wtorek, 8 stycznia 2019

(34.) Dupa blada (część 2.)


Nie, nie wyskoczyłem wówczas przez okno, nie obawiajcie się. Nic zresztą bym przecież w ten sposób nie osiągnął – to było trzecie piętro, więc w najlepszym wypadku połamałbym sobie nogi, albo i kręgosłup. Aż tak zdesperowany jednak nie byłem, a w zaświaty też mi się specjalnie nie spieszyło. Po prostu wychylałem się przez okno, żeby czymś się zająć. Oczekiwanie na lanie, zwłaszcza tak niemile przeze mnie widziane lanie jak to od mamy, było paskudną czynnością. Czas się dłużył, ja łaziłem z kąta w kąt, nie mogłem zebrać myśli, ani zabrać się za cokolwiek, o odrabianiu lekcji nie wspominając. Po godzinie takiego bezproduktywnego czekania miałem już naprawdę dość; zacząłem nawet żałować, że nie poprosiłem mamy, aby jednak wlała mi wtedy, gdy przyszła sąsiadka. Już nawet przyjąłbym lanie w obecności tej pani Danuty, byle mieć to z głowy. Parę minut wstydu, ale teraz miałbym już święty spokój, a nie dostawał pomieszania zmysłów.
Tak, pomieszania zmysłów, bo nadal tego lania bałem się panicznie. Jeśli ktoś z Was jako nastolatek nie musiał „świecić” gołą pupą przed swoimi rodzicami, to nigdy mnie nie zrozumie. Wstyd jest bowiem przeogromny. A wstydu związanego nie tylko z obnażeniem pośladków, ale też z przyjmowaniem na nie uderzeń paskiem, nawet sobie nie wyobrażałem. A właśnie to było jeszcze przede mną. I dlatego wtedy, zamknięty w swoim pokoju, dostawałem do głowy. W jednej sekundzie chciałem, żeby sąsiadka siedziała u mamy jak najdłużej, bo każda dodatkowa minuta jej obecności jakby oddalała mnie od lania, po czym w kolejnej sekundzie niemal modliłem się, żeby już poszła i żeby mieć to lanie już za sobą, bo inaczej zwariuję.

Niestety, minęły już prawie dwie godziny, a ona wciąż rozmawiała z mamą. Niedługo potem tato wrócił z pracy, co mnie wcale nie ucieszyło. Jest spore prawdopodobieństwo, że przyjdzie popatrzeć na moje lanie, co oznacza, że stracę twarz nie przed jednym z rodziców, ale przed obydwoma naraz. No pięknie…

Powrót taty nie wygonił pani Danuty z naszego mieszkania. Musiała minąć jeszcze kolejna godzina, gdy wreszcie usłyszałem głosy w przedpokoju. Po krótkim, acz wylewnym, pożegnaniu, za sąsiadką zamknęły się drzwi wyjściowe. Pociemniało mi przed oczami, serce podeszło mi do gardła, ale zwlokłem się z łóżka, poprawiłem na sobie bluzę, przeżegnałem się ostentacyjnie i otworzyłem drzwi od swojego pokoju, z zamiarem udania się do salonu w wiadomym celu. Jednak w progu natknąłem się na mamę.
- Tomek, przepraszam cię, ale dzisiaj nie skończymy już naszej… rozmowy – powiedziała słabym głosem – Ależ mnie ta pani Danka wykończyła, aż mnie głowa rozbolała, muszę się położyć…
- Aha… – zdołałem tylko wydusić, kompletnie skołowany
- Wiem, że chciałbyś pewnie mieć to już za sobą, ale naprawdę nie dam dziś już rady – ciągnęła mama – Dokończymy tę sprawę jutro. Ile masz jutro lekcji?
- Sześć…
- No, czyli wrócisz ze szkoły jakoś po 14:00. Ja też już wtedy będę w domu. Więc zrobimy tak: jak przyjdziesz, to zdejmiesz buty, zostawisz torbę w przedpokoju i pójdziesz prosto do salonu. Ja tam już będę czekać. Bez gadania przyjmujesz pozycję, tak jak dzisiaj ustaliliśmy, raz-dwa i będzie po sprawie. Tylko żebyś mi się nie włóczył nigdzie po szkole. Masz przyjść prosto do domu, dobrze?
Kiwnąłem głową na znak zrozumienia i powlokłem się z powrotem do swojego pokoju. Kolejne odroczenie… Mój tyłek nie zasmakuje paska od mamy jeszcze przez dobre kilkanaście godzin, chociaż to marna pociecha. Jedyny plus to, że mogę się psychicznie na to wszystko przygotować. I wyspać po raz ostatni jako chłopak, który nie dostał lania od mamy na gołą pupę. Jutro o tej porze już nie będę mógł tak o sobie powiedzieć. Ostatnia noc skazańca… Jakie to melodramatyczne…

O dziwo, spałem nie najgorzej tej nocy. A rano jak gdyby nigdy nic, udałem się do szkoły. Ani na chwilę nie zapomniałem jednak o tym, co mnie czeka po powrocie. W szkole przeżywałem jednak to samo, co wczoraj w swoim pokoju. Raz chciałem, żeby każda lekcja ciągnęła się w nieskończoność, po chwili zaś, żeby już to wszystko mieć za sobą. Rzecz jasna w ogóle nie potrafiłem się skupić na temacie zajęć, więc po czterech godzinach lekcyjnych mój bilans dnia przedstawiał się następująco: dwie słowne uwagi za „myślenie o niebieskich migdałach”, jedna uwaga pisemna w dzienniku, oraz jeden minus za nieprzygotowanie do lekcji. Naturalnie w tej sytuacji niewiele mnie to wszystko obeszło. Kończyła się już długa przerwa, a ja po raz sto sześćdziesiąty ósmy przeżywałem w myślach moje przyszłe lanie od mamy, gdy podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Znałem ją z widzenia, była chyba w którejś z równoległych klas. Była dość pulchna, miała pyzate policzki, wściekle rude włosy i uśmiech od ucha do ucha. Ubrana była nieco dziwnie – dżinsowa spódniczka do pomarańczowych rajstop pasowała mi niespecjalnie. A do tego jeszcze czarny sweterek… ale przecież faceci nie znają się na takich rzeczach.
- Ty jesteś Tomek, prawda? – zagadnęła przyjaźnie
- Mhm – potwierdziłem bez jakiegokolwiek entuzjazmu, moje myśli błądziły bowiem wokół zupełnie innej kwestii
- Cześć! Ja jestem Beata, z siódmej C, może mnie kojarzysz z widzenia
- Chyba tak – odparłem dość chłodno. Naprawdę nie miałem teraz ochoty na zawieranie nowych znajomości…
- Posłuchaj, mam do ciebie wielką prośbę – usiadła na podłodze koło mnie – Ty podobno jesteś dobry z matematyki, nie?
- Może…
- A ja mam straszne problemy z geometrią i tak sobie pomyślałam… czy może… mógłbyś… pomóc mi trochę… wytłumaczyć… chociaż podstawy… Bo ja tej geometrii w ogóle, nic… noga jestem kompletna… i… tego…
- Zaraz, z geometrią? – olśniło mnie – Przecież geometria była w pierwszym półroczu, wszystkie siódme klasy jadą tym samym programem…
- Tak, to prawda, była… ale… – Beata spuściła wzrok, a jej policzki powoli uzyskiwały kolor zbliżony do koloru jej włosów – Miałam pałę na półrocze i teraz po kolei zaliczam wszystkie działy z pierwszego semestru…

Gdy jeszcze przed momentem miałem ochotę posłać ją na drzewo razem z tą prośbą o „korepetycje”, w jednej chwili coś we mnie się przełamało. Spojrzałem jej prosto w oczy i ujrzałem tam ogromne zawstydzenie, jak gdyby ta „pała” na półrocze była jej największą życiową porażką. Jednocześnie w jej głosie było coś takiego, co zdradzało, że w jej odczuciu jestem dla niej ostatnią deską ratunku.
- Zresztą, nieważne… – poderwała się z miejsca, a ja w ostatniej chwili dostrzegłem, że zaszkliły się jej kąciki oczu – Przepraszam, że zajęłam ci czas…
- Nie no, zaczekaj! – złapałem ją za rękę i niemal siłą przyciągnąłem z powrotem – Jasne, że ci pomogę!
- Naprawdę?
- No, naprawdę! – zapewniłem solennie – Co potrzebujesz z tej geometrii?
- Nie wiem, cokolwiek, podstawy najlepiej. Żebym chociaż na tróję napisała…
- Z całego działu będziesz pisać?
- Z całego…
- Dobra, nie ma problemu, damy radę – powiedziałem z pewnością w głosie – Tylko ze dwie godziny by trzeba na to znaleźć. Co najmniej. To może jutro po lekcjach?
- A… a nie mógłbyś dzisiaj? – zapytała z niepokojem – Bo… bo ja jutro już mam ten test…
- Jutro?! Kurcze… To niedobrze… – zasępiłem się – Dzisiaj zostały już tylko dwie krótkie przerwy…
- A po lekcjach? – w jej głosie wciąż brzmiała nadzieja
- Po lekcjach muszę zaraz wracać do domu – przypomniałem sobie słowa mamy o tym, żeby nigdzie się „nie włóczyć”
- Ojej… Naprawdę…?
- Tak… Mam… eee… coś w rodzaju szlabanu… od rodziców – wyjaśniłem dość enigmatycznie
- No nie… – załamała się Beata – No to dupa blada…
- Jak nie wrócę prosto do domu to będzie czerwona… – sarkastyczny żart zupełnie nieoczekiwanie wpadł mi do głowy
- Naprawdę, dostaniesz lanie? – zdziwiła się dziewczyna
- Chyba tak… – potwierdziłem – Ale nieważne…
- Ach nie, w takim razie idź koniecznie do domu! – powiedziała stanowczo

Mimo, że chyba bardzo starała się ukryć w swoim głosie rezygnację i smutek, usłyszałem je bez trudu. I wtedy po raz drugi tego dnia coś we mnie pękło. Właściwie co za różnica?! Przecież i tak dostanę lanie po powrocie. I tak będzie ono na goły tyłek. Jak się spóźnię, to najwyżej dostanę dwa razy więcej, albo dwa razy mocniej. Ale nie takie rzeczy już przetrzymałem. A jak wczoraj ustaliłem, czy dostanę od mamy dwadzieścia pasów, czy czterdzieści, to już kompletnie bez znaczenia. Skoro i tak dostanę…
- Wiesz co, właśnie, że nie! – niemal krzyknąłem – Twój sprawdzian jest teraz ważniejszy. Czekaj na mnie po szóstej lekcji przy wejściu do szatni. Uczymy się razem i zdasz ten test.
Zdziwienie na twarzy Beaty („Ale jesteś pewien?”) ustąpiło po chwili miejsca tak wielkiej radości, że za ten widok mógłbym przyjąć nawet sto pasów od mamy. Nie spodziewałem się, że sprawienie komuś radości może również mi przynosić tak wielką przyjemność i satysfakcję.

Te ostatnie dwie lekcje minęły jakby szybciej. O ustalonej porze Beata czekała już w korytarzu prowadzącym do szatni. Zaproponowałem, że usiądziemy w holu na parterze, w pobliżu klas dla nauczania początkowego („maluchy” o tej porze nie mają już lekcji, nikt nam nie będzie przeszkadzał). Rozłożyliśmy się na krzesłach, w międzyczasie dziewczyna trzy razy jeszcze zapytała, czy na pewno mogę zostać i jej pomóc, aż wreszcie zaczęliśmy. Myślałem, że będzie szło nam jak po grudzie, sądziłem, że skoro miała „pałę” na półrocze, to jest kompletnie „niekumata”. Okazało się, że wręcz przeciwnie – jest bardzo bystrą i inteligentną dziewczyną. Spokojne, konkretne wyjaśnienia łapała w lot, błyskawicznie przyswajała wiedzę. Jak to możliwe, że ona oblała cały semestr? Coś tu jest nie tak… Nie miałem jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać, zwłaszcza, że korytarzem przeszła moja wychowawczyni (matematyczka zresztą) – pani Teresa. Przyjrzała nam się badawczo, jej twarz przybrała jakiś dziwny wyraz, ale nie zatrzymała się. Ciekawe, czy przez to też będę mieć u niej jakieś kłopoty…?

Po 40 minutach powtórki z teorii postanowiłem, że zabierzemy się za zadania.
- Masz zbiór zadań? – zapytałem
- Nie, niestety…
- Nie szkodzi – zapewniłem – Teraz wymyślę ci jakieś przykłady z głowy, a w domu powtórzysz wszystko jeszcze raz na zadaniach ze zbioru.
- Ale… eee… – zakłopotała się – W domu też nie mam…
- Jak to? – zdziwiłem się
- Był nieobowiązkowy, więc mama uznała to za zbędny wydatek. Podręcznika też już nie mam… Był tylko wypożyczony z biblioteki…
Dziwne jakieś to wszystko – pomyślałem. Coraz mniej mi się ta sytuacja podobała, coraz bardziej wyczuwałem, że coś w tym jest nie tak, ale nie miałem pojęcia co dokładnie. Mimo to, pocieszyłem Beatę, że w takim razie wymyślę dla niej dodatkowe zadania, na których będzie sobie mogła poćwiczyć w domu. Przez kolejne minuty jednak, zamiast wymyślania zadań, musiałem „opędzać się” od jej wyrazów wdzięczności i zapewniać, że to żaden kłopot.

Minęły już ponad dwie godziny, przećwiczyliśmy wszystko, co się dało w tych warunkach i nadszedł czas, żeby się zbierać. Teraz kilkanaście minut drogi do domu, a potem… Rozanielona Beata, pomimo zaabsorbowania podziękowaniami za pomoc, zauważyła jednak, że jestem trochę przygaszony.
- Tomek, wszystko ok? – zapytała
- Tak – powiedziałem bez entuzjazmu
- Boisz się, że w domu dostaniesz lanie…?
- Trochę… – rzuciłem – Ale nieważne, nie przejmuj się tym…
- Ale Tomek… – zasmuciła się – Głupio mi, bo to przeze mnie. Gdybyś poszedł po lekcjach prosto do domu, to nie miałbyś kłopotów z rodzicami… Wiesz co, może pójdę z tobą i opowiem im, że pomagałeś mi w nauce, że cię namówiłam do tego, i że to spóźnienie to nie twoja wina?
- Nie… Dzięki za dobre chęci, ale nie… – zaprzeczyłem – To i tak nic nie da. Lanie miałem obiecane już wcześniej, bo… bo za dużo narozrabiałem ostatnio… Więc to zupełnie nie twoja wina! Nawet gdybym przyszedł punktualnie do domu, to i tak bym dostał po tyłku. Teraz najwyżej dostanę kilka pasów więcej za spóźnienie.
- Ojej… – Beata współczująco ujęła moją dłoń – Przykro mi, bo… Bo jesteś takim fajnym chłopakiem… i w ogóle tak mi pomogłeś…
- Nie ma sprawy – powiedziałem smutno – Ale naprawdę muszę już iść.
- Trzymaj się! – rzuciła jeszcze ze mną – Mam nadzieję, że mimo wszystko nie będzie bardzo bolało…

Nic już nie odpowiedziałem, bo też nie bardzo wiedziałem, co miałbym powiedzieć. Powlokłem się do domu ścieżką skazańca. Spodziewałem się, że droga będzie mi się dłużyć, tymczasem ani się obejrzałem, a stałem już pod swoim blokiem. Tak jakby nogi niosły mnie tam wbrew mojej woli szybciej niż zwykle. Wdrapałem się na trzecie piętro, długo celebrowałem moment poszukiwania klucza w plecaku, ale wreszcie otworzyłem drzwi. W przedpokoju było ciemno i pusto, mama nie czekała na mnie z pasem przy wejściu, aby mnie sprać, gdy tylko przekroczę próg, a takie scenariusze też zacząłem już rozważać. Zamknąłem drzwi i po chwili z salonu usłyszałem dźwięki telewizora. Postawiłem plecak na podłodze, odwiesiłem kurtkę, powoli rozsznurowałem buty – wszystko w absolutnej ciszy, aby nie sprowokować mamy do jeszcze większego gniewu. Potem zamarłem w kilkudziesięciosekundowym oczekiwaniu. Nie wiedziałem co robić, myślałem, że może mama wyjdzie po mnie do przedpokoju, albo coś… Tymczasem z salonu nie dobiegał żaden dźwięk, poza głosem telewizyjnego lektora. W tej sytuacji uznałem, że nie mam wyjścia. Postanowiłem realizować ustalony dzień wcześniej scenariusz, tak, jak gdyby nic się nie stało, jakbym przyszedł do domu punktualnie, a nie ponad dwie godziny po czasie. Wziąłem głęboki oddech, kilka razy uderzyłem się pięścią w piersi dla dodania sobie odwagi, jakaś dramatyczna myśl przebiegła mi jeszcze przez głowę, po czym złapałem za klamkę i wszedłem do dużego pokoju.

Mama siedziała na kanapie, przy zapalonej lampce i włączonym telewizorze. Gdy wszedłem, spojrzała na mnie dziwnie, ale nie odezwała się ani słowem. Zbiło mnie to z tropu, już wolałem, żeby się na mnie wydarła. Jednak nadal uważałem, że jest tylko jedno w miarę honorowe wyjście z tej sytuacji. To, którego najbardziej w tym momencie nie chciałem. Bez słowa podszedłem do stołu, rozpiąłem rozporek, odpiąłem guzik i zsunąłem spodnie do kolan, po czym pochyliłem się, wypinając tyłek najbardziej, jak tylko potrafiłem. Wzrok wbiłem w ścianę przed sobą. Mama siedziała z boku, więc nie widziałem jej twarzy. Nadal jednak nic nie mówiła.

Po mniej więcej minucie takiego upokarzającego stania z wypiętą pupą zacząłem się zastanawiać, czy ona znowu czeka, aż sam z siebie zdejmę majtki. W końcu usłyszałem jednak jej głos:
- Spóźniłeś się – powiedziała sucho
- Tak – potwierdziłem
- Dlaczego? – zapytała
- To chyba w tej chwili nieważne – odrzekłem bardziej smutno niż opryskliwie i dodałem – Jestem gotowy…
- Prawie – powiedziała, też raczej jakimś smutnym głosem – A co jest ważne a co nie, to czasami okazuje się zupełnie zaskakujące. No, ale jak sobie chcesz… Ściągaj gacie i miejmy to już z głowy.
Mama dźwignęła się z kanapy, sięgnęła po pasek, który od wczoraj leżał sobie na oparciu fotela i świsnęła nim dwa razy w powietrzu. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem w żółwim tempie zsuwać majtki. "Dojechałem" z nimi do połowy tyłka...

… i nie uwierzycie, ale w tym samym momencie ktoś zadzwonił do drzwi.

- Co znowu?! – zdziwiła się mama i rzuciła do mnie – Weź się ubierz, bo znowu kogoś przyniosło…
Tego nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Wciągnąłem spodnie razem z majtkami jednym ruchem. Ktokolwiek by to był, nie miałem zamiaru eksponować mu moich pośladków. Mama przymknęła za sobą drzwi do pokoju i poszła otworzyć wejściowe. Dzięki szczelinie, jaką pozostawiła, słyszałem dość dobrze głosy dochodzące z korytarza. Oprócz głosu mamy, dopłynął do mnie jeszcze jeden głos, który wydawał mi się znajomy… Skąd ja go znam…? O Boże, to jest głos Beaty!!!

Nie mogłem w to uwierzyć… Skąd wiedziała, gdzie mieszkam? Musiała iść za mną w bezpiecznej odległości, abym jej nie zauważył. I mimo moich sprzeciwów, przyszła aby bronić mnie przed laniem od mojej mamy… Bo po co innego by przyszła? Co za upokorzenie dla faceta…

Rozmowa w progu trwała już dłuższą chwilę. Nagle usłyszałem słowa mamy, które mnie zmroziły:
- Wejdź, proszę – zwróciła się do Beaty, a po chwili dwie sylwetki mignęły mi w przedpokoju – I poczekaj tu, w jego pokoju. Tomek zaraz do ciebie przyjdzie.
Zaraz przyjdzie?! Czyli Beata będzie czekać w moim pokoju, podczas gdy ja tutaj będę dostawać w tyłek?! Czy oni zwariowali?! Dlaczego mama jej nie wyprosiła, nie kazała iść do domu, albo zaczekać na klatce schodowej? No tak, to ostatnie może nie byłoby najgrzeczniejsze… Ale przecież ona nie może siedzieć w moim pokoju, gdy ja tu będę dostawać lanie! Będzie słyszeć odgłosy paska na mojej pupie, moje krzyki… A jak mama znowu nie domknie drzwi, to Beata może nawet zobaczyć mnie w tak upokarzającej sytuacji…

- No, tego to się po tobie nie spodziewałam – powiedziała mama dziwnym głosem, gdy wróciła (i na szczęście zamknęła drzwi na klamkę)
- Ja…
- To tej dziewczynie pomagałeś w nauce dzisiaj? – mama nie dała mi dojść do słowa – Tej rudej Beatce?
- Tak, ja… Tak, jej – zupełnie straciłem wątek – Ale skąd… eee…?
- Siadaj! – powiedziała mama – Dlaczego jej pomagałeś? Przecież ona nawet nie jest z twojej klasy…
Usiadłem na skraju fotelu i trzęsąc się jak osika, opowiedziałem zgodny z prawdą przebieg wydarzeń – że podeszła do mnie, poprosiła o pomoc, powiedziała, że miała jedynkę na semestr i tak dalej.
- I wiedząc, że za spóźnienie możesz spodziewać się większej kary ode mnie, mimo to postanowiłeś jej pomóc? – drążyła mama
- Tak… No… wyglądało, że bardzo jej na tym zależy. Nie mogłem odmówić – potwierdziłem – A skoro i tak mam już dostać to lanie, to kilka pasów więcej… Ale co tu się w ogóle dzieje? Po co mnie o to wypytujesz?
- Posłuchaj, Tomek – powiedziała mama nadzwyczaj spokojnie – Gdy długo nie wracałeś, zadzwoniłam do twojej wychowawczyni, żeby sprawdzić, czy w ogóle byłeś dzisiaj w szkole, bo zaczęłam podejrzewać, że poszedłeś na wagary. Pani Teresa sprawdziła, że byłeś na wszystkich lekcjach, a potem powiedziała, że przejdzie się po korytarzach i toaletach dla chłopców, żeby zobaczyć, czy gdzieś nie zostałeś jeszcze w budynku. Po kwadransie oddzwoniła mi, że widziała, jak na korytarzu uczysz się czegoś z koleżanką. Pomyślałam, że znowu czegoś zapomniałeś i powtarzasz coś na ostatnią chwilę. Miałam nawet zamiar wlepić ci za to pięć dodatkowych pasów. Plus kolejne pięć za spóźnienie. I zrobiłabym to, z całą pewnością, gdyby ta dziewczyna tu nie przyszła…
- Ale co to zmienia? – zastanawiałem się głośno
- Bo widzisz – mama była teraz jakaś… zakłopotana – Twoja wychowawczyni nie powiedziała mi, z kim się uczyłeś tam na korytarzu. Powiedziała tylko: „z koleżanką”. Gdybym wiedziała, z jaką…
- Ale… ale.. – wyglądałem teraz, jak ryba rozpaczliwie łapiąca powietrze – Co to ma do rzeczy z kim?
- Ty nie wiesz, kim jest ta dziewczyna? – zdziwiła się mama
- No… eee… ma na imię Beata, jest z równoległej klasy, z „C”…
- To jest córka pani Znyk.
- Kogo???
- Nie znasz pani Znyk? Mnóstwo osób w mieście ją zna. Mąż jej umarł kilka lat temu, straciła też pracę, a ma czworo dzieci. Mieszkają teraz w lokalu socjalnym, w jednym pokoju w pięć osób. Ledwo wiążą koniec z końcem, żyją za kilkaset złotych, a tam jest przecież dwoje małych dzieci… Beata jest najstarszą z rodzeństwa, więc musi pomagać mamie, jak tylko może. Gotować, sprzątać, opiekować się dzieciakami… Pani Krysia z mojego biura dość dobrze zna panią Znyk i wie, jak tam u nich wygląda. Biedni ludzie…

Poczułem się, jakbym spadał z najwyższego budynku świata. W głowie mi się zakręciło. Teraz wszystko stało się jasne. Dziwnie skomponowane ciuchy Beaty (pewnie używane). Brak podręcznika i zbioru zadań. To, że mimo bystrości i inteligencji, nie zaliczyła matematyki. Boże, gdybym ja był w takiej sytuacji, to marudziłbym i narzekał na czym świat stoi… A ona nie dość, że jest taka dzielna, że tak świetnie sobie radzi mimo tylu kłopotów, to jeszcze uśmiech nie schodzi jej z twarzy…

- Idź teraz do niej, powtórzcie jeszcze raz tą matematykę czy co tam macie – z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy
- Eee… Tak, pewnie – powiedziałem – Ale… czy to znaczy, że eee… lanie znowu odłożone?
- Daj spokój, nie dostaniesz żadnego lania! – ofuknęła mnie mama – Oczywiście tym razem. Nowa metoda dyscypliny obowiązuje do odwołania i za każdy następny wybryk zleję ci pupsko tak, jak powiedziałam. Zresztą, jak widziałam, już się czegoś nauczyłeś. To jak wszedłeś dzisiaj do pokoju i bez słowa ponaglenia przygotowałeś się do kary zaskoczyło mnie pozytywnie. Mam nadzieję, że za każdym kolejnym razem już tak będzie i nie będę się musiała z tobą szarpać, żebyś zdjął majtki czy coś…

Mam nadzieję, że nie będzie żadnego następnego razu – powtarzałem sobie w myślach, gdy szedłem do swojego pokoju. Chociaż złudna to pewnie nadzieja. Nadal nie mogłem jednak uwierzyć, że lanie zostało odwołane. To jest jakiś kompletnie zwariowany dzień..
Na mój widok Beata poderwała się z krzesła. Do pokoju weszła też za mną moja mama.
- Od dzisiaj Tomek będzie twoim osobistym korepetytorem – powiedziała uroczyście, puszczając oko do dziewczyny, a potem dodała już poważniej – Jeśli będziesz potrzebować pomocy w nauce, on zawsze ci wszystko wytłumaczy.
- Tak jest – potwierdziłem
-… a uczyć się macie tutaj, a nie gdzieś tułać po szkolnych korytarzach – ciągnęła mama – Jesteś tu zawsze mile widziana, możesz przychodzić nawet codziennie. A jak będziesz czegoś potrzebować, masz mówić o tym bez skrępowania.
- Dziękuję pani – powiedziała Beata rumieniąc się
- No, to zabierajcie się do tej matematyki – podsumowała moja mama – A ja wam zaraz przyniosę jakiś obiad. Jest smażona ryba i ziemniaczki.

Gdy tylko zamknęły się za mamą drzwi, Beata rzuciła mi się na szyję.
- Och, Tomek, tak się cieszę, że się udało! – powiedziała radośnie – Gdy twoja mama otworzyła mi drzwi z paskiem w ręce, byłam pewna, że się spóźniłam i już oberwałeś…
- Przyszłaś dosłownie w ostatniej chwili… – zapewniłem – I… i uratowałaś mi tyłek, naprawdę! Przepraszam, że w szkole byłem wobec ciebie trochę oschły…
- Daj spokój! Jestem ci ogromnie wdzięczna za pomoc. Ale czy naprawdę będziesz chciał się ze mną uczyć i powtarzać to wszystko?
- Jasne, że tak!
- I naprawdę mogę tu przychodzić czasami?
- Masz tu przychodzić! – zawyrokowałem – I nie czasami, tylko codziennie najlepiej! I… i to nie dlatego, że… no, wiesz… Tylko… ja naprawdę cię polubiłem i chcę, żebyś przychodziła i żebyśmy się razem uczyli.
- Ja też cię lubię – powiedziała z uśmiechem – Jesteś naprawdę fajnym chłopakiem...
 A ja w tym momencie zapomniałem o wszystkich szalonych wydarzeniach poprzednich dni, o zemście na Dawidku, o gołym tyłku, którym „świeciłem” przed mamą. To był najpiękniejszy dzień od wielu tygodni, liczyło się tylko tu i teraz…

Gdy chwilę potem siedzieliśmy obok siebie przy biurku, zauważyłem kątem oka, że Beata zamiast na zadania z geometrii wpatruje się w coś za moimi plecami.
- Co się stało? – zapytałem zdziwiony
- No bo… eee… – zachichotała – Przedziałek ci widać…
Co?!!! Poderwałem się jak oparzony. No jasne – ubierając się szybko wtedy, w pokoju, slipki zaplątały mi się gdzieś w nogawki i na tyłek naciągnąłem właściwie same dżinsy. Teraz, gdy usiadłem na krześle, dżinsy się nieco zsunęły z tyłu, a ponieważ majtki były jeszcze niżej, spory kawałek moich gołych pośladków ujrzał światło dziennie… Zakryłem wstydliwe miejsce ręką i natychmiast wciągnąłem spodnie wyżej.
- Trzeba było tak zostawić – znowu zachichotała – Chyba należy mi się trochę przyjemności przed trudnym sprawdzianem, nie?
Gdy patrzyłem na jej beztroską, rozpromienioną szczerym uśmiechem twarz, zrozumiałem, w jakim błędzie byłem. To nie był najpiękniejszy dzień od wielu tygodni. To był najpiękniejszy dzień od bardzo wielu lat.

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 29.12.2013) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz