środa, 26 grudnia 2018

(22.) Zielona szkoła (część 7. - ost.)


Szefowa sprzątaczek prowadziła mnie długim korytarzem w kierunku holu, trzymając mocno za ramię. Wciąż byłem w szoku po jej niespodziewanej interwencji i teraz w głowie miałem kompletną pustkę. Nie wiedziałem, czy bronić się, czy posłusznie poddać, nie rejestrowałem nawet wszystkich słów, które ta kobieta do mnie mówiła. W pewnej chwili usłyszałem jednak: „Idziemy do twoich nauczycieli” i jakbym dostał obuchem w głowę. Ciężkie krople potu wystąpiły mi na czoło. Ale się wpakowałem… Przecież jeśli zostanę zaprowadzony do wychowawczyni, to ta z pewnością uzna mój „czyn” za naruszenie zasad, a wtedy jutro rano, a może nawet jeszcze dziś po kolacji, dostanę przy całej klasie lanie na goły tyłek…

Aż mi się słabo zrobiło przez moment, ale nie miałem teraz czasu na takie użalanie się nad sobą. Nie mogę do tego dopuścić, muszę coś zrobić! W tamtej chwili wydawało mi się, że mam tylko dwa wyjścia, bo wyrwać się i uciekać nie ma sensu – przecież szefowa sprzątaczek przyjdzie wtedy na którąś z lekcji i bez trudu mnie zidentyfikuje, a nie mogę ukrywać się do końca zielonej szkoły. Mogłem zatem albo błagać ją, aby nie prowadziła mnie do wychowawczyni, tylko sama ukarała – stara sztuczka, ale teraz mogłaby nie zadziałać. Ta pani zaraz by pewnie zaczęła się domyślać, dlaczego tak bardzo boję się doprowadzenia do nauczycielki, że aż wolę karę od obcej osoby, więc z pewnością – na złość, albo z ciekawości – specjalnie by mnie właśnie do pani Teresy zaprowadziła. W tej sytuacji mogłem chyba zrobić tylko jedno – zdenerwować sprzątaczkę, aby sama zechciała mnie ukarać, zanim doprowadzi mnie do wychowawczyni. Nie miałem przecież nic do stracenia. Jeśli nie zadziała, i tak oberwę od pani Teresy. A co szkodzi spróbować…?

Zacząłem więc wyrywać się i stawiać opór. Szefowa sprzątaczek wzmocniła uścisk, a w końcu warknęła: „Uspokój się, bo sama ci spiorę dupsko!”. O właśnie! O to mi chodziło! Jak już i tak mam dostać lanie, to wolę w zaciszu pokoju od tej kobiety, niż na środku klasy, na oczach wszystkich kolegów, a może i koleżanek. Dlatego zachęcony tą perspektywą, dalej wyrywałem się i marudziłem. W końcu przełożona sprzątaczek chyba nie wytrzymała, zatrzymała się i dość mocno mną potrząsnęła, krzycząc przy tym:
- Co się z tobą dzieje?! Uspokój się do diabła!
- Ale przecież ja nic złego nie zrobiłem! Nie zniszczyłem nic i w ogóle… Proszę mnie puścić.
- Nie zrobiłeś nic…? – kobieta chyba była na skraju wytrzymałości, wycedziła to niemal przez zaciśnięte zęby – Nic to ty nie rozumiesz, smarkaczu jeden! Ale jak sobie chcesz…
Po tych słowach znowu zmusiła mnie, żebym szedł za nią, a ja trochę przestałem się opierać. Zobaczymy, jaki efekt dała moja demonstracja. Chwilę potem uznałem, że chyba niezły. Milcząca teraz kobieta poprowadziła mnie schodami w dół, zamiast w górę, gdzie mieściły się pokoje nauczycielek. Po kilkudziesięciu sekundach zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami w piwnicznym korytarzu. W słabym świetle dostrzegłem na nich tabliczkę: „Renata K…. – przełożona obsługi". Teraz już przynajmniej wiedziałem jak się nazywa moja prześladowczyni. Pani Renata odszukała w kieszeni klucz, otworzyła drzwi i wepchnęła mnie do niewielkiego pomieszczenia, gdzie stało małe biurko, spora szafa i mnóstwo różnych przyrządów do sprzątania. Wszystko idzie dobrze – teraz dostanę tutaj od niej lanie i nauczyciele o niczym się nie dowiedzą, a ja spokojnie zdążę jeszcze na kolację. Taki jest plan.

Utwierdziłem się w jego słuszności, gdy pani Renata zdjęła roboczy fartuch i odwiesiła go do szafy. Pewnie po to, żeby nie krępował jej ruchów, gdy będzie mi wymierzać klapsy. Zaraz jednak założyła na siebie płaszcz, wzięła z biurka jakieś inne klucze i wyprowadziła mnie z pokoju. Ups, co jest? Tak nie miało być. Więc jednak idziemy do wychowawczyni…? Ale po co w takim razie jej ten płaszcz?
Zagadka natychmiast rozwiązała się. Zamiast w kierunku pokoju nauczycielki, pani Renata wyprowadziła mnie tylnym wyjściem z budynku pensjonatu. Po chwili otwierała już inną furtkę, za którą w oddali – mimo zapadających ciemności – dostrzegłem niewielki, parterowy dom. Teraz sobie przypomniałem, że przecież pani Renata wspominała pani Teresie, że mieszka tuż obok ośrodka. Więc zmierzamy do jej domu. Hmm, ciekawe. A może nawet obejdzie się bez lania…?

Pani Renata otworzyła drzwi i zapaliła światło w ponurym, zimnym korytarzu. Potem przeprowadziła mnie do obszernej kuchni, gdzie wzięła czajnik i nastawiła wodę. Stałem jak głupi na środku, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Tymczasem kobieta nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, spokojnie przygotowała sobie herbatę i usiadła z filiżanką przy stole. Wtedy spojrzała na mnie surowo.
- Chyba nawet dobrze się stało, że nie zaprowadziłam cię do nauczycielki – powiedziała powoli – Pokrzyczała by pewnie na siebie, zrobiła awanturę, może nawet dała w tyłek, ale co z tego? Spłynie to po tobie jak po gęsi i zaraz znowu będziesz robić tak dalej. Znam takich jak ty… Powiedz mi, kolego, czy jak idziesz do kogoś w gości, to zachowujesz się jak u siebie w domu, brudzisz, hałasujesz, nie dbasz o meble, o wyposażenie?
- No, nie…. – bąknąłem
- No właśnie. A tutaj, w pensjonacie, jesteście gośćmi. Ale czujecie się jakby to było niczyje! I można to zepsuć, zniszczyć, bo i tak w razie czego kupią nowe, albo posprzątają. Już pierwszego dnia rozwalacie gablotę, która tu wisiała od lat. Trzaskacie drzwiami, wrzeszczycie, biegacie jak pijane zające po schodach. Albo jak ty – załatwiasz się do doniczki, bo nie chciało ci się iść do innej łazienki, gdy twoją zalało. No tak było, tak było, prawda?
- Tak, tak było… Przyznaję… – spuściłem wzrok
- Otóż to. Tak było, i tak będzie dalej, dopóki nie przekonasz się na własnej skórze, że czyjąś pracę i czyjeś rzeczy trzeba szanować. I ja cię tego nauczę. Znasz takie powiedzenie: jak Kuba Bogu…? – zapytała retorycznie, biorąc duży łyk z filiżanki
Nie wiedziałem, czy mam jednak odpowiedzieć, że znam; w ogóle nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Dziwnie się to wszystko potoczyło. Niby prawi mi kazania, ale jakimś taki spokojnym, wręcz przyjaznym głosem, popijając sobie herbatkę. A gdyby zamierzała mnie ukarać, to już by to chyba zrobiła; tymczasem nic do tego nie zmierza…

Po dłuższej chwili wreszcie pani Renata dopiła herbatę, wstała od stołu i przeszła z kuchni do korytarza, każąc mi iść za sobą. Stanąłem w progu, gdy zdarzyło się coś tak nieoczekiwanego, że aż mnie zamurowało. Pani Renata przykucnęła na środku przedpokoju, podwinęła spódnicę, zsunęła majtki i wypięła tyłek. Mimo słabego światła,  bez trudu widziałem przynajmniej połowę jej gołych pośladków. Byłem w totalnym szoku. Nie wiedziałem czy odwrócić wzrok, czy wyjść z przedpokoju.
- Powinnam to zrobić w twoim pokoju, najlepiej na twoim dywanie, ale niestety nie mamy takiej możliwości - mówiąc to spojrzała na mnie ze złośliwym uśmiechem. A potem odwróciła wzrok, wzięła głęboki oddech i przymknęła oczy. Dopiero po chwili zorientowałem się, o co w tym chodzi, gdy na posadzce, pod pupą pani Renaty, pojawiła się powiększająca się plama. Stateczna kobieta pod „pięćdziesiątkę”, szefowa sprzątaczek w górskim pensjonacie, wysikała się na podłogę w swoim własnym domu… Jak jakaś psychopatka po prostu...
- A teraz to posprzątasz – powiedziała spokojnie, naciągając majtki – Tam jest wiadro i szmata.
- Nie! – zaprotestowałem w przypływie nagłej odwagi, wciąż jeszcze będąc chyba w szoku
- Słucham?! Masz zrobić dokładnie to, co ja robię każdego dnia, sprzątając po takich jak ty!
- Nie, ja nasikałem do donicy, ziemia wszystko wciągnęła, a nie na podłogę. Więc nic pani nie musiała po mnie sprzątać.
- Gówno mnie obchodzi, gdzie nasikałeś! – krzyknęła – Gdyby tam nie było tej donicy, pewnie byś nalał na podłogę. W łazienkach co chwilę jest nasikane na deskę i na podłogę. Teraz przynajmniej zobaczysz jak to jest, jak się to wyciera. Sprzątaj!
- Nie będę sprzątać! – też prawie krzyknąłem nie wiedząc co robić – Pani oszalała!
Ugryzłem się w język niestety o trzy sekundy za późno. Cień zaskoczenia przebiegł po twarzy pani Renaty, chyba nikt jej się tak jeszcze nie stawiał, ale natychmiast zdziwienie ustąpiło miejsca złości. W ułamku sekundy, po raz pierwszy w życiu dostałem w twarz. Zapiekło przez chwilę, ale ważniejszy był efekt psychiczny. W mgnieniu oka uleciał ze mnie cały bunt i chęć stawiania się. Przerosło mnie to wszystko, miałem już dość, chciałem do domu, do mamy…
- To za pyskowanie – głos pani Renaty przywrócił mnie do rzeczywistości – Widzę, że bez lania się nie obejdzie, ale i tak najpierw to posprzątasz – dodała ostro
Milczałem kompletnie skołowany. Przed chwilą wydawało mi się, że lanie będzie całkiem "bezbolesnym" wyjściem z tej sytuacji, ale nagle wszystko się skomplikowało.
- Dalej nic? - spojrzała na mnie podejrzliwie - Cóż... i tak w końcu posprzątasz, zmuszę cię do tego. Ale skoro ci się do tego nie spieszy, to poczekasz jeszcze chwilę aż zrobię tu jeszcze kupę i ją też posprzątasz.
Nie wiedziałem czy mi się to śni, czy nie, ale czułem się kompletnie oderwany od rzeczywistości. Pani Renata bowiem ponownie podwinęła spódnicę i kucnęła wypinając goły tyłek.
- Przynieś mi rolkę papieru toaletowego - wskazała wzrokiem drzwi do łazienki
- Nie, proszę pani, ja to posprzątam! - wrzasnąłem jak oparzony, bo zorientowałem się, że ta wariatka naprawdę nie żartuje
- Za późno! - warknęła
- Proszę, ja już sprzątam - zacząłem wymachiwać bezładnie rękami
- Przynieś... mi... papier! - powtórzyła z jeszcze większym naciskiem - A jeśli nie zrobisz tego natychmiast, to oprócz sprzątania będziesz też podcierał mi tyłek. A potem go pocałujesz!
Poleciałem błyskawicznie do łazienki, godząc się z tym, że za chwilę odbędzie się najbardziej ohydne sprzątanie w moim czternastoletnim życiu, złapałem pierwszą z brzegu rolkę i podałem ją kucającej w kuchni kobiecie. Oczyma wyobraźni widziałem już najgorsze, widziałem na podłodze coś więcej niż tylko mokrą plamę...

Pani Renata wzięła ode mnie papier i natychmiast wstała. Odruchowo spojrzałem na posadzkę, ale tam nadal była tylko plama.
- Widzę, że wreszcie zaczyna coś do ciebie docierać - powiedziała szefowa sprzątaczek triumfalnie. Potem odwróciła się, zaszczycając mnie widokiem swojego tłustego tyłka w pełnej krasie. Sięgnęła po stojące w kącie szmatę i wiadro, wciskając mi je do rąk. Napełniłem je wodą i kucnąłem obok pokrywającej posadzkę kałuży.
- Bierz się do pracy! - rozkazała, wciąż nie ubierając się - Jak nie będę zadowolona ze sprzątania, to zaraz będziesz ścierał coś gorszego niż siki. Masz trzy minuty, a ja na wszelki wypadek się już nie będę ubierać. Czas start!
Z największym obrzydzeniem starłem chyba wszystko, umyłem podłogę, a następnie wypłukałem w łazience szmatę. Potem suchą ścierką wytarłem podłogę do sucha, a potem chyba przez kolejne trzy minuty szorowałem pod umywalką dłonie. Cały czas drżałem, chociaż nie było mi zimno, a w pewnej chwili poczułem się, jakbym miał się porzygać. Gdy wróciłem, pani Renata wciągnęła już majtki na swoje wielkie dupsko.
- Widzisz jaka to przyjemność? - odezwała się do mnie gdy stanąłem obok efektów mojego sprzątania - Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy. A teraz do kuchni. Dostaniesz jeszcze w dupę za wykłócanie się.

To, co przed chwilą musiałem zrobić, najbardziej surowy nauczyciel uznałby pewnie za wystarczającą karę, ale nie pani Renata. Ta kobieta jest naprawdę nienormalna… Nie miałem już jednak sił, przede wszystkim psychicznych, aby protestować. Chciałem mieć już ją z głowy, iść do ośrodka, do swojego pokoju i nigdy w życiu nie powiedzieć nikomu, co się tu wydarzyło. Posłusznie udałem się więc z powrotem do kuchni. Pani Renata postawiła na środku taboret, mówiąc:
- Pierwotnie nie miałam takiego zamiaru. Chciałam ci tylko dać nauczkę tym sprzątaniem. Ale za to stawianie i kłócenie się ze mną, też musisz dostać karę. Dlatego możesz mieć o to pretensje tylko do siebie. Oprzyj się rękami o ten stołek.
- Bla, bla, bla, pretensje do siebie… stary tekst – pomyślałem, ale bez ociągania się oparłem się o niski taboret. Tak niski, że głowę miałem na wysokości tyłka. Wtedy pani Renata… przywiązała mi dłonie do stołka.
- To po to, żebyś znowu się nie wygłupiał – powiedziała, po czym rozpięła mi spodnie, zsunęła je do kolan i dodała – Wypnij dupsko!
Znowu tylko w myślach powiedziałem jej, że dupsko to ona sama ma, a w rzeczywistości wykonałem to, o co prosiła, zastanawiając się jak idiotycznie muszę teraz wyglądać. Mimo tego, że lanie dostałem w życiu już kilkanaście razy, wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tego głupiego uczucia, gdy stoję z wypiętym tyłkiem przed obcą osobą, kompletnie bezbronny i mogę tylko czekać na ciąg dalszy. A w takiej pozycji, tak nisko pochylony, jeszcze nigdy dotąd nie dostałem. Bałem się nawet, że gdy zacznie mi wymierzać klapsy, po prostu się przewrócę, razem z tym stołkiem, ale w tym samym momencie pani Renata lewą ręka mocno złapała mnie w pasie, a prawą ręką wlepiła mi pierwszego klapsa. Na szczęście przez majtki, bo był tak solidny, że na gołą pupę bolałby pewnie jak jasna cholera. I dobrze, że mnie trzymała, bo biła tak energicznie, że z pewnością bym stracił równowagę i razem z tym taboretem przywiązanym do dłoni, poleciał do przodu na pysk. Dostałem dwadzieścia takich solidnych uderzeń, gdy pani Renata przerwała:
- Chyba za słabo cię leję, bo widzę, że to wcale cię nie rusza.
- Właśnie bardzo boli i już mam dość – powiedziałem, starając się, aby mój głos brzmiał jak bardzo obolały
- Akurat! – prychnęła pani Renata, jednym ruchem ręki zsunęła mi majtki i wlepiła mi siarczystego klapsa na goły tyłek
- Aaach! – syknąłem z bólu
- No! – powiedziała pani Renata z satysfakcją – Teraz dopiero przećwiczę ci dupsko.
Niestety, jak powiedziała, tak zrobiła. Dostałem kolejne dwadzieścia tak solidnych klapsów, ale już na gołą pupę, więc bolało dwa razy bardziej i tak specyficznie ciągnęło. Od dziesiątego uderzenia prawie krzyczałem, tak miałem dość, ale na pani Renacie nie robiło to wrażenia. Wręcz przeciwnie. Po każdym moim „Ach!” i „Ałaa!!!” mruczała pod nosem „No, o to chodzi”. Po każdym moim „Proszę, już dość…”, mówiła „Jeszcze czego!”. W końcu skończyła, a ja nie mogłem nawet ubrać się od razu, tylko z gołym tyłkiem stałem jak głupi, czekając aż pani Renata odwiąże mi ręce od taboretu. W końcu byłem chyba wolny. Z bijącym sercem, i z niedowierzaniem że to już koniec, poszedłem za panią Renatą do drzwi wyjściowych. Jeszcze stojąc w progu musiała walnąć mi kolejne kazanie:
- Nie mam złudzeń, że się czegoś nauczyłeś. Nauczyciele wam pobłażają („Akurat!” – pomyślałem), tłumaczą was, usprawiedliwiają, że okres dojrzewania, to i takie są efekty. Gdybym była twoją matką albo wychowawczynią, przynajmniej raz w tygodniu dostawałbyś w dupsko tak jak przed chwilą. Może wtedy byłaby jakaś nadzieja. Wspomnisz moje słowa.
- Do widzenia! – powiedziałem tylko, zmierzając jak najszybciej w kierunku oświetlonego pensjonatu, mając w duchu głęboką nadzieję, że wbrew tym słowom, już nigdy tej wariatki nie spotkam.

(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 19.02.2013)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz