To był bardzo dziwny wieczór. Po całej aferze ze zniszczoną gablotą i będącym jej konsekwencją ukaraniu wylosowanych pechowców, lekcji tego dnia już nie było. Na kolacji wprawdzie pojawili się wszyscy, ale pewnie tylko dlatego, ze nieobecność danej osoby wyraźnie by wskazywała, że ten ktoś dostał przed chwilą lanie, a takiego naznaczenia każdy chciał uniknąć. Ale i tak przy stołach spekulowaliśmy prawie wyłącznie na ten temat i wbrew pozorom ciężko było odgadnąć, którzy z kolegów siedzących na sali, mają w tej chwili czerwone pręgi na swoich tyłkach.
Jednak dalsza część wieczoru ponownie odbiegała od rutyny. Piotrek znowu wszedł do łóżka i przeleżał resztę dnia w całości przykryty kołdrą tak, że obawiałem się nawet, czy się nie udusi. Rafał z kolei – wciąż w euforii, że nie został wylosowany do ukarania – z radości miał ochotę zrobić coś głupiego. Niestety, chyba zabrakło mu pomysłów. Zaproponowałem, aby pouczył się geografii, ale raczej nie zrozumiał żartu i po dłuższym namyśle wyszedł z pokoju. Ja natomiast długo nie umiałem zasnąć tej nocy. W duchu cieszyłem się, że los tym razem się do mnie uśmiechnął, i – jak zawsze przy takiej okazji – przekonywałem siebie, że może jednak nie wisi nade mną żadne fatum. Również jak zwykle obiecywałem sobie nie zmarnować tego uśmiechu losu, pilnować się i nie dopuszczać w przyszłości do sytuacji mogących grozić karami, zwłaszcza cielesnymi. Ale co ja właściwie mogę? Taka sytuacja jak dzisiejsza, w najmniejszym stopniu nie była zawiniona przeze mnie, a lańsko było o włos… Te rozterki długo nie pozwalały mi zapaść w sen, ale gdy w końcu się udało, to śniły mi się bardzo realistyczne obrazy, jak jadę jakimś samochodem, nocą, krętą drogą w głąb ciemnego lasu. Rano doskonale pamiętałem ten sen, ale jeszcze by tego brakowało, żebym się głowił nad jego znaczeniem.
Pierwszą lekcję nowego dnia pani Teresa rozpoczęła od gorzkiego przypomnienia, jak bardzo się wczoraj na nas zawiodła. Jednocześnie zapewniła, że przy następnej próbie tak „nieodpowiedzialnej solidarności grupowej” z naszej strony, skończy się to laniem tyłków wszystkich chłopców bez wyjątku, a nie jedynie wylosowanych pechowców. Podkreśliła także, że „na własne życzenie prosimy się” o zaostrzenie rygoru na tej zielonej szkole. I ogłosiła, że od tej pory każde złamanie zasad, każde przekroczenie ustalonego regulaminu, każde złe zachowanie i każdy wybryk karane będą z całą surowością, niezależnie od tego, kto się go dopuści. Odczytałem to jako ostrzeżenie, że w razie czego, nie będzie miało znaczenia, czy ktoś jest wzorowym uczniem czy łobuzem – będzie obowiązywał dla wszystkich jednakowy (surowy zapewne) repertuar kar. Miałem nadzieję, że to zrównanie dotyczy także płci. Uważałem bowiem wczorajszą aferę za w pewnym sensie niesprawiedliwą. Miałem poważne obawy, czy gdyby gablotę zniszczono na piętrze dziewczyn i nie byłoby wątpliwości, że to któraś z nich jest za to odpowiedzialna, to również nauczycielki wylosowałyby kilka z nich i wlepiły im choćby po 10 pasków na gołe pupy. Szczerze wątpię… Zapewne kara dla dziewczyn nie byłaby nawet w połowie tak dotkliwa. Teraz jednak słowa pani Teresy pozwalały mieć nadzieję, że wszyscy będziemy traktowani sprawiedliwie i równo. Bo to, że dziewczyny – przynajmniej niektóre – potrafią łamać szkolne zakazy równie efektownie jak chłopcy, nie ulegało dla mnie wątpliwości.
Popołudniu znowu padało, więc otrzymaliśmy w prezencie od pogody kolejne wolne popołudnie. A właściwie całe dwie godziny do kolacji. Piotrek wciąż był mało kontaktowy, a Rafał wręcz przeciwnie – w euforii. Uznałem więc, że ten wolny czas to dobra okazja, aby zadzwonić do rodziców. O telefonach komórkowych mało kto wówczas w ogóle słyszał. W holu pensjonatu był natomiast automat, nowoczesny jak na owe czasy, bo już nie na żetony, a na kartę impulsową. W cenie zielonej szkoły nauczycielki zagwarantowały więc każdemu możliwość bezpłatnego zadzwonienia do domu – dla każdego ucznia przygotowały jedną kartę na 5 impulsów, co wystarczało na jakieś kilkanaście minut rozmowy. Karty przechowywała pani Iwona, więc do niej należało udać się, aby odebrać darmowy „telefon”. Niewiele myśląc, zszedłem po schodach na parter, do skrzydła, gdzie swoje pokoje miały nauczycielki. Korytarz niewiele różnił się od naszego, ale już pokoje z pewnością tak – były to jedynki i na pewno znacznie lepiej umeblowane niż nasze. Pani Iwona mieszkała pod wiele mówiącym numerem „13″. Zapukałem cicho, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Zapukałem głośniej – również nic. Powinienem odejść, ale pod wpływem chwilowego zaćmienia, nacisnąłem klamkę. O dziwo – drzwi otworzyły się. Zamarłem, ale ponownie nie usłyszałem nic, więc ostrożnie zajrzałem do środka. W pokoju nikogo nie było. Zdziwiłem się, że pani Iwona nie zamknęła drzwi na klucz, wychodząc. Zamiast jednak zamknąć je i wrócić do siebie, zwyciężyła we mnie niezdrowa ciekawość, która przez ostatnie miesiące przysporzyła mi tylu kłopotów. Wszedłem do pokoju nauczycielki i rozejrzałem się. Był faktycznie znacznie lepiej wyposażony od naszych. Miał nawet telewizor, radio, a przede wszystkim własną, oddzielną łazienkę. Przez chwilę myślałem nawet, żeby samodzielnie poszukać kart telefonicznych, ale teraz racjonalna część mojego mózgu zwyciężyła – już wystarczy. Uznałem, że trzeba się zbierać, dopóki pani Iwona nie wróci. Jednak w chwili, gdy podszedłem do drzwi i uchyliłem je, aby wyjrzeć dyskretnie na korytarz, usłyszałem zbliżające się głosy. Jeden z nich poznałbym wszędzie i był to głos, który akurat w tej chwili najmniej miałem ochotę usłyszeć. Głos pani Iwony…
Krew uderzyła mi do głowy. Szybko zamknąłem drzwi i gorączkowo rozejrzałem się po pokoju. Musiałem się gdzieś schować, a potem pomyślę co dalej. Jeśli nauczycielka znajdzie mnie w swoim pokoju, to koniec. Może mnie oskarżyć o wszystko, kradzież, podglądanie i tak dalej, a cokolwiek z tego wystarczy, aby nawet wyrzucić mnie ze szkoły. Z sercem bijącym jak po przebiegnięciu maratonu, otworzyłem szybko drzwi dużej szafy – na szczęście w środku było dość miejsca, aby się schować. Ukryłem się pomiędzy dwoma wiszącymi tam płaszczami, a szczelina od zasuwanych drzwi pozwalała mi dość komfortowo obserwować co dzieje się w pokoju. Jeśli tylko pani Iwona nie otworzy szafy, nie powinna mnie znaleźć. A gdy znowu wyjdzie z pokoju – wtedy ucieknę. Tą myślą pocieszałem się przez dobre kilka sekund, gdy drzwi pokoju otworzyły się i do środka faktycznie weszła pani Iwona. Za ramię prowadziła – teraz to zauważyłem – Andżelikę, jedną z moich koleżanek z klasy. Było jasne, że dziewczyna coś narozrabiała, chociaż trudno mi było w to uwierzyć – to była jedna ze spokojniejszych uczennic w naszej klasie. W miarę dobrze się uczyła, była lubiana, dogadywała się ze wszystkimi. No i miała charakterystyczną fryzurę – krótkie, jasne loki sterczące na wszystkie strony.
Nie wiedziałem co się wydarzyło, co zmalowała koleżanka, ale poranne zaostrzenie reguł nie wróżyło jej dobrze. Wprawdzie Andżelika próbowała coś wytłumaczyć pani Iwonie, ale ta była nieugięta.
- Nie, moja panno – powiedziała stanowczo, ucinając dyskusję – Tak nie będziemy rozmawiać.
Po czym odwróciła dziewczynę tyłem do siebie, zmusiła ją do oparcia się rękami o stół i ściągnęła jej różowe, dresowe spodnie. Już tylko białe majteczki w paski przykrywały pupę Andżeliki. Na chwilę zapomniałem o swoim nieciekawym położeniu – do głosu doszła jakaś część mnie, która chciała, aby te majtki również powędrowały w dół. W jednej sekundzie poczułem, że chciałbym koniecznie zobaczyć gołą pupę Andżeliki. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Pani Iwona poprawiła tylko pozycję dziewczyny, aby jej tyłek był bardziej wypięty, i zaczęła dawać jej klapsy ręką. Andżelika jęczała i wyrywała się, ale pani Iwona ostrzegła ją, żeby nie pogarszała swojego położenia. Mimo to, dziewczyna nadal marudziła. Wtedy nauczycielka przerwała klapsy, sięgnęła po leżącą na stole linijkę i nią zaczęła wymierzać Andżelice uderzenia. Niestety dla mnie, nadal przez majtki…
- Jeśli się nie uspokoisz, zaraz będziesz tu stać bez majtek – powiedziała surowo pani Iwona – Chcesz tego?
- TAK!!! – pomyślałem
- Nie… – powiedziała Andżelika, a ja pomyślałem, co za niesprawiedliwość. Za takie stawianie się i marudzenie, chłopak już dawno dostawałby lanie na goły tyłek. Jednak dziewczyny mają lepiej…
Dalszą część lania Andżelika wytrzymała już bez ani piśnięcia. Wizja klapsów na gołą pupę skutecznie ją chyba utemperowała. Pani Iwona wymierzała jej linijką uderzenia raz w jeden, raz w drugi pośladek, a ja pogodziłem się z myślą, że tego dnia nie zobaczę pupy Andżeliki. Chociaż zobaczyłem jej tyłek w majtkach, to już coś. A po kilkunastu klapsach od pani Iwony, nawet te majtki nieco się zsunęły i widać już było trochę przedziałka dziewczyny. Niestety, zanim zsunęły się bardziej, nauczycielka skończyła lanie i pozwoliła się jej ubrać. Speszona Andżelika szybko nasunęła spodnie. Pani Iwona jeszcze pouczyła ją, że następnym razem nie będzie tak łagodna, a potem pozwoliła jej iść do swojego pokoju. Jak to?! Przecież powinna ją odprowadzić. Wtedy miałem się wyślizgnąć. Taki był mój plan. A co teraz?!
Pani Iwona krzątała się po pokoju, a mi tętno dochodziło do 300. Przecież w każdej chwili może otworzyć szafę! A wtedy? Wolałem nie myśleć… Dwa razy nawet niebezpiecznie się do niej zbliżyła i już żegnałem się z życiem, ale jednak nie otwarła przesuwanych drzwi. W końcu usiadła na kanapie i zaczęła czytać gazetę, a po mnie pot spływał strumieniami. Pozostało mi jedno – czekać aż pójdzie na kolację. Wtedy ucieknę z pokoju, przebiegnę korytarzami na trzecie piętro i stamtąd zejdę do jadalni. Spóźnię się trochę, ale inni też się spóźniają, to nic. Tylko niech już będzie ta 19:00. Po około 20 minutach pani Iwona poszła do łazienki. Pomyślałem, że to moja szansa, ale niestety – nie zamknęła za sobą drzwi do łazienki, a były na wprost szafy. W końcu – starając się nie oddychać – dotrwałem do pory kolacji. Pani Iwona zebrała się i wtedy uświadomiłem sobie, że może zechce sięgnąć po jakieś ubranie do szafy. Serce niemal mi stanęło, ale na szczęście wzięła jakąś bluzę wiszącą na krześle i po chwili usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi wyjściowych. Ufff – odetchnąłem głęboko, jeszcze wciąż siedząc cicho w mojej kryjówce. Jeszcze chwilę, niech się oddali korytarzem, wtedy się wymknę.
Odliczyłem w myślach do stu, cichutko otwarłem szafę, na palcach podszedłem do drzwi i ostrożnie nacisnąłem klamkę. Pociągnąłem drzwi do siebie i… nic. Pociągnąłem mocniej… NIC. Jak to?! Szarpnąłem klamką – nie pomogło. Pani Iwona zamknęła drzwi na klucz…
Siedziałem na podłodze jej pokoju już chyba kwadrans i chciało mi się płakać. Przecież powinienem to przewidzieć. Wtedy nie zamknęła drzwi, bo pewnie ktoś ją zawiadomił, że dziewczyny rozrabiają, więc się spieszyła. Teraz miała czas, więc spokojnie zamknęła… Jednocześnie zamykając mnie w środku. Trzeba było wcześniej próbować uciekać. Może jak poszła do łazienki. Narzucić coś na głowę, zasłonić twarz i uciekać – nie poznałaby mnie. Potem wpaść do swojego pokoju, błagać chłopaków, żeby przysięgli, że cały czas tam byłem. Cokolwiek. Dać sobie szansę. A teraz? To już koniec. Nawet jak nie zauważą mojej nieobecności na kolacji, to przecież potem pani Iwona tu przyjdzie. Nie mogę się wiecznie ukrywać w szafie, bo prędzej czy później ją otworzy. Wywalą mnie ze szkoły, albo przyłożą takie kary, że się nie pozbieram do końca ósmej klasy. O zachowaniu jakimkolwiek innym niż nieodpowiednie też znowu mogę zapomnieć. Głupi, głupi, głupi! Wszystko przez własną głupotę. Kto ci w ogóle kazał wchodzić do tego pokoju…
Oddałbym teraz wszystko. Wszystko, żeby to się nie zdarzyło. Wszystko, żeby się stąd wydostać. Zgodziłbym się na każdą cenę. Nawet na sto pasów na goły tyłek. Ale już za późno, już tak się nie da. Pasy pewnie i tak dostanę, jak mnie tu znajdą, ale oprócz tego pewnie konsekwencje będą jeszcze surowsze… I pomyśleć, że rok temu byłem wzorowym uczniem, jednym z najgrzeczniejszych w klasie. Więc co właściwie poszło nie tak? Zresztą, teraz to już bez znaczenia… Mogę tylko odliczać ostatnie minuty beztroskiego życia...
(pierwotnie
opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl
dnia 20.11.2012)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz