poniedziałek, 14 stycznia 2019

(39.) Na złej drodze


Praktycznie całą niedzielę spędziłem nad książkami. Od biurka wstawałem tylko wtedy, gdy musiałem iść na posiłek albo do kibla. Chyba pierwszy raz w życiu tyłek rozbolał mnie nie od lania, ale od długotrwałego siedzenia w jednej pozycji. Robiłem jednak wszystko, co mogłem (a mogłem niewiele…), żeby chociaż trochę zatrzeć złe wrażenie z poprzedniego dnia. Wrażenie, które wytworzyłem zupełnie nieświadomie, ale – jak zwykle – skutki były opłakane. I od sobotniego popołudnia perspektywa „lania mobilizującego” od rodziców wisiała nade mną jak miecz jakiegoś tam Damoklesa…

Nawet wiersza na pamięć na polski uczyłem się przy biurku, chociaż zwykle robiłem to na łóżku. Miałem jednak nadzieję, że gdy rodzice zobaczą jak cały dzień nie wstaję od książek, to w jakiś sposób wpłynie to na ich decyzję. I może odstąpią od zapowiadanych zmian w metodach wychowawczych wobec mnie. Chociaż znacznie częściej dopadało mnie przeświadczenie, że już wszystko jest przesądzone i jedynie czekam na wyrok, który może być tylko jeden…

W niedzielę jednak nic się nie wydarzyło. Rodzice kilka razy zajrzeli do mojego pokoju, a mi przy każdej takiej wizycie serce niemal zatrzymywało się. Za każdym razem spodziewałem się bowiem, że zaraz usłyszę coś w stylu: „Podjęliśmy decyzję. Za kwadrans masz być przygotowany do lania”. W efekcie przez większą ilość czasu zupełnie nie mogłem się skupić na nauce, bo wciąż zastanawiałem się, jak to się odbędzie. Przez kolano, na leżąco na łóżku, a może na stojąco z dłońmi opartymi o biurko? W sumie – jeśli już mam dostać – to chyba właśnie to ostatnie wolałbym najbardziej. Wydawało mi się to jakoś najbardziej „po męsku”, ale znając moją mamę, wymyśli raczej coś takiego, żebym poczuł jak najwięcej wstydu. Ostatnio wspominała o „klęczeniu przy łóżku, z wypiętą, gołą pupą”. Jak dziecko w przedszkolu… Spalę się ze wstydu jeszcze zanim pierwszy pas dotknie mojego tyłka.

Jak wspomniałem, niedziela nie przyniosła żadnej decyzji w tej kwestii. Również w poniedziałek nic się nie wydarzyło, chociaż gdy w pewnej chwili zauważyłem, że tato przegląda wiszące w szafie paski, to aż mnie zmroziło. Dopiero potem okazało się, że próbował sobie coś dopasować do kupionych właśnie dżinsów.

Wtorek przyniósł natomiast hiobowe wieści, ale w zupełnie innej dziedzinie. Na lekcję polskiego, którą od dziś miała prowadzić studentka-praktykantka, wkroczyło dziarsko pani Marlena. Gdy oznajmiła, że studentka rozchorowała się i lekcje z nami zacznie „najwcześniej w przyszłym tygodniu”, poczułem się jakby odwołano Święta Bożego Narodzenia. Po 45 minutach spędzonych w charakterystycznej dla pani Marleny atmosferze terroru, trójka która miała zaległą deklamację fragmentu „Pana Tadeusza”, czyli ja, Karolina i Sylwia, ustawiła się w kolejce do biurka nauczycielki. Zapytaliśmy jak najuprzejmiej, czy w tej sytuacji (gdy lekcje prowadzi jednak pani Marlena, a nie praktykantka) możemy wyrecytować nasze fragmenty na jutrzejszych zajęciach zamiast po lekcjach.
- Absolutnie! – usłyszeliśmy szorstką odpowiedź – Chyba nie wyobrażacie sobie, że będziemy tracić na was lekcję. Trzeba się było przygotować, kiedy był termin. Po lekcjach przychodzicie na mój dyżur, koniec, kropka.
- Dobrze, do widzenia pani – powiedzieliśmy potulnie
- Do widzenia… – warknęła pani Marlena, a my czym prędzej ewakuowaliśmy się, zanim zdążyłaby nam nawrzucać kolejnych uwag odnośnie naszego zachowania i naszej ogólnej orientacji życiowej.

A ponieważ we wtorki polski był ostatnią lekcją w naszym planie, w tym nieco dziwacznym składzie wyszliśmy ze szkoły. Sylwia była jeszcze w miarę fajną koleżanką, chociaż ostatnio trochę jej „odbiło” i nie chodziło o opuszczenie się w nauce, ale raczej o dość wyraźną zmianę w zachowaniu. Natomiast z Karoliną nie miałem właściwie żadnej płaszczyzny porozumienia. To zawsze była leserka, ledwo przechodząca z klasy do klasy. Miała zupełnie inne towarzystwo (chociaż chyba zaczynała ostatnio trzymać z Sylwią właśnie), inne zainteresowania, raczej nigdy nie zamieniłem z nią słowa z własnej inicjatywy. A teraz w trójkę wychodziliśmy ze szkoły i  – co gorsza – zmierzaliśmy w tym samym kierunku, bo obie dziewczyny mieszkały w mojej części osiedla. Zaraz za bramą szkoły Sylwia zaproponowała, żebyśmy poszli „naokoło”, Karolina ochoczo na to przystała, a mi głupio było się wyłamać. „Naokoło” oznaczało dłuższą drogę do domu, przez odludne tereny, gdzie znajdowały się stare magazyny, jakieś szopy, a potem już tylko zarośla, błoto i beton. Rodzice zawsze instruowali mnie, aby się tamtędy nie włóczyć, zwłaszcza gdy robi się ciemno. A ja mniej więcej właśnie w tamtych rejonach przygotowałem nie tak dawno temu zasadzkę na Dawidka, w związku z czym to miejsce kojarzyło mi się średnio.

Teraz szliśmy tamtędy, omijając kałuże w dziurawym asfalcie. Szliśmy niezbyt szybko, ale i tak na drodze nie spotkaliśmy żywego ducha przez prawie 10 minut, aż wreszcie minął nas jakiś nieciekawy gość na zdezelowanym motorowerze. Po chwili milczenia ożywiły się też dziewczyny. I to jak.
- Ale ona jest wkurwiająca – rzuciła Sylwia
- Kto? – zapytała Karolina
- No, babka od polskiego.
- A, tak. Głupia pizda – przyznała Karolina „rzeczowo”
- Mhm – potwierdziłem, czując na sobie podwójny, wyczekujący wzrok
- Ona jest jakaś popierdolona! – Sylwia nadal nie przebierała w słowach – Co by jej szkodziło zapytać nas na lekcji tego wiersza. Ale nie, bo nie i już! I teraz musimy do niej łazić po godzinach…
- Jest wściekła, że zepsuliśmy jej wizytację dyrektora – zauważyłem
- To nas mogła, kurwa, poinformować wcześniej, że przyjdzie dyro – warknęła Sylwia – To byśmy się nauczyły tego wiersza…
- … albo byśmy spierdoliły z lekcji – dodała Karolina i obie wybuchnęły śmiechem

Przeszliśmy jeszcze kilkadziesiąt metrów, gdy Sylwia zatrzymała się przy starej stodole, czy czymkolwiek ta rudera kiedyś była.
- Wiecie co, tak mnie wkurwiła ta cipa, że muszę sobie zajarać – powiedziała – Karola, masz nasze fajki?
- Jasne – Karolina pogrzebała chwilę w plecaku i wyciągnęła pomiętą paczkę – Zrzucamy się razem na fajki, ale ja je przechowuję, bo u Sylwii starzy robią jakieś przeszukania… – uświadomiła mnie, widząc moją zdziwioną minę
- Wyczuli kiedyś dym, ale na szczęście nic nie znaleźli – wyjaśniła Sylwia, wyciągając papierosa z paczki
- A twoi nie robią przeszukań? – zapytałem Karoliny, udając zainteresowanie
- Ojciec czasem robi – wzruszyła ramionami – Ale nic nie znajdzie, bo wiem jak schować. Zresztą, przeważnie i tak ma to w dupie.
- A ty, Tomek, zapalisz z nami? – zapytała Sylwia
- Ja?! Nie, nie, coś ty… – odmówiłem zaskoczony
- Daj spokój, zapal – Karolina wcisnęła mi papierosa do ręki – My stawiamy.
- Nie, dzięki, ale nie – oddałem go z dezaprobatą
- Wcale nie palisz? – zdziwiła się
- No…
- Uuu, podziwiam… – stwierdziła Karolina – To w takim razie będziesz pilnował czy nikt nie idzie, co? Nie chcemy włazić aż za tą szopę, bo tam są wysokie pokrzywy.
No, to akurat mogę robić – przyznałem w duchu, chociaż doskonale pamiętałem jak skończył się ostatni raz, gdy stałem na czatach jak ktoś palił. To było na zielonej szkole, pilnowałem Rafała, a w efekcie obaj dostaliśmy za to porządne lanie na gołe tyłki. Teraz jednak byliśmy w miejscu, w którym spodziewałbym się spotkać raczej kosmitę niż jakiegokolwiek nauczyciela lub rodzica. Już prędzej jakiegoś gangstera. Ale wtedy gangsterów bałem się znacznie mniej niż pani Marleny, pani Teresy albo mojej mamy.

Dziewczyny odpaliły papierosy i odeszły kilka metrów od drogi, chroniąc się pod ścianą zrujnowanej stodoły. Ja stanąłem na skraju wąskiej, dziurawej asfaltówki, rozglądając się w obie strony, ale na horyzoncie nie było śladu żadnego ruchu. Mimo to każda sekunda ich palenia ciągnęła się niemiłosiernie; niemal modliłem się, żeby już skończyły, bo zaczynałem mieć złe przeczucia. Ale niby czemu właściwie? Co się może stać? Jesteśmy po lekcjach, możemy robić co chcemy. Zresztą, tędy pies z kulawą nogą pewnie nie chodzi, a co dopiero nauczyciele czy ktoś… Ku mojej uldze, dziewczyny zaraz potem zgasiły w wilgotnej trawie niedopałki papierosów.
- Poczekajcie, ja się muszę wysikać jeszcze – zatrzymała nas Sylwia, gdy chcieliśmy już wychodzić z powrotem na drogę
- Dobra, lej jak nie wytrzymasz… – powiedziała Karolina – Ale szybko!
- Tylko nie podglądaj! – poleciła mi Sylwia, rozpinając pasek od spodni
- Jasne – zapewniłem posłusznie odwracając się w kierunku drogi
- Dlaczego? – zachichotała Karolina – Popatrz sobie, Tomek, Sylwia ma całkiem fajną dupcię, nie?
- Zamknij się, kretynko! A ty jej nie słuchaj, Tomek! – warknęła Sylwia, a Karolina zaśmiała się jeszcze głośniej

Ja tymczasem ledwo słyszałem już przekomarzania dziewczyn. Nawet nie trzeba było tych słów Karoliny o „fajnej dupci” Sylwii. I bez tego zrobiło mi się nagle gorąco, serce zaczęło jakoś tak szybciej bić, a w brzuchu poczułem jakieś dziwne skręcanie. Ze wszystkich sił zapragnąłem zobaczyć teraz gołą pupę Sylwii, coś w moim mózgu kazało mi zrobić wszystko, żeby się odwrócić wbrew zakazowi koleżanki. Jak jednak miałem to zrobić? Ja, zawsze grzeczny, porządny, wzorowy uczeń…
Zaraz, „wzorowy”?! Wzorowy to może ja byłem, kiedyś. Zanim w ciągu niecałego roku zarobiłem kilkanaście razy pasem czy linijką na goły tyłek, zanim otrzymałem „nieodpowiednie” z zachowania na semestr, zanim poszedłem z Eweliną na całodzienne wagary, zanim usłyszałem na swój temat „zawiodłem/am się na tobie” od niemal wszystkich nauczycieli i opiekunów. Teraz już na pewno nie jestem wzorowy. Zbieram coraz więcej upomnień, narażam szkolną karierę dla jakiejś zemsty na małolacie, włóczę się po lekcjach z dwiema dziewczynami o najgorszej reputacji w klasie… Czas spojrzeć prawdzie w oczy – „dawny” Tomek to już odległa przeszłość. Jestem teraz zupełnie kimś innym i pytanie, czy to ten sławetny okres dojrzewania tak na mnie zaczyna wpływać, czy zmieniam się na stałe. Chęć z jaką chciałem teraz podejrzeć Sylwię, która kilka metrów za mną sikała na trawę, oraz wszelkie reakcje fizjologiczne wskazywałyby na to, że młodzieńcze hormony zaczynają we mnie dość mocno buzować. A jeśli tak, to należy się spodziewać, że będzie jeszcze gorzej? Skoro tak się opuściłem w zachowaniu jeszcze właściwie zanim wszedłem w ten głupi wiek, to co będzie, gdy przybierze on swoją najbardziej nasiloną postać? Lanie co drugi dzień, powtarzanie klasy, zachowanie naganne na świadectwie? A może w ogóle nie skończę tej szkoły, albo wyląduję na policji?

I wtedy stało się coś, co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem już zupełnie inną osobą niż kiedyś. Dawniej tego typu pytania zmusiłyby mnie do ciągłego zastanawiania się i mnóstwa obaw o przyszłość. Teraz jednak przez myśl przemknęło mi coś w rodzaju wewnętrznego głosu, mówiącego: „A co się przejmujesz? Do dupy z tym! Żyj chwilą!”. W ułamku sekundy odegnałem „niepotrzebne” zmartwienia i poszedłem za tym wewnętrznym głosem – dyskretnie obejrzałem się przez prawe ramię…

Obejrzałem się akurat w tym momencie, gdy Sylwia wciągała już spodnie na tyłek i zapinała pasek. Niepowtarzalna szansa zobaczenia jej gołej pupy zniknęła pewnie bezpowrotnie… Natychmiast odwróciłem się z powrotem, aby przynajmniej ta niecna próba nie wydała się przed dziewczynami. Powoli wyszliśmy na szosę i ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku osiedla. Kałuże miejscami były tak rozległe, że nie mogliśmy iść we trójkę obok siebie. Puszczałem dziewczyny przodem, a gdy tak szliśmy gęsiego, mój wzrok mimowolnie (a może nie?) kierował się na ich pośladki. Sylwia miała na sobie dość obcisłe, niebieskie spodnie. Kontur jej pupy miałem więc jak na dłoni. Wyraźnie zarysowująca się już krągłość stanowiła w tamtej chwili widok, od którego trudno było mi oderwać wzrok. Karolina nosiła natomiast łobuzersko poszarpane, czarne dżinsy. Były dość luźne, więc z kolei kształtów jej pupy ciężko było dojrzeć. Mimo to, gdy schyliła się zawiązać sznurówkę, poczułem się niemal identycznie jak wtedy, gdy Sylwia sikała za moimi plecami. Nagłe gorąco na twarzy, szybciej bijące serce, dziwne „sensacje” w brzuchu, a przede wszystkim znane mi już reakcje pod rozporkiem. Niełatwo było mi skupić się na czymś innym, walczyć z tymi reakcjami (zresztą chyba wcale nie chciałem…), zapanować nad sobą. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że okres dojrzewania chyba rozpoczął się już na dobre…

Dotarliśmy wreszcie na nasze osiedle, chociaż była to „interesująca” droga. Od momentu palenia pod starą szopą, dziewczyny zdążyły jeszcze w niewybrednych tekstach ocenić kilku nauczycieli, wyrzucić z siebie setki niecenzuralnych słów i pokazać środkowy palec jakiemuś smarkaczowi, który gapił się na nas przez okno swojego mieszkania. Jeszcze niedawno po takiej „podróży” nie chciałbym mieć z Karoliną i Sylwią nic więcej wspólnego. Teraz jednak było mi wszystko jedno, a ich buńczuczne zachowanie chwilami nawet mnie fascynowało. Planowałem wręcz, żeby częściej wracać z nimi ze szkoły i pilnować im okolicy, gdy będą palić fajki. Może znowu którejś zachce się sikać i będę miał wtedy więcej odwagi, żeby podejrzeć gołą pupę, czy to Karoliny, czy Sylwii… A konsekwencje takich eskapad? A kto by się tym przejmował – myślałem wtedy. „Pieprzyć konsekwencje!” – jak by powiedziała Sylwia.

Rozeszliśmy się w swoje strony osiedla. Trochę skołowany wdrapałem się na trzecie piętro, przekręciłem klucz w zamku. Zamiast klasycznego schematu działań po przyjściu ze szkoły, czekała mnie jednak odmiana. Odmiana w postaci Mamy, która natychmiast wpadła do przedpokoju.
- Gdzieś ty był?! – zapytała z wyrzutem
- Eee, przepraszam, ale… eee… pani od polskiego zatrzymała nas chwilę dłużej po lekcjach – wyjaśniłem naprędce, zdejmując buty i stawiając je pod ścianą. I wtedy zrozumiałem powód zdenerwowania mamy. Na podłodze stały już znajome buty. Trampki Beaty. Dziś zaraz po lekcjach mieliśmy się uczyć, przełożyliśmy tą sesję z nadchodzącego piątku, gdy miałem jechać na zawody piłkarskie. Zupełnie o tym zapomniałem! Beata pewnie czeka już na mnie od dawna…
- Tak? – drążyła mama – A co, może coś znowu zmalowałeś?
- Nie, przysięgam – zapewniłem drżącym głosem – Pani Marlena zatrzymała mnie i jeszcze dwie osoby. W związku z… eee… recytacją wiersza. Na apel. No wiesz, zawsze miałem dobrą pamięć i ona też to zauważyła.
- Aha… – Mama jakby się udobruchała, ale wciąż przyglądała mi się podejrzliwie – A co ty taki czerwony jesteś na twarzy?
O cholera… Więc moje reakcje na tyłki dziewczyn uwidaczniają się też w postaci wypieków na policzkach. Ale mogła mi któraś chociaż powiedzieć…
- No bo… Biegłem! – kłamstwo wpadło mi do głowy niczym deus ex machinaBiegłem szybko, żeby Beata nie musiała na mnie długo czekać.
- To dobrze, bo czeka już ponad kwadrans – mama zupełnie zmieniła ton – Ale nie martw się, dałam jej herbatę i trochę kurczaka z obiadu. Zjadła od razu. Biedna dziewczyna…

Trochę zdziwiłem się, jak łatwo udało mi się ugrać mamę, ale nie miałem w tej chwili czasu się nad tym zastanawiać. Ustawiłem buty w rządku, wziąłem plecak i ruszyłem w kierunku swojego pokoju, odruchowo zaglądając do salonu. Na wyczyszczonym ze wszystkich przedmiotów stole leżał skórzany pasek, który mama wzięła w tym momencie do ręki i odwiesiła do szafy nie wiedząc, że ją obserwuję. Serce podeszło mi do samego gardła… A więc tak to miało wyglądać… Gdybym nie wymyślił tej historyjki z zatrzymaniem przez nauczycielkę, gdybym przyznał się, że spóźniłem się z własnej winy, prosto z przedpokoju zostałbym pewnie „zaproszony” do salonu. A tam… A tam dostałbym lanie tym paskiem, który leżał już gotowy, podczas gdy siedząca w moim pokoju Beata wszystko by słyszała. Każde uderzenie, każdy mój wielce prawdopodobny wrzask… Uff, ja naprawdę mam chyba więcej szczęścia niż rozumu…

Beata faktycznie czekała już w moim pokoju, siedziała przy biurku, powtarzając coś z książki.
- Hej, przepraszam cię – rzuciłem plecak w kąt pokoju i natychmiast usiadłem na krześle obok niej – Ale babka z polskiego nas przytrzymała…
- Nie ma sprawy, ale… – przyjrzała mi się badawczo – Paliłeś?
- Co?! – wytrzeszczyłem oczy. Przecież Beata nie mogła nas widzieć tam pod tą szopą – Nie, to pani Marlena…
- Tomek, daj spokój! – syknęła – Jedzie od ciebie fajkami na kilometr…

Nagle wszystko stało się jaśniejsze. Karolinie i Sylwii nie chciało się iść palić za szopę przez wysokie pokrzywy, więc stały niemal tuż za mną. Wiatr był w moją stronę i cały dym leciał na mnie…
- Nie, nie paliłem – zapewniłem – Ale pilnowałem kogoś, kto palił. Wiesz, mój kumpel Rafał, nie może się powstrzymać czasami i…
- Nieważne! – szepnęła natarczywie – Cud, że twoja mama tego nie poczuła. Ale musisz szybko zmienić ciuchy…
- Eee, co? – byłem zupełnie skołowany taką jej reakcją
- No dalej! – ponagliła mnie, niemal siłą ściągając mi koszulkę – Już jak się spóźniałeś, to przyszła tu i mówiła mi, że gdy wrócisz, to tak ci spierze dupsko, że przez tydzień nie usiądziesz. A wiesz co będzie, jak wyczuje od ciebie fajki? W wersję, że pilnowałeś kolegę, na pewno nie uwierzy… Szybko, gdzie masz czyste ciuchy?
Trudno było odmówić jej racji. Gdy sobie uzmysłowiłem wreszcie wagę sytuacji, zacząłem działać błyskawicznie. Natychmiast zrzuciłem z siebie bluzę i koszulkę.
- Spodnie też! – syknęła Beata – Dżins mocno wchłania zapachy.
- A nie mogłabyś…? – zawahałem się – A zresztą…
Sprawa była zbyt poważna, żeby bawić się we wstydliwości. Mimo, że miałem na sobie zwykłe slipy, w których nie miałem ochoty pokazywać się koleżance, natychmiast ściągnąłem spodnie. Kątem oka zauważyłem ukradkowe, ciekawskie spojrzenia Beaty, gdy zostałem w samych majtkach, ale zaraz pomogła mi pozbierać wyjściowe rzeczy i upchnąć je do jakiegoś worka, a potem pod łóżko.
- Wywietrz je dobrze, zanim wrzucisz do pralki – instruowała mnie jeszcze, gdy ubierałem się w świeże ciuchy

Po chwili siedzieliśmy już razem przy biurku, wspólnie rozwiązując zadania z ostatniego działu z matematyki.
- Dziękuję – powiedziałem w pewnej chwili – Nie miałem pojęcia, że aż tak czuć ten zapach.
- Daj spokój – odpowiedziała – To ja ci dziękuję, że poświęcasz tyle czasu, żeby mi pomagać w nauce.
- To żaden problem – zapewniłem – Lubię cię, bardzo przyjemnie mi się z tobą uczy i chętnie mogę pomagać ci do końca roku. A nawet dłużej.
- Ja też cię lubię – uśmiechnęła się delikatnie – I właśnie dlatego nie chciałam słuchać, jak w pokoju obok dostajesz lanie od twojej mamy. To byłoby… eee… przykre chyba…
- No, zwłaszcza dla mojego tyłka – powiedziałem, a Beata zaśmiała się
- Ale powiedz szczerze, naprawdę tylko pilnowałeś kolegę? – zapytała po chwili
- Naprawdę – zapewniłem z ręką na sercu – Nigdy w życiu nie zapaliłem papierosa i nie mam zamiaru.
I dopiero wtedy na twarzy Beaty pojawił się prawdziwy uśmiech. Tak szeroki i szczery, że serce urosło mi w klatce piersiowej chyba dwukrotnie. W mgnieniu oka zapomniałem o tych fascynacjach pośladkami Sylwii i Karoliny, tamte moje reakcje wydawały mi się teraz głupie, nieprawdziwe i jakieś nienormalne. Teraz, w tej chwili, czułem się naprawdę szczęśliwie i błogo.

Tylko dlaczego, do diabła, tak mi się to zmienia? Skąd te huśtawki emocjonalne…? Nie chcę ich. Nie chcę!

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 14.04.2014)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz