czwartek, 17 stycznia 2019

(42.) Trudne rozmowy

I pomyśleć, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu moje życie było tak beztroskie, jak tylko można było sobie wyobrazić. Jedynymi obowiązkami – chodzenie do szkoły, odrabianie lekcji i sprzątanie swojego pokoju. Jedynym dylematem – jaką koszulkę założyć rano na siebie, albo w jaką grę video zagrać popołudniu. Uszy służyły wyłącznie do wysłuchiwania pochwał, a nie upomnień i skarg, a tyłek – jedynie do siadania na nim, a nie przyjmowania pasów w ramach mniej i bardziej zasłużonych kar. Co mnie podkusiło, aby to niemal idealne życie diametralnie zmienić? Zastanawiałem się nad tym tysiące razy i wciąż nie potrafiłem sformułować jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.
Zastanawiałem się nad tym również teraz, leżąc na łóżku w swoim pokoju i ciężko oddychając, po przebiegnięciu niemal dwóch kilometrów bez chwili odpoczynku. Jeszcze kilkanaście minut temu, wraz z Karoliną – najgorszą z klasowych uczennic zarówno pod względem wyników w nauce, jak i zachowania – staliśmy w zaroślach na peryferiach naszego osiedla ze spuszczonymi spodniami i obłapialiśmy wzajemnie nasze pośladki. Poza tym, do niczego więcej w tamtych krzakach nie doszło, no, poza kilkoma pocałunkami „bez języczka”. To jednak, jak na czternastolatków i tak było chyba zdecydowanie zbyt wiele. Dlatego, gdy tylko usłyszeliśmy w pobliżu jakiś szelest i zobaczyliśmy zarys czyjejś sylwetki, natychmiast daliśmy nogi za pas, w biegu wciągając spodnie i nie zastanawiając się, czy ta sylwetka należy do kogoś, kto nas śledził, czy może do jakiegoś menela albo zbieracza złomu. Na osiedle wpadliśmy finiszem sprinterskim, ani razu nie oglądając się za siebie, po czym natychmiast rozeszliśmy się w kierunku naszych mieszkań, aby nie stwarzać pozorów przebywania ze sobą komukolwiek, kto mógł zobaczyć nas wtedy razem. Zresztą, te środki ostrożności byłyby zbyteczne, gdyby tą postacią w zaroślach był ktoś, kto nas zna, a już nie daj Boże nauczyciel lub ktoś z naszych sąsiadów. Aż bałem się pomyśleć, co by nas wówczas czekało… Wyrzucenie ze szkoły? Poprawczak? A może „tylko” lanie, po którym nie usiedlibyśmy przez miesiąc na tyłkach…?
Właśnie. W taki sposób zmieniłem swoje beztroskie życie w ciąg zdarzeń, gdzie wciąż musiałem kręcić, konfabulować, ukrywać coś i niemal nieustannie bać się przyłapania na czymś niewłaściwym. Tego popołudnia nie miało być inaczej…
- Coś ty taki zdyszany? – zapytała mama, zaglądając nieoczekiwanie do mojego pokoju
- Aaa… bo biegłem… biegałem. Ćwiczyłem przed zawodami – skłamałem błyskawicznie – No w piłkę. To już pojutrze. (to akurat była prawda, w najbliższy piątek był turniej międzyszkolny, a ja byłem rezerwowym bramkarzem reprezentacji szkoły)
- Aha, no tak – powiedziała mama – Ale zbieraj się zaraz, bo obiad już będzie. A potem przychodzi Beata. A jeszcze musisz swoje lekcje odrobić.
- Mamo, no przecież zdążę ze wszystkim… – odpowiedziałem, nieco może zbyt zdenerwowanym głosem, ale miałem już dość tego ciągłego kontrolowania i przypominania mi o czymś, o czym doskonale pamiętałem. Zanim jednak zdążyłem ugryźć się w język, mama podeszła, siłą odwróciła mnie na brzuch i zdzieliła mnie ścierką po tyłku.
- Nie tym tonem, Tomek! – podsumowała całe zdarzenie – Wyczerpujesz moją cierpliwość i następnym razem będzie już nie ścierka, tylko pasek i to na gołą pupę. Za 5 minut w kuchni na obiad.
- Dobrze, mamo – odpowiedziałem potulnie, chcąc natychmiast zamknąć tę sprawę, zanim mamie jednak się odmieni i uzna, że bardziej surową karę powinna wprowadzić w życie już teraz. Samo wypięcie gołego tyłka do lania od mamy uznawałem za Himalaje wstydu, ale dzisiaj mogło być jeszcze gorzej, bo zobaczyłaby na moich pośladkach dodatkowo ślady linijki pani Marleny. A wówczas niezręcznym pytaniom nie byłoby końca… Nie wspominając o tym, że niezależnie od moich wyjaśnień, i tak mama zechciałaby pewnie poprawić po nauczycielce… Nie, zdecydowanie trzeba za wszelką cenę zachowywać się dzisiaj potulnie jak baranek i nie prowokować niczego, co mogłoby chociaż w ułamku procenta grozić laniem.
Wtedy nie sądziłem jednak, że jest to dopiero pierwsza z całego ciągu trudnych rozmów, które miały mnie czekać…
Po 17:00 przyszła Beata na tradycyjne wspólne uczenie się. I niestety, pamiętała o tym, że miałem dzisiaj zaliczać zaległy wiersz na polskim, bo jeszcze zanim wyjęła książki, już musiała o to zapytać. A akurat konwersacji na ten temat chciałem uniknąć.
- No, zaliczyłem wiersz – odpowiedziałem wymijająco
- Bez problemów? Pani Marlena nie była bardzo zła? – drążyła Beata (cholera jasna, dlaczego akurat dzisiaj ona tak docieka?!)
- Tak… Bez większych… eee… problemów – nie chciałem wdawać się w szczegóły i nieświadomie uciekałem wzrokiem (kłamać to ja jednak nie umiem zbyt dobrze…)
- Na pewno? – przyjaciółka przyjrzała mi się badawczo – Tomek, ty coś ukrywasz…

- No dobrze! – wybuchnąłem – Była zła jak osa za to że się wtedy nie przygotowaliśmy. I najpierw nam wlała, a dopiero potem pozwoliła mówić wiersz…

- Debilka… – skwitowała Beata, po czym chwyciła mnie za ramię i lekko przytuliła – Bardzo cię boli?

- Nie, tylko trochę, nie dostałem mocno… – odsunąłem się trochę
- Na gołą?

- Yhm…

- Biedaku… – ponownie mnie przytuliła – Ta kobieta jest chora psychicznie.

- No… – przyznałem – Ale najważniejsze, że już mamy to z głowy. (tym razem zgubiło mnie jedno słowo, jedna literka…)
- No tak – potwierdziła, po czym nagle coś ją zastanowiło – Zaraz, „my”? Was tam było więcej?

- No… – zacząłem mówić powoli – Trzy osoby, łącznie ze mną.
- I wszystkich was razem zlała? Idiotka… Chłopaki? Koledzy z klasy?
- Eee… no… nie… Koleżanki.
- Koleżanki?! Które?

- A co to za różnica? – zirytowałem się – Nie znasz pewnie. Karolina i Sylwia.

- Karolina i Sylwia? Oczywiście, że znam – zirytowała się tym razem Beata – Dwie kretynki, którym wszystko, tylko nie szkoła w głowie. Malują się, kręcą tyłkami, zachowują się jakby miały po 18 lat…

- Tak? No, może, nie wiem…
- Już ty ich nie broń! – teraz to Beata wybuchnęła – Ale zaraz?! Wszystkich was pani Marlena zlała w jednym pokoju, tak?!

- No i co z tego? To zresztą nie ode mnie zależało, robiłem co mi kazała…
- I popatrzyłeś sobie na gołe dupy koleżanek, tak? No jasne, teraz rozumiem, dlaczego ich bronisz! I co, fajnie było, podobało się?!
- Na nic sobie nie popatrzyłem, bo podczas lania byłem odwrócony, nic nie widziałem… – zacząłem tłumaczyć, ale Beata natychmiast mi przerwała. Nigdy jeszcze nie widziałem jej w takiej furii.
- Wiesz, myślałem że jesteś inny! – prawie krzyknęła – Ale ty jesteś taki sam jak wszyscy.
- Ja mam dopiero 14 lat, co ty…?! – zacząłem, ale zanim zdążyłem dokończyć zdanie spakowała swoje rzeczy i wybiegła, zostawiając otwarte drzwi i mnie, stojącego na środku pokoju z szeroko otwartymi ustami. Dobrze, że zdążyłem jako tako dojść do siebie, gdy przyszła mama z pytaniem, dlaczego koleżanka tak szybko wyszła.
- Zapomniała zeszytu i swoich ćwiczeń, więc zadałem jej tylko przykłady z matmy do samodzielnego zrobienia w domu – zmyśliłem na szybko historię, a mama – o dziwo! – chyba w nią uwierzyła. Chyba nic mnie już nie zdziwi…
Następnego dnia w szkole było równie ciekawie. Jeszcze przed lekcjami wpadłem w szatni na Karolinę.
- Podobało ci się wczoraj? – zapytała z zawadiackim uśmiechem
- No… jasne! – wykrztusiłem w końcu, bo na wspomnienie tego wydarzenia zrobiło mi się sucho w gardle
- To może to powtórzymy, co? – spytała konspiracyjnym szeptem
- Eee… pewnie… Tak, na pewno, jak znowu będzie okazja.

- Może dzisiaj po lekcjach? Co ty na to? – drążyła Karolina
Zanim jednak zdążyłem odpowiedzieć, na horyzoncie pojawiła się Sylwia. Nie uciekała już od nas tak, jak wczoraj, ale nadal miała gradową minę i widać było, że jeszcze jej nie przeszło.
- Hej, Sylwia! – przywitała ją Karolina – Jak tam?

- Jak zwykle… – powiedziała obrażonym tonem, po czym dodała dziarsko – Wiecie co, ja tego tak nie zostawię!

- Czego? – zdziwiła się Karolina
- Wiesz czego – warknęła Sylwia
- I co zrobisz? Złożysz skargę na panią Marlenę?
- Chyba tak – odpowiedziała patrząc w jakiś punkt w oddali
- Laska, daj spokój – podeszła do niej Karolina – Jak złożysz skargę, to będzie z tego wielka chryja. Nas troje wezwą na pewno na przesłuchanie, będziemy musieli dyrekcji opowiadać wszystko ze szczegółami, chcesz przez to jeszcze raz przechodzić?
- Nie! Ale nie chcę też być tak traktowana. Nauczyłam się wiersza, przyszłam specjalnie po lekcjach go zaliczyć i co?! Zamiast go powiedzieć i mieć spokój, to dostałam lanie na gołą dupę! Za nic!

- No, masz rację, ale z nauczycielami jednak nie ma dyskusji… – wtrąciłem – Wiesz, ile razy ja dostałem niesprawiedliwe lanie…?
- Ty to jesteś ty. A ja nie mam na to ochoty! Co będzie jak następnym razem znowu coś jej walnie i spuści mi lanie przed całą klasą? Nie, nie mam zamiaru na to czekać. Trzeba coś robić. Może ją wreszcie wypierdolą ze szkoły i będzie święty spokój.
Po tych słowach Sylwia demonstracyjnie trzasnęła drzwiczkami od szafki i poszła w kierunku wyjścia z szatni. Karolina pobiegła za nią, próbując chyba jeszcze ją przekonać.
Pomiędzy drugą a trzecią lekcją odnalazł mnie Rafał:
- Pani Teresa cię szuka – oznajmił poważnym tonem – Zaczepiła mnie przed chwilą i kazała mi powiedzieć, że masz do niej przyjść na długiej przerwie. Będzie w klasie od matematyki.
Aż mnie zmroziło. Co może być bowiem tak ważnego, że nasza wychowawczyni nie może z tym poczekać do lekcji ze mną, która już jutro, tylko chce mnie widzieć natychmiast? To jasne. Albo pani Marlena doniosła pani Teresie o tym, co się wczoraj działo podczas poprawiania oceny z wiersza, albo ktoś nas widział gdy wczoraj z Karoliną obłapialiśmy się w zaroślach, albo wreszcie Sylwia już zaczęła działać w sprawie „oskarżenia” polonistki. I jedno, i drugie, i trzecie oznaczało gigantyczne kłopoty, których nawet nie potrafiłem sobie wtedy wyobrazić. Tłumaczenia, przesłuchania, nagany, pewnie również lanie. A w domu kolejne, bo sprawy takiej wagi się pewnie przed rodzicami już nie ukryją. Ale się wpakowałem…
Pomiędzy trzecią a czwartą lekcją złapała mnie znowu Karolina:
- Nie dałam rady przemówić Sylwce do rozumu – powiedziała – Tomek, mówię ci, jak ona to ruszy, to jesteśmy wszyscy w czarnej dupie…

- Już doniosła? – zapytałem tylko
- Nie, obiecała mi, że jeszcze się wstrzyma i jutro zdecyduje ostatecznie. Może zmądrzeje przez tą jedną noc.

- Chociaż tyle dobrego – przyznałem, w duchu analizując, że skoro Sylwia jeszcze nie interweniowała, to wychowawczyni nie może mnie wzywać w związku z tą sprawą. A więc albo obściskiwanie, albo pani Marlena. Sam nie wiem, co gorsze…
- Ale mnie ta Sylwka wkurzyła – Karolina przerwała moje rozmyślania – Muszę się jakoś zrelaksować. To co, idziemy się po lekcjach zabawić? Zrobię ci loda, a ty mi palcówę albo minetkę, co?
- Eee, chciałbym, ale okazało się, że pani Teresa wzywa mnie pilnie do siebie, na długiej przerwie.

- O kurwa, co nawywijałeś?

- Nie wiem właśnie. Ciebie nie wzywała?

- Nie. I wypluj to słowo! Nie mam ochoty jej dzisiaj oglądać.

- Myślałem, że może pani Marlena na nas naskarżyła. Albo ktoś nas widział wczoraj, no wiesz, w krzakach. Ale wtedy chyba też ciebie by wezwała.

- No, pewnie tak. Musiałeś coś zrobić i zapomniałeś już o tym. Nie zazdroszczę ci…

- Czego?

- No bo jak cię pilnie wzywa, to pewnie coś poważnego. Chyba lanie się szykuje, nie? A ty już wczoraj dostałeś… Więc może faktycznie odwołajmy dzisiejszą zabawę w krzakach, co? Może jutro?

- Jutro jadę na zawody…

- Aha… No to dobrze, to w przyszłym tygodniu. Wymyślę coś specjalnego! – dodała jeszcze i poszła do kibla dla dziewczyn.
Tak, ona to potrafi pocieszyć człowieka… Zamiast mnie uspokoić, jeszcze bardziej mnie zdenerwowała w tej kwestii nagłego wezwania do wychowawczyni. Co ja właściwie widzę w Karolinie? Gdyby na jej miejscu była teraz Beata, albo Ewelina… Na pewno potrafiłyby mnie pocieszyć. Ale i z jedną i z drugą się ostatnio pokłóciłem. Tak, ja to mam ciekawe życie, nie ma co…
Na długiej przerwie powlokłem się do klasy matematyki. Nasza wychowawczyni siedziała przy biurku, a w drugiej ławce jakiś chłopak, chyba z ósmej klasy coś zawzięcie pisał. Pewnie zaległy sprawdzian albo coś w tym rodzaju. Pani Teresa gestem zaprosiła mnie do biurka.
- Wezwałam cię, Tomek – powiedziała półgłosem, a ja przełknąłem ślinę ze strachu – bo mam dwie sprawy dość pilne do ciebie. Jutro jedziesz na zawody, z panem Zbigniewem, prawda?
- Tak.

- Właśnie, więc musisz mieć zgodę wychowawcy. Proszę, żebyś wypełnił to i to – wskazała mi jakieś rubryki na dwóch kartkach – a ja muszę ci to podpisać.
Pisałem, a ręka niemal latała mi po całej kartce z tych emocji. Nie mogłem przestać zastanawiać się, jaka jest ta druga sprawa. Jednak dopiero gdy skończyłem wypełniać wszystko, pani Teresa kontynuowała.
- Po drugie, pamiętasz pewnie o tym, że zaplanowaliśmy dla ciebie spotkanie ze szkolną panią psycholog. Rozmawiałam z nią wczoraj telefonicznie i okazało się, że w tym miesiącu pani psycholog ma dyżury w każdą środę i piątek. Jutro jest piątek, ale jutro masz zawody, więc może w przyszłą środę.

- W środę mam zajęcia poprawcze – przypomniałem
- Ach, faktycznie, zapomniałam – przyznała wychowawczyni – Dobrze, więc w przyszły piątek, za tydzień. Zapiszę cię. Tak?

- No dobrze, ale… – zacząłem – Proszę pani, czy to naprawdę jest konieczne? Przecież chodzę już na te zajęcia poprawcze i w ogóle.
- Tomek, posłuchaj mnie – westchnęła – Przyglądam ci się dokładnie w tym roku szkolnym i jestem zdumiona, jak bardzo się zmieniłeś i jak bardzo pogorszyło się twoje nastawienie do szkoły. I nie chodzi mi tu o naukę, bo uczysz się dobrze, ale o zachowanie i wszelkie sprawy z tym związane. Rozumiem okres dojrzewania, „dziki wiek” i tak dalej. Ale mam wrażenie, że to co dzieje się z tobą, jednak wykracza ponad te buzujące hormony. I wielu nauczycieli się ze mną zgadza.

- Tak, ale… – znowu wtrąciłem, zamiast siedzieć cicho
- Nie przerywaj mi! – syknęła – Właśnie o tym mówię. Właśnie między innymi o tym, jakie masz nastawienie nawet do takiej rozmowy jak ta. Szczerze mówiąc, coraz częściej wydaje mi się, że w obecnej sytuacji jest już tylko jedna metoda, aby przywrócić cię na właściwą drogę. Wiesz jaka?

- Nie, proszę pani.

- Porządne lanie i to nie jedno, bo jedno czy dwa na ciebie nie działają, jak się okazało – powiedziała stanowczo – Gdybyś był moim synem, za takie zachowanie jak prezentujesz w tym roku, dostawałbyś ode mnie lanie co kilka dni, tak żebyś tyłek miał czerwony przez cały czas, bez przerwy! Gdy tylko zniknęłyby ślady, dostawałbyś kolejne rżnięcie pasem. I tak przez miesiąc albo dwa. Bo skoro nic innego nie działa, to wydaje mi się, że tylko coś takiego przemówiłoby ci do rozsądku. I wprawdzie nie jesteś moim dzieckiem, ale powodów do lania za twoje szkolne zachowanie znalazłoby się aż nadto. Mogę też porozmawiać z twoimi rodzicami i zaproponować takie rozwiązanie. Może przyznają mi rację. Już kiedyś coś podobnego przerabiałam z jednym z moich uczniów, którego inaczej nie dało się naprostować. Jedno spotkanie z jego rodzicami i wszystko było uzgodnione. W każdą środę dostawał w szkole lanie ode mnie, trzydzieści pasów na gołą pupę, a w każdą sobotę to samo w domu, od ojca. Po miesiącu z hakiem takiej terapii był najgrzeczniejszym uczniem w klasie. Chcesz spróbować tego samego?
- Nie, proszę pani – odpowiedziałem, chociaż sam nie wiem jak, bo po wysłuchaniu takiej perspektywy zaschło mi nie tylko w gardle, ale w całym przełyku, aż do żołądka, płuc i w ogóle wszędzie
- Właśnie – powiedziała – Więc zamiast docenić to, że szukam innej opcji, że umawiam ci spotkanie z psychologiem, żeby odkryć co właściwie z tobą jest nie tak, to ty jeszcze kręcisz nosem. Korona ci z głowy nie spadnie od jednej czy dwóch godzin rozmowy z panią psycholog. Może każe ci zrobić jakieś testy, nie wiem. Ale albo do niej pójdziesz, albo wzywam twoich rodziców i proponuję im taki układ, jaki przedstawiłam ci wcześniej. A uwierz mi, że wiem co zrobić, żeby ich do tego przekonać.

- Dobrze, pójdę do pani psycholog – zapewniłem tak potulnie, jak tylko potrafiłem – W przyszły piątek.
Przez resztę lekcji tego dnia zupełnie nie mogłem się skupić. Ulga, że nie tylko nie dostałem lania, ale w ogóle nie chodziło właściwie o żaden mój wybryk, mieszała się z przerażeniem, które wracało do mnie na wspomnienie propozycji pani Teresy. Regularne lania co trzy dni, 60 pasów na goły tyłek tygodniowo, 240 miesięcznie… – pogrążałem się w rachunkach, chociaż akurat była lekcja niemieckiego. Jedyną osobą, którą znałem, a która przeżyła taki schemat ściśle zaplanowanych kar o określonych porach, była Ewelina. Ale ona dostawała jedno lanie w miesiącu, a nie osiem! Ja chcę już być w ósmej klasie, chcę żeby ta szkoła już się skończyła… A mam jeszcze ponad rok przed sobą. I jak nie teraz, to kto wie, czy za kilka miesięcy wychowawczyni nie wróci do tego pomysłu…
Z głową pełną podobnych, pesymistycznych myśli, ospale schodziłem po ostatniej lekcji do szatni. Korytarze pustoszały, większość uczniów skończyła już zajęcia. Tym bardziej zdziwiłem się, gdy w przedostatnim rzędzie szafek zobaczyłem jakąś sylwetkę. Podszedłem bliżej. To była Beata. Siedziała skulona przy mojej szafce. Gdy spojrzała na mnie, zorientowałem się, że chyba niedawno płakała. Oczy miała czerwone, jakby od ciągłego pocierania.
- Tomek, ja cię tak strasznie przepraszam… – wyznała, wbijając wzrok w podłogę – Przepraszam za to wszystko, co wczoraj powiedziałam, że wybiegłam, i w ogóle. Głupia, głupia idiotka ze mnie…

- No… dobrze już… – zamurowało mnie i przez chwilę nie wiedziałem, co w ogóle powiedzieć – Zdziwiłem się wczoraj,  że się tak zachowałaś, ale… no…
- Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło – powiedziała żałośnie – Ja… ja byłam zaskoczona, ale… ale nie powinnam w sumie… Przecież ty nie z własnej woli… nie chciałeś na pewno… a ja… Tomek, ja tak cię lubię i w ogóle… I nie wiem dlaczego, ale wtedy chyba pomyślałam, że już nie będziesz chciał mnie uczyć i się ze mną spotykać… I dlatego się tak wkurzyłam…
- Daj spokój, przecież to bzdura – zaprzeczyłem – Dlaczego miałbym przestać cię uczyć? Przecież ja też cię lubię bardzo i lubię pomagać ci w nauce. I spędzać z tobą czas…
- Wiem, i potem tak pomyślałam też, jak już emocje opadły. Ale głupio mi było wrócić… Mam nadzieję, że nie miałeś kłopotów z mamą?

- Nie, powiedziałem, że zapomniałaś podręcznika i zadałem ci przykłady do domu.

- Boże, Tomek, ty jesteś taki… taki cudowny… a ja jestem taką kompletną kretynką – Beata zawyła i ukryła twarz w dłoniach
- No ale nie płacz, nie ma powodu przecież – powiedziałem niepewnie, kładąc rękę na jej ramieniu – Przeprosiny przyjęte.
- Daj mi karę – powiedziała nagle
- Co?!

- Wymierz mi karę, zlej mnie po tyłku albo coś takiego – powtórzyła stanowczo
- Zwariowałaś?! Dlaczego?

- Bo byłam idiotką. I skrzywdziłam cię tym moim kretyńskim zachowaniem. Należy mi się.

- Ale wytłumaczyłaś się, przeprosiłaś, a ja nie mam do ciebie pretensji… ani nic…
- Ale ja mam do siebie… – powiedziała ponuro – Wczoraj jak sobie uświadomiłam co zrobiłam, to zrobiło mi się tak głupio, że nie mogłam w ogóle znaleźć sobie miejsca. Nie spałam ponad pół nocy, bo cały czas myślałam, jak idiotycznie się zachowałam. I dalej tak mam, nawet gdy mi wybaczyłeś i w ogóle. Czuję, że dopiero jak dostanę karę, to wtedy się uspokoję, bo będę wiedzieć, że dostałam za swoje.

- Ale… no dobrze, to zrobisz dodatkowe trzydzieści przykładów z matmy i jeszcze zadam ci coś ekstra z chemii albo z fizyki.

- Nie, to nie byłaby kara – zaprzeczyła – Przecież to by mi tylko pomogło w nauce, może jeszcze lepszą ocenę bym dostała dzięki temu. Przykłady też zrobię, ale… ale czuję, że chyba muszę… muszę dostać lanie…

- Ale ja nie chcę cię bić! Nie mogę…

- Tomek, proszę… To mi naprawdę pomoże, uspokoi mnie, zamknie sprawę – zaczęła przekonywać Beata – Jak ty tego nie zrobisz, to pójdę do mamy, przyznam się jej do czegoś strasznego, nazmyślam coś, że zrobiłam coś tak złego, żeby musiała mnie zlać…
- Ale… jak miałbym to zrobić…? Nie potrafiłbym, za bardzo cię lubię, żeby cię bić tak na serio…

- A byłeś wczoraj na mnie wkurzony, gdy wybiegłam? Na pewno byłeś, chociaż trochę…

- No, trochę tak…

- No właśnie. To spróbuj przypomnieć sobie na chwilę tamte emocje, to wkurzenie, gdy będziesz mi wymierzał lanie. I już.
- No… nie wiem… – wciąż się wahałem, bo byłem kompletnie skołowany. Wszystkiego mogłem się spodziewać w dzisiejszym dniu, ale nie takiej propozycji.
- Proszę…

- No… no dobrze – westchnąłem
- Dziękuję! – rozpromieniła się Beata – Możemy to zrobić zaraz i mieć już to z głowy?

- Zaraz? – zaskoczeń ciąg dalszy – No, okej… Ale gdzie?

- No, u mnie się nie da, za dużo osób w domu cały czas – przyznała Beata – A u ciebie?

- Też nie da rady… Tato wziął dwa dni urlopu i jest w mieszkaniu przez cały dzień…

- Szkoda… – zamyśliła się Beata – To może gdzieś na dworze? Gdzieś w jakichś krzakach, gdzie nikt nie będzie widział. Ale żeby nie było zbyt daleko stąd, bo muszę być za godzinę w domu.

- Wiesz co, akurat chyba znam takie jedno miejsce – powiedziałem, myśląc oczywiście o starej stodole i zaroślach, gdzie wczoraj obłapiałem się z Karoliną – Chodź!
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 23.10.2014)   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz