piątek, 6 kwietnia 2018

(10.) Pokój nauczycielski

To był wyjątkowo długi poranek. Od 5:15, gdy gwałtownie przebudziłem się z koszmarnego snu, nie zmrużyłem już oka. Leżałem tylko, wpatrując się w sufit, po którym wędrowały coraz jaśniejsze promienie wschodzącego, zimowego słońca. Wcześniej niż zwykle umyłem się, zjadłem śniadanie i już kilka minut po 7:00 wyruszyłem w kierunku szkoły, spodziewając się, że będę tam pierwszą osobą po woźnym, który rano otwiera drzwi. Chyba nigdy, a już na pewno przez parę ostatnich lat, nie byłem w szkole przed 7:30. I zdziwiłem się, jak spory ruch panuje tam już o tak wczesnej porze. Głównie ruch ten generowali najmłodsi uczniowie, przyprowadzani przez rodziców, którzy pewnie spieszyli się do pracy. Odwiesiłem kurtkę do szafki i powlokłem się pod klasę, gdzie o 8:00 miała się zacząć pierwsza tego dnia lekcja – matematyka. Cały czas jednak myślałem o tym koszmarnym śnie. Był tak realistyczny, że wciąż czułem pod skórą jakiś dreszcz, gdy tylko o nim pomyślałem. Dostałem już przecież w ostatnich miesiącach nieraz po tyłku, ale wizja publicznego upokorzenia, lania przed całą klasą, była dla mnie nie do zaakceptowania. A wizja ta była teraz tym groźniejsza, bo wzmocniona plotką o zbiciu przez panią Marlenę jakiegoś piątoklasisty na oczach wszystkich. Dzisiaj też miałem z nią zajęcia; na szczęście polski dopiero na ostatniej godzinie lekcyjnej. Ale i tak denerwowałem się jakoś bardziej niż zwykle. Fizycznie okazywał to mój pęcherz – jeszcze przed tą pierwszą lekcją musiałem iść się wysikać. A wcale nie poprawiło to nieprzyjemnego uczucia w moim brzuchu…
Dzień wlókł się naprawdę niemiłosiernie. Na długiej przerwie spotkałem na korytarzu Ewelinę. Korzystając z okazji, opowiedziałem jej szybko o moim śnie i obawach z nim związanych. Jak zawsze beztrosko pocieszyła mnie, mówiąc, żebym się nie przejmował, bo podobno zawsze śni się odwrotnie. Ale co dokładnie znaczy to „odwrotnie”? – zacząłem zastanawiać się w trakcie lekcji muzyki. Nie dostanę jednak lania? A może to ja zleję panią Marlenę na oczach całej klasy… Nie, no, o czym ja myślę! Chyba popadam już w jakąś paranoję. Przecież to był tylko sen, w dodatku wywołany wczorajszymi „rewelacjami” od Patryka. Nie ma się czym przejmować! Z tym postanowieniem poszedłem na WF. Graliśmy w koszykówkę i na kilkadziesiąt minut oderwałem się od tych uciążliwych rozmyślań. Ale po wyjściu z sali gimnastycznej, w drodze na kolejną lekcję, zauważyłem w tłumie panią Marlenę, chyba spieszącą na obiad do stołówki, i wszystkie wspomnienia ze snu powróciły niemal natychmiast.
Zaczęła się 10-minutowa przerwa. Przede mną pozostały już tylko dwie lekcje tego dnia – chemia i polski. Znowu jednak dał znać o sobie mój pęcherz. Korzystając z przerwy, ponownie odwiedziłem toaletę na 1.piętrze. Sikając, nagle usłyszałem ponaglający szept z sąsiedniej kabiny: „Szybciej pisz! Potem jest jeszcze krótsza przerwa”. Zajrzałem przez szparę – dwóch kolegów z mojej klasy – Rafał i Marek – pisali coś w swoich zeszytach z trzeciego kajetu. Oczywiste, że spisywali zadanie domowe, inaczej nie robiliby tego w takiej konspiracji. Ale jakie zadanie? Na chemię nic nie było, bo dziś powtórka przed sprawdzianem semestralnym, a na polski przecież… O jasna kurwa!!! Wypracowanie było! Zupełnie mi to wyleciało z głowy… Wszystko przez te wczorajsze rozmyślania, sprowokowane opowieściami Patryka i laniem, które dostał właśnie Rafał. Kompletnie zablokowało mi to pamięć, tak bardzo skupiłem się na samej pani Marlenie, że na śmierć zapomniałem o zadaniu domowym od niej. Rozprawka na dwie strony – ostatnie wypracowanie w tym półroczu… No, to stało się. Jednak sen był proroczy. Teraz pani Marlena na pewno skorzysta z nadarzającej się okazji i za brak wypracowania wlepi mi lanie przed całą klasą…
Nawet nie pamiętam, jak znalazłem się w ławce, w klasie chemii. Zimny pot bez przerwy spływał mi po plecach. U pani Marleny zadania domowe są na plusy, nie na oceny. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać. Gdybym był „normalnym” uczniem, mógłbym liczyć, że ukarze mnie minusem, nawet dwoma, trudno. Ale na mnie miała szczególnie wyczuloną uwagę. Przez trzy ostatnie miesiące nie dałem jej powodu do jakiejkolwiek próby ukarania mnie, stawałem na uszach, żeby robić terminowo wszystkie zadania i prace domowe. I teraz taka wpadka, tuż przed końcem semestru…
Niezależnie od zamętu, który miał miejsce w mojej głowie, wokół wszystko toczyło się swoim rytmem. Chemiczka – pani Ilona – wypisała na tablicy zadania. Tak u niej wyglądały powtórki do sprawdzianów – korzystając z książek i własnych notatek mieliśmy całą lekcję na samodzielne zrobienie tych zadań, a potem omawiało się ewentualne niejasności. I tym razem było podobnie. Pani Ilona rzuciła krótkie: „Do pracy!” i pochyliła się przy biurku nad jakimiś papierami. Pomyślałem, że to jest moja szansa. Tych zadań powtórkowych ona i tak nie sprawdza. Na klasówkę nauczę się w domu, a teraz może zdążę wyskrobać parę zdań na polski. Rozprawka na piątkę to nie będzie, ale żeby chociaż mieć cokolwiek, żeby nie dać pani Marlenie pretekstu…
Wróciła mi motywacja. Wykorzystałem fakt, że stoły w pracowni chemii miały półkę pod blatem. Na ławce rozłożyłem książkę i zeszyt do chemii, a na tej dolnej półce ułożyłem zeszyt z polskiego i ukradkiem zacząłem pisać, starając się, aby nikt – zwłaszcza nauczycielka – nie zauważył tego. Po kwadransie pani Ilona zaczęła przechadzać się po sali, ale wówczas pochylałem się nad zeszytem z chemii udając ciężką pracę nad poszukiwaniem rozwiązań do zadań o wiązaniach i wartościowościach pierwiastków. W połowie lekcji miałem już ponad stronę wypracowania. To się naprawdę może udać – myślałem gorączkowo. Jeszcze tylko ostatnie zdania…
- A co ty tam masz? – usłyszałem nad sobą surowy głos.
No, to koniec… Zaabsorbowany kończeniem rozprawki zaniechałem środków ostrożności. Pani Ilona pochylała się teraz nade mną, wyszarpując mi z ręki zeszyt z polskiego. Serce podeszło mi do gardła, a w tym samym momencie coś bardzo ciężkiego opadło mi na samo dno żołądka.
- Robisz zadanie z innego przedmiotu zamiast pracować nad chemią? – przekartkowała zeszyt z polskiego – Już zrobiłeś wszystkie zadania z tablicy?
To ostatnie pytanie było wybitnie retoryczne. Gdy tylko nauczycielka zajrzała do mojego zeszytu z chemii, zauważyła tam ziejącą pustką dziurę. Przepisałem tylko treść zadań z tablicy…
- Wyjdź z klasy i poczekaj na korytarzu! – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Nigdy w życiu nie zostałem wyrzucony z lekcji. Na chwiejnych nogach powlokłem się do drzwi. Na korytarzu miałem ciemno przed oczami. Może za brak zadania domowego nic strasznego by mnie ze strony pani Marleny nie spotkało, ale teraz to już na pewno będzie koszmar. I po co ryzykowałeś, idioto?! Przecież pani Ilona jej powie o tym na 100%. Szybko analizowałem moje doświadczenia z nauczycielką chemii. Miała może 45 lat. Była wymagająca, to fakt. Ale nigdy nikogo nie uderzyła, nawet nie krzyczała jakoś szczególnie. W ogóle była taka niepozorna, drobna, niewiele wyższa ode mnie. Cichy głos, włosy spięte w staromodny kok… A mimo to, na jej lekcjach panował względny porządek. Może właśnie dlatego, że nikt nie wiedział na co ją stać, jakie środki dyscyplinujące stosuje. No, to ja się zaraz pewnie dowiem…
Otworzyły się drzwi klasy, pani Ilona rzuciła jeszcze w progu do uczniów:
- Kończcie zadania, gdy wrócę, to sprawdzamy.
I stanęła przede mną.
- Co to ma znaczyć? Jeszcze nigdy tak bezczelnie nikt nie odpisywał na mojej lekcji. Tuż przede mną!
- Przepraszam, proszę pani – wybąkałem – Koniecznie chciałem skończyć to zadanie… i… ale proszę nie mówić pani od polskiego…
- Aha, boicie się jej bardziej niż mnie! – powiedziała triumfalnie – Bo pani Marlena nie daje sobie w kaszę dmuchać, stosuje surowe metody. Ale jak widać ma rację. Z wami inaczej się czasami nie da. Idziemy! – rozkazała.
Zdziwiony poszedłem za nią pustymi korytarzami. Czy prowadzi mnie prosto do pani Marleny? Jeśli tak, śmierć pewna… Doszliśmy jednak do pokoju nauczycielskiego. W środku siedziała tylko pani Joanna, jedna z nauczycielek niemieckiego i sprawdzała jakieś klasówki. Tylko na moment podniosła głowę, gdy weszliśmy.
- Co zrobił? – zapytała beznamiętnie.
Pani Ilona opowiedziała w kilku słowach moje „przestępstwo” i wepchnęła mnie do pokoiku, sąsiadującego z pokojem nauczycielskim. Byłem tu kilka tygodni temu, tak niedawno, i znowu tu jestem… Ciekawe, co będzie dalej.
- Nie powiem pani Marlenie, co zrobiłeś, bo robiłeś to na mojej lekcji, a nie na jej – powiedziała stanowczo – I ode mnie dostaniesz to, na co zapracowałeś. Czekaj tu! Muszę tylko… coś sprawdzić.
Zostawiła mnie w pokoiku „dyscypliny”, przymknęła drzwi i przeszła do pokoju nauczycielskiego. Mimo, że starała się mówić półgłosem do pani Joanny, dość dobrze słyszałem jej słowa.
- Chcę mu wlać – szeptała – Ale nie bardzo wiem jak. Nigdy nie spuściłam nikomu lania.
- To nic trudnego – powiedziała też cicho germanistka – Ale jak chcesz, to ja go mogę zlać za ciebie.
- Nie, to ja muszę, żeby zaczęli mnie szanować. Ty tylko powiedz mi jak…
Następnych słów już nie dosłyszałem, zresztą na dźwięk słowa „lanie” krew zaczęła mi pulsować w skroniach, a policzki zrobiły się gorące.
- Chodź tutaj! – usłyszałem po chwili rozkazujący głos pani Ilony
Posłusznie wszedłem do pokoju nauczycielskiego.
- Dostaniesz lanie! – powiedziała stanowczo – Oprzyj się o… o parapet i przygotuj się.
Podszedłem do okna. Pochyliłem się, oparłem łokcie na niskim, chłodnym parapecie i wypiąłem tyłek. Znowu to samo – myślałem – niedługo mi to wejdzie w krew. Ale może teraz nie będzie tak źle, skoro pani Ilona jeszcze nigdy nikomu nie wlała…
- Spodnie spuść! – przerwał moje rozmyślania głos pani Joanny, która do tego momentu coś szeptem tłumaczyła mojej chemiczce.
Rozpiąłem rozporek i zsunąłem dżinsy do kolan, a potem ponownie wypiąłem pupę, którą teraz chroniły tylko zielone majtki w czarne paski. Stałem tak jak głupi, chyba dwie minuty. W końcu, z nudów, zacząłem obserwować co dzieje się na placu przed szkołą. Wreszcie podeszła do mnie pani Ilona. Lewą rękę położyła mi na plecach, a prawą wymierzyła klapsa w tyłek i – jakby przestraszona – szybko cofnęła rękę.
- Mocniej! – powiedziała germanistka – I szybciej, raz za razem.
Teraz faktycznie mocniejsze klapsy zaczęły spadać na moje pośladki. Ale wciąż to były tylko klapsy, nie bolały prawie wcale. Po dziesięciu uderzeniach pani Ilona przestała.
- Widzę, że nie robi to na tobie wrażenia – syknęła. Spodziewałem się teraz mocniejszych klapsów, ale zamiast ich, nauczycielka ściągnęła mi majtki. Chyba nawet pani Joanna była zaskoczona, bo w żaden sposób tego nie skomentowała. Moje majtki spotkały się w okolicach kolan z moimi spodniami, a ja jedyne co teraz czułem, to płonące ze wstydu uszy. Po chwili oprócz uszu poczułem też pupę, bo na moje gołe pośladki zaczęły spadać coraz mocniejsze klapsy od pani Ilony. Szybko, w ekspresowym tempie, raz na jeden pośladek, raz na drugi. Nie przebrzmiał jeszcze jeden plask, a już następował drugi. Dostawałem je w takim tempie, że nie nadążałem liczyć. I zaczynało trochę szczypać i piec. Ale nauczycielka dopiero się rozkręcała. Widać, że była na mnie bardzo wściekła. Aż trudno było uwierzyć, że nigdy nie sprawiła nikomu lania. Cóż, widocznie dobrze nadaję się na królika doświadczalnego…
Już chyba trzydziesty raz dłoń pani Ilony spadła na mój goły tyłek. Czułem, że jest już czerwony, chociaż nie miałem możliwości go zobaczyć. Klapsy też stawały się coraz bardziej uciążliwe, powoli miałem tego dość, zacząłem się wiercić i kręcić.
- Stój spokojnie! – powiedziała nauczycielka takim tonem, że aż mnie zmroziło. I beznamiętnie wymierzała mi kolejne uderzenia. Nie wiedziałem, ile jeszcze to potrwa, dlatego posłusznie starałem się nie ruszać, chociaż odgłosy uderzeń ręki o skórę na mojej pupie dzwoniły mi już w uszach.
- Zmienić cię? – zapytała nieoczekiwanie pani Joanna
- Nie trzeba – odpowiedziała krótko chemiczka i… kolejne dziesięć solidnych klapsów wylądowało na moim tyłku.
A potem kolejne dziesięć. I kolejne. Same klapsy nie bolały jakoś bardzo, nie tak jak pas czy linijka, ale sama ich ilość sprawiała, że coraz bardziej miałem ochotę krzyczeć albo rozpłakać się. Ale wtedy właśnie pani Ilona przestała.
- Co się mówi? – syknęła
- Przepraszam… – bąknąłem i w ułamku sekundy dostałem siarczystego klapsa na wciąż wypięty tyłek
- Nie! Co się mówi po laniu?
- Nie wiem… – wymamrotałem zdziwiony
- Czyli całe rżnięcie tyłka trzeba będzie powtórzyć! - zawyrokowała pani Ilona
- Nie, błagam! - krzyknąłem rozpaczliwie, niemal płacząc - Ja... ja naprawdę nie wiem co się mówi...
Pani Ilona zwróciła się wtedy do pani Joanny:
- Dobrze, to naucz go co się mówi po laniu, ja muszę wracać na lekcję – powiedziała i wyszła z pokoju nauczycielskiego, zostawiając mnie samego z germanistką.
Kompletnie nie wiedziałem co robić, więc stałem bez ruchu z gołą, wypiętą pupą. Pani Joanna powoli do mnie podeszła, mówiąc:
- Mówi się: „Dziękuję za wymierzenie mi sprawiedliwej kary”. A żebyś zapamiętał to raz na zawsze…
Zamiast dokończyć zdanie, wymierzyła mi klapsa na mój zbolały tyłek. Jej ręka była cięższa niż dłoń pani Ilony. Niestety, na jednym klapsie się nie skończyło. Pani Joanna postanowiła ręcznie nauczyć mnie, co się mówi po laniu. Dostałem na goły tyłek dwadzieścia tak solidnych klapsów, że już od dziesiątego, aż do końca lania krzyczałem jak dziecko: „Ałaa, ałaa! Proszę przestać! Ałaaa!!!”.
W końcu nauczycielka przestała i spojrzała na mnie pytająco.
- Dziękuję za wymierzenie mi sprawiedliwej kary – powiedziałem jak najbardziej wyraźnie potrafiłem
- Ubieraj się i na lekcje! – rozkazała, a ja drżącymi dłońmi naciągałem majtki na tyłek, który wydawał mi się jakoś dziwnie zdrętwiały. Gdy wyszedłem z pokoju nauczycielskiego, rozbrzmiał właśnie dzwonek na przerwę. Powlokłem się prosto pod pracownię języka polskiego. Przynajmniej nie dostałem lania na oczach całej klasy – próbowałem się pocieszać, ale w tamtej chwili jakoś niespecjalnie mi to wychodziło…
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 23.06.2012)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz