Nie dało się zaprzeczyć, że Beata drugi raz w krótkim okresie
czasu uratowała mnie od lania. Za pierwszym razem naprawdę
brakowało niewiele – już stałem z prawie gołym, wypiętym tyłkiem, a Mama już układała sobie w ręce pasek. Gdyby nie własna
inicjatywa Beaty (bo sam kategorycznie zabroniłem jej wtedy przyjść)
i jej wyjaśniająca wizyta, lanie byłoby nieuchronne. I wczoraj
również doszło do małego cudu, bo nie da się inaczej nazwać
faktu, że Mama nie wyczuła ode mnie zapachu papierosów, gdy
rozmawiała ze mną w przedpokoju dobre parę minut, podczas gdy węch
Beaty zareagował niemal od razu, gdy koło niej usiadłem. A może,
po prostu, im człowiek młodszy, tym bardziej ma wyostrzone zmysły?
W każdym razie nigdy nie dowiemy się, „co by było gdyby”,
aczkolwiek gdyby właśnie Mama wyczuła ode mnie papierosy,
niewątpliwie wpadłaby w furię. I nie byłoby czasu na jakiekolwiek
tłumaczenia – pierwszy pas wylądowałby na mojej gołej pupie
szybciej, niż zdążyłbym powiedzieć choćby słowo.
Dlatego byłem Beacie niezmiernie wdzięczny. I poprzedniego
wieczora, podczas wspólnej nauki, dzięki niej zapomniałem na kilka
godzin o wszystkim. O rozterkach okresu dojrzewania, o problemach w
szkole, o dziwnych „przygodach” podczas powrotu ze szkoły z
Karoliną i Sylwią. Przy Beacie w jakiś sposób czułem się
dobrze, swobodnie, beztrosko; jej obecność miała na mnie
szczególny wpływ, taki jakiego jeszcze chyba nigdy nie
doświadczyłem w żadnej koleżeńskiej relacji. Tylko wciąż nie
potrafiłem tego nazwać, określić, zrozumieć. I przedłużyć na
czas niewidzenia się. Bo już następnego dnia moc tej relacji jakby
osłabła, rozwiała się. Gdy Beaty nie było przy mnie, obok, nie
czułem tego, że jest dla mnie kimś szczególnym. Nie pamiętałem
uczucia beztroski z poprzedniego wieczora i ze wcześniejszych czasów
spędzonych na wspólnej nauce i rozmowach. A gdy na geografii
Karolina i Sylwia usiadły w ławce tuż przede mną, znowu nie
potrafiłem się powstrzymać i co chwilę wgapiałem się w ich
tyłki. Znowu marzyłem aby mieć rentgen w oczach i przeniknąć
wzrokiem przez warstwy materiału skrywające wstydliwe miejsca dwóch
dziewczyn o chyba najgorszej ostatnio opinii w klasie. Ale dlaczego
ich? Co mnie pociągało właśnie w tych dwóch koleżankach, a nie
w dwunastu pozostałych? A może to tylko czysty przypadek? Że
wczoraj wspólnie wyszliśmy ze szkoły i wydarzenia się tak
potoczyły… A może podświadomie potrzebuję zwrócenia na siebie
uwagi, chcę czuć się komuś potrzebnym, chcę czuć się
docenionym? Ale przecież tak właśnie jest w relacji z Beatą, a
jednak nie mam obsesyjnych myśli o zobaczeniu jej bez majtek… Więc
to chyba jednak nie to… Zatem co się ze mną dzieje?!
Te rozważania doprowadziłyby mnie do szaleństwa, gdyby nie
obowiązki szkolne. Na każdej przerwie tego dnia jak głupi
powtarzałem fragment „Pana Tadeusza”, który miałem recytować
dziś po lekcjach, aby nadrobić zaległości z polskiego. Już
miałem go serdecznie dosyć – i polskiego, i „Pana Tadeusza”,
i tego rzeczonego fragmentu, zaczynającego się od słów: „O roku
ów! Kto ciebie widział w naszym kraju”… A’propos polskiego –
był dziś również, na piątej lekcji, ale pani Marlena słowem nie
przypomniała nam, żeby się stawić po zajęciach, aby poprawić
ocenę. Widocznie uznała, po części słusznie zresztą, że jest
to w naszym dobrze pojętym interesie.
Z myślą, że chcę już mieć to z głowy, oraz z nosem wbitym w
biblioteczny egzemplarz „Pana Tadeusza”, udałem się po
ostatniej lekcji pod klasę polskiego. Nerwy zaczynały już trochę
działać. Chociaż miałem bardzo dobrą pamięć, nigdy nie lubiłem
recytacji na głos. A dzisiaj jeszcze spodziewałem się ochrzanu od
pani Marleny za fakt, że nie byliśmy przygotowani we właściwym
terminie, podczas dyrektorskiej wizytacji. A ochrzan od pani Marleny
to nie tylko nie będzie nic przyjemnego, ale zapewne również coś
wysoce „oryginalnego”, bo ta kobieta normalna nie jest. Gdybym
szedł sam, byłbym niemal pewny, że dostanę lanie z użyciem jej
ukochanej linijki. Skoro jednak idziemy we trójkę, szanse na takie
ukaranie maleją, bo pani Marlena raczej nie preferuje grupowego
lania. Zwłaszcza, jak w zestawieniu są i chłopaki i dziewczyny.
Chyba, że będzie wołać nas pojedynczo do klasy. Ale przecież
kazała nam przyjść razem…
Z tego wszystkiego nagle zaczęło mi się wydawać, że zapomniałem
całego fragmentu. Zamknąłem jednak oczy, wziąłem głęboki
oddech i płynność narracji gdzieś w zakamarkach mózgu się
odnalazła. Powtórzyłem całość dwa razy i akurat gdy skończyłem,
pod salą zjawiły się Karolina i Sylwia. Chwilę jeszcze
pogadaliśmy, aż wreszcie, z wyrazem twarzy pod tytułem „niech
się dzieje co chce”, zapukaliśmy do drzwi. Pani Marlena siedziała
przy biurku i sprawdzała chyba jakieś klasówki. Na nasz widok
odłożyła pióro, założyła nogę na nogę i wbiła w nas swój
jadowity wzrok.
- Proszę proszę, kto to przyszedł – zadrwiła – Klasowa
trójca, można powiedzieć. Chodźcie, chodźcie.
Zamknąłem za nami drzwi i dość opornie, jak gdyby nie chcąc
drażnić lwa, zrobiliśmy kilka kroków w głąb sali, zatrzymując
się przy tablicy. Polonistka kazała nam położyć plecaki na
podłodze, a sama wstała z krzesła, podeszła do drzwi i…
przekręciła w nich klucz, zamykając klasę od wewnątrz. Serce
podeszło mi do gardła, a jednocześnie coś bardzo ciężkiego
opadło na samo dno żołądka. I ja mam w takich warunkach recytować
epopeję narodową? Przecież ja za chwilę zejdę na zawał…
- Nie pozwoliłam wam recytować tej poprawki na lekcji właśnie
dlatego, że to o was chodzi – rozpoczęła „kazanie” pani
Marlena – Wszyscy troje ignorujecie moje polecenia, sabotujecie
moje lekcje, nie słuchacie, gadacie, macie mnie głęboko gdzieś i
w ogóle. W dodatku wy, dziewczyny, ubieracie się jak nie powiem co,
a ty, kolego, uważasz się za najmądrzejszego i myślisz, że ci
wszystko wolno…
- Ja wcale… – zacząłem
- Cicho bądź! – wydarła się – I jeszcze pyskujesz. W ogóle
cała wasza trójka ma bardzo niedobry sposób odnoszenia się do
mnie. Ale cóż, gdyby tylko o to chodziło… W końcu w każdej
klasie trafiają się czarne owce… Ale nie! Nie dość, że sobie
lekceważycie wszystko, to jeszcze macie czelność kompromitować
mnie i moje metody w obecności pana dyrektora! I co?! Myślicie, że
po tym wszystkim teraz sobie powiecie wiersz, ja wam poprawię ocenę
w dzienniku i już?! O nie, moi państwo, tak nie będzie. Ja się za
was wezmę, poczynając od dnia dzisiejszego, że wam głupoty raz na
zawsze z głowy wylecą!
Jakie kompromitowanie jej metod?! O czym ona gada? My tylko nie
przygotowaliśmy się do lekcji. Skąd mogliśmy wiedzieć, że
przyjdzie dyrektor, mogła nas uprzedzić… Słuchaliśmy jednak tej
tyrady w milczeniu, ze spuszczonymi głowami, nie śmiąc
protestować. To było najrozsądniejsze wyjście w tej sytuacji,
aczkolwiek ton głosu pani Marleny zwiastował, że raczej na
ochrzanie się nie skończy. I właśnie z tego powodu zaczynałem
się poważnie bać. Chyba nieźle wpadliśmy… Już wolałem dostać
tą jedynkę do dziennika za recytację i nie przeżywać teraz tego
wszystkiego…
Polonistka skończyła wreszcie wydzierać się na nas, podeszła do
biurka i z szuflady wyjęła dobrze mi znaną linijkę. Aha, będzie
lanie – pomyślałem natychmiast – cóż, chyba już wejdzie mi
to w krew… Zanim jednak zdążyłem zebrać więcej myśli, pani
Marlena wycelowała w nas linijką, rozkazując:
- Ściągacie spodnie, wszyscy, teraz! – jej ton nie znosił
sprzeciwu. Karolina podeszła do polecenia beznamiętnie i zaczęła
rozpinać swoje znoszone dżinsy, ale na twarzy Sylwii dostrzegłem
spore zakłopotanie. Sam nie chcąc się jednak narazić na gniew
nauczycielki, czym prędzej zacząłem zdejmować moje wranglery.
Sylwia ostatecznie też ustąpiła pod niemą presją pani Marleny.
Nie minęła minuta i wszyscy troje staliśmy obok siebie ze
spodniami spuszczonymi prawie do samych kostek. Mój tyłek chroniły
teraz tylko zwykłe, zielone slipy. Gdybym wiedział co się będzie
działo, może założyłbym coś bardziej „wyjściowego”…
Karolina z kolei miała założone jasnoczerwone majteczki, ani za
szerokie, ani za wiele odsłaniające, natomiast gdy kątem oka
spojrzałem na Sylwię, zrozumiałem dlaczego tak bardzo się
wstydziła ściągnąć spodnie. Miała bowiem na sobie koronkowe
majtki w fasonie, który dodatkowo podkreślał jej i tak okrągłą
i dobrze ukształtowaną już pupę. Co więcej, majtki te były dość
prześwitujące i nie trzeba się było bardzo przyglądać, żeby
spomiędzy koronek dostrzec miejscami jasną skórę jej pośladków.
- Ty pierwsza! – wskazała na nią właśnie pani Marlena –
Podejdź do stołu.
Sylwia, blada jak ściana, spełniła polecenia, podchodząc do
pierwszej ławki. Nauczycielka kazała jej oprzeć dłonie o blat, a
sama złapała dziewczynę wpół i ustawiła ją w pozycji do lania,
z wypiętym tyłkiem. Pupa Sylwii, napięta teraz do granic
możliwości, wyglądała teraz jakby wszystkimi siłami chciała się
wydostać spod koronkowych majtek. Zwłaszcza dołem, gdzie spod
materiału „świecił” spory kawałek jej pośladków. Zaraz
jednak dokładnie w to miejsce spadła linijka pani Marleny. Sylwia
syknęła z bólu, ale w ułamku sekundy otrzymała drugie uderzenie.
Jęk… i trzecie. Jeszcze głośniejszy jęk… i czwarte. Po chwili
piąte… i… koniec. Pani Marlena gestem wskazała na Karolinę. I
co, to już?! Takie krótkie? Nie powiem, że byłem zawiedziony, o
nie, wręcz przeciwnie, ale po tej tyradzie spodziewałem się jednak
lania stulecia…
Karolina podeszła do stołu, ustawiła się obok Sylwii, której nie
wolno było się ruszyć z miejsca, i sama, bez „pomocy”
nauczycielki, przyjęła identyczną pozycję jak jej najlepsza
koleżanka. Teraz już dwie dziewczyny wypinały swoje tyłki w moją
stronę. O takim widoku marzyłem kilka godzin temu, teraz jednak nie
było we mnie ani grama radości czy zadowolenia. Żadnych reakcji
fizjologicznych, nic. Strach przed tym, co jeszcze wydarzy się w tej
klasie dzisiejszego popołudnia skutecznie blokował wszystkie
reakcje. Bo jakoś wciąż nie mogłem uwierzyć, że skończy się
na pięciu uderzeniach linijką przez majtki…
Tymczasem Karolina otrzymywała swoją porcję uderzeń od pani
Marleny. Nie wiem, czy zagryzła zęby, ale nie tylko nie jęknęła,
ale nawet się nie skrzywiła, gdy linijka spadała na jej pupę.
Siła woli albo siła doświadczenia – pomyślałem, po czym
nadeszła moja kolej. Podszedłem do stołu, stanąłem obok
dziewczyn, wypinając posłusznie tyłek. Polonistka bez słowa
wymierzyła mi pięć dość solidnych razów. Jednak w porównaniu z
tym, co już w przeszłości miałem okazję dostać, to była
pestka. Spokojnie, bez jednego syknięcia, wytrzymałem serię, a po
piątym uderzeniu Karolina dyskretnie spojrzała na mnie i delikatnie
się uśmiechnęła. „Nie damy się jej!” – tak zrozumiałem
ten zawadiacki uśmiech i nagle poczułem ogromny przypływ sympatii
do Karoliny.
Pani Marlena na szczęście nie zauważyła naszej wymiany spojrzeń.
Nie zmieniając pozycji, czekaliśmy na dalszy ciąg zdarzeń.
Polonistka tymczasem przechadzała się za nami, nic nie mówiąc. W
każdej chwili mogliśmy spodziewać się wznowienia lania, tymczasem
nagle usłyszeliśmy jej głos:
- No, to rozgrzewkę mamy już za sobą – skwitowała jadowicie –
To teraz, moi kochani, majtki w dół!
Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem, niemal prostując się. Jak
to?! Lanie na goły tyłek rozumiem, ale tak wszyscy razem, chłopak
i dziewczyny, koło siebie…?
- Czy pozwoliłam się ruszyć? – na te słowa automatycznie
wróciliśmy do wyjściowych pozycji, z wypiętymi pupami
- Ogłuchliście, czy co?! – krzyknęła pani Marlena – Majtki w
dół, bo sama wam ściągnę!
Usłyszałem, jak Karolina gniewnie wypuściła powietrze przez nos.
Kątem oka dostrzegłem, jak Sylwia niemal trzęsie się jak osika.
Sam dostałem nagłego ataku gęsiej skórki, a przed oczami trochę
mi pociemniało. Gdy jednak usłyszeliśmy charakterystyczne
„odliczanie” („raaaaz, dwaaa…”), pewnie w jednej chwili
wszyscy troje zrozumieliśmy, że z tej sytuacji jest tylko jedno
wyjście. Złapałem dłońmi majtki i zsunąłem je w dół, prawie
do kolan. Wtedy też zobaczyłem, że dziewczyny robią chyba to
samo. Nawet jednak przez myśl mi nie przeszło, żeby choć o
milimetr skręcić głowę w ich kierunku, żeby podejrzeć, co kryje
się pod ich majteczkami. Zresztą i tak niewiele bym raczej
zobaczył. Stojąca obok mnie Karolina miała na sobie luźną
koszulę, która w tej pozycji nisko opadała, zupełnie zasłaniając
intymne miejsca dziewczyny. Sylwia miała znacznie gorzej. Dziś
założyła bowiem dość krótką koszulkę, ledwo zasłaniającą
pępek. Teraz, zmuszona do zsunięcia majtek, wszystko miała
widoczne jak na dłoni. Pupę to już z pewnością, ale i wstydliwe
miejsce z przodu również. Wiedziałem to. Wprawdzie Karolina mi ją
zasłaniała, ale wystarczyłoby tylko trochę pochylić się, lekko
odwrócić głowę w lewo…
Przy całej pokusie takiego widoku dla dorastającego chłopaka, to
była teraz jednak ostatnia rzecz jaką miałem ochotę zrobić.
Wbiłem wzrok w ławkę, o którą się opierałem, tak mocno, jakby
od tego zależało moje życie. Nie chciałem w tamtej chwili zrobić
niczego, co mogłoby rozdrażnić panią Marlenę. W końcu ja,
Karolina i Sylwia staliśmy teraz solidarnie, obok siebie, z gołymi,
wypiętymi tyłkami, zdanymi na łaskę najbardziej surowej
nauczycielki w szkole…
(pierwotnie
opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl
dnia 21.04.2014)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz