sobota, 5 stycznia 2019
(31.) Zemsta (część 2.)
Pierwszy dzień „nowego życia” wyobrażałem sobie jednak nieco inaczej. Pomimo, że wczoraj wydarzyło się wiele, a próba zemsty na Dawidku wcale nie była najważniejszym z tych wydarzeń, dzisiejszy dzień zaczął się niezwykle zwyczajnie. Wczoraj zmieniłem swoje nastawienie do życia, a przynajmniej tak mi się wydawało, ale dziś od rana towarzyszyły mi te same emocje, uczucia, obawy, co przez ostatnie miesiące. I jeszcze gdzieś z tyłu głowy kołacząca myśl o tym nieszczęsnym sprawdzianie z matematyki, którego nie zdążyłem napisać. Przez ostatni rok wprawdzie wyraźnie obniżyłem sobie poprzeczkę, zwłaszcza w kwestii zachowania, wpadałem w tarapaty regularnie niczym jakiś klasowy chuligan, kilkanaście razy zarobiłem solidne lanie na goły tyłek, ale w kwestii ocen i nauki nadal nie lubiłem przegrywać, a każdy stopień poniżej czwórki traktowałem jako sporą porażkę. Trudno, najwyżej będę błagać panią Teresę o jeszcze jedną szansę poprawy…
A na razie najważniejsze jest, że chyba na dobre przestałem wierzyć w tą klątwę, w jakiś złośliwy los, który mnie zwodzi wbrew mojej woli i wpycha mnie w kłopoty. Teraz trzeba tylko potwierdzić skuteczność braku tej wiary w praktyce. Na tym polegała – jak wówczas sądziłem – moja „wielka życiowa przemiana”. I może nie oczekiwałem po niej fanfar, ale mimo wszystko dziwiłem się, że ten kolejny dzień zaczął się tak jakoś zwyczajnie. Również w szkole od rana było jak zawsze i pomyślałem już w pewnym momencie, że nawet ta sprawa z Dawidkiem jakoś rozejdzie się po kościach, a moje genialnie skonstruowane alibi okaże się nieprzydatne.
Z błędu wyprowadziła mnie czwarta godzina lekcyjna, na której miałem geografię. Nie minęło jej może 10 minut, gdy weszła do klasy moja wychowawczyni – pani Teresa. Zamieniła dwa słowa z panią Iwoną, po czym kazała mi zabrać wszystkie moje rzeczy i iść z nią. Domyślałem się tylko, o co może chodzić, ale zgodnie z planem udawałem kompletnie zaskoczonego. Przez klasę też przeszedł szmer zdziwienia. Tylko kilka osób wiedziało o moich problemach z zachowaniem. Dla większości koleżanek i kolegów nadal byłem jednym z najlepszych i najgrzeczniejszych uczniów, nawet mimo ostatniej „akcji” na religii. Gdyby dowiedzieli się, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy dostałem paskiem po gołej pupie, z pewnością nie uwierzyliby. Każdy, ale nie Tomek – powiedzieliby pewnie.
Z postanowieniem, aby jak najdłużej utrzymywać klasę w takim przekonaniu, najlepiej do końca szkoły, szedłem za panią Teresą korytarzami. Nie powiedziała ani słowa, ale minę miała nietęgą. Dotarliśmy w końcu do pokoju nauczycielskiego, ale przeszliśmy przez niego, bocznymi drzwiami wchodząc do niewielkiego pomieszczenia sąsiadującego z pokojem nauczycielskim. Już tu kiedyś byłem – teraz sobie przypomniałem. W zimie, gdy po wagarach z Eweliną przyłapał nas jej ojciec i przyprowadził mnie do szkoły. Wówczas pani Teresa zamknęła mnie w tym pomieszczeniu i zadzwoniła po moją mamę, a gdy ona przyszła, moja wychowawczyni zaproponowała jej, aby na miejscu, w tym pokoiku, wymierzyła mi lanie. Mama wtedy odmówiła, ale to był chyba ostatni raz kiedy mogłem liczyć na taką wyrozumiałość z jej strony. Gdyby dziś doszło do podobnej sytuacji, mama zapewne sprałaby mi tyłek bez specjalnego namawiania. W każdym razie pamiętam, jak bardzo denerwowałem się, siedząc wówczas przez dobrą godzinę zamknięty w tym „pomieszczeniu tortur”.
Teraz jednak pokoik ów nie był pusty. Właściwie było tam już sporo ludzi. Przy biurku siedziała pani Grażyna – wychowawczyni Dawidka. Obok niej stała pani wicedyrektor. Przy drugim końcu stołu siedzieli jacyś obcy ludzie – niski mężczyzna z brodą, oraz korpulentna pani o okrągłej twarzy i fatalnej fryzurze. Ponieważ za nimi stał nie kto inny jak właśnie Dawidek, domyśliłem się, że to jego rodzice. Sam Dawidek miał zbolałą minę, ale gdy weszliśmy z panią Teresą, od razu rzucił mi ukradkiem jadowite, złośliwe spojrzenie, po czym ponownie przybrał skrzywdzony wyraz twarzy. Jaki cwaniak! Teraz zacząłem żałować, że jednak mu wczoraj nie przetrzepałem tyłka. A teraz na pewno coś kombinuje… W tym momencie moja pewność siebie zachwiała się. Bo jeśli uwierzą mu na słowo? Albo jeśli jednak ktoś mnie widział? Będę wtedy w koszmarnych kłopotach…
- Jesteśmy już wszyscy w komplecie – powiedziała pani wicedyrektor, gdy pani Teresa usiadła na ostatnim wolnym krześle przy stole. Ja stanąłem za nią, nadal udając, że nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi.
- To on? – korpulentna pani oskarżycielsko wskazała na mnie palcem
- Tomek, czy poznajesz tego chłopca? – zwróciła się do mnie pani wicedyrektor, ignorując jej słowa
- Tak, znam go z widzenia – odpowiedziałem spokojnie
- Chyba nie tylko z widzenia – powiedziała pani wicedyrektor – Podobno mieliście jakiś zatarg…
- Ach… no tak… parę miesięcy temu – udałem, że sobie przypomniałem
- Opowiedz nam o tym… – poprosiła pani wicedyrektor
- … ze szczegółami – dodała mama Dawidka
- No więc… eee… – zająknąłem się – To było chyba w grudniu, miałem okienko i poszedłem się załatwić do tej toalety na parterze, bo tam… eee… miałem najbliżej. No i jak siedziałem na kib… na klopie, to wtedy on przyszedł… znaczy ten chłopak…, otworzył mi drzwi, zaczął mnie przedrzeźniać i wyśmiewać się. Kazałem mu spadać…, to znaczy… iść sobie, ale mnie nie słuchał. Więc go… eee… szturchnąłem.
- Tylko tyle? – zapytała pani wicedyrektor – On twierdzi, że go wtedy pobiłeś.
- Nieprawda! No szarpnąłem go kilka razy i tyle. Nie pobiłbym nigdy młodszego ucznia. A poza tym dostałem już za to swoją karę – mimowolnie spojrzałem na panią Grażynę
- Tak, to prawda – wychowawczyni Dawidka włączyła się do rozmowy – Szukałam Dawida, bo długo nie wracał na lekcję i weszłam do toalety akurat wtedy, gdy ten chłopak go szarpał. No to bez zastanowienia złapałam go, ściągnęłam mu spodnie i wlepiłam mu lanie na gołą pupę.
- Widocznie za słabo! – warknęła mama Dawidka
- Przepraszam bardzo, ale o co tu właściwie chodzi? – odezwała się moja wychowawczyni, a ja wtedy zrozumiałem, że ona w przeciwieństwie do mnie faktycznie nie ma pojęcia dlaczego tu jesteśmy – To było dość dawno temu i Tomek otrzymał karę za swoje zachowanie. Grażyna poinformowała mnie wtedy, że doszło do takiej sytuacji i że uznała za słuszne ukarać w ten sposób mojego ucznia. Przyjęłam to do wiadomości, przeprowadziłam jeszcze potem z Tomkiem rozmowę wychowawczą i uznaliśmy sprawę za zamkniętą. Nie rozumiem zatem, dlaczego teraz do tego wracamy…
- Bo to może mieć związek ze zdarzeniem, które miało miejsce wczoraj – powiedziała spokojnie pani wicedyrektor – Otóż Dawid twierdzi, że gdy wczoraj wracał ze szkoły do domu, po drodze ktoś go napadł, zaciągnął w krzaki i dotkliwie pobił.
- I to był on! – krzyknęła mama Dawida, wskazując na mnie – Prawda synku, to on?
- Tak, to on mnie zbił! – potwierdził Dawid, prawie łkając
- Chwileczkę, spokojnie – podniosła głos pani wicedyrektor – Dawid, jesteś absolutnie pewny, że to był ten uczeń, który tu stoi?
- Tak. Miał kominiarkę i kaptur i jak mnie złapał to je potem zdjął i widziałem go bardzo dokładnie – recytował Dawidek
W pokoju zapadła bardzo złowroga cisza. Przerwała ją pani wicedyrektor, pytając mnie:
- Tomek, czy ty to zrobiłeś?
- Nie, oczywiście, że nie – zaprzeczyłem najbardziej przekonująco, jak tylko potrafiłem
- Kłamie! – krzyknęła mama Dawidka – Uwziął się na mojego syna. Dawidek wiele razy opowiadał, jak ten chłopak go zaczepia na przerwach i dokucza mu.
- Nieprawda! – teraz ja prawie krzyknąłem – To on się na mnie uwziął. To on mnie zaczepiał na przerwach, kopał mnie po kostkach i dogadywał.
- A po co dziewięciolatek miałby to robić starszemu uczniowi? – zdziwiła się pani Grażyna
- Właśnie! – dodała mama Dawidka
- Nie wiem – odpowiedziałem obrażony, bo czułem, że sytuacja wymyka mi się spod kontroli
- Otóż to! – tryumfowała mama Dawidka – Właściwie to już się przyznał. Żądam, aby został należycie ukarany, proszę wezwać jego rodziców i…
- Proszę pani – przerwała jej stanowczo moja wychowawczyni – Jeśli okaże się, że faktycznie to Tomek pobił pani syna, to proszę mi wierzyć, że zostanie surowo ukarany. Tutaj, w tym pokoju, ściągnę mu majtki i na państwa oczach wlepię na goły tyłek takie lanie pasem, że przez miesiąc nie będzie mógł usiąść, a potem zadzwonię po jego rodziców, żeby jeszcze po mnie poprawili…
Ciarki przeszły mi po plecach. Spojrzałem na twarz Dawidka – znowu uśmiechnął się złośliwie, chyba właśnie o to mu chodziło, do tego zmierzał smarkacz jeden.
- … na razie jednak nie mamy żadnych dowodów, poza słowami Dawida – kontynuowała pani Teresa – Chociaż wiele wskazuje na Tomka, bo miał sprzeczki z pani synem, to jeszcze nic nie znaczy. Nie możemy go ukarać, nie mając pewności, że to faktycznie on.
- Więc co będzie? – mama Dawidka była wyraźnie zbita z tropu
- Tomek, co masz w tej sprawie do powiedzenia? – zwróciła się tymczasem do mnie pani wicedyrektor
- Nic – odparłem – Ja go nie pobiłem i już. Zresztą, wcale nie wygląda na pobitego.
- Faktycznie, to prawda – zdziwiła się pani Teresa
- Bo nie pobiłeś go w twarz, tylko w pupę – warknęła mama Dawidka, patrząc mi prosto w oczy – Nie udawaj teraz głupiego! Zlałeś go takim skórzanym pasem, który podobno wyciągnąłeś ze swojej reklamówki. Pokaż im, synek.
Po czym nie czekając na reakcję Dawidka, sama odwróciła go twarzą do ściany, rozpięła mu spodnie i zsunęła je wraz z majtkami, ukazując jego gołe pośladki wszystkim zebranym. Tyłek Dawida wyglądał teraz zupełnie inaczej niż wczoraj. Był cały czerwony i spuchnięty. Wyglądało to, jakby faktycznie dostał niedawno porządne lanie. Pani Grażyna aż jęknęła, a pani Teresa spojrzała na mnie takim wzrokiem, że serce prawie mi się zatrzymało.
Ale o co tu chodzi? Skąd te ślady? Przecież ja wczoraj nawet nie dotknąłem jego tyłka… Tylko jak mam to teraz udowodnić…?
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 20.11.2013)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz