czwartek, 3 stycznia 2019
(30.) Zemsta (część 1.)
Wakacje u cioci w Krakowie, wyjazd na zieloną szkołę, wizyta u koleżanki mamy pod Poznaniem – co je łączyło? Wszystkie miały miejsce w ciągu ostatniego roku. I na wszystkich wpakowałem się w niezłe kłopoty, przez co za każdym razem dostałem zasłużone lanie. Wracając pamięcią do tych wydarzeń, naprawdę siebie nie poznawałem. Nie dość, że w szkole ostatnio dostaję w dupę od nauczycieli dość systematycznie, lanie w domu jest też właściwie kwestią czasu, to jeszcze nie mogę wyjechać gdziekolwiek, żeby tam również nie zarobić porządnej serii na goły tyłek… To musi być jakaś klątwa. I to w dodatku postępująca, bo ilekroć wydaje mi się, że gorzej już być nie może, to nie mija wiele czasu, a gorzej właśnie jest. Sądziłem, że na zielonej szkole przeszedłem już sam siebie, w tym negatywnym znaczeniu oczywiście, a okazało się, że przy tym co nawywijałem z Arturem w Poznaniu, akcje z zielonej szkoły wyglądają jak dziecinne igraszki…
Strach było pomyśleć, dokąd taki rozwój wypadków mnie zaprowadzi, ale te akurat myśli dość skutecznie odsuwałem od siebie. Sprawy z Arturem także, mam nadzieję, zostały zamknięte na zawsze. Owszem, ten wieczór gdy zostaliśmy złapani przez jego mamę niemal na gorącym uczynku, a potem obaj dostaliśmy od niej solidne lanie klapkiem był nieprzyjemny i z pewnością na długo zostanie w mojej pamięci. Ale to było wczoraj. Dziś jest już nowy dzień. Pożegnanie z Arturem było lodowate, ale miałem przynajmniej nadzieję, że jego mama okaże się honorowa i tylko dla siebie zachowa to, co wczoraj widziała. A ja siedziałem teraz na tylnej kanapie Poloneza moich rodziców i wpatrywałem się w spływające po bocznej szybie krople deszczu, który zdecydował się towarzyszyć nam przez całą drogę powrotną do domu. Nie było sensu roztrząsać już dłużej wydarzeń minionego weekendu. To się i tak nie odstanie, a tyłek po laniu już właściwie mnie nie bolał. Teraz skupiałem się tylko na przyszłości. I to tej najbliższej, w której miałem ważne zadanie do wykonania. Dopiąć na ostatni guzik zemstę na Dawidku. Zbyt daleko już zaszedłem, żeby się teraz wycofać. Właściwie pozostał mi już tylko ostatni krok – przekonać Rafała, żeby mi pomógł. Wprawdzie wstępnie się już zgodził, ale wtedy nie znał zbyt wielu szczegółów. W każdym razie, zajmę się tym jutro z samego rana. I jeśli wszystko dobrze pójdzie – w czwartek bierzemy się do roboty.
Rafała dorwałem dopiero na długiej przerwie. Jeszcze raz wytłumaczyłem mu, tym razem podając znacznie więcej detali, w jaki sposób mógłby mi pomóc. Ponownie zgodził się bez żadnych oporów.
- Ale przemyślałeś to dobrze? – upewniałem się – To będzie jazda bo bandzie. Ryzykujemy nie tylko własnymi tyłkami. Pewnie, jeśli to się wyda, to będę się starał wziąć wszystko na siebie, powiem że cię przekonywałem a ty nie chciałeś, że cię zmusiłem. Ale nawet mimo to, nawet jeśli uwierzą, to dla ciebie konsekwencje też mogą być spore. Ocena z zachowania, albo nawet… nie wiem…
- Tomek, kurde, już powiedziałem raz! – zniecierpliwił się Rafał – Nawet jakby mieli nas wyjebać ze szkoły na zbity ryj, to wchodzę w to. Na zielonej szkole nadstawiałeś dla mnie dupy jak za najlepszego kumpla, chociaż wcześniej właściwie nie byliśmy nawet kolegami. Przeze mnie dostałeś ostre lanie i nie powiedziałeś słowa skargi. Wiem, że ja się potem debilnie zachowywałem i w ogóle, ale nigdy nie zapomnę tego, co wtedy dla mnie zrobiłeś.
- Daj spokój… – machnąłem ręką – A więc jeśli jesteś zdecydowany, to wiesz, co masz robić, tak? W czwartek, o 14:00.
- OK, wszystko mamy dogadane, będę na pewno – potwierdził – Ale co ty w tym czasie właściwie chcesz zrobić?
- Coś w rodzaju zemsty. Ale wiesz co, może lepiej, żebyś jednak nie wiedział wszystkiego…
Uznałem tak nie tylko dlatego, że byłem przekonany, iż w razie ewentualnej wpadki, brak wiedzy na temat moich motywów pozwoliłby Rafałowi oszczędzić kilku pasów na jego tyłek. Od niedawna wiedziałem jak paskudne jest to uczucie, gdy ktoś dostaje lanie za coś, w czym również ja maczałem palce. I nie chciałem przypomnieć sobie tego uczucia ponownie. Nie zdradziłem jednak Rafałowi wszystkich szczegółów przede wszystkim dlatego, że sam chyba nie wierzyłem w to, co mam zamiar zrobić. Celem mojej zemsty był Dawidek – wyjątkowo upierdliwy 9-latek, który chyba się na mnie uwziął. Najpierw dostałem przez niego (i na jego oczach!) lanie na goły tyłek od jego wychowawczyni, potem wielokrotnie przedrzeźniał mnie i zaczepiał na korytarzu, aż wreszcie – przy kolejnym spotkaniu – przez niego śmiertelnie pokłóciłem się z Eweliną. Z dziewczyną, z którą – jak mi się wcześniej wydawało – mógłbym konie kraść. Może i trochę przesadzałem, jak twierdziła, ale jego bezkarność i tupet wkurzały mnie do tego stopnia, że w końcu uznałem gnojka za całe źródło moich nieszczęść i kłopotów z zachowaniem. Uznałem rzecz jasna błędnie, ale wtedy byłem tak nakręcony, że nikt by mi tego nie wytłumaczył. Wierzyłem ślepo, że jak zemszczę się na dzieciaku młodszym ode mnie o ponad cztery lata, to nagle wszystko wróci do normy. Do normy sprzed niemal roku, gdy byłem spokojnym, porządnym uczniem, chwalonym w szkole i w domu. Gdy lanie było dla mnie czymś kompletnie abstrakcyjnym, a moją gołą pupę – poza mną w lustrze – mogła oglądać z bliska jedynie muszla klozetowa.
A plan był taki. W czwartek na siódmej godzinie lekcyjnej moja wychowawczyni i nauczycielka matematyki – pani Teresa – ma dyżur w świetlicy. Idę wtedy do niej, aby napisać zaległy sprawdzian z matmy – ten, który klasa pisała w poniedziałek, gdy ja byłem pod Poznaniem. Pani Teresa zamyka mnie w „kantorku” przy świetlicy, abym tam rozwiązywał w spokoju zadania (w gwarnej świetlicy byłoby to trudne). Pod oknem kantorka czeka Rafał, ubrany możliwie najbardziej podobnie do mnie. Po kilku minutach od chwili, gdy pani Teresa zostawi mnie samego, otwieram okno (na szczęście to parter) i bezszelestnie wychodzę, a Rafał wchodzi na moje miejsce, siada tyłem do drzwi i udaje mnie, głowiącego się nad testem z matematyki. W tym czasie ja zaczajam się w ustronnym miejscu na Dawidka, który po sześciu lekcjach wraca ze szkoły. Jeśli nie będzie świadków, łapię go, wciągam w krzaki albo w jakiś zagajnik i… no, na to co wtedy jeszcze nie miałem wówczas pomysłu, ale przekonywałem siebie, że to najmniejszy problem, ostatecznie będę improwizować. W każdym razie dokonam zemsty na gówniarzu, szybko wrócę pod szkołę, na umówiony znak Rafał otworzy okno, zamienimy się i dokończę pisać test. Nikt nie powinien niczego zauważyć, bo okno kantorka wychodzi na tylną, osłoniętą część szkoły, w takim załomie, gdzie jest w dodatku dużo zarośli i mało kto tam chodzi.
Ten plan miał tylko jedną, ale zasadniczą słabość. Co będzie, gdy w czasie, gdy mnie nie będzie, pani Teresa jednak wejdzie do kantorka i odkryje, że to jednak nie ja tam siedzę, ale Rafał… Nie powinno się tak zdarzyć, z relacji kolegów, którzy wiele razy pisali tak zaległe sprawdziany wiedziałem, że nasza wychowawczyni rzadko wchodzi tam w trakcie pisania, mając przecież na głowie całą świetlicę. A jeśli już, to tylko zaglądnie raz czy dwa przez uchylone drzwi. Jeśli by tak było, to pół biedy – tam się siedzi tyłem do drzwi, więc nie powinna poznać, że to nie ja. Byliśmy z Rafałem podobnej postury, jedynie ja miałem dłuższe włosy, ale o to również zadbałem i dzień przed czwartkiem wybrałem się do fryzjerki, która maszynką skróciła mi włosy na niecały centymetr (co mama skwitowała gorzką uwagą, że mój wygląd dostosowuje się do mojego zachowania ostatnimi czasy). Wydawało mi się zatem, że przewidziałem i zadbałem o wszystkie te elementy planu, nad którymi mogłem mieć kontrolę. Niestety, mimo to zawsze mogło się zdarzyć, że na przykład na świetlicy będzie luźniej tego dnia i pani Teresa na dłużej zajrzy do kantorka. A gdy odkryje Rafała piszącego za mnie test, z pewnością przeprowadzi drobiazgowe śledztwo. Rafał miał zwykle dwóje i tróje z matematyki, więc w wersję, że posadziłem go tam, aby uzyskać lepszą ocenę ze sprawdzianu, nie uwierzyłby nawet największy idiota. Oczywiście wtedy Rafał nie zdradziłby moich zamiarów, bo ich po prostu nie zna, ale i tak zrobiłaby się pewnie z tego jedna z największych afer w historii szkoły. Dla Rafała, za współudział, może skończyłoby się tylko laniem, ale dla mnie nawet sto pasów na goły tyłek byłoby wtedy pewnie zbyt łagodną karą. A gdyby jeszcze dotarli do Dawidka i powiązali to, co go spotka, ze mną… Aż bałem się pomyśleć. Ale – jak powiedziałem – byłem wtedy zbyt nakręcony, żeby się wycofać.
Dlatego w czwartek już o 13:45 zameldowałem się przed drzwiami świetlicy. Pani Teresa przyszła punktualnie, wpuściła dzieciaki do świetlicy, przygotowała dla mnie zadania i o 14:00 siedziałem już zamknięty w kantorku, nad kartką pełną czekających na rozwiązanie wyrażeń algebraicznych. Odczekałem chwilę i możliwie najciszej otworzyłem okno. Rafał czekał niezawodnie na dole. I faktycznie stanął na wysokości zadania – jeśli chodzi o ciuchy, włosy itd. wyglądał niemal jak moje lustrzane odbicie. Nawet buty miał podobne! Jeśli teraz to się nie uda, to już nie wiem, co mógłbym jeszcze zrobić lepiej. Nie było jednak czasu na rozmyślania. Pomogłem mu się wspiąć przez okno, posadziłem go przy stole tak samo, jak mnie posadziła pani Teresa i szepnąłem tylko: „Trzymaj się! Wrócę najszybciej jak dam radę”. Po czym usiadłem na parapecie i ostrożnie zeskoczyłem na zewnątrz.
Od tego momentu nadal wszystko szło idealnie zgodnie z planem. Odnalazłem drzewo, pod którym rano ukryłem, przykrywając ją gałęziami, reklamówkę, w której przygotowałem sobie kilka ważnych przedmiotów, przede wszystkim szarą bluzę z kapturem i kominiarkę. Złapałem siatkę i pobiegłem wzdłuż drogi prowadzącej skrótem od szkoły, przez opuszczone tereny przemysłowe, w kierunku osiedla, na którym mieszkał Dawidek. Większość dzieci chodziła cywilizowaną ulicą, naokoło, którędy było dalej, ale bezpieczniej. Wiedziałem jednak, że Dawidek wraca tą drogą, na skróty, śledziłem go wielokrotnie w ostatnich dniach. Wytypowałem też sobie kilka najbardziej ustronnych miejsc. Teraz przyczaiłem się w jednym z nich – w kępce zarośli rosnącej w suchym rowie – i czekałem. Oczywiście, nadal coś mogło pójść źle. Dawidek mógł z jakiegoś powodu tego dnia nie wracać tędy. Mógł wracać z kimś. Ktoś mógł przechodzić lub przejeżdżać akurat wtedy, gdy miałem zamiar zwinąć go z drogi. I tak dalej… Ale lepszego planu, który zapewniałby mi stuprocentowe alibi, nie byłem w stanie wymyślić. Miałem jedną szansę na milion, ale musiałem spróbować.
Na szczęście nie musiałem czekać długo. Zobaczyłem w oddali postać wychodzącą tylnym wyjściem ze szkoły. Po paru minutach już byłem pewny, że to on. Był sam. Akurat w tym momencie drogą przejechał jakiś starszy facet na zdezelowanym rowerze, ale na szczęście zaraz zniknął za zakrętem. Droga była pusta. Dzień był szary i pochmurny, Wymarzone warunki. Teraz albo nigdy! Ubrałem kominiarkę i bluzę, skuliłem się w zaroślach, a gdy Dawidek minął moją kryjówkę, wysunąłem się z krzaków, doskoczyłem do niego w trzech krokach i zarzuciłem mu stary szalik na twarz, aby nie wrzeszczał. Był zresztą tak zaskoczony, że w pierwszej chwili nawet nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zawiązałem ciasno ten szalik, potem unieruchomiłem mu ręce i pociągnąłem go za sobą, z powrotem w zarośla. Ostatni rzut oka na drogę – była pusta. Nikt mnie nie widział. Udało się! Dawidek był mój!
Wciągnąłem go kilkanaście metrów w głąb zarośli. Było tam trochę miejsca, a jednocześnie krzaki tak gęste, że nie było widać nas z drogi. Teraz już wydzierał się, pewnie najsilniej jak umiał, ale szalik był tak gruby, że na zewnątrz słychać było tylko lekki jęk. I wyrywał się z całych sił, ale trzymałem go bez trudu, chociaż sam nie byłem osiłkiem. 9-latek miał jeszcze zbyt drobne ręce i nogi, oraz zbyt mało siły, żeby samemu się oswobodzić, jeśli tylko nie popełnię jakiegoś błędu i nie stracę czujności. Zaraz rzuciłem go na ziemię, nadal przytrzymując całym swoim ciałem, a jednocześnie jedną ręką zdjąłem kaptur i kominiarkę. Zagrałem va banque, ale jeśli to miała być prawdziwa zemsta, to chciałem, żeby wiedział od kogo. A jeśli plan zadziała, to będę mieć żelazne alibi, więc nikt mu i tak nie uwierzy, że to ja go porwałem.
- Poznajesz mnie? – spytałem groźnie
- Taaak… – jęknął gdzieś cicho, spod kneblującego go szala. W jego głosie nie było teraz nawet cienia tych drwin i złośliwego tonu, jakiego zawsze używał na mój widok. Zamiast tego, na jego twarzy odmalowywało się gigantyczne przerażenie. Uzmysłowił sobie już zapewne, że jest bezbronny, zdany na moją łaskę.
- To dobrze – warknąłem – Bo teraz zapłacisz za wszystko, co mi zrobiłeś!
I wtedy powinienem zacząć coś robić, spełniać swoją groźbę, ale właśnie wtedy do mnie dotarło, że nie mam planu na dalszy ciąg akcji… Miałem wymsknąć się z kantorka, ukryć, dorwać Dawidka – to wykonałem perfekcyjnie. I co dalej? Wszelkie przygotowania poprzednich etapów przysłoniły mi myślenie nad zwieńczeniem całego porwania. A przecież o to właśnie miało chodzić… Miałem się zemścić, ale jak? Dokładnie tego, co on mi zrobił, ja przecież nie mogłem zrobić jemu. W tym wieku z pewnością nie miał jeszcze dziewczyny, żeby ich ze sobą skłócić, nie mogłem też ośmieszyć go publicznie. A czas leciał… Minęło już na pewno pół lekcji, którą miałem przeznaczoną na pisanie testu w kantorku. Miotając się w myślach gorączkowo, postanowiłem w końcu, że przynajmniej zleję mu tyłek, tak samo jak ja dostałem przez niego. To nie będzie wprawdzie zemsta o jakiej marzyłem, ale sam jestem sobie winny, że jej nie obmyśliłem do końca… A dla niego to będzie przynajmniej wystarczająca nauczka. Sięgnąłem do reklamówki i wyjąłem z niej przygotowane na wszelki wypadek: solidny kij, skórzany pas i wiązkę rzemieni, jaką znalazłem w piwnicy. Ułożyłem je na ziemi, na oczach Dawidka, a ten chyba zrozumiał co mam zamiar mu zrobić, bo zaczął się wić i jeszcze głośniej „krzyczeć”. Unieruchomiłem go znowu, przyciskając mu plecy do ziemi i zabrałem się do ściągania mu spodni. Poszło gładko, bo miał zwykły dres, bez paska. Majtki też zsunąłem mu do samych kostek i sięgnąłem po skórzany pas. Ułożyłem go sobie w prawej ręce i spojrzałem na moją ofiarę, aby jak najcelniej wymierzyć pierwsze uderzenie. Spojrzałem… i coś mi się w głowie przestawiło…
Dawidek leżał bezbronny, przygnieciony przeze mnie do ziemi, ze spodniami i majtkami owiniętymi wokół kostek, z gołym, delikatnym, małym tyłkiem dziewięciolatka, wypiętym przeze mnie siłą do nieuchronnego lania. Gdzieś obok, w kępie trawy leżał jego plecak, dalej worek z butami na zmianę. A Dawidek cały się trząsł i jakby skulił, w oczekiwaniu na pierwsze uderzenie. Nie płakał chyba tylko dlatego, że był na to w zbyt dużym szoku. I przede wszystkim wyglądał teraz zupełnie inaczej niż ten mały cwaniaczek, który napsuł mi tyle krwi przez ostatnie miesiące. To nie był ktoś, kogo chciałem ukarać, na kim chciałem się zemścić. To było dziecko. 9-latek, którego prawie pobiłem, zaślepiony jakąś żądzą rewanżu w stylu „oko za oko”. A dla tego rewanżu postawiłem na szali niemal wszystko, całą swoją szkolną karierę, niemal całe swoje przyszłe życie (bo przecież mógłbym za to trafić nawet do poprawczaka), ba, wciągnąłem w to też kolegę, który teraz może już został tam zdemaskowany. I ja mam czelność mówić o jakiejś klątwie?! Sam się wpakowałem w to wszystko, co mnie spotkało przez ostatnie miesiące. Od tego, jak reagowałem na różne zdarzenia, że nie wiedziałem kiedy się wycofać i zaślepiony różnymi emocjami brnąłem dalej w głupie sytuacje, zależało to, że dostawałem bury i obrywałem po dupie. Ja sam decyduję o tym, co mnie spotyka! Tak jak teraz. Przecież mogłem w tej chwili grzecznie pisać sprawdzian, a potem spokojnie oczekiwać na kolejną dobrą ocenę, zamiast przebrany jak włamywacz z kiepskiego filmu stać z pasem nad gołą pupą młodszego i słabszego ode mnie dzieciaka. Który tylko tyle był winny, że mi dokuczał tak, jak to zwykle robią chłopcy w jego wieku… Jestem nienormalny – myślałem – sam niszczę swoje własne życie. I mam jeszcze pretensje do losu… Tak jak w dziesiątkach poprzednich sytuacji, gdy kończyło się to zwykle paskiem na moim tyłku. Ale może chociaż tą jedną uda się jeszcze odkręcić…?
Zerwałem się na równe nogi, pakując wszystkie przedmioty do siatki. Zerwałem Dawidkowi z ust kneblujący go szalik, ale nie zaczął się drzeć, jak podejrzewałem. Był pewnie kompletnie zaskoczony, że zamiast sprać mu tyłek, zbieram się w pośpiechu. Zostawiłem go tak, jak leżał – z gołą pupą, z majtkami i spodniami okręconymi wokół kostek. Pewnie trochę potrwa, zanim się pozbiera, ale chociaż tyle niech ma nauczki i wstydu. „Nigdy więcej nie wchodź mi w drogę!” – rzuciłem mu jeszcze na koniec i pognałem w kierunku szkoły, nie drogą, ale na przełaj, na oślep przez krzaki. W duchu modliłem się tylko, żeby jeszcze nie było za późno, żebym zdążył wszystko naprawić. Do dzwonka pozostało jakieś pięć minut. Nie miałem czasu na ukrywanie reklamówki pod drzewem, z nią pobiegłem pod okno kantorka. „Wywołałem” Rafała, otworzył mi okno, pomógł mi wejść. Na szczęście pani Teresa do tej pory go nie zdemaskowała, ponoć tylko raz zajrzała przez uchylone drzwi, ale raczej niczego się nie domyśliła. „Zabierz tą siatkę i pilnuj jak własnego oka, potem odbiorę” – poprosiłem go jeszcze, dodając, że jestem teraz jego dozgonnym dłużnikiem. Chłopak wyskoczył przez okno, a ja usiadłem do stołu, otrzepując się z pyłu i ziemi. Spojrzałem na kartkę z zadaniami – była pusta, taka jak ją zostawiłem. No jasne, przecież Rafał by nie rozwiązał za mnie tych zadań… Trudno, może coś jeszcze zdążę napisać, chociaż na tróję. Rzuciłem się do najprostszych przykładów. Zrobiłem jeden, zacząłem drugi, pracowałem jak szalony… I wtedy otworzyły się drzwi, a ja usłyszałem na korytarzu dzwonek na przerwę. Pani Teresa niemal siłą wyrwała mi kartkę z zadaniami i podziękowała za pisanie. Czułem się jakbym spadł z czwartego piętra. Tego jednego elementu nie przewidziałem – że nie zdążę napisać sprawdzianu po powrocie, a Rafał tego za mnie nie zrobi. Dostanę jedynkę, bez dwóch zdań. Rozwiązałem półtora zadania na dwadzieścia, które były na kartce… Może będzie jeszcze jakaś szansa jeszcze to poprawić… Ale o piątce, ba, nawet o czwórce z matematyki na koniec roku mogę zapomnieć. Pewnie, dobrze, że to tylko tak się skończyło, że nie wpadliśmy z Rafałem. Jednak problem widziałem teraz w tym, że chociaż kwadrans temu mocno sobie postanowiłem zmienić swoje życie i zachowanie, nie pakować się więcej w takie kłopoty, to miałem wrażenie, że cień tych poprzednich miesięcy i tych złych decyzji, które wówczas podjąłem, będzie się za mną ciągnął jeszcze bardzo długo…
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 18.11.2013)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz