Ostatnie lanie za kradzież testu z historii przebolałem bardzo.
Następnego dnia po pechowym czwartku tyłek piekł mnie tak, że
ledwo wysiedziałem w szkolnej ławce. Na szczęście to był piątek,
a więc tylko cztery lekcje, a potem nadszedł upragniony weekend.
Praktycznie cały ten czas przeleżałem w swoim pokoju na kanapie,
obowiązkowo pupą do góry, czytając książki. Za każdym razem
gdy miałem pewność, że nikt nie otworzy gwałtownie drzwi,
zsuwałem majtki, bo jakikolwiek dotyk materiału drażnił moje
pośladki poznaczone czerwonymi prążkami paska pani Aldony.
Po weekendzie już było lepiej, mogłem wreszcie normalnie siedzieć.
Cieszyłem się też, że ta sprawa z badaniem wyników jakoś
rozeszła się po kościach. Wiedziały o tym tylko cztery
nauczycielki i na szczęście żadna nie uznała za stosowne, aby
dowiedział się o tym ktoś więcej. Uwaga w dzienniku była
enigmatyczna, a zapowiedzianym obniżeniem stopnia z zachowania nie
martwiłem się specjalnie – zawsze miałem wzorowe, więc jeśli
teraz nic już nie zmaluję, będę mieć bardzo dobre. Nikt nawet
nie zauważy różnicy. Jedyną przykrą konsekwencją całej „afery”
było to, że Ewelina zaczęła mnie unikać. Nie wiem, czy ze wstydu
czy z poczucia winy, ale ile razy próbowałem ją gdzieś „złapać”
na korytarzu czy po lekcjach, kończyło się to niepowodzeniem.
Wiedziałem, że robi to celowo. W czasie „spisku” doskonale
nauczyliśmy się wzajemnie naszych planów lekcji, więc wiedziała
kiedy kończę zajęcia i zapewne ukrywała się w tym czasie gdzieś
w niekończących się korytarzach szkolnego budynku. Nie zamierzałem
jej zatem gonić na siłę. Z doświadczenia wiedziałem, że po
pierwszym laniu w życiu potrzeba trochę czasu, aby psychicznie
dojść do siebie. Mi zajęło to kilka tygodni, a było mi też o
tyle łatwiej, że w trakcie „dziewiczego” lania nikt poza bijącą
nauczycielką nie obserwował mojej gołej pupy. Wierzyłem więc, że
gdy Ewelina zostawi to już za sobą, sama się do mnie odezwie.
Nadszedł ponury listopad. Rok szkolny ruszył już pełną parą.
Pracy miałem po uszy i wyżej. Nieraz siedziałem w domu nad
książkami całe popołudnie i wieczór, z przerwą jedynie na
kolację. W siódmej klasie doszły przecież dwa nowe przedmioty –
chemia i WOS, poza tym pozostali nauczyciele jakby zmówili się, aby
zadawać nam niebotyczne ilości zadania domowego i materiałów do
powtórzenia. Dla mnie było to z tego względu trudniejsze, ponieważ
do tej pory nauka szła mi lekko, łatwo i przyjemnie. Byłem w miarę
inteligentny, więc specjalnie się nie wysilając, do szóstej klasy
kolekcjonowałem właściwie same piątki i świadectwa z paskiem.
Zadania domowe robiłem od ręki, na sprawdzian wystarczyło, że
przejrzałem zeszyt na przerwie przed klasówką. Teraz rzeczywistość
trochę mi uciekła, ale postanowiłem ją dogonić. Harowałem jak
dziki osioł, aby utrzymać się w klasowej elicie i aby pokazać –
przede wszystkim sobie – że pewne zmiany, które w ostatnim czasie
zaszły w moim wizerunku „grzecznego ucznia” nie wpłyną na moje
stopnie. I było warto. Po dwóch miesiącach nauki i pierwszej
wywiadówce, miałem najlepsze oceny w klasie.
Najbardziej przykładałem się – rzecz jasna – do polskiego. U
poprzedniej nauczycielki nie musiałem robić praktycznie nic,
wypracowania pisałem na kolanie, a i tak miałem piątki. Teraz
jednak sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Oczywiste było, że
podpadłem pani Marlenie tym nieszczęsnym zadaniem domowym na
początku roku szkolnego i potem stawianiem się w czasie lania.
Zapamiętała to sobie doskonale. Wzywała mnie – niby przypadkowo
– do odpowiedzi znacznie częściej niż innych, drobiazgowo
sprawdzała mój zeszyt, czułem, że czyha na moje najmniejsze
potknięcie. Nie zamierzałem jednak dać jej tej satysfakcji.
Zresztą trochę się jej bałem. Wiedziałem, że jest nieobliczalna
i nie zawaha się przed ponownym wypróbowaniem swojej linijki na
moich pośladkach z byle powodu. A mimo, że już się oswoiłem z
myślą, że lanie to też ludzka rzecz, po aferze z badaniem wyników
obiecałem sobie, że przynajmniej przez jakiś czas zrobię
wszystko, aby mój tyłek mógł spać spokojnie. Dlatego kułem ze
wszystkich przedmiotów, zwłaszcza z polskiego i powoli wszystko
zaczęło wracać na prostą. Czasami tylko wyskakiwał mi przed
oczami pewien obraz, który nie ułatwiał mi pracy. Zawsze ten sam – goła pupa Eweliny. Różowa
i gładka. Nie mogłem się potem skupić na nauce, dlatego
próbowałem go odpędzać, ale nie było łatwo. A ponadto coś
dziwnego zaczynało się wówczas dziać z moim… no, z tym co chłopcy mają między nogami i co w moim wieku zaczynało się trochę
powiększać w pewnych sytuacjach.
Początkowo ignorowałem to i obiecywałem sobie zastanowić się nad
tym fantem później. Nie chciałem pozwolić sobie na przestój w
nauce, aby nie wpaść w pułapkę lenistwa. Na szczęście
nadchodzący tydzień miał przynieść trochę wytchnienia. Miałem
bowiem zaplanowany dyżur w jadalni. Było to zajęcie dla siódmych
i ósmych klas. Na każdy tydzień była wyznaczona trójka uczniów
z jednej klasy. Ich zadaniem było posprzątanie jadalni po obiedzie.
Obiad był wydawany po piątej i na szóstej godzinie lekcyjnej (były
to tzw. przerwa obiadowa i lekcja obiadowa). Dyżurni natomiast
schodzili do jadalni na siódmej i ósmej lekcji (jeśli mieli wtedy
lekcje – byli z nich zwolnieni) i musieli poznosić naczynia do
kuchni, pozmywać je, pozasuwać krzesła, powycierać stoliki itp.
Generalnie – całkiem przyjemna robota. Zwłaszcza, że wiązało
się to z utratą kilku lekcji, w tym – w moim planie na ten
semestr – aż dwóch języków polskich (wtorek na siódmej i
czwartek na ósmej lekcji)!
Dyżurni byli wyznaczani alfabetycznie, „według dziennika”.
Trafiłem więc do grupy z dwiema dziewczynami – Dominiką i Martą.
I trafiłem świetnie. Dziewczyny znakomicie sprzątały, szybko
zmywały, ja się przyuczyłem i praca szła nam śpiewająco. Zwykle
kończyliśmy przed czasem, w czasie trwania ósmej lekcji,
zostawiając jadalnię „na błysk”. A wówczas nie musieliśmy
już wracać na zajęcia, mogliśmy iść do domu. Tak też było w
pochmurny, listopadowy czwartek. Pożegnaliśmy się z kucharkami,
wyszliśmy wspólnie z jadalni, ale ja wstąpiłem jeszcze do
toalety, bo wypiłem za dużo przydziałowego kompotu, a Dominika i Marta
wyszły ze szkoły. Wysikałem się i zszedłem opustoszałymi
korytarzami do szatni. Na dworze było tak ponuro, że na korytarzach
wszędzie świeciły się już lampy. Otworzyłem moją szafkę,
zdjąłem z wieszaka kurtkę, gdy w oddali usłyszałem zbliżające
się kroki, a po chwili głos, który mnie zmroził. To był głos…
pani Marleny. Zdenerwowanej pani Marleny.
W pierwszej chwili pomyślałem, że że
idzie po mnie. Nie było mnie na lekcji i chce mnie za to ukarać. Dopiero po kilku sekundach, w przypływie racjonalności uzmysłowiłem
sobie, że jestem przecież zwolniony dziś z jej lekcji. Mimo to
schowałem się za rzędem szafek i w bezruchu wstrzymałem oddech.
Kroki i głosy minęły miejsce, gdzie stałem i oddaliły się.
Ostrożnie wyjrzałem zza metalowego szpaleru szafek. Istotnie,
korytarzem szła pani Marlena. A obok niej ze zwieszoną głową
człapał… mój klasowy kolega Patryk.
Mimo, że Patryk był jednym ze sprawców mojego nieszczęścia z
zadaniem domowym, nadal w miarę go lubiłem. Był nieco wyższy ode
mnie, miał dłuższe włosy i lubił się śmiać. Często swoim
humorem rozładowywał trudne sytuacje. Nie był szczególnie bystry,
szczytem jego marzeń były tróje, ale w przeciwieństwie do swojego
kumpla Damiana, bardzo się starał i niedostatki w wiedzy nadrabiał
sprytem. Poza tym dało się z nim naprawdę fajnie porozmawiać, a
kiedyś na szkolnej wycieczce siedzieliśmy na sąsiednich miejscach
w autokarze, więc poznałem go nie najgorzej. Teraz jednak szedł
obok pani Marleny smętnym krokiem. Przypuszczałem, że znowu nie
odrobił zadania domowego, nie mógł go spisać ode mnie, bo miałem
przecież dyżur w jadalni, więc pewnie wziął od kogoś innego,
ale czujna nauczycielka znowu go przydybała. Nie miałem wątpliwości
co go czeka. Pani Marlena niosła w prawej ręce plastikową linijkę.
Poznałem ją od razu. Wszak niecałe dwa miesiące temu poczułem
jej kształt na własnym tyłku. Teraz przy jej pomocy polonistka
zapewne zechce „ręcznie wytłumaczyć” pewne sprawy Patrykowi.
Oddalające się postacie dotarły do końca opustoszałego korytarza
i zniknęły w drzwiach. Wiedziałem, w których. Był tam magazyn
woźnego, kiedyś znosiliśmy tam krzesła, gdy w klasie miało być
malowanie. Domyśliłem się, że pani Marlena nie chciała iść z
Patrykiem do palarni, gdzie ja i Ewelina dostaliśmy po tyłku.
Nauczycielka nie znosiła zapachu dymu tytoniowego, o czym wspominała
średnio na co drugiej lekcji. Drzwi magazynu zamknęły się. A we
mnie… zwyciężyła ciekawość, która – jak wiadomo –
prowadzi raczej do piekła. Przebiegłem „na palcach” do końca
korytarza i chwilę nasłuchiwałem pod drzwiami. Ten magazyn składał
się – podobnie jak pokój sprzątaczek – z dwóch pomieszczeń.
Stłumione głosy upewniły mnie, że nauczycielka i Patryk są w tym
drugim, wewnętrznym. Najciszej jak potrafiłem otworzyłem drzwi i
wśliznąłem się do przedsionka magazynu. Miałem szczęście –
drzwi do magazynu właściwego, z którego nagle zaczęły dobiegać
suche trzaski, nie były zamknięte. Ostrożnie zajrzałem do środka.
W rogu pokoju stała wysoka ława, coś jakby kozioł do „skoku
przez kozła”, ale dłuższe. Przez tą ławę przechylony do
przodu leżał Patryk. Spodnie i majtki miał opuszczone do kostek,
goły tyłek wypięty w kierunku drzwi, przez które zaglądałem.
Obok, na szczęście tyłem do mnie, stała pani Marlena. I z
niewzruszonym wyrazem twarzy wymierzała chłopakowi kolejne
uderzenia swoją nieodłączną linijką. Oczywiście towarzyszyły
temu jej znane już krzyki:
- Teraz cię nauczę!… Odechce ci się… Dałam ci dwie szanse, a ty swoje… Zrobię z wami porządek!… Skończę z tym waszym spisywaniem!
- Teraz cię nauczę!… Odechce ci się… Dałam ci dwie szanse, a ty swoje… Zrobię z wami porządek!… Skończę z tym waszym spisywaniem!
Patryk też krzyczał. Nie sądzę, żeby było to jego pierwsze
lanie, ale kto wie… W każdym razie był mocno przestraszony. Nie
widziałem jego twarzy, ale widziałem ręce, które zwisały luźno
z ławy i trzęsły się jak osika. A pani Marlena biła zapamiętale,
mocno chociaż chyba bez przesady. Uderzenie, suchy trzask na pupie i
krzyk Patryka „ałaaa!”. Jego okrągłe, obfite pośladki
odkształcały się po każdym razie, widać było już lekkie
czerwone pasy. Dostał już na pewno 20, krzyczał rozpaczliwie,
prosił panią Marlenę, żeby przestała, ale ta była nieczuła na
jego błagania. Mimo, że początkowo byłem zły, że tym razem
lanie dostanie odpisujący, a nie ten, kto dał odpisać, z czasem
zrobiło mi się Patryka żal. Ze smutkiem, i ze złością na
polonistkę zarazem, obserwowałem tą scenę. Patryk leżał
bezradny z wypiętą, gołą pupą, na którą spadały solidne razy.
Zapewne wiedział, że jak się zbuntuje, tylko pogorszy swoją
sytuację. Ale do końca, po każdym uderzeniu, rozlegało się jego
głośne „ałaaa!”. Wreszcie nauczycielka wymierzyła ostatnie i
odłożyła linijkę. Natychmiast przypomniałem sobie, że wśród
tych wszystkich gratów w magazynie, akurat ja jestem persona non
grata. Słyszałem, że pani Marlena mówi coś jeszcze do
Patryka, ale zanim pozwoliła mu się ubrać, wymknąłem się
niepostrzeżenie.
Ponownie schowałem się między szafkami w szatni. Zamierzałem
poczekać na kolegę, wpaść na niego „przypadkiem”, wypytać,
„domyślić się” i próbować jakoś pocieszyć. Niestety, przez
szparę między szafkami zauważyłem, że Patryk idzie krok w krok z
panią Marleną. Drżącą prawą rękę trzymał na tyłku. A po
policzku chyba spływały mu łzy…
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 13.04.2012)
witam poszukuje panow z bojna fantazja o spankinku lanie pasem lub klapsy kreca mnie fantazje z fabula np karanie dziwczyn w wieku szkolnym np gimnazium fabula pan i dziewczynka dom szkola plener lub kolonie korepetycje zapraszam tych co maja fantazje i wyobraznie na temat klapsow i lanie pasem na tyleczek tylko powazne propozyc mile widziani tatusiowie lub panowie z fantazja oczekuje plynnej fantazji mam 17 lat oczekuje szczerej fantazji i checi do popisania fantazji kamila czekam . moj e mal to kamilka1400@interia.pl
OdpowiedzUsuń