Ciepły, kwietniowy wiatr czesał źdźbła niekoszonej jeszcze trawy. Gnał po błękitnym niebie białe, kłębiaste chmury, bez których trudno wyobrazić sobie wiosnę. Rozpoczęły się już regularne zajęcia WF-u na świeżym powietrzu, toteż boisko szkolne pełne było jakichś drugo- albo trzecioklasistów grających w piłkę pod opieką nauczyciela. Inny nauczyciel przechadzał się w oddali, pod płotem, tuż obok tylnego wyjścia ze szkoły. Sprzątaczki coś porządkowały w szkolnym ogródku, woźny jeździł taczką, a nad wszystkim „czuwał” majestatyczny, trzykondygnacyjny budynek mojej „tysiąclatki”. Całą tą wiosenną miniaturkę widziałem jak na dłoni, siedząc na rurze okalającej bieżnię wchodzącą w skład szkolnych boisk. Obok mnie siedziała Ewelina. Dosłownie przed chwilą spotkaliśmy się, po raz pierwszy po kilkutygodniowej przerwie. W tym semestrze coraz trudniej było nam zgrać nasze plany lekcji. Na szczęście dziś, we wtorek, oboje mieliśmy tylko po pięć lekcji. I teraz, po krótkim przywitaniu, siedzieliśmy obok siebie w milczeniu, delektując się wiosennym wiatrem i łapiąc na twarze tak wyczekiwane przez całą zimę promienie słoneczne.
- Cieszę się, że już wróciłeś – odezwała się w końcu Ewelina
- No, ja też – powiedziałem tylko, bo i nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć
- To opowiadaj, jak było na zielonej szkole. Krążą już o was różne plotki – dodała z zawadiackim uśmiechem, a ja uświadomiłem sobie, jak bardzo mi tego uśmiechu brakowało. Nie pozostało mi jednak nic innego, jak streścić wydarzenia z klasowego wyjazdu, nie pomijając oczywiście pikantnych szczegółów dotyczących naszego zachowania. Opowiedziałem o zniszczonej gablocie, o zbiorowej odpowiedzialności za to, potem o tym, jak stałem na czatach, gdy Rafał palił papierosy i jak boleśnie tego pożałowałem, wreszcie o tym jak Marcin dostał lanie na gołą pupę przed niemal całą klasą, a nawet o tym, jak przez własną głupotę zamknąłem się w szafie pani Iwony...
Przemilczałem tylko ostatnie wydarzenia. Relacja o tym, jak sprzątaczka z pensjonatu na moich oczach wysikała się na podłogę w swoim własnym domu, za karę kazała mi to potem sprzątać, a następnie jeszcze sprała mi tyłek przywiązując uprzednio ręce do krzesła, wydawała mi się na tyle nieprawdopodobna dla jakiegokolwiek słuchacza, z najbliższą koleżanką włącznie, że postanowiłem ją – przynajmniej na razie – pominąć. Ale i bez tej opowieści moje słowa zrobiły na Ewelinie duże wrażenie. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nauczyciele na pewno również te wydarzenia już obgadali i wzmocnią dyscyplinę na „zielonoszkolnych” wyjazdach kolejnych klas. Ewelina zamknęła więc wątek zapewnieniem, że musi ostrzec swoją klasę, aby podczas ich wyjazdu, który już niedługo, nie powtórzyć naszych doświadczeń.
- W każdym razie dobrze, że już wróciłeś. Kto wie, co by się zdarzyło, gdybyście zostali dłużej… A poza tym… – zawahała się nagle – A poza tym… tęskniłam za tobą…
- Eee… Ja za tobą też – odpowiedziałem zaskoczony – Ale teraz, przynajmniej do twojego wyjazdu, możemy się widywać częściej – dodałem z uśmiechem
- Wiesz, właściwie to… – Ewelina trochę posmutniała – No w czasie szkoły tak, ale popołudniami… nie bardzo…
- Dlaczego?
- Mój tato…
- Co? Zabronił ci się ze mną spotykać?!
- Nie… To znaczy.... no, tak jakby… Pamiętasz jak mówiłam, że on uważa, że to przez ciebie się opuściłam w nauce? No, to mimo że poprawiłam część ocen, to dalej jest na ciebie cięty. Zapowiedział mi ostatnio, że jak cię znowu ze mną zobaczy, to już nie będzie cię odprowadzał do wychowawczyni, tylko od razu zleje ci tyłek.
- Tak powiedział?
- No… Tomek, a ja cię nie chcę narażać. On naprawdę to zrobi, jak nas razem zobaczy, znam go. Wleje ci pasem na gołą. I na pewno każe mi na to patrzeć! A ja nie chcę, żebyś cierpiał. I nie zniosę patrzeć na to... Wiem, że mieliśmy się razem uczyć, ale to będzie chyba naprawdę trudne teraz…
Zamyśliłem się. Chyba nawet nie nad tym, co powiedziała Ewelina, ale bardziej nad idiotyzmem tej sytuacji. To już naprawdę wygląda, jakby los sobie robił ze mnie żarty. Jeszcze rok temu byłem normalnym, zadowolonym z życia dwunastolatkiem, który nie wiedział nawet jak smakuje klaps, nie mówiąc o poważniejszych karach cielesnych. A od tego czasu tyłek, i to najczęściej goły, sprali mi już: nauczyciele (i to niejeden), ciocia, sąsiadka, ojciec kolegi, sprzątaczka z ośrodka wczasowego… Lanie grozi mi nadal w szkole, w domu, na zajęciach pozalekcyjnych, a teraz się okazuje, że między szkołą a domem również – od taty najlepszej koleżanki. Właściwie zatem nie powinno mnie to już dziwić, jedna osoba mniej czy więcej, co za różnica…
Te gorzkie rozmyślania przerwałem, gdy do miejsca gdzie siedzieliśmy, zbliżył się ten nauczyciel, który przechadzał się w oddali, pod płotem. Okazało się, że to nie jest zwykły nauczyciel, pilnujący porządku w ramach dyżuru. To była sama pani wicedyrektor. Zatrzymała się obok nas, przyglądając się nam badawczo.
- A wy już po lekcjach?
- Tak – potwierdziliśmy oboje
- To co wy tu robicie, zamiast iść do domu?
- Wiosna, pani dyrektor! – powiedziała Ewelina wesoło, a nauczycielka uśmiechnęła się lekko i poszła dalej
Kurcze, jaka to jest fantastyczna dziewczyna! A ja zamiast cieszyć się z czasu spędzonego z nią, zamartwiam się, że od jej ojca mogę dostać lanie. No i co z tego? Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni, niestety… Ale mam się tym przejmować? Niedoczekanie!
- Posłuchaj, na pewno coś wymyślimy – zapewniłem ją szybko – Mamy raz w tygodniu te dwie godziny wolne, gdy kończymy wcześniej lekcje. Możemy też spotykać się na dużej przerwie i coś powtórzyć. Jakoś damy radę, zobaczysz.
- Tak? Byłoby świetnie, bo widzisz, jak mówiłam, poprawiłam już część ocen. Mam szansę nawet na średnią 4,5 na koniec roku, ale zwłaszcza matmę muszę jeszcze mocno podciągnąć…
- No, to postanowione, zaczniemy od matematyki – zawyrokowałem – Będziesz mieć 4,5 na koniec, nie ma innej opcji!
- Tomek, jesteś wspaniały! – powiedziała radośnie Ewelina i po raz drugi w życiu pocałowała mnie w policzek. Tym razem jednak siedziałem na rurze, a nie na krześle, zachwiałem się i poleciałem do tyłu na plecy. Zapewniłem, że nic mi się nie stało, ale zanim się pozbierałem z ziemi, zwróciłem uwagę na jeden szczegół. Ewelina nadal siedziała na rurze, a jej pośladki wypięte były teraz w moją stronę. W tej pozycji jasnoniebieskie dżinsy ciasno opinały tą jej część ciała, która wyraźnie się zaokrągliła przez ostatnie kilka miesięcy. Miałem porównanie, bo widziałem jej gołą pupę, gdy dostawaliśmy razem lanie i potem, gdy dostała od swojego taty. Wtedy to był zwyczajny, płaski, niczym nie wyróżniający się tyłek. Teraz krągłość jej pupy sprawiła, że znowu zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego, serce jakby przyspieszyło bicie, a w żołądku poczułem dziwną sensację.
- Oj, daj spokój, z tą nauką to normalna koleżeńska pomoc – powiedziałem, gdy już usiadłem z powrotem na rurze
- Wcale nie, ale i tak dziękuję – zarumieniła się i dodała – Wiesz, Tomek, ja naprawdę bardzo cię lubię i…
- Ja też bardzo cię lubię… – nie dokończyłem, bo w tym momencie Ewelina wsunęła swoją dłoń w moją
- Nie przeszkadza ci to? – spytała, wskazując wzrokiem na nasze złączone ręce
- Nie – powiedziałem tylko i ścisnąłem jej dłoń
Ewelina przysunęła się do mnie jeszcze bliżej i siedzieliśmy tak w milczeniu, trzymając się za ręce, a białe chmury płynęły po błękitnym niebie.
(pierwotnie
opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl
dnia 27.06.2013)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz