sobota, 12 stycznia 2019

(38.) Po drugiej stronie ściany


Weekend, który nadszedł po piątkowym pierwszym treningu z drużyną, nie należał do najłatwiejszych. Dość powiedzieć, że ciężko było mi zabrać się za cokolwiek, bo ilekroć próbowałem się skupić nad lekcjami, czy zwłaszcza nad wkuwaniem na pamięć fragmentu „Pana Tadeusza”, natychmiast przed oczami stawały mi wydarzenia, które miały miejsce po tym pamiętnym treningu. Czyli przyjęcie mnie w poczet członków szkolnej reprezentacji, potocznie nazywane „chrztem” lub „pasowaniem”. Im bardziej chciałem puścić ten epizod w niepamięć, tym silniej wspomnienia te do mnie wracały. I zupełnie nie umiałem sobie z tym poradzić. Pewnie dlatego, że coś takiego było dla mnie kompletną nowością. Dostałem już nieraz lanie na goły tyłek od nauczycieli czy innych dorosłych osób, ale to jednak było coś innego. Z nauczycielami uczniowie prowadzą przecież otwartą wojnę podjazdową – oni wymagają od nas czegoś, na co my nie mamy ochoty; my staramy się tego uniknąć. Czasami na tym polu dochodzi do starcia, a ponieważ oni mają nad nami władzę, konsekwencją tego starcia jest jakiś rodzaj kary. Lanie czy inny rodzaj upomnienia, jest więc wpisany w relację: nauczyciel (bądź inny dorosły opiekun) – uczeń; jest czymś właściwie normalnym, a na pewno zrozumiałym. Ale lanie od grupy kolegów? I to właściwie kolegów najbliższych, bo przecież drużyna piłkarska musi być zgrana jak palce jednej ręki. Tych dziesięciu chłopaków, którzy wczoraj wlepiali mi siarczyste klapsy na goły tyłek, od jutra będą praktycznie moją drugą klasą. Będziemy się widywać nawet kilka razy w tygodniu, spędzać ze sobą długie godziny. Dlaczego więc początek tak poważnej współpracy musiał być tak upokarzający?

Niby rozumiałem to wszystko, co powiedział mi Konrad o tym dlaczego przeprowadzają ten „chrzest” i w ogóle, ale i tak nie potrafiłem sobie tego przetrawić. I nie chodziło ani o ból, bo ten zniknął już kilka godzin po laniu, ani o wstyd, bo przed rówieśnikami nigdy jakoś specjalnie nie wstydziłem się nagości (chociaż gdy stoisz z wypiętym, gołym tyłkiem, a dziesięć osób się na to gapi, to jednak nie jest najbardziej komfortowa sytuacja). Właściwie to w ogóle nie wiedziałem, o co chodzi. I być może dlatego przeżywałem takie męki, ponieważ nigdy wcześniej nie doświadczyłem żadnej formy „chrztu”. Nie należałem do żadnej grupy typu harcerstwo, nie jeździłem na obozy, kolonie, rajdy, gdzie takie formy „pasowania” mogły się pojawiać. I zamiast postrzegać te wczorajsze klapsy jako inicjację do grupy, a więc coś w formie zabawy, co każdy musi przejść, odbierałem je wciąż w kategoriach lania takiego, jakie już znałem z doświadczenia – a więc lania karzącego, od dorosłej osoby. I ta sprzeczność – czynność znana z sytuacji kary, wymierzana w formie zabawy – nie dawała mi na początku żyć.

Pocieszałem się, że z czasem to przetrawię. Może też gdy kiedyś będę miał okazję uczestniczyć w takim „chrzcie” jako wymierzający klapsy, to sytuacja również ulegnie poprawie i obok lania „karzącego” zaakceptuję też lanie „zabawowe”. W każdym razie nie mam wyjścia. Za kilka lat czekało mnie przecież huczne obchodzenie 18. urodzin, a z jakichś strzępów opowieści wiedziałem, że podczas „osiemnastki” jubilat dostaje właśnie takie „zabawowe” lanie pasem i że często jest ono, zwłaszcza w przypadku chłopaków, wymierzane na gołą pupę.

Rozmyślając nad takimi rzeczami, kręciłem się bez celu po pokoju niemal przez całą sobotę. Sprzątanie jeszcze jakoś poszło, bo nie wymaga używania mózgu, ale już nauka kompletnie mi się nie kleiła. Pocieszając się, że jest jeszcze niedziela, spędziłem popołudnie gapiąc się bezwiednie w telewizor. Pogoda była wprawdzie ładna, ale nawet na dwór nie chciało mi się wyjść. Zwłaszcza, gdy usłyszałem, że gdzieś na zewnątrz ktoś gra w piłkę. To natychmiast przywołało wspomnienia wczorajszego treningu, a zaraz potem – tego, co wydarzyło się po treningu. I tak w kółko. Na szczęście odgłosy piłkarskie relatywnie względnie umilkły, gdy po jakichś dwudziestu minutach z odrętwienia wyrwał mnie ostry, przeszywający odgłos tłuczonego szkła. Aha, wybili gdzieś szybę – pomyślałem – bo od grania w piłkę to jest boisko, jak nie szkolne, to osiedlowe, ale nie przestrzeń pomiędzy blokami. Pewnie brzmiałem wówczas jak jakiś „wapniak” (tak się wtedy mówiło…), ale naprawdę nie uważałem za komfortowe granie w nogę w miejscu, gdzie co chwilę trzeba uważać, żeby nie trafić piłką w czyjeś okno.

Po niedługim czasie, na zewnątrz zapanowała kompletna cisza. Pewnie dzieciaki się rozbiegły, żeby uniknąć złapania na gorącym uczynku. Ja tymczasem skierowałem swoje spojrzenie na biurko, skąd „uśmiechał się” do mnie egzemplarz „Pana Tadeusza”. Tak, wiem, muszę się nauczyć na pamięć sporego fragmentu. Ale mam jeszcze kilka dni przecież, zdążę. Dzisiaj i tak mi nic do głowy nie wejdzie, zbyt jestem rozkojarzony. Z tym postanowieniem przełączyłem kanał w telewizorze. W tym samym momencie do mojego pokoju weszła Mama:
- A ty co, lekcje już odrobiłeś, że się tak wylegujesz? – zapytała, omiatając spojrzeniem pokój
- Tak, większość – skłamałem, bo uznałem, że w tym wieku nie powinna już mnie aż tak bardzo kontrolować
- Tak? Mam sprawdzić? – ruszyła w kierunku biurka
- Oj, mamo – poderwałem się – Dobrze, nie odrabiałem dzisiaj lekcji, za to posprzątałem pokój. Za naukę wezmę się jutro, dzisiaj mi się po prostu już nie chce.
- I na pewno zdążysz ze wszystkim?
- Tak – rzuciłem buńczucznie
- A może przydałoby się trochę cię ręcznie zmobilizować, co?
- Mamo, no co ty?! – zaprotestowałem – Przecież dobrze się uczę, poprawiłem wszystko i w ogóle…
- Tomek, Tomek… – westchnęła Mama i usiadła obok mnie – Tyle już razy tłumaczyliśmy ci z tatą, że nie o to chodzi. Po prostu widzimy, że zaczynasz sobie coraz częściej olewać, odpuszczać, myśleć w stylu: a, to się najwyżej poprawi jak nie zdam za pierwszym razem. A przecież zależy nam, i tobie też powinno, żeby wykorzystać cały twój potencjał, a nie żeby zrobić tylko tyle, by wystarczyło na prześlizgnięcie się, na napisanie klasówki na jakąś tam czwórkę…
- Wiem, mamo, ale ja naprawdę się staram…
- Tylko, że nie bardzo to widać. W ocenach również. A my mamy coraz mniej argumentów, żeby cię zagonić do porządnej nauki i skłonić do porządnego zachowania. Widzisz jak to jest – straszymy cię karą, a ty i tak się w coś wpakujesz, potem przychodzi co do czego, przepraszasz, obiecujesz, że już nie będziesz, my ci darujemy, a ty po jakimś czasie znowu tak robisz… No sam powiedz, jak mamy ci wtedy ufać kolejny raz?
- Ale ja…
- Tomek, dość już dyskusji! To i tak do niczego nie prowadzi – Mama zmieniła nagle ton na bardzo surowy – Oczywiście, będziemy czekać na efekty twoich postanowień i po nich cię oceniać. Ale też rozważamy z tatą, czy nie zmienić trochę metod wychowawczych wobec ciebie, przynajmniej do czasu gdy wrócisz na właściwą ścieżkę. Myślimy o karach profilaktycznych…
- Słucham?! Co takiego? – wyrwało mi się
- To, co słyszałeś. Skoro perspektywa kary cię nie odstrasza przed pewnymi zachowaniami, to może lanie przed faktem zadziała – powiedziała mama poważnie – Przez pewien czas będziesz dostawał regularnie, powiedzmy dwa razy w tygodniu, po kilka pasków na tyłek, niezależnie od tego jak się będziesz uczył i zachowywał. To nie będzie właściwie za karę, tylko jako przypomnienie, mobilizacja do właściwego zachowania.
- Ale…
- Żadnego „ale”, proszę cię! – przerwała mi – Nie przekonałeś nas, że potrafisz być poważnym partnerem do dyskusji, więc powiedz, jak mamy cię traktować poważnie? O, choćby ostatnia sprawa z tą szkolną drużyną. Przekonywałeś, że treningi nie wpłyną negatywnie na naukę i co? Dzisiaj, w sobotę, zamiast nadrabiać zaległości, zbijasz bąki przed telewizorem!
- Oj, mamo, i tak już dzisiaj nic by mi nie weszło do głowy, bo zmęczyłem się treningiem – przekonywałem nieudolnie – Jutro spokojnie wszystko zrobię.
- Ty zawsze masz na wszystko gotową odpowiedź – zirytowała się mama – Oczywiście, rób sobie co chcesz, tylko żebyś się potem nie zdziwił. Zobaczymy, czy będziesz tak samo mądry, jak będziesz tu przy łóżku klęczał z gołą pupą… Zobaczymy.
- Mamo, proszę…
- Daj spokój, Tomek, ty już nie masz nic do gadania, już za późno – mama ruszyła w kierunku drzwi – Przykro mi, ale skoro zachowujesz się dzieciak, to sam się prosisz o takie metody wychowawcze. Damy ci znać, co ostatecznie zdecydowaliśmy z tatą, ale przygotuj się na pasek na gołym tyłku. Na nic innego jednak chyba nie zasłużyłeś…

I wyszła z pokoju, zostawiając mnie w totalnej niepewności. Wkurzony, wyłączyłem telewizor. Znowu mam takie cholerne szczęście – gdy tylko coś się zaczynało układać, zaraz musiałem to spieprzyć. Mogłem chociaż stworzyć pozory pracowitości i usiąść przy biurku, ale nie – zachciało mi się telewizji! A teraz nie dość, że nie jestem pewny co właściwie mnie czeka (chociaż mama mówiła tak, jakby sprawa była już przesądzona), to nawet nie wiem kiedy ta decyzja zapadnie. Do diabła z tym wszystkim!

Leżąc na łóżku w bezsilnej złości, przypomniałem sobie nagle jedyne znane mi relacje o „profilaktycznym laniu”. Ewelina miała takie dostawać od swojego ojca przez całe to półrocze. Jak zły szeląg wróciły do mnie teraz jej opowieści sprzed paru miesięcy. Opowieści, jak to w wyznaczonym dniu miesiąca, o konkretnej godzinie, musi czekać w swoim pokoju, oparta o biurko, ze spuszczonymi spodniami i wypiętym tyłkiem, gotowym do przyjęcia kary. Jak jej tato przychodzi z paskiem i przystępuje do lania. Raz przychodzi punktualnie, ale czasami kwadrans później, albo i dłużej. A ona tak musi stać z wypiętym, prawie gołym tyłkiem jak idiotka, i czekać. Bo gdyby wszedł, a ona nie byłaby gotowa do lania, to byłoby jeszcze gorzej...

Czy u mnie będzie tak samo? Czy jutro, pojutrze, a może jeszcze dziś usłyszę, że o tej i o tej godzinie, na przykład we wtorki i piątki, mam czekać w swoim pokoju, z tyłkiem przygotowanym do lania? Przecież to zamieni moje życie w jakiś koszmar… Przymknąłem oczy i mimowolnie natychmiast sobie to wyobraziłem. Klęczę na podłodze, oparty łokciami o łóżko. Spodnie i majtki mam spuszczone do połowy ud. Klęczę z wypiętą, gołą pupą i czekam jak ten debil. W końcu drzwi się otwierają, wchodzi Mama albo Tato. Płonę ze wstydu, gdy któreś z nich składa pasek na pół. Uszy i policzki mam czerwone, tyłek – jeszcze – blady. Mama lub tato bierze zamach i… TRZASK!
Aż podskoczyłem z wrażenia. Ale sugestywna była ta wizja… I nagle znowu – TRZASK! Co jest grane? Przecież jestem sam w pokoju, leżę na łóżku… TRZASK! „Aaaa!!!” – usłyszałem teraz. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że dźwięki te dobiegają zza ściany. Nastawiłem uszu… Tak, to za tą ścianą, gdzie stoi telewizor. Ostrożnie podszedłem i przyłożyłem głowę do ściany. Trochę wyraźniej słyszałem teraz rytmiczne, suche trzaski i towarzyszące im jęki. Bez wątpienia ktoś dostawał lanie. Za tą ścianą były już mieszkania w sąsiedniej klatce. Ludzi stamtąd znałem nieco mniej, ale niemal na pewno w tym lokalu mieszkali rodzice z dwójką dzieci – chłopcem chyba 11-letnim i dziewczyną na oko dwa lata starszą. Znałem oboje z widzenia, chodzili do moje szkoły, ale nic więcej. A teraz jedno z nich dostaje lanie. Które? Chłopak? Może to on wybił tą szybę dzisiaj? A może to w ogóle nie ma związku z tą sprawą, a lanie jest na przykład za złe oceny, albo pyskowanie, albo coś jeszcze… A może to nie on dostaje w tyłek, a jego siostra? I czym? Pasem? Na gołą pupę, czy przez spodnie?

Po którymś kolejnym trzasku usłyszałem wyraźnie: „Tato, proszę, już dość…”. Głos był dość wysoki, więc może to jednak dziewczyna? Chociaż głos chłopaka przed mutacją od głosu dziewczęcego właściwie jest często nie do odróżnienia, a ściany tłumiły wszelkie dodatkowe wskazówki. Prośba w każdym razie chyba nie podziałała. Po tych słowach, niemal natychmiast bowiem trzaski stały się coraz częstsze, praktycznie jedno uderzenie co sekundę. Wyglądało to na naprawdę porządne pranie tyłka, ojciec musiał bić teraz „z ręki”, nie robiąc w ogóle zamachów, żeby uzyskać taką częstotliwość. Zaraz potem trzaski zlały się w jedno z przeciągłym „ałaaaa!!!” i z płaczem. Po kilkunastu kolejnych sekundach zapadła cisza jak makiem zasiał.

Usiadłem skołowany na łóżku. Cóż, inni też dostają lanie od rodziców. Moi rówieśnicy, młodsi, starsi… Tylko co to za pocieszenie, jak za kilka dni to oni pewnie będą z głową przy ścianie nasłuchiwać odgłosów z mojego pokoju, tak, jak ja dzisiaj nasłuchiwałem z ich mieszkania. Ten 11-latek i jego siostra, których imion nawet nie znałem, będą słyszeć jak cienki pasek moich rodziców uderza o mój goły tyłek, będą może liczyć kolejne razy, będą może słuchać moich jęków wstydu, bólu i bezsilnej złości. I będą się pocieszać – tak, jak ja dzisiaj – że nie tylko oni na świecie dostają lanie od swoich rodziców, ale ten nieznany im chłopak zza ściany również.

Tylko co to za pocieszenie… Zwłaszcza dla mnie.

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 4.04.2014) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz