wtorek, 22 stycznia 2019

(47.) Impreza

Tygodnie mijały, aż nadszedł czerwiec, a z nim ulewne burze, dni zdające się nie mieć końca i powietrze coraz intensywniej pachnące upragnionymi wakacjami. A także… rozwiązanie niemal wszystkich moich kłopotów. Na pewno mieliście tak w życiu, choćby tylko raz, że przydarzył się Wam okres, gdy wszystko czego się dotknęliście, udawało się Wam, gdy wszystkie problemy znikały niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy kręte ścieżki nagle się prostowały, a wszelkie przeszkody nieoczekiwanie przestawały istnieć. Coś właśnie takiego spotkało mnie w tych pierwszych dniach owego niezapomnianego czerwca.
Dniach, które większości uczniów kojarzą się z niesławną klasyfikacją końcową, z traumą wystawiania ocen na świadectwo, z mordęgą zaliczania zaległości i poprawiania ocen na ostatnią chwilę. Ja jednak w tych cudownych dniach byłem ponad to wszystko. Złota seria piątek i szóstek z majowych, najważniejszych sprawdzianów w tym roku, sprawiła że w czerwcu nie musiałem już zdawać absolutnie niczego, a i tak „wychodziła mi” średnia marzeń, czyli 5,1. Wydatnie pomogły w tym „szóstki” na koniec roku z geografii i WF-u. A pomyśleć, że dokładnie rok temu musiałem udać się do mieszkania nauczycielki geografii i dobrowolnie zarobić od niej lanie na goły tyłek (moje pierwsze w życiu zresztą), aby mieć w ogóle szansę zdawać na wyższą ocenę z tego przedmiotu… Ale żeby tylko to się w moim życiu przez ostatni rok zmieniło…
W każdym razie, gdy niemal wszyscy wokół szaleńczo poprawiali oceny, ja mogłem skupić się na obserwowaniu, jak wszystko wokół mnie w magiczny sposób samo ustawia się na swoje miejsce. Demonizowana i odwlekana przez całe tygodnie wizyta u psychologa okazała się sympatycznym i ciekawym doświadczeniem, a ja nie tylko wpadłem potem jeszcze kilka razy, aby – z własnej woli! – porozmawiać chwilę z panią psycholog, ale przede wszystkim moje myśli w ogóle nie uciekały już w stronę…hmm, jakby to powiedzieć… fizycznych aspektów jej kobiecości. Pani psycholog stała się kimś w rodzaju przyjaciółki, starszej siostry, więc jej atrakcyjny tyłek w tym układzie zbladł przy satysfakcji z takiej przyjacielskiej wymiany zdań i z zaufania jakiego do niej nabrałem.
Cóż jeszcze? Ach, zajęcia poprawcze, które przez długi czas były udręką, stały się codziennością, znoszoną tym lepiej, że miałem niemal pewność, że w kolejnym semestrze już na nie uczęszczać nie będę musiał, bo z zachowania „groził” mi stopień przynajmniej „dobry”. Nawet pani Marlena, demoniczna polonistka, stała się jakby nieco przyjaźniejsza, co w jej przypadku objawiało się tym, że naszych odpowiedzi nie nazywała nagminnie bełkotem, nie kwitowała, że cała nasza klasa zgodnie „cofa się w rozwoju” i wreszcie, że nie groziła laniem na goły tyłek na środku sali za nieodrobienie pracy domowej albo najcichszy szept do kolegi podczas lekcji. Jednocześnie Sylwia przestała spiskować przeciw rzeczonej panie Marlenie i powtarzać przynajmniej dwa razy dziennie, że doniesie na jej metody wychowawcze do dyrekcji albo i kuratorium, i w ten sposób „ją zniszczy”. Cieszyło mnie to niezmiernie, bo ewentualne śledztwo wszczęte w tej sprawie oznaczałoby także wałkowanie szczegółów pewnej niefortunnej recytacji u pani Marleny po lekcjach, w której brałem udział wraz z Sylwią właśnie i jej najlepszą kumpelą – Karoliną. W snach już wręcz nawiedzały mnie koszmary o „wizji lokalnej”, podczas której zmuszeni byliśmy tamte sceny powtórzyć przed dwudziestoosobową komisją z kuratorium. A jak pamiętacie, w grę wchodziło wtedy m.in. deklamowanie fragmentów „Pana Tadeusza” stojąc z gołymi, wypiętymi tyłkami…
Co do samej Karoliny, zaczęła mnie wyraźnie unikać. Coraz częściej też nie pojawiała się w szkole, mimo że groziły jej „jedynki” na koniec roku z co najmniej trzech przedmiotów. Dla mnie jednak najważniejsze było, że ani razu nie dała mi do zrozumienia, że to ona była tą tajemniczą osobą, która podejrzała jak w starej stodole wymierzałem klapsy na gołą pupę aktualnie najbliższej mi osobie, czyli Beacie. Karolina miała powody do małej wendetty, a mogła w ten sposób paskudnie namieszać i w moim, i w Beaty życiu, ale skoro jak dotąd nie dała nic po sobie poznać, to – w moim mniemaniu – oznaczało, że to nie ona, a na przykład jakiś zabłąkany dzieciak, kręcił się wówczas koło tej stodoły. Gdy jeszcze dodać do tego, że mój dawny prześladowca, upierdliwy Dawidek z młodszej klasy, na mój widok – zamiast starać się wywinąć jakiś numer – ze strachem schodził mi z drogi, moja radość i pewność tego, że wszystko się wreszcie układa jak należy, była niemal niezachwiana.
Właściwie do absolutnej pełni szczęścia brakowało mi już tylko tego, aby z Beatą być jeszcze bliżej. Wciąż oficjalnie nie „chodziliśmy ze sobą”, chociaż spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu, ucząc się, ale nie tylko. Właściwie wszystko zmierzało w nieuchronnym i bardzo pożądanym przez nas kierunku, ale wymagało jednak zrobienia tego jednego, zdecydowanego kroku. Oboje jednak chyba baliśmy się trochę podjąć tę zdecydowaną decyzję, chociaż każde z nas z zupełnie innego powodu. Beata pochodziła z rozbitej rodziny, z kolei ja pamiętałem, że mój pierwszy nastoletni związek trwał ledwie godziny, a i tak niełatwo mi było się potem pozbierać.
Dlatego najszczęśliwsze momenty na tej płaszczyźnie mojego życia odłożyłem na najbliższą przyszłość, a tymczasem ukoronowaniem moich złotych tygodni stało się zakończenie sezonu piłkarskiego w szkolnej reprezentacji. Od pamiętnego zwycięskiego turnieju rozegraliśmy jeszcze kilkanaście meczów międzyszkolnych, w tym dwa turnieje, jeden wygrywając, w drugim zajmując trzecie miejsce. Ponieważ Grzesiek – pierwszy bramkarz – wyleczył już kontuzję, ja byłem w tych meczach rezerwowym, wchodziłem na zmiany, ale w ostatnim meczu sezonu nieoczekiwanie trener wpuścił mnie na boisko po przerwie i tak już zostało do końca. A że miało to głębszy sens, dowiedziałem się w szatni po meczu. Trener, zwany panem Rzemykiem, oznajmił rzecz właściwie oczywistą, o której jednak nikt nigdy nie myślał głośno. Czyli fakt, że drużyna w tym kształcie przestaje istnieć, bo poza mną i jeszcze jednym kolegą (rezerwowym obrońcą), wszyscy pozostali chłopacy kończą ósmą klasę i jednocześnie szkołę, co oznacza, że w przyszłym roku szkolną reprezentację będzie trzeba budować od nowa. A zacznie się ją budować już w pierwszym tygodniu nowego roku szkolnego – jak ogłosił trener – od nowego kapitana, którym… zostanę ja. Fakt, że będę wtedy miał w niej najdłuższy staż i parę razy wpadło mi do głowy że jest szansa, aby zostać pierwszym bramkarzem, ale jakoś nigdy nie pomyślałem, że będę też kapitanem. Będę pomagać trenerowi w wybieraniu najzdolniejszych szósto-, siódmo- i ósmoklasistów, w prowadzeniu treningów, będę odpowiedzialny za atmosferę w drużynie, za mobilizację, będę opieprzać ich w trakcie gry… Wow! Radość z takiej funkcji mieszała się ze zwątpieniem czy sobie z tym wszystkim poradzę, ale w takim pięknym czasie, jakim był ten początek czerwca, zwątpienie musiało ostatecznie ustąpić na rzecz przeświadczenia, że przecież stać mnie na wszystko.
A przy okazji tego piłkarskiego zwieńczenia sezonu stało się coś jeszcze. Po ostatnim meczu i opisanej ceremonii w szatni, zatrzymał mnie pod szkołą Konrad (jak pamiętacie – o rok starszy ode mnie kolega z drużyny, mieszkający niedaleko mnie zresztą).
- Tomek, słuchaj – zaczął – w ten piątek mam urodziny, „piętnastkę”, rozumiesz, okrągła i fajna liczba! Robię imprezkę z tej okazji i pomyślałem, że może wpadniesz?
- Eee… nie spodziewałem się zupełnie…
– wydusiłem z siebie kompletnie zaskoczony – Dzięki za zaproszenie! Tak, chyba tak, wpadnę.
- No koniecznie!
– zachęcał – Ma być ponad dwadzieścia osób, wiele chłopaków z drużyny. No i będą napoje… no wiesz jakie… I dziewczyny!
Nigdy jeszcze nie byłem na żadnej imprezie urodzinowej u rówieśników, nie licząc jakichś kinderbali w wieku sześciu czy siedmiu lat. Pomyślałem jednak, że w końcu muszę kiedyś zacząć jakieś poważniejsze życie towarzyskie, a kiedy jak nie teraz, gdy wszystko mi się tak znakomicie układa. Argumenty koronne przytoczone przez Konrada nie były tu decydujące, chociaż wiedziałem jakie napoje ma na myśli, a że alkoholu nigdy właściwie poważnie nie piłem (raz rodzice dali mi spróbować szampana i raz wina, ale to dosłownie jeden łyk), pokusa spróbowania i tego zakazanego owocu coraz częściej mi się w głowie tliła. Obok słowa „dziewczyny” przeszedłem dość obojętnie, ale chyba dlatego że nie bardzo wiedziałem o co może chodzić. Pewnie miał na myśli koleżanki z klasy, a ja wątpiłem czy uda mi się jakoś zabłysnąć przed starszymi o rok dziewczynami, chociaż zbłaźnić się też nie powinienem. A fakt, że wszyscy tam pewnie będą ode mnie starsi i poza chłopakami z drużyny nie będę tam chyba znać nikogo, zupełnie zignorowałem, chociaż jeszcze parę miesięcy wcześniej taka informacja byłaby koronnym argumentem, aby odmówić. Zainteresowało mnie jednak coś innego…
- Ponad dwadzieścia osób mówisz? – zdziwiłem się – To jak oni się zmieszczą w twoim mieszkaniu?
- Aha, bo ci nie mówiłem!
– klepnął się w czoło Konrad – Nie robię tej imprezy w mieszkaniu, tylko w domu jednorodzinnym. U mojego wujka i cioci, na tym osiedlu domków za parkiem, wiesz gdzie.
- I zgodzili się? – zdziwiłem się ponownie – Na taką imprezę u siebie?
- Nic nie wiedzą…
– powiedział Konrad nieco ciszej – Pojutrze wyjeżdżają na dwa tygodnie do Niemiec. Dom zostaje pod opieką ich syna, czyli mojego kuzyna. Dawid ma już 21 lat, więc nie widzą problemu.
- A ten twój kuzyn nie będzie miał…?
– nie dokończyłem, bo Konrad mi przerwał
- Coś ty! Dawid jest równy gość. Sam mi zaproponował, żebym robił tę balangę u niego… to znaczy u wujka i cioci. Mam mu tylko potem pomóc w sprzątaniu. Aha, a on w ogóle z nami nie będzie siedział, tylko nas wpuści, a zaraz potem spierdoli do swojej laski. Jej rodzice też wyjeżdżają gdzieś wtedy, tylko na krócej. W każdym razie Dawid mówi, że przez parę dni będą mieli dwie chaty wolne, więc szykuje się na takie dupanko, że sobie nie wyobraża!
- Aha, no ekstra!
– skwitowałem tylko, bo akurat TE sprawy od strony praktycznej były mi jeszcze właściwie zupełnie obce – No to… no to przyjdę na pewno.
- Rewelka!
– ucieszył się – Piątek, godzina 19:00, ulica Czereśniowa 16. Własne napoje mile widziane. I jakieś inne ciekawe… no wiesz… atrakcje.
Nie wiedziałem,  ale i tak poczułem, że fajnie będzie iść na taką imprezę, tylko wśród ludzi w zbliżonym wieku, zupełnie bez dorosłych. A ponieważ, jak już wiecie, były to dni, gdy dosłownie wszystko mi się układało jak po sznurku, przekonanie rodziców (a zwłaszcza Mamy) okazało się bułką z masłem. Nie wiem czy decydujące okazało się to, że „przypadkiem” napomknąłem wcześniej o wspaniałych ocenach jakich posiadanie przez mnie na koniec roku jest już właściwie przypieczętowane, czy może rodzice zwyczajnie spodziewali się, że nadejdzie w końcu ten dzień, gdy będę chciał zacząć chodzić na imprezy do rówieśników. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że balanga odbędzie się w domu, który wprawdzie dorośli opuszczają, ale na miejscu będzie starszy, pełnoletni kuzyn jubilata (przemilczałem tylko, że prawdopodobnie pójdzie sobie już po kilkunastu minutach). Nastawiałem się jedynie na jakieś przeciąganie liny odnośnie godziny powrotu, targowanie się o każdą minutę, dywagacje czy powinienem być w domu już o 21:00, czy łaskawie zezwolą mi na powrót o 22:00. Tymczasem mama rzuciła jakby od niechcenia: „To co, do północy będziesz z powrotem?”. Zamurowało mnie z wrażenia, miałem w końcu dopiero 14 lat, więc tak przychylne podejście było niemal szokujące. I nawet jeśli chciałbym (a wtedy nie chciałem) starać się o możliwość całonocnego przebywania u kolegi, rozsądek nakazywał ustąpić i w całości przyjąć zaproponowane warunki. Osiedle domków było dość blisko mojego mieszkania; idąc skrótami to najwyżej kwadrans, a w drugiej połowie lat 90-tych XX wieku (czyli w czasach gdy opisane historie się dzieją) przestępczość i niebezpieczne ulice po zmroku nie były tak powszechne jak obecnie. Zapewniłem Mamę dodatkowo, że ktoś na pewno będzie wracał z tej imprezy w kierunku naszego osiedla, więc zabiorę się z nim. A potem pozostało już tylko kupić jakiś prezent, wbić się w najlepszą koszulę jaką miałem i w piątkowy wieczór, jednak z lekkim stresem z tyłu głowy, udać się na osiedle domków za parkiem, który osłaniał od południa nasze blokowisko.
Dotarłem na miejsce trochę wcześniej. Tak sobie założyłem, aby nie wchodzić do pokoju pełnego już nieznajomych mi – w większości – ludzi. Na miejscu był już rzecz jasna Konrad i jego kuzyn, dwóch chłopaków z drużyny piłkarskiej (Olek i Jarek), dwóch nieznanych mi kolegów Konrada (jak się okazało – starszych od niego – uczniów technikum), oraz dziewczyna, która przedstawiła mi się jako kuzynka Konrada, ale z zupełnie innej strony niż wujostwo, którzy byli właścicielami domu w którym się znajdowaliśmy. Zanim przyjęcie się oficjalnie zaczęło i wszyscy goście się zeszli, chwilę rozmawiałem z nią (właściwie to ona mnie zagadała) i stąd dowiedziałem się tego wszystkiego. Jak również tego, że ma na imię Justyna, że jest rok starsza od Konrada, czyli dwa lata ode mnie, że uczy się na fryzjerkę, że mieszka w pobliskiej wsi, a do szkoły dojeżdża PKS-em, że nie ma chłopaka, że ma dwa psy i że lubi tańczyć. Nie była wysoka, nie była też przesadnie szczupła, ale również nie gruba, chociaż biodra miała szerokie. Miała lekko kręcone włosy, związane z tyłu w nieco obciachowy sposób. Ubrana była w zwyczajną bluzkę i niebieskie dżinsy, a gdy pochyliła się po ciastko, które spadło ze stołu, zauważyłem pod nimi fioletowe, koronkowe majtki. Oczywiście nie muszę dodawać, że na taki widok wyobraźnia mi zwariowała i pewnie zwariowałaby jeszcze bardziej, gdyby nie weszli do pokoju kolejni zaproszeni, w tym dwie ekstra-laski…
Nie były to bowiem ładne, atrakcyjne, seksowne dziewczyny, tylko właśnie ekstra-laski. Dziewczyny ubrane i umalowane w sposób jak na mój gust zdecydowanie przesadny, ale chyba właśnie ta przesada była tym, co chciały osiągnąć. Pomalowane ekstrawagancko paznokcie, makijaż na twarzy, spodnie biodrówki opadające tak, że odsłaniały nie tylko pępek i majtki, ale też – gdy dziewczyny usiadły – całkiem spory kawałek pośladków. Ja zdecydowanie bardziej wolałem skromniejszą seksowność, rąbek tajemnicy, który zachęca do tego, aby zostać odkrytym. I pewnie nie tylko ja, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Wygląd tych lasek był bombą atomową, która u nastolatków płci męskiej rozrywała na strzępy takie przekonania. Niezależnie od tego, jakie kto miał wyobrażenia na temat idealnego kobiecego wyglądu, w tej chwili i tak wszyscy nie mogli oderwać oczu od nowo przybyłych. Oprócz nich, były w pokoju jeszcze dwie dziewczyny – wspomniana Justyna oraz sąsiadka Konrada, dziewczyna o dość antypatycznym spojrzeniu, w okularach i z włosami zawiązanymi w koński ogon – ale to na Dagmarze i Monice (bo tak miały na imię ekstra-laski) skupiała się cała uwaga.
Zwłaszcza wtedy, gdy zebrali się już wszyscy (w sumie było nas 23 osoby), gdy kuzyn Konrada już się ewakuował i gdy na stole pojawił się alkohol. Konrad rzucił w przestrzeń, żeby każdy nalewał sobie czego chce i ile chce (goście przynieśli ze sobą tyle, że nie było obaw iż komukolwiek zabraknie), a wielkiego wyboru nie było, bo asortyment składał się niemal wyłącznie z wódki białej i kolorowej. Nie mając nigdy do czynienia z tym trunkiem, obserwowałem kątem oka innych, a potem nalałem sobie jedną trzecią szklanki czystej, uzupełniłem colą i wypiłem na dwa razy. Nic (złego) się nie stało, więc beztrosko powtórzyłem czynność. Nie mając – rzecz jasna – pojęcia, że takie mikstury działają po upływie pewnego czasu i że skutki mogą być nieoczekiwane. A impreza się rozkręcała. Z japońskiej wieży stereo leciała niezbyt głośna muzyka, ludzie pili, co niektórzy wychodzili na taras od strony ogrodu, żeby zapalić papierosy. Inni wychodzili do sąsiadującej z imprezowym pokojem kuchni, gdzie wyłożono większość jedzenia (na stole w pokoju mieściło się niewiele, poza butelkami z wódką i szklankami). Przy stole szybko porobiły się grupki towarzyskie. Ja obracałem się głównie w kręgu kolegów z drużyny i innych osób, które jako-tako znałem (np. poznanej niedługo wcześniej Justyny). Znacznie większy gwar był jednak wokół ekstra-lasek, a ze dwa razy dostrzegłem chyba nawet ich zaciekawione spojrzenia w moim kierunku. Być może Konrad przedstawił mnie im jako najlepszego w ostatniej dekadzie piłkarskiego debiutanta w szkolnej reprezentacji. A może mi się po prostu wydawało. W końcu wszyscy „plotkowali” tu o wszystkich. Przekonałem się o tym, gdy wyszedłem do kuchni po kolejny kawałek ciasta, które wyjątkowo mi zasmakowało. Było tam już trzech chłopaków, żadnego z nich wcześniej nie znałem, żaden z nich nie był ze szkolnej drużyny. A moja obecność w ogóle im nie przeszkadzała w rozmowie.
- Ty, a co to w ogóle są za typówy, te odstrzelone? – rzucił pytanie jeden
- To są Konrada jakieś kumpele, nie znam ich – odpowiedział drugi
- Ale zarąbiste są, Konrad dobrze mówił, że będą konkretne laski – powiedział trzeci
- No, poza tą jedną, tą wieśniarą – zauważył ten drugi
- To ta z tą grubą dupą? – zapytał ten pierwszy
- Taaa – potwierdził ten drugi – To jest kuzynka Konrada, ale czy ona jest z wioski czy po prostu ma taki stajl to nie wiem…
- Ej, ty kolego… Tomek… tak?
– usłyszałem swoje imię z ust gościa nr 1 i odwróciłem się gwałtownie z talerzem pełnym ciasta – Ty z nią gadałeś, nie? Nie wiesz czy ona jest z wioski?
- Eee, nie wiem, nie mówiła
– uznałem, że lepiej nie pogrążać Justyny w ich oczach – A co, chcesz do niej zagadać? Ma na imię Justyna – dodałem, czując przypływ odwagi towarzyskiej, zapewne spowodowany alkoholem
- Hahaha – roześmiali się goście nr 1 i 3 – No dalej, Maciek, zagadaj!
- Odwalcie się
– mruknął gość nr 2, czyli Maciek, trochę zażenowany – Jakbym był ostro najebany, to może bym ruchnął, ale tak to wybaczcie…
- No dobra dobra, jaja se robimy
– powiedział gość nr 3 – Paweł, a ty nie wiesz, czy któraś z tych dwóch ekstra typiarek daje dupy?
- Nie wiem, ale gdyby tak, to by się działo…
- A ty, Tomek, nie wiesz?
– kolesie znowu przypomnieli sobie o mojej obecności
- Nie, dzisiaj pierwszy raz je widzę – odpowiedziałem pewnie
- Ech, no nic, trzeba się będzie zakręcić, może coś z tego wyjdzie – westchnął gość nr 3 i wszyscy wyszli z kuchni
Ja też wróciłem do głównego pokoju, ale teraz częściej wstawałem od stołu, bo alkohol chyba zaczynał coraz bardziej intensywnie we mnie działać, a gdy się ruszałem, czułem się lepiej. Ciężko było odmówić kolejnych „toastów” z najbliżej siedzącymi osobami, więc gdy ktoś zapytał czy wyjdę z nim na fajkę na taras, natychmiast się zgodziłem, a gdy już wyszliśmy, powiedziałem że nie palę i chciałem się tylko przewietrzyć.
- No i luz – powiedział mój nieznajomy towarzysz – To jak już jesteś, to potrzymasz mi fajkę.
Wręczył mi na pół wypalonego papierosa, rozpiął i zsunął spodnie wraz z majtkami po czym bezceremonialnie wysikał się przez pręty tarasu.
- Kibel jest ciągle zajęty – wyjaśnił, widząc moje zdziwione spojrzenie – Konrad mówił, że na piętrze jest drugi, ale nie chce mi się po schodach włazić… Zresztą, tam się pewnie zaraz ruchalnia zrobi.
- Eee… co?
- No, ruchalnia
– powtórzył, wciągając majtki na tyłek po skończonej czynności – Tam są cztery pokoje na górze. Jeden jest właścicieli i jest zamknięty na klucz, ale trzy pozostałe są otwarte i jakby ktoś chciał skorzystać… no wiesz… to Konrad mówił, że nie ma problemu, mamy wchodzić do dowolnego, który jest otwarty.
- Aha
– powiedziałem tylko
- Wiesz… eee… jak ci było na imię?
- Tomek
- No właśnie. Ja Przemek jestem. Wiesz, Tomek, dzisiaj jest naprawdę fajna okazja podupczyć. Te dwie laski, Dagmara i Monika, jak odpowiednio zagadasz, to ci wszystko zrobią. A one naprawdę nie na każdą imprezę chodzą. Jest jeszcze Ksenia, to ta w okularach, ona też jest dobra w te klocki, ale jest - no wiesz... - poza zasięgiem. Tylko tej kuzynki Konrada nie znam, nigdy jeszcze nie była ze mną na żadnej bibie. Ale dupcię ma konkretną, więc kto wie…
- Dagmara i Monika…
– powtórzyłem nieprzytomnie – A to żadna z nich nie chodzi z Konradem?
- Nie, coś ty!
– uśmiechnął się Przemek zaciągając się ostatni raz papierosem – One są od niego starsze. Monikę, tę blond, Konrad zna chyba od przedszkola, ale nigdy nie byli razem, ona ma szesnaście lat, prawie siedemnaście. On jest za miękki trochę jak dla niej. A Dagmara to jest z kolei najlepsza kumpela Moniki. W sumie, jakbyś chciał wystartować do którejś, to z Moniką jednak chyba łatwiej się dogadać. No, to narka, do później.
W głowie mi się kręciło coraz silniej, ale nie wiedziałem czy to efekt alkoholu, czy skutek usłyszanych informacji. Ja to jednak potrafię się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie. Trzech gości, pewnie znajomych Konrada od lat, bezskutecznie główkuje w kuchni o swoich szansach na seks z obecnymi na imprezie dziewczynami, a ja bez żadnego wysiłku, przez czysty przypadek spotykam kolesia znającego niemal wszystkich gości i wiem więcej niż tych trzech chojraków razem wziętych. Musiałem jednak przyznać, że te informacje i tak na wiele pewnie mi się nie przydadzą, bo dotyczyły sfery w której moje doświadczenie było praktycznie żadne (sprowadzało się wyłącznie do obłapiania gołego tyłka Karoliny). A kwestia seksu jako takiego nigdy u mnie nie wyszła poza zakres bardzo abstrakcyjnych fantazji. Dorastałem i coraz częściej te tematy mnie interesowały i podniecały, ale wiedziałem, że na konkretne „działania” mam jeszcze wiele czasu i że wiele w tej kwestii muszę się jeszcze dowiedzieć. Zdarzały się jednak momenty, gdy pokusy aby spróbować już, gdy tylko nadarzy się okazja, były bardzo silne. A teraz właśnie musiałem trafić na imprezę pełną starszych ode mnie nastolatków, gdzie atmosfera aż buzuje od seksu… Gdybym był trzeźwy, pewnie żałowałbym, że tu się w ogóle pojawiłem. Jednak alkohol bardzo skutecznie blokował samodyscyplinę. W głowie szumiało mi od myśli, pokus i procentów, zaczynało też buzować mi w brzuchu, ale to już było jak najbardziej fizjologiczne, w końcu wypiłem do tej pory chyba sześć albo siedem drinków. Powlokłem się z powrotem do pokoju imprezowego, gdzie panował półcień i już się trochę przerzedziło. Wszyscy już chyba byli „nawaleni”, ale przy stole zostało tylko parę osób, inni zgromadzili się na kanapie pod ścianą, ktoś był w kuchni, ktoś kręcił się w przedpokoju, a w łazience wciąż było włączone światło. A reszta gości? Odganiałem od siebie wyobrażenia, co teraz mogą robić. Usiadłem w fotelu przy oknie, miękkim i wygodnym. Muzyka grała nienachalnie, gwar imprezy jakby cichł, a moja głowa coraz bardziej mi ciążyła. Gdzieś co chwilę ktoś coś mówił, wołał, ktoś przechodził bliżej lub dalej, ale ja nie zwracałem na to uwagi…
Odpływałem…
Gdy się ocknąłem, w pokoju było jeszcze mniej ludzi. Ktoś siedział przy stole z głową opartą na dłoniach, chyba spał. Jakieś dwie osoby siedziały na kanapie, ale chyba też spały. Nie wiedziałem, ile minęło czasu od chwili gdy zasnąłem, ale miałem wrażenie, że niewiele. Poczułem dziwną sensację w okolicach żołądka, uznałem też, że warto by opróżnić pęcherz, dlatego powoli dźwignąłem się z fotela. Zachwiałem się, ale nie upadłem. Wtedy też dostrzegłem stojący na szafce w rogu radiobudzik. Wskazywał kilka minut po dwudziestej drugiej, więc spałem niewiele ponad pół godziny. Mój upojony alkoholem mózg przyjął do wiadomości, że mam jeszcze sporo czasu. O której to miałem być w domu? O północy chyba… Mniejsza o to, teraz muszę się odlać..
W łazience na dole wciąż paliło się światło. Może ktoś nie zgasił? Nacisnąłem kilka razy klamkę, ale zamknięte było na klucz. Czyli zajęte. Trudno. W półmroku wspiąłem się po schodach na piętro. Nigdy tu nie byłem, więc po omacku odszukałem jakiś włącznik światła. Rozbłysła żarówka nad schodami, ale dalsza część korytarza, biegnąca za rogiem w prawo, nikła w ciemności. Gdzie tu może być łazienka? Przemek twierdził, że jest. Gdzieś. Wszystkie drzwi po jednej i drugiej stronie były zamknięte, poza jednymi na samym końcu korytarza, które były uchylone, zza nich docierało słabe światło i jakieś ciche odgłosy. Alkohol zapewnił mi odwagę jakiej nigdy nie miałem, pełny pęcherz zmuszał do działania, dlatego uznałem że podejdę tam i zapytam o łazienkę tego, ktokolwiek tam jest. Ostrożnie, aby o nic się nie potknąć, dobrnąłem do końca korytarza, złapałem się drzwi, zajrzałem do tego ostatniego pokoju i… zamurowało mnie.
Zupełnie zapomniałem o uwagach Przemka, że na piętrze zrobi się „ruchalnia”. I teraz patrzyłem na coś, co zupełnie do mnie nie docierało. Na tapczanie przy ścianie przeciwległej do drzwi w których właśnie stałem, leżała Monika – jedna z tych ekstra-lasek. „Leżała” to zresztą niewłaściwie słowo. Znajdowała się w pozycji trochę jak do muzułmańskiej modlitwy. Kolana ugięte, tyłek wysoko wypięty, z przodu opierała się na łokciach, a jedną dłonią podpierała się pod brodę. I co najważniejsze – chociaż chyba już oczywiste – była kompletnie goła. Tuż za nią klęczał Konrad. Też był właściwie nagi, miał tylko na sobie czarną koszulkę bez rękawów. Trzymał obiema dłońmi Monikę za jej pośladki, a jego goły tyłek, który już raz przecież widziałem (gdy na zawodach pan Rzemyk mobilizował nas laniem do lepszej gry), poruszał się szybko w przód i w tył. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że Konrad właśnie uprawia seks z Moniką, posuwa ją od tyłu.
Gdy minął pierwszy szok, stwierdziłem, że trochę inaczej wyobrażałem sobie seks. Monika, nie tylko przez tę rękę podpierającą brodę, wyglądała na kompletnie znudzoną. Leżała z tym wypiętym tyłkiem zupełnie bez ruchu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, jakby było jej wszystko jedno. Konrad z kolei był jakiś spięty, zdenerwowany, jego ruchy były takie jakieś nieskoordynowane, jakby właściwie nie bardzo wiedział, co ma robić. Uznałem, że trzeba się jak najciszej wycofać dopóki mnie jeszcze nie zauważyli (patrzyłem na nich trochę z tyłu, trochę z boku, tak pod skosem), ale w tym momencie Konrad odwrócił głowę w kierunku drzwi i mnie dostrzegł. Na trzy, może cztery sekundy zamurowało go tak, jak mnie przed chwilą, a potem machnął ręką kilka razy jakby chciał mi dać do zrozumienia, że mam spadać. Nie musiał mi tego powtarzać, sam wiedziałem że nie jestem tu pożądany...
...ale zanim mój pijany mózg zdecydował czego właściwie chcę, zanim udało mi się przeprosić za najście, bo drzwi były otwarte, bo mogliście się zamknąć chociaż na klamkę, bo szukałem drugiej łazienki, wycofałem się bez słowa, poganiany nerwowymi machnięciami ręki Konrada. Nagle zebrało mi się na wymioty. Zatoczyłem się na przeciwległą ścianę, przez chwilę błądziłem po omacku, w końcu złapałem za jakąś klamkę, ta pod moim naciskiem ustąpiła i otworzyła drzwi, w których się znajdowała. W pomieszczeniu za nimi było kompletnie jasno i stwierdziłem, że odnalazłem drugą łazienkę, której szukałem. Niestety, nie była ona pusta.
Na sedesie, mniej więcej w połowie niewielkiego pomieszczenia, siedziała kuzynka Konrada, „wieśniara”, przyszła fryzjerka, Justyna. Na mój widok w ogóle się nie zdziwiła. Uśmiechnęła się szeroko, zamachała do mnie ręką i powiedziała:
- Zamek w drzwiach był zepsuty, hihihi.
Tymczasem mój skołowany wzrok biegał od jej rozpromienionej alkoholem twarzy, przez zsunięte poniżej kolan dżinsy i fioletowe, koronkowe majteczki, aż po widziany z boku, goły tyłek spoczywający sobie na desce klozetowej. Nie wiem ile minęło czasu, gdy w końcu bąknąłem „sorry”, zamknąłem drzwi i ponownie znalazłem się na korytarzu. Zza uchylonych drzwi, w które wpadłem poprzednio, usłyszałem jęki Konrada i coś, co brzmiało jak „Dochodzę!”. Czym prędzej zbiegłem na parter, przeskakując po dwa schody i mimo promili w moim organizmie, jakimś cudem się podczas tego sprintu nie zabiłem. Nudności mi chwilowo przeszły, może dlatego, że mój pęcherz miał zaraz eksplodować. Łazienka na dole wciąż była zajęta. W desperacji przypomniałem sobie Przemka. Przebiegłem korytarz, wypadłem na taras, stanąłem przy barierce i jednym ruchem zsunąłem spodnie i majtki poniżej kolan. Nie ma słów by opisać ulgę jaką przyniosły mi następne sekundy. Aż do chwili gdy usłyszałem za sobą głos:
- Widzę, że wpadłeś na dokładnie ten sam pomysł.
Obejrzałem się gwałtownie – w przeciwległym rogu tarasu kucała ta dziewczyna w okularach, Ksenia. Jej wyraz twarzy wcale nie był tak antypatyczny, jak mi się wcześniej wydawało. Może dlatego, że odczuwała pewnie teraz identyczny rodzaj ulgi, jak ja przed chwilą. W pierwszym odruchu próbowałem zasłonić wolną ręką mój goły tyłek, ale Ksenia tylko roześmiała się drwiąco:
- No proszę cię… Myślisz, że nigdy nie widziałam…?
- Heh, no tak…
– przyznałem również z uśmiechem – Kibel na dole był cały czas zajęty – dodałem, wciągając majtki.
- Bo ktoś zasnął na klopie. Z dziesięć minut się tam dobijałam i nic – wyjaśniła sucho Ksenia, która teraz potrząsnęła kilka razy tyłkiem, wyprostowała się i powoli wciągnęła swoje majtki i spodnie. Wyglądała, jakby kompletnie jej nie przeszkadzało to, że stoję obok i na wszystko patrzę. Jej kamienna twarz i lekceważąca obojętność (tak odmienna od znudzenia Moniki, gdy posuwał ją Konrad), jakby alkohol w ogóle na nią nie działał, wydały mi się teraz tak bardzo dojrzałe i podniecające jednocześnie. To Ksenia, a nie ekstra-laski czy Justyna, była najgorętszą dziewczyną na tej imprezie. Przepuściłem ją w drzwiach, ale zanim zniknęła we wnętrzu domu, odwróciła się jeszcze do mnie i rzuciła z leciutkim, zawadiackim uśmiechem:
- Fajny tyłek.
W głowie mi zawirowało, bo zaraz pojawiło się w niej mnóstwo wyobrażeń sytuacji, na które było dla mnie o wiele za wcześnie. Jakoś dotarłem jednak do pokoju imprezowego,  w którym nie było już nikogo, odnalazłem swój fotel (który ktoś teraz odwrócił w stronę okna), wgniotłem się w niego i znowu odpłynąłem.
Nie wiem jak długo spałem, ale wybudziły mnie odgłosy rozmowy. Natychmiast poznałem głosy – to były ekstra-laski. Chyba siedziały przy stole, ale nie mogły mnie widzieć, bo mój fotel odwrócony był teraz tyłem.
- I jak, dałaś dupy Konradowi? – poznałem głos Dagmary
- Yhm – odpowiedziała Monika – Już dawno mu obiecałam, że dam mu jak tylko skończy piętnaście lat, jako prezent urodzinowy. Ale wynudziłam się, że nie uwierzysz…
- Czemu?!
- Chłopak pierwszy raz w życiu to robił, więc wiesz… No, ale jak mu obiecałam…
- No, to chujowo…
- A ty się rżnęłaś dziś z kimś?
– zapytała Monika
- Noooo
- Z kim?
– pobudziła się Monika
- A zgadnij…
- Z Przemkiem znowu?
- No raczej!
– w głosie Dagmary zabrzmiało coś pomiędzy dumą a satysfakcją
- No, to pewnie nie wynudziłaś się tak, jak ja…
- Kurde, dziewczyno! No przecież!
- No, Przemek zna się na rzeczy
– przyznała Monika
Zagłębiłem się w fotel jeszcze bardziej. Ta podsłuchana rozmowa wiele wyjaśniła. Monika faktycznie była znudzona podczas seksu. A Przemek mi sugerował, żebym raczej zagadał z Moniką niż z Dagmarą, bo Dagmarę „rezerwował” dla siebie. Co teraz? Teraz mój pierwszy w życiu seks był na wyciągnięcie ręki, wystarczyło dźwignąć się z fotela i pójść zagadać z Moniką. Albo z Justyną. Albo z Ksenią nawet. Któraś z nich na pewno da się namówić... Zaraz, co ja gadam?! Alkohol przejął nade mną kontrolę. Tysiące myśli tłukło mi się po głowie, a jednocześnie wszystko, cały świat zewnętrzny wydawał mi się dziwnie obcy, odległy. Nawet rozmowa z Ksenią na tarasie – zdawało mi się, że minęło od niej już wiele dni… Znowu odpływałem…
Obudziłem się w kompletnej ciszy. Po chwili zarejestrowałem jakieś odległe chrapanie. Wyjrzałem przez oparcie fotela – świecący w ciemności radiobudzik wskazywał godzinę 3:45. O północy miałem być w domu. Rodzice mnie zabiją. Dobrych kilka minut trwało zanim to do mnie dotarło przebijając się przez mur alkoholowego stężenia. Ale gdy już się przebiło, dokonało prawdziwego spustoszenia. Poczułem bardzo nieprzyjemny ucisk w przełyku, a następnie jeszcze wyżej. Zerwałem się i wypadłem na korytarz, prosto w czyjeś ramiona.
- Tomek, jesteś wreszcie! – to nie była ani Monika, ani Ksenia. To Justyna złapała mnie w biegu i zatrzymała. Jedną ręką kurczowo uchwyciła się mojej koszuli, drugą ręką złapała moją dłoń i wsunęła ją z tyłu pod swoje majtki. Pod opuszkami palców poczułem skórę jej pośladków i w oczach mi zamigotało.
- Posłuchaj… – wydusiłem
- Ćśśś…. – szepnęła i dała mi mocnego całusa prosto w usta, wyczułem alkohol i zrobiło mi się jeszcze gorzej – Chodź, pójdziemy teraz na górę. Mam gumki. Chcę cię poczuć w sobie...
- Ja muszę się najpierw wyrzygać! – jęknąłem rozpaczliwie, wyrwałem się Justynie i wybiegłem z domu na zewnątrz. Ostatkiem sił dobiegłem do jakiegoś krzaka, uklęknąłem obok i zwróciłem chyba połowę tego, co dzisiejszej nocy zjadłem. Wciąż skołowany, ale czując lekką ulgę, dźwignąłem się do pionu i wytarłem chusteczką twarz. I w tej samej chwili usłyszałem skrzypnięcie. Spojrzałem w kierunku furtki. Wchodziły przez nią dwie dorosłe osoby. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że to właściciele domu, wujek i ciocia Konrada. Ale to nie była prawda. Po paru sekundach wiedziałem już ze stuprocentową pewnością, kim są te osoby.
Ścieżką w kierunku domu zbliżali się moi rodzice.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 7.11.2016)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz