niedziela, 25 lutego 2018

(6.) Pechowe okienko

Jedno trzeba było przyznać pani Marlenie – była niezwykle skuteczna. Nie wiem, ilu osobom oprócz mnie i Patryka zdążyła już przetrzepać tyłek, ale na lekcjach polskiego panował teraz porządek idealny. Wszyscy odrabiali zadania domowe, w trakcie lekcji cisza jak w kościele, na sprawdzianach nikt nawet nie próbował ściągać. Podejrzewałem, że metody polonistki nie omijały również dziewczyn. Kiedyś bowiem pani Marlena kazała zostać po lekcji Sylwii – dziewczynie, która zawsze siedziała w ławce przede mną. A następnego dnia Sylwia dziwnie kręciła i wierciła się na krześle… A może to ja byłem przewrażliwiony i wszędzie chciałem dostrzegać przejawy lania?
Miałem zresztą poważniejsze problemy do roztrząsania. Chyba to, co nazywa się „okresem dojrzewania”, coraz silniej na mnie zaczynało wpływać. Coraz częściej zaczynałem mieć kłopoty z wypracowaniem obrazu samego siebie. Z jednej strony czułem się jeszcze dzieckiem – w końcu miałem dopiero 13 lat -  które może sobie beztrosko żyć i nie martwić się o nic poza chodzeniem do szkoły. Ale z drugiej strony czasami zaczynałem myśleć o sobie jako o niemal dorosłej osobie. Coraz częściej zaczynało mi przeszkadzać, że coś muszę robić, że ktoś mi mówi co mam robić tak, jakbym sam nie wiedział. Coraz częściej chciałem wreszcie, żeby traktować mnie poważniej, a nie jak dziecko. Ale już następnego dnia znowu chciałem być tym dzieckiem, bawić się i nie mieć żadnych zmartwień. Te dwa obrazy samego siebie coraz silniej ścierały się w mojej głowie i naprawdę nie było łatwo ich ze sobą pogodzić.
Niechęć do uznania czyjegoś zwierzchnictwa nade mną utrzymywała się coraz dłużej. Oczywiście, musiałem chodzić do szkoły i słuchać nauczycieli, z tym nie miałem jeszcze problemu. Ale gdy pomyślałem o laniu, w mojej głowie zapalała się ostrzegawcza lampka. Bez różnicy czy lanie jest dobre tylko dla dzieci czy nie – myślałem – ja już nie mam zamiaru wypinać przed kimkolwiek mojego tyłka, zwłaszcza gołego. Nie pozwolę, żeby ktoś mnie bił po pupie jak kilkulatka i mówił, że to dla mojego dobra. Moje postanowienie, żeby jak najdłużej nie wpaść w kłopoty, które mogłyby sprowokować lanie zmieniło się na takie, żeby już nigdy w nie nie wpaść. Z czasem stwierdziłem, że to może się udać. Patrząc wstecz oceniłem, że przecież właściwie każde dotychczasowe lanie jakie dostałem, było dziełem przypadku. Gdyby w Krakowie ciocia nie dostała w ostatniej chwili pilnej przeróbki, gdyby pan Janusz nie wszedł do toalety, gdzie Patryk i Damian odpisywali z mojego zeszytu, gdyby Ewelina zaczepiła kogoś innego w sprawie badania wyników, a nie mnie… Właśnie – gdyby. Czyli wystarczy tylko bardziej uważać, być ostrożniejszym i jakoś skończę tą szkołę bez kolejnych upokorzeń. Tym bardziej, że pracowałem ciężko, oceny miałem rewelacyjne i już nie mogłem się doczekać końcowej klasyfikacji. Więc z nauką jest dobrze i wystarczy tylko kontrolować swoje zachowanie, aby nie dać nikomu powodu do ukarania mnie za cokolwiek. A nie ma powodu – nie ma lania.
Z tym postanowieniem wszedłem w grudzień. Na szkolnych korytarzach powoli zaczynały pojawiać się świąteczne dekoracje. A na dworze zaczął padać śnieg i zrobiło się wyraźnie zimniej. Spowodowało to pewne zmiany w moim planie dnia. Regulamin szkoły zezwalał na to, żeby dopiero od siódmej klasy w planie lekcji mogły pojawiać się dziury, zwane popularnie „okienkami”. Nie było ich zresztą zbyt wiele. W tym semestrze moja klasa miała tylko jedno – w czwartki na piątej lekcji. Regulamin pozwalał, aby uczniowie na okienku mogli pójść do domu na tą godzinę. Na początku roku szkolnego rodzice musieli podpisać specjalne oświadczenia, że zgadzają się, aby ich dziecko mogło chodzić na okienku do domu. Jeśli nie podpisali – uczeń musiał zostać w szkole, nie otrzymał bowiem specjalnej karty przepustkowej, którą sprawdzał portier każdorazowo, gdy ktoś chciał w czasie lekcji opuścić szkołę.
Ja pozwolenie oczywiście miałem i na początku roku szkolnego faktycznie chodziłem do domu w czasie, gdy wypadało okienko. Przejście zabierało mi 10 minut w jedną stronę, więc w domu spędzałem ledwie pół godziny, ale i tak wydawało mi się to lepsze niż siedzenie na pustym szkolnym korytarzu, a już tym bardziej w świetlicy – z pierwszo-, czy trzecioklasistami. Gdy jednak nadeszła zima, odechciało mi się wychodzić ze szkoły w czasie okienka. Ubierać się trzeba dłużej, na dworze wieje i zimno – nie, to się zupełnie nie opłacało. Na początku przesiadywałem więc na korytarzu, powtarzając materiał na kolejne lekcje, chociaż wszystko już zwykle przygotowałem wcześniej w domu. A potem znalazłem efektywniejszy sposób na zabicie czasu w trakcie „pustej” lekcji. Od pewnego czasu wszystkie czwartkowe okienka spędzałem… na klopie. Zamiast marnować czas w domu na załatwienie… eee… dużej potrzeby fizjologicznej, pomyślałem, że mogę to zrobić w szkole, skoro i tak tam muszę siedzieć. W czasie lekcji korytarze pustoszały, toalety też. Panowała tam cisza, spokój, było nawet cieplej niż na korytarzu. Więc jakieś 10 minut po dzwonku na lekcje, gdy już wszyscy poznikali w klasach, brałem swój plecak, szedłem do toalety i siadałem na klopie. Czasami w trakcie czytałem książkę, częściej jednak myślałem o niebieskich migdałach. A że zwykle trochę trwało, zanim się załatwiłem, na takich „posiedzeniach” szybko mijał mi właściwie cały czas trwania okienka.
Tak było i w ten grudniowy czwartek. Dzwonek na piątą lekcję już wybrzmiał, zabrałem plecak i skierowałem się do toalety na końcu korytarza na parterze, w pobliżu klas nauczania początkowego. Zwykle chodziłem właśnie tam, bo tam było najcieplej. Ponieważ toaleta była blisko klas dla maluchów, chyba ze dwa sedesy były tam faktycznie mniejsze – przystosowane do pośladków siedmio- i ośmiolatków, ale pozostałe były normalne, bo toaleta była ogólnodostępna (dla uczniów rzecz jasna, nauczyciele mieli osobną). Wszedłem – jak zawsze – do ostatniej kabiny, zamknąłem drzwi (tylko na klamkę, bo nie były ryglowane), zsunąłem spodnie, majtki i przygotowałem się na to nieprzyjemne uczucie, gdy pupa styka się z zimną deską sedesową. Ale już po chwili siedzenia było cieplej. Nie chciało mi się nic czytać, więc postanowiłem po prostu siedzieć i czekać, obgryzając paznokcie.
Tym razem jednak los zadbał, abym się nie nudził. Po jakichś pięciu minutach usłyszałem odgłos otwieranych drzwi wejściowych do toalety. Ktoś wszedł, a po chwili dobiegł mnie szum wody w umywalce. Potem szum ucichł, ale ten ktoś nie wyszedł, tylko otworzył drzwi do tej części, gdzie są kabiny. Pogwizdując pod nosem otworzył okno, po chwili zamknął, a potem zaczął – jak wywnioskowałem z odgłosów – otwierać po kolei drzwi do kabin. Podejrzewałem, że to jakieś dziecko, które się nudzi i nie ma co ze sobą zrobić. I miałem rację. Osobnik dotarł do mojej kabiny, podobnie jak w poprzednich beztrosko otworzył drzwi na oścież, a ja ujrzałem jasnowłosego chłopca, ubranego w kolorowy dres. Nie mógł mieć (chłopiec, nie dres) więcej niż 9 lat, pewnie druga, albo trzecia klasa. Gdy zobaczył mnie siedzącego na klopie, zamurowało go z zaskoczenia na dobrych kilka sekund. „Spadaj stąd!” – krzyknąłem w końcu, ale on dalej stał w drzwiach i gapił się na mnie. „No już, wypad!!!” – zniecierpliwiłem się, ale on nie tylko nie poszedł sobie, ale jeszcze zaczął się śmiać. Jaki bezczelny! Nigdy nie wstydziłem się jakoś bardzo siedzenia na kiblu, ale on po prostu mnie wkurzał tym, że stał tam jak kołek, wyśmiewał się ze mnie i jeszcze zaczął drwić:
- Sraluś, sraluś – powtarzał śpiewnym głosem
- Spierdalaj stąd, debilu! Bo ci nakopię do dupy! – krzyknąłem i poderwałem się lekko, ale zaraz usiadłem z powrotem, żeby uśpić jego czujność.
- No, złap mnie sralusiu – znowu zadrwił.
Teraz jednak poderwałem się na dobre z klopa. Dzieciak też szybko zareagował, chciał uciec, ale rękawem zaczepił się o klamkę od drzwi, więc złapałem go bez trudu. Wyrywał się, ale prawą ręką trzymałem go mocno, a lewą naciągnąłem sobie majtki i spodnie.
- I co teraz powiesz, cwaniaczku?- syknąłem mu do ucha
- Puszczaj mnie, dupku, bo powiem pani!
- A mów sobie – powiedziałem, po czym kolanem kopnąłem go w tyłek,a potem jeszcze raz – Powinienem cię sprać na kwaśne jabłko. Ale mam lepszy pomysł. Skoro tak lubisz oglądać innych bez majtek, to teraz ściągniemy twoje, co?
Zaczął wyrywać się jeszcze mocniej i czułem, że jest już mocno przestraszony. Normalnie bym go już dawno puścił, ale teraz byłem wściekły, że tak nabijał się ze mnie. Chyba faktycznie ściągnąłbym mu spodnie, gdyby nagle nie otworzyły się drzwi do tej części toalety. Stanęła w nich zdumiona pani Grażyna, nauczycielka nauczania początkowego.

- Dawid, co tu się dzieje? Miałeś wrócić zaraz na lekcję, a cię nie ma już 10 minut… – powiedziała, a ja zrozumiałem, że to jest jego wychowawczyni. „No, to wpadłem!” – przemknęło mi przez głowę. Niestety dla mnie, scena wyglądała dość jednoznacznie. Ja trzymałem dzieciaka w uścisku, byłem starszy od niego o jakieś cztery lata, nie miałem świadków, że mi dokuczał. Owszem, poniosły mnie nerwy. Mogłem przecież zignorować smarkacza, ubrać się i wyjść… Puściłem Dawida i zacząłem się tłumaczyć, opowiedziałem co się stało, że może za bardzo się zdenerwowałem, bo mnie wyśmiewał. Nie miałem tylko żadnych dowodów. Pani Grażyna spojrzała tymczasem na swojego ucznia, a ten zaczął dramatyzować:
- Wcale tak nie było! Chciałem się tylko wysikać, a on mnie złapał i chciał mnie zbić. Powiedział, że nakopie mi do tyłka…
Zdumiało mnie, jak zręcznym kłamcą jest dziewięciolatek. Powiedział to bez mrugnięcia okiem, a jego wychowawczyni chyba mu uwierzyła. Podeszła do mnie z groźnym wyrazem twarzy.
- A co ty tu w ogóle robisz w czasie lekcji?
- Mam okienko – wybąkałem
- Tak? I zamiast iść do domu, albo gdzieś z kolegami, to w czasie okienka znęcasz się nad młodszymi od siebie?
- Nie znęcam się nad nikim! – prawie krzyknąłem – Siedziałem spokojnie na klopie, on mi wlazł i zaczął przeszkadzać…
- A po co miałby to robić?
- Nie wiem! – wybuchnąłem – Jego niech pani spyta.
- Nie tym tonem, chłopcze! – pani Grażyna zdenerwowała się już nie na żarty – Nie wiem, co tu zaszło, ale wszystko wskazuje, że masz coś na sumieniu.
Uznałem, że i tak jej nie przekonam, więc moje dalsze tłumaczenia nie mają sensu. Wzruszyłem tylko ramionami z obrażoną miną. Nauczycielka uznała to widocznie za objaw lekceważenia.
- Widzę, że nikt cię nie nauczył szacunku, ani dla młodszych, ani dla starszych – powiedziała, po czym lewą ręką złapała mnie wpół, a prawą zaczęła mi dawać klapsy po tyłku.
- Co pani robi? Niech mnie pani puści – zacząłem się wyrywać z jej objęcia, tak jak przed kilkoma minutami Dawid z mojego uścisku.
- Stój spokojnie! – powiedziała stanowczo – Bo zaraz pójdziemy do dyrektora.
I tak już byłem krańcowo wściekły na to, jak się sprawy potoczyły. Znowu nie do końca z własnej winy wpadłem w kłopoty. A miało być takie spokojne okienko… Dlatego trochę straciłem nad sobą panowanie, nie przestałem się buntować i wyrywać, zupełnie nie myślałem o konsekwencjach. Tymczasem zamiast zabrać mnie do dyrektora, pani Grażyna złapała mnie jeszcze mocniej. A potem zdecydowanym ruchem ściągnęła mi spodnie. I majtki!
- Zachowujesz się jak dziecko, więc dostaniesz karę jak dziecko – powiedziała tylko i zaczęła dawać mi klapsy na goły tyłek. Na chwilę mnie to otrzeźwiło, ale zaraz przypomniałem sobie o moim postanowieniu, zaraz wrócił styl myślenia o sobie jak o dorosłym… A tu takie upokorzenie. Znowu lanie. Znowu stoję z gołą dupą, zdany na łaskę nauczycielki. Wpadłem w jakiś amok, wyrywałem się, ale im bardziej się szarpałem, tym mocniej trzymała mnie pani Grażyna. A na mój tyłek spadały uderzenia jej ręki, plaskały o skórę moich pośladków i odbijały się echem o wykafelkowane ściany toalety. Dopiero po chwili uznałem, że opór jest bezcelowy. Przestałem się wyrywać, miałem dość wszystkiego. Mimo to nauczycielka lała mnie dalej. Wymierzała kolejne klapsy w bardzo szybkim tempie. Dopiero poczułem uderzenie na jednym pośladku, a już po ułamku sekundy jej ręka lądowała na drugim. Lania w tak szybkim tempie jeszcze nie dostałem. Mimo, że to znowu nie były jakieś mocne uderzenia, pupa piekła mnie coraz bardziej, wręcz czułem jak czerwienieje. Czekałem tylko, kiedy wreszcie będzie koniec. Ale koniec nie nadchodził, chociaż moje lanie trwało już dobrych kilka minut. Obejrzałem się za siebie i kątem oka dostrzegłem uradowaną twarz Dawida, który przyglądał się tej scenie. Też bym pewnie był tak zadowolony w jego wieku, gdyby udało mi się sprawić, że dzięki mnie jakiś starszy uczeń na moich oczach dostałby po gołym tyłku. Ale ja byłem teraz po tej drugiej stronie. To ja dostawałem właśnie po gołym tyłku. Upokorzenie totalne…
Z tym uczuciem zbiegł się koniec lania. Pani Grażyna puściła mnie i zapytała, kto jest moim wychowawcą. Odpowiedziałem grzecznie, ale cicho, pod nosem. Natychmiast złapała mnie znowu, wymierzyła mi w pupę kolejnych pięć siarczystych klapsów, mówiąc:
- Nauczycielowi odpowiada się grzecznie, zapamiętaj to sobie raz na zawsze!
Powiedziałem więc głośno i wyraźnie:
- Pani Dobrowolska, proszę pani.
- Dobrze. A ty się nazywasz?
- Tomek S., proszę pani.
- Porozmawiam sobie z nią o tobie w wolnej chwili. Dawid, już do klasy! – ponagliła swojego ucznia i wyszła z toalety. Zostawiając mnie, opartego o ściankę kabiny, ze spuszczonymi majtkami i z gołym, obolałym tyłkiem. Nawet nie chciało mi się w tamtej chwili ubrać. Czułem się fatalnie. Targały mną chyba wszystkie negatywne emocje. Już od dawna, chyba od lania w Krakowie, nie zostałem tak upokorzony. I to jeszcze na oczach bezczelnego dzieciaka, który był temu wszystkiemu winny. Z bezsilności i frustracji kopnąłem z całej siły w ścianę. Teraz oprócz pupy, bolał mnie jeszcze dodatkowo palec u nogi…
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 26.04.2012)

1 komentarz:

  1. Dostać lanie na gołą niepodtartą pupę na oczach młodszego, który był winny całej sytuacji. To dopiero wstyd :)

    OdpowiedzUsuń