Deszczowy lipiec powoli dobiegał końca, zwiastując nieuchronnie
nadejście półmetka wakacji. Świadectwo ukończenia VI klasy
Szkoły Podstawowej zdążyło już zakurzyć się na półce. W
czerwcu gratulacjom z okazji uzyskania wysokiej średniej i
„czerwonego paska” nie było końca. Tylko ja jednak wiedziałem,
jak wiele trudu i upokorzenia kosztowało mnie to osiągnięcie.
Odtąd za każdym razem, gdy odruchowo nawet zerknąłem na
wyeksponowane za szybą świadectwo, moje myśli wracały do tych
niekończących się minut, gdy stałem przed panią Iwoną z
opuszczonymi majtkami, a na mój wypięty, goły tyłek spadały
kolejne uderzenia jej linijki. Przez cały pierwszy miesiąc wakacji
nie potrafiłem pozbyć się tego uczucia wstydu i zażenowania.
Pod koniec lipca zaczęły się jednak pojawiać także inne myśli.
Na początku lekceważyłem je i odganiałem, ale po pewnym czasie
zrozumiałem, że coś w nich musi być. To już nie było uczucie
wstydu czy upokorzenia. Wspomnieniom tego lania od pani Iwony zaczęło
towarzyszyć coś przyjemnego, atrakcyjnego, kuszącego wręcz. Nie
chodziło ani o ból, ani o konieczność pokazania gołego tyłka.
To coś kuszącego było we wspomnieniu całej sytuacji. Ja –
zawsze porządny, grzeczny, spokojny uczeń – dostawałem lanie!
Prawdziwe, solidne, męskie lanie. Coś zarezerwowanego dla tych
niegrzecznych, coś co znalem tylko z opowieści innych. A teraz to
otwierało się przede mną. To było coś jak taki zakazany owoc,
którego przez przypadek skosztowałem i na początku wydawał mi się
gorzki, ale po jakimś czasie zapragnąłem spróbować go znowu.
Może dlatego, że pozwalał mi na moment być kimś innym niż byłem
do tej pory, zerwać z wizerunkiem grzecznego „kujona”. Stłumiłem
pamięć o bólu, o wstydzie. Pielęgnowałem natomiast wspomnienia
całej otoczki lania – strach przed nim, przygotowanie,
przybieranie odpowiedniej pozycji, a potem oczekiwanie na kolejne
uderzenia i towarzysząca mu bezbronność. Było w tym coś tak
pociągającego, że zacząłem się coraz częściej zastanawiać,
jak by „zapracować” na możliwość otrzymania kolejnego lania,
jak najszybciej po powrocie jesienią do szkoły.
Tymczasem na początku sierpnia rodzice rozpoczęli generalny remont
całego mieszkania. Warunki miały być spartańskie, więc
postanowili wysłać mnie na dwa tygodnie do wujka i cioci, którzy
mieszkali niemal na drugim końcu Polski – aż w Krakowie. Mimo, że
była to nasza bliska rodzina, z powodu tej sporej odległości do
Krakowa odwiedzaliśmy się rzadko. Pamiętam, że byłem dotąd u
wujka i cioci tylko raz, chyba jeszcze nie chodziłem wtedy do szkoły
i wszystko pamiętałem jak przez mgłę. Nie przepadałem za
odwiedzinami u mało mi znanych członków rodziny, teraz jednak
cieszyłem się, że poznam nowe miasto i nie będę musiał siedzieć
w cuchnącym farbą mieszkaniu. Dlatego z radością i dreszczykiem
emocji spędziłem wielogodzinną podróż pociągiem.
Wujek i ciocia byli starsi od moich rodziców. Ich dzieci – a moi
kuzyni – były już dorosłe i dawno wyprowadziły się. Dzięki
temu dostałem cały pokój tylko dla siebie. Wujek pracował na
zmiany w jakiejś fabryce. Przez pierwszy tydzień chodził do pracy
wcześnie rano i wracał około południa. Popołudniu natomiast
pokazywał mi Kraków. I to nie jakieś nudne zabytki czy muzea, ale
coś co naprawdę interesowało przeciętnego dwunastolatka (no, już
prawie trzynastolatka) – tor dla gokartów, zajezdnię tramwajową,
wielkie fabryki, nowoczesne budynki, stadiony piłkarskie, Kopiec
Kościuszki. Nie starczyło nam tylko czasu na słynnego
„szkieletora” – potężny, niedokończony hotel o
majestatycznej bryle. Ale i tak było fantastycznie! A do
„szkieletora” mieliśmy się wybrać w kolejnym tygodniu…
Niestety, w kolejnym tygodniu wujkowi zamieniono godziny pracy. Odtąd
wychodził około 12.00, a wracał wieczorem, zatem skończyły się
wspólne popołudniowe wycieczki… Opiekę nade mną przejęła
wtedy ciocia. Jako krawcowa pracowała w domu, więc nie stanowiło
to dla niej problemu. Owszem, była dla mnie miła i gościnna, ale –
to już jakoś utkwiło mi w pamięci z poprzedniej wizyty – miała
w sobie coś, co nie pozwalało mi jej polubić tak bardzo, jak
wujka. Miała trudny charakter, była bardzo wymagająca i na swój
sposób trochę antypatyczna. Wiele razy przemknęło mi przez myśl,
że dla swoich dzieci musiała być bardzo surowa, chociaż kuzynów
znałem słabo i nigdy nie miałem okazji z nimi o tym porozmawiać.
Ciocia też pokazywała mi Kraków, ale były to już nudniejsze
wycieczki, mimo że Rynek i Wawel nawet mi się spodobały. Kilka
razy prosiłem ją, abyśmy chociaż na chwilę podjechali do
„szkieletora”, bo bardzo chciałem go zobaczyć na własne oczy.
Za każdym razem odpowiadała, że nie rozumie, co w tym może być
atrakcyjnego, ale w końcu zgodziła się mówiąc, że pojedziemy
tam przedostatniego dnia mojego pobytu w Krakowie.
Oczekiwałem na ten dzień z niecierpliwością. Gdy jednak nadszedł,
od początku wszystko szło nie po mojej myśli. Do południa mocno
padało, a popołudniu jakaś znajoma cioci przyniosła „bardzo
pilną” rzecz do przeróbki. Ciocia oznajmiła mi wówczas, że
niestety, ale musimy wyjazd do „szkieletora” przełożyć na inną
okazję, i że na pewno jeszcze kiedyś będę w Krakowie i uda się
go zobaczyć. Nie dałem tego po sobie poznać, ale byłem wściekły.
Jak to nastolatek – na ciocię, „bo to przecież jej wina”. Ten
wyjazd miał być ukoronowaniem mojego pobytu w Krakowie, a tu takie
coś! A potem zadziałałem impulsywnie. Po cichu ubrałem się, a
gdy ciocia usiadła przy maszynie do szycia, wymknąłem się z domu.
Wsiadłem w tramwaj – dzięki wujkowi orientowałem się już nieco
w komunikacji miejskiej – i pojechałem zobaczyć „szkieletora”.
Trafiłem bez problemów. Nic szczególnie specjalnego, chociaż
robił spore wrażenie. Ale wówczas byłem z siebie i swojej
samodzielności niezmiernie dumny. Dopiero gdy wracałem, emocje
trochę opadły i zacząłem się zastanawiać nad tym, co mnie czeka
po powrocie. Nie było jeszcze ciemno na dworze, ale dwunastolatek
plus obce miasto to w oczach dorosłych nigdy nie jest dobre
połączenie.
Wśliznąłem się po cichu do mieszkania, ale ciocia już czekała
przy drzwiach (może zobaczyła mnie przez okno). Złapała mnie za
ramię i wciągnęła do przedpokoju krzycząc, co ja sobie wyobrażam
i jak bardzo jestem nieodpowiedzialny. Następnie oznajmiła, że
właśnie teraz zadzwoni do moich rodziców i poinformuje ich o moim
karygodnym zachowaniu. W chwili, gdy podniosła słuchawkę,
przemknęła mi przez głowę dzika myśl. Znowu zareagowałem
impulsywnie, wołając:
- Ciociu, zaczekaj! Nie mów nic rodzicom, proszę… Może zamiast tego ty mogłabyś mnie ukarać. Bardzo przepraszam za to, co zrobiłem i przyjmę każdą karę…
Moje słowa musiały zrobić wrażenie, bo przestała wybierać numer moich rodziców i przyjrzała mi się badawczo. Po chwili odłożyła słuchawkę i rzuciła tylko:
- Umyj ręce i za dwie minuty w moim pokoju!
- Ciociu, zaczekaj! Nie mów nic rodzicom, proszę… Może zamiast tego ty mogłabyś mnie ukarać. Bardzo przepraszam za to, co zrobiłem i przyjmę każdą karę…
Moje słowa musiały zrobić wrażenie, bo przestała wybierać numer moich rodziców i przyjrzała mi się badawczo. Po chwili odłożyła słuchawkę i rzuciła tylko:
- Umyj ręce i za dwie minuty w moim pokoju!
Poszedłem do łazienki zastanawiając się, dlaczego właściwie tak
zareagowałem. Zaryzykowałem, nie mając pojęcia, jaką karę
wybierze ciocia. To było mało logiczne. Tylko przypuszczałem,
sądząc po jej charakterze, że w repertuarze środków
dyscyplinujących ma lanie, które od niedawna zaczęło mnie tak
dziwnie pociągać. A jeśli jednak każe mi sprzątać cały dom,
albo zmywać? Teraz nie miałem już jednak wyjścia. Nieśmiało
wsunąłem się do jej pokoju, w którym miała swój cały warsztat
krawiecki. Siedziała na wersalce i coś zszywała. Na mój widok
odłożyła trzymany w ręku materiał i rozkazującym tonem…
poleciła mi ściągnąć spodnie. Więc jednak intuicja mnie
zawiodła! Serce waliło mi jak młotem, gdy odkładałem dżinsy nad
krzesło. Ale coś było nie tak... Nie było tej spodziewanej
ekscytacji, w jej miejsce coraz silniej zaczął wkradać się lęk.
Wszystkie wspomnienia upokorzenia i wstydu z pierwszego lania wróciły
z siłą lawiny. Teraz już nie chciałem lania. Każdą inną karę,
ale nie to! Było już jednak za późno…
Ciocia tymczasem wskazała na swoje kolana.
- Kładź się tu! – niemal krzyknęła
No pięknie – pomyślałem – jeszcze to będzie lanie przez kolano. Nie miałem pojęcia, jak się do tego trzeba położyć, ale chyba jakimś cudem zrobiłem to właściwie, bo lewą ręką przytrzymała mnie za plecy, a prawą natychmiast zaczęła bić mnie po tyłku przez majtki. Po kilku razach przerwała, kazała mi wstać i położyła sobie na kolanach poduszkę, a następnie siłą położyła mnie znowu. Nie wiedziałem czemu to miało służyć, dopóki nie zobaczyłem się w wiszącym na ścianie ogromnym lustrze – teraz mój tyłek był jeszcze bardziej wypięty i faktycznie, kolejne klapsy zacząłem odczuwać mocniej. Ale i tak nie było najgorzej i pomyślałem, że jakoś spokojnie to przeżyję, gdy znowu przestała.
- Ty smarkaczu – powiedziała do mnie – Wydaje ci się, że jak jesteś w gościach, to ci wszystko wolno?! Ja cię teraz nauczę posłuszeństwa!
Po czym ściągnęła mi majtki. Zrobiła to tak szybko, że odruchowo spróbowałem naciągnąć je z powrotem. Ale lewą ręką przytrzymała moją dłoń, a prawą zaczęła z całej siły bić mnie po tyłku. Pierwszy raz w życiu dostawałem klapsy ręką na gołą pupę – nie sądziłem, że to aż tak „ciągnie”. To było naprawdę nieprzyjemne uczucie – jej zimna dłoń uderzająca na przemian raz jeden, raz drugi mój pośladek. Poza tym ciocia w trakcie tego lania cały czas na mnie krzyczała, jaki jestem niegrzeczny, niewychowany i jak bardzo się powinienem wstydzić tego, co zrobiłem. Jej krzyki mieszały się z głośnymi uderzeniami klapsów na mój goły tyłek. Wkrótce dołączyły się do tego też moje jęki i krzyki – zaczynałem już mieć dość. To w niczym nie przypominało spokojnego, cichego lania od pani Iwony. Ciocia z wściekłością wymierzała mi kolejne razy, aż zacząłem podejrzewać, że to się nigdy nie skończy. Wreszcie przestała, pozwoliła mi wstać i kazała mi obejrzeć się do lustra i spojrzeć na mój tyłek, który był cały czerwony i wyglądał zupełnie inaczej niż po laniu od pani Iwony, gdy przecinały go długie ślady linijki. Myślałem, że to już koniec, ale wtedy ciocia na stojąco, przed tym lustrem, „wlepiła” mi jeszcze kilka klapsów. Bezradnie musiałem patrzeć na to w odbiciu lustra – wyglądałem żałośnie, a czułem się jak dziecko, jak skarcony trzylatek. Nie było w tym nic z tej oczekiwanej w marzeniach ekscytacji. Końcówka lania przed tym lustrem to było dla mnie kompletne upokorzenie, a czułem się tym gorzej, że wiedziałem, iż właściwie sam jestem sobie winny.
- Kładź się tu! – niemal krzyknęła
No pięknie – pomyślałem – jeszcze to będzie lanie przez kolano. Nie miałem pojęcia, jak się do tego trzeba położyć, ale chyba jakimś cudem zrobiłem to właściwie, bo lewą ręką przytrzymała mnie za plecy, a prawą natychmiast zaczęła bić mnie po tyłku przez majtki. Po kilku razach przerwała, kazała mi wstać i położyła sobie na kolanach poduszkę, a następnie siłą położyła mnie znowu. Nie wiedziałem czemu to miało służyć, dopóki nie zobaczyłem się w wiszącym na ścianie ogromnym lustrze – teraz mój tyłek był jeszcze bardziej wypięty i faktycznie, kolejne klapsy zacząłem odczuwać mocniej. Ale i tak nie było najgorzej i pomyślałem, że jakoś spokojnie to przeżyję, gdy znowu przestała.
- Ty smarkaczu – powiedziała do mnie – Wydaje ci się, że jak jesteś w gościach, to ci wszystko wolno?! Ja cię teraz nauczę posłuszeństwa!
Po czym ściągnęła mi majtki. Zrobiła to tak szybko, że odruchowo spróbowałem naciągnąć je z powrotem. Ale lewą ręką przytrzymała moją dłoń, a prawą zaczęła z całej siły bić mnie po tyłku. Pierwszy raz w życiu dostawałem klapsy ręką na gołą pupę – nie sądziłem, że to aż tak „ciągnie”. To było naprawdę nieprzyjemne uczucie – jej zimna dłoń uderzająca na przemian raz jeden, raz drugi mój pośladek. Poza tym ciocia w trakcie tego lania cały czas na mnie krzyczała, jaki jestem niegrzeczny, niewychowany i jak bardzo się powinienem wstydzić tego, co zrobiłem. Jej krzyki mieszały się z głośnymi uderzeniami klapsów na mój goły tyłek. Wkrótce dołączyły się do tego też moje jęki i krzyki – zaczynałem już mieć dość. To w niczym nie przypominało spokojnego, cichego lania od pani Iwony. Ciocia z wściekłością wymierzała mi kolejne razy, aż zacząłem podejrzewać, że to się nigdy nie skończy. Wreszcie przestała, pozwoliła mi wstać i kazała mi obejrzeć się do lustra i spojrzeć na mój tyłek, który był cały czerwony i wyglądał zupełnie inaczej niż po laniu od pani Iwony, gdy przecinały go długie ślady linijki. Myślałem, że to już koniec, ale wtedy ciocia na stojąco, przed tym lustrem, „wlepiła” mi jeszcze kilka klapsów. Bezradnie musiałem patrzeć na to w odbiciu lustra – wyglądałem żałośnie, a czułem się jak dziecko, jak skarcony trzylatek. Nie było w tym nic z tej oczekiwanej w marzeniach ekscytacji. Końcówka lania przed tym lustrem to było dla mnie kompletne upokorzenie, a czułem się tym gorzej, że wiedziałem, iż właściwie sam jestem sobie winny.
Gdy ostatni klaps spadł na moje pośladki i ciocia puściła moje
ramię, nawet nie naciągnąłem majtek, tylko z gołą pupą
pobiegłem czym prędzej do mojego pokoju, rzuciłem się na łóżko
i rozryczałem się. Odważyłem się wyjść z pokoju dopiero
następnego dnia, tuż przed samym wyjazdem do domu.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 31.01.2012)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz