środa, 23 stycznia 2019

(48.) Tak oto kończy się świat

Mówią, że alkohol spowalnia myślenie. Bzdura! Tej pamiętnej nocy, gdy około czwartej w nocy zwymiotowałem przed domem przy ulicy Czereśniowej chyba wszystko, co zjadłem na imprezie urodzinowej Konrada, a chwilę potem zobaczyłem moich rodziców, zbliżających się ścieżką za żywopłotem, przez głowę przebiegły mi, z prędkością koni wyścigowych, tysiące myśli. A wszystkie czarne jak bezksiężycowa noc. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro obiecałem, że będę z powrotem w domu do północy, a w chwili gdy rzygałem na trawniku, wszystkie zegary w mieście wybijały właśnie czwartą nad ranem. Czternastolatek poza domem o tej porze, na całonocnej imprezie bez udziału dorosłych to w oczach większości rodziców mniej więcej taka sama abstrakcja jak uczeń domagający się skrócenia letnich wakacji. I to nic, że ostatnio dobrze szło mi w nauce, że zapewniłem sobie świadectwo z czerwonym paskiem, że jakoś poważnie nie narozrabiałem przez minione parę miesięcy. To wszystko w tym momencie nie istniało. Ostatnie cztery godziny sprawiły, że byłem skończony. Na wiele tygodni, albo i miesięcy. Mogłem się teraz spodziewać wszystkich kar świata. A siedzenie na krześle przez długi czas będzie torturą…
Oczywiście wizje tego, jak rodzice mnie ukarzą nie były jedynymi myślami, jakie przelatywały mi wtedy przez głowę. Wciąż jeszcze rozpaczliwie szukałem ratunku. Pomysły pojawiały się i natychmiast znikały niczym płatki śniegu na ciepłym asfalcie. Przez chwilę rozważałem, czy nie schować się w krzakach, a potem, gdy rodzice będą dobijać się do domu kuzyna Konrada, wymknąć się i pobiec do mojego mieszkania. Rodzicom powiedziałbym, że faktycznie, trochę się zasiedziałem na imprezie, ale gdy się zorientowałem jak późno jest, natychmiast poszedłem do domu. I musieliśmy się minąć gdzieś po drodze. Ta wersja upadła jednak równie szybko jak się pojawiła. Tak czy inaczej – spóźniłem się, o północy nie było mnie w domu, więc kara mnie nie minie. Poza tym nie wiadomo było, czy rodzice, nie znajdując mnie w domu na Czereśniowej, od razu wrócą do naszego mieszkania. A może będą mnie szukać po całej dzielnicy? Albo pojadą prosto na Policję? To nawet by pogorszyło sprawę. Jeszcze kilka takich karkołomnych pomysłów wpadło mi do głowy, zanim uznałem, że trzeba po prostu wywiesić białą flagę, oddać się w ręce rodziców jak najszybciej i nie kombinować, bo z tej sytuacji po prostu nie ma wyjścia. Takiego, które pozwoliłoby ocalić moje beztroskie życie nastolatka, mój tyłek i moją godność. Bo lanie na gołą pupę od rodziców było w tej chwili już przesądzone i oczywiste. To nie mogło się skończyć inaczej. Kwestią było jedynie, czy dostanę je tylko raz, czy – czego chyba nawet bardziej należało się spodziewać – będę dostawać je codziennie przez okrągły tydzień, albo i dłużej. Miałem nadzieję, że pierwszą turę pasów na tyłek dostanę dopiero w naszym mieszkaniu, a nie za chwilę, jeszcze w domu kuzyna Konrada, przy wszystkich uczestnikach imprezy. Bo to byłby właściwie koniec świata dla mnie. Jeszcze pół godziny temu byłem w sytuacji, w której mógłbym uprawiać seks z trzema starszymi ode mnie dziewczynami. Justyna wręcz ciągnęła mnie do łóżka, Monika też pewnie chętnie dałaby mi dupy, bo znudziła się seksem z Konradem, a Ksenia… Cóż, powiedziała mi, że mam fajny tyłek, więc gdyby to odpowiednio rozegrać, to różnie mogłoby być. Zatem gdy za chwilę wszyscy zobaczą, jak Tato mnie przytrzymuje, a Mama na ten mój fajny tyłek, goły w dodatku, przykłada kolejne pasy, nie będę się mógł już nigdy nikomu z nich pokazać na oczy. Prędzej rzucę się pod pociąg…
Z taką czarną wizją przyszłości pomknąłem w kierunku domu. Wciąż kręciło mi się w głowie, ale miałem kilkanaście metrów przewagi, dlatego zanim rodzice wyłonili się zza żywopłotu, zamknąłem za sobą drzwi. Stanąłem w przedpokoju i oparłem się o ścianę. Serce waliło mi jak oszalałe. Miałem przed sobą ostatnie 20 sekund wolności. Być może ostatnie 20 sekund mojego dzieciństwa…
Plan był taki, żeby otworzyć rodzicom jak najszybciej, gdy tylko zaczną pukać. Może nikt inny się nie pojawi i nie będzie świadkiem awantury, jaka czeka mnie na sto procent, ani lania, którego prawdopodobieństwo wykonania na miejscu oceniałem na jakieś pięćdziesiąt procent. Chociaż to płonna nadzieja. Krzyki i odgłosy pasa haratającego mój tyłek ściągną tu z pewnością wszystkich, poza tymi którzy głęboko śpią zmorzeni alkoholem, albo dupczą się w którymś z pokojów na piętrze. Cholera, czemu ja sam tego nie zrobiłem gdy mogłem?! Dzieliło mnie tak niewiele! Justyna była tak nagrzana, że właściwie nie musiałbym chyba nic robić. Miałem już dłoń pod jej majtkami, wystarczyło pociągnąć w dół, a potem by już raczej samo poszło. Owszem, pewnie doszedłbym po pięciu sekundach od wejścia w nią, ale przynajmniej wiedziałbym jak to jest być w dziewczynie. A teraz, przy wszystkich szlabanach jakie mi grożą, następna okazja do seksu pojawi się chyba dopiero, gdy skończę 18 lat…
Pukanie do drzwi nie rozległo się od razu. Moje ostatnie 20 sekund przedłużyło się do dwóch minut. Może to trwało tak długo, bo rodzice przed drzwiami szykowali już pas, by złapać mnie natychmiast po przekroczeniu progu i nie dać mi szans na ucieczkę? A może tylko wydawało mi się, że czas tak nagle zwolnił? W końcu jednak ktoś załomotał do drzwi, odczekałem trzy sekundy i otworzyłem. Chciałem wyglądać na zaspanego, co zresztą nie było trudne, bo wyglądałem jak siedem nieszczęść. Podkrążone oczy, rozchełstana koszula, włosy w nieładzie, na spodniach plama po jakimś soku… Mój wygląd sprzyjał mojemu planowi, miałem się tłumaczyć, że przysnąłem ze szklanką w ręku i straciłem rachubę czasu. Z planami jednak jest tak, że zwykle nie sprawdzają się w praktyce. Gdy tylko moi rodzice przestąpili próg, i zanim którekolwiek z nas zdążyło coś powiedzieć, gdzieś, chyba w kuchni, coś głośno trzasnęło. A wtedy, z innego kierunku, dobiegł nas zapijaczony głos: „Kuuurwaaa, coooo to byyyyło….?” i równie głośne jak ten trzask beknięcie. Wtedy moja Mama przesunęła mnie na bok i weszła kilka kroków w głąb przedpokoju. Zajrzała do dużego pokoju, tego w którym odbywała się główna część imprezy, a który wyglądał teraz jak po wybuchu bomby. Śmieci i resztki walały się dosłownie wszędzie, podłoga była wprost usłana opakowaniami po chipsach i puszkami po piwie. Na fotelu spała Dagmara, z kolei na kanapie rozwalony był jeden z kumpli Konrada, to chyba był Maciek. „Rozwalony” to jak najbardziej odpowiednie słowo, gdyż wyglądał jak menel. Spał z szeroko otwartymi ustami, w dodatku w tak akrobatycznej pozycji, że z jego tyłka zsunęły się majtki i połowa jego pośladków świeciła teraz na cały pokój. Nie muszę chyba dodawać, że wszędzie unosiło się tyle papierosowego dymu, że można było powiesić siekierę, a nawet i dwie, bo na tym etapie imprezy nikt nie dbał już o to, żeby wychodzić na fajkę na taras. Poza tym jednak dom wydawał się wymarły. Ciszę zakłócały tylko odgłosy z radiomagnetofonu, który po raz dwudziesty odtwarzał tę samą kasetę… Ale nagle skrzypnęła podłoga i na końcu korytarza ukazała się Monika. Była ubrana (chociaż „ubrana” to zbyt duże słowo) tylko w biały stanik i białe majtki. (pół biedy, że opisywane wydarzenia działy się w połowie lat 90-tych, bo gdyby to było 10 lat później pewnie miałaby na sobie stringi, a to mogłoby doprowadzić moich rodziców do eksplozji totalnej). Monika nieprzytomnym wzrokiem omiotła moją Mamę i mnie, nonszalancko podrapała się po zaokrąglonym tyłku i zniknęła w łazience. Trzasnęły drzwi, a po chwili z pomieszczenia obok dobiegł głos, który poznałem od razu.
- Toomek, to ty? – pisnęła Justyna
- NIE! – warknęła w tamtym kierunku moja Mama, a do mnie syknęła tylko – Do samochodu!
Zareagowałem posłusznie i szybko, bo jeśli Justyna wyszłaby do przedpokoju w samej bieliźnie (a sądząc po ilości alkoholu jaką w siebie wtłoczyła, to mogła równie dobrze pojawić się i bez bielizny), to z tego się już nie wytłumaczę. Gdy szybko przechodziłem przez korytarz, czując na karku wściekły oddech mojej Mamy, z piętra dało się słyszeć kolejne odgłosy. I skrzypienie łóżka nie było najbardziej kłopotliwym z nich. Znacznie donośniejszy był jęk. Skoro Monika, Dagmara i Justyna były na parterze, to ów jęk należał do Kseni. W chwili, gdy ja byłem prowadzony na ścięcie, najładniejsza dziewczyna na tej imprezie właśnie przeżywała orgazm...
Podróż do domu przebiegła spokojnie. Zbyt spokojnie. Rodzice nie odezwali się do mnie ani słowem, nie było klasycznych: „czy ty wiesz jak się o ciebie martwiliśmy?”, „jak możesz nam to robić?!”, „odchodziliśmy od zmysłów!”. Nie było niczego. Ta sytuacja była tak kłopotliwa, że wolałem, aby się na mnie darli bez przerwy. To byłoby zrozumiałe. A ta cisza? Przed burzą? Oczywiście sam z siebie się też nie odezwałem, aż takiej odwagi nie posiadłem. Zamiast tego, skulony na tylnej kanapie naszego Poloneza, gapiłem się bezmyślnie przez okno, na uśpione miasto. A moje myśli, chociaż próbowałem je odpędzić, wciąż wracały na imprezę, którą przed chwilą opuściłem. Nie skompromitowałem się przynajmniej przed znajomymi Konrada. Może jeszcze kiedyś mnie zaproszą? Ciekawe, czy Justyna będzie jeszcze tak samo chętna na mnie jak dziś…? A może uda mi się wystartować do Kseni? Właśnie, Ksenia… To ona najbardziej mi się podobała. I ciekawe z kim się ruchała, gdy rodzice wyprowadzali mnie do samochodu. Poza Maćkiem, który spał na kanapie w salonie, mógł to być właściwie każdy. No, jeszcze poza Konradem, który z Moniką udowodnił, że jeszcze chyba dla niego za wcześnie na łóżkowe podboje. Ale skoro za wcześnie dla niego, to dla mnie tym bardziej. A może nie? To chyba nie od wieku zależy, a nawet Monika przyznała, że gorszym od Konrada już chyba nie da się być. Może zatem dałbym radę? Wystarczy chyba włożyć gdzie trzeba i energicznie ruszać w przód i w tył, prawda…? Ale w sumie Konrad właśnie tak robił, a Monika zamiast jęczeć jak Ksenia, ziewała z nudów… Ech, poziom mojego rozerotyzowania był zupełnie niewspółmierny do mojego doświadczenia w „tych” sprawach, które było zerowe. Ale jednocześnie nie przyjmowałem tłukącego mi się gdzieś z tyłu głowy głosu rozsądku, że mam na to wszystko jeszcze czas, dużo czasu. Ja chciałem już, zaraz, teraz… Przecież inni mogą, to dlaczego nie ja? Ostatecznie, zanim zaparkowaliśmy pod naszym blokiem, postanowiłem, że pójdę po „korepetycje” do Przemka. Coraz bardziej podejrzewałem, że to właśnie Przemek był tym, który posuwał Ksenię, gdy wychodziłem z domu kuzyna Konrada. Jeśli to on w odstępie kilku godzin zaliczył dwie najgorętsze laski na imprezie, to właśnie kogoś takiego mi potrzeba. Może w zamian za napisanie jakiejś pracy semestralnej, udzieli mi kilku wskazówek? Z tą myślą wdrapałem się po schodach na nasze trzecie piętro. W ogóle już nie myślałem o konsekwencjach spóźnienia, o karze która mnie za chwile czeka. Przecież i tak nie miałem na to wpływu. Ponurą perspektywę osładzały mi natomiast wizje tego, co jest przede mną, w przyszłości. Powiedziałem sobie, że jeśli przeżyję tę aferę, daję sobie sześć miesięcy na mój pierwszy raz z dziewczyną. W tym okresie muszę jakąś zaliczyć. Nieważne, czy będzie to Justyna, Ksenia, Beata, a może Karolina, Sylwia czy jeszcze ktoś inny. Chcę poczuć jak smakuje seks!
I w ogóle nie brałem wtedy pod uwagę tego, że to wcale nie o to chodzi w seksie, że dziewczyny zwykle nie są tak chętne, że są jakieś konsekwencje i nie polega to tylko na tym żeby włożyć i posuwać, a przede wszystkim tego, że na seks byłem jeszcze po prostu stanowczo zbyt młody. Jeszcze rok temu byłem dzieckiem. Może nie spałem już z misiami, ale nadal dzieckiem. Wzorowym uczniem, grającym po lekcjach w gry, w piłkę, jeżdżącym na rowerze i cieszącym się beztroskim dzieciństwem. A przez te ostatnie 12 miesięcy nie tylko podpadłem połowie nauczycieli i rodzicom, nie tylko zarobiłem lanie na goły tyłek chyba ze dwadzieścia razy, ale jeszcze nagła eksplozja hormonów dojrzewania sprawiła, że chciałem dupczyć się z każdą napotkaną dziewczyną… Tak wyglądały wtedy moje bezgranicznie głupie marzenia czternastolatka…
Zanim jednak miałem podjąć próby ich spełniania, należało zmierzyć się z gniewem rodziców. On jednak wciąż nie wybuchał. Gdy zdjęliśmy buty w przedpokoju i nadal nikt nie odezwał się do mnie słowem, skierowałem się do swojego pokoju. Nie zatrzymywany przez nikogo, zamknąłem za sobą drzwi, zdjąłem spodnie i koszulę, po czym w samych majtkach położyłem się do łóżka. Zasnąłem niemal od razu.
* * *
Obudziłem się nagle. Słońce już było wysoko na niebie – zegar wskazywał jedenastą. Czyli wcale nie spałem tak długo. A myślałem, że mnie zmorzy na dwanaście godzin po tak intensywnej nocy… Podniosłem się z łóżka bez większego wysiłku; nie było żadnych szumów w głowie, żadnych jej zawrotów i problemów z utrzymaniem równowagi. Na zielone slipki z logo „Top Secret”, te same w których byłem na imprezie, wciągnąłem dresowe spodnie. Potem założyłem jeszcze krótką koszulkę i właściwie w tym samym momencie gwałtownie otworzyły się drzwi mojego pokoju. Osoba, która w nich stanęła, czyli – jak się pewnie domyślacie – moja Mama, jakby tylko czekała na ten moment. Pewnie oczekiwała jakichkolwiek odgłosów tego, że już nie śpię i natychmiast przystąpiła do działania.
- Do pokoju! – rzuciła tylko, niezwykle suchym tonem
Jeśli po milczącym, nocnym powrocie do domu mogłem mieć jakieś złudzenia, że cała sprawa rozejdzie się po kościach, a gniew rodziców będzie symboliczny, to ta scena wszystkie te nadzieje bezlitośnie rozwiewała. Mimo to, w miarę raźnym krokiem skierowałem się do dużego pokoju. Mama już tam czekała, stojąc przy kanapie i trzymając ręce skrzyżowane na piersiach. Tato z kolei kończył zakładać na siebie robocze ciuchy. Wyglądało na to, że gdzieś wychodzi… Co tu jest grane? Nie miałem zielonego pojęcia, ale trochę podniosło mnie na duchu to, że nigdzie w pokoju nie dostrzegłem przygotowanego pasa, tudzież innego narzędzia, którym można by było boleśnie przyłożyć na moją gołą pupę. Kłopotliwa chwila milczenia była tym razem krótka.
- Zanim powiemy co mamy do powiedzenia, to najpierw słuchamy co ty masz nam do powiedzenia – stanowczo zaczęła moja Mama – Tylko się streszczaj, bo nie mamy całego dnia. Przez twoje nocne wybryki się nie wyspaliśmy, a twój ojciec jest już spóźniony na fuchę do pana Kotowskiego.
Po takim akcie oskarżenia, cokolwiek bym nie powiedział i tak nie zabrzmi dobrze, a już na pewno mnie nie usprawiedliwi. Nic dziwnego zresztą; z tej opresji nie wybroniłby mnie nawet najlepszy adwokat na świecie.
- Ja naprawdę was bardzo przepraszam… – starałem się, aby w moim głosie był żal ale i pewność siebie, pewność swojej wersji zdarzeń, jednak głos mi drżał – Ja przysnąłem… Poczęstowali mnie jakimś alkoholem, głowa zrobiła mi się ciężka… a jak się obudziłem to była prawie czwarta… I nie wiedziałem co zrobić…
- Tomek, ja cię bardzo proszę: skończ pieprzyć bzdury!
– krzyknęła Mama – Tak, wierzę ci w sprawie tego alkoholu, bo cuchnąłeś jak ruska gorzelnia! „Poczęstowali mnie”, dobre sobie! Przyznaj się, no, ile w siebie wlałeś?
- Jeden, czy dwa drinki…
– broniłem się, chociaż za cholerę nie pamiętałem ile tego było, ale pewnie przynajmniej pięć albo sześć…
- Taa, akurat… Chyba dwanaście! – Mama była już porządnie zdenerwowana – Tam się musiało lać morze wódy i piwska. I smród papierochów wszędzie, i…
- Ja nie paliłem, to akurat jest obrzydliwe!
– przerwałem jej
- Mamy nadzieję, ale teraz ciężko nam będzie uwierzyć w cokolwiek, co mówisz – westchnęła Mama
- Naprawdę nie paliłem!
- Dobrze, dobrze, dość! A te gołe lafiryndy co się tam kręciły? Z tymi dziewczynami też nic nie robiłeś?
- NIE!
– prawie krzyknąłem
- Nie tym tonem, kolego! – odezwał się dotąd milczący mój Tato
- Przepraszam… Ale te dziewczyny to były znajome kolegów Konrada, ja ich nawet nie znałem…
- Taak? To chyba szybko poznałeś, skoro kręciły się całe gołe po domu, a jedna wołała cię po imieniu?
- Był jeszcze jeden Tomek na tej imprezie, jakiś znajomy Konrada
– teraz już łgałem jak z nut
- To szkoda że nie zapaliłam światła w tym pokoju, z którego słyszałam twoje imię, na pewno by była szczerze zdziwiona ta dziewczyna – drwiła moja Mama – Albo że nie weszłam po tych schodach na górę, tam skąd dochodziły odgłosy jak z dobrego bur… A zresztą, nieważne. Nie wierzę, Tomek, w ani jedno Twoje słowo. Ale to już jest twoja sprawa, że na takie zaufanie sobie zapracowałeś…
- Ja…
- Cicho bądź!
– wrzasnęła Mama – Usłyszeliśmy już wszystko, co chcieliśmy. A teraz ty posłuchasz, co mamy ci do powiedzenia. To nie potrwa długo, w przeciwieństwie do twojej kary. Mam nadzieję, że w ten sposób odechce ci się takich numerów na całe życie. Słuchasz uważnie?
- Tak
– bąknąłem i wbiłem wzrok w podłogę. I tak nic, cokolwiek bym powiedział, nie mogło już zmienić decyzji rodziców. Odniosłem wrażenie, że wymiar kary ustalili już na długo przed tą rozmową, gdy jeszcze spałem. Nie wybrnę z tego. Teraz kwestią jest tylko jak długi będzie szlaban na telewizor i gry wideo, oraz ile będzie pasów na tyłek. Tak do czterdziestu powinienem wytrzymać bez płaczu i wrzasków, ale obawiałem się, sądząc po tym jak zdenerwowana była Mama, że może być więcej niż czterdzieści… Zresztą, co za różnica. Pierwszy raz w życiu dostanę lanie od rodziców. To już dla mnie wystarczający koniec świata, nawet jeśli byłby to tylko jeden, jedyny pas.
- Tomek – Mama wzięła głębszy oddech i zaczęła recytować – za to co dzisiaj wywinąłeś, po pierwsze otrzymujesz bezwzględny areszt w swoim pokoju na cały tydzień, zaczynając od zaraz. Po drugie, zakaz wychodzenia na jakiekolwiek imprezy, urodziny, imieniny, dyskoteki przynajmniej do końca tego roku, a potem to będzie zależało od twojego zachowania i nie licz na to, że pozwolimy ci jeszcze kiedyś zostać gdzieś aż do północy. I po trzecie, koniec z tą szkolną drużyną piłkarską.
Mój mózg nawet nie zarejestrował faktu, że Mama skończyła już mówić. Jeśli do tej pory nie wiedziałem co to jest huśtawka emocjonalna, to teraz ta huśtawka walnęła mnie z całej siły prosto w łeb. Nie wiem ile to trwało, ale stałem dobrą chwilę jak głupi, z rozdziawionymi ustami, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Zaraz, przecież powinienem skakać z radości. W tym wyroku, który właśnie usłyszałem, nie było słowa o laniu. Znowu mi się upiekło. Znowu jakby ktoś nade mną czuwał, bronił mojej godności i postanowił nie dopuścić do tego, żebym kiedykolwiek dostał lanie od rodziców, czego zawsze tak bardzo się bałem, zwłaszcza związanego z tym wstydu. Ale nie mogłem się cieszyć. Bo chociaż nie usłyszałem słowa o laniu, usłyszałem za to, że koniec z drużyną piłkarską. Ale nie, to niemożliwe. To o jakąś inną drużynę musi chodzić. Nie o szkolną reprezentację piłkarską, której właśnie zostałem kapitanem. Nie, nie mogłem stracić jednej z najfajniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły. Nie teraz, nie w taki sposób. Nie, to jakaś pomyłka…
- Zrozumiałeś wszystko? – zapytała Mama
- Nie… – odezwałem się nieprzytomnie
- Słucham?
- Z tą drużyną…
- Chyba wyraziłam się jasno
– skwitowała Mama – zrezygnujesz z tej szkolnej drużyny piłkarskiej, wycofasz się, nie będziesz tam grał. W ogóle w ósmej klasie, tuż przed egzaminami do liceum, to był chybiony pomysł, a w tej sytuacji to już w ogóle.
- Nie, nie możesz mi tego zrobić!
– krzyknąłem, a z oczu spłynęły mi pojedyncze łzy bezsilności i rozpaczy
- Oczywiście, że mogę – rozłożyła ręce Mama – właśnie to robię. Po pierwsze, w ósmej klasie masz się przede wszystkim uczyć, a nie tracić czas na treningi. W liceum sobie pograsz w piłkę. A po drugie, ta drużyna to grupa zupełnie nieodpowiednich dla ciebie kolegów. Całonocne imprezy, bez dorosłych, z mnóstwem wódki, papierochów i gołych dziewczyn. To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie.
- Ale Konrad i reszta już kończą szkołę, nie będzie ich w drużynie w przyszłym roku. Ja będę najstarszy, właśnie trener mianował mnie kapitanem, będę miał młodszych kolegów…
- Młodszych, starszych, co za różnica
– stwierdziła Mama – Sportowcy raczej zwykle nie są mistrzami intelektu. A to wszystko ma na ciebie ewidentnie zły wpływ, odkąd zacząłeś te treningi twoje zachowanie znacznie się pogorszyło.
- Ale uczę się bardzo dobrze!
– protestowałem – Mam drugą średnią w klasie! Tato, powiedz coś!
- Mama ma rację
– powiedział Tato – Zawsze możesz wyjść i pobiegać za piłką z kolegami po lekcjach, ale ósma klasa to nie jest dobry czas na treningi. Wiesz ile zależy od tego, żebyś się dostał do dobrego liceum?
- Obiecuję, że za rok też będę miał średnią 5,0
– wciąż walczyłem – Ale pozwólcie mi grać, proszę… Wyznaczcie mi jakąś inną karę…
- Tak jak obiecałeś wrócić do domu wczoraj do północy?
– ripostowała Mama – Widzisz, Tomek, twoja reakcja potwierdza, że kara jest właściwa. Bo kara ma być przede wszystkim dotkliwa. To nie problem zlać po tyłku, pięć minut i jest po wszystkim. Chodzi o to, żeby kara długo była dla ciebie uciążliwa, żebyś długo o niej myślał, pamiętał, żebyś rozważył co zrobiłeś źle, a im dłużej będziesz o tym myślał, tym mniejsza szansa, że ponownie zrobisz coś takiego.
Teraz wszystko stało się jasne. Nie dostanę lania, bo Mama przejrzała mnie podobnie jak pani psycholog. Jak już muszę dostać karę, to wolę taką, która trwa krótko i jest po wszystkim, mam czyste konto. Lanie to gigantyczny wstyd i trochę bólu, ale trwa parę minut i jest po sprawie. A te kary, jakie wyznaczyli mi rodzice, będą się za mną ciągnąć do końca podstawówki…
- Nie, proszę… – łkałem – Nie zgadzam się. Ja muszę grać!
- Musisz to się uczyć, Tomek
– rzuciła Mama – I nie masz się na co nie zgadzać. To już postanowione, klamka zapadła. Jeśli sam nie zrezygnujesz z drużyny, ja pójdę do pana wuefisty i mu wszystko wyjaśnię. Jestem pewna, że drużyna poradzi sobie bez ciebie.
Czułem się, jakbym spadał w głęboką przepaść. Miałem wrażenie, że od feralnej imprezy minęły już całe tysiąclecia, że cały świat skurczył się teraz do tego, co dzieje się w tym pokoju. Usiadłem na brzegu fotela i rozryczałem się.
- Tomek, na tym właśnie polega dorosłość – usłyszałem głos Taty – Na ponoszeniu konsekwencji własnego postępowania.
- Ale mam chyba prawo popełniać błędy
… – wychlipałem
- Tak, ale odpowiednie do swojego wieku – powiedział Tato
- A chodzenie na całonocne imprezy, upijanie się, zabawianie się z gołymi dziewczynami to nie jest coś odpowiedniego dla twojego wieku – wtrąciła się Mama – Mam zresztą nadzieję, że z tego nie będzie żadnych poważniejszych konsekwencji, że żadna z tych dziewczyn…
- Nie będzie, bo się z nikim nie zabawiałem, do jasnej cholery!
– krzyknąłem, zrywając się na równe nogi. Było mi już wszystko jedno, byłem w takim stanie, że mógłbym za chwilę wyskoczyć przez okno.
- Coś ty powiedział?! – wrzasnęła Mama, zanim w ogóle Tato zdążył otworzyć usta
- Z nikim się nie zabawiałem, z żadną dziewczyną, już mówiłem, to były koleżanki Konrada i jego znajomych – powtórzyłem, już spokojniej
- Alkoholu też nie piłeś? – Mama jednak wcale spokojniejsza nie była
- Spróbowałem, bo… bo… nigdy nie próbowałem i nie wiedziałem… A gdybyście kiedyś dali mi chociaż spróbować raz czy dwa…
- Więc sugerujesz, że to nasza wina?!
– Mama była na skraju wytrzymałości, żyła na jej skroni pulsowała złowrogo. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie.
- Nie wasza, ale raz się napiłem i co z tego, żyję, a wy z takiego powodu rujnujecie mi życie!
- Rujnujecie życie? TY SIĘ ZASTANÓW, CO TY MÓWISZ!
– ryknęła Mama
- WIEM CO MÓWIĘ! – przestałem się kontrolować – Robicie to specjalnie! Nienawidzę was!
W tym momencie we Wszechświecie doszło do jakiejś gigantycznej eksplozji. Na moment zapadła cisza, a potem asteroida, kometa lub jakieś inne kosmiczne paskudztwo zaczęło z niewyobrażalną szybkością mknąć ku Ziemi. Zbliżał się koniec świata. Miał nastąpić za chwilę, w tym pokoju.
- DOIGRAŁEŚ SIĘ! – krzyknęła Mama, po czym dodała w kierunku mojego Taty – Andrzej, chyba już musisz iść, i tak już jesteś spóźniony.
- Tak, tak… Mówiłem, że od razu trzeba go sprać
– powiedział do siebie Tato, spojrzał na mnie jakoś tak smutno, pokręcił głową, zabrał torbę z narzędziami, która stała przy stole i wyszedł z pokoju.
- Mamo, ja… – zacząłem coś dukać. Wściekłość na rodziców mieszała się teraz ze strachem, bo właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że przed chwilą coś pękło. Asteroida była coraz bliżej.
- Dość tego! Doigrałeś się, gnojku jeden! – krzyczała Mama – Po tym wszystkim, co dla ciebie robimy, po tym wszystkim co masz, co dostałeś od życia, jak dobrze ci jest w porównaniu do innych. W głowie ci się przewróciło zupełnie, ale ja ci zaraz te głupoty wybiję. CHODŹ TUTAJ!
Zanim jednak w ogóle zdążyłem się zastanowić nad spełnieniem tego polecenia, Mama złapała mnie za bluzkę i przyciągnęła do siebie. Wszystko działo się błyskawicznie. Lewe kolano zgięła i postawiła na niskim siedzisku kanapy. Przełożyła mnie przez to zgięte kolano tak, że stałem opierając się zgiętym brzuchem o jej udo, a tyłek miałem wypięty. Już wiedziałem, co teraz nastąpi. Prawa ręka Mamy szarpnęła w dół moje spodnie dresowe. Zsunęły się od razu, razem z zielonymi slipkami z logo „Top Secret”. Niewiele, nawet nie do połowy ud, ale i tak moje nagie pośladki świeciły teraz w pełnej krasie. Dopiero w tym momencie wróciła mi zdolność kontroli własnych mięśni. Próbowałem się wyrwać, ale Mama trzymała mnie mocno.
- Puść mnie! – warknąłem, czując że policzki płoną mi ze złości i wstydu rozpaloną czerwienią
- Uspokój się! – syknęła Mama – Bo przez miesiąc nie usiądziesz na dupsku.
Kątem oka zauważyłem jeszcze, jak prawą ręką Mama ściąga ze swojej stopy domowego kapcia – klapka z gumową podeszwą. Sekundę później asteroida uderzyła w Ziemię i skończył się mój świat…
Klapek z głośnymi plaśnięciami spadał to na jedną, to na drugą połowę mojej gołej pupy. Bolało, ale ja już wtedy chyba nic nie czułem. Przestałem się wyrywać, przestałem myśleć. Wszystkie negatywne emocje jedną wielką falą zalewały mi umysł i świadomość. Zwisałem niemal bezwładnie przez kolano mojej Mamy, która spuszczała mi teraz regularne lanie. Nie liczyłem klapsów, obojętne mi było, czy będzie ich dwadzieścia czy sto. Wbiłem nieobecny wzrok w jakąś plamkę na ścianie. Jak zza grubego muru docierały do mnie krzyki Mamy („Zachowujesz się jak małe dziecko i dlatego dostajesz lanie jak małe dziecko… wstydź się… niewdzięczny gnojku… oj, popamiętasz…”), przemieszane z uderzeniami klapka. Klapka, którym Mama prała teraz mój wypięty, goły tyłek.
Nic mnie to już nie obchodziło. Przecież świat przed chwilą już i tak przestał istnieć.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 5.11.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz