niedziela, 24 maja 2020

(58.) W domach z betonu

Początek wakacji był burzliwy jak nigdy dotąd. Już w dniu zakończenia szkoły działo się tyle, że można by wydarzeniami tych kilku godzin obdzielić wiele miesięcy. Potem doszła ta nieszczęsna sprawa zgubionych przez Beatę pieniędzy i traumatyczne przeżycia w celu uzyskania pożyczki od Piotrka. Na szczęście wszystko w miarę dobrze się skończyło. Wpłata trafiła gdzie trzeba i młodsza siostra Beaty z radością pakowała się powoli na swój pierwszy w życiu wyjazd nad morze. A ja miałem już dość emocji i marzyłem jedynie o spokojnych i przewidywalnych wakacjach. O letnich dniach pełnych beztroski i lenistwa. Wprawdzie wciąż czekał mnie wyjazd do cioci do Krakowa, a co do tego wyjazdu miałem mieszane uczucia. Za ciocią nie przepadałem (zwłaszcza odkąd rok temu wlepiła mi lanie na goły tyłek), ale lubiłem wujka, a w dodatku miał to być mój jedyny w tym roku wyjazd wakacyjny, więc grzechem byłoby nie skorzystać. To zresztą i tak dopiero w sierpniu, więc na razie nie zamierzałem zaprzątać sobie tym głowy. Teraz nastawiałem się na słoneczne dni, na grę w piłkę na podwórku, wyjazdy rowerowe, a może i pływanie na podmiejskiej kamionce (jeśli rodzice pozwolą). I oczywiście na spotkania z Beatą, chociaż te trzeba było pogodzić z jej obowiązkami w domu, zwłaszcza z opieką nad trójką młodszego rodzeństwa, co było bardzo absorbujące w czasie, gdy nie spędzały połowy dnia w szkole czy przedszkolu.

Lipiec zbliżał się już do połowy, temperatury do plus trzydziestu, a upalne lato do swojego szczytu. Pomiędzy trzynastą a piętnastą ciężko było wysiedzieć na słońcu, ale gdy pewnej środy zdarzył się nieco mniej gorący dzień, grałem z kolegami w piłkę od jedenastej aż do trzeciej po południu. Wróciłem do domu kompletnie wyczerpany, z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica, a potem leżenia tyłkiem do góry przez resztę dnia. Gdy wszedłem do mieszkania, w przedpokoju natknąłem się na trzy wielkie wiadra pełne wiśni oraz na moją Mamę, która przed lustrem poprawiała garsonkę.
- Idę do pani Gosi na imieniny - poinformowała mnie - A tato poszedł na prywatną robotę, więc zostajesz sam do wieczora. Obiad masz na kuchence, odgrzej sobie.
- Nie ma problemu. A co to za wiśnie?
- Aaa, właśnie. To są wiśnie od pani Danuty z działki. Dwa wiadra są dla nas, a trzecie zanieś proszę do pani Kalipskiej. Pani Danuta bardzo prosiła, żeby jej przekazać. Pani Kalipska ma coś z kręgosłupem i nie może takich ciężarów dźwigać, a jej mąż jest w delegacji. Będziesz pamiętał, żeby jej zanieść?
- Tak, mamo, będę pamiętał...  - westchnąłem i zamknąłem drzwi gdy wyszła

Znowu miałem mieszane uczucia. Całe popołudnie sam w domu - to pozytywna okoliczność. Mogłem oglądać co chciałem na wideo, grać w co chciałem i w ogóle na nic nie zwracać uwagi. Negatywną była konieczność zaniesienia wiadra wiśni do pani Kalipskiej. Ci z Was, którzy regularnie czytają moje wspomnienia, pamiętają pewnie tę panią. Była to nasza sąsiadka z pierwszego piętra (my mieszkaliśmy - jak już wiecie - na trzecim). Kobieta tuż po pięćdziesiątce, mieszkała tylko z mężem, bo ich dorosłe dzieci już się wyprowadziły. Sprawiała wrażenie bardzo chłodnej i wyniosłej osoby. Krótkie włosy, okulary, zimny, niski głos, do tego oficjalny ubiór, bo pracowała w jakimś urzędzie. Na "dzień dobry" odpowiadała miło i z uśmiechem, ale czuło się jakąś jej nieprzystępność i surowość. O czym zresztą przekonałem się na własnej skórze pół roku temu. Gdy zabrakło prądu w całym bloku, biegłem poinformować Beatę, żeby dziś do mnie nie przychodziła, bo nie będziemy się przecież uczyć przy świecach. Na klatce schodowej też było ciemno i zbiegając po trzy stopnie wpadłem na kogoś na tych schodach. Po głosie poznałem, że to właśnie pani Kalipska, ale spanikowałem i pobiegłem dalej. Ona jednak też mnie rozpoznała i chociaż nie ucierpiała bardzo (rozsypane zakupy i jakiś niewielki siniak), poszła na skargę do mojej Mamy. Gdy wróciłem od Beaty, Mama wysłała mnie do sąsiadki abym przeprosił. Zrobiłem to bardzo niechętnie, przeczuwając kłopoty. I miałem rację. Pani Kalipska moje przeprosiny przyjęła, ale dopiero po tym jak spuściła mi mocne lanie ręką na goły tyłek. I to jeszcze w pozycji przez kolano, jak dziecku! Od tego czasu chciałem mieć z nią jak najmniej do czynienia. Nie było to trudne. Moi rodzice z państwem Kalipskimi nie utrzymywali wielkiej zażyłości i znajomość ograniczała się do "dzień dobry" czy przekazania jakichś informacji ze spółdzielni. Byli jednak sąsiedzi, z którymi stosunki utrzymywali zarówno moi rodzice jak i państwo Kalipscy. Taką osobą była pani Danuta z klatki obok, która miała męża alkoholika. Pomagała jej zarówno moja Mama, jak i państwo Kalipscy właśnie, a pani Danuta, która już była na rencie, odwdzięczała się różnymi owocami i warzywami ze swojej działki. Tak było i tym razem. Zebrała mnóstwo wiśni, ktoś jej podwiózł je samochodem do domu, a że u Kalipskich nikogo nie zastała (co oczywiste - pani Kalipska była w pracy, a jej mąż - jak się okazało - w delegacji), zostawiła wiśnie i dla nas i dla nich u mojej Mamy. I teraz ja miałem je zanieść do nielubianej sąsiadki...

Pokręciłem się po mieszkaniu, zjadłem odgrzany obiad i zastanawiałem się co dalej. Spocona koszulka kleiła mi się do pleców, więc postanowiłem wziąć prysznic. Rozebrałem się do naga, ale zaraz potem mój wzrok padł na wiadra wiśni. Stwierdziłem, że po kąpieli już mi się nie będzie chciało nigdzie wychodzić, więc narzuciłem ciuchy z powrotem i zdecydowałem, że wizytę u pani Kalipskiej chcę mieć już za sobą. Złapałem pierwsze z brzegu wiadro i zszedłem dwa piętra niżej. Towar faktycznie był ciężki i taszcząc wiadro zmachałem się dodatkowo. Otarłem pot z czoła i dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że pani Kalipska pewnie obruszy się na mój "niechlujny" wygląd. Może trzeba się było najpierw wykąpać...? A do diabła z nią! Dam jej to wiadro w progu, albo wstawię je ostatecznie do przedpokoju i tyle. Tylko o to mnie proszono - żeby zanieść. Na mój wygląd pewnie nawet nie zwróci uwagi.

Chciałem nacisnąć dzwonek, ale zauważyłem, że zaklejony był plastrem. Znaczy się - nie działa. Więc pukam. Raz, drugi i trzeci. I nic. Była już prawie siedemnasta. Od ponad godziny sąsiadka powinna być w domu, zwłaszcza, że była uprzedzona o wiśniach. Pukam znowu, głośniej, ale nie chcę się dobijać, bo zaraz wyleci na mnie z mordą... Wzruszyłem więc ramionami - nie ma jej to nie ma... Chociaż targać tych wiśni dwa piętra do góry mi się nie chce... Ale zostawić pod drzwiami jednak nie można, jeszcze sobie ktoś pożyczy... Już miałem wracać do siebie, gdy mój wzrok padł na szczelinę między drzwiami do mieszkania pani Kalipskiej a framugą. Drzwi były niedomknięte. Złapałem za klamkę-gałkę i ostrożnie popchnąłem. Drzwi przesunęły się. Zamarłem. Czy to pani Kalipska, wracając z pracy nie domknęła? I teraz głośno ogląda telewizję albo siedzi w wannie i nie słyszy mojego pukania? A może jej się coś stało? Zemdlała albo... albo ktoś się włamał? Ją ogłuszył i skradł co się dało... A może ten włamywacz wciąż tam jest...?

Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, wzmocniona dodatkowo przypominającymi się właśnie teraz scenami z sensacyjnych filmów. Nikt mnie nie przygotował na takie sytuacje. A po rodziców nie pójdę, bo ich nie ma... Może trzeba zapukać do innych sąsiadów, poprosić o pomoc? Ale przecież nie mam pewności, że coś się stało. Jak narobię rabanu, a okaże się, że pani Kalipska po prostu nie słyszała pukania, to ja dostanę od niej po dupie. Wiadomo, co jest wybrukowane dobrymi chęciami...

Zapukałem jeszcze raz, głośniej. Chciałem zawołać, ale zaschło mi w gardle a głos mi uwiązł. Zwiększyłem szczelinę w drzwiach i włożyłem głowę do środka. Usłyszałem jakieś trzaski i głośno grające radio, ale żadnych ludzkich głosów. Dodatkowo, w ciemnym korytarzu na podłodze leżały jakieś ciuchy. Moja wersja z włamywaczem właśnie się uprawdopodobniała. Ogłuszył sąsiadkę, a teraz wyrzuca wszystko z szaf jak leci, stąd te ciuchy na podłodze... Ale po co to radio? Powinien je wyłączyć, żeby słyszeć kogoś, kto mógłby mu przeszkodzić. No i zamknąłby za sobą drzwi. Nic mi się nie zgadzało. A jednocześnie czułem gdzieś głęboko, że jeśli nie ma żadnego złodzieja i sąsiadka po prostu zemdlała, to zostanę bohaterem ratując ją od śmierci. Może po prostu wślizgnę się do przedpokoju i zorientuję w sytuacji. Jeśli włamywacz plądruje mieszkanie na pewno usłyszę te odgłosy i ucieknę. A jeśli pani Kalipska zemdlała, poza radiem nie usłyszę nic i wtedy zajrzę głębiej do mieszkania.

Zostawiłem wiśnie na klatce schodowej i wsunąłem się do przedpokoju sąsiadki. Znałem rozkład tego mieszkania, było lustrzanym odbiciem naszego. Zresztą, już tu byłem - właśnie pół roku temu, gdy miałem przepraszać za potrącenie, a skończyło się jak się skończyło... Trzy pary butów stały pod ścianą w nieładzie, a kilka kroków dalej leżały jakieś dżinsy i biała bluzka. Drzwi do kuchni i do dużego pokoju były szeroko otwarte i właśnie z kuchni bardzo głośno grało radio, ogłuszająco wręcz. Najbliżej mnie, po prawej stronie były drzwi do jednego z dwóch mniejszych pokoi. Były uchylone do połowy i stamtąd dobiegały te inne dźwięki, jakieś jednostajne trzaski, ale wciąż zagłuszane przez radio. Nagle jednak piosenka się skończyła, a zanim wybrzmiała nowa, w tej kilkusekundowej przerwie usłyszałem coś, co brzmiało jak "ach, ach" wypowiedziane dość wysokim głosem. Trochę przypominał głos pani Kalipskiej, ale jednocześnie jakby nie jej. Jej głos był przecież niski i chłodny. Więc może faktycznie zemdlała, albo coś jej się stało i nie ma siły głośniej wezwać pomocy? Zebrałem w sobie całą odwagę jaką miałem i jak najciszej umiałem, przysunąłem się do tych na wpół otwartych drzwi. Ostrożne wyjrzałem jednym okiem zza framugi. I w tej samej chwili uzmysłowiłem sobie jak bardzo się myliłem i jak niewiele wspólnego z prawdą miały obydwa moje scenariusze, które jeszcze przed chwilą snułem.

W małym pokoju, na rozłożonym łóżku pod oknem leżał na plecach goły mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy, zasłaniała mi ją nocna szafka. Widziałem za to, że okrakiem na jego biodrach siedzi pani Kalipska. Też cała goła. I podskakuje w pionie na... no wiecie... na męskim organie tego faceta. Przy każdym podskoku jej goła pupa wysuwa się znad skotłowanego koca z frędzlami i ukazuje mi się w pełnej krasie. "Aach, aach" - sąsiadka jęczy wysokim, zupełnie do niej niepodobnym głosem, z zadziwiającą regularnością. Jak na kogoś, kto ma problemy z kręgosłupem, nieźle sobie poczyna w tych akrobacjach. Ujeżdża tego mężczyznę jakby siedziała na byku na rodeo. A do mnie dociera, że pierwszy raz widzę na żywo seks...

Widziałem już na imprezie urodzinowej Konrada, jak ów jubilat nieudolnie posuwał swoją przyjaciółkę. To było jednak tak groteskowe, że wręcz odrzucało. Miałem też drugą okazję, gdy siedziałem schowany w szafie, w urzędzie, w którym pracuje moja Mama. Szef kadr w tym urzędzie chciał ukarać panią Znyk, sprzątaczkę, za fatalny w skutkach błąd. Miał jej wymierzyć lanie pasem, ale tak ją to bolało, że wybłagała go, by jednak ją wydupczył. Pani Znyk była jednak matką mojej najlepszej przyjaciółki - Beaty. Bałem się, że za każdym razem gdy będę u Beaty, przypomni mi się to upokorzenie jej mamy, dlatego zanim ten szef zabrał się do ruchania pani Znyk, zamknąłem oczy i zatkałem sobie uszy, a otworzyłem je, gdy już było po wszystkim. Teraz jednak była to zupełnie inna sytuacja. Nie lubiłem pani Kalipskiej, więc podglądanie jej nie przynosiło mi żadnych wyrzutów sumienia.

Radio wciąż grało głośno, mężczyzna był zasłonięty szafką, więc nie mógł widzieć drzwi do pokoju, a tym samym dostrzec mnie. Natomiast pani Kalipska odwrócona była do mnie plecami, więc dość komfortowo i bezpiecznie mogłem obserwować całą scenę. Zwłaszcza widok gołego tyłka sąsiadki przynosił mi wiele satysfakcji. W końcu ona napatrzyła się pół roku temu na mój, więc teraz odbierałem niespodziewany rewanż. Kształtne pośladki sąsiadki wyłaniające się znad koca nie pasowały do pięćdziesięcioletniej kobiety. Sądząc tylko po nich, dałbym jej ze dwadzieścia lat mniej. W majtkach poczułem znajomą sensację...

... i nagle pani Kalipska zeskoczyła niemal z bioder tego faceta. A ja w ostatniej chwili cofnąłem głowę do przedpokoju. Jeśli teraz któreś z nich wyjdzie z małego pokoju - będę ugotowany. Nie zdążę bezszelestnie uciec na klatkę schodową. Trzeba to było zrobić, gdy rodeo w małym pokoju trwało w najlepsze. Teraz już za późno. Przywarłem więc do ściany i modliłem się, żeby łóżkowe igraszki sąsiadki jeszcze się nie kończyły.

Sekundy mijały, a nikt nie wychodził z pokoju. Łóżko zatrzeszczało kilka razy, a ja znowu odważyłem się zajrzeć do środka. Pani Kalipska klęczała teraz na łóżku w pozycji "klęk podparty", trochę tyłem, trochę bokiem do drzwi, przez które się gapiłem. Jej kochanek też stał tyłem do mnie. Wysoki, łysiejący mężczyzna, z umięśnionym tyłkiem. Na pewno nie był to pan Kalipski, który był niezbyt wysoki i włosy mu jeszcze nie wypadały. Teraz tajemniczy kochanek rozsuwał koc i pościel, a po chwili wszedł na łóżko, przywarł od tyłu do pupy pani Kalipskiej i zaczął ją posuwać.
- Oooch, oooch - jęknęła głębokim, niskim głosem, który znacznie bardziej do niej pasował - Och tak, pchaj mnie, z całej siły.
- Tak dobrze? - wysapał facet, który zastosował się do prośby i zwiększył intensywność pracy swoim tyłkiem
- Oooo, oooo... - jęczała sąsiadka - Masz chyba motorek w tyłku, panie trenerze, ooo tak...
- Nie motorek tylko motor, Marysiu - stęknął mężczyzna - Silnik wysokoprężny!
I zaczął w nią pchać jeszcze mocniej, jęcząc i sapiąc jak stara lokomotywa. Skądś znałem głos tego faceta. "Panie trenerze..." I nagle coś mi się w głowie przestawiło. W sekundę połączyłem te słowa, głos i sylwetkę. To był pan Zbigniew, ksywka "Rzemyk", mój wuefista i trener szkolnej drużyny piłkarskiej!

O ile wiedziałem, pan Rzemyk miał żonę (i też już dorosłe dzieci), więc w małym pokoju na pierwszym piętrze mojego bloku zachodziła teraz podwójna zdrada. Gdyby to działo się dwadzieścia lat później, miałbym ze sobą pewnie smartfona z kamerą,, mógłbym to nagrać. Taki materiał to byłaby bomba atomowa! Nawet nie w tym sensie, żeby któregoś z tych kochanków szantażować. Ale gdyby tak pani Kalipska miała do mnie jakieś pretensje, pokazałbym jej co nagrałem i zagroziłbym, że dowie się o tym jej mąż. A gdyby pan Rzemyk pozbawił mnie funkcji kapitana drużyny, ja mógłbym tym materiałem doprowadzić nawet do wyrzucenia go ze szkoły! Chociaż pewnie zabrakłoby mi odwagi, żeby to zrobić. Ale to i tak tylko gdybanie. Jedyne, co miałem w tej chwili przy sobie, to klucze do własnego mieszkania. A aparat fotograficzny, i to analogowy, bo innych wtedy nie było, mieli tylko rodzice i używali wyłącznie na specjalne okazje.

Zapisywałem więc wszystko w mojej pamięci, ale powoli zaczynało mi się nudzić. Nie widziałem już tak dobrze pupy pani Kalipskiej, cały widok zasłaniał teraz pan Rzemyk, który dosiadł ją jak konia, kolanami objął uda, rękami trzymał jej biodra i rżnął ją, jakby świat miał się skończyć za godzinę. Swoim sapaniem zagłuszał nawet jej jęki. W przypływie rozsądku uznałem, że lepiej się powoli ewakuować, zamiast gapić się na gołą dupę mojego wuefisty i ryzykować nakrycie na czymś, czego oglądać absolutnie nie powinienem. Przesunąłem się do drzwi wyjściowych i ostrożnie je uchyliłem. Nie skrzypnęły, więc błyskawicznie znalazłem się po drugiej stronie i jak najciszej je zamknąłem. Złapałem za rączkę wiadra pełnego wiśni i zatargałem je do naszego mieszkania. Zaraz potem zrzuciłem ciuchy i wlazłem do wanny. Zrobiłem sobie dobrze wyobrażając sobie kształtną pupę znienawidzonej sąsiadki i to, że ja pcham ją od tyłu, a nie pan Rzemyk. Po kąpieli zdrzemnąłem się, a obudził mnie zdenerwowany głos Mamy:
- Tomek, przecież prosiłam cię, żebyś zaniósł wiśnie do pani Kalipskiej! Stęskniłeś się już za paskiem na gołe dupsko? Jak tak, to zaraz możemy to naprawić...
Spojrzałem przez okno. Było już niemal ciemno, a na zegarze minęła dwudziesta pierwsza.
- Byłem u niej, mamo, po siedemnastej. Pukałem chyba z pięć minut, ale nikt nie otwierał - odkrzyknąłem - A dzwonek nie działa. Musiała gdzieś wyjść...
- Taak? Ciekawe... - Mama zajrzała do mojego pokoju - Podobno miała czekać na te wiśnie, tak mi Danka mówiła... No nic, zaniesiesz jutro.
- Tak, mamo - obiecałem i włączyłem sobie grę.

Nie spodziewałem się wtedy, że następnego dnia nic nie będzie przebiegać tak, jak oczekiwałem...

6 komentarzy:

  1. Kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedź jest taka sama jak zwykle: gdy znajdę trochę wolnego czasu ;)

      Usuń
  2. Mam nadzieję że na następny rozdział nie
    będę musiała długo czekać

    OdpowiedzUsuń