piątek, 4 maja 2018

(17.) Zielona szkoła (część 2.)

Szedłem po schodach na nogach miękkich jak z waty. Zaledwie kilkadziesiąt sekund temu na własne oczy zobaczyłem, co spowodowało tak gigantyczny hałas na korytarzu. Ozdobna, drewniana gablota, ukazująca historię pensjonatu i okolicy, która wisiała dotąd na ścianie w pobliżu naszych pokoi, teraz leżała na podłodze pośród roztrzaskanego szkła. Kawałek drewnianej ramy był odłamany i straszył odstającą, strzelistą drzazgą. Całości zniszczenia dopełniała ziemia z rozbitej, wielkiej donicy, w której rosła jakaś roślina o dość grubym pniu i szerokich liściach. Cokolwiek się tam wydarzyło, musiało rozpocząć się od naruszenia stabilności tej donicy, która znajdowała się przecież w sporej odległości od gabloty. Być może dwie osoby przepychały się, jedna straciła równowagę, zachwiała się na roślinę, która przewróciła się na gablotę i – jeśli ta nie była solidnie osadzona – spowodowała katastrofę.
W każdym razie widok był przerażający i czułem, że skończy się to poważnymi konsekwencjami, zwłaszcza jeśli nikt się dobrowolnie nie przyzna (a pewnie nie, bo musiałby być chyba samobójcą). Już kilka minut po fakcie pani Teresa – nasza wychowawczyni – zwołała zebranie wszystkich chłopców w sali, w której mieliśmy zajęcia. Na pewno na nas solidnie nawrzeszczy, ale czy na tym się skończy? Wątpię… Obawiałem się, że po prostu skróci zieloną szkołę i już jutro wrócimy do domu. A rodziców obciąży kosztami naprawy gabloty, z czego na pewno niezwykle się ucieszą…
- JAK MAŁE DZIECI!!! – wydarła się pani Teresa, gdy tylko usiedliśmy w sali „lekcyjnej” – Ile wy macie lat?! Na chwilę was nie można zostawić bez opieki? No chyba nie! Pierwszy dzień wyjazdu, dać wam trochę wolnego i już rozróby! Was chyba trzeba bez przerwy pilnować, jak w przedszkolu… A teraz słucham, którzy z was to zrobili?
To ostatnie zdanie wychowawczyni wypowiedziała już dość spokojnie, ale i tak każdy z nas intensywnie wpatrywał się w czubki swoich butów. Dziwnie się czułem. Nie byłem niczemu winny, więc mógłbym się buńczucznie rozglądać wokół, komu paruje z głowy, ale nie odważyłem się na to. Atmosfera była taka, że wolałem się nie wychylać. Bo w sumie jeśli nikt się nie przyzna to co, wezmą nas na tortury, żeby znaleźć winnego?
- No słucham! – ponagliła pani Teresa, ale odpowiedziała jej cisza
- Zostawmy ich na chwilę samych – odezwała się pani Iwona, która w międzyczasie wślizgnęła się do sali – Niech przedyskutują sprawę we własnym gronie, niech przemyślą co grozi im jeśli będą iść w zaparte.
Pani Teresa bez słowa wyszła z sali. Pani Iwona zaraz po niej, rzucając nam ostrzegawcze: „Zastanówcie się dobrze”. Mimo to jeszcze przez kilka minut siedzieliśmy w kompletnej ciszy. W końcu wstał Marcin – przewodniczący klasy.
- Dobra, dajcie już spokój, kto to zrobił? – zapytał
Nadal jednak wszyscy milczeliśmy. Tym bardziej, że teraz każde zabranie głosu brzmiałoby trochę jak przyznanie się do winy.
- No kurde, przyznajcie się, bo wszyscy oberwiemy – powtórzył
- Właśnie – teraz odezwał się Patryk, który był z Marcinem w pokoju – Trudno, stało się, każdemu z nas mogło na chwilę odbić, każdy mógł to zrobić. Ale jak już tak wyszło, to powinniście się przyznać…
Znowu długie milczenie. Myślałem logicznie – jeśli nie mój pokój i nie Marcina, to pozostały już tylko trzy podejrzane pokoje, a więc zaledwie 9 osób. Gdyby zrobić przesłuchanie, przycisnąć wszystkich do muru, pewnie udałoby się znaleźć winnych… Ale nie ma tyle czasu, lada chwila wrócą nauczycielki.
- Okej, słuchajcie – ponownie wstał Marcin – Jesteśmy jedną klasą i musimy trzymać się razem. Nie chcecie się przyznać – trudno. Będziemy się kryć wzajemnie, wierzę, że wy dla nas zrobilibyście to samo. Ale pamiętajcie, że teraz pewnie wszyscy poniesiemy za to jakąś karę. Więc gdy wrócą, to macie ostatnią szansę…
Jak przewidywałem, nikt się nie odezwał po powrocie nauczycielek. Pani Teresa groziła i straszyła, ale wszyscy milczeliśmy jak zaklęci. W końcu wyszła wraz z panią Iwoną, wzburzona jeszcze bardziej niż przedtem. Nigdy jej nie widziałem w takim stanie i naprawdę zaczynałem się bać, co teraz nastąpi. Prawdopodobnie – wraz z większością niewinnych chłopaków – poniosę konsekwencje za coś, czego nie zrobiłem. Cóż, nie pierwszy raz… Ale tym razem może być wyjątkowo nieprzyjemnie. Właściwie spodziewałem się wszystkiego, łącznie z tym, że pani Teresa wróci za chwilę z pasem albo kijem i wszystkim nam po kolei spuści lanie.
Wróciła po jakimś kwadransie. Bez żadnego narzędzia tortur i dość spokojna.
- Zawiodłam się na was – powiedziała (to było jej ulubione powiedzenie…) – Prawie dorośli ludzie, po 13 lat macie, prawie 14, a zachowujecie się jak dzieci. I jak z dziećmi trzeba z wami postępować. Skoro tak bardzo trzymacie się solidarności grupowej, to też sami się o to prosicie. Właściwie powinnyśmy z panią Iwoną tutaj na miejscu sprać wam wszystkim tyłki, żebyście do końca wyjazdu nie usiedli, ale szkoda na to naszego zachodu. Mimo to, karę poniesiecie. Wszyscy! Skoro ma to być odpowiedzialność zbiorowa. Oczywiście mogłabym przerwać zieloną szkołę i zarządzić powrót do domu, ale byłoby to nie w porządku wobec dziewcząt, które są w tej sytuacji niewinne.
- Ustaliłyśmy – kontynuowała teraz pani Iwona – że w drodze powrotnej do domu nie będzie zaplanowanego postoju w McDonaldzie. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczymy na naprawę szkód. Oczywiście to nie wszystko. Nie wiemy, kto zniszczył tę piękną gablotę, więc nie wiemy których z was personalnie ukarać. A nie chce nam się lać po kolei piętnastu waszych tyłków. Dlatego z każdego pokoju wylosujemy tylko jedną osobę, która dostanie lanie. W ten sposób mamy przynajmniej 30% szans, że trafimy na faktycznie winnego.
Po tych słowach przeszedł mi po plecach dreszcz. Zresztą pewnie nie tylko mi. Wykrakałem, będzie ostro… Miałem jeszcze nadzieję, że ktoś w ostatniej chwili się przyzna, ale nadzieja matką… i tak dalej…
- To co, wszyscy się zgadzają z takim rozwiązaniem? – zapytała pani Teresa trochę ironicznie – Nie widzę głosów sprzeciwu, więc chyba tak. Teraz wszyscy do swoich pokojów i siedzicie tam jak myszy pod miotłą!
Tej ostatniej uwagi pani Teresa nie musiała nawet wypowiadać. W naszym pokoju, tak jak pewnie w pozostałych, atmosfera była jak na pogrzebie. Piotrek był blady jak ściana, ja siedziałem na łóżku uporczywie wpatrując się w okno, a Rafał nerwowo przekładał w palcach długopis.
- Ja pierdolę, na pewno padnie na mnie, no na pewno – przerwał w końcu milczenie Rafał
Miałem ochotę powiedzieć mu w ostrych słowach, żeby nie pogarszał jeszcze sytuacji, bo i tak wszyscy mamy pełne gacie ze strachu, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język.
- Wszyscy mamy jednakowe szanse – powiedziałem tylko ponuro
- Ale ja to czuję, że wylosują mnie… Kurwa, czy już oni się nie mogli przyznać, ci co to zrobili?! Teraz ktoś z nas dostanie w skórę za nic…
- A gdybyś to ty rozwalił tą gablotę to byś się przyznał? – zapytałem go
- No… pewnie nie…
- No właśnie. I chciałbyś wtedy, żeby cię wszyscy kryli, nie?

Rafał nic już nie odpowiedział, milcząco zgadzając się z moim argumentem. Trzeba jednak przyznać, że trochę racji miał. Jeśli – tak jak przypuszczałem – rozróbę wywołali tylko mieszkańcy jednego pokoju, a nauczycielki wybiorą do ukarania po jednej osobie z każdego z pięciu pokoi, to lanie dostaną cztery niewinne osoby i tylko jedna winna… Ale faktycznie – wobec naszego solidarnego milczenia nie miały innego wyjścia. Albo sprać wszystkich, albo dokonać jakiegoś losowania. Ten system sprawia, że przynajmniej jeden winny dostanie za swoje. Gdyby natomiast wylosować do lania jeden cały pokój z pięciu, to owszem – byłoby 20% szans, że spierze się wyłącznie pupy winowajców, ale aż 80% prawdopodobieństwa, że w tyłek dostaną sami niewinni chłopcy.
Cholera, co się ze mną dzieje?! W takiej chwili bawię się w statystyczne łamigłówki. Owszem, lubiłem matmę, ale przecież za chwilę mogę dostać lanie! Właściwie to jednak pogodziłem się z losem. Co ma być to będzie – myślałem. Jasne, że to niesprawiedliwe, ale kto mówił, że życie jest sprawiedliwe… A biorąc pod uwagę częstotliwość z jaką przez ostatnie pół roku obrywałem po tyłku, to trudno było zakładać, że uda mi się przetrwać tą zieloną szkołę bez ani jednego przetrzepania pupy. No i spełniło się – myślałem – i to jak szybko… W dodatku nie za swoje winy, ale czy to pierwszy raz…? Podobnie jak Rafał byłem teraz przekonany, że los jednak na mnie wskaże. Tyle razy już wskazywał w podobnych sytuacjach, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
- Nie no, ja dłużej tego nie wytrzymam! – Rafał poderwał się ze swojego łóżka i delikatnie uchylił drzwi na korytarz. Podszedłem do niego i razem ostrożnie wychyliliśmy głowy na zewnątrz. Na korytarzu było pusto i cicho. Po chwili jednak usłyszeliśmy kroki. Cofnęliśmy się do środka, ale pozostawiając w drzwiach szparę, aby badać odgłosy z korytarza. Po chwili trzasnęły któreś drzwi. Znowu kilka minut ciszy i wtem charakterystyczne, rytmiczne, regularne uderzenia. Chociaż stłumiony, trudno było pomylić ten odgłos z czymś innym. Któryś z naszych kolegów właśnie dostawał lanie. Rafał zbladł i z rezygnacją rzucił się na łóżko. Piotrek siedział jak zahipnotyzowany, wyglądało, jakby duchem był na innej planecie.
- Nasz pokój jest czwarty licząc od schodów – powiedziałem niby do siebie – Jeszcze będą dwa przed nami…
W tych obliczeniach też miałem rację. Po kolejnej dłuższej chwili odgłosy lania usłyszeliśmy z kolejnego pokoju, były nieco wyraźniejsze. Z czasem dołączyły jednak do nich przytłumione okrzyki bólu: „Ałaa!”, „Aaach!”.
- Jezu… –
jęknął Rafał – Wrzeszczą z bólu.
Dam radę! – powtarzałem sobie w myślach – wytrzymałem linijkę pani Marleny, pas pani Aldony, wytrzymałem pas ojca Darka, to teraz też jakoś będzie. Musi być!
Karanie przeniosło się do sąsiadującego z naszym pokoju – tam mieszkali przewodniczący klasy Marcin, mój kolega Patryk i taki Szymon. Ciekawe, na kogo trafiło? Czy Patryk się przyzna, gdyby to on dostał…? Po chwili razy zaczęły spadać na tyłek nieszczęśnika, ktokolwiek nim był. Naliczyłem chyba 20 uderzeń, ale mogłem się pomylić, bo serce biło mi teraz nie w klatce piersiowej, ale pod czaszką. Każda sekunda wydawała się wiecznością. Mamo, ja chcę do domu!!!
Wreszcie drzwi do naszego pokoju otworzyły się. Weszła przez nie pani Teresa z cienkim paskiem złożonym na pół. Na stole położyła kostkę do gry.
- No, dalej chłopcy, wybierajcie po dwie liczby. Szkoda czasu – powiedziała spokojnie
- Jeden i dwa – powiedziałem szybko, bo chciałem, żeby to się już skończyło
- Trzy, cztery – pisnął Piotrek
- Dla ciebie, Rafał, w takim razie pięć i sześć – dopowiedziała pani Teresa i rzuciła kostką
Kawałek plastiku toczył się i toczył i toczył i toczył, aż odbił się od ściany i zatrzymał, a mi pociemniało przed oczami.
- Cztery – usłyszałem głos pani Teresy i w tym momencie odzyskałem wzrok.
Spojrzałem na Piotrka. Wyglądał, jakby nie dotarło do niego to słowo. Miał kompletnie zbaraniały wyraz twarzy, jakby mu ktoś powiedział, że nagle, bezterminowo odwołano wakacje.
- Przykro mi, Piotrek, bo nie sądzę, żebyś to ty zniszczył tę gablotę – powiedziała nasza wychowawczyni – Ale niestety, ustaliliśmy zasady…
Piotrek był biały na twarzy jak ściana w łazience. Autentycznie zrobiło mi się go żal. Dopiero wczoraj przyznał się, że nigdy nie dostał lania i jak bardzo się tego obawia, a teraz taki pech. W dodatku Piotrek był nie tylko nieśmiały i małomówny, ale też wstydliwy. Wczoraj, podczas wieczornego mycia, pod prysznic poszedł w kąpielówkach. A jeśli to lanie będzie na goły tyłek…? Przez moment przemknęło mi przez myśl, żeby poprosić panią Teresę, czy ja nie mógłbym dostać zamiast kolegi, ale szybko się opamiętałem. To nie jest ani jego, ani moja wina. Ten, kto rozwalił gablotę, postawił nas w tak idiotycznej sytuacji. Albo sami się postawiliśmy, nie potrafiąc przekonać go do przyznania się…
- No, Piotrek, nie przedłużajmy. Raz, dwa i po bólu – zwróciła się do przerażonego Piotrka pani Teresa – Uklęknij przy łóżku… Dobrze, a teraz rozepnij spodnie i zsuń do kolan.
Kolega drżącymi dłońmi rozpiął i zsunął dżinsy. Pod spodem nie miał zwykłych majtek, tylko markowe bokserki, takie krótkie, przylegające. Wtedy – w połowie lat 90-tych – chyba jeszcze mało kto w Polsce takie nosił. Wiedziałem, że Piotrek ma bogatych rodziców. Za pieniądze można kupić wiele, ale jednak nie szczęście w losowaniu… Znowu zrobiło mi się go żal…
- Dobrze, wystarczy – powiedziała pani Teresa – A teraz pochyl się do przodu, o tak, wypnij tyłek, dobrze.
A potem niestety nastąpiło to, czego się obawiałem. Wychowawczyni podeszła do Piotrka i zsunęła mu bokserki z tyłka. Chłopak w pierwszym odruchu zasłonił pupę dłońmi, ale pani Teresa siłą odciągnęła jego ręce prosząc, żeby nie utrudniał. Zrezygnowany Piotrek klęczał teraz przy łóżku z wypiętym w naszą stronę, gołym tyłkiem, cały się trzęsąc. Miał małe, okrągłe i zupełnie gładkie pośladki. W porównaniu do tłustego dupska tego Sebastiana z zajęć poprawczych, delikatna pupa Piotrka była jakby z innego świata.
Pani Teresa jednak niewzruszenie złożyła pasek na pół, świsnęła nim w powietrzu i zaraz wymierzyła Piotrkowi pierwsze uderzenie w lewy pośladek. „Aj!” – cicho jęknął chłopak. Po chwili kolejne uderzenie paska spadło na drugi pośladek Piotrka. „Ałaa” – wyrwało się Piotrkowi, podobnie jak już po każdym następnym razie. Pani Teresa wymierzała mu szybko i metodycznie kolejne uderzenia. Delikatne, czerwonawe paski szybko pojawiły się na jasnej skórze pupy Piotrka. Nauczycielka nie biła bardzo mocno (to, co ja dostałem od ojca Darka, było pewnie dziesięć razy silniejsze), taki cienki pas też nie mógł powodować jakiegoś strasznego bólu, ale dla kogoś, kto dostaje lanie pierwszy raz w życiu, każde uderzenie jest rozdzierające. I jeszcze to upokorzenie, klęczenie z wypiętą, gołą pupą przed kilkoma osobami, musi być dla Piotrka bardzo trudne… Ja swoje pierwsze lania dostawałem w zupełnej prywatności, a i tak czułem się paskudnie… Na szczęście lanie zbliżało się do końca. Dwudziesty pasek pozostawił nowy ślad na tyłku Piotrka, ale kolejnego razu już nie było. Pani Teresa zwinęła pas, zabrała kostkę i wyszła z pokoju. Dopiero po chwili Piotrek podciągnął majtki i wdrapał się na łóżko, rozcierając obolały tyłek. Spojrzeliśmy na siebie z Rafałem, ale żaden ani ja, ani najwidoczniej on też, nie wiedzieliśmy jak się zachować. W końcu Rafał podszedł do kolegi i po męsku klepnął go w ramię, mówiąc:
- Dałeś radę.
- Zostawcie mnie… – mruknął Piotrek, wbijając się twarzą w poduszkę. Rafał wzruszył ramionami i usiadł na swoim łóżku. Tymczasem ja usiadłem przy Piotrku. Ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, spod poduszki usłyszałem zduszony szloch... A po chwili kolejne, miarowe uderzenia paska o czyjąś pupę w pokoju obok.
(pierwotnie opublikowany na blogu szkolne-lanie.blog.onet.pl dnia 12.11.2012)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz