czwartek, 8 lutego 2018

(3.) Zadanie domowe

Na swój sposób zawsze lubiłem powrót do szkoły po wakacjach. Tak wiele zwykle zmieniało się przez te dwa miesiące. A może to było tylko wrażenie wywołane długą nieobecnością w budynku szkolnym, wśród kolegów, nauczycieli? Ja też postanowiłem coś zmienić na rozpoczęcie siódmej klasy – swoją fryzurę. Dotąd miałem krótkie włosy, teraz trochę je wydłużyłem i lekko postawiłem, co w tamtym czasie wcale nie było jeszcze tak powszechne. Ta zmiana na pewno jednak wiązała się z inną zmianą, która zaszła wewnątrz mnie. Przekonałem się, że nie muszę już być szarym, spokojnym, niczym nie wyróżniającym się trzynastolatkiem. Że mogę być kimś trochę innym – kimś, kim nigdy nie podejrzewałbym, że mogę być – i świat się od tego nie zawali. Przynajmniej mój świat. Oczywiście przekonałem się o tym boleśnie, poprzez dwa lania, jakie zarobiłem od połowy czerwca do połowy sierpnia. Na szczęście o tej mojej wewnętrznej zmianie nikt nie wiedział. I tak chciałem, by pozostało.
Jednak od pierwszego dzwonka nowego roku szkolnego w zupełnie inny sposób zacząłem patrzeć na moją starą szkołę. Trochę zmieniła mi się perspektywa. Zacząłem obserwować szkolne życie pod kątem – tak, właśnie – kar cielesnych. Wprawdzie sam w szkole nie dostałem lania, nie widziałem też, żeby ktokolwiek dostał, ale czułem, że ono jest gdzieś w jego murach obecne. Tylko trochę ukryte. Ile to razy przecież któryś z nauczycieli kazał zostać uczniowi po lekcjach, ile razy wychodził z którymś z kolegów w trakcie lekcji i przez dobrą chwilę nie wracali (mawialiśmy wtedy, że kolega poszedł „do dyrektora na dywanik”). Nikt z kolegów, a tym bardziej koleżanek, nigdy się nie „chwalił”, że dostał po tyłku, nie mówił, co się działo w trakcie takiego przymusowego wyjścia, ale rozumiałem to. Sam przecież za Chiny nie opowiedziałbym nikomu przebiegu takiej upokarzającej kary, jaką otrzymałem od cioci w Krakowie. Dlatego byłem pewny, że lanie w szkole jest praktykowane, trzeba tylko głębiej poszukać. Byłem pewny tym bardziej, że w tamtych czasach kary cielesne nie były jeszcze zakazane ustawą, rodzice często wręcz je popierali. Zresztą setki razy zdarzało się na lekcjach i przerwach, że nauczyciel uderzył linijką po łapach czy pociągnął za ucho, a pan od fizyki miał w zwyczaju wymierzać niegrzecznym uczniom „plaskające” uderzenia w kark. Klapsy w pupę też się zdarzały, zwłaszcza w młodszych klasach, ale na porządne lanie – zwłaszcza na gołe pośladki – jeszcze nigdy nie natrafiłem.
Siódma klasa przyniosła też szereg zmian organizacyjnych. Nowe przedmioty (chemia, WOS), inna konstrukcja planu lekcji (pojawiły się „okienka”, których w młodszych klasach nie było), zblokowane zajęcia z WF. Zmieniono nam także nauczycielkę polskiego. Miejsce pani Ani, która z ogromną pasją pokazywała nam świat literatury, zajęła pani Marlena. Niska, przysadzista, niezbyt sympatyczna na pierwszy rzut oka. Nie miała tego polotu, z jakim o książkach opowiadała pani Ania. Mówiła szybko i takim „technicznym” językiem, że bardziej nadawałaby się do nauczania matematyki. Poza tym – chociaż może tego wymagał program – nie poświęcała tyle uwagi literaturze. Owszem, na pierwszej lekcji był jeszcze wiersz, ale potem trzy kolejne zajęła gramatyka. A co najgorsze – pani Marlena zadawała mnóstwo zadania domowego. Jeszcze nigdy nie siedziałem tyle nad polskim, chociaż zawsze uważałem, że nie mam z tym przedmiotem problemów (u pani Ani – która też była wymagająca – miałem same piątki i szóstki).
Rygor pani Marleny powoli niektórych kolegów przerastał. Nie minęła połowa września, a nauczycielka oznajmiła, że będzie regularnie sprawdzać zeszyty, za brak pracy domowej będzie wstawiała „minusy”, a trzy takie znaczki to „jedynka”. Nic dziwnego, że w pewien czwartek, gdy polski mieliśmy o koszmarnej porze – na ósmej godzinie lekcyjnej, na przerwie podeszli do mnie Damian i Patryk, pytając czy mam zadanie domowe. Nie byli to wybitni uczniowie, zwłaszcza z polskiego, ale też nie jacyś kompletni leserzy. Z Patrykiem dało się pogadać, Damiana lubiłem średnio. Ale oczywiście dałem im moje zadanie domowe, a oni szybko poszli do toalety przepisać je do swoich zeszytów. Nigdy nie odmawiałem kolegom takiej „przysługi”, chyba że chodziło o jakieś wypracowanie, gdzie trzeba było napisać coś od siebie. Wówczas każdy nauczyciel domyśliłby się, że coś jest ściągnięte od kogoś, nawet gdyby pechowiec zmieniał co trzecie słowo. Ale zadania z każdego przedmiotu, gdzie rozwiązania są z góry określone, dawałem do odpisania bez problemów. Raz, że to nie ja na tym traciłem, tylko oni, bo bezmyślnie spisując, nie zrozumieją o co chodziło w przykładach. A dwa, że sam kilka razy byłem zmuszony od kogoś coś „ściągnąć” przed lekcją, bo zwyczajnie zapomniałem lub nie wyrobiłem się z zadaniem.
Moje rozmyślania o etycznej stronie „ściągania” przerwało jakieś poruszenie. Zobaczyłem mały tłumek przed wejściem do łazienki dla chłopców, a po chwili wyszedł stamtąd nauczyciel, który dyżurował na korytarzu w czasie przerwy, a za nim Damian i Patryk. Nauczyciel – pan Janusz od historii – trzymał w ręku trzy zeszyty, w tym – tak, mój! – i skierował się z nimi w stronę pokoju nauczycielskiego.
- Kurde, nasza wina, nie postawiliśmy nikogo, żeby pilnował… – mruknął tylko do mnie Patryk, gdy zabrzmiał dzwonek.
Jak łatwo się domyślić, pani Marlena przyniosła nasze zeszyty, ale przez całą lekcję nie wspomniała o tym ani słowem. Myślałem, że może nam się upiecze, bo już bałem się „minusa”, albo nawet uwagi do dziennika. Gdy jednak zajęcia dobiegły końca, nauczycielka wyczytała nasze nazwiska mówiąc, żebyśmy zostali po lekcji. Gdy wszyscy opuścili klasę, podeszliśmy do biurka pani Marleny. Wzięła do ręki zeszyty kolegów i powiedziała spokojnie, ale lodowatym głosem:
- Patryk T. i Damian K. – nie zrobiliście zadania domowego i postanowiliście spisać od kolegi. Bardzo jestem z tego zadowolona, naprawdę bardzo mnie to cieszy… – a po chwili podniosła głos – Zapamiętajcie sobie, że u mnie nie ma „ściągania” w czasie klasówek, ani odpisywania prac domowych. Nie ma i nie będzie! Jeśli nie będziecie tego przestrzegać, inaczej porozmawiamy. Za dzisiaj dostajecie po dwa minusy każdy. To wszystko, możecie iść – dodała, wręczając im zeszyty.
Zacząłem zastanawiać się, dlaczego ja nie otrzymałem mojego i czy może pani Marlena ma jeszcze jakąś inną sprawę do mnie, ale spokojnie czekałem. Gdy za Damianem i Patrykiem zamknęły się drzwi, zwróciła się do mnie.
- Tomek S. – przyjrzała mi się – Powinieneś wiedzieć, że odpisywanie i ściąganie uważam za karygodne, ale dawanie odpisać za jeszcze bardziej naganne. Rozmawiałam z twoją poprzednią nauczycielką polskiego, wiem, że byłeś bardzo dobrym uczniem, jednym z najlepszych w klasie. Ty sobie poradzisz, ty będziesz wiedział o co chodziło w zadaniu domowym, ale oni? – skinęła głową w kierunku drzwi – Oni nie, bo zamiast sumiennie pracować odpisali. Wiem, że chciałeś pomóc kolegom, ale w ten sposób wyrządzasz im jeszcze większą szkodę. Nie pomagasz im, dając odpisywać, wręcz przeciwnie.
- Gdybym ja im nie dał zadania, to wzięliby od kogoś innego – powiedziałem
- Dlatego nikt nie powinien dawać „ściągać” takim jak oni! – prawie krzyknęła – I u mnie czegoś takiego nie będzie! – dodała surowym tonem – Odpisywanie pracy domowej jest oszukiwaniem nauczyciela. I większą winę niż ten, kto odpisuje, bo on ratuje siebie, ponosi ten, kto na to oszustwo pozwala. Kto je umożliwia.
- Rozumiem, przepraszam… – przyjąłem klasyczną strategię, licząc że to zakończy sprawę.
- Nie jestem pewna, czy rozumiesz – przerwała mi – Przecież chciałeś pomóc kolegom i zapewne następnym razem zrobiłbyś tak samo. Muszę cię oduczyć dawania odpisywać innym. U pani Ani miałeś dobrą opinię, pozwalała ci pewnie na więcej, ale u mnie wszyscy zaczynacie od zera.
To mówiąc, rzuciła mój zeszyt na biurko i sięgnęła do szuflady, wyjmując stamtąd solidną, plastikową linijkę. Nawet nie zdążyłem pomyśleć, co to oznacza, tak bardzo byłem zaskoczony obrotem spraw, gdy pani Marlena rozkazała:
- Podejdź tu, do tablicy.
Posłusznie podszedłem, nauczycielka postawiła mnie jakieś pół metra od tablicy, twarzą do niej. Oparłem się o nią dłońmi czekając na dalszy ciąg wydarzeń, ale bardziej byłem wściekły niż przestraszony. Co ona sobie wyobraża?! Mam dostać w tyłek za to, że dałem odpisać zadanie domowe? Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Jak już kogoś na tym złapali, to się dostawało zwykle „minusa” albo uwagę. I już. Ten, kto odpisywał miał zwykle większe kłopoty. O, jak już, to bardziej Damian i Patryk powinni oberwać, nie ja. Zresztą nie lubiłem ich na tyle, żeby się dla nich aż tak poświęcać… Mojego zdenerwowania nie zmniejszyło, gdy pani Marlena powiedziała stanowczo: „Wypnij tyłek!”. Pochyliłem się lekko, dalej i tak nie dałbym rady, bo stałem zbyt blisko tablicy. Nauczycielce to jednak najwyraźniej wystarczyło, bo natychmiast wlepiła mi tą linijką przez dżinsy pięć solidnych razów.
- No, teraz możesz przeprosić i obiecać, że to się nie powtórzy – powiedziała po wszystkim
Ale ja byłem już tak zdenerwowany, że zamiast potulnie przeprosić dla świętego spokoju, zabrać zeszyt i iść do domu, straciłem nad sobą kontrolę i odpowiedziałem jeszcze w miarę spokojnie (teraz myślę, że dobrze, że nie „odpyskowałem” i w porę ugryzłem się w język):
- Wcale nie uważam, że zasłużyłem na tą karę. Pani tak nie może… Jak już to ci co odpisywali powinni dostać lanie, nie ja. Ja zrobiłem zadanie domowe i nie wiem, co w tym złego, że dałem kolegom mój zeszyt.
Po tych słowach to pani Marlena chyba straciła nad sobą panowanie. Aż się przestraszyłem widząc, jak czerwienieje na twarzy.
- Widzę, że nic nie zrozumiałeś z tego, co mówiłam… – wydusiła z siebie tylko. A potem błyskawicznie rozpięła mi dżinsy, zsunęła w dół, potem szarpnęła majtkami i zanim się obejrzałem, już stałem z gołą pupą… Wściekła pani Marlena złapała mnie lewą ręką w pół, a prawą zaczęła smagać mnie tą plastikową linijką po tyłku.
- Tak… będzie… zawsze… gdy… dasz komuś…. odpisać… swoje… zadanie domowe! Rozumiesz?! – krzyczała pomiędzy kolejnymi uderzeniami linijki o moje pośladki
- Rozumiem – wybąkałem upokorzony
Pani Marlena wlepiła mi jeszcze pięć takich razów i odsapnęła. Bałem się ruszyć i nadal stałem z gołym tyłkiem oparty o tablicę.
- Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy. Jeśli nie, następne lanie dostaniesz przed całą klasą – powiedziała znowu stanowczo – Na gołą pupę znowu. A teraz ubieraj się i do widzenia!
Niezbyt wierzyłem jej odnośnie tego lania przed całą klasą, ale nie chciałem jej już denerwować. Miałem dość na dzisiaj. Posłusznie naciągnąłem slipki i dżinsy, zabrałem zeszyt i wyszedłem z klasy. W drodze do domu nie mogłem zebrać myśli. To znowu się stało. Po Krakowie obiecałem sobie, że nigdy więcej na własnej skórze. Chciałem tylko poszukać oznak lania w szkole, a nie minęły dwa tygodnie w siódmej klasie i ono samo mnie znalazło. I coś tak czułem przez skórę (zwłaszcza na pupie), że tak szybko mnie nie opuści.
 (pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 03.03.2012)

1 komentarz:

  1. Witaj, Tomku :)

    Kilka lat temu rozmawialiśmy mailowo. Poleciłeś nawet mojego bloga z opowiadaniami o ojcowskim laniu. Gdybyś chciał wrócić do tych rozmów, a ja bardzo bym tego chciała, napisz do mnie na maila xena1990@gmail.com lub gg 5481888 :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń