wtorek, 15 stycznia 2019

(40.) Trójka klasowa

Nie dało się zaprzeczyć, że Beata drugi raz w krótkim okresie czasu uratowała mnie od lania. Za pierwszym razem naprawdę brakowało niewiele – już stałem z prawie gołym, wypiętym tyłkiem, a Mama już układała sobie w ręce pasek. Gdyby nie własna inicjatywa Beaty (bo sam kategorycznie zabroniłem jej wtedy przyjść) i jej wyjaśniająca wizyta, lanie byłoby nieuchronne. I wczoraj również doszło do małego cudu, bo nie da się inaczej nazwać faktu, że Mama nie wyczuła ode mnie zapachu papierosów, gdy rozmawiała ze mną w przedpokoju dobre parę minut, podczas gdy węch Beaty zareagował niemal od razu, gdy koło niej usiadłem. A może, po prostu, im człowiek młodszy, tym bardziej ma wyostrzone zmysły? W każdym razie nigdy nie dowiemy się, „co by było gdyby”, aczkolwiek gdyby właśnie Mama wyczuła ode mnie papierosy, niewątpliwie wpadłaby w furię. I nie byłoby czasu na jakiekolwiek tłumaczenia – pierwszy pas wylądowałby na mojej gołej pupie szybciej, niż zdążyłbym powiedzieć choćby słowo.
Dlatego byłem Beacie niezmiernie wdzięczny. I poprzedniego wieczora, podczas wspólnej nauki, dzięki niej zapomniałem na kilka godzin o wszystkim. O rozterkach okresu dojrzewania, o problemach w szkole, o dziwnych „przygodach” podczas powrotu ze szkoły z Karoliną i Sylwią. Przy Beacie w jakiś sposób czułem się dobrze, swobodnie, beztrosko; jej obecność miała na mnie szczególny wpływ, taki jakiego jeszcze chyba nigdy nie doświadczyłem w żadnej koleżeńskiej relacji. Tylko wciąż nie potrafiłem tego nazwać, określić, zrozumieć. I przedłużyć na czas niewidzenia się. Bo już następnego dnia moc tej relacji jakby osłabła, rozwiała się. Gdy Beaty nie było przy mnie, obok, nie czułem tego, że jest dla mnie kimś szczególnym. Nie pamiętałem uczucia beztroski z poprzedniego wieczora i ze wcześniejszych czasów spędzonych na wspólnej nauce i rozmowach. A gdy na geografii Karolina i Sylwia usiadły w ławce tuż przede mną, znowu nie potrafiłem się powstrzymać i co chwilę wgapiałem się w ich tyłki. Znowu marzyłem aby mieć rentgen w oczach i przeniknąć wzrokiem przez warstwy materiału skrywające wstydliwe miejsca dwóch dziewczyn o chyba najgorszej ostatnio opinii w klasie. Ale dlaczego ich? Co mnie pociągało właśnie w tych dwóch koleżankach, a nie w dwunastu pozostałych? A może to tylko czysty przypadek? Że wczoraj wspólnie wyszliśmy ze szkoły i wydarzenia się tak potoczyły… A może podświadomie potrzebuję zwrócenia na siebie uwagi, chcę czuć się komuś potrzebnym, chcę czuć się docenionym? Ale przecież tak właśnie jest w relacji z Beatą, a jednak nie mam obsesyjnych myśli o zobaczeniu jej bez majtek… Więc to chyba jednak nie to… Zatem co się ze mną dzieje?!
Te rozważania doprowadziłyby mnie do szaleństwa, gdyby nie obowiązki szkolne. Na każdej przerwie tego dnia jak głupi powtarzałem fragment „Pana Tadeusza”, który miałem recytować dziś po lekcjach, aby nadrobić zaległości z polskiego. Już miałem go serdecznie dosyć – i polskiego, i „Pana Tadeusza”, i tego rzeczonego fragmentu, zaczynającego się od słów: „O roku ów! Kto ciebie widział w naszym kraju”… A’propos polskiego – był dziś również, na piątej lekcji, ale pani Marlena słowem nie przypomniała nam, żeby się stawić po zajęciach, aby poprawić ocenę. Widocznie uznała, po części słusznie zresztą, że jest to w naszym dobrze pojętym interesie.
Z myślą, że chcę już mieć to z głowy, oraz z nosem wbitym w biblioteczny egzemplarz „Pana Tadeusza”, udałem się po ostatniej lekcji pod klasę polskiego. Nerwy zaczynały już trochę działać. Chociaż miałem bardzo dobrą pamięć, nigdy nie lubiłem recytacji na głos. A dzisiaj jeszcze spodziewałem się ochrzanu od pani Marleny za fakt, że nie byliśmy przygotowani we właściwym terminie, podczas dyrektorskiej wizytacji. A ochrzan od pani Marleny to nie tylko nie będzie nic przyjemnego, ale zapewne również coś wysoce „oryginalnego”, bo ta kobieta normalna nie jest. Gdybym szedł sam, byłbym niemal pewny, że dostanę lanie z użyciem jej ukochanej linijki. Skoro jednak idziemy we trójkę, szanse na takie ukaranie maleją, bo pani Marlena raczej nie preferuje grupowego lania. Zwłaszcza, jak w zestawieniu są i chłopaki i dziewczyny. Chyba, że będzie wołać nas pojedynczo do klasy. Ale przecież kazała nam przyjść razem…
Z tego wszystkiego nagle zaczęło mi się wydawać, że zapomniałem całego fragmentu. Zamknąłem jednak oczy, wziąłem głęboki oddech i płynność narracji gdzieś w zakamarkach mózgu się odnalazła. Powtórzyłem całość dwa razy i akurat gdy skończyłem, pod salą zjawiły się Karolina i Sylwia. Chwilę jeszcze pogadaliśmy, aż wreszcie, z wyrazem twarzy pod tytułem „niech się dzieje co chce”, zapukaliśmy do drzwi. Pani Marlena siedziała przy biurku i sprawdzała chyba jakieś klasówki. Na nasz widok odłożyła pióro, założyła nogę na nogę i wbiła w nas swój jadowity wzrok.
- Proszę proszę, kto to przyszedł – zadrwiła – Klasowa trójca, można powiedzieć. Chodźcie, chodźcie.
Zamknąłem za nami drzwi i dość opornie, jak gdyby nie chcąc drażnić lwa, zrobiliśmy kilka kroków w głąb sali, zatrzymując się przy tablicy. Polonistka kazała nam położyć plecaki na podłodze, a sama wstała z krzesła, podeszła do drzwi i… przekręciła w nich klucz, zamykając klasę od wewnątrz. Serce podeszło mi do gardła, a jednocześnie coś bardzo ciężkiego opadło na samo dno żołądka. I ja mam w takich warunkach recytować epopeję narodową? Przecież ja za chwilę zejdę na zawał…
- Nie pozwoliłam wam recytować tej poprawki na lekcji właśnie dlatego, że to o was chodzi – rozpoczęła „kazanie” pani Marlena – Wszyscy troje ignorujecie moje polecenia, sabotujecie moje lekcje, nie słuchacie, gadacie, macie mnie głęboko gdzieś i w ogóle. W dodatku wy, dziewczyny, ubieracie się jak nie powiem co, a ty, kolego, uważasz się za najmądrzejszego i myślisz, że ci wszystko wolno…
- Ja wcale… – zacząłem
- Cicho bądź! – wydarła się – I jeszcze pyskujesz. W ogóle cała wasza trójka ma bardzo niedobry sposób odnoszenia się do mnie. Ale cóż, gdyby tylko o to chodziło… W końcu w każdej klasie trafiają się czarne owce… Ale nie! Nie dość, że sobie lekceważycie wszystko, to jeszcze macie czelność kompromitować mnie i moje metody w obecności pana dyrektora! I co?! Myślicie, że po tym wszystkim teraz sobie powiecie wiersz, ja wam poprawię ocenę w dzienniku i już?! O nie, moi państwo, tak nie będzie. Ja się za was wezmę, poczynając od dnia dzisiejszego, że wam głupoty raz na zawsze z głowy wylecą!
Jakie kompromitowanie jej metod?! O czym ona gada? My tylko nie przygotowaliśmy się do lekcji. Skąd mogliśmy wiedzieć, że przyjdzie dyrektor, mogła nas uprzedzić… Słuchaliśmy jednak tej tyrady w milczeniu, ze spuszczonymi głowami, nie śmiąc protestować. To było najrozsądniejsze wyjście w tej sytuacji, aczkolwiek ton głosu pani Marleny zwiastował, że raczej na ochrzanie się nie skończy. I właśnie z tego powodu zaczynałem się poważnie bać. Chyba nieźle wpadliśmy… Już wolałem dostać tą jedynkę do dziennika za recytację i nie przeżywać teraz tego wszystkiego…
Polonistka skończyła wreszcie wydzierać się na nas, podeszła do biurka i z szuflady wyjęła dobrze mi znaną linijkę. Aha, będzie lanie – pomyślałem natychmiast – cóż, chyba już wejdzie mi to w krew… Zanim jednak zdążyłem zebrać więcej myśli, pani Marlena wycelowała w nas linijką, rozkazując:
- Ściągacie spodnie, wszyscy, teraz! – jej ton nie znosił sprzeciwu. Karolina podeszła do polecenia beznamiętnie i zaczęła rozpinać swoje znoszone dżinsy, ale na twarzy Sylwii dostrzegłem spore zakłopotanie. Sam nie chcąc się jednak narazić na gniew nauczycielki, czym prędzej zacząłem zdejmować moje wranglery. Sylwia ostatecznie też ustąpiła pod niemą presją pani Marleny. Nie minęła minuta i wszyscy troje staliśmy obok siebie ze spodniami spuszczonymi prawie do samych kostek. Mój tyłek chroniły teraz tylko zwykłe, zielone slipy. Gdybym wiedział co się będzie działo, może założyłbym coś bardziej „wyjściowego”… Karolina z kolei miała założone jasnoczerwone majteczki, ani za szerokie, ani za wiele odsłaniające, natomiast gdy kątem oka spojrzałem na Sylwię, zrozumiałem dlaczego tak bardzo się wstydziła ściągnąć spodnie. Miała bowiem na sobie koronkowe majtki w fasonie, który dodatkowo podkreślał jej i tak okrągłą i dobrze ukształtowaną już pupę. Co więcej, majtki te były dość prześwitujące i nie trzeba się było bardzo przyglądać, żeby spomiędzy koronek dostrzec miejscami jasną skórę jej pośladków.
- Ty pierwsza! – wskazała na nią właśnie pani Marlena – Podejdź do stołu.
Sylwia, blada jak ściana, spełniła polecenia, podchodząc do pierwszej ławki. Nauczycielka kazała jej oprzeć dłonie o blat, a sama złapała dziewczynę wpół i ustawiła ją w pozycji do lania, z wypiętym tyłkiem. Pupa Sylwii, napięta teraz do granic możliwości, wyglądała teraz jakby wszystkimi siłami chciała się wydostać spod koronkowych majtek. Zwłaszcza dołem, gdzie spod materiału „świecił” spory kawałek jej pośladków. Zaraz jednak dokładnie w to miejsce spadła linijka pani Marleny. Sylwia syknęła z bólu, ale w ułamku sekundy otrzymała drugie uderzenie. Jęk… i trzecie. Jeszcze głośniejszy jęk… i czwarte. Po chwili piąte… i… koniec. Pani Marlena gestem wskazała na Karolinę. I co, to już?! Takie krótkie? Nie powiem, że byłem zawiedziony, o nie, wręcz przeciwnie, ale po tej tyradzie spodziewałem się jednak lania stulecia…
Karolina podeszła do stołu, ustawiła się obok Sylwii, której nie wolno było się ruszyć z miejsca, i sama, bez „pomocy” nauczycielki, przyjęła identyczną pozycję jak jej najlepsza koleżanka. Teraz już dwie dziewczyny wypinały swoje tyłki w moją stronę. O takim widoku marzyłem kilka godzin temu, teraz jednak nie było we mnie ani grama radości czy zadowolenia. Żadnych reakcji fizjologicznych, nic. Strach przed tym, co jeszcze wydarzy się w tej klasie dzisiejszego popołudnia skutecznie blokował wszystkie reakcje. Bo jakoś wciąż nie mogłem uwierzyć, że skończy się na pięciu uderzeniach linijką przez majtki…
Tymczasem Karolina otrzymywała swoją porcję uderzeń od pani Marleny. Nie wiem, czy zagryzła zęby, ale nie tylko nie jęknęła, ale nawet się nie skrzywiła, gdy linijka spadała na jej pupę. Siła woli albo siła doświadczenia – pomyślałem, po czym nadeszła moja kolej. Podszedłem do stołu, stanąłem obok dziewczyn, wypinając posłusznie tyłek. Polonistka bez słowa wymierzyła mi pięć dość solidnych razów. Jednak w porównaniu z tym, co już w przeszłości miałem okazję dostać, to była pestka. Spokojnie, bez jednego syknięcia, wytrzymałem serię, a po piątym uderzeniu Karolina dyskretnie spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła. „Nie damy się jej!” – tak zrozumiałem ten zawadiacki uśmiech i nagle poczułem ogromny przypływ sympatii do Karoliny.
Pani Marlena na szczęście nie zauważyła naszej wymiany spojrzeń. Nie zmieniając pozycji, czekaliśmy na dalszy ciąg zdarzeń. Polonistka tymczasem przechadzała się za nami, nic nie mówiąc. W każdej chwili mogliśmy spodziewać się wznowienia lania, tymczasem nagle usłyszeliśmy jej głos:
- No, to rozgrzewkę mamy już za sobą – skwitowała jadowicie – To teraz, moi kochani, majtki w dół!
Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem, niemal prostując się. Jak to?! Lanie na goły tyłek rozumiem, ale tak wszyscy razem, chłopak i dziewczyny, koło siebie…?
- Czy pozwoliłam się ruszyć? – na te słowa automatycznie wróciliśmy do wyjściowych pozycji, z wypiętymi pupami
- Ogłuchliście, czy co?! – krzyknęła pani Marlena – Majtki w dół, bo sama wam ściągnę!
Usłyszałem, jak Karolina gniewnie wypuściła powietrze przez nos. Kątem oka dostrzegłem, jak Sylwia niemal trzęsie się jak osika. Sam dostałem nagłego ataku gęsiej skórki, a przed oczami trochę mi pociemniało. Gdy jednak usłyszeliśmy charakterystyczne „odliczanie” („raaaaz, dwaaa…”), pewnie w jednej chwili wszyscy troje zrozumieliśmy, że z tej sytuacji jest tylko jedno wyjście. Złapałem dłońmi majtki i zsunąłem je w dół, prawie do kolan. Wtedy też zobaczyłem, że dziewczyny robią chyba to samo. Nawet jednak przez myśl mi nie przeszło, żeby choć o milimetr skręcić głowę w ich kierunku, żeby podejrzeć, co kryje się pod ich majteczkami. Zresztą i tak niewiele bym raczej zobaczył. Stojąca obok mnie Karolina miała na sobie luźną koszulę, która w tej pozycji nisko opadała, zupełnie zasłaniając intymne miejsca dziewczyny. Sylwia miała znacznie gorzej. Dziś założyła bowiem dość krótką koszulkę, ledwo zasłaniającą pępek. Teraz, zmuszona do zsunięcia majtek, wszystko miała widoczne jak na dłoni. Pupę to już z pewnością, ale i wstydliwe miejsce z przodu również. Wiedziałem to. Wprawdzie Karolina mi ją zasłaniała, ale wystarczyłoby tylko trochę pochylić się, lekko odwrócić głowę w lewo…
Przy całej pokusie takiego widoku dla dorastającego chłopaka, to była teraz jednak ostatnia rzecz jaką miałem ochotę zrobić. Wbiłem wzrok w ławkę, o którą się opierałem, tak mocno, jakby od tego zależało moje życie. Nie chciałem w tamtej chwili zrobić niczego, co mogłoby rozdrażnić panią Marlenę. W końcu ja, Karolina i Sylwia staliśmy teraz solidarnie, obok siebie, z gołymi, wypiętymi tyłkami, zdanymi na łaskę najbardziej surowej nauczycielki w szkole…
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 21.04.2014)   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz