poniedziałek, 21 stycznia 2019

(46.) Terapia szokowa (część 2.)

- Ziemia do Tomka! Halo, Ziemia do Tomka! – usłyszałem nagle rozbawiony głos i otrząsnąłem się z głębokiego zamyślenia. Byłem oczywiście nie w przestrzeni kosmicznej, a wciąż w gabinecie szkolnej pani psycholog, czyli w tym samym miejscu, do którego wszedłem jakieś pół godziny temu. Problem w tym, że przez owe pół godziny sporo się wydarzyło…
Spodziewałem się bowiem umoralniających pogadanek z nudną panią w wieku przedemerytalnym. Tymczasem pani psycholog okazała się atrakcyjną dziewczyną grubo przed „trzydziestką”, nie miała zamiaru prawić mi kazań o właściwych sposobach postępowania młodzieńców w moim wieku, prosiła aby mówić jej po imieniu i wciąż uśmiechała się jak ktoś, kto wprawdzie nie zna żadnego języka obcego, ale bardzo chce pomóc przybyszowi z zagranicy. A do tego udało mi się jeszcze – przez przypadek rzecz jasna – zobaczyć niewielki kawałek jej pośladków. I teraz siedziałem na tej miękkiej, aż nadto wygodnej kanapie, było ciepło, miło i przytulnie, a po głowie biegały mi niezbyt przyzwoite myśli i fantazje, które w ogóle nie pozwalały się skupić na rozmowie z panią Agnieszką. Próbowałem je odganiać, ale było to wręcz nierealne, bo ile razy spoglądałem na nią, tyle razy wyobrażałem sobie jej goły tyłek. A nie chciałem zbyt długo patrzeć w innym kierunku, na przykład przez okno, obawiając się, że uzna to za lekceważenie…
Walczyłem zatem i z własną fizjologią i z własnymi myślami, a jeszcze chciałem zaprezentować się jak najlepiej, skoro pani psycholog tak miło mnie przyjęła. Niestety, kompletnie nie potrafiłem w pełni skoncentrować się na rozmowie z nią. Momentami zupełnie gubiłem wątek, chociaż trzeba przyznać, że pani Agnieszka „skakała” po tematach. Najpierw pytała mnie o dom, o relacje z rodzicami, o to jak się z nimi dogaduję itd. Potem miałem coś powiedzieć o „środowisku rówieśniczym”, o tym jak się odnajduję w klasie, w grupie kolegów, ile mam bliskich koleżanek i kolegów, jak wiele czasu z nimi spędzam, co razem robimy. Oczywiście nie zabrakło pytania o nauczycieli, o to jak ich odbieram, czy uważam że są zbyt wymagający, nieuprzejmi, surowi, czy wręcz przeciwnie. A potem dostałem do ułożenia jakieś wzory z klocków, łatwe to było, więc skończyłem szybko. Pani Agnieszka nie powiedziała mi, czy zrobiłem dobrze czy źle i po co w ogóle to było potrzebne, ale na jej twarzy dostrzegłem (albo tak mi się tylko wydawało) wyraz pozytywnego zdziwienia. A zaraz potem otrzymałem kolejne, jeszcze nudniejsze zadanie. Na kartkach formatu A4 znajdowało się mnóstwo dziwnych wzorków i trzeba było zaznaczyć który wzór nie pasuje do pozostałych, albo który powinien być kolejnym w ciągu. To też nie było trudne, za to jeszcze bardziej monotonne i moje myśli znowu zaczęły odpływać. Najpierw zacząłem w tych wzorkach dostrzegać krągłe pośladki, więc szybko musiałem skierować myśli na cokolwiek innego. Była to jednak istna burza w mózgu: najpierw wspominałem zwycięski turniej piłkarski, potem myślałem o Beacie, później o tym co może mnie jeszcze w tym roku czekać na zajęciach poprawczych, a zaraz potem zacząłem się zastanawiać nad przyczynami dziwnego zachowania Karoliny i czy to wszystko jest związane z tym, że to właśnie ona podejrzała mnie z Beatą podczas „niezapomnianego” popołudnia w starej stodole. I właśnie wtedy głos pani psycholog („Ziemia do Tomka”) wyrwał mnie z tej gonitwy dociekań…
- Przepraszam, zamyśliłem się – powiedziałem szybko, podnosząc głowę znad kart z wzorami
- Za trudne? Nie dasz rady tych zrobić? – zapytała pani Agnieszka
- Za trudne? Nie, skąd! Tutaj kolejnym będzie… – szybko spojrzałem w karty – … ten wzór. A tutaj nie pasuje… ten – dodałem szybko, odwracając kartę.
- Coś podobnego… – powiedziała cicho pani psycholog patrząc w swoją kartkę – To… to wiesz co… masz jeszcze to – wyjęła kartkę z zupełnie innej teczki niż dotychczas. Na kartce był taki rysunek:

http://tnijurl.com/15a4b132b068/

I polecenie: „Rozwiąż problem: połącz ze sobą dwie liny. Jest to możliwe, ale liny są zbyt krótkie byś mógł złapać je obie jednocześnie, nawet stając na krześle. Wykorzystaj któryś z dostępnych w pomieszczeniu przedmiotów (kartki papieru, gwoździe, słoik, klucz francuski, krzesło, pudełko zapałek)”.
Popatrzyłem chwilę na obrazek, a potem zdziwiony spojrzałem na panią psycholog.
- To jest problem? – stwierdziłem – Przecież wystarczy coś przywiązać do drugiej liny, np. klucz albo pudełko zapałek, i rozhuśtać. Wtedy złapie się tę drugą linę, gdy się będzie trzymać tę pierwszą, i już…
- Łał!
– powiedziała psycholog – To niesamowite! Większość dużo starszych od ciebie uczniów ma problem z tym zadaniem, a jeszcze nie spotkałam nikogo, kto by je rozwiązał w 5 sekund, tak jak ty.
Miło to zabrzmiało i połechtało moją pewność siebie, ale też dziwnie się poczułem, bo naprawdę nie uważałem tego za jakieś trudne zadanie. Połowa odpowiedzi była już w poleceniu.
- Dobrze, nie mam więcej pytań! – rzuciła wesoło pani Agnieszka i teatralnym gestem zamknęła swój zeszyt i teczki z zadaniami – Szkolne papiery nie kłamały. Naprawdę masz ogromny potencjał intelektualny i duże zdolności, więc nic dziwnego że masz naprawdę wyróżniające się oceny. Jestem naprawdę zadowolona z dzisiejszej rozmowy, Tomku. Dzięki temu co mi powiedziałeś mam już wstępny obraz. Teraz powoli nam się już kończy czas, ale za tydzień zajmiemy się już dokładnie tymi twoimi problemami z zachowaniem.
- Za… za tydzień?
– wydukałem
- No, na następnym spotkaniu – odpowiedziała zdziwiona pani psycholog – Chyba że nie pasuje ci ten piątek godzina trzynasta, to możemy się umawiać na inny dzień, jestem tutaj też we wtorki.
- Nie, nie chodzi o to
– powiedziałem skołowany – Ja… ja po prostu nie wiedziałem że będą następne spotkania… Myślałem, że tylko to jedno… dzisiaj…
- Tomku, przecież jedna godzina zegarowa to stanowczo za mało żeby dokładnie przyjrzeć się problemom z zachowaniem u nastolatka. Zwłaszcza takiego… hmm… niezwykłego jak ty. Niezwykłego w pozytywnym sensie oczywiście
– spokojnie tłumaczyła pani Agnieszka – Zawsze gdy uczeń jest wysyłany do szkolnego psychologa, to jest to seria kilku spotkań. Zwykle cztery-pięć, czasami więcej. Pani wychowawczyni nie wspominała ci o tym?
Cholera wie, może i wspominała, a może uznała że to nieistotne, bo mam iść na te spotkania i już. A może ja średnio słuchałem. Zresztą, to już bez znaczenia… Byłem teraz kompletnie skołowany. Spodziewałem się że za kilkanaście minut będzie już po wszystkim i temat pod hasłem „wizyta u psychologa” będzie raz na zawsze zamknięty. A tymczasem mam tu przyjść jeszcze pięć razy? Co najmniej pięć razy?! Nawet biorąc pod uwagę fakt, że pani psycholog jest miłą i seksowną młodą dziewczyną, że naprawdę przyjemnie się z nią rozmawia, że czuję się podczas tego spotkania swobodnie (może chwilami nawet za bardzo)… To wszystko uważałem za duży plus, ale jednak nadal w żaden sposób nie przekonywało mnie do tego, żeby poświęcić przynajmniej pięć piątkowych, słonecznych popołudni na rozmowy o moim niezbyt właściwym ostatnio zachowaniu. Zwłaszcza, że nie ma gwarancji, że kolejne spotkania będą tak samo luźne i swobodne. Może jedynym co mogłoby mnie przekonać do tych spotkań, to jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że zobaczę gołą pupę pani psycholog. Ale szansa na to, nawet pamiętając o tym że pani Agnieszka bardzo mnie lubi i pozwala mi na wiele, jest wielokrotnie mniejsza od szansy na to, że pani Marlena publicznie kogoś pochwali, albo że pan Rzemyk spali swoje narzędzie chłosty w szkolnej kotłowni.
- Co się dzieje, Tomku? – zapytała z troską pani psycholog – Widzę, że nie jesteś entuzjastycznie nastawiony do tych kolejnych spotkań. Czy jest coś co mogę zrobić, żeby twoje podejście się zmieniło, żebyś chociaż trochę chciał chętnie tu przychodzić?
„Tak, ściągnąć spodnie i majteczki”
– odpowiedziałem w duchu, chociaż na ułamek sekundy zawahałem się, zastanawiając się czy psychologowie jednak może potrafią czytać w myślach. A głośno udzieliłem już zupełnie innej odpowiedzi.
- Nie, pani jest bardzo miła, naprawdę i… eee… bardzo fajnie mi się z panią dzisiaj rozmawiało, ale… nie wiem jak to powiedzieć…
- Powiedz wprost. Żadne konsekwencje cię za to nie spotkają, cokolwiek powiesz
– zapewniła psycholog
- No dobrze… – westchnąłem – Ja… ja po prostu nie chcę tu przychodzić, żeby rozmawiać o moim zachowaniu. Mimo że pani jest bardzo fajna i w ogóle… I gdyby pani Teresa… to znaczy moja wychowawczyni… mi nie kazała, to bym sam tu nigdy nie przyszedł.
- Rozumiem
– powiedziała spokojnie pani Agnieszka – A powiedz mi, czy po tym dzisiejszym spotkaniu nie dostrzegasz, że te rozmowy mogłyby ci jakoś pomóc? Ani trochę?
- Nie wiem…
– przyznałem – Fajnie się z panią rozmawia, ale nie wiem czy to może mieć jakiś wpływ na moje zachowanie. Nie rozumiem jak mogłoby wpłynąć.
- To wiesz co? Może daj mi jednak szansę, przyjdź za tydzień, za dwa, i jeśli po tych dwóch kolejnych rozmowach nadal nie będziesz nic pozytywnego widział, to zrobimy sobie przerwę, albo nawet odpuścimy w ogóle.
- Nie wiem…
– zamyśliłem się – A jeśli jednak nie przyjdę?
- No cóż… Sam powiedziałeś, że pani wychowawczyni kazała ci przyjść. Więc jeśli zrezygnujesz, to niestety będę musiała jej o tym powiedzieć…
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Pani Teresa postawiła mi ultimatum. I jeśli na własną rękę zrezygnuję z wizyty u psychologa, to ona wdroży program naprawczy mojego zachowania własnego autorstwa. Program, którego mój tyłek prawdopodobnie nie przeżyje, a moja godność na pewno nie, bo w grę ma wchodzić lanie pasem dwa razy tygodniu przez co najmniej miesiąc. Byłem zatem w takiej sytuacji, że chyba nie mam wyjścia… Ale może jednak warto spróbować?
- Proszę pani, a mogę jeszcze o coś zapytać? – odezwałem się nieśmiało
- Oczywiście, zawsze możesz i o wszystko – odpowiedziała
- Czy na pewno nie można nic zrobić żebym nie musiał jednak przychodzić, a pani nie powie pani Teresie…? – starałem się, żeby mój głos był tak błagalny, jak tylko się dało
- Tomek, ale przecież wiesz, że nie o to chodzi, tylko o to, żeby ci pomóc…
- Wiem, ale… Może mógłbym jednak coś zrobić… nie wiem, co pani każe…
- Co masz na myśli?
– zdziwiła się pani psycholog, a ton jej głosu jakby się zmienił
- No, żebym poniósł konsekwencje zrezygnowania z tych spotkań, ale nie od pani Teresy, tylko na przykład od pani…
- Tomek, ale ja nie jestem od…
– zaczęła pani Agnieszka nieco zirytowanym tonem, ale nagle przerwała – Zaraz, zaczekaj… Czy tobie chodzi o to, żebym ja cię ukarała za rezygnację ze spotkań ze mną?
- No, chyba… – bąknąłem, spodziewając się, że psycholog za chwilę wybuchnie, a przynajmniej powie, że to niedorzeczne
- To ciekawe, bardzo ciekawe… – powiedziała tymczasem – Hmm, a jaką karę byś zaproponował?
- Nie wiem… Zgodzę się na wszystko co pani wymyśli…
– skoro powiedziałem „a”, muszę powiedzieć też „b”
- Na przykład lanie? Pasem?
- Eee, no tak, też
– odpowiedziałem dość pewnie. Z jednej strony bałem się tej właśnie propozycji, z drugiej – jeśli mam w perspektywie dwa lania tygodniowo przez miesiąc, albo tylko jedno jedyne teraz i będzie spokój, to wybór był dość oczywisty. Było jeszcze, rzecz jasna, trzecie wyjście – przychodzić na te spotkania i oszczędzić tyłek, ale właśnie – skoro pojawiła się możliwość, żeby mieć spokój z psychologiem już za chwilę, a nie przez jeszcze dwa miesiące mieć ten temat wciąż z tyłu głowy…
- No cóż, trochę mi przykro, że nie chcesz już się ze mną spotkać, ale rozumiem, że taka jest twoja decyzja, tak? – spytała pani psycholog
- Proszę nie brać tego do siebie… – powiedziałem desperacko – Ale wolałbym jednak w ten sposób.
- Ach, więc… no… przygotuj się…
– rzuciła krótko pani Agnieszka – Może na tej kanapie, przełożysz się przez to wysokie oparcie? A ja… a ja znajdę jakiś pasek.
- I naprawdę nie powie pani nic pani Teresie, że już nie będę przychodzić?
- Co? A… tak… tak, jakoś to z nią załatwię
– odpowiedziała nieprzytomnie – Skoro tak się umawiamy, to masz moje słowo.
Coś mi tu się nie zgadzało. Zachowanie pani psycholog nagle bardzo się zmieniło. Czy było to spowodowane tym, że zaskoczyła ją moja propozycja? A może pierwszy raz będzie wymierzać komuś lanie? Dla mnie najważniejsze jest jednak, żeby dotrzymała warunków umowy. A wygląda na osobę, której można wierzyć. A ja muszę jej wierzyć, bo jeśli o tym wszystkim dowiedziałaby się pani Teresa, to już jestem trupem…
- No co jest, Tomek? Jeszcze nie gotowy? – spojrzała na mnie surowo – Rozmyśliłeś się?
- Nie, nie, skąd
– poderwałem się szybko z kanapy, odwróciłem i przełożyłem się przez jej oparcie, eksponując tyłek
- Ale spodnie to chyba sam sobie ściągniesz? – rzuciła pani Agnieszka, podnosząc wzrok znad szuflady biurka, której zawartość intensywnie przerzucała
„Spodnie to jeszcze” – pomyślałem, ale mam nadzieję, że na tym się skończy. Liczyłem, że jeśli odsłoni się dzisiaj czyjś goły tyłek, to raczej pani psycholog, a nie mój. No, ale znowu się pogmatwało… Rozpiąłem spodnie i zsunąłem je do kolan, pozostawiając pośladki okryte tylko slipkami. Dobrze, że chociaż założyłem dzisiaj przypadkiem te markowe, a nie jakieś przetarte czy znoszone…
- No, to się chyba nada – stwierdziła pani Agnieszka, wyławiając z szuflady jakiś stary, skórzany pasek, strasznie sfatygowany – Nawet jeśli się na twoim tyłku rozleci w próchno, to i tak chyba nikomu nie jest już potrzebny.
Zamknęła szufladę, obeszła powoli biurko, po drodze jeszcze przekręciła klucz w drzwiach wyjściowych („Żeby nikt nam nie przeszkodził w trakcie”), podeszła do mnie i kilka razy świsnęła pasem w powietrzu, a mnie mimowolnie przeszedł lekki dreszcz. Znowu się wpakowałem, próbując przeforsować własną wersję wydarzeń. I zaraz za to zapłacę…
- To co, działamy? – spytała pani Agnieszka
- Mhm – potwierdziłem
- Ale… no wiesz… lanie zwykle dostaje się na goły tyłek, więc jeśli nie…
- Nie no, w porządku
– powiedziałem zrezygnowany i żeby już mieć to za sobą, złapałem za gumkę od majtek i zacząłem powoli zsuwać je z tyłka…
- Nieeee, dość! STOOOOOP!!! – pani psycholog wrzasnęła tak niespodziewanie i głośno, że przeraziłem się, co się właściwie tak nagle wydarzyło…
- O rany, Tomek, ty jesteś po prostu nie-sa-mo-wi-ty… – odezwała się po chwili, z ciężkim westchnieniem opadając na kanapę – Ubieraj się szybko i siadaj tu.
Nadal nie wiedziałem, co właściwie się stało, ale wyglądało na to, że chyba lania na razie nie będzie. Na szczęście nie zdjąłem slipek do końca, wrzask pani Agnieszki zatrzymał mnie w trakcie wykonywania tej czynności, a nawet na samym jej początku, bo odsłoniłem maksymalnie jedną trzecią pośladków i w tej idiotycznej pozie zastygłem. Teraz więc szybko wsunąłem na siebie wszystko co trzeba i posłusznie usiadłem na kanapie, oczekując jakiegokolwiek rozjaśnienia tej przedziwnej sytuacji.
- Łał, ale mnie przetrzymałeś… – powiedziała pani psycholog z mieszaniną rozbawienia i przerażenia – Byłam pewna, że złamiesz się wcześniej.
- Nie rozumiem…
– bąknąłem
- Czego nie rozumiesz? – pani Agnieszka spojrzała mi głęboko w oczy – Tomek, czy ty naprawdę myślałaś, że ja ci spuszczę lanie pasem na goły tyłek?! Rany, przecież to byłoby nieetyczne i chyba nawet nielegalne, złamałabym nawet nie wiem ile zapisów kodeksu psychologa i Bóg wie czego jeszcze.
- To dlaczego pani…
- Podpuściłam cię. Ale w dobrej wierze
– powiedziała poważnie – Bo gdy zapytałeś o to, czy są jakieś „inne sposoby” na rozwiązanie tej sytuacji, to coś mi się w głowie przestawiło. Przypomniały mi się zapisy z kilku notatek twoich nauczycieli odnośnie twojego zachowania. Że w sytuacjach gdy coś przeskrobałeś i miałeś jakieś konsekwencje do wyboru, to zwykle wybierałeś takie, które następują natychmiast i masz wtedy problem szybko z głowy. A czasami nawet sam prosiłeś o lanie, żeby uniknąć jakiejś poważniejszej twoim zdaniem konsekwencji, na przykład żeby się rodzice nie dowiedzieli. Bywało tak, prawda?
- Tak
– przyznałem
- Właśnie – ciągnęła pani psycholog – Dlatego postanowiłam to sprawdzić sama. Dałam ci identyczną możliwość, naprowadziłam cię na nią i czekałam, czy się wycofasz. Pamiętasz, pytałam cię kilka razy, czy się rozmyśliłeś? Straszyłam cię starym paskiem, tymi świśnięciami, kazałam ci zdjąć spodnie, a ty nic. Ale myślałam, że jak ci każę zdjąć majtki, to zrezygnujesz. Ale ty naprawdę byś to zrobił, prawda? – zapytała, a ja tylko kiwnąłem głową, unikając jej wzroku – I w ten sposób potwierdziło się wszystko, co podejrzewałam. Wybacz mi ten teatrzyk, na pewno nie było to w pełni zgodne ze sztuką psychologiczną, dobrze że udało mi się zatrzymać cię w ostatniej chwili i nie zaświeciłeś gołym tyłkiem na cały pokój, bo gdyby to się wydało to nawet nie chcę myśleć… Ale ten… nazwijmy to eksperyment, powiedział mi więcej o tobie niż cała godzina naszej rozmowy. Jestem pewna, że teraz będę znacznie lepiej mogła ci pomóc.
- Czyli nadal będę musiał przychodzić?
– skwitowałem ze spojrzeniem wbitym w podłogę
- Nie – usłyszałem odpowiedź
- Słucham? – podniosłem głowę
- Nie będziesz musiał przychodzić, bo już niemal na pewno wiem, w czym leży twój problem – powiedziała poważnie – I od tego momentu wszystko zależy od ciebie. Jestem pewna, że poprzez kilka rozmów będę potrafiła zwrócić twoją uwagę na pewne rzeczy, nakierować cię jakoś i ci pomóc. Ale jeśli nie będziesz chciał, żeby ci pomóc, jeśli na to nie pozwolisz, będziesz zamknięty na rady, to ja mogę stanąć na uszach, a i tak nic się nie zmieni. Dlatego proponuję takie rozwiązanie. Rezygnujemy z tych cotygodniowych spotkań, a twoja wychowawczyni dostanie informację, że wszystko jest pod kontrolą, że jesteś pod moją opieką i wszystko jest tak, jak miało być. Nie musisz do mnie przychodzić regularnie, ale jednak chciałabym zapracować na twoje zaufanie tak, żebyś chciał tu czasem do mnie wpaść i po prostu porozmawiać. Nie musi być co tydzień, ale wtedy kiedy będziesz miał ochotę i potrzebę. Nie musi być nawet w tym gabinecie, nie będziemy już robić żadnych testów, wypełniać papierów. Możemy usiąść na ławce przed szkołą, albo nawet na tej rurze obok boiska. Gdzie tylko będziesz chciał. A ja chciałabym, żebyś traktował to od tej pory jako relację z zaufaną osobą. Jak z przyjaciółką albo bliską koleżanką, do której idzie się porozmawiać, gdy ma się jakiś kłopot, coś się nie układa w życiu, albo nie wie się co zrobić. To co, możemy się tak umówić? Wpadniesz czasem i pogadamy?
Patrzyła mi teraz głęboko w oczy siedząc tuż obok mnie. Zniknął cały dystans, jaki dzielił mnie od niej, ale nie ten fizyczny, tylko ten psychiczny. Chyba właśnie w tym momencie stało się to, co pani psycholog starała się osiągnąć od początku tego spotkania. Zdobyła moje stuprocentowe zaufanie. Jej spokojny, ciepły głos, sposób w jaki wszystko tłumaczyła, to jak trafnie interpretowała moje zachowania, to że mnie nie oceniała tylko starała się zrozumieć… Ale też znacznie więcej. Jakiś taki klimat bezpieczeństwa i wzajemnej akceptacji unosił się nad tą czarną kanapą. To wszystko naraz, gdy w jednej chwili sobie to uzmysłowiłem, przekonało mnie bez żadnych wątpliwości. Chyba jeszcze nigdy wcześniej, nigdy w życiu nie czułem się tak dobrze psychicznie. Nie czułem się tak rozumiany, tak akceptowany i tak pewny, że mogę powiedzieć wszystko, zrobić wszystko, zapytać o wszystko. Nawet o fantazjach związanych z pośladkami pani Agnieszki już dawno zapomniałem. Teraz nie była ona już dla mnie atrakcyjną dziewczyną z fajnym tyłkiem. Stała się kimś, komu mogłem w pełni zaufać i powierzyć wszystkie swoje sprawy. Tak swobodnie i pewnie nie czułem się nawet z Beatą, czy wcześniej z Eweliną. Przewaga pani psycholog nad nimi polegała na tym, że po pierwsze ona niczego ode mnie nie oczekiwała, nie potrzebowała wsparcia, pomocy, opieki, a po drugie – była od nich bardziej doświadczona życiowo, zatem w pełni mogłem polegać na jej radach. Była kimś w rodzaju przyjaciółki, starszej siostry i mądrego doradcy w jednym. A być może wtedy ja właśnie kogoś takiego potrzebowałem najbardziej.
Gdy więc teraz patrząc mi w oczy, uśmiechając się szczerze i trzymając pewnie swoją dłoń na moim ramieniu, pytała czy jej zaufam i czy wpadnę kiedyś pogadać, odczułem taką ulgę i spokój wewnętrzny, że wręcz chciałem się do niej przytulić (bez żadnych seksualnych podtekstów). Na szczęście powstrzymałem się jednak, uśmiechnąłem się szczerze i powiedziałem:
- Tak, przyjdę na pewno.
A tego, że tak się stanie, byłem wtedy tak pewny, jak chyba dotąd jeszcze niczego w życiu.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 14.08.2016)

1 komentarz:

  1. Tomku, od trzech lat nie piszesz. Czy to znaczy, że już w domu nie jesteś karany laniem? Jak obliczyłem, masz siedemnaście lat i zapewne chodzisz do szkoły średniej, w której już nie stosuje się tego rodzaju kar? Ze mną były problemy, więc wysłano mnie do szkoły zakonnej z internatem, słynącej z surowej dyscypliny, w tym ze stosowania kar cielesnych. W klasach obok tablicy znajdowały się kubły z wodą, do ktorych wstawiona była rózga. Stała także specjalna barierka. Gdy nauczyciel decydował się doraźnie ukarać krnąbrnego ucznia, kazał mu podejść do barierki, stanąć przodem do niej, a tylem do klasy, zsunąć spodenki (bo nosiliśmy regulaminowe mundurki) i slipy, pochylić się, sam wyjmował z wiadra rózgę i wymierzał razy na cztery litery. Częściej jednak wystawiali skierowanie do profosa od dyscypliny. Szło się do niego po lekcjach. Przed jego gabinetem ustawiała się kolejka delikwentów, którzy coś zbroili i teraz ma ich ukarać. Po wejściu do środka oddawało się profosowi skierowanie, w którym dokładnie opisane było przewinienie (spóźnienie lub trzykrotne niewystarczające przygotowanie do lekcji, brak pilności, rozmowy i przeszkadzanie w lekcji, podpowiadanie, używanie wulgaryzmów). W zależności od jego wagi ustalał, ile dostanie się uderzeń i jakim narzędziem. Do dyspozycji miał skórzany pas na trzonku, rózgę, trzcinę, rzemienną dyscyplinę i drewnianą klepkę. Gdy to już ustalił, delikwent wędrował na specjalne urządzenie przypominające klęcznik, na którym się klękało, opuszczało spodenki i majtki i przekładało przez oparcie. Wtedy profos stawał z tyłu i wymierzał uderzenia, które trzeba było samemu na głos odliczać. Za najbardziej rażące wykroczenia jak bójki, picie alkoholu, palenie papierosów lub przeciwko moralności (onanizm, nieprzyzwoite zachowanie między kolegami) wymierzana była publiczna chłosta podczas apelu wszystkich uczniów w szkole w sali gimnastycznej w soboty (nauka odbywała się wtedy przez sześć dni w tygodniu). Na specjalnym podwyższeniu ustawione było urządzenie z gabinetu profosa, aby egzekucja kary była dla wszystkich dobrze widoczna, a przy nim stał profos. Ojciec przełożony wyczytywał uczniów, którzy mają zostać ukarani, z podaniem występku, którego się dopuścili. Wywołani ustawiali się w kolejce pod podwyższeniem, na które wchodzili pojedynczo. Delikwent zdejmował marynarkę i oddawał do potrzymania stojącemu za nim, a na górze opuszczał spodenki i slipy, układał się, a profos wyliczał uderzenia. Po otrzymaniu kary w klasie, w gabinecie profosa czy apelu dziękowało się za nią i obiecywało poprawę oraz całowało w rękę nauczyciela lub profosa.

    OdpowiedzUsuń