Wycieczkowy autokar pokonywał szybko kolejne kilometry dwupasmowej
szosy prowadzącej w kierunku Beskidów. Siedziałem przy szybie
patrząc, jak z każdym, połykanym przez autobus fragmentem asfaltu,
oddalają się ode mnie te sprawy, którymi żyłem przez ostatnie
dni i tygodnie. Gdzieś tam w oddali pozostał dom i związane z nim
wspomnienia tej niedawnej afery, która dosłownie o włos nie
skończyła się laniem od Mamy za niewinność. Już mi przeszło,
ale wtedy jeszcze przez długie godziny po sprawie nie mogłem dojść
do siebie. Teraz znowu obiecywałem sobie, że już nigdy nie
dopuszczę do takiej sytuacji, ale ile razy już sobie to
obiecywałem…
W oddali pozostała też szkoła. Ta szkoła, która od pewnego czasu
przestała już kojarzyć mi się wyłącznie z lekcjami,
sprawdzianami i kolegami, a coraz częściej ze złym zachowaniem,
wpadaniem w tarapaty, i – niestety – z karami cielesnymi. Które
jeszcze rok temu były dla mnie zupełną abstrakcją, a teraz jadę
na zieloną szkołę z tyłkiem przetrzepanym chyba na wszystkie
możliwe sposoby.
Będzie mi potrzebny ten wyjazd. Oderwę się od tych wszystkich
problemów, może chociaż trochę zapomnę o tych kłopotach, w
które wpadałem nie zawsze z własnej winy. Chociaż tak zupełnie
nie uda mi się zapomnieć o szkole, a zwłaszcza o karach, które od
paru miesięcy przyjmuję przeważnie na goły tyłek. Na przednich
siedzeniach, obok naszej wychowawczyni, siedzi również nauczycielka
geografii – pani Iwona, a to przecież od niej dostałem pierwsze
szkolne lanie. Dwa rzędy przede mną miejsca zajmują z kolei Patryk
i Damian, przez których poczułem na pupie smak linijki naszej
szalonej polonistki, czyli pani Marleny. Uff, jak to dobrze, że ona
nie jedzie z nami na zieloną szkołę. Bo wtedy ten wyjazd
zamieniłby się w szkołę przetrwania.
Chociaż i tak zielone szkoły wiązały się – przynajmniej w
mojej podstawówce – z większym rygorem niż szkolne wycieczki.
Oczywiście najważniejszą różnicą były zajęcia lekcyjne, które
się w trakcie takiego wyjazdu normalnie odbywały. Jechało zwykle
dwóch nauczycieli i każdy z nich musiał przeprowadzić
przynajmniej dwie godziny swojego przedmiotu dziennie. Tym razem
zapowiadało się nam zatem po dwie lekcje matematyki (z panią
Teresą – naszą wychowawczynią) i dwie lekcje geografii (z panią
Iwoną). Czas na jakieś wyjścia, wycieczki, zwiedzanie i inne
rozrywki też był, rzecz jasna, ale lekcje miały priorytet.
Drugą istotną różnicą, praktykowaną w naszej szkole było to,
że podczas wycieczek szkolnych każdy zajmował pokój z kim chciał,
czyli najczęściej z najlepszymi kolegami. Natomiast na zielonych
szkołach o tym, kto z kim będzie w pokoju, decydowało losowanie. W
miarę dogadywałem się z każdym z chłopaków w naszej klasie, ale
miałem nadzieję, że jednak losowanie przydzieli mi na przykład
Patryka – z nim przynajmniej byłoby o czym pogadać. Bo spędzić
10 dni w pokoju z kimś, z kim trudno będzie się porozumieć, może
być niełatwym doświadczeniem.
Dojechaliśmy na miejsce popołudniu. Nasz pensjonat okazał się
sporym, trzypiętrowym gmachem. Na szczęście nie było w tym czasie
wielu wczasowiczów. Połowa marca to chyba martwy sezon w turystyce
– narciarze już w większości powyjeżdżali, na amatorów
wiosennych spacerów jeszcze trochę za wcześnie. Z rozmów pomiędzy
recepcjonistą a panią Iwoną usłyszałem, że w mogącym pomieścić
ponad 200 osób pensjonacie, aktualnie przebywa tylko kilkunastu
gości.
Już godzinę po przyjeździe były znane wyniki losowania. Na nic
moje nadzieje, nie dostałem do pokoju ani Patryka, ani nawet
Damiana. Wylosowałem pokój trzyosobowy, w którym oprócz mnie,
znaleźli się również Rafał i Piotrek. Rafał był niczym nie
wyróżniającym się, średnio uczącym się chłopakiem. Miał
bardzo krótkie włosy i był nieco niższy ode mnie. Nie należał
do żadnej klasowej grupki, miał natomiast kumpli w którejś z
równoległych klas. Mimo sześciu lat w jednej klasie, nie
wiedziałem o nim prawie nic, kojarzył mi się jedynie z tą
sytuacją ze stycznia, gdy przewrócił mapę przed lekcją historii
i w schowku dostał za to lanie od pani Aldony (opisałem to w notce
„Mapa i sen”). Może będzie teraz szansa lepiej go poznać –
łudziłem się, chociaż wyglądał raczej na mruka. Z kolei Piotrek
był szczupłym chłopakiem z jasnymi, lekko kręconymi włosami. Był
najbardziej nieśmiałą osobą w klasie, bardzo rzadko odzywał się
sam z siebie (więc nasz pokój będzie pewnie przypominać klasztor
z regułą ścisłego milczenia). Uczył się bardzo dobrze, ale do
tego, żeby mieć najlepszą średnią, zawsze brakowało mu punktów
za aktywność. Wiedziałem też, że mieszka w domu na obrzeżach
miasta, a do szkoły rodzice codziennie przywozili go samochodem.
Aha, i miał stałe zwolnienie z WF-u, ze względu na jakieś
problemy zdrowotne.
Nasz pokój był dość ciasny i skromnie wyposażony (łóżka, duża
szafa, stolik, krzesła i właściwie to wszystko), ale bardzo czysty
i w nowoczesnym stylu. Podobno cały pensjonat przeszedł kilka lat
temu gruntowny remont. Ledwo zdążyliśmy się rozpakować, już
trzeba było iść na kolację, a potem na spotkanie organizacyjne z
panią Teresą. Wychowawczyni przypomniała nam najważniejsze
zasady, ustaliła plan zajęć na jutro i zapowiedziała ścisłą
dyscyplinę podczas całego wyjazdu. Przypomniała, że w zielonej
szkole, w przeciwieństwie do wycieczek szkolnych, nie biorą udziału
rodzice (zawsze na wycieczkę jechało dwóch lub trzech), więc
tylko we dwie, z panią Iwoną, muszą zapanować nad całą naszą
klasą. A było to zadanie tym trudniejsze, że niektórym z nas
rozpoczął się już tzw. „okres dojrzewania” i byli pod
działaniem dziwnych hormonów, a niektórym jeszcze nie. W związku
z tym cała klasa była niczym potężna mieszanka wybuchowa. Zdając
sobie sprawę z tego, jeszcze przed wyjazdem pani Teresa
zapowiedziała ścisłą kontrolę, władzę absolutną i
przedstawiła zestaw zasad, które powinny być bezwzględnie
przestrzegane. Jedną z nich było gaszenie światła w pokojach
punktualnie o 22:30 (tylko na tzw. „zieloną noc”, reguła ta
miała być uchylona).
Inną zasadą – ścisłe pory wieczornej toalety. Każdy pokój
dostawał 20 minut, podczas których wszyscy jego lokatorzy musieli
się wykąpać, umyć zęby itd., bo po upływie przeznaczonego
czasu, do środka wchodziła kolejna grupa. Czas był limitowany
także dlatego, że na piętrze w tym skrzydle, w którym były
pokoje chłopców, była tylko jedna łazienka z prysznicami i
toaletami. A pokojów zajęliśmy pięć (dziewczyny miały swoje
piętro niżej), więc cała wieczorna akcja-mycie zabierała aż
godzinę i 40 minut (od 20:30 do 22:10). Ktoś stwierdził, że to
gorzej niż w wojsku (wszystko na komendę), ale do wojska nikomu z
nas się wtedy specjalnie nie spieszyło, więc reguły przyjęte
zostały bez oporów.
Po spotkaniu organizacyjnym powlekliśmy się labiryntami korytarzy
do swoich pokojów. Z sali, w której mieliśmy mieć lekcje i
spotkania, do skrzydła, gdzie były nasze pokoje, musieliśmy
przejść przez prawie cały budynek. Mi to jednak nie przeszkadzało.
Zawsze lubiłem atmosferę hoteli – długie korytarze z rzędem
drzwi, kręte schody, dziwne echo. Rozpakowałem się do końca, moi
koledzy z pokoju też, a o 22:30 – zgodnie z zasadą – zgasiliśmy
światło. Nauczycielki zapowiedziały, że będą dyżurować co
najmniej do północy, a przez szczelinę pod drzwiami widać, w
którym pokoju jeszcze wciąż jest jasno. Nikt chyba nie chciał już
pierwszego wieczoru przekonać się, co grozi za naruszenie ciszy i
ciemności nocnej.
Mimo zgaszonego światła, nie chciało mi się jeszcze spać.
Siedziałem na łóżku, podobnie Rafał. Piotrek leżał, ale także
nie spał jeszcze.
- Kurde, głupio tak, że gaszą światło i nie ma co robić – odezwał się w końcu Rafał
- Pogadać możemy, tego nie zabronili – powiedziałem
- No… – przytaknął – Ale wyobraź sobie, że trafiasz do pokoju z kimś, kogo nie lubisz, albo z jakimiś fagasami.
- Przerąbane – potwierdziłem, w duchu przyznając, że miło, iż Rafał nie uważa mnie i Piotrka za „fagasów”.
- Dlatego dobrze, że jeździmy na te zielone szkoły tylko swoją klasą – ciągnął Rafał – Bo weź, jakbyśmy jechali na przykład z „B” i miałbym mieszkać z Darkiem… W ogóle nieźle załatwiłeś wtedy na WF-ie tego kretyna.
- No! – odezwał się nawet Piotrek – Szkoda, że tego nie widziałem, ale pół szkoły potem o tym mówiło.
- Wkurwił mnie i jakoś straciłem panowanie nad sobą – powiedziałem dopiero po chwili – Nie wiedziałem co się ze mną dzieje wtedy...
- Daj spokój – powiedział Rafał z lekkim podziwem w głosie – Zajebista akcja to była! A w ogóle jak to się skończyło? Co ci za to zrobili?
- Kilka pasów na gołą dupę i po sprawie – odpowiedziałem wymijająco, bo nie bardzo chciałem wracać do tego pamięcią
- O kurcze… – jęknął Piotrek – Ja bym chyba spękał…
- Co, nie dostałeś nigdy w tyłek? – zapytałem
- Nie… – odpowiedział cicho
- I ciesz się – powiedziałem – Nic przyjemnego. Rafał, ty wiesz coś o tym, nie? Dostałeś lanie od pani Aldony za ten wywrócony stojak.
- Weź mi, kurwa, nie przypominaj… – obruszył się
- Ej, no ja się przyznałem, że dostałem po dupie za pobicie Darka.
- No... dobra... – zmieszał się – Opowiem, ale ty potem opowiesz o tym swoim.
- Stoi.
- No więc złapała mnie i zaciągnęła do tego schowka na mapy. Nawet nie wrzeszczała, tylko od razu mi spodnie ściąga. Byłem taki przestraszony, że nie wiedziałem co robić. Zdjęła mi majty i zaczęła mnie lać ręką…
- No, słyszeliśmy – powiedział Piotrek – Ale wytrzymałeś, nie krzyczałeś.
- Bo nie było jakoś mocno. Zresztą bardziej byłem wkurwiony, że nauczycielka ogląda moją gołą dupę. Ale co miałem zrobić…
- Słusznie, nic nie mogłeś zrobić – potwierdziłem – Po prostu to przeczekać.
- Dobra, teraz ty – rzucił z ulgą Rafał
- Jak wyprowadzili mnie z sali gimnastycznej, to zamknęli mnie w kantorku – zacząłem opowiadać – Zaraz przyszła pani Teresa, a potem rodzice Darka. Chcieli wezwać moich rodziców, ale ich nie było, bo akurat wtedy wyjechali. Ale mama Darka zażądała, żeby mnie ukarać natychmiast. I pani Teresa uzgodniła z nimi, że dostanę lanie na miejscu i to zakończy sprawę.
- I kto cię zlał? Pani Teresa? – dopytywał Darek
- Nie, ona wyszła zaraz. Ojciec Darka wziął pas i kazał mi zdjąć spodnie i majtki. I wtedy zaczął mi wymierzać pasy.
- Ile ci wjebał?
- Dwadzieścia – trochę skłamałem
- Ja pierdolę… Bardzo bolało?
- Jak chuj. Dostałeś kiedyś pasem?
- No nie – zmieszał się Rafał – Tylko ręką… i kiedyś rózgą…
- No właśnie. Pasek zupełnie inaczej ciągnie… Jak kiedyś dostaniesz pasem, to pogadamy.
- Weź, kurwa, wypluj to słowo! – obruszył się Rafał – Żadnego lania, nigdy więcej.
- Kurde, głupio tak, że gaszą światło i nie ma co robić – odezwał się w końcu Rafał
- Pogadać możemy, tego nie zabronili – powiedziałem
- No… – przytaknął – Ale wyobraź sobie, że trafiasz do pokoju z kimś, kogo nie lubisz, albo z jakimiś fagasami.
- Przerąbane – potwierdziłem, w duchu przyznając, że miło, iż Rafał nie uważa mnie i Piotrka za „fagasów”.
- Dlatego dobrze, że jeździmy na te zielone szkoły tylko swoją klasą – ciągnął Rafał – Bo weź, jakbyśmy jechali na przykład z „B” i miałbym mieszkać z Darkiem… W ogóle nieźle załatwiłeś wtedy na WF-ie tego kretyna.
- No! – odezwał się nawet Piotrek – Szkoda, że tego nie widziałem, ale pół szkoły potem o tym mówiło.
- Wkurwił mnie i jakoś straciłem panowanie nad sobą – powiedziałem dopiero po chwili – Nie wiedziałem co się ze mną dzieje wtedy...
- Daj spokój – powiedział Rafał z lekkim podziwem w głosie – Zajebista akcja to była! A w ogóle jak to się skończyło? Co ci za to zrobili?
- Kilka pasów na gołą dupę i po sprawie – odpowiedziałem wymijająco, bo nie bardzo chciałem wracać do tego pamięcią
- O kurcze… – jęknął Piotrek – Ja bym chyba spękał…
- Co, nie dostałeś nigdy w tyłek? – zapytałem
- Nie… – odpowiedział cicho
- I ciesz się – powiedziałem – Nic przyjemnego. Rafał, ty wiesz coś o tym, nie? Dostałeś lanie od pani Aldony za ten wywrócony stojak.
- Weź mi, kurwa, nie przypominaj… – obruszył się
- Ej, no ja się przyznałem, że dostałem po dupie za pobicie Darka.
- No... dobra... – zmieszał się – Opowiem, ale ty potem opowiesz o tym swoim.
- Stoi.
- No więc złapała mnie i zaciągnęła do tego schowka na mapy. Nawet nie wrzeszczała, tylko od razu mi spodnie ściąga. Byłem taki przestraszony, że nie wiedziałem co robić. Zdjęła mi majty i zaczęła mnie lać ręką…
- No, słyszeliśmy – powiedział Piotrek – Ale wytrzymałeś, nie krzyczałeś.
- Bo nie było jakoś mocno. Zresztą bardziej byłem wkurwiony, że nauczycielka ogląda moją gołą dupę. Ale co miałem zrobić…
- Słusznie, nic nie mogłeś zrobić – potwierdziłem – Po prostu to przeczekać.
- Dobra, teraz ty – rzucił z ulgą Rafał
- Jak wyprowadzili mnie z sali gimnastycznej, to zamknęli mnie w kantorku – zacząłem opowiadać – Zaraz przyszła pani Teresa, a potem rodzice Darka. Chcieli wezwać moich rodziców, ale ich nie było, bo akurat wtedy wyjechali. Ale mama Darka zażądała, żeby mnie ukarać natychmiast. I pani Teresa uzgodniła z nimi, że dostanę lanie na miejscu i to zakończy sprawę.
- I kto cię zlał? Pani Teresa? – dopytywał Darek
- Nie, ona wyszła zaraz. Ojciec Darka wziął pas i kazał mi zdjąć spodnie i majtki. I wtedy zaczął mi wymierzać pasy.
- Ile ci wjebał?
- Dwadzieścia – trochę skłamałem
- Ja pierdolę… Bardzo bolało?
- Jak chuj. Dostałeś kiedyś pasem?
- No nie – zmieszał się Rafał – Tylko ręką… i kiedyś rózgą…
- No właśnie. Pasek zupełnie inaczej ciągnie… Jak kiedyś dostaniesz pasem, to pogadamy.
- Weź, kurwa, wypluj to słowo! – obruszył się Rafał – Żadnego lania, nigdy więcej.
Też bym sobie tego życzył – pomyślałem jeszcze przed
zaśnięciem. Następnego dnia padało, więc o wyjściu w góry nie
było mowy. Przed południem odbyły się trzy lekcje, po obiedzie
jeszcze jedna i potem dostaliśmy wspaniałomyślnie czas wolny aż
do kolacji. Nawet zadania „domowego” nie było! Siedzieliśmy w
pokoju, trochę słuchałem walkmana, nawet pożyczyłem go Rafałowi.
Przez ostatnie godziny odkryłem, że jest trochę wycofany, ale da
się z nim normalnie pogadać, mamy kilka wspólnych tematów. Może
to otwarcie się z tak wstydliwym przeżyciem jak lanie na goły
tyłek, trochę nam w tym porozumieniu pomogło. W każdym razie
zacząłem się przekonywać, że nie będzie tak źle, że może
nawet fajnie minie nam w tym towarzystwie zielona szkoła. Bo też i
Piotrek dawał się wciągnąć do rozmowy, a nawet sam się coraz
częściej odzywał. Te optymistyczne myśli przerwał mi potężny,
przeraźliwy trzask gdzieś na korytarzu. Jeszcze coś jakby brzęk
tłuczonego szkła, a zaraz potem głuche odgłosy. Zerwałem się z
łóżka i wyjrzałem na zewnątrz. W głębi korytarza trzasnęły
drzwi, po chwili usłyszałem podniesione głosy i kroki na
najbliższych schodach. Rafał szarpnął mnie i wciągnął do
pokoju, zamykając drzwi.
- Nie wychylaj się, bo będzie na nas! – syknął
Wszyscy trzej zamilkliśmy, Piotrek miał przerażony wyraz twarzy. Po chwili, w ciszy jaka zapadła chyba na całym piętrze, usłyszeliśmy głos kogoś dorosłego:
- Jezus Maria, cała gablota w drobny mak!
- Nie wychylaj się, bo będzie na nas! – syknął
Wszyscy trzej zamilkliśmy, Piotrek miał przerażony wyraz twarzy. Po chwili, w ciszy jaka zapadła chyba na całym piętrze, usłyszeliśmy głos kogoś dorosłego:
- Jezus Maria, cała gablota w drobny mak!
Nie miałem pojęcia, co się stało. Oczywiste było, że nikt z
naszej trójki nie jest niczemu winny. Ale i tak miałem złe, bardzo
złe przeczucia...
(pierwotnie
opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl
dnia 3.11.2012)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz