środa, 25 kwietnia 2018

(14.) Guma do żucia

Rodzice wrócili z kilkudniowego wyjazdu i wszystko odmieniło się jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdy ich nie było, kłopoty piętrzyły się, co chwilę coś mi nie wychodziło, a teraz wszystko układało się wręcz idealnie. O aferze z pobiciem Darka na WF-ie już chyba wszyscy zapomnieli, choć nie minął nawet tydzień. Minąłem nawet tego kretyna ze dwa razy na szkolnym korytarzu, ale nic się nie wydarzyło. Nie zauważył mnie, lub wolał nie zauważyć. Dalszego ciągu nie przyniosła też sprawa z panią Ireną – sąsiadką, która pod nieobecność rodziców postanowiła mnie „wychować” przy pomocy lania gumowym klapkiem, a potem stania w kącie z gołym tyłkiem. W każdym razie - słowa dotrzymała i nie powiedziała nic rodzicom, więc chociaż tyle. Odtąd za każdym razem, gdy ją spotykałem, mówiłem jej z przesadną uprzejmością „Dzień dobry!”, w duchu obiecując sobie, że już nigdy nie przekroczę progu jej mieszkania. A jej zdziwiona mina wówczas była naprawdę bezcenna.
Na tym nie koniec dobrych wiadomości. W drugim tygodniu nowego semestru pani Marlena poinformowała nas, że część lekcji polskiego w tym półroczu poprowadzi z nami praktykantka – studentka polonistyki, pedagogiki czy czegoś takiego. Genialnie! Im mniej pani Marleny, tym lepiej. Byle tylko wytrzymać te kilka miesięcy do końca roku szkolnego, a może w VIII klasie zmienią nam nauczycielkę polskiego? Zawsze warto mieć nadzieję. Także w drugim tygodniu po feriach odbyło się losowanie terminów wyjazdów na „zielone szkoły”. W naszej szkole tradycją było, że tego rodzaju wyjazdy są dla klas szóstych, siódmych i ósmych. Szóste klasy jadą zwykle na turnusy 5-dniowe, a siódme i ósme – 10-dniowe. A żeby nie było przepychanek przy ustalaniu terminów, przeprowadzano losowanie. Wszystkich klas zainteresowanych było bowiem aż 9 (3 szóste, 3 siódme i 3 ósme), a należało to wszystko zmieścić w okresie trzech miesięcy (od marca do końca maja). I w tym losowaniu fortuna przydzieliła mojej klasie pierwszy termin wyjazdu – już za niecałe dwa tygodnie. Owszem, może jeszcze będzie trochę chłodno w górach (bo tam jeździmy), ale dzięki temu szykuje się kolejna dłuższa przerwa od szkoły, niemal tuż po feriach. Co więcej, oznaczało to, że przesunie się pierwsze spotkanie z psychologiem, do którego zmusiła mnie wychowawczyni po aferze z Darkiem. Terminy tak się ułożyły – jak szybko sprawdziłem w kalendarzu – że na tą wizytę pójdę dopiero po powrocie z zielonej szkoły. Żyć nie umierać! Właściwie jedynym przykrym obowiązkiem przed wyjazdem zostały te całe zajęcia poprawcze, na które musiałem chodzić dzięki nieodpowiedniemu zachowaniu w pierwszym semestrze. Ale trudno, jakoś przeżyję te dwie godziny. Akurat tego nie mogę sobie odpuścić, bo wtedy moja wychowawczyni, która i tak już wiele razy poszła mi na rękę, na pewno straci do mnie cierpliwość, a wówczas o wszystkim dowiedzą się rodzice. A co by się wówczas działo, nawet nie chciałem sobie wyobrażać… Realna groźba lania od mamy na gołą pupę przerażała mnie bardziej niż wszystko inne, niż pani Marlena nawet.
Mocne postanowienie, że nigdy nie dopuszczę do najgorszego, pomagało mi, gdy szedłem w środę na godzinę 16:00 do szkoły, na zajęcia poprawcze właśnie. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale może to i lepiej. A może wcale nie będzie tak źle? Wdrapałem się po schodach na drugie piętro i zobaczyłem otwarte drzwi klasy na końcu korytarza. To była sala od języka polskiego. Zły znak – pomyślałem. Na szczęście w środku nie było pani Marleny. Rozejrzałem się szybko. W ławkach siedziało już ponad 20 uczniów, chłopcy i dziewczyny. Bałem się, że będą to jacyś szkolni chuligani i recydywiści, z którymi dotąd nie miałem nic wspólnego, ale wszyscy wyglądali w miarę normalnie. Jeden chłopak z kręconymi włosami i w okularach wyglądał nawet bardziej na prymusa niż rozrabiakę. W ławce przy oknie dostrzegłem też dziewczynę z mojej klasy – Karolinę. To akurat nic dziwnego – pomyślałem – bowiem jedyne, czym ona zajmuje się podczas lekcji, to jej własne paznokcie, pomalowane na przeróżne kolory. Z tego powodu bardzo często nauczyciele wyrzucają ją z lekcji i chyba nigdy nie miała jeszcze zachowania wyższego niż nieodpowiednie. W ławce z Karoliną siedziała jednak jakaś inna dziewczyna, więc rozejrzałem się w poszukiwaniu wolnych miejsc. Nie było już żadnej ławki wolnej całkowicie, ale było kilka pojedynczych miejsc w ławkach, w których ktoś już siedział. Przy ścianie, w dwuosobowej ławce, było wolne miejsce obok bardzo grubego chłopaka. Podszedłem i zapytałem, czy mogę usiąść obok. Potwierdził, a po chwili podał mi rękę mówiąc, że ma na imię Sebastian i jest z VII C.
- Tomek, VII A – uścisnąłem jego dłoń. Właściwie to poczułem się jakbym ściskał nie do końca nadmuchany balon. Sebastian był naprawdę gruby, na pewno miał nadwagę. Był chyba tylko kilka centymetrów wyższy ode mnie, ale ważył na pewno ponad 20 kilogramów więcej. Miał tłuste ręce, tłustą szyję, wydatne, okrągłe policzki. Uda chyba dwa razy grubsze ode mnie i ledwie mieścił się na krześle. „Prosiak” – pomyślałem złośliwie, gdy mu się przyjrzałem dokładniej.
Nauczycieli jeszcze nie było, więc rozglądałem się po sali. W ławce za mną siedziało dwóch chłopaków, jeden miał strasznie chytry wyraz twarzy i rozbiegane oczy. Taki cwaniaczek – podsumowałem go w myślach. Większość zebranych to byli chłopcy, chociaż dziewczyn też trochę było, chyba siedem lub osiem. Po chwili weszły jeszcze trzy osoby – dwóch chłopaków i dziewczyna. Nie znałem na sali nikogo, poza Karoliną, i nie czułem się tam zbyt komfortowo, obco wręcz. Jakby na domiar złego, zagadał jeszcze do mnie Sebastian:
- Ty pierwszy raz tutaj, nie?
- No, pierwszy...
– odpowiedziałem
- Wyluzuj, nie jest źle, ale czasami nudno jak chuj – dodał – Ale trzeba przychodzić, bo obecność sprawdzają. I nie uciekaj, nie radzę. Ja raz spierdoliłem z tych zajęć, to potem taka chryja była, że szkoda gadać…
- Zawiadamiają rodziców? – zainteresowałem się, ale odpowiedzi już nie uzyskałem, bo do klasy weszły trzy dorosłe osoby. Jedną z nich była pani wicedyrektor, dwóch pozostałych nie znałem. Wysoki mężczyzna z wąsami, w średnim wieku, stanął na środku klasy, tuż przed tablicą, a przy biurku usiadła niewysoka kobieta, ale tak gruba, że pomyślałem, że mogłaby być matką mojego nowego „kolegi” – Sebastiana. Włosy miała związane w niemodny kok na czubku głowy. Mówić zaczęła jednak pani wicedyrektor:
- Witam was w kolejnym semestrze zajęć poprawczych. Część z was jest tutaj po raz pierwszy, innych już dobrze znamy. Oczywiście, chcielibyśmy aby zapotrzebowania na takie zajęcia nie było, ale niestety – dopóki chociaż jeden uczeń czy uczennica będzie mieć kłopoty ze swoim zachowaniem, tak długo będziemy te zajęcia organizować.
Pomyślałem, że jednak Sebastian miał rację – jak to mają być takie przemowy, to będzie potwornie nudno, ale zmusiłem się do słuchania, przynajmniej na początku. Pani wicedyrektor tymczasem ciągnęła:
- Jak wiecie, nam jako szkole zależy na poprawie waszego zachowania na równi z wynikami w nauce. Dlatego zajęcia poprawcze w naszej szkole mają długą tradycję. Musicie jednak – zwłaszcza nowi uczniowie tutaj – pamiętać o jednym. Te zajęcia organizuje szkoła i odbywają się w szkole, ale prowadzą je osoby z zewnątrz. Dlatego w czasie tych zajęć nie obowiązuje regulamin szkolny, tylko zasady które przedstawią wam prowadzący. Wasi rodzice podpisali zgody na uczestniczenie przez was w tych zajęciach i na wasze bezwzględne podporządkowanie się prowadzącym. Musicie tych zasad przestrzegać i wypełniać wszelkie ich polecenia, aby uzyskać pozytywną ocenę z tych zajęć, która ma z kolei wpływ na wasz stopień z zachowania w szkole. Innymi słowy – jak ktoś nie dostanie pozytywnej oceny z tych zajęć, to spotkamy się znowu w przyszłym semestrze, bo nie ma wówczas szans zachowanie wyższe niż nieodpowiednie.
No, ładnie – pomyślałem, ale zaraz zreflektowałem się. Chyba nie będą tu wymagać nie wiadomo czego, więc pozytywną ocenę powinno być łatwo uzyskać. Jakby czytając w moich myślach, pani wicedyrektor powiedziała:
- Jeśli ktoś się tylko odrobinę postara, nie powinien mieć problemów z zaliczeniem tych zajęć. Będziecie mieć tutaj różne pogadanki o zachowaniu, różne zajęcia w grupach, różne prace do wykonania, aby nauczyć was dyscypliny i współpracy, na przykład… nie wiem… grabienie liści…
- Grabienie liści to jesienią, pani dyrektor
– wtrącił mężczyzna z wąsem – Ale w tym semestrze będą sprzątać po zimie i skopią rabatki w ogródku.
- Ach, no tak, oczywiście – poprawiła się wicedyrektorka – W każdym razie nudzić się nie będziecie i życzyłabym sobie, aby dla każdego z was to był ostatni semestr z tymi zajęciami – dodała z uśmiechem – A teraz zostawiam was w dobrych rękach. Zajmą się wami: pani Aleksandra – pedagog współpracująca z kuratorium, oraz pan Józef – terapeuta z ośrodka dla trudnej młodzieży.
Po tych słowach pani wicedyrektor wyszła, a pan Józef zaczął mówić o różnych kwestiach organizacyjnych, gdzie i kiedy się spotykamy, że co dwa tygodnie, co wolno, a czego nie itd. Potem pani Aleksandra wygłosiła prawie 15-minutowy „wykład” o konieczności podporządkowywania się poleceniom nauczycieli w szkole, dlaczego to ważne i w ogóle… Mijała już pierwsza godzina lekcyjna tych zajęć i zaczynałem się potwornie nudzić. Ale nie na długo. Po chwili pani pedagog zaproponowała, żeby każdy z nas po kolei wstał i krótko się przedstawił – jak ma na imię, dlaczego tutaj się znalazł i tak dalej. Z wyraźną niechęcią uczniowie po kolei wstawali i najkrócej jak to możliwe mówili o sobie, a pani pedagog w tym czasie coś notowała. Moja kolej zbliżała się bardzo szybko. W końcu wstał mój kolega z ławki, mówiąc:
- Nazywam się Sebastian, jestem tutaj drugi raz. Jestem tu bo mam zachowanie nieodpowiednie.
- Za co?
– dopytał pan Józef
- Eee, różnie… Głównie za ucieczki z lekcji, bójki i przeszkadzanie w lekcjach.
Wreszcie nadszedł mój czas. Chciałem mieć to już jak najszybciej za sobą, więc wstałem i powiedziałem:
- Mam na imię Tomek. Pierwszy raz uczestniczę w tych zajęciach. Jestem tu, bo miałem w poprzednim semestrze zachowanie nieodpowiednie za wielokrotne nieposłuszeństwo wobec nauczycieli.
Nikt mnie o nic nie dopytał, więc szybko usiadłem. Odczuwając ulgę, dopiero po chwili poczułem, że coś jest nie tak. Krzesło zrobiło się jakieś miękkie. Pokręciłem się dyskretnie na siedzeniu, ale nic to nie dało. Delikatnie podniosłem się, wkładając rękę pod tyłek i okazało się, że usiadłem na zużytej gumie do żucia. Teraz sklejała mi połowę spodni na tyłku. Zerwałem się gwałtownie, przerywając czyjąś wypowiedź, ale wówczas większość zebranych zobaczyła moje spodnie utytłane w gumie do żucia. Sebastian, a po sekundzie cała sala, ryknęła śmiechem.
- Co tam się dzieje?! – krzyknęła pani pedagog
- Przepraszam, ale ktoś mnie przykleił do krzesła – powiedziałem szybko i dość komicznie, co jeszcze wzmogło salwy śmiechu na sali.
- CISZA!!! – ryknął pan Józef, co uspokoiło salę. Potem kazał mi iść do toalety się wyczyścić. Niewiele to pomogło, spodnie wymagały natychmiastowego prania i czego nie robiłem i tak pozostawały na tyłku ohydne, biało-szare ślady. Dobrze, że była jeszcze zima i miałem dłuższą kurtkę, która przynajmniej częściowo zasłaniała to miejsce. Przynajmniej w drodze do domu nie będzie wstydu…
Wróciłem do klasy, gdzie prowadzący chyba już całkowicie uspokoili zamieszanie. Czułem teraz na sobie, a właściwie na swojej pupie, dziesiątki par oczu, ale spokojnie usiadłem. Zastanawiałem się, kto zrobił mi to świństwo. Pewnie któryś z tych dwóch, co siedzieli za mną. W czasie, gdy wstałem się przedstawić, położył gumę na moim krześle i to wystarczyło. Tak banalnie proste… Po chwili zajęcia dobiegły końca, wszyscy zaczęli się zbierać, ale do mojej ławki podeszli prowadzący.
- Co wy sobie wyobrażacie? Co to za wygłupy? – powiedział surowym głosem pan Józef
- Nie wiem, ktoś mi położył gumę na krześle, gdy wstałem się przedstawić, nie wiem o co chodzi... – zacząłem się tłumaczyć
- Dobrze, który z was zrobił koledze taki głupi żart? – pani pedagog zwróciła się do siedzących za mną chłopaków i do Sebastiana.
Po chwili milczenia odezwał się Sebastian:
- To ja… – powiedział cicho, ale w jego głosie nie tylko nie było skruchy, ale wręcz zadowolenie z udanego kawału.
Po chwili zostaliśmy w klasie tylko my dwaj, oraz pani Aleksandra i pan Józef. Pani pedagog zapytała Sebastiana dlaczego to zrobił.
- Nie wiem… żeby było śmiesznie – bąknął
- A co powinieneś teraz zrobić?
- Przepraszam
– Sebastian zwrócił się do mnie, ale znowu bez cienia skruchy, a nawet z delikatnym, złośliwym uśmieszkiem.
Wzruszyłem ramionami:
- Jemu też trzeba wysmarować spodnie gumą, wtedy będziemy kwita – powiedziałem obrażony.
- Nie ty jesteś od wymierzania kar – powiedział stanowczo pan Józef – Zresztą, jesteś tu pierwszy raz więc nie musisz jeszcze wszystkiego wiedzieć. Ale zapamiętaj na przyszłość – podczas zajęć ma być cisza i spokój. I cokolwiek się wydarzy, nieważne z czyjej winy, to każdy kto przeszkadza w zajęciach ponosi za to odpowiedzialność. W normalnych warunkach powinniśmy ukarać was obydwóch za przeszkadzanie w zajęciach. Tym razem jednak wina twojego kolegi była ewidentna, a poza tym jesteś nowy, więc dzisiaj ci darujemy.
Nie wiedziałem jaka mogła być w tym moja wina, przecież nie mogę mieć oczu dookoła głowy, żeby wiedzieć co się dzieje za mną. Może jedynie zbyt gwałtownie wstałem z krzesła, może powinienem siedzieć na tej gumie do końca zajęć i dopiero wtedy zgłosić, że coś jest nie tak… W każdym razie gdy pan Józef mówił te słowa, pani pedagog cały czas potakująco kiwała głową, więc uznałem, że lepiej już nie protestować. A potem wzięła Sebastiana za ramię i poprowadziła do biurka. Pewnie spodziewał się, że jakoś zostanie ukarany, więc nie oponował. Przy biurku jednak pani pedagog rozpięła mu spodnie i szarpnęła nimi w dół, a następnie przełożyła go przez biurko, przytrzymując jego plecy, żeby się nie ruszał. Pan Józef wyjął ze swojej torby chyba bambusowy kijek. Podszedł do Sebastiana i zsunął mu majtki do kolan, odsłaniając jego goły tyłek. A właściwie zadek, bo pupa Sebastiana była tak tłusta jak pozostałe jego części ciała. Nie było tam żadnych krągłości, to był tłusty, płaski, brzydki tyłek. Po chwili pan Józef wymierzył mu pierwsze uderzenie. Sebastian syknął, chociaż podejrzewałem, że tak gruba warstwa tłuszczu chroni go przed jakimkolwiek bólem. Zaraz potem drugie uderzenie kija spadło na jego pupę. Potem trzecie i kolejne. Syczał z bólu i trochę się wyrywał, ale pani Aleksandra przytrzymywała go mocno. Z mściwą satysfakcją obserwowałem, jak kolejne uderzenia spadają na wypięty, goły tyłek Sebastiana. Wyobrażałem sobie, jak musi się czuć, bo już kilka razy znalazłem się w podobnej sytuacji. I nawet jeśli to nie było jego pierwsze lanie, na pewno przynosiło mu to pewną dozę wstydu. Napawałem się widokiem kija uderzającego o tłuste pośladki Sebastiana. Byłem tak zły za tą sytuację z gumą, że chciałem, aby to lanie trwało jak najdłużej. I wówczas poczułem to… Coś dziwnego, gdzieś w zakamarkach mojego mózgu. Poczułem, że chętnie wziąłbym ten kijek i sam dokończył lanie Sebastiana. Nie poznawałem siebie, swojej wściekłości, swojej chęci zemsty. Zacząłem się nawet siebie bać. Byłem wtedy w takim stanie, że gdybym faktycznie mógł to zrobić, to pewnie zlałbym tym kijem Sebastiana tak, że z jego tyłka tryskałaby krew, a on zemdlałby z bólu. Co się ze mną dzieje…?! Może pani Teresa ma rację, może ten psycholog faktycznie jest mi potrzebny...
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 05.10.2012)

1 komentarz:

  1. U nas w szkole do wymierzania kary cielesnej służyły wskaźniki, które nauczyciele mieli do pokazywania na mapie czy planszach. Gdy ktoś za bardzo rozrabiał, to nauczyciel kazał mu przełożyć się przez blat ławki, dyżurni przetrzymywali go za nogi i ramiona, sam natomiast stawal z boku i bił go wskaźnikiem po siedzeniu. Oczywiście przez spodnie, chyba że instrument zboczył i spadał na odslonięte uda, bo nosiło się krótkie spodnie. Matematyk natomiast nosił kabel i gdy ktoś mu się naraził, to go wyjmował, kazał delikwentowi pochylić się nad stołem i bił go po siedzeniu przez spodnie i po gołych udach, tak że po utrzymujących się na nich przez jakiś czas śladach widać było, kto dostał od niego lanie.

    OdpowiedzUsuń