środa, 16 stycznia 2019

(41.) "Pędzony niepojętą, instynktowną mocą"

To banał powtarzać wciąż, jak w niektórych sytuacjach czas potrafi dziwnie zwolnić, skazując człowieka na nieznane mu na co dzień tortury. Skazując złośliwie, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że czas uparł się zwalniać swój bieg właśnie w tych najtrudniejszych, najbardziej kłopotliwych i wstydliwych momentach życia?
Właśnie jednym z takich momentów był ten, gdy staliśmy we trójkę z Sylwią i Karoliną, opierając dłonie o pierwszą ławkę w sali języka polskiego i wypinając gołe tyłki w kierunku tablicy. Orzeł z narodowego godła, wiszący dumnie nad tablicą, miał teraz pewnie znakomity widok. Niestety, los nie pozwolił mi być wtedy orłem, wybierając w zamian o wiele gorsze położenie. Które dodatkowo przedłużało się w nieskończoność, bo po tym, gdy pani Marlena zmusiła nas do zsunięcia majtek, nic się nie wydarzyło przez dobre parę minut. Chyba parę minut, bo mi wydawało się, że minęły całe wieki… Nauczycielka natomiast przespacerowała się kilka razy za naszymi plecami, co sprawiło, że w trójkę struchleliśmy, oczekując na czyj tyłek spadnie pierwsze uderzenie linijką. Nie spadło na żaden, a zamiast tego pani Marlena usiadła na biurku (na, nie przy), założyła nogę na nogę i westchnęła z mściwą satysfakcją:
- Ach, wreszcie nasza trójka klasowa pokazała swoją prawdziwą twarz. Właściwie powinnam was tak ustawić na lekcji, ale reszta klasy jest od was niewiele lepsza, więc nie zasługują na takie przedstawienia…
Uszy tymczasem płonęły mi ze wstydu. Stałem najbliżej biurka i nie było komfortowym ani wysłuchiwanie takich rzeczy, ani tym bardziej świecenie tyłkiem tuż przed nosem pani Marleny. Jak wielokrotnie podkreślałem, jeśli już lanie musi być na gołą pupę, to niech będzie ono szybko wykonane, bym miał to z głowy. Tego typu przedłużanie tylko wzmagało mój wstyd i lęk, a niepewność tego, co się właściwie za chwilę wydarzy, jeszcze pogarszała sprawę.
- No, to po co właściwie tu przyszliście? – polonistka przerwała moje rozmyślania
Żadne z nas jednak nie odezwało się, chyba z tego zakłopotania całą sytuacją. W każdym razie ja nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
- Do cholery, śpicie czy co?! – huknęła pani Marlena – Spytałam was, po co tutaj przyszliście…
- Żeby poprawić oceny z recytacji wiersza – Karolina zdobyła się na odwagę
- Brawo, że chociaż tyle wiecie – skwitowała nauczycielka – To słucham, które pierwsze mówi?
- Ale jak? Tak? – Karolina wyraziła swoje zdziwienie trochę zbyt gwałtownie…
… i zaraz tego pożałowała. Pani Marlena zerwała się z biurka, minęła mnie, po czym usłyszałem ostry trzask, a Karolina wrzasnęła z bólu. Musiała otrzymać naprawdę porządne uderzenie linijką na tyłek, skoro lanie rozgrzewkowe wytrzymała bez zająknięcia, a teraz nie wytrzymała po jednym razie.
- Ja decyduję jak, kiedy i gdzie będziesz recytować, rozumiesz?! – wycedziła pani Marlena
- Tak… – potulnie odpowiedziała Karolina
- Więc właśnie załatwiłaś sobie miejsce na końcu kolejki – skwitowała nauczycielka, po czym zwróciła się do Sylwii – Ty, koleżanko, zaczynaj.
Sylwia od samego początku, gdy tylko otrzymaliśmy polecenie rozpięcia spodni, była śmiertelnie przerażona. To, co się stało przed chwilą, z pewnością jej nie uspokoiło. Chyba nawet spróbowała zebrać się w sobie, ale niespecjalnie jej to wyszło. Chrząknęła kilka razy, spróbowała coś powiedzieć, ale bardziej to przypominało szloch niż recytację. A ręce trzęsły jej się tak, że cała ławka „chodziła” jak podczas seansu spirytystycznego…
- Uspokój się dziewczyno, nikt ci przecież krzywdy nie robi… Boże, co za ludzie… – westchnęła polonistka – Dobrze, kolego, bądź mężczyzną i uratuj sprawę. Słucham.
Dopiero po kilku sekundach uzmysłowiłem sobie, że te słowa skierowane są do mnie. Byłem nie mniej przestraszony niż Sylwia, tylko może tak nie uzewnętrzniałem tego. Ale recytować wiersz w takich warunkach? Stojąc z wypiętym, gołym tyłkiem? Ta pozycja się do tego nie nadaje. W tej pozycji się przyjmuje klapsy, liczy je i marzy, żeby już się skończyło. A nie wyciąga z zakamarków pamięci dwustuletnie strofy…
Nie miałem jednak wyjścia. Przymknąłem oczy, starałem się za wszelką cenę nie myśleć o swoim gołym tyłku, ani tym bardziej o gołych pupach koleżanek. Wziąłem głęboki oddech: „O roku ów! Kto ciebie widział w naszym kraju, ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju”……………..
„... Za ptastwem i lud ruszył do naszego kraju,
Pędzony niepojętą, instynktową mocą.
Konie, ludzie, armaty, orły dniem i nocą
Zakończyłem recytację z wyraźnym uczuciem ulgi, po kilku minutach, które wydawały się wiecznością. Mam nadzieję, że to już koniec mojego pierwszoplanowego udziału w wydarzeniach dnia dzisiejszego. Niech tylko dziewczyny odklepią swoje fragmenty i spadamy stąd. Pani Marlena tymczasem mruknęła pod nosem jakieś „no, dobrze”, sięgnęła po dziennik i coś w nim zanotowała. Po czym wycelowała swój przeszywający wzrok w Sylwię:
- Teraz ty, koleżanko – zawyrokowała
Wciąż trzęsąca całym stołem Sylwia próbowała chyba zebrać się w sobie, ponownie kilka razy chrząknęła i próbowała coś powiedzieć, ale w końcu z jej ust usłyszeliśmy tylko zrezygnowane:
- Ja nie mogę się skupić, nic nie pamiętam, chyba nie dam rady…
To wyznanie zadziałało na polonistkę jak płachta na byka. Zdecydowanym krokiem podeszła do Sylwii, mówiąc podniesionym głosem:
- Co takiego?! W takim razie może odświeżę Ci trochę pamięć!
Wraz z jej ostatnim słowem, siarczyste uderzenie linijki spadło na tyłek Sylwii. Dziewczyna jęknęła, ale to był dopiero początek. Pani Marlena trzymała ją wpół, wymierzając kolejne razy, które echem odbijały się po pustej klasie. Sylwia wrzeszczała już teraz niczym małe dziecko i wiła się w uścisku nauczycielki. To chyba nie były bardzo bolesne razy, po prostu widać było, że nie jest przyzwyczajona do kar cielesnych. Stojąca obok mnie Karolina aż dyszała ze złości, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nie możemy w żaden sposób pomóc Sylwii. Musi wytrzymać swoje lanie, bo jakakolwiek reakcja z naszej strony prawdopodobnie tylko pogorszyłaby sprawę. Dlatego starałem się z całej siły ignorować to, co działo się w sali. Chciałem, by moje myśli odpłynęły gdzieś daleko, ale nie potrafiłem ich do tego zmusić. Im bardziej się starałem, tym wyraźniej do mojej świadomości docierały te obrazy, których w tym momencie tak bardzo nie chciałem. Wczorajsza sytuacja, gdy Sylwia sikała tuż za moimi plecami. Jej tyłek w obcisłych spodniach. Jej tyłek w koronkowych, prześwitujących majtkach. Teraz pewnie czerwieniejący po każdym kontakcie z linijką pani Marleny…
… Przecież to tylko koleżanka z klasy, prawie jej nie znam. Dlaczego więc… cholera… dlaczego mi tak zależy…? Przecież to nie moja sprawa… dbaj o swój tyłek… Tomek, weź się do diabła w garść…
Nic nie działało. Zapomniałem o sobie. A może to była ulga po pomyślnej recytacji. Nie wiem tego do dziś. W każdym razie, „pędzony niepojętą, instynktowną mocą”, nagle po prostu to powiedziałem na głos. Nie wiem jak, kiedy i dlaczego. Po prostu mi się to wyrwało:
- Proszę pani, proszę jej już nie bić. Niech pani zleje mnie, zamiast jej.
Po tych słowach, w powietrzu zapadła taka cisza, że można byłoby usłyszeć przelatujące muchy i komary. Nie mam pojęcia, czy najbardziej zaskoczona była Sylwia, pani Marlena czy może jednak ja. Faktem jest, że ja najszybciej otrząsnąłem się z tego zdziwienia, pytając sam siebie, co ja właściwie najlepszego zrobiłem. Na reakcję nauczycielki nie trzeba było jednak długo czekać.
- Ach tak, kolego, taki z ciebie dżentelmen? – powiedziała jadowitym głosem, zostawiając Sylwię i zbliżając się do mnie – Koleżanka dostaje parę zasłużonych klapsów, a ty myślisz, że ją wybawisz jak królewicz w lśniącej zbroi? Czy po prostu sobie kpisz teraz?
Stałem bez ruchu, ze wzrokiem wbitym w ławkę. Nie wiedziałem zupełnie, jak wybrnąć z tej sytuacji. Wycofać się teraz? Nic nie mówić?
- No słucham… – powiedziała surowo pani Marlena – Naprawdę przemyślałeś swoją decyzję? Chcesz przyjąć karę koleżanki?
Czując, że ta sytuacja jest już wystarczająco idiotyczna, tylko potwierdziłem, kiwając głową.
- Niebywałe – mruknęła polonistka – Ale jak sobie chcesz.
A następnie przygięła mnie siłą do blatu ławki, zmuszając do maksymalnego wypięcia pośladków. I zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, pierwsze uderzenie linijką wylądowało na mojej gołej pupie. Mocne uderzenie. To już nie była taka rozgrzewka jak kilkanaście minut temu. W posługiwaniu się linijką pani Marlena miała wyjątkową wprawę. I już po trzecim uderzeniu tyłek pulsował mi z bólu, a ja – chociaż chciałem wytrzymać to jak najbardziej „po męsku” – coraz trudniej powstrzymywałem jęki. Nie dam rady – przemknęło mi tylko przez myśl i chyba po piątym uderzeniu wydarłem się na cały głos. Tak, jak Sylwia podczas swojego lania, tylko głośniej. Pani Marleny to jednak w żadnym stopniu nie wzruszyło. Wlepiała mi w tyłek regularnie kolejne uderzenia, a po każdym z nich moje głośne „Ałaaa” niosło się po sali i odbijało od ścian. Nic wtedy już nie myślałem, nie miałem czasu by pożałować swojej spontanicznej decyzji, zastanowić się, co czują Sylwia i Karolina będąc świadkami tego wszystkiego. Momentami słyszałem tylko jak Sylwia pociąga nosem, ale ona rozryczała się już wcześniej, podczas swojego lania.
Moje na szczęście dobiegło wreszcie końca. Po dwudziestu kilku uderzeniach linijką, nagle kolejne już nie nastąpiło. Zamiast tego, jak gdyby nigdy nic, pani Marlena zwróciła się do Karoliny:
- Zanim twoja koleżanka się do końca uspokoi, może teraz ty zaprezentujesz swój fragment – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu, a potem nieoczekiwanie wróciła do mnie – A ty ubieraj się i do widzenia!
Spełniłem polecenie błyskawicznie, dopiero za drzwiami uświadamiając sobie, że wychodząc z klasy byłem tak zakręcony, że nawet nie spojrzałem na Sylwię i Karolinę, które nadal stały przecież przy pierwszej ławce z wypiętymi, gołymi tyłkami. A ta druga w dodatku odklepywała właśnie swój fragment „Pana Tadeusza”. Straciłem taki widok… Ech, co jednak emocje robią z człowiekiem…
Stałem na korytarzu, próbując dojść do siebie, ale nie było to łatwe. To, co działo się przez ostatni kwadrans przerastało moje możliwości rozumienia siebie i świata. Zanim zdążyłem się jakoś otrząsnąć, drzwi otworzyły się i wyszła Karolina. Minę miała równie niezwykłą jak pewnie ja w tamtej chwili.
- Zaliczyła ci wiersz? – wykrztusiłem w końcu
- Mhm – potwierdziła
- A Sylwia?
- Powiedziała jej, że ma się uspokoić, bo już lania nie dostanie żadnego – zrelacjonowała Karolina – I jak się już uspokoi, to ma powiedzieć wiersz…
- Mam nadzieję, że da radę… – powiedziałem, ale Karolina nic już nie odpowiedziała
Czekaliśmy na korytarzu w milczeniu, w kompletnej ciszy, chyba dobre 10 minut. W końcu drzwi otworzyły się ponownie, wyszła Sylwia, a Karolina natychmiast do niej podeszła.
- I co? Powiedziałaś?
- Tak – Sylwia wydusiła z siebie tylko jedno słowo, po czym nagle jej ciałem wstrząsnął jakby dreszcz, z oczu poleciały łzy i biegiem rzuciła się w głąb korytarza, w kierunku wyjścia ze szkoły
- Sylwia, zaczekaj! – Karolina ruszyła za nią
- Zostawcie mnie… – jęknęła tylko i uciekła
Zostaliśmy więc we dwoje na korytarzu, staliśmy tak jeszcze chwilę, po czym milcząco zdecydowaliśmy też ruszyć w stronę wyjścia, obawiając się, że zaraz pani Marlena również wyjdzie z klasy i jeszcze za coś się nam oberwie. Bez słowa opuściliśmy szkolny budynek.
- Nie umie sobie z tym poradzić – powiedziała nagle Karolina ponuro
- Co? – zapytałem, kompletnie zaskoczony
- Sylwia. Nie umie sobie poradzić z tym, że się dla niej poświęciłeś – Karolina rozwinęła myśl
- Eee… aha – bąknąłem, nie wiedząc zupełnie co odpowiedzieć
- Idziemy naokoło? – zapytała Karolina – Tak jak wczoraj?
Wzruszyłem tylko ramionami, co oznaczało: „mi jest obojętnie”.
I poszliśmy w stronę osiedla tą samą drogą, którą wczoraj, ale w zupełnie innym nastroju. Większość drogi przebyliśmy w ogóle nie odzywając się do siebie. Moje myśli galopowały od jednej sprawy do drugiej, nie mogąc zatrzymać się przy żadnej z nich. Karolina tylko kopała kamienie leżące na podziurawionej kałużami drodze. Wreszcie, to ona jednak odezwała się pierwsza:
- Tomek, wiesz co… To było naprawdę… no… nie wiem… takie super, że wstawiłeś się za Sylwię.
Nic nie odpowiedziałem, bo naprawdę nie miałem pojęcia co.
- Ona nigdy nie dostała lania na gołą dupę, dlatego tak się rozryczała… I gdyby nie ty… to nie wiem… Jesteś naprawdę… no… zajebistym kolegą i w ogóle…
- E tam… – rzuciłem tylko i poszliśmy dalej
Aż w końcu dotarliśmy do starej stodoły, do miejsca, gdzie wczoraj dziewczyny paliły papierosy. Karolina zeszła w tę samą wydeptaną ścieżkę i gestem wskazała mi, żebym poszedł za nią.
- Co, znowu będziesz palić? – zapytałem trochę zniecierpliwiony, bo nie uśmiechało mi się dzisiaj, po takich wydarzeniach, stać jeszcze na czatach
- Nie, nie mam już fajek – przyznała
Normalnie zastanowiłbym się, po co w takim razie idziemy w te zarośla, ale wtedy byłem tak skołowany, że mój mózg działał na zasadzie poddawania się wydarzeniom, które się dzieją, bez większej refleksji. W końcu zatrzymaliśmy się przy ścianie starej stodoły. Karolina stanęła naprzeciw mnie, po czym… objęła mnie, kładąc ręce na moim tyłku.
- Bardzo cię boli? – zapytała jakby nieco zmienionym głosem, troskliwym i łagodnym
- Eee… nie… trochę – powiedziałem kompletnie zaskoczony
- Może mogę ci jakoś ulżyć? – powiedziała znowu tym samym tonem, gładząc jednocześnie moje pośladki
- Eee…
- Wiesz, Sylwia jest moją najlepszą kumpelą… Chciałabym ci podziękować za to co dzisiaj zrobiłeś…
- Ale… to znaczy… jak?
- No wiesz… Czasami dziewczyna może zrobić coś, żeby chłopaka trochę tego… no, zrelaksować… – w tym samym momencie jedna dłoń Karoliny przeniosła się z mojego tyłka na przeciwległą stronę moich spodni
- Eee, chyba… chyba nie, dzięki… – wydusiłem z siebie, ignorując serce bijące jak oszalałe
- Ale pomasować ci tyłek to chyba mogę, co?
- No… tak…
Karolina przylgnęła do mnie, ale jej dłoń nie wróciła od razu na moje pośladki. Dopiero po chwili zorientowałem się, że spodnie mam jakby luźniejsze. Rozpięła mi rozporek i guzik! Dżinsy zsunęły mi się o kilka centymetrów, a dłonie Karoliny zaczęły przesuwać się w górę i w dół po moim tyłku. W górę i w dół… W górę i w dół… Aż w końcu nie przesuwały się po materiale, tylko dostały się pod spód. Dotykały skóry moich pośladków. Wsadziła mi ręce pod majtki i zaczęła gładzić, masować i ściskać mój tyłek. To było… przyjemne. Zapomniałem o wszystkim, co wydarzyło się wcześniej. Pozwalałem się dotykać Karolinie, chociaż sam nie wiedziałem dlaczego. To było takie przyjemne… Tylko moje ręce… Co mam z nimi zrobić? Nie musiałem się długo zastanawiać. To jakby samo na mnie spłynęło. Położyłem moje dłonie na jej tyłku. Nie protestowała. Zacząłem go gładzić, tak jak ona mój. Na początku chaotycznie, potem w tym samym rytmie. Pędzony niepojętą, instynktowną mocą… Moje dłonie zawisły nagle na pasku jej spodni. „No, dalej” – szepnęła tylko, a ja włożyłem dłonie pod spodnie Karoliny, zsuwając je poniżej tyłka. Po kilku ruchach dłoni po jej majtkach, ona mocniej ścisnęła moje pośladki. I wtedy… wtedy to zrobiłem. Powoli wsunąłem dłonie pod jej majtki. Przylgnęła do mnie jeszcze bardziej. A ja… Ja pierwszy raz w życiu dotykałem pupy dziewczyny. Gołej pupy. Nie widziałem jej, ale czułem pod swoimi palcami. Ścisnąłem gładką skórę, wyczuwałem krągłość…
… i nagle usłyszeliśmy trzask gałęzi.
- SPADAMY! – wrzasnęła Karolina szeptem, błyskawicznie wciągając spodnie i w biegu zapinając pasek. Kątem oka zauważyłem tylko jakąś sylwetkę kilkanaście metrów od nas. Rzuciłem się biegiem za Karoliną, wypadliśmy na drogę i biegliśmy kilka minut ile sił w nogach, w ogóle nie oglądając się za siebie.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 15.10.2014)   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz