niedziela, 6 stycznia 2019

(32.) Zemsta (część 3.)


Myśli przelatywały mi przez głowę z szybkością błyskawicy. Zupełnie nie przewidziałem takiego rozwoju wypadków i teraz rozpaczliwie starałem się ogarnąć sytuację. Brakowało mi jednak danych. Coś poszło nie tak, ale nie wiedziałem co i w którym miejscu. Wyglądało bowiem na to, że Dawidka jednak ktoś zlał po tyłku, chociaż nie byłem to ja. Jego rodzice też nie, skoro siedzą tu teraz pełni oburzenia. Ale co się właściwie stało? Teraz najbardziej prawdopodobną wersją było chyba to, że gdy wczoraj zostawiłem Dawidka leżącego w tych krzakach, to zanim się pozbierał, przyszedł ktoś inny i wykorzystał sytuację, że chłopak leży z gołą pupą, a nogi ma skrępowane własnymi spodniami i ma niewielką swobodę ruchów. Ale przecież to bez sensu! Kto miałby to robić, jaki miałby motyw i przede wszystkim skąd by się tam nagle wziął, w takim odludnym miejscu, gdzie naprawdę ciężko trafić przez czysty przypadek…?

To było zbyt wiele do ogarnięcia dla mojego umysłu. Znowu wpakowałem się, przez własną głupotę, w paskudną sytuację. Bo Dawidek dostał wczoraj porządnie po tyłku, pewnie od kogoś, kogo nie rozpozna, albo nawet nie widział twarzy, a teraz stara się zrzucić winę na jedyną osobę, którą widział, czyli na mnie. I w tym zrzucaniu ma spore szanse powodzenia, bo coraz więcej świadczy przeciwko mnie. Owszem, nie ma bezpośrednich dowodów, ale jest poszkodowany (Dawidek), jest ewidentne przestępstwo (jego czerwone pośladki) i jest osoba, która miała motyw (czyli ja). I jeszcze zeznania Dawidka dość dobrze trzymają się kupy i są wiarygodne. Sam musiałem przyznać, że nie wyglądało to dla mnie wesoło. Nawet moja wychowawczyni – pani Teresa – przestała już mnie bronić i wpatrywała się we mnie świdrującym spojrzeniem, jak gdyby starała się wyczytać prawdę z mojej twarzy.

Kłopotliwa cisza trwała już dłuższą chwilę, w międzyczasie mama Dawidka pozwoliła mu naciągnąć spodnie, ale nikt już od pewnego czasu nie zwracał na niego uwagi. Tymczasem ja czułem na sobie przeszywający wzrok pięciu dorosłych osób i jednego dzieciaka. A najgorsze było w tym wszystkim to, że to właśnie ten dzieciak był teraz jedyną osobą, która wiedziała, co się faktycznie wczoraj wydarzyło. I głównie od niego zależał teraz mój los. Przerażające wizje rozwoju wypadków kłębiły mi się w głowie. A jeśli mi nie uwierzą? Jeśli znowu uwierzą jemu? Wtedy wpadłem jak śliwka w kompot. Mój skołowany mózg już rysował mi przed oczami scenariusze kary, jaka za chwilę pewnie mnie czeka. W pewnym momencie wyobraziłem sobie nawet, jak w ramach kary zostaję zmuszony do oparcia się o stół, ściągnięcia majtek i wypięcia gołego tyłka, na który każda z osób obecnych w tym pomieszczeniu (nauczycielki, rodzice Dawidka, wicedyrektorka) wymierza mi po kilkanaście pasów. A na końcu pasek do ręki dostaje sam Dawidek i z radością na twarzy też bije mnie nim po dupie… Brrr… Aż mi ciarki po plecach przebiegły na taką „przepowiednię”. Weź się w garść, Tomek, myśl logicznie! Przecież nie można nikogo ukarać bez twardych dowodów jego winy. Można zawiesić do wyjaśnienia, czy coś, ale nie ukarać. Chyba… Akurat szkoła jawiła mi się wówczas jako miejsce, w którym niekoniecznie zawsze można liczyć na sprawiedliwość. Czyli jednak wpadłem…

- No, Tomek, a co teraz masz w tej sprawie do powiedzenia? – zapytała pani wicedyrektor, jakby na potwierdzenie moich domysłów, już nie tak neutralnym jak wcześniej tonem
- Nadal nic, bo ja mu nic nie zrobiłem – odpowiedziałem najbardziej przekonującym głosem na jaki mnie było stać w tej sytuacji
Uznałem, że taktyka zaprzeczania wszystkiemu będzie jednak teraz najlepsza. Gdybym powiedział całą prawdę, gdybym zaczął opowiadać, jak to owszem, porwałem Dawidka z drogi, ściągnąłem mu spodnie i majty, ale potem się zreflektowałem i zrezygnowałem z dalszych działań, to mogłoby mnie tylko pogrążyć. Bo ta wersja – chociaż prawdziwa – wydawała się tak nieprawdopodobna, że nawet samemu trudno było mi uwierzyć w to, co się wczoraj stało.

Tymczasem po moich słowach pani Grażyna – wychowawczyni Dawidka – wyraźnie wzburzona zerwała się z miejsca, podeszła do biurka stojącego pod ścianą i wyjęła z niego skórzany pasek.
- Dość tych bajek, kolego! – zwróciła się do mnie – Może kilka pasów na dupsko odświeży ci pamięć. Wstawaj!
- O właśnie! – przytaknęła mama Dawidka
- Czekaj, Grażyna, daj spokój – powiedziała stanowczo pani wicedyrektor zanim zdążyłem cokolwiek zrobić – Przecież nie mamy żadnych dowodów, że Tomek to zrobił.
- Ale po co dowody? Przecież to jest jasne! Tylko kłamie bezczelnie smarkacz jeden! Parę pasów na goły tyłek i zaraz się przyzna! – pani Grażyna była nadal bardzo zdenerwowana
- Zaraz, spokojnie, co jest jasne? – drążyła wicedyrektorka
- A kto inny chciałby pobić Dawida, kto miałby jakikolwiek powód? – kontynuowała pani Grażyna tonem prokuratora – Tylko on. Już mieli wcześniej sprzeczki ze sobą, sam to powiedział. A jeszcze ta sprawa w toalecie. Chciał pobić Dawida, ale w porę zainterweniowałam. Więc nie dość, że nie wykonał swojego planu, to jeszcze sam dostał lanie ode mnie, i to na goły tyłek, na oczach młodszego ucznia. A jak znam chłopców w jego wieku, bo sama mam dwóch synów, to po takim upokorzeniu i wstydzie na pewno dążył do zemsty. Z pewnością chciał Dawidowi zrobić to samo, co dostał ode mnie – wszystko do siebie pasuje. Zaplanował sobie dogodny dzień, miejsce, zaczaił się, wykorzystał moment, gdy Dawid wracał po lekcjach i …
- Zaraz, zaraz, po lekcjach? – moja wychowawczyni nagle jakby ocknęła się z głębokiego snu – Kiedy właściwie dokładnie to się stało?
- Po WF-ie – powiedział Dawid
- O 15:00 już był w domu – dodała jego mama
- Czyli na siódmej godzinie lekcyjnej – wydedukowała pani Teresa – Dawid, miałeś wczoraj sześć lekcji, tak? Na ostatniej lekcji miałeś WF i potem szedłeś do domu?
- Tak, zaraz po WF-ie szedłem… – bąknął dość już zdezorientowany dziewięciolatek. Jego oczy pytały: „A co to właściwie ma do rzeczy?”
- Czyli Tomek nie mógł tego zrobić! – triumfowała moja wychowawczyni – Przez całą siódmą lekcję siedział u mnie w świetlicy i pisał zaległy sprawdzian.

Moje alibi! Jak mogłem zupełnie o nim zapomnieć?! Przecież tyle wysiłku włożyłem w przygotowanie go. A teraz, w ferworze dziwnego rozwoju wypadków, kompletnie nie pomyślałem, żeby je przywołać. Chyba ozłocę panią Teresę!
- Co takiego?! – pani Grażyna, wciąż trzymając w prawej ręce skórzany pasek, zastygła w bezkresnym zdziwieniu
- Jesteś pewna? – dopytywała moją wychowawczynię wicedyrektorka
- Absolutnie! Na siódmej lekcji pisał zaległy sprawdzian z algebry. Aż do dzwonka, musiałam mu wręcz kartkę wyrywać. I nie wychodził nigdzie, bo bym zauważyła, zresztą zaglądałam tam do niego.
- Może przyszedł później? – wątpiła pani Grażyna, która już odzyskała głos – A jeszcze na przerwie przed siódmą lekcją zdążył pobić Dawida…
- Nie, niemożliwe – zapewniła pani Teresa – Był nawet wcześniej, długo przed dzwonkiem na siódmą lekcję. Gdy przyszłam otworzyć świetlicę, to już tam czekał z dzieciakami. Zresztą pani woźna może potwierdzić, bo na przerwie miała tam oko na dzieciaki, widziała go też.

Alibi było żelazne. Jestem geniuszem zbrodni! Ufff, ale tak niewiele brakowało i całe to alibi można by potłuc o kant dupy. Jak mogłem go w porę nie przywołać…?! W każdym razie sprawa dla mnie była już rozstrzygnięta, ale wciąż nie było wiadomo, kto faktycznie zlał Dawidka.
- Dawid, więc to jednak nie Tomka widziałeś – zwróciła się do niego pani wicedyrektor – Spróbuj sobie przypomnieć, może to był ktoś podobny?
- Nie! To był on, na pewno! – krzyknął Dawidek, bliski płaczu. Teraz to jego misternie uknuta intryga rozsypała się w drobny mak
- Ale posłuchaj, to niemożliwe – przekonywała go pani Teresa – Cały czas siedział w szkole i pisał sprawdzian, widziałam go.
- Ale… ale… Jak to? Przecież… To miało być… nie tak… tylko… – Dawidek już zupełnie się zaplątał. Jego dziewięcioletni mózg nie był chyba w stanie zareagować na tak błyskawiczny zwrot akcji.
- Co miało być nie tak? – wtrąciła się jego mama – Mów zaraz, kto cię pobił!

Zamiast odpowiedzieć, chłopak nadal jąkał się i rzucał półsłówkami. Jego pewność siebie zupełnie uleciała. Teraz drapał się po szyi, odwracał wzrok, przestępował z nogi na nogę, tak jakby chciał jak najszybciej się stąd ulotnić. To jeszcze zaostrzyło czujność nauczycielek.
- Dawid, ty wiesz kto ci to zrobił? Tylko nie chcesz powiedzieć? – spytała ostro jego wychowawczyni, ale w odpowiedzi usłyszała tylko kolejne: „Ja… tego… eeee…”. Nagle pani wicedyrektor zrobiła dziwny gest, jakby ją olśniło.
- Choć tu do mnie bliżej i pokaż mi jeszcze raz swoją pupę – powiedziała do Dawida
Chłopak powlókł się do niej, popchnięty przez mamę, zdezorientowaną tak, jak my wszyscy w tym pomieszczeniu. Pani wicedyrektor podeszła z nim do okna, zsunęła mu spodnie wraz z majtkami i z bliska przyjrzała się jego czerwonym pośladkom.
- Na studiach miałam kurs z ratownictwa medycznego i pierwszej pomocy – powiedziała po dłuższej chwili – Myślę, że nadal umiem dość dobrze rozpoznać oparzenia roślinami i tym podobne. I tak mi się wydaje, że te ślady nie są od lania, tylko to są oparzenia po pokrzywie albo czymś takim. Te tutaj takie drobne bąble – pokazywała teraz rodzicom Dawidka
- Synku, skoro wpadłeś w pokrzywy, to dlaczego się nie przyznałeś, tylko powiedziałeś, że to ten chłopiec cię pobił? – mama Dawidka była kompletnie skołowana
- Gołym tyłkiem wpadł w pokrzywy?! – podniosła nagle głos pani Teresa – Wątpię! Specjalnie to sobie zrobił, żeby zrzucić winę na Tomka. Wiedział, że nauczyciele wiedzą o ich sprzeczkach, o tym laniu w toalecie i pewnie podejrzewał, że teraz ponownie wezmą jego stronę. On chyba naprawdę się uwziął na Tomka czy coś…
- Dawid, czy to prawda? – zapytała ostro pani wicedyrektor
- Nie… on naprawdę tam był i… i… porwał mnie… i ściągnął mi majtki i mnie zostawił i uciekł… i ja pomyślałem… ja chciałem… dziadek pokazał mi które rośliny parzą i robią bąble i poszedłem na działki i… aaaaaaaaaaaaa... – Dawidek w końcu rozryczał się zupełnie
- Mógłbyś już przestać kłamać! Tomka tam nie było. Chyba nie sądzisz, że jeszcze w to uwierzymy – pani dyrektor westchnęła i ciężko opadła na krzesło

Wśród płaczu Dawidka nagle stał się dla mnie jasny obraz faktycznych wydarzeń z wczorajszego popołudnia. Gdy go zostawiłem w tych krzakach, pomyślał zapewne, żeby wykorzystać sytuację i mnie jednak wrobić. Nie potrafił pewnie zbić samego siebie odpowiednio mocno, dlatego pobiegł na pobliskie działki i znalazł rośliny, którymi natarł sobie tyłek (spora odwaga z jego strony, trzeba przyznać), żeby wyglądał jak po laniu. Potem przyszedł zbolały do domu, opowiedział historyjkę, że go porwałem i pobiłem, licząc, że w ten sposób pogrąży mnie do reszty. Plan miał świetny, zgoda, ale nie wiedział, że ja zapewniłem sobie stuprocentowe alibi. To go zgubiło i teraz nieprawdopodobna wersja zaczęła działać na jego niekorzyść.

A po chwili wydarzyło się coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego. Milczący przez cały czas ojciec Dawidka nagle odezwał się, a ja zrozumiałem wtedy, dlaczego do tej pory nie powiedział on ani słowa.
- To tyś to wszysko wymyśloł?! – krzyknął na syna z mocnym „wiejskim” akcentem – Tyś nam same bajdy nagodoł, a my tu przyszli cie bronić? Ty wiesz, żeś ty nas wszystkich zrobił za błozna?! Pani, dej pani tego pasa – wstał i wyciągnął rękę do pani Grażyny. Ta bez słowa podała mu pasek, który przeznaczony był na moją pupę, aby mnie skłonić do przyznania się, ale wydarzenia potoczyły się w sposób zupełnie dla wszystkich nieoczekiwany. I teraz wiedziałem już, co za chwilę się wydarzy i domknie nieprzewidywaną klamrą te wszystkie wydarzenia.

Ojciec podszedł do syna i po chwili spodnie i majtki Dawidka trzeci raz tego dnia powędrowały w dół. Jego tato pochylił go, lewą ręką złapał w pół, a prawą zaczął wymierzać mu solidne uderzenia pasem na goły tyłek. Dawidek wrzeszczał jak opętany, przez wciąż cieknące mu łzy. Ból musiał być spory, gdyż dostawał lanie na pośladki wciąż pokryte bąblami po oparzeniach pokrzywy (czy czym tam sobie natarł tyłek). Przez ułamek sekundy nawet zrobiło mi się go żal. Ale zaraz pomyślałem, że sam jest sobie winny. Kto mu kazał to wszystko robić? Nikt. Jego próżność, jego chciwość, jego pewność siebie. Jego chęć dokopania mi po raz kolejny, chęć napawania się widokiem mnie znowu dostającego lanie. Ha, a stało się odwrotnie. I teraz to ja przyglądam się, jak on dostaje w dupsko. Jednak jest jakaś sprawiedliwość! Tak oto – w niezaplanowany i zupełnie nieoczekiwany sposób – dostałem moją zemstę.

Ojciec Dawidka wymierzał mu kolejne pasy bez mrugnięcia okiem. Chłopak wrzeszczał coraz głośniej, a jego tyłek czerwieniał jeszcze bardziej z każdym uderzeniem. Po dziesiątym pasie pani wicedyrektor wyszła z pokoju, a za nią ruszyła pani Teresa, która skinęła na mnie, abym wyszedł razem z nimi. Chętnie zostałbym i do końca poobserwował lanie Dawidka, ale trudno. Wyjście z wychowawczynią było najrozsądniejszym i – prawdę mówiąc – jedynym możliwym zachowaniem w tej sytuacji. W pokoju pozostała tylko mama Dawidka i jego wychowawczyni, milcząco przyglądające się pasowi, trzaskającemu co kilka sekund o goły tyłek najsprytniejszego dziewięciolatka, jakiego znałem. Odgłosy lania i cichnący krzyk Dawidka słychać było jeszcze przez dłuższą chwilę, gdy wraz z panią Teresą oddalałem się korytarzem.

- Tomek, zanim wrócisz na lekcje, musisz mi jeszcze coś wyjaśnić – zagadnęła mnie pani Teresa na końcu korytarza. Byłem pewny, że chodzi jej o coś związanego z tą sprawą z Dawidkiem. Zamiast tego, usłyszałem jednak gorzką prawdę:
- Sprawdziłam twój wczorajszy test – powiedziała pani Teresa – Właściwie nie było czego sprawdzać. Rozwiązałeś tylko dwa przykłady. To jedynka i to z wykrzyknikiem. Co się stało? Nie nauczyłeś się? Przecież mogłeś to napisać później, za tydzień na przykład, jak się przygotujesz.
- Właściwie to… to myślałem, że jestem dobrze przygotowany – powiedziałem, spuszczając wzrok – Chciałem to po prostu mieć już z głowy, nie lubię zaległości.
- Oj Tomek, Tomek… – westchnęła – Tobie się za dużo wydaje ostatnio i zbyt często źle oceniasz sytuację. Ale to ty ponosisz tego konsekwencje, więc jeśli tak ci wygodnie, to już twoja sprawa.
- A czy będzie jeszcze możliwość to poprawić? – zapytałem nieśmiało
- Możliwość zawsze jest, trzeba tylko chcieć – powiedziała pani Teresa – A tobie się ostatnio chyba bardziej nie chce. Jesteś bystry, inteligentny i wydaje ci się, że to wystarczy. Że wszystko wtedy samo przyjdzie, oceny, osiągnięcia… A takie myślenie jest właśnie najgorsze i jak najprędzej powinieneś je zmienić. Tłukę ci to do głowy już od wielu miesięcy i nic. Złe oceny z zachowania, zajęcia poprawcze, te wszystkie kłopoty w które wpadasz – nic ci to nie daje do myślenia. Dlatego naprawdę należałoby zacząć stosować wobec ciebie inne środki wychowawcze i wiesz co mam na myśli. Gdybyś regularnie dostawał porządne lanie, to może by ci to w końcu trafiło przez tyłek do głowy. Ale niestety, to nie ode mnie już zależy.

Po tym kazaniu pani Teresa poszła w swoją stronę, a ja wróciłem do klasy, na dwie pozostałe jeszcze tego dnia lekcje. Humor miałem szampański i nawet spodziewana jedynka z matematyki mi go nie zepsuła. Sprawdzian się poprawi, wychowawczyni musiała się nagadać, ale za to Dawidek wreszcie dostał za swoje. Nie moimi rękami wszakże, ale jednak się dość wydatnie do tego przyczyniłem. Ach, jaki kamień wreszcie zleciał mi z serca. Teraz mogę już zamknąć rozdział pod tytułem „Dawidek” i wrócić do swojego życia. Może nawet uda mi się kiedyś pogodzić z Eweliną…?
Wracałem do domu niemal w podskokach. Mój dobry nastrój widać chyba było w moim zachowaniu, bo gdy wszedłem do mieszkania, mama wychyliła się z kuchni, przyjrzała mi się przez chwilę i spytała:
- A coś ty dziś taki zadowolony?
- A, bo wszystko mi się fajnie układa dzisiaj – powiedziałem z uśmiechem
- Tak? To dobrze – odrzekła mama – A myślałam, że dlatego, że napisałeś gładko ten zaległy sprawdzian z matematyki.
- Napisałem chyba nieźle, ale jeszcze nie ma wyników – skłamałem na gorąco. Powiem mamie, gdy już poprawię tą jedynkę, a stanę na głowie, żeby ją poprawić przynajmniej na 4+.
- Co ty powiesz? – mama wytarła ręce w szmatkę i podeszła bliżej – A do mnie niedawno dzwoniła twoja wychowawczyni i powiedziała, że rozwiązałeś tylko dwa zadania i dostałeś dwóję z wykrzyknikiem. Co ty na to?
- Eee… no bo… ja myślałem, że jestem dobrze przygotowany, ale jednak za krótko się uczyłem – zacząłem się tłumaczyć – I nie chciałem cię martwić, chciałem ci powiedzieć, gdy już poprawię…
- Dość! – przerwała mi mama – Jedynka z testu to jedno, zdarza się, ale kłamstwo to już poważniejsza sprawa. A co ci obiecałam za następny wybryk tego typu?
- Mamo, ja przepraszam, naprawdę…
- Co ci obiecałam? – mama powtórzyła pytanie podniesionym głosem
- Lanie… – bąknąłem
- No, to do pokoju marsz! – wskazała mi drzwi do dużego pokoju.

Nie mogłem zupełnie zebrać myśli, miałem miękkie nogi. Tak pięknie się ten dzień rozwijał, a tu takie coś. Wpakowałem się w koszmarne kłopoty przez – jak mi się wydawało wcześniej – najmniej istotny element mojego planu. Przez ten sprawdzian, który zapewnił mi alibi. Ne spodziewałem się, że napiszę go źle, a nawet jeśli, to przecież szybko poprawię, bo z matematyki zawsze bardzo dobrze mi szło. Nie przewidziałem jednak, że pani Teresa zadzwoni z wynikiem do mojej mamy… Gorączkowo myśląc jak to wszystko załagodzić, powlokłem się do dużego pokoju, a gdy tam wszedłem, aż mnie zmroziło. Stół był uprzątnięty ze wszystkiego co nim zwykle leży, obrus był zdjęty i złożony obok, na kanapie. Na blacie stołu leżał tylko jeden przedmiot – cienki, skórzany pasek…

- Mamo, ja naprawdę bardzo przepraszam… – rozpaczliwie chwyciłem się ostatniej deski ratunku – Wiem, że cię okłamałem, ale nie chciałem. Po prostu nie chciałem cię martwić, chciałem, żebyś była ze mnie dumna. Ale naprawdę, obiecuję, że wezmę się za siebie, poprawię się. Wczoraj właśnie zdecydowałem, że zaczynam wszystko od nowa i…
- Tomek, ale z tobą jest taki problem, że ty zawsze obiecujesz, a potem nic z tego nie wynika, dalej jest tak samo – powiedziała mama spokojnie – Więc powiedz mi, ile można? Jeśli faktycznie się poprawisz, to wspaniale, będę dumna. Ale też miałeś coś obiecane za każdy kolejny wybryk, prawda? I musisz się nauczyć, że niestety, ale w życiu wszystko ma swoje konsekwencje… A teraz proszę, nie utrudniaj, tylko stań tu przy stole i spuść spodnie.
- Mamo, proszę…
- Tomek!!!

To przesądzało sprawę. I złamało resztki moich złudzeń i nadziei. Dalszy opór nie ma sensu. Tak właśnie wygląda koniec świata – przemknęło mi tylko przez myśl. Wiedziałem, co muszę zrobić. Rozpiąłem dżinsy i zsunąłem je prawie do kostek. W tym czasie mama wzięła ze stołu pasek i ułożyła go sobie w prawej ręce. Z bijącym jak szalone sercem oparłem się o stół, mocno zaciskając dłonie na jego krawędziach. Następnie rozstawiłem dość szeroko nogi i wypiąłem tyłek.
- Jeszcze jedno – powiedziała mama – Majtki też zsuń, do kolan.
Straciłem ostatnią nadzieję. Jak zombie, nie czując nic poza strachem i paraliżującym mój mózg wstydem, oderwałem ręce od stołu i powoli zbliżyłem do tyłka. Żadna myśl nie tłukła mi się po przerażonym umyśle, gdy zacisnąłem palce na gumce od majtek i powoli…

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 23.11.2013) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz