Nie pamiętałem nawet sekundy z okresu odkąd rozstałem się z Damianem pod blokiem Patryka, aż do momentu, gdy wszedłem do swojego mieszkania. Drogę do domu pokonałem automatycznie, bo moje myśli krążyły gdzieś w zupełnie innych rejonach. Nie ulegało wątpliwości, że w tej właśnie chwili Patryk dostaje jakąś surową, a sądząc po jego przerażonym głosie jaki usłyszeliśmy, zanim jego mama zamknęła okno, wręcz horrendalną karę. Tym się jednak aż tak nie przejmowałem. W końcu to Patryk (do spółki z Damianem) wymyślili, żeby jechać na zakazaną Kamionkę zamiast na bezpieczne Jeziorko. To Patryk dał się skołować swojej mamie i przyparty do muru przyznał się przed nią do tego niebezpiecznego wypadu. Cokolwiek by o tym wszystkim nie myśleć, musiał przewidywać że to może się tak skończyć, a jeśli zakładał, że na sto procent nikt się o niczym nie dowie, to był po prostu naiwny. Chociaż i tak było mi go żal, ale teraz miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Mama Patryka zapowiedziała, że o naszej nielegalnej wycieczce zawiadomi także moich i Damiana rodziców, abyśmy również ponieśli konsekwencje całej sprawy. I to martwiło mnie w tej chwili najbardziej. Nie wiedziałem o co chodzi z tą Kamionką, że dorośli tak alergicznie reagują na wszelkie próby wyjazdu w to miejsce (okej, nie było tam tak bezpiecznie jak na basenie czy nad Jeziorkiem, ale z drugiej strony to nie była też chyba jakaś piekielna czeluść; pływaliśmy tam przecież prawie godzinę z chłopakami i nic się nikomu nie stało). Ale jeśli mama Patryka dostała niemal histerii na wieść skąd wracamy, to kto wie, jak zareagują moi rodzice... Miałem więc chyba tylko jedno wyjście - czyli tak zwaną ucieczkę do przodu.
Byłem w domu kilka minut przed piętnastą, moi rodzice wracali najwcześniej za pół godziny, więc miałem trochę czasu. Posprzątałem z grubsza, potem obrałem i zagotowałem ziemniaki na obiad. Jak się okazało słusznie, bo Tato, gdy przyszedł z pracy, bardzo się spieszył. Szybko zjadł i pojechał na prywatną fuchę do kogoś. Ja zostałem w kuchni, żeby pomóc Mamie pozmywać.
- A tak w ogóle co się dzisiaj działo? - zapytała Mama standardowym tekstem, który w czasie wakacji zastępował klasyczne "Co tam w szkole?"
- Aaa nic - powiedziałem niewinnie - Myślałem, że będę się nudzić, ale przyjechali Damian i Patryk i namówili mnie do wyskoczenia nad wodę.
- A, to fajnie. Na basen czy na Jeziorko? - Mama dopytała niemal automatycznie, bo myślami była chyba gdzieś indziej
- Jechaliśmy nad Jeziorko... - zacząłem - Ale tam było już dużo ludzi, więc uparli się, żeby jechać na... na Kamionkę...
- Tak? - Mama wciąż myślami była daleko, ale nagle oprzytomniała - Zaraz! Pojechaliście na Kamionkę?!
- No... Tylko na chwilę... I ja w ogóle nie wchodziłem do wody, bo kąpielówek nie wziąłem. Siedziałem na brzegu i zaraz wracaliśmy.
- Ale to w ogóle nie chodzi o wchodzenie do wody! Przecież nie wolno ci tam jeździć samemu, nikomu nie wolno. I ty mi to mówisz tak spokojnie?!
- Ale to chyba dobrze, że mówię prawdę...
- No nie wierzę, po prostu to przechodzi ludzkie pojęcie... - zirytowała się Mama, ale zaraz dodała - Ach, już wiem, czysta karta, prawda?
- Eee... no... - zawiesiłem się, bo szczerze mówiąc zapomniałem o tym przywileju, więc nie zdążyłem się zastanowić, czy go wykorzystać już teraz.
- No trudno, sama to wymyśliłam, to teraz mam... - westchnęła Mama - Dobrze, nie dostaniesz kary, obiecałam i dotrzymam słowa. Ale za wyjazd na Kamionkę bez pozwolenia normalnie byś tak w dupsko dostał, że byś nie usiadł do końca wakacji!
- Wiem mamo i przepraszam - pokajałem się - Ja w ogóle nie chciałem tam jechać, ale oni mnie skołowali i jakoś głupio było się wycofać w trakcie. A jak wracaliśmy, to mama Patryka nas złapała i jego zabrała prosto do domu, a jeszcze powiedziała, że zadzwoni też do naszych rodziców...
- Niech dzwoni jak chce - Mama wzruszyła ramionami - W sumie nawet jej się nie dziwię...
- Mamo, powiedz mi proszę - zebrałem się na odwagę - O co właściwie chodzi z tą Kamionką? Wiem, że jest daleko, i niestrzeżona, i pewnie mniej bezpieczna niż Jeziorko, ale wszyscy dorośli reagują jakoś tak panicznie jak się w ogóle mówi o tym miejscu. A tam są też łagodne zejścia, i plaże, i czysta woda... I ciągle się mówi o jakimś wypadku dawno temu, ale nic konkretnie i w ogóle nie wiem czy to jest jakaś legenda czy co...
- Bo to nie jest historia dla dzieci - powiedziała stanowczo Mama - Ale z drugiej strony... może i masz rację. Może powinniście wiedzieć, żeby zrozumieć dlaczego zabraniamy wam tam jeździć... Dobrze, siadaj - wskazała mi krzesło przy kuchennym stole, a sama usiadła po drugiej stronie blatu - Nie możesz tego pamiętać, bo miałeś wtedy trzy albo cztery lata. Na Kamionce już od dłuższego czasu była woda, bo tam już chyba od stanu wojennego nie wydobywano materiału i to wszystko zdziczało. Kilku chłopców poszło tam na wagary, jesienią, jakoś w październiku chyba. Mieli niewiele mniej lat niż ty masz teraz. I w ogóle nie schodzili do wody, tylko szli sobie naokoło, tym wysokim brzegiem i rzucali kamyczki do wody. Nagle skarpa się oberwała pod nimi, zaczęli się zsuwać, ale dwóch się złapało czegoś, jakichś korzeni czy gałęzi i zostali na górze. A trzeci zjechał z tą ziemią prosto do wody. I się utopił. Kurtka szybko nasiąkła wodą, pociągnęła go w dół, zresztą nawet jakby się utrzymał na powierzchni to by nie miał jak wyjść, bo to było w tym miejscu, gdzie ta pięciometrowej wysokości skarpa ostro schodzi do wody i nie ma tam żadnego brzegu. Jeden z tych chłopaków poleciał zaraz po pomoc do tych hurtowni co tam są niedaleko, ale było już za późno. Nurkowie z policji po paru godzinach dopiero wyłowili ciało...
- A kto to był, ten co się utopił?
- Nie znasz, bo ci ludzie już nie mieszkają tutaj. Wyjechali z miasta krótko po tym wypadku, bo nie dali rady już tutaj żyć. Ten chłopak miał na imię Jacek, mieszkał w tych blokach blisko szkoły. Tam, gdzie teraz twój kolega Patryk. Ich rodziny się przyjaźniły. Mama Patryka i mama tego Jacka pracowały razem i to były bliskie przyjaciółki, chociaż dzieliło je parę lat różnicy wieku. Mama Patryka też bardzo to przeżyła. I śmierć tego chłopca, którego tak lubiła, i potem wyjazd i utratę przyjaciółki...
Po tych ostatnich informacjach ciarki mi przeszły po plecach, po raz drugi dzisiejszego dnia. Przypomniałem sobie, że mama Patryka w gniewie wspominała coś o jakimś Jacusiu. Historia słyszana wiele razy, o jakimś mglistym wypadku sprzed lat, nagle nabrała namacalnego znaczenia, gdy okazało się, że dotyczyła bliskich znajomych mojego kolegi z klasy. Ale Patryk w takim razie musiał znać tę opowieść jeszcze lepiej ode mnie. Dlaczego w takim razie zdecydował się na wycieczkę nad Kamionkę, wiedząc jakie to miejsce wywołuje skojarzenia u jego rodziców? Zwykły bunt nastolatka, chęć zrobienia wszystkim na przekór? A może przesądził fakt, że skoro ten wypadek miał miejsce około dziesięciu lat temu, to Patryk nie ma prawa pamiętać zbyt dobrze ani tego faktu, ani samego nieszczęsnego Jacka. I cała ta historia była dla niego tylko kolejnym, powtarzanym do znudzenia od lat, "gadaniem starych". Cóż, wygląda na to, że nawet bardzo stare historie mogą przynieść całkiem bolesne skutki w teraźniejszości...
- Gdybyście mi powiedzieli wcześniej o tym wypadku, to wiedziałbym dlaczego nie wolno tam jeździć, jak bardzo to niebezpieczne - dodałem po dłuższej chwili milczenia
- Tomek - powiedziała Mama poważnie - Czasami musisz zrozumieć, że mamy powody aby ci zabraniać różnych rzeczy, ale nie musimy ci ich wyjaśniać. A ty musisz wierzyć, że robimy to dla twojego dobra i masz się do tego zastosować. Rozumiemy się?
Tego popołudnia wydarzyła się jeszcze jedna, spodziewana przeze mnie i z pozoru niegroźna sytuacja. Niecałą godzinę po mojej rozmowie z Mamą, usłyszałem dzwonek telefonu. Mama odebrała zanim zdążyłem się ruszyć z miejsca. Chociaż domyślałem się kto dzwoni, nie wypadało mi wejść do przedpokoju i jawnie słuchać o czym mowa. Dlatego dyskretnie podsłuchiwałem z uchem przyklejonym do drzwi mojego pokoju, a i tak usłyszałem tylko strzępki rozmowy ("Dzień dobry", "Tak, wiem, sam się przyznał", "Tak, na pewno zostanie surowo ukarany"). W duchu dziękowałem, że Mama wymyśliła poprzednio tę czystą kartę...
* * *
Następnego dnia natarczywy dzwonek do drzwi obudził mnie przed świtem (a przynajmniej tak mi się wydawało). Spojrzałem na zegarek - nie było jeszcze dziewiątej, czyli jak na moje wakacyjne standardy: środek nocy. Najpierw zamierzałem udawać, że nie ma nikogo w domu, ale w końcu w piżamie powlokłem się do drzwi. Wyjrzałem przez wizjer - po drugiej stronie był nie kto inny, tylko mój kolega Damian, uczestnik wczorajszej wyprawy nad Kamionkę.
- Wiesz, która jest godzina?! - z wyrzutem otworzyłem drzwi
- Jeszcze śpisz? - wypalił Damian
- Tak, wyobraź sobie, że są wakacje...
- Oj tam, musimy jechać do Patryka!
- My? Teraz?
- No...
- A widzisz jak wyglądam?!
- To ubierz coś szybko i jedziemy!
- A co, pali się? - pośpiech Damiana zaczynał mnie już irytować - Co tam w ogóle u niego po wczorajszym?
- No właśnie nie wiem i dlatego musimy jechać! - ponaglił mnie
- Jak nie wiesz to skąd wiesz, że musimy?
- Byłem u niego wczoraj pod wieczór - wyjaśnił Damian - Jak jego starzy idą na działkę. Zawsze idą podlewać na działkę po szóstej popołudniu, chyba że pada deszcz, to wtedy nie. I Patryk jest wtedy sam w chacie. I wczoraj pojechałem po szóstej i mi nie otworzył...
- Może też poszedł na działkę - wzruszyłem ramionami
- Ocipiałeś? Po takim laniu miałbyś ochotę iść ze starymi na działkę? Z matką która tak ci wlała?
- Ano nie...
- No właśnie. Zresztą słyszałem przez drzwi, że ktoś był w domu. Ale mi nie otworzył. Rozumiesz? Mi nie otworzył! Coś się musiało stać.
- Daj spokój, może to było jego pierwsze tak porządne lanie i dlatego tak przeżywał - głośno myślałem
- Nieee, on mi mówił zawsze o wszystkim. Dostał już od starych kilka razy, ze dwa razy tak porządnie pasem. Teraz musiało być coś innego, coś gorszego...
Może i zachowanie Patryka było trochę tajemnicze, ale na dobrą sprawę ja też po laniu nie miałbym ochoty widywać się z kimkolwiek jeszcze tego samego dnia. Co jednak było zrobić? Wciągnąłem ciuchy, ugryzłem kawałek bułki i parę minut później już jechaliśmy rowerami w kierunku bloku Patryka.
- Ma nas gdzieś, mówię ci - przekonywał Damian, gdy parkowaliśmy rowery pod blokiem, który wczoraj był świadkiem dramatycznych wydarzeń - Obraził się na cały świat.
- Oj przestań krakać! - przerwałem mu - Zaraz się dowiemy...
- Znowu nam nie otworzy. I co wtedy?
Zamiast odpowiedzieć, nacisnąłem dzwonek do drzwi mieszkania Patryka. Otworzyły się niemal od razu.
- A, to wy - Patryk był trochę nachmurzony, ale poza tym wyglądał normalnie - Właźcie!
Chciałem triumfalnie spojrzeć w oczy Damiana, ale jakoś nie było okazji. Usiedliśmy na tapczanie w pokoju Patryka. Sprężyny zaskrzypiały. Z sufitu nad nami na sznurkach zwisały modele plastikowych samolotów, które namiętnie sklejał. Zawsze się zastanawiałem, czy któryś kiedyś nie spadł na kolegę w nocy. Patryk przyszedł po chwili i zamknął za sobą drzwi od pokoju, chociaż nikogo innego nie było w mieszkaniu. Pomyślałem, że to taki podświadomy odruch, chęć odseparowania się od pomieszczeń kojarzonych z przykrymi przeżyciami i zamknięcia się w swoim, bezpiecznym świecie. Psychologiczne rozmyślania przerwał subtelny jak zwykle Damian:
- I jak tam po wczorajszym?
- No co... - Patryk wzruszył ramionami - Dostałem w dupę, chyba słyszeliście...
- Bo byłem wieczorem i mi nie otwierałeś
- Nie chciało mi się wczoraj z nikim gadać... Ale dzisiaj już jest normalnie... To znaczy dupa boli, ale tak poza tym już mi przeszło trochę.
- Mocno dostałeś? - indagował Damian
- A nie było słychać jak się darłem?
- Na początku trochę, ale potem twoja mama zamknęła okna - zauważyłem
- Aaa, racja - potaknął Patryk, po czym dodał, jak mi się wydawało, z nutką dumy w głosie - Chłopaki, to było najgorsze rżnięcie jakie w życiu dostałem...
- Pasem? - spytałem odruchowo
- Nie, coś ty, pasem już dostałem parę razy. Wczoraj było kablem...
- O kurwa, poważnie? - wyrwało się Damianowi
- Noo, jak zobaczyłem co matka niesie, to myślałem że zawału dostanę. I jeszcze na gołą dupę. Na szczęście leżałem na płasko, więc skóra nie była tak napięta. Ale i tak jak mnie lała, to tak siekło, że nawet nie miałem siły krzyczeć. Dostaliście kiedyś kablem?
- Niee - pokręciliśmy głowami, a Damian dodał jeszcze - Ja za to smyczą od psa raz dostałem...
- Phi! To sobie nawet nie wyobrażacie jak to rżnie. A dostałem dwadzieścia tym kablem. Myślałem, że zemdleję z bólu... - Patryk opowiadał przekonująco, ale miałem wrażenie, że trochę koloryzuje, aby dodać powagi tym wydarzeniom. Nie wydawało mi się, aby jego mama, nawet pomimo tragicznych skojarzeń z Kamionką i chęci uchronienia syna przed nieszczęsnym losem Jacusia, byłaby w stanie zlać Patryka tak mocno, aby ten mdlał z bólu.
- Pokażesz? - po chwili milczenia odezwał się Damian
Patryk jakby tylko na to czekał. Wstał z krzesła, odwrócił się do nas tyłem i zsunął spodenki razem z majtkami. To, co zobaczyłem, wcale nie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Patryk przesadzał w swojej opowieści. Jego tyłek pokrywały cienkie, czerwono-bordowe pręgi, biegnące szeroko, od jednego boku aż po drugi. Gdzieniegdzie widać było też punkty, jakby pętelki (później dowiedziałem się, że lanie kablem faktycznie może zostawiać taki efekt). W każdym razie, moje pośladki po żadnym laniu, nigdy nie wyglądały tak źle. I nie tylko na mnie ten widok wywarł ogromne wrażenie. Damian miał wyraz twarzy, jakby zobaczył ducha. Patryk, gdy już się ubrał, wyglądał na usatysfakcjonowanego tym, jak na nas podziałało to, co nam pokazał.
- No dobra, chłopaki - klasnął w ręce - To teraz wy!
- Co my? - zdziwiłem się
- No, dupy pokażcie - odpowiedział jakby chodziło o jakąś oczywistość - Przecież też na pewno wczoraj dostaliście lanie. Matka dzwoniła do waszych rodziców, sam słyszałem przez drzwi. Potem jeszcze mi się "pochwaliła", powiedziała coś, że "no, twoi koledzy też dzisiaj na tyłkach nie usiądą".
- No też dostałem, ale nie tak jak ty - powiedział wciąż zszokowany Damian - W ogóle nie ma się czym chwalić...
- Jak wszyscy to wszyscy - zdecydował Patryk arbitralnie - Razem w to się wpakowaliśmy, dostaliśmy kary, to teraz zakończmy to i zobaczmy efekty
- Nie no, nie ma problemu - machnął ręką Damian, wstał i ściągnął swoje spodnie, a zaraz potem majtki. Jego tłusty tyłek pokryty był czerwoną barwą, po bokach już zanikającą
- Pasem? - spytał Patryk
- Mhm - potwierdził Damian - Trzydzieści, na stojaka. U mnie jest zawsze pas albo rzemień. Ale chyba wolę pas.
- No, Tomek, to jeszcze ty - zarządził Patryk, gdy Damian się ubrał. Obaj spojrzeli na mnie, a ja dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że fakt iż nie dostałem wczoraj lania może być przez kolegów źle odebrany. Oni ponieśli karę za nasz wspólny wybryk, a ja wykpiłem się "czystą kartą". Co z tego, że uczciwie zapracowaną, bo wcześniej dostałem mocne lanie za niewinność. Ono w ogóle nie obchodziło Patryka i Damiana. Dla nich liczyło się teraz to, żebym udowodnił, że wczoraj poniosłem podobne konsekwencje jak oni. A nic takiego nie miało miejsca.
Tymczasem dwie pary oczu zaczęły świdrować mnie wzrokiem coraz bardziej...