają na ścieżkę wiodącą do Jeziorka. Zrównałem się z nimi i zapytałem dlaczego.
- Ach, bo nie powiedzieliśmy ci - klepnął się w głowę Damian - Nie jedziemy na Jeziorko tylko na Kamionkę.
To zmieniało postać rzeczy. Diametralnie. O ile Jeziorko było bezpieczne (nie stuprocentowo, bo stuprocentowo chyba nic nie jest bezpieczne), tak Kamionka wprost przeciwnie. Było to stare, duże wyrobisko w którym wydobywano kiedyś jakiś wapień, margiel czy coś takiego, a po zakończeniu eksploatacji zalano wodą. Dno było nierówne, w wielu miejscach głębokie na kilka metrów. Mówiło się, że gdzieś na dnie jest zatopiona koparka. Na środku znajdowały się jakieś wyspy. Zejścia do wody były tylko z dwóch stron akwenu, a z nimi coś, co można było nazwać plażami, chociaż były to raczej kilkumetrowe płaskie brzegi, naprzemiennie ułożone z wielkimi kępami krzaków, częściowo stojących w wodzie, i gęstych szuwarów. Z pozostałych dwóch stron straszyły strome skarpy, zjeżdżające bezpośrednio do wody. Kamionka była rajem nie tylko dla dzikich ptaków, ale też dla ryb, dlatego nie brakowało tu wędkarzy. Oczywiście około południa już nie było po nich śladu, ale nawet na tych prowizorycznych "plażach" można było natknąć się na pozostawione przez nich resztki, w tym także haczyki, a o konsekwencjach wbicia się takiego sprzętu w gołą stopę można by nakręcić niezły horror.

Zagrożeń na tym akwenie zatem nie brakowało i jeśli kiedykolwiek pojawiały się tu jakieś dzieci, to tylko pod ścisłą ochroną rodziców. Albo zbuntowane nastolatki na własną rękę. Chyba jednak każdy niepełnoletni w moim mieście miał mniej lub bardziej wyartykułowany zakaz samodzielnego udawania się na Kamionkę. Mi nawet do głowy by nie przyszło tam pojechać; już chyba w pierwszej klasie podstawówki słyszałem historie, także od rodziców, jak to jakiś chłopak się na Kamionce utopił. Zresztą, Jeziorko zaspokajało moje potrzeby jeśli chodzi o letnie kąpiele, a że było trochę tłoczno...? Na miejskim basenie było jeszcze bardziej, uznawałem to za normalne i już. Kamionka była dla mnie jakimś obcym, nieprzyjaznym miejscem, byłem tu z Tatą kiedyś tylko raz, parę lat temu, przejazdem podczas jakiegoś rowerowego wypadu i nawet nie wchodziliśmy do wody. Zresztą w miejscu gdzie się wtedy zatrzymaliśmy siedział stary wędkarz i rozrzucał wokół siebie pety.

A teraz jechałem na Kamionkę samowolnie, z kolegami, bez pozwolenia rodziców (którego i tak bym nie dostał)... Za późno było jednak, by się wycofać, kompletnie straciłbym twarz w oczach Patryka i Damiana. Miałem tylko nadzieję, że zostaniemy tu tylko chwilę i nikt znajomy mnie nie zauważy w tym miejscu.
- A wam starzy pozwalają tu przyjeżdżać? - zapytałem siląc się na beztroski ton
- Coś ty! - żachnął się Patryk - Chyba nikomu tu nie pozwalają.
- I właśnie dlatego tu jedziemy
- dodał Damian - Przecież nie będziemy z przedszkolakami się kąpać nad Jeziorkiem.
- Ale fakt, z rodzicami trzeba uważać
- przyznał Patryk - Dlatego musimy pilnować czasu i koniecznie wrócić przed czternastą, kiedy moi wracają z roboty.
- No raczej - przyznałem, ciesząc się w duchu, że chociaż tyle dobrego w tej kłopotliwej sytuacji.

Kamionka była odległa od Jeziorka o niecały kwadrans spokojnej jazdy rowerem. Zjechaliśmy piaszczystą drogą w dół, momentami było tak stromo, że trzeba było ostro hamować, aby nie rozpędzić się za bardzo i nie wylądować z rowerem w wodzie. Przejechaliśmy wzdłuż brzegu kilkadziesiąt metrów i zatrzymaliśmy się nad łagodnym zejściem, z dwóch stron osłoniętym kępami krzewów i jakiejś karłowatej wierzby. Słońce grzało nam w głowy, a wokół nie było żywego ducha. Jedynie na przeciwległym brzegu jakieś dwie sylwetki ludzi, ale z tej odległości trudno było stwierdzić nawet, czy to mężczyźni czy kobiety. Śpiewały ptaki, pachniała trawa z okolicznych łąk, piasek chrzęścił pod stopami, woda niosła przyjemny chłód... Gdyby nie było to tak zakazane miejsce, można by powiedzieć - idylla.

Ułożyliśmy rowery na piasku przy wierzbie, rozłożyliśmy ręczniki na piasku (na szczęście nie było w tym miejscu petów, kapsli od piwa ani haczyków wędkarzy) i zaczęliśmy ściągać ciuchy. Damian i Patryk uporali się z tym błyskawicznie i po chwili, już w samych kąpielówkach, pluskali się kilka metrów od brzegu w wodzie. Ja zdjąłem koszulkę, buty i gdy złapałem za gumę od spodenek uświadomiłem sobie nagle straszną rzecz. W tym pośpiechu, gdy koledzy przyszli po mnie rano, pamiętałem o wszystkim: czapce z daszkiem, ręczniku itd., poza najważniejszym: kąpielówkami. Pod spodenkami miałem stare, ordynarne, białe majtki. Jedne z tych, które już dawno powinienem wyrzucić, bo w moim wieku nie wypada już w takich chodzić. Nie spodziewałem się jednak, że tego dnia będę wychodzić gdzieś z domu, a tym bardziej nad wodę, więc rano złapałem pierwsze lepsze gacie z szuflady. Gdybym miał markowe slipki, np. te z logo Top Secret, albo te sportowe FILA od cioci z Niemiec, mógłbym w nich się wykąpać, ale w tym badziewiu...? W spodenkach też nie wchodziło w grę, akurat te zupełnie nie nadawały się do wody. Krótko mówiąc: dupa...

- Hej, Tomek, co jest? Boisz się wody? - zawołał Patryk, podpływając do brzegu
- Zapomniałem kąpielówek gdy się tak szybko zbierałem za wami - przyznałem smutno
- Aaa... - stropił się Patryk, ale zaraz zaproponował - To dawaj w gaciach! Nikt nie widzi.
- W takich?
- zsunąłem spodnie i zaprezentowałem co mam dzisiaj na tyłku
- A no, w takich to nawet jak nikt nie widzi to trochę obciach - przyznał kolega
- Miałem je dawno podrzeć i wyrzucić, ale mi wyleciało z głowy, to mam za swoje - dodałem
- To chodź na waleta! - palnął Damian, który też właśnie podpłynął do brzegu
- Dzięki, nie tym razem - rzuciłem, bo obaj wiedzieliśmy, że taka akcja nie wchodzi w grę

Usiadłem na ręczniku przy rowerach i smutno obserwowałem, jak koledzy pływają kilkanaście metrów od brzegu, jak ochlapują się wodą i "podtapiają" dla zabawy. Wtedy nie widziałem w takich harcach niczego nieodpowiedzialnego, zresztą w tym miejscu, gdzie pływali Patryk i Damian można było jeszcze stopami wyczuć dno (chociaż dwa metry dalej mógł już być uskok...). No, ale nic - los o mnie zadbał i chociaż nielegalnie wybrałem się na niebezpieczną wycieczkę, to nic złego mi się nie stanie, bo nie wejdę do wody.
Minął dobry kwadrans, albo i dłużej, gdy Patryk i Damian wyszli z wody i ułożyli się na swoich ręcznikach. Mówi się, że woda "wyciąga siły" z człowieka i faktycznie coś w tym było, bo dłuższą chwilę leżeli zmęczeni. Potem jednak zjedli po batonie i zaczęliśmy gadać. O codzienności, o szkole, o wakacjach, a skończyło się na temacie, który w tym wieku wydaje się coraz bardziej atrakcyjny.
- Ej, Tomek, a ty z tą swoją to już długo chodzisz, nie? - zaczął Patryk
- No, już trochę czasu minęło z Beatą - potwierdziłem
- Widziałeś już ją... no wiesz... nago?
- Eee, trochę tak
- odpowiedziałem zaskoczony
- Jak to trochę?
- No, gołą pupę i trochę cipki
- Ej, serio?!
- No tak...
- Kurde, nieźle! A coś już... tego... robiliście?
- Całowaliśmy się... parę razy
- Nieee
- przerwał Damian - Patrykowi chodzi o co innego.
- Czy się dupczyliśmy?
- spytałem
- Nooo, albo chociaż palcówę albo minetę...
- Nie, jeszcze nic z tego
- powiedziałem zgodnie z prawdą
- A... aha - odparł tylko Patryk
- A ty? - odbiłem pytanie - Tyle dziewczyn się za tobą ogląda. I co? Nadal nic?
- Ja... właściwie mam jedną na oku
- wbił wzrok w piasek - Ale nie mówcie nikomu... Spotkałem się z Dominiką parę razy...
- Z naszą Dominiką? Znaczy z naszej klasy?
- nawet Damian był zdziwiony, bo chyba też niczego się nie domyślał
- No tak, a co? Nie można? - ożywił się Patryk
- Nie no... - przyznał Damian - Nawet ładna i miła, i w ogóle. Ale dupę to ma płaską jak deska.
- Ty!
- Patryk cisnął w niego piaskiem
- No co?! Prawdę mówię. Przy niej ta Beata od Tomka to jest ekstra strzała. Chociaż ruda i piegowata, ale cycuszki widać, a dupcię ma taką, że jak bym dosiadł to...
- Ej, nie rozpędzaj się, co?
- zaprotestowałem ostro
- Spoko, przecież chwalę twoją laskę, nie? - pojednawczo rzucił Damian
- Dobra dobra, zobaczymy jaką ty sobie znajdziesz - zadrwił Patryk
- Mi się nie spieszy, szukam dokładnie, ale jak już znajdę to wam oczy się zaświecą jak żarówki setki - Damian wysilił się na osobliwe porównanie - Ale dość gadania o dupach. Jeszcze raz idziemy do wody i musimy wracać, żeby być z zapasem przed drugą z powrotem w domu.
- Idziemy
- podniósł się Patryk - Szkoda, że nie możesz z nami popływać, Tomek...
- Mówiłem, że w tych badziewnych majtach nie wejdę
- powtórzyłem - Następnym razem na pewno się uda.
- A jakbyśmy razem z tobą, wszyscy trzej, na waleta...?
- rzucił po chwili milczenia Patryk
- Co?! - zdziwiłem się
- Damian, a ty?
- Eee, no jak wy, to ja... też
- wydukał - Ale wy pierwsi, ja zaraz za wami!
- No to już!
- rzucił Patryk i ściągnął kąpielówki. Po chwili nago już był w wodzie. Jego zgrabny, wysportowany tyłek po chwili zniknął pod linią wody.
"Szkoda, że nie ma tu Dominiki" - pomyślałem i zsunąłem spodenki razem z majtkami. Zakrywając przód dłonią, wlazłem do wody. Była przyjemnie chłodna. Stanąłem w pobliżu Patryka i odwróciłem się do brzegu. Damian przez chwilę jakby się wahał, ale w końcu odwrócił się do nas tyłem, ściągnął kąpielówki i jak rak, tyłem wszedł do wody. Jego wielki, tłusty tyłek nie był atrakcyjnym widokiem, ale podobnie jak ja i Patryk nie chciał zaprezentować nawet najlepszym kumplom swoich "klejnotów".

W trójkę pływaliśmy na golasa przez kilkanaście minut, potem jeszcze się wygłupialiśmy i już mieliśmy wychodzić, gdy od strony drogi dobiegły nas jakieś odgłosy. Bezradnie patrzyliśmy, gdy na brzegu pojawiły się nagle trzy rowery. Na każdym z nich jechała niewiele starsza od nas dziewczyna.
- Hej, tu jest fajny brzeg i czysto! - usłyszeliśmy głos jednej z nich
- Ale tu już ktoś jest... - inna zauważyła nasze rowery i ręczniki
- Ej, patrzcie tam! - trzecia właśnie wskazywała teraz na nas palcem
Dziewczyny zsiadły z rowerów i przyglądały nam się.
- Cześć chłopaki! - zawołała brunetka w okularach - Jak tam woda?
- Chodź i sama sprawdź!
- odkrzyknął Damian
Szczupła blondynka zdjęła sandał i zamoczyła stopę w wodzie
- Zimna! - orzekła
W tym czasie trzecia, najmniej szczupła z całej trójki, lustrowała nasze rzeczy.
- Ej, dziewczyny... - konspiracyjnie przywołała koleżanki, ale i tak słyszeliśmy każde słowo - Oni.. oni chyba są na golasa... Tu są ich kąpielówki.

To przesądzało sprawę. W tej sytuacji my nie mogliśmy wyjść z wody, w której staliśmy zanurzeni prawie pod szyję. Tymczasem dziewczyny stwierdziły, że podoba im się to zejście do wody i jest na tyle miejsca, że rozłożą się właśnie tutaj. Ustawiły z boku rowery, rozścieliły ręczniki, rozebrały się do kostiumów kąpielowych... W innych okolicznościach byłby to niezwykle atrakcyjny widok, ale teraz byliśmy w kropce. Tymczasem dziewczyny złośliwie dogadywały co jakiś czas:
- Hej, chłopaki, nie zimno wam tak długo w wodzie?
- Chodźcie na brzeg, poznajmy się, pogadajmy!
- My tu przyjechałyśmy na cały dzień, mamy czas do zachodu słońca!


Zimno wprawdzie nie było, ale do zachodu słońca nie mieliśmy zamiaru stać w tej wodzie. Tymczasem te - na oko - szesnastolatki ewidentnie postanowiły zabawić się naszym kosztem. Jedna wyciągnęła papierosy, poczęstowała drugą, z kolei szczupła blondyna wyjęła szklaną butelkę chyba z piwem. Z doświadczenia późniejszych lat życia wiem, że w wieku 18 czy 19 lat nie byłoby żadnego problemu. Każdy z nas wyszedłby z tej wody bez krępacji i zaprezentowałby płci przeciwnej swoje atuty (i jeszcze pewnie starałby się, aby w parach, w pobliskich krzakach sprawdzić te atuty w działaniu). Teraz mieliśmy jednak po 14 lat z paroma miesiącami i bardziej byliśmy wciąż dziećmi niż dorosłymi. Więc pokazanie się nago komukolwiek było dość wstydliwą perpsektywą. Te dziewczyny chyba też to wiedziały. I wyglądało na to, że chcą nas przeczekać.

- Tomek, musisz się poświęcić, wyjść na brzeg i rzucić nam nasze kąpielówki - zaproponował w końcu Patryk - Niech zobaczą tylko jednego z nas nago, a nie wszystkich trzech.
- A dlaczego ja? - oburzyłem się
- A przez kogo tu siedzimy na golasa? Ty zapomniałeś swoich kąpielówek, gdyby nie to, nie byłoby tej akcji...
- A kto zaproponował żebyśmy we trójkę się kąpali na waleta?
- ripostowałem - Ty!
- Ja, ja, ale dla ciebie, żebyś też mógł popływać dzisiaj - perorował Patryk - Poza tym wiesz która jest godzina? Pewnie już po pierwszej. Jak do drugiej nie będziemy w domach, to nas pozabijają!
- Dobra, chłopaki, dość kłócenia się
- przerwał Damian - Niech los zdecyduje, zagrajmy w marynarza, kto przegra ten wychodzi.

Oczywiście przegrałem. Ale słowo się rzekło. Zasłoniłem dłonią penisa i wybiegłem szybko na brzeg. Dziewczyny zaczęły gwizdać i krzyczeć radośnie. Złapałem kąpielówki chłopaków i tyłem wycofałem się z powrotem do wody, podając im ciuchy. Potem wyszedłem ponownie, wziąłem swoje spodenki i wlazłem w krzaki, aby się samemu ubrać. Miałem nadzieję, że tylko Patryk i Damian widzieli mój goły tyłek, bo do dziewczyn starałem się ustawić strategicznie zasłoniętym przodem. Nagle ktoś złapał mnie z tyłu za ramię, aż podskoczyłem.
- Mam cię! - roześmiała się blondyna
- E, co ty tu robisz? - palnąłem
- Podglądam cię, nie widać? - zaśmiała się głupio - Nie, no dobra, idę się wysikać. Wiesz, słońce, ciepło, piwko...
- A, no to... idź, ja już spadam
- wciągnąłem spodenki do końca i zacząłem przedzierać się z powrotem przez krzaki
- Fajny tyłek - rzuciła za mną blondyna
- Dzięki! - odpowiedziałem odwracając się przez ramię. W tym miejscu, gdzie się przed chwilą przebierałem, blondyna właśnie bezwstydnie sikała na stojąco, z centralnie wypiętą pupą. Chociaż ciężko w to uwierzyć, wtedy byłem tak skołowany, że natychmiast odwróciłem wzrok i uciekłem do kolegów. Patryk i Damian już ustawili rowery i w pełni ubrani gotowi byli do drogi. Wśród głośnych śmiechów dziewczyn, które kompletnie zbiły nas z tropu, jak niepyszni odjeżdżaliśmy znad Kamionki.

Słońce prażyło niemiłosiernie, a my w milczeniu pedałowaliśmy w kierunku domu. Z całych sił, bo Patryk sprawdził, że minęła już 13:30, a przed nami było dobre pół godziny jazdy. Mi aż tak się nie spieszyło, moi rodzice wracali z pracy grubo po piętnastej, ale Patryk był bliski paniki. Musieliśmy też parę razy zaczekać na Damiana, który z nas trzech miał najgorszą kondycję i nie dawał rady utrzymać narzuconego przez nas tempa. Mimo to, tuż po czternastej wpadliśmy na chodnik przed blokiem Patryka. Wydawało się, że się udało. Nagle jednak w drzwiach do klatki schodowej ukazała się kobieca sylwetka.
- Cześć, mamo! - drżącym głosem powiedział Patryk
- Dzień dobry! - dopowiedzieliśmy z Damianem
- Dobry dobry - odpowiedziała pospiesznie mama Patryka i zlustrowała nas uważnie - Co, nad wodą byliście, chłopcy?
- Tak, nad Jeziorkiem, w trójkę
- potwierdził Damian, a ja siląc się na obojętność kiwałem głową
- O? A panią Wiśniewską widzieliście? Też właśnie wróciła z Darkiem i Markiem (potem dowiedziałem się, że chodzi o sąsiadkę Patryka, która ma dwóch synów-bliźniaków)
- Nie, nie widzieliśmy - powiedział Patryk, po którym było widać, że jest coraz bardziej zdenerwowany. Albo w ogóle nie umiał kłamać, albo przeszywający wzrok mamy tak na niego działał.
- O, to ciekawe, bo ona was widziała, właśnie teraz jak przyszłam z pracy to mi powiedziała
- Tak?
- uśmiechnął się nerwowo Patryk
- Tak, ale nie nad Jeziorkiem, tylko jak jechaliście drogą od strony lasu. Więc powiedz no, kolego, gdzie to byliście nad tą wodą?
- No, nad Jeziorkiem, mówimy. Tylko potem objechaliśmy dookoła całe Jeziorko i wyjechaliśmy na drogę... eeee... dalej.

- Nie przeginaj, Patryk - jego mama powiedziała to tak groźnym głosem, że aż mi ciarki przebiegły po plecach - Byliście na Kamionce, tak? Przyznaj się!
- Mamo... - Patryk był bliski płaczu
Kobieta złapała za kierownicę roweru Patryka i siłą zmusiła go do zejścia. Rower oparła o ścianę bloku, a syna złapała za ucho i wprowadziła do klatki. Na chwilę zatrzymała się i obróciła się do nas.
- Do waszych rodziców też zadzwonię, wam też to nie ujdzie na sucho! - rzuciła, a my z Damianem staliśmy jak wryci

Otrząsnąłem się po dłuższej chwili i chciałem jechać do domu, ale Damian syknął i pokazał mi na migi, żebym jechał za nim. Ustawiliśmy rowery w szczycie bloku, gdzie nie było okien i Damian szepnął mi, abym szedł za nim. Nie wiedziałem po co, ale wzdłuż budynku dotarliśmy pod jeden z balkonów. Okazało się, że to balkon Patryka, bo mieszkali na parterze. Szeroko otwarte w upalne dni okna i balkonowe drzwi pozwalały nam, ukrytym pomiędzy balkonem a rozłożystym krzakiem tui, słyszeć rozmowę z wnętrza mieszkania.
- Ile razy ci mówiliśmy, że masz się tam nawet nie zbliżać?! Ile?! - mama Patryka była bliska histerii
- Mamo, naprawdę przepraszam... Tylko posiedzieliśmy chwilę na brzegu...
- A mokre gacie to od czego? Zsikałeś się? Mógłbyś chociaż nie kłamać!

- Mamo, ja... proszę... ja już nigdy nie...
- Za późno, nagrabiłeś sobie dość! Na wszystko mogę przymknąć oko, ale nie na Kamionkę! Co ci mówiliśmy zawsze?! O tym miejscu? O Jacusiu?

- Wiem, ale...
- Żadnego "ale"!
- krzyknęła kobieta, po czym dodała nadspodziewanie spokojnym głosem - Przykro mi za to co za chwilę zrobię, to nie będzie łatwe, ale muszę mieć pewność, że już nigdy, absolutnie nigdy tam nie pójdziesz. Kiedyś to zrozumiesz.
- Mamo, ale co ty chcesz zrobić... - Patryk wydawał się coraz bardziej roztrzęsiony
- Ściągaj gacie, kładź się na tapczan i czekaj tu na mnie! - rozkazała jego mama

Na chwilę zapadła cisza. Nagle usłyszeliśmy odgłos zamykanych drzwi od pokoju. Kobieta wróciła. W ostatniej chwili zanurkowaliśmy pod balkon, gdy podeszła do okna, aby je zamknąć. Zanim to samo zrobiła z drzwiami balkonowymi, usłyszeliśmy jeszcze resztki dialogu:
- Mamo, co ty trzymasz...?
- Kładź się z powrotem i wypnij dupę!
- Jezu, mamo, co to jest?! Nie! Nie możesz, nie tym, nieeee, błagam!!!

Drzwi od balkonu trzasnęły, a za nimi zasunęła się jeszcze zasłona. Uciekliśmy czym prędzej z tego miejsca i pospiesznie rozjechaliśmy się z Damianem do swoich domów. Ostatnie słowa Patryka wciąż dźwięczały mi w uszach. Uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy, w niczyim głosie, nie słyszałem takiego przerażenia...